Klinika i dziedziniec

Geograf
Gif :
Klinika i dziedziniec C2LVMSY
Wiek :
Wieczny
Pod ręką :
Mapa i luneta
https://spectrofobia.forumpolish.com
GeografKonto Administracyjne
Klinika i dziedziniec
Pią 18 Sty - 12:17
Klinika i dziedziniec 2prtjyh

Na wzgórzu nieopodal Miasta Lalek, na terenie rozległego na około 8 hektarów parku starych drzew i krzewów wznosi się Klinika. Jest to okazały trój-kondygnacyjny budynek murowano-drewniono-szachulcowy z licznymi szczytami i wieżyczkami. Zadaszenie nad portykiem zdobi zegar z piętnastodzwonowym kurantem, który codziennie o zachodzie słońca wybija spokojną i miłą dla ucha melodię.
Podjazd do kliniki, począwszy od bramy wjazdowej, przez okrągły dziedziniec a skończywszy na wejściu głównym, jest wybrukowany wieloma kolorowymi kamieniami polnymi. Te wielobarwne kocie łby spełniają nie tylko rolę ulicznego bruku. Ułożono je taki sposób, by najciemniejsze z nic były tuż przy wjeździe a najjaśniejsze przy klinice. Daje to przyjemny dla oka efekt jaśniejącej drogi.
Brama do Kliniki zawsze stoi otworem zapraszając wszystkie chore i cierpiące Istoty do wizyty w placówce.

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Klinika i dziedziniec 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Klinika i dziedziniec
Pią 22 Lis - 6:45
Leżała na trawie czekając na swój koniec. Czuła tupanie myśliwych o ziemię, czuła zapach podnieconych psów. Już miały zacząć ją szarpać, gdy nagle poczuła jak coś ciężkiego opada nad nią, po czym rozległ się potężny ryk. Dźwięk strzałów, skamlenie psów oraz przerażone krzyki Dachowców. Otworzyła oczy i ujrzała przepiękne granatowe łuski, miękkie pióra oraz złotą grzywę. Leviathan! Nie miała jednak siły tego powiedzieć. Znalazł ją i teraz ratował! Nawet nie czuła bólu poszarpanego ucha, jedynej części, którą dopadły psy. Była zbyt zmęczona nie czuła bólu, ani nic…po prostu tylko widziała i słyszała, nic więcej.
Levi ostrożnie podniósł swoją Panią, która nadal miała związane skrzydła. Julia wystraszona wróciła do swojej normalnej formy, a Aureum delikatnie niósł ją w powietrze. Jego czarna czaszka dodawał mu grozy, a czerwone ślepia pałały chęcią mordu, ale wiedział, że teraz jego skarb jest najważniejszy i trzeba go zanieść do tego dziwnie pachnącego miejsca, w którym Tulka pomagała innym. Może jej też pomogą.
Wznosząc się podpalił las, oraz płot, który okalał jego część. Był wściekły i nie bał się tego pokazać. Zauważył torby od swojej Pani więc porwał je za paski w paszczę i ruszył w kierunku Miasteczka Lalek.
W międzyczasie Renard odpłynęła, nie mogąc się samej obudzić. Coś ją porwało do snu i nie chciało wypuścić….ciało jednak pozostało w szponach Smoka.

Lecieli dość szybko, ale Bestia nie leciał za wysoko. Uważnie pilnowała, żeby nic jej się nie stało. Nie dotykał lin, po prostu niósł ją jak coś najważniejszego na świecie. Spieszył się, ale nie leciał na ślepo, uważał, musiał w końcu donieść ją do tego dziwnie pachnącego miejsca…..
Gdy zbliżali się do Kliniki, nagle zmieniła się pogoda. Z nieba zaczęły spadać….różnokolorowe orbies w różnych rozmiarach. Opadały o łuski z cichym mlaskiem, ale smok nie zatrzymywał się, nawet nie zawracał uwagi, że przyklejało się ich coraz więcej do jego piór i łusek.
Po dłuższym locie w końcu dotarli na miejsce. W oddali widać już było pierwsze oznaki zbliżającego się wschodu słońca. Leviathan zaryczał głośno, by poinformować o swoim przybyciu i położył bardzo ostrożnie swoją panią, a obok niej torby.
Julia od co najmniej dwóch dni miała związane skrzydła liną. Ten kto jej to zrobił, raczej nie był w tym wprawny albo nie zależało mu na tym, żeby zdjęła te liny, bo wiązały kończyny mocno, powodując poważne obrażenia, a nie dopływająca w odpowiedniej ilości krew sprawiła, że skrzydła były już praktycznie martwe.
Ucho miała całe w krwi, kilka małych poszarpanych strzępów wisiało jeszcze zniego. Nie straciła go wiele, ale i tak nie wyglądało to za dobrze i wymagało zainteresowania. Od łokcia ciągnęła się mała ścieżka krwi, barwiąca rękaw jej kitla, a w ranie, w kości nadal tkwił pocisk. W zgięciu ręki było kilka śladów po igle. Widać jakoś musieli sobie radzić z tym, żeby się nie obudziła zanim dotrze do myśliwych. Na szyi był widoczny ślad po psim chwytaku, który trochę za mocno zacisnął się wcześniej na niej. Oddychała płytko, była wyczerpana i widać było, że dawno nie jadła i nie piła.
Była cała od błota, we włosach miała trawę oraz liście, oraz dochodził od niej lekki zapach moczu, który może na początku nie był zbyt dobrze wyczuwalny, ale ktoś z czułym nosem na pewno na to zwrócił uwagę. Pamiątka po jej reakcji na postrzał.
Leviathan za to zmniejszył się do rozmiarów wilka i lekko ją szturchał, chciał ją chronić, nie wykazywał agresji, gdy Marionetki przybiegły by ją zabrać do środka, albo zrobił to Keer, Levi pozwolił na to, ale złapał znów do pszczy torby i ruszył za nimi. Na jego szyi błyszczały pióra, znak, do kogo należy Bestia, jego przepustka do swojej Pani.

