Kayl D'Voir

avatar
GośćGość
Kayl D'Voir
Czw 11 Kwi - 19:52
W młodości Kayl był uznawany za rozpieszczonego urwisa. Pochodząc z dobrej rodziny miał zawsze to czego potrzebował, a dzięki surowemu podejściu ojca, również dobrze się uczący. Sprawiał jednak problemy rówieśnikom prowokując walki, testując na młodszych kolegach działanie różnych mieszanek słodkich napojów i leków.
Jako nastolatek, swoją potrzebę walki przekuł w treningi szermiercze i okazyjne sparingi na tępe noże. Po 2 latach szkolenia wygrał pierwsze lokalne zawody walki rapierem, a po kolejnych 3 wziął udział w pierwszych krajowych igrzyskach pojedynkowych. Po 5 latach zdobył pierwsze miejsce w kolejnej edycji tego samego konkursy, a po kolejnych dwóch, powtórzył ten wyczyn. W kolejnej edycji został przymusowo zdyskwalifikowany po zostaniu okaleczonym przez wicemistrza poprzednich zawodów. Od tamtej pory walczy tylko w ramach treningów i niewielkich pokazów, starał się również tą wiedzę przekazać córce z sukcesami.
W międzyczasie rozpoczął też studia medyczne, od początku wchodząc na pozycję prymusa. Będąc na 2 roku poznał swoją przyszłą żonę Sophie w tamtym czasie wiolonczelistkę która uwielbiała rozmawiać niemalże o wszystkim, za najciekawsze uznając plotki o co przystojniejszych facetach i (niekoniecznie tak wolnych obyczajów jak je opisywała) dziewczynach różnego kalibru. Ich wspólny kontakt zaczął się przez to, że nie było o nim plotek i początkowo dla zakładu, chciała znaleźć coś wartego rozgłoszenia. Ten zakład nigdy nie doczekał się rozwiązania. Kayl okazał się troskliwym mężczyzną dbającym o nią i jej potrzeby, wręcz ułatwiając jej życie. A przynajmniej częściowo zmieniając na lepsze. Ich związek trwał 10 lat zanim został ukoronowany ślubem, a niedługo potem...
Życie się zmieniło. Córeczka, Jocelyn, była ich oczkiem w głowie i wtedy gdy miała 2 miesiące i niemalże się nie ruszała, mając 5 lat i stojąc od pasa w górę oblana sokiem z jagód, czy mając 16 lat by pewnego dnia zniknąć bez żadnych wyjaśnień...
Zanim jednak opiszę to traumatyczne wydarzenie, należy wspomnieć, że Jocelyn nie była jedynym dzieckiem tego związku. Julia, nigdy nie mieszkała z nimi dłużej niż przez miesiąc w czasie wakacji, ponieważ Sophie dostała depresji poporodowej. Już po narodzinach, Kayl martwił się, ponieważ nie był w stanie jednocześnie utrzymywać rodziny i zajmować się córkami. Poprosił więc o pomoc dobrego przyjaciela, Lucasa Renard który od narodzin Jocelyn często skarżył się na własną bezpłodność. Oczywiście Kaylowi było mało, że zapewnił córce dach nad głową, więc starał się zapewnić jej wszystko co by potrzebowała, nawet jeśli miał wydawać większość swoich pieniędzy, aby Agathe, żona Lucasa wyszła z córką do Disneylandu. Widać było, że nie zależało jej na wychowaniu dziecka, ale przynajmniej nie gnębiła jej dodatkowo. Wiedział dobrze, że dziecko jest stale pod opieką niani, jednak wedle wszelkich informacji, radziła sobie bardzo dobrze.
Drugim poważnym incydentem w życiu Kayla było zniknięcie Jocelyn. Zniknięcia, które próbował powstrzymać...
W nocy, 8 sierpnia Jocelyn cicho wymknęła się z domu i zabrała konia, Dustana jadąc w las poza posesję D'Voir. Kayl nie mógł tej nocy spać, nadal zmartwiony informacją z dzisiejszego badania Sophie. Była zbyt niestabilna by nadal żyć w społeczeństwie. Za tydzień miała się stawić w ośrodku im. Marii Teresy w ramach stałej obserwacji i podjęcia próby leczenia. Dźwięk zamykanych drzwi, stukot kopyt były nie tylko dobrze słyszalne. Prowokowały do podjęcia działań. Instynkt rodzicielski nie pozwalał zostawić nadal młodej córki w spokoju gdy wymyka się w środku nocy. Niemal natychmiast wstał i zabrał klacz, Daisy i pognał ją galopem by jak najszybciej znaleźć córkę. Nie było to jednak zbyt proste,  Dustan był dużo lepiej zbudowany i ponaglany przez córkę był w stanie zostawić ojca z tyłu. Nie na tyle daleko by zgubić, na szczęście i nieszczęście jednocześnie. Kiedy dojechał do miejsca w którym Jocelyn zostawiła
konia, córka zdążyła zniknąć w okolicy. Szukał przez godzinę, zanim trafił do dziwnej jaskini. Nieduża komora miała dziwny czerwony poblask, bijący od odłamków czegoś, co kiedyś było lustrem. A obok lustra, latarka, którą dał kiedyś córce przed jedną z wycieczek szkolnych. Oczywiście pierwszą myślą było przeszukanie dalszej części jaskini. Problemem okazał się kończący po 2 minutach korytarz. Ślepy zaułek przestraszył Kayla. Wybiegł w las i krążył przez kolejnych 6 godzin wołając Jocelyn. Nie mógł jej znaleźć. Za to jego znaleźli policjanci wezwani przez sąsiadów, których obudziły wrzaski z lasu. Zaraz też złożył wyjaśnienia i poprosił o wystawienie ogłoszenia o zaginięcia, na co mundurowi zareagowali śmiechem. Ucieczki z domu nigdy nie były czymś rzadkim. A kilka godzin było za krótkie by było realnie uznane w oczach prawa. Zgodzili się dopiero po solidnej donacji "na rzecz rozbudowy posterunku".
Kolejne 2 lata minęły Kaylowi jak film z urwanymi kliszami. Pamiętał odwiezienie żony do ośrodka, podpisanie ogromnego kontraktu na dostarczanie leków i opatrunków niezależnemu instytutowi z Anglii o nazwie MORIA, dzięki któremu firma skutecznie się wybiła, zwiększając dwukrotnie zarobki przy tym samym tempie produkcji, a potem list od Lucasa, że Julia uciekła z domu. Wszystko inne zlewało się w splot identycznych dni spędzonych niemalże całkowicie samotnie. W końcu coś w nim pękło. Miał odłożoną sporą sumę pieniędzy której nie wydawał już na córki, wziął urlop na 2 miesiące. W końcu przełamał się by wejść do pokoju córki i ścierając nagromadzony kurz, sprzątając nagromadzone i już poważnie śmierdzące śmieci, znalazł pamiętnik córki.
Pobieżna lektura, wydała mu się bardziej próbą napisania książki dla dzieci. Tajemniczy chłopiec, kraina luster, jezioro czekolady... Kayl zaczął się bać, że tak naprawdę nie znał córki. Aż doczytał do opisu przejścia przez krwistoczerwone lustro. Rozbite w drobny mak w jaskini w której znalazł latarkę. Zaczął wyszukiwać w internecie artykuły związane ze zniknięciami i lustrami o tym kolorze. Sporo z nich wiązało się z jedną nazwą. MORIA. A on nadal pamiętał jaki adres podali na kontrakcie.
Udał się do Glassvile, do domu Lucasa, nie tłumacząc mu co odkrył. Na własną rękę wyszukał placówkę i zgłosił się pod własnym imieniem, w ramach przedyskutowania zawartego kontraktu. Budynek sprawiał wrażenie zwykłej placówki badawczej, na powierzchni było sporo pracowni w których dało radę zobaczyć pracę nad nowoczesnymi przeszczepami i protezami o niemal ludzkim wyglądzie, gdyby nie obecność śrub i metalicznego połysku. szczególnie od strony mocowania. Właśnie witał się z dyrektorem placówki, kiedy w całym budynku rozszedł się alarm. Kayl został poproszony o zostanie w biurze, kiedy do gabinetu wpadł żołnierz i nie dostrzegając gościa, zgłosił ucieczkę "Obiektu numer 15 i 236" jak również śmierć porucznika Dolana. Dyrektor zbladł, patrząc się na Francuza, po czym odetchnął głęboko. "Standardowa procedura" którą rozkazał wykonać, brzmiała dość dziwnie, dla niezaznajomionego z tym wszystkim człowieka. Ale dyrektor Morii nie był człowiekiem, który poddawał się panice.
- Daję panu prosty wybór. Stanie się pan częścią MORIi po dobroci, albo przymusowo. Nie mogę pana stąd wypuścić i chyba sam pan wiedział, że bandaże, leki przeciwbólowe i skalpele nie przydają się do produkcji protez. Prowadzimy tu też inne badania, w które nie ma potrzeby się teraz zagłębiać. Panu powinno wystarczyć, że dzięki nam nie ma już cichej wojny. Chociaż to pan też pewnie wie.- wygłosił dyrektor. Prawda jest taka, że w momencie podpisywania kontraktu, Kayl nie zwracał uwagi na logikę całego przedsięwzięcia. Ale wolał grać kartami, które dał mu sam dyrektor, bo rzeczywiście zależało mu na zrozumieniu powiązania organizacji z czerwonymi lustrami.
Pozwolę sobie pominąć opis czasu spędzonego na nauce podstawowych informacji o świecie luster. O potworach, na których MORIA przeprowadza eksperymenty od wielu lat. Pominę też reakcje na maszkary, jakie nadal są zamknięte w podziemnych celach.
Urlop Kayla się skończył, a on sam wrócił do Francji by dalej pracować i na wymuszone polecenie, zaczął szukać "cyrkowców" którzy nadal krążyli w różnych miejscach. Było mu ich szkoda, ale im więcej ich zgłaszał, tym więcej informacji dostawał. Aż w końcu, po kolejnych kilku latach, dowiedział się o istnieniu Krzyży MORIi. Możliwość dostania się do tego świata była kusząca, bo przecież Jocelyn nadal mogła żyć. Nawet jeśli zmieniła się w jednego z potworów.
Tego samego dnia, po raz ostatni odwiedził ośrodek Marii Teresy i spędził kilka godzin z żoną, starając się ją jak najbardziej rozweselić, po raz ostatni. Zostawił u jej lekarza list, który miał jej dać za miesiąc z informacją, że wpadł na trop córki i zamierza nim podążyć. Nie czekał jednak tak długo. Już kolejnego dnia złożył wypowiedzenie, sprzedał oba konie i zainwestował wszystko w długoterminowych lokatach. A sam spakował swoje noże, pamiątkowy rapier i zapas najprzydatniejszych specyfików, po czym wrócił do Glassville. Wszedł do budynku MORIi ukazując swoją legitymację i zjechał na dół do laboratorium. Po krótkim spacerze, którego potrzebował by się uspokoić i zawołał do siebie jednego ze strażników. Zaprowadził go do składziku i poderżnął mu gardło, po czym zaczął go przeszukiwać, licząc na znalezienie krzyża. Nie miał niestety szczęścia. Musiał powtórzyć to 7-krotnie, zanim w końcu położył rękę na egzemplarzu pożądanego urządzenia.
Nie czekał aż go złapią. Powiedział dwa słowa "... ..." i zniknął. Pojawił się gdzieś, w nowym świecie. I tym zaczyna się jego nowa historia.
Już w ciągu pierwszych kilku godzin znalazł córkę, jednak nie za którą tu przybył. Julia zaprosiła go do siebie i dała mu dach nad głową. Z wielkim uczuciem potrzeby poznania się, przyszła też nietypowa prośba.
- Chcę zostać opętańcem tak jak Ty, jak Jocelyn.- Po drobnej rozmowie została ona spełniona. Córka ugryzła go i zaleczyła ranę. Skrzydła zaczęły wyrastać po 5 dniach. I były dość... nietypowe.

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach