Dom baletnicy
Strona 2 z 2 •
1, 2


Godność : Louise
Wiek : 25
Rasa : Lunatyk
Lubi : Wino, papierosy i dobrą muzykę
Nie lubi : Brak wina, brak papierosów i złej muzyki
Wzrost / Waga : 171/56
Znaki szczególne : Papieros w dloni
Pod ręką : Aktualnie kieliszek wina
Broń : Scyzoryk, sztylet
Stan cywilny : Panna jakich mało
Stan zdrowia : Zawsze może być lepiej
Wiek : 25
Rasa : Lunatyk
Lubi : Wino, papierosy i dobrą muzykę
Nie lubi : Brak wina, brak papierosów i złej muzyki
Wzrost / Waga : 171/56
Znaki szczególne : Papieros w dloni
Pod ręką : Aktualnie kieliszek wina
Broń : Scyzoryk, sztylet
Stan cywilny : Panna jakich mało
Stan zdrowia : Zawsze może być lepiej
LouKlucznik
Spojrzała na dłoń Eliota trzymającą jej chude palce w uścisku. Nie zasługiwała na wsparcie. Niezrównoważona wariatka bawiąca się uczuciami innych osób wciąż i wciąż dostała więcej, niż powinna. Niemalże zrezygnowana opuściła swoją głowę i oparła ją na ramieniu Lunatyka.
- Tak, masz rację. Być może źle się wyraziłam - nie twierdzę, że miłość jest błędem - no, może trochę - twierdzę, że błędne są decyzje, które podejmujemy. Przywiązanie powoduje tylko większy ból przy stracie.
Lunatyczka istotnie, była uciekinierką. Ale dla niej ucieczka była ukojeniem. Kolejnym chłodnym łykiem wina, wlanym wprost do skręcających się trzewi. A Eliot, de facto, bardzo sprawnie rozpracował Lou pod względem wykreślenia go z listy swojej rutyny. Ten moment nadchodził. Małymi, cichymi krokami.
Niestabilny wzrok spoczął znów na ich dłonie. Pociągnęła nosem, by następnie wysunąć swoją dłoń i położyć ją znów na dłoni Eliotowej. Splotła jego palce ze swoimi w akompaniamencie cichego, zrezygnowanego westchnięcia. W spowolnionych ruchach Louise można było wyczuć ponadprzeciętną dawkę alkoholu wprowadzoną do jej kruchego organizmu. Czyli po prostu zachlała. Teraz, niestety, Eliot będzie musiał ponieść tego konsekwencje.
- Moi rodzice zostali zamordowani. Było to upozorowane samobójstwo. Wiem o tym. I wiem też, że ma to związek z moim bratem. Wyglądało to na spełnioną groźbę - nie chciała, nie mogła i nie czuła, że może powiedzieć coś więcej. Zrobiła to z lojalności, w podzięce za to, co do tego czasu zrobił dla niej Eliot.
Louise przetransportowała ich splecione dłonie na jej własną twarz, by z rozkoszą wcisnąć swój rozgrzany policzek w jego dłoń. Przymknięte oczy, ciężkie od otępienia, otworzyły się na chwilę i spojrzały prosto na Eliota.
- Widzę twój wzrok. Nie chcę, żebyś mnie żałował. Dziękuję, że chcesz mi pomóc, bo w rzeczywistości, sytuacja brzmi tragicznie. Ale nie żałuj mnie. Jestem twarda i mogę poradzić sobie sama.
Gdzieś cicho, w głębi serca liczyła, że teraz Lunatyk zrozumie jej podejście. Gula w gardle po stracie ukochanych osób była nie do przełknięcia, a ona sama nie chciała tworzyć kolejnego stosu osób, o które prędzej czy później będzie musiała się bać. Znajomości trzeba pielęgnować. Podlewać, użyźniać, obdzierać z chwastów. A ona była chwastem, który powinno się wyrwać.
- Dobrze ci w tej fryzurze - wychrypiała jeszcze spomiędzy warg, chcąc rozluźnić te lepką, ciężką maź, która ich oplotła, choć czuła się jak zmięta kartka wrzucona z poczuciem winy do kosza - za dużo. Powiedziała już za dużo. No i nadszedł ten moment, kiedy zaczynała peplać. Przeprowadziła sabotaż na samą siebie i nawet jeszcze tego nie zauważyła.
- Tak, masz rację. Być może źle się wyraziłam - nie twierdzę, że miłość jest błędem - no, może trochę - twierdzę, że błędne są decyzje, które podejmujemy. Przywiązanie powoduje tylko większy ból przy stracie.
Lunatyczka istotnie, była uciekinierką. Ale dla niej ucieczka była ukojeniem. Kolejnym chłodnym łykiem wina, wlanym wprost do skręcających się trzewi. A Eliot, de facto, bardzo sprawnie rozpracował Lou pod względem wykreślenia go z listy swojej rutyny. Ten moment nadchodził. Małymi, cichymi krokami.
Niestabilny wzrok spoczął znów na ich dłonie. Pociągnęła nosem, by następnie wysunąć swoją dłoń i położyć ją znów na dłoni Eliotowej. Splotła jego palce ze swoimi w akompaniamencie cichego, zrezygnowanego westchnięcia. W spowolnionych ruchach Louise można było wyczuć ponadprzeciętną dawkę alkoholu wprowadzoną do jej kruchego organizmu. Czyli po prostu zachlała. Teraz, niestety, Eliot będzie musiał ponieść tego konsekwencje.
- Moi rodzice zostali zamordowani. Było to upozorowane samobójstwo. Wiem o tym. I wiem też, że ma to związek z moim bratem. Wyglądało to na spełnioną groźbę - nie chciała, nie mogła i nie czuła, że może powiedzieć coś więcej. Zrobiła to z lojalności, w podzięce za to, co do tego czasu zrobił dla niej Eliot.
Louise przetransportowała ich splecione dłonie na jej własną twarz, by z rozkoszą wcisnąć swój rozgrzany policzek w jego dłoń. Przymknięte oczy, ciężkie od otępienia, otworzyły się na chwilę i spojrzały prosto na Eliota.
- Widzę twój wzrok. Nie chcę, żebyś mnie żałował. Dziękuję, że chcesz mi pomóc, bo w rzeczywistości, sytuacja brzmi tragicznie. Ale nie żałuj mnie. Jestem twarda i mogę poradzić sobie sama.
Gdzieś cicho, w głębi serca liczyła, że teraz Lunatyk zrozumie jej podejście. Gula w gardle po stracie ukochanych osób była nie do przełknięcia, a ona sama nie chciała tworzyć kolejnego stosu osób, o które prędzej czy później będzie musiała się bać. Znajomości trzeba pielęgnować. Podlewać, użyźniać, obdzierać z chwastów. A ona była chwastem, który powinno się wyrwać.
- Dobrze ci w tej fryzurze - wychrypiała jeszcze spomiędzy warg, chcąc rozluźnić te lepką, ciężką maź, która ich oplotła, choć czuła się jak zmięta kartka wrzucona z poczuciem winy do kosza - za dużo. Powiedziała już za dużo. No i nadszedł ten moment, kiedy zaczynała peplać. Przeprowadziła sabotaż na samą siebie i nawet jeszcze tego nie zauważyła.

Magiczne Rzemiosło : Zaklinanie
Godność : Eliot Wels
Wiek : trzydzieści parę coś
Rasa : Lunatyk
Lubi : papierosy, oglądać horrory, warzywa, króliki, święty spokój
Nie lubi : palić papierosów, pływać statkami, zamieszania
Wzrost / Waga : 178 cm | 79 kg
Znaki szczególne : blizna na lewym boku
Pod ręką : papierosy, Animicus, Bezdenna Sakwa: m.in. Kosmata Brosza, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.)
Zawód : ŚL: olaboga pisarz, z zawodu barman, w sercu na zawsze pan z warzywniaka | KL: informator/kurier informacji
Godność : Eliot Wels
Wiek : trzydzieści parę coś
Rasa : Lunatyk
Lubi : papierosy, oglądać horrory, warzywa, króliki, święty spokój
Nie lubi : palić papierosów, pływać statkami, zamieszania
Wzrost / Waga : 178 cm | 79 kg
Znaki szczególne : blizna na lewym boku
Pod ręką : papierosy, Animicus, Bezdenna Sakwa: m.in. Kosmata Brosza, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.)
Zawód : ŚL: olaboga pisarz, z zawodu barman, w sercu na zawsze pan z warzywniaka | KL: informator/kurier informacji
EliotKolekcjoner Przypadkowych Obiektów
- Hmm - potwierdził Eliot. A może zaprzeczył? W każdym razie coś wymruczał, objął ją ramieniem i ucałował jej włosy, kiedy opadła na jego ramię. Osnuła go niesprecyzowana niemoc wieczoru, ich słowa były coraz cięższe, a myśli coraz bardziej błądziły po trudnych terytoriach. Wypił tylko jeden, zresztą niepełny, kieliszek wina, który zdaje się zneutralizował poprzednio wchłoniętą kawę, a teraz czuł się cały zbyt miękki ze zmęczenia fizycznego i emocjonalnego, żeby rozsądnie popatrzeć na to wszystko o czym mówili z perspektywy.
Kiedy więc powiedziała, że jej rodzice zostali zamordowani, przetarł wolną dłonią twarz. Nawet gdyby wiedział co powiedzieć to i tak by tego nie zrobił. Może między innymi dlatego, że od wina na policzki Lou wtargnął lekki róż, jej błękitne oczy wpatrywały się w niego, a on uświadomił sobie niejasną myśl z tyłu głowy, że chciał ją pocałować, nawet pomimo tego, że właśnie rozmawiali o zaginionych braciach, zamordowanych rodzicach, cierpieniu i jego własnym przedramatyzowanym zawodzie miłosnym. Może dlatego chciał to zrobić? Bo w tym wszystkim wydawało się to proste, wykonalne i pozornie bez konsekwencji. Ale z ich dwójki to on wciąż był trzeźwy, a jeśli wyciągnął jakiekolwiek wnioski ze swojej długoletniej kariery barmana oraz kogoś, kto notorycznie nadużywał trunków, to to, że alkohol był kiepskim doradcą. Szczególnie, jeśli to ta druga osoba miała go w żyłach więcej niż on.
- Och, nawet bym nie śmiał - zapewnił ją. - Wiem, że sobie poradzisz. Mimo wszystko... wiesz gdzie mnie szukać, gdybyś czegokolwiek potrzebowała.
Przeczesał dłonią włosy, kiedy o nich wspomniała. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale skoro teraz wiedział, że to potrafiła, właśnie została jego sposobem na oszczędzenie na chodzeniu do salonu fryzjerskiego, ale dowie się o tym dopiero, kiedy Eliot znów zarośnie.
Niechętnie oderwał się od niej, choć każdy mięsień w jego ciele chciał zostać na kanapie i tam właśnie się zdrzemnąć. Nie zorientował się nawet ile czasu pochłonęła ich rozmowa, palenie i picie, a późną godzinę bardziej poczuł w kościach niż patrząc na zegarek czy ciemność za oknem. To był koszmarnie długi, pełen dziwnych uczuć dzień.
- To był długi dzień - powiedział niegłośno, a to co powiedział, i jak to powiedział, jasno sugerowało, że co jak co, ale w jego wieku o tej godzinie to już dawno powinno się być w łóżku i słodko spać. Wstał i wkręcił końcóweczkę papierosa w popielniczkę. Zatrzasnął swoją walizkę, postukał palcem o kupkę książek na stole, przypominając, że są dla niej, bez słowa odstawił wino do kuchni i skierował się do swojego zakurzonego pokoju.
Kiedy więc powiedziała, że jej rodzice zostali zamordowani, przetarł wolną dłonią twarz. Nawet gdyby wiedział co powiedzieć to i tak by tego nie zrobił. Może między innymi dlatego, że od wina na policzki Lou wtargnął lekki róż, jej błękitne oczy wpatrywały się w niego, a on uświadomił sobie niejasną myśl z tyłu głowy, że chciał ją pocałować, nawet pomimo tego, że właśnie rozmawiali o zaginionych braciach, zamordowanych rodzicach, cierpieniu i jego własnym przedramatyzowanym zawodzie miłosnym. Może dlatego chciał to zrobić? Bo w tym wszystkim wydawało się to proste, wykonalne i pozornie bez konsekwencji. Ale z ich dwójki to on wciąż był trzeźwy, a jeśli wyciągnął jakiekolwiek wnioski ze swojej długoletniej kariery barmana oraz kogoś, kto notorycznie nadużywał trunków, to to, że alkohol był kiepskim doradcą. Szczególnie, jeśli to ta druga osoba miała go w żyłach więcej niż on.
- Och, nawet bym nie śmiał - zapewnił ją. - Wiem, że sobie poradzisz. Mimo wszystko... wiesz gdzie mnie szukać, gdybyś czegokolwiek potrzebowała.
Przeczesał dłonią włosy, kiedy o nich wspomniała. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale skoro teraz wiedział, że to potrafiła, właśnie została jego sposobem na oszczędzenie na chodzeniu do salonu fryzjerskiego, ale dowie się o tym dopiero, kiedy Eliot znów zarośnie.
Niechętnie oderwał się od niej, choć każdy mięsień w jego ciele chciał zostać na kanapie i tam właśnie się zdrzemnąć. Nie zorientował się nawet ile czasu pochłonęła ich rozmowa, palenie i picie, a późną godzinę bardziej poczuł w kościach niż patrząc na zegarek czy ciemność za oknem. To był koszmarnie długi, pełen dziwnych uczuć dzień.
- To był długi dzień - powiedział niegłośno, a to co powiedział, i jak to powiedział, jasno sugerowało, że co jak co, ale w jego wieku o tej godzinie to już dawno powinno się być w łóżku i słodko spać. Wstał i wkręcił końcóweczkę papierosa w popielniczkę. Zatrzasnął swoją walizkę, postukał palcem o kupkę książek na stole, przypominając, że są dla niej, bez słowa odstawił wino do kuchni i skierował się do swojego zakurzonego pokoju.

Godność : Louise
Wiek : 25
Rasa : Lunatyk
Lubi : Wino, papierosy i dobrą muzykę
Nie lubi : Brak wina, brak papierosów i złej muzyki
Wzrost / Waga : 171/56
Znaki szczególne : Papieros w dloni
Pod ręką : Aktualnie kieliszek wina
Broń : Scyzoryk, sztylet
Stan cywilny : Panna jakich mało
Stan zdrowia : Zawsze może być lepiej
Wiek : 25
Rasa : Lunatyk
Lubi : Wino, papierosy i dobrą muzykę
Nie lubi : Brak wina, brak papierosów i złej muzyki
Wzrost / Waga : 171/56
Znaki szczególne : Papieros w dloni
Pod ręką : Aktualnie kieliszek wina
Broń : Scyzoryk, sztylet
Stan cywilny : Panna jakich mało
Stan zdrowia : Zawsze może być lepiej
LouKlucznik
Jakieś niesprecyzowane receptory w mózgu, które jeszcze miały ochotę nieco popracować i skonstruować odpowiedź, powstrzymane zostały przez inne, sabotujące je części organizmu gdzieś w czeluściach świadomości. Nie wiem. Nie wiem, gdzie cię szukać. Zwłaszcza kiedy ukrywasz się przez ciągnące i lepkie miesiące w Krainie Luster. Słowa zostały niewypowiedziane, zastąpione tylko mętnym spojrzeniem wykończonego niedowiarka, będącego już w tej chwili poza zasięgiem otuchy i dobrej myśli.
Sytuacja miała ta jednak swoje plusy - zmięta już do granic możliwości trzeźwość, nie była w stanie wyrzucić z siebie impulsów przerażenia, które skutkowałoby zimną kroplą potu gdzieś w okolicach krzyża. Zmęczona była już na tyle, że bez orientacji wypluła słowa o morderstwie rodziców, jak gdyby był to najbardziej codzienny temat do rozmowy, bo przecież byli już tak głęboko zakorzenieni w konwersacji, że nie mogła przestać. Dziękuję ci Eliot, że tego wysłuchałeś, bo już nigdy więcej nie wrócimy do tej rozmowy. To był ten skrawek życia Lou, którego nikt miał nie poznać, a jednak poznał i to ze skutkiem makabrycznym w jej mniemaniu - wprowadziła swojego gościa w świat, którego nawet nie było jak skomentować. Tym bardziej, te proste gesty pomocy, kiedy Lunatyczka dojdzie już do choć cząstkowego stanu świadomości, nie będą miały znaczenia, ponieważ ich nie przyjmie.
Poczuła jak zsuwa się z ramienia Eliota i można tutaj przekazać osobiste podziękowania dla owego, bo była to najwygodniejsza pozycja do tej pory. Co skutkowało, jak już się pewnie domyślacie, że kanapę okupuje tej nocy Louise.
- Mhm... - mruknęła tylko, skulona w pozycji embrionalnej, gdzie niebezpiecznie i nieco za wysoko na udzie uniosła się jej sukienka. Zaraz nagle jakby piorun trafił gdzieś przez posadzkę sali baletowej Amelii, Lunatyczka otworzyła jeszcze oczy, żeby wydusić z siebie kilka słów.
- Pościel. Pościel jest w szufladzie. Tutaj, tam gdzie komoda - ostatkiem sił wskazała palcem na cel, zanim jeszcze Eliot zdążył opuścić pomieszczenie. - Koc. Gdzieś... - wymamlała spomiędzy warg, choć tak naprawdę teraźniejsza Louise miała to gdzieś, ale jutrzejsza, poranna Louise jeszcze jej za to podziękuje.
Sen nadszedł zadziwiająco szybko. Na tyle szybko, że wydumana femme fatale nie zrejestrowała już czy istotnie Eliot wziął tę nieszczęsną pościel, czy jednak spał wśród kurzu i obojętności. Można by jej dzisiejszą kondycję porównać do dziecka, które po emocjonującym dniu zasypia od razu, jak aniołek. Jeśli to jedyny moment, kiedy nasza Droga Louise może zostać nazwana aniołkiem, to dajmy tej chwili trwać, bo prawdopodobnie już się nigdy nie powtórzy.
[z/t x2]
Sytuacja miała ta jednak swoje plusy - zmięta już do granic możliwości trzeźwość, nie była w stanie wyrzucić z siebie impulsów przerażenia, które skutkowałoby zimną kroplą potu gdzieś w okolicach krzyża. Zmęczona była już na tyle, że bez orientacji wypluła słowa o morderstwie rodziców, jak gdyby był to najbardziej codzienny temat do rozmowy, bo przecież byli już tak głęboko zakorzenieni w konwersacji, że nie mogła przestać. Dziękuję ci Eliot, że tego wysłuchałeś, bo już nigdy więcej nie wrócimy do tej rozmowy. To był ten skrawek życia Lou, którego nikt miał nie poznać, a jednak poznał i to ze skutkiem makabrycznym w jej mniemaniu - wprowadziła swojego gościa w świat, którego nawet nie było jak skomentować. Tym bardziej, te proste gesty pomocy, kiedy Lunatyczka dojdzie już do choć cząstkowego stanu świadomości, nie będą miały znaczenia, ponieważ ich nie przyjmie.
Poczuła jak zsuwa się z ramienia Eliota i można tutaj przekazać osobiste podziękowania dla owego, bo była to najwygodniejsza pozycja do tej pory. Co skutkowało, jak już się pewnie domyślacie, że kanapę okupuje tej nocy Louise.
- Mhm... - mruknęła tylko, skulona w pozycji embrionalnej, gdzie niebezpiecznie i nieco za wysoko na udzie uniosła się jej sukienka. Zaraz nagle jakby piorun trafił gdzieś przez posadzkę sali baletowej Amelii, Lunatyczka otworzyła jeszcze oczy, żeby wydusić z siebie kilka słów.
- Pościel. Pościel jest w szufladzie. Tutaj, tam gdzie komoda - ostatkiem sił wskazała palcem na cel, zanim jeszcze Eliot zdążył opuścić pomieszczenie. - Koc. Gdzieś... - wymamlała spomiędzy warg, choć tak naprawdę teraźniejsza Louise miała to gdzieś, ale jutrzejsza, poranna Louise jeszcze jej za to podziękuje.
Sen nadszedł zadziwiająco szybko. Na tyle szybko, że wydumana femme fatale nie zrejestrowała już czy istotnie Eliot wziął tę nieszczęsną pościel, czy jednak spał wśród kurzu i obojętności. Można by jej dzisiejszą kondycję porównać do dziecka, które po emocjonującym dniu zasypia od razu, jak aniołek. Jeśli to jedyny moment, kiedy nasza Droga Louise może zostać nazwana aniołkiem, to dajmy tej chwili trwać, bo prawdopodobnie już się nigdy nie powtórzy.
[z/t x2]
Strona 2 z 2 •
1, 2

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|