Powrót do góry Go down





Gawain
Gif :
Klinika i dziedziniec 5PUjt0u
Godność :
Gawain Keer
Wiek :
Wygląda na około 30 lat.
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
183 cm / 76 kg
Znaki szczególne :
Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki, cienka blizna na brodzie od lewego kącika ust
Pod ręką :
klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze // Event:
Broń :
Nóż ceramiczny, sztylet, kusza
Zawód :
Najemnik do prac wszelakich, zielarz
Specjalne :
Administrator, Strażnik toku fabuły
https://spectrofobia.forumpolish.com/t225-gawain-keer https://spectrofobia.forumpolish.com/t226-nie-az-takie-tajne https://spectrofobia.forumpolish.com/t250-kontakt-z-keerem https://spectrofobia.forumpolish.com/t1085-gawain
GawainDręczyciel
Dręczyciel
Re: Klinika i dziedziniec
Pią 22 Lis - 19:48
Keer miał prawo sądzić, że wyląduje w sypialni i cicho się wymsknie. Jakże się mylił! Ostatnio odkrywał w sobie do tego talent! Został przywitany przez dziwnie miękki grad, bijące po twarzy powietrze i zupełny brak gruntu pod nogami. Miał pod sobą jedynie cielsko smoka i kilometr przepaści, a przed sobą Julię, której było daleko do przytomności. Do kompletu brakowało jedynie dramatycznych chórków w tle.
Krzyknął w przerażeniu, choć ledwo słyszał sam siebie. Huk bijącego wściekle wiatru wypełnił mu uszy i zatkał usta. Praktycznie zadławił się wepchniętym w jego gardło powietrzem. Odruchowo uczepił się łusek i przylepił się do smoka, by móc wziąć parę głębokich i szybkich oddechów, gdy skulił się i schował głowę między ramionami. O matulu... co teraz? - Parokrotnie zamrugał, by pozbyć się łez i spojrzał na niosące ich bydle i Julię. Jak miał się stąd wydostać? Jedno spojrzenie w kierunku ziemi przyprawiało o zawrót głowy. Pewnie dostałbym zawału gdzieś w połowie...
Na domiar złego padało. Waliło po gębie tymi kolorowymi kuleczkami, a łuski nabierały nienaturalnej dla siebie śliskości. Chyba wlatywali w burzę. Robiło się niebezpiecznie.
Ostrożnie zaczął chwytać się łusek wyżej i podciągać ku Renard. Palce zgrabiały mu od chłodu, choć był tutaj zaledwie parę minut. Tym trudniej było wyciągnąć wstęgę z kieszeni. Mały pasek materiału natychmiast wydłużył się i utworzył sploty najlepszych z lin. Przywiązanie do smoka Julli i siebie samego było utrudnione, ale dał radę zanim lot zaczął się obniżać.
Miał teraz Julię przed sobą, opartą o jego pierś. Gdyby nie musiał, nie dotykałby jej wcale, ale chłód i wyczerpanie mogły ją zabić w równym stopniu co obrażenia. Miał tylko nadzieję, że nie zarazi się mackowym świństwem, które złapał nie wiedzieć gdzie. Może i nie bolało... ale jak on się komukolwiek pokaże? Czy to w ogóle zejdzie? A może to pasożyt? Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie? Dziewczynę pokrywała tak gruba warstwa błota, że mogłaby robić za tarczę.
Pozwolił sobie obejrzeć jej ucho, skrzydła i rękę. Rany pokryły się strupami, natomiast skrzydeł nie śmiał ruszać. Jeśli rozwiązałby liny, uwolniłby skrzepy gęstej, martwej krwi i doprowadził do katastrofy... W przestworzach! A wierz mi mała... nie chcesz być teraz bliżej aniołków... - Przytulił ją do siebie mocniej i spojrzał w dół. Teraz, gdy był już przywiązany i patrzył na odległe miasta, a nie prosto pod siebie, przestało być tak przerażająco. Z góry wszystko było zupełnie inne. Nie poznawał tych miejsc.
Musieli podlecieć naprawdę blisko, zanim zorientował się w terenie. Potężny Aureum lądował na dziedzińcu Kliniki. Gdy tylko wszystkie łapy dotknęły gruntu, Keer czym prędzej zwinął wstęgę i zamienił ją w spory koc, którym okrył całe ciało, by nikt nie zobaczył macek. Zostawił tylko wąską szczelinę na oczy.
Wyglądając jak ostatnia Buka i trzęsąc się na całym ciele, zdjął Julię z grzbietu Aurema. Tu już nie było wiatru. Wyraźnie czuć było od Renard amoniak, juchę i słodkawy zapach obumarłych skrzydeł podchodzących ropą. Kurwa, jak ona nie zachoruje ode mnie, to ja od niej. - Skrzywił się z niesmakiem, ale i przestrachem. Była w tragicznym stanie. Ktokolwiek jej to zrobił, skończy w lochach Wieży.


Klinika i dziedziniec PbcKfC9

Ekwipunek:

Aktualny ubiór:


Powrót do góry Go down





Bane
Gif :
Klinika i dziedziniec 5PUjt0u
Godność :
Bane Blackburn
Wiek :
40
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
190/80
Znaki szczególne :
Białe włosy, szara skóra, dziwne oczy. Blizny na oku i na szyi.
Pod ręką :
Piersiówka, klucze do Kliniki, pieniądze.
Zawód :
Dyrektor i chirurg w Klinice (Kraina Luster)
Stan zdrowia :
Fizycznie: Zdrów.
Psychicznie: Niezdrów.
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t347-bane-blackburn https://spectrofobia.forumpolish.com/t1071-bane
BaneZatrute Jabłko
Re: Klinika i dziedziniec
Pią 22 Lis - 23:15
Kolejna noc.
Wiatr wyciskał łzy z oczu, poruszał białymi piórami, wypompowywał wszelkie siły z ptasiego ciała. Miały, szarawy jerzyk wpadł przez otwarte okno i wylądował w pościeli, dosłownie wbijając się w materiał. Niewielkie ciałko poruszało się niemrawo, drgało lekko, wskazując, że ptaszek straszliwie się zmęczył.
Niechniurek zastrzygł uszami i wzleciał na antresolę. Zauważył stworzonko i przyczaił się, by dorwać je w swoje białe łapki i pyszczek pełen ostrych ząbków. Gdy jednak Wredotek wskoczył na łóżko gotów dopaść ofiarę, jerzyk zmienił się w dorosłego mężczyznę.
Jego pana.
Bane dyszał i wył, sam nie wiedział czy ze zmęczenia czy z żalu. Nie znalazł jej. Szukał poza Miastem Lalek, wypytywał, tropił. Nic. Ani jednego śladu, zapadła się pod ziemię.
- Nie mam siły... - powiedział cicho, umęczonym głosem i uniósł dłonie ku twarzy. Bolało go dosłownie wszystko. Obraz mieszał się przed oczami ze zmęczenia. Już nawet nie czuł głodu.
Wredotek pisnął cicho i trącił nosem dłoń Cyrkowca. Bane spojrzał na jego smutny pyszczek i uniósł dłoń by go pogłaskać ale... Zauważył błysk. Coś w dole mieszkania świeciło pulsacyjnie.
Początkowo chciał zignorować sygnał się coś nie dawało mu spokoju. Wstał z trudem i trzymając się kurczowo poręczy, zszedł na dół by zobaczyć do kogo tym razem wzywa go Kula Pomocna, ustawiona na pięknym, drewnianym stojaku.
Powoli wstawało słońce, pierwsze promyki wyzierały już nieśmiało spomiędzy koron drzew, oświetlały plamami pomieszczenie. Niechniurek zwinął się w kuleczkę i postanowił zdrzemnąć po nieudanych łowach. W pokoju panowała kojąca cisza...
Bane widząc Kulę zamarł w pół kroku. Nagle wszystkie wnętrzności podeszły mu do gardła, z trudem powstrzymał mdłości. Ciało zaczęło drżeć a z ust wydobył się stłumiony jęk.
- Julia... - uniósł dłoń i machnął nią w powietrzu. Nie dosięgła Kuli, ale może to i lepiej? Nie zmącił tym obrazu znanej mu twarzy. Ukochanej twarzy.
Zerwał się, prawie wywracając na zakręcie. Dopadł drzwi i tak jak stał, wybiegł na korytarz, potem do recepcji. Nie miał na sobie wszystkich ubrań, jedynie czarne spodnie i buty. Klatkę piersiową pokrywała warstwa kurzu po podróży, za paznokciami miał ziemię, włosy w nieładzie, poplamione czymś ciemnym. Pachniał ziemią, trawą. Jego własny zapach nasilił się przez przemęczenie... Pachniał chorobą.
Wypadł na dziedziniec jak szalony, akurat w momencie w którym Marionetki zbliżyły się do... smoka.
Zamarł. Anomander? Strach odebrał mu mowę, rozbiegany wzrok szaleńca nie był w stanie skupić się na sylwetce gada. Bane analizował, ale nie wiedział co jest prawdą a co jedynie majakiem.
- Odejdźcie. - powiedział cicho, trzęsąc się na całym ciele. Wyglądał fatalnie, jak człowiek który utracił nadzieję. Kto by pomyślał, że strata może go doprowadzić do takiego stanu.
Ruszył chwiejnym krokiem ku istocie, stojącej przy niej zakapturzonej istocie i... zwiniętej w kłębek... skrępowanej... okaleczonej.
Stanął nad nią, następnie upadł na kolana i wyciągając dłonie nad jej ciałem, zawył nieludzko. Potoki łez popłynęły z jego przekrwionych brakiem snu oczu.
Nie śmiał jej dotknąć, bał się wyrządzić jeszcze większą krzywdę. Widział skrępowane skrzydła. Widział rany na ciele. Czuł okropny zapach.
- Wybacz! - wył, trzęsąc się jak epileptyk - Nie zdążyłem... Nie znalazłem ciebie na czas... Nie potrafiłem... - pochylił się i przyciągnął do siebie chłodne, nieruchome ciało Julii Renard.
Wzniósł oczy ku niebu z którego padały teraz dziwne, kolorowe kule. Jego twarz wykrzywiła złość i straszliwy żal, niepojęty dla nikogo innego smutek.
Krzyk jaki wydobył się z jego gardła był kwintesencją cierpienia człowieka, który utracił kontrolę nad sobą, swoim życiem i bliskimi. Bane był już tak bardzo wyniszczony życiem jakie prowadził, tak bardzo przegnity od środka, że tylko on mógł ryczeć w tak... beznadziejny sposób. Bo cóż miało to dać? Jego wrzask nic nie zmieni. Niebo dalej będzie się przyglądało jego cierpieniu. Los dalej będzie trzymał go przy życiu, jakby chciał zrobić mu na złość. I odbierze mu po kolei wszystko, co jest dla niego cenne. Wszystko i wszystkich.
Krzyczał aż zachrypł. Jeśli zakapturzony próbował coś mówić, coś robić, Bane odpychał go, zatracając się w cierpieniu. Julia leżała bez ruchu w jego ramionach...
Scenę przerwał Jan. Uosobienie spokoju, istota twardo stąpająca po ziemi i niezwykle praktyczna. Dla niektórych pozbawiona uczuć ale... może właśnie tym, co zrobił okazał najwięcej serca? Podszedł do Dyrektora i położył mu marionetkową dłoń na ramieniu.
- Jeszcze żyje. - powiedział cicho, patrząc czerwonymi ślepiami na scenę - Nie dajmy jej umrzeć na progu domu. - dodał i zabrał rękę po czym odwrócił się na pięcie i wkroczył do Kliniki, delegując zadania innym Marionetkom.
Bane w tym czasie zagryzł usta i wstał, trzymając Julię na rękach. Nie mogąc zapanować nad swoim ciałem, przekazał dziewczynę personelowi który od razu zaniósł ją do odpowiedniej sali.
Sam Cyrkowiec, ledwo patrząc na oczy, podszedł do dziwnie odzianego mężczyzny. Na twarzy wymalowany miał ból ale i ulgę.
- Kimkolwiek jesteś... Dziękuję. - powiedział łamiącym się głosem - Nie wiem jak spłacę dług. Nie ma pieniędzy, które mogłyby wynagrodzić to co zrobiłeś. - dodał zerkając na drzwi budynku a potem na smoka, z lekką obawą - Wróć niebawem. Nie odejdziesz z pustymi rękoma.
Ukłonił się bo tylko to był w stanie zrobić, po czym rzucił się za Marionetkami by ratować Julię.
Jego Julię. Małą, okaleczoną, bezbronną, ledwo żywą...
Jego skarb.

z/t



That didn't happen.
And if it did, it wasn't that bad.
And if it was, that's not a big deal.
And if it is, that's not my fault.
And if it was, I didn't mean it.
And if I did...
You deserved it.

Powrót do góry Go down





Gawain
Gif :
Klinika i dziedziniec 5PUjt0u
Godność :
Gawain Keer
Wiek :
Wygląda na około 30 lat.
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
183 cm / 76 kg
Znaki szczególne :
Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki, cienka blizna na brodzie od lewego kącika ust
Pod ręką :
klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze // Event:
Broń :
Nóż ceramiczny, sztylet, kusza
Zawód :
Najemnik do prac wszelakich, zielarz
Specjalne :
Administrator, Strażnik toku fabuły
https://spectrofobia.forumpolish.com/t225-gawain-keer https://spectrofobia.forumpolish.com/t226-nie-az-takie-tajne https://spectrofobia.forumpolish.com/t250-kontakt-z-keerem https://spectrofobia.forumpolish.com/t1085-gawain
GawainDręczyciel
Dręczyciel
Re: Klinika i dziedziniec
Sob 23 Lis - 17:59
Znał mężczyznę, który z szaleństwem wypisanym na twarzy wypadł z budynku kliniki i zaczął iść ku nim. Był umorusany pyłem, półnagi i roztrzęsiony. Przypominał ofiarę bitwy, pożaru lub podobnego okropnego wydarzenia. Szeroko otwartymi oczami spoglądał na nich, ale czy widział?
- Jest w ciężkim stanie, ale... - zaczął, a Blackburn właśnie padł na kolana i zaniósł się niekontrolowanym płaczem. Wył tak, że Keer z braku laku ułożył Julię na jego wyciągniętych ramionach i patrzył jak przyciąga ją do siebie.
Rozdzierający wrzask Bane'a w pełni przekonał Cienia, że lekarz jest niestabilny. Ba! Popadł w czeluść rozpaczy i chyba planował w niej zostać. Kurwa, jak on mu działał na nerwy... Większość prosiłaby by ich ukochana osoba otworzyła oczy, sprawdzałaby, czy na pewno nie żyje w nadziei, że może gdzieś w chłodnym ciele jeszcze tli się iskra życia.
Bane naprawdę musiał ją kochać, choć Gawain nie był pewien jakiego typu relacja ich łączy. Traktował dziewczynę jak swój największy skarb. Jak długo nie było jej w Klinice?
- Ona żyje! - Wskazał na Julię, a gdy to nie przyniosło efektu, starał się potrząść Banem za co został odepchnięty. Nie miał zamiaru się poddawać. - Jeszcze macie czas, by działać! - Kolejne popchnięcie. - Weź tak nie siedź! - Tym razem on się wydarł i usiłował postawić lekarza na nogi, z czego zrezygnował, gdy zobaczył, że ktoś przy nich stanął.
Marionetka, jako jedna z nielicznych w Klinice, miała twarz i głos. Tego pana jeszcze nie widział. Musiał bardzo dobrze znać lekarza, by wytrącić go z jego szaleństwa paroma słowami i prostym gestem, choć mógł użyć jakiejś mocy lub nawet wstrzyknąć coś przez palce. Keer widział już tak rozmaite mechanizmy u Marionetek, że słowo "niemożliwe" nawet nie pchało mu się na usta.
Poprawił koc i powiódł wzrokiem za Marionetkami i Julią. Czy będzie tutaj bezpieczna? Gdy znalazł się na grzbiecie smoka, była w kitlu. Bardzo brudnym i śmierdzącym, ale bez wątpienia, kitlu.
- Nie ma za co. Trafiłem na nią przypadkowo i jedyną moją zasługą było niezrobienie niczego głupiego. No już, niech pan do niej biegnie. - Odparł i machnął dłonią, co wzburzyło koc i nadało jego wypchanej materiałem sylwetce jeszcze większej objętości.
Patrzył za Blackburnem, póki ten nie zniknął w budynku i solennie obiecał sobie, że wróci do Kliniki, by sprawdzić co z Julią. Czuł jej dzielącą ich odległość, ale przynajmniej będzie wiedział, czy dziewczyna żyje... i kiedy śni. Będzie potrzebowała dużo wypoczynku, a więc będzie więcej nachalnie przypominających o sobie snów. Jakoś trzeba będzie przetrwać.
Zerknął na smoka, po czym odwrócił się i ruszył w drogę powrotną do Mrocznych Zaułków.

[z/t]


Klinika i dziedziniec PbcKfC9

Ekwipunek:

Aktualny ubiór:


Powrót do góry Go down





Kejko
Gif :
Klinika i dziedziniec Animesher.com_blue-eyes-shigatsu-wa-kimi-no-uso-black-cat-1706833
Godność :
Kejko Hanari
Wiek :
23 wiosny
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
170 cm / 57 kg
Znaki szczególne :
Piękne neonowo niebieskie kocie oczy.
Pod ręką :
Torebka a w niej bardziej lub mniej istotne drobiazgi.
Broń :
dwa półdługie miecze, cienki srebrny łańcuch
Zawód :
Poszukiwaczka kłopotów... znaczy przygód // Muzyk solista
Stan zdrowia :
Poobijana po niedawnym starciu. Płytkie rany i zadrapania na ramionach, nogach oraz plecach. Rozcięcie na policzku.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t267-kejko-hanari-alias-kolysanka#415 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1091-kejko
KejkoLwie Serce
Re: Klinika i dziedziniec
Nie 22 Sie - 23:47
Liczył się czas... każda sekunda. Po tym, jak dokładniej oszacowałam obrażenia i stan Velo jedyne, w co teraz wierzyłam i musiałam wierzyć, to cudotwórcze działania pracowników Kliniki. Byłam przekonana, że gdybym musiała, to wdarłabym się tam siłą, po to, by zapewnić towarzyszce jak najlepszą opiekę. Liczyłam jednak, że takiej konieczności nie będzie... ani że, nikt z personelu nie uzna smoczego nalotu za akt wrogości.
Podczas lotu starałam się zapewnić jasnowłosej wygodę, na tyle na ile umożliwiał to grzbiet bestii i moja osoba w postaci stabilnego oparcia. Może nie licząc moich nieustannych pytań oraz paplaniny, mającej na celu utrzymać dziewczynę w przytomności umysłu. Czułam się, jakbym wiozła kaganek z ledwie tlącym się płomieniem... któremu zagrażał każdy silniejszy podmuch. Solenie obiecałam sobie, że w końcu zrobię coś w kwestii mojej medycznej ignorancji. Skoro były lecznicze eliksiry, to może znalazłby się i jakiś artefakt? W ostateczności będę musiała poszukać odpowiedniej nauczycielki lub nauczyciela, który zdradzi mi choćby tajniki swej sztuki.

Zapach krwi wypełniał moje nozdrza aż nazbyt wyraźnie. Moje dłonie i ubrania były umazane w posoce, po tym, jak nieudolnie starałam się opatrzyć ranną towarzyszkę. Miarowe pomrukiwanie i warkoty ze strony bestii zdradzały, że i jej udzieliło się moje zdenerwowanie. Mimo to gracja, jaką smok potrafił zachować w powietrzu, nie podlegała dyskusji. Gdyby nie Aureum nie wiem, jak udałoby się nam wydostać... miałam co prawda latającą miotłę, lecz nie bardzo wyobrażałam sobie, w jaki sposób miałbym za jej pomocą przetransportować ranną towarzyszkę.

Nie liczyłam, ile czasu zabrała nam podróż, lecz gdy w końcu w dole rozpoznałam znajomy budynek Kliniki, serce mi przyspieszyło. Zajęta zmartwieniami o stan Velo nie myślałam o tym, w jakich okolicznościach ostatnim razem opuszczałam to miejsce. Daleko było im od rutynowej wizyty... i wiedziałam, że w końcu mnie dopadną, ale na razie zostały skutecznie zepchnięte gdzieś na krawędzie mej podświadomości.

Tak jak się obawiałam, niespodziewany nalot wywołał pewną dozę paniki, kilku z przechadzających się po dziedzińcu kuracjuszy podniosło krzyk, po tym, jak bestia nagle opadła na dziedziniec, wzbijając przy tym chmurę pyłu i kurzu. Aureum nie cieszyły się szczególnie dobrą opinią i miałam tego świadomość. Byłam jednak przekonana, że Lazur nigdy nie pożarł żadnego biednego Lustrzanina... (a w każdym razie nigdy w mojej obecności...). Zsuwając się z grzbietu smoka, czułam jakby ktoś, przeciągnął mnie po tarce... znów ranna wylądowała w moich ramionach, gdy tylko wyplątałam ją z asekuracyjnych lin.
-Dotarłyśmy, wytrzymaj jeszcze chwilę.
Powiedziałam lekko zasapana, uważając by noga, nie powinęła mi się na tej ostatniej prostej. Wodziłam dziki spojrzeniem wokół siebie, starając się wypatrzeć kogoś z personelu. W końcu dostrzegłam jedną z marionetek pozbawionych twarzy, której postać zapamiętałam ostatnim razem.
-Potrzebujemy medyka! Szybko!
Po moim zachowaniu zdecydowanie dało się wywnioskować, iż należało nas zakwalifikować jako pilny przypadek. Liczyłam, że zaraz pojawi się ktoś, kto przejmie ode mnie ranną kocicę i zaopiekuje się nią, jak trzeba. Rzuciwszy spojrzenie przez ramię, skinieniem nakazałam bestii, aby zaczekała. Mój wzrok natrafił również na ciągnącą się za nami ścieżkę, którą znaczyły coraz liczniejsze krople krwi...


~Mrau~
Klinika i dziedziniec Funnygifsbox.com_2016-11-24_15-27-34-1
#0099cc

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Klinika i dziedziniec 5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Klinika i dziedziniec
Nie 5 Wrz - 21:02
Głowę wypełniało jej pulsowanie, a krew skapująca z rękawa bluzki – mimo najszczerszych wysiłków Kołysanki – nie wróżyła niczego dobrego.
Musiała zachować przytomność.
Musiała?
Czy naprawdę?
Zacisnęła powieki.
Kejko wspominała, że zabiera ją do Kliniki. Nazwa coś wzburzyła w pamięci-nie-pamięci, ale wrażenie zniknęło równie szybko co rybka oreo w wodach Czekoladowego Jeziora.
W czasie trasy czuła przemożne przerażenie kotki i jeszcze dodatkowo niepokój Bestii, lecz gdy zaczęli obniżać lot – nacisk w uszach i temperatura znacznie się zmieniły – uczucie zwielokrotniło się znacząco. W pierwszej chwili nie rozpoznała nawet krzyków – krzyków innych niż Kołysanki. Fale strachu i niedowierzania ją opływały i wywoływały dreszcze pędzące wzdłuż kręgosłupa, nawet jeśli nie była do końca pewna tych uczuć.
A potem kotka odwiązała ją i ciepła, stała podpora jej ciała zniknęła.
Powinna wiedzieć, że to było celowe, że zaraz pewnie wróci, że przecież nadal siedzi na jej burzowym smoku, ale wpadaliście kiedykolwiek we wstrząs hipowolemiczny?
Szarpnęła się do przodu, później w lewo i zasadniczo spadła po prostu po boku zwierzęcia – o tyle dobrze, że po stronie Kejko. Można by stwierdzić, że romantycznie wpadła w jej w ramiona, gdyby wcześniej nie wpadł jej do ust koniec ogona (zaraz po tym, jak wcześniej uderzył ją prosto w oko).
Zmrużyła oczy – i zdrowe, i to, w którym miała pełno kocich kłaków – próbując skupić wzrok. Wszystko coraz częściej kończyło rozmazane czy załzawione i nie pomagało wmawianie sobie, że to przez sierść. Ogon Kejko bił na boli w okolicach bruku – i był perfekcyjnie, absolutnie czarny jak noc nad Malinowym Lasem. Niespokojnym spojrzeniem powiodła za zmierzwioną linią drugiego ogona – by zorientować się, że kończy się w okolicach jej sami-wiecie-czego.
Tym razem zamrugała. Powtórzyła zasadniczo prostą czynność, gdy Kejko wołała o pomoc. Ponowiła, gdy chyba podbiegł do nich ktoś następny. W dziwnie odrealniony sposób powtórzyła sobie, że z pewnością nie powinna mieć  o g o n a.
Z niezdrową ciekawością uniosła sprawniejszą rękę, ale nie była w stanie podnieść jej na tyle, by sięgnąć między włosy. Niemniej, była przeświadczona, że NIE powinna mieć ogona.


Obrażenia:



Klinika i dziedziniec Icegif-935

And I've seen your flag on the marble arch
And love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Powrót do góry Go down





Jan Sebastian
Gif :
Klinika i dziedziniec 5PUjt0u
Godność :
Jan Sebastian
Wiek :
35
Rasa :
Marionetka
Wzrost / Waga :
188 cm / 368 kg
Znaki szczególne :
Zaostrzone, trójkątne zęby.
Pod ręką :
Notatnik, pióro.
Zawód :
Ordynator Kliniki.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t393-jan-sebastian
Jan SebastianBlaszany Żołnierzyk
Re: Klinika i dziedziniec
Wto 7 Wrz - 23:56
Remont zrujnowanego skrzydła Kliniki postępował w iście ślimaczym tempie. Nie było to spowodowane brakiem odpowiedniej do przeprowadzenia napraw kadry, ani brakiem funduszy. Marionetki pracowały bardzo dokładnie i może właśnie dlatego doprowadzenie do ładu zniszczonej roślinnością i pożarem części kompleksu przeciągało się w nieskończoność. Chociaż od incydentu minęła zaledwie chwila, nadzorujący prace Jan Sebastian czuł, że pozbawieni twarzy pracownicy nie uwijają się tak, jak powinni.
Może powinien je przedtem nakręcić?
Zniecierpliwiony poprawił okulary i spojrzał w trzymany w dłoni notatnik. Przekartkował go w poszukiwaniu ostatniej daty nakręcania i zamrugał dwukrotnie, odnajdując wreszcie odpowiedni zapis. Nie, jeszcze miał czas na dopełnienie obowiązków. Tylko w jego oczach ruchy Marionetek były ślimacze.
Dyrektor Kliniki zniknął na jakiś czas, zaznaczając że potrzebuje odpoczynku. Cóż, jego prawo, chociaż jeśli wziąć pod uwagę to co działo się pod jego nieobecność, jego urlop odbywał się w wyjątkowo niedobranym do okoliczności czasie. Nie było jednak sensu się temu dziwić, ponieważ Bane nigdy nie był ani rozsądny ani godzien zaufania.
Uniósł pióro i zanotował kolejne spostrzeżenia, przechodząc obok niosących sprzęt remontowy Marionetek. Cała posiadłość wymagała odświeżenia, jednak wielka przebudowa wiązałaby się z zamknięciem szpitala, a to nie ułatwiłoby życia mieszkańcom Krainy Luster. Mimo wszystko, Jan zapisał informację, by poruszyć temat generalnego remontu z nowym właścicielem.
Dzień był wyjątkowo przyjemny i pewnie gdyby Jan zwracał uwagę na takie rzeczy jak pogoda, byłby zadowolony z czystego nieba i ciepłych promieni słońca. On jednak od dłuższego czasu nie dostrzegał piękna otaczającego go świata. Czy z własnej woli?
Z dziwnego odrętwienia, które śmiało można było nazwać czymś w rodzaju zamyślenia wyrwało go tąpnięcie, połączone z krzykiem przebywających w okolicy dziedzińca istot. Marionetki zamarły w połowie wykonywanej czynności, zupełnie jakby wydane im polecenie zostało zawieszone. Jan Sebastian poprawił okulary i ruszył w stronę najbliższego okna, aby sprawdzić co się działo przed budynkiem.
To co ujrzał sprawiło, że jego czerwone oczy rozszerzyły się na chwilę a usta uchyliły, ukazując dwa rzędy trójkątnych, ostrych jak u rekina zębów. Stał tak jeszcze przez dwie sekundy, po czym zerwał się i mimo ogromnej wagi, pognał przed siebie, kierując się na schody przed drzwiami Kliniki. Minął Marionetki które zastygły na jego widok, by zaraz ruszyć za nim niczym wojsko. Minął siedzącą w recepcji uśmiechniętą Alice, która zmrużonymi oczyma przyglądała się mobilizacji beztwarzowych.
Wyszedł na spotkanie bestii, zwalniając kroku. Jego dłonie w ciągu kilku sekund zmieniły się w dwa czterolufowe karabiny maszynowe, skierowane teraz w ogromne cielsko smoczyska. Jan nie rozpoznawał w monstrum nikogo, kogo mógłby znać. Kogo miałby znać. Gdyby było inaczej, sprawdziłby w notatniku z kim ma do czynienia i może zareagowałby pokojowo. Tak nagłe pojawienie się Aureum spowodowało jednak, że obudziły się w nim instynkty dość pierwotne. A może to stworzone przez Marionetkarza tryby popchnęły go do tego, że gotów był swoim sztucznym ciałem bronić miejsca, które kiedyś mógł nazywać domem?
Był gotów i czekał na prowokację. Zaciśnięte w cienką linię usta i martwe spojrzenie czerwonych oczu - nic nie zdradzało napięcia. Jan Sebastian gdy było trzeba zmieniał się w żołnierza, lecz o tym nie wiedział prawie nikt. Czyżby nadszedł czas by pierwotne przeznaczenie wyszło na jaw?

Wtedy właśnie usłyszał błagalny ton i zauważył zaczepiającą jedną z zabłąkanych Marionetek dziewczynę. Kocie uszy, ogon, niebieskie oczy... Nie. Nie znał jej. A przynajmniej nie pamiętał, by pojawiła się dziś w Klinice. Będzie musiał jednak sprawdzić notatnik, bo tamta zachowywała się nad wyraz pewnie, zupełnie jakby już kiedyś tu była.
Na wołanie o pomoc nie mógł pozostać obojętny, mimo iż gdyby miał wybór, zignorowałby jej słowa. Poruszył zmienionymi w broń rękoma a te w przeciągu chwili zmieniły się na powrót w zwykłe dłonie. Marionetki stojące po bokach Jana przestąpiły z nogi na nogę.
Ruszył w jej kierunku z kamienną twarzą. Trzymała na rękach straszliwie pokiereszowaną istotę. A może trupa? Nie, ciało poruszało się nieznacznie, co świadczyło o tlącym się w nim życiu. Był to dobry znak.
Mniej więcej krok od Dachowca, Sebastian napiął ciało i z jego boków wystrzeliły dodatkowe ręce. Mając cztery, przejął ranną od wystraszonej przybyłej, uważając by nie uszkodzić przyniesionej do Kliniki pacjentki.
Marionetki pchające nosze pojawiły się zaskakująco szybko a zadziwiające było to, że wszystko odbywało się w ciszy, jeśli nie liczyć okrzyków wystraszonych miejscowych. Jan nie odezwał się ani słowem, podobnie personel nieposiadający twarzy. Pracowali w ciszy, przejmując ranną kobietę, układając ją na noszach i następnie udając się do wnętrza budynku.

Jan został z Dachowcem i jeśli ta chciała iść za resztą, powstrzymał ją dosadnym chrząknięciem. Niepotrzebne już dodatkowe ręce zwinęły się zgrabnie i schowały w korpusie. Mężczyzna poprawił okulary i podniósł na przybyłą wzrok czerwonych, upiornych oczu.
Wyjął niewielki notatnik i szybko go przekartkował. Nie trwało zbyt długo odnalezienie istotnych informacji.
Miał do czynienia z Kołysanką, byłą pacjentką jaka doświadczyła przykrości ze strony atakujących Klinikę kwiatów. Została narażona na szok tym, że była świadkiem wypalania roślinności. Niemałą rolę w fundowaniu traumy odegrał sam dyrektor, Bane.
- Proszę się nie obawiać, pani znajomej zostanie udzielona wszelaka pomoc. - powiedział rzeczowo - Zapraszam za mną do środka, dopełnimy formalności.

ZT (Jan, Kejko i Velo)


Ostatnio zmieniony przez Jan Sebastian dnia Sro 29 Wrz - 19:24, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Kejko
Gif :
Klinika i dziedziniec Animesher.com_blue-eyes-shigatsu-wa-kimi-no-uso-black-cat-1706833
Godność :
Kejko Hanari
Wiek :
23 wiosny
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
170 cm / 57 kg
Znaki szczególne :
Piękne neonowo niebieskie kocie oczy.
Pod ręką :
Torebka a w niej bardziej lub mniej istotne drobiazgi.
Broń :
dwa półdługie miecze, cienki srebrny łańcuch
Zawód :
Poszukiwaczka kłopotów... znaczy przygód // Muzyk solista
Stan zdrowia :
Poobijana po niedawnym starciu. Płytkie rany i zadrapania na ramionach, nogach oraz plecach. Rozcięcie na policzku.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t267-kejko-hanari-alias-kolysanka#415 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1091-kejko
KejkoLwie Serce
Re: Klinika i dziedziniec
Pon 20 Wrz - 0:36
Przysłowiowe a tu również całkiem dosłowne „wejście smoka” rzadko kiedy kończy się dobrze. Tym razem była to jednak konieczność, a strach i nerwy komplikują właściwą ocenę sytuacji. O tym, jaki mętlik miałam, teraz w głowie najlepiej świadczył chyba fakt, przeoczenia jakże licznych luf broni palnej wyrastających z rąk marionetki... Nim zdołała do mnie dotrzeć świadomość tego, jak wiele mogło się w tej chwili wydarzyć, u mego boku znalazła się znajoma postać. Mimo otoczki chłodnej obojętności, towarzyszącej ku nam istocie, urosła we mnie ulga, a zarazem poczucie pewności. Podświadoma reakcja, której przyczynę stanowiło moje ostatnie doświadczenie z wizyty w klinice. Czy raczej jego finalny akt, w którym to właśnie postać szkarłatnookiej marionetki, przybyła na ratunek mnie oraz dyrektorowi kliniki.

Drgnęłam nieznacznie, powstrzymując się przed zrobieniem kroku wstecz, na skutek nagłego pokazu zręczności ze strony Jana Sebastiana. Zaskoczyła mnie nagła transformacja. Zapewne, gdybym podobną prezentację dostrzegła w mniej dramatycznych okolicznościach, zażartowałabym z faktu, że od strony czarnowłosego można było liczyć nie na jedną a aż cztery pomocne dłonie. Niestety aktualnie było mi daleko do wesołości, gdy w nozdrzach wciąż czułam zapach krwi swej przyjaciółki. Niepewnie wypuściłam Velo z rąk. Poczułam się, jakbym przekazywała szkarłatnokiemu, kruchy i niezwykle cenny eksponat z kryształu. A gdzieś w głębi mnie ciągle tliła się obawa, iż ten zaraz się rozpadnie...

Velo umieszczono na noszach, a pozbawione twarzy marionetki, działające wspólnie niczym dobrze naoliwiona machina pomaszerowały w stronę budynku. Chciałam ruszyć za nimi, lecz zostałam subtelnie powstrzymana. Błękit mego spojrzenia skrzyżował się ze szkarłatem.
-Spadła z klifu...
Powiedziałam tylko słabym głosem, teraz kiedy oddałam Dachówkę we właściwsze ręce i sama nie wiele mogłam już zrobić, poczułam się przytłoczona... Zastrzyk adrenaliny, który do tej pory trzymał mnie w ryzach, w jednej chwili jakby wyparował z mojego organizmu.
-Już idę jeszcze tylko...
Nim ruszyłam w ślad za swym rozmówcą, odwróciłam się i podbiegłam do bestii. Lazur nadal czekał, górując nad wszystkim wokół i niecierpliwie podrygując długim ogonem. Zsunęłam z ramienia plecak, uchylając jego klapę. Aureum nie potrzebował więcej wyjaśnień. W mgnieniu okaz ogromne smoczysko skurczyło się do rozmiarów sporej jaszczurki, która zgrabnie wdrapała się do mojego bagażu. Zapewne wielu przestraszonych pacjentów i członków personelu, odetchnęło właśnie z ulgą. Choć ta byłaby pewnie większa, gdyby bestia po prostu stąd odleciała.

Po tym posłusznie ruszyłam za Janem Sebastianem, mając zamiar przekazać mu każdą najmniejszą informację, jaka mogła okazać się pomocna w celu ocalenia Velo.

***
Proszę uznać, że Kejko na razie jest wykluczona z dalszej fabuły. Może czekać w poczekalni do zakończenia leczenia – lub została odesłana do domu.


~Mrau~
Klinika i dziedziniec Funnygifsbox.com_2016-11-24_15-27-34-1
#0099cc

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach