Jocelyn D'Voir

avatar
GośćGość
Jocelyn D'Voir
Czw 21 Lut - 19:17
Jocelyn odkąd się urodziła prowadziła szczęśliwe i w sumie beztroskie życie. Jako średnia klasa społeczna jej rodzina miała się dobrze. Rodzice Kayl i Sophie starali się jej zapewnić wszystko, czego potrzebowała. Zapewniali jej dobrobyt materialny, odpowiednie wykształcenie. Ojciec był zastępcą dyrektora w sieci farmaceutycznej a matka jak to kobiety z ich statusem nie robiła nic poza obgadywaniem sąsiadek podczas herbatek z przyjaciółkami. Zgrywała przed nimi bardzo ciepłą i kochającą kobietą. Zawsze starała się unikać sporów w przeciwieństwie do swojego lekko narwanego męża. Względem swojej pierworodnej była oschła, nigdy nie dawała jej tego matczynego ciepła i poczucia bezwarunkowej miłości. Była dla dziewczynki bardzo wymagająca. Śmiało więc można rzec, że dziewczyna była córeczką tatusia. Jego oczkiem w głowie i najdroższym skarbem. Rozpieszczał ją i dawał jej z siebie wszystko to, czego nie mogła oczekiwać od matki. W szkole radziła sobie bardzo dobrze, jeśli chodzi o naukę. Jeśli jednak chodzi o zawieranie znajomości... zawsze lekko odstawała od grupy a fakt, że zakłopotanie i nieśmiałość maskowała tym, że zadzierała nosa nie pomagał jej w zdobywaniu przyjaciół. Starała się jak tylko mogłaby zdobyć uznanie rówieśników, ale niestety.. Mogła liczyć jedynie na pana Kerta który był bibliotekarzem w jej szkole. Staruszek zawsze pocieszał młódkę. Lubili rozmawiać o książkach, które czytać tak bardzo Jocelyn kochała. Kert był strasznym kobieciarzem pomimo swojego wieku, co zawsze bawiło dziewczynę. I tak ta sielanka leciała do momentu jej 16 urodzin. W mieście do którego wybrała się, po nową suknię, która potrzebna jej była na małe przyjęcie zorganizowane przez jej matkę z tejże okazji, spotkała pewnego chłopaka. Przystojny, w dziwnym kapeluszu, jak i dość ekstrawaganckiej marynarce. Bardzo wyróżniał się w tłumie i zachowywał tak jakby bawił się bardzo dobrze. Do tamtego momentu nie miała pojęcia o innym świecie, w którym istnieją inne istoty podobne do ludzi. No bo skąd? Dorośli sami nie wiedzieli pewnie nic na te tematy. Okazało się, że chłopak 'wziął' sobie jabłko ze straganu i albo nie wiedział, że ma za nie zapłacić, albo zrobił to po prostu specjalnie. Sklepikarz miał widocznie dość całej sytuacji. Zrobił się czerwony na twarzy a na jego czoło wstąpiły kropelki potu. Zakasał rękawy i zaczął gonić chłopaka. Ten biegnąc na oślep, złapał ją za rękę wplątując w to wszystko. Po co tak naprawdę to zrobił? Nigdy na to pytanie jej nie odpowiedział. Próbowała się wyrywać, prosiła i krzyczała, ale on był jakby głuchy na jej prośby. Biegli tak przez cały targ, potem, nie zwalniając szaleńczego tempa ani na chwile, biegli wąskimi i dość przykro wyglądającymi uliczkami. Zaciągnął ją do jakiegoś zagajnika za miastem. Nigdy nie oddalała się tak daleko bez rodziców, więc była mocno zdezorientowana. On jak gdyby nigdy nic odsłonił wtedy dobrze zamaskowana pieczarę w skale. Coś w niej wtedy pękło i padła jak długa na ziemie. Chłopak wtedy chyba zdał sobie sprawę z tego, co wyczynia i zaczął ją przepraszać. Jakoś wyszło tak, że zaczęli rozmawiać ze sobą i zleciało im do wieczora. Umówili się w tym samym miejscu na następny dzień i tak mijały im dni. Na rozmowach o ich światach, o tym, czym się różnią i o swoich rodzinach. Dowiedziała się o nim chyba wszystkiego i zżyła się z nim bardzo. Jednak pewnego dość pochmurnego dnia chłopak się nie pojawił. Nie zmieniło się to przez miesiąc i dziewczyna po długich bezsennych nocach spędzonych na rozmyślaniu o zagrożeniach postanowiła przejść do jego świata, by sprawdzić co się dzieje. Jak miała zamiar to zrobić? Mianowicie chłopak parę dni przed swym zaginięciem pokazał jej w swojej pieczarze ciemnoczerwony odłamek lustra wbity w jej podłoże. Wyjaśnił jak się tego używa i co dokładnie musi zrobić, by trafić do jego świata, ''tak na wszelki wypadek''. Zupełnie jakby przeczuwał, że coś się stanie... Wiedziała, że to bardzo ryzykowne i że źle się to dla niej może skończyć. Chłopak jasno jej wytłumaczył co mogłoby jej się stać i że jest to dla niej niebezpieczne. Jednak był on dla niej bardzo ważny. Wiedziała, że to dość dziecinne spostrzeżenie, ale czuła jakby był jej bratnią duszą. Rozumiał ją jak nikt inny i nigdy nie wyśmiewał z powodu jej zainteresowań. Akceptował ją taką, jaka jest... Postanowiła zaryzykować. Nocą wykradła konia ojca i ruszyła z latarką w ręce w stronę 'ich zagajnika'. Stała przed wejściem do pieczary, zdawałoby się, że wieki, ale gdy w końcu się zdecydowała wskoczyła w odłamek lustra jak królik do swej nory, z planem odnalezienia chłopaka. Znalazła się przed czymś, co wyglądało trochę jak kościół z jednym tylko piętrem. Budynek zbudowany z półprzezroczystego kamienia błyszczącego czerwonawą poświatą. Wewnątrz posadzka przypominała olbrzymią szachownicę. Po przeciwnych stronach sali znajdowały się dwa olbrzymie lustra pulsujące krwistoczerwoną poświatą. Jak ona mu pomoże, jeśli stało się coś poważnego? Jak ma go odnaleźć w tym wielkim świecie? Odrzuciła jednak te myśli i weszła w lustro prowadzące do Krainy Luster... Nie wiedziała, jakie miejsce docelowe powinna wybrać i niedostatecznie się skupiła. Wylądowała w gęstym, mrocznym i głuchym lesie. Dookoła żadnej żywej duszy, powietrze było ciężkie od wilgoci, dookoła swoimi mackami oblepiała wszystko, czerwona mgła. Lustro gdzieś zniknęło a ona nie wiedziała co ze sobą zrobić.. Błąkała się samotnie po lesie, bezskutecznie szukając pomocy. Przewróciła się o jakiś korzeń raniąc się w nogę. Nie poważnie, ale to wystarczyło. Jej organizm został zaatakowany przez pasożyta, czego efektem były skrzydła. Gdy wyrastały dziewczyna cierpiała katusze. Samotna w obcym świecie. Chłopaka nie odnalazła, a w dodatku na plecach wyrosło jej to, co wyrosło... Wiedziała, że nie może wrócić do domu. Sprowadziłaby hańbę na swoją rodzinę i ośmieszyłaby ją. Chłopak w kapeluszu jasno dał jej do zrozumienia, że istoty z Krainy Luster nie mają prawa przebywać w jej świecie. A ona teraz stała się jedną z nich. Przepłakała całą noc z bezsilności. Świadomość, że nigdy nie zobaczy rodziny bardzo bolała, ale wiedziała, że tak będzie lepiej. Wydostała się z lasu.
Gdy minęły równe trzy lata jej pobytu po drugiej stronie lustra, w jej życiu zdarzyło się coś co zmieniło wszystko. 

Którejś nocy gdy wracała z pubu została napadnięta przez sporą bandę opryszków. Nie miała pojęcia dlaczego. Co takiego zrobiła? Walczyła póki starczyło jej sił, jednak ich było więcej, a ona miała wypite. Nie wykorzystali jej seksualnie. Zrobili coś znacznie gorszego. Za pomocą jakiegoś tępego narzędzia zabrali jej coś co kształtowało jej osobę, coś przez co nie miała prawa wrócić do domu. Brutalnie najpierw połamali, następnie odcięli jej bezcenne skrzydła. Ani płacz, ani krzyk. Nic nie zadziałało. Dziewczyna w końcu zemdlała z bólu i przez utratę dużej ilości krwi. Może lepiej by było jakby w tamtym momencie umarła. Jednak nie było jej to dane. Po napaści znalazł ją jakiś mężczyzna który zajął się jej ranami. Opiekował się nią, dbał o to by cokolwiek jadła i by nie wdało się zakażenie. Nie zmuszał jej do rozmowy, jego towarzystwo było kojące, nienachalne. Dawał jej przestrzeń by w spokoju mogła zając się rekonwalescencją. Ciało się leczyło, lecz umysł kobiety, z dnia na dzień był w coraz gorszej kondycji. Zapadała się sama w sobie, przestawała rozróżniać poszczególne dni, a wszystkie myśli krążył wokół krzywd których w życiu doznała. Uciekła od mężczyzny, pozostawiając mu po sobie jedynie liścik s krótkim „dziękuję”. Przez rok po tym zdarzeniu żyła w odosobnieniu gdzieś w lesie. Straciła całkiem chęć do życia. Żyła jak pustelnik. Polowała na swoje jedzenie, unikała wszystkiego co się wiązało z ludźmi. Z jednej strony dlatego, że czuła strach i żal tak ogromny, że uciekała przed rzeczywistością i samą sobą. W samotności przeżywała swoje cierpienie. Chciała by osoba bliska jej sercu była wtedy przy niej. Jednak nie było go. Często się zastanawiała co się dzieje z Gregorym. Co robi i z kim. Jednak nie miała odwagi mu się pokazać w tym stanie. Dopiero jak poczuła że jest na to gotowa, była w stanie wrócić do ludzi. Skrzydła nadal czasem pobolewały gdy nimi poruszała.
Jednak uraz na psychice został i się pogłębiał. Wytworzyły się u niej dwie inne osobowości. Każda skrajna i każda inna. Żadna nie była świadoma drugiej i każda była przekonana, że to jej ciało i jej życie. 
Z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem rozwijały siebie i "swoje" życie. 
I tak się błąkała, zawierała przelotne znajomości. W głębi serca wiedziała że tak naprawdę szuka jego. Jak i mężczyzn którzy ją skrzywdzili. Zatruli jej umysł, jej serce.
I w końcu ich odnalazła. gdy mijał drugi rok od feralnego wydarzenia, dopadła ich. Na każdego zapolowała osobno. I gdy już dotarła do ostatniego ten wiedział co go czeka. Każdemu śmierć zadała bolesną. Wszystko robiła tak by cierpieli jak najdłużej. To już nie była niewinna, charyzmatyczna Jocelyn, która kochała życie pomimo wielu wad...
Gdy dokonała zemsty, w jej sercu nastąpił spokój. Poczuła się pusta, ale spokojna. Nikt nie wie gdzie spędziła kolejny rok. Ona sama tego nie pamiętała, nie była w stanie sobie nic przypomnieć… jakby ktoś ukradł jej ten rok.
Ale w końcu odnalazła Gregory’ego. Próbował jej pomóc. Bardzo się starał, a ona mu tego nie ułatwiała. Wyszły na jaw jej problemy zdrowotne, podjęła się leczenia… ale nie było łatwo. Komplikowała wszystko. Swoje życie, jego życie, życie innych osób. Ani ona, ani nikt inny nie był w stanie sobie z nią poradzić, a ona zaczynała tracić nadzieję, że jej życie stanie się… normalne. Podjęła więc decyzję… rozpaczliwą decyzję, by znaleźć pomoc tam, gdzie nikt o zdrowym rozsądku jej nie szuka...

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach