Pokerzysta Obieżyświat~~

Pik
Gif :
Pokerzysta Obieżyświat~~ 5PUjt0u
Godność :
Edward Micheal Corwood
Wiek :
19 lat ale sam twierdzi, że jest pełnoletni
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
177/65
Znaki szczególne :
Znamię na oku
Pod ręką :
Talia Kart
https://spectrofobia.forumpolish.com/t1029-edward-micheal-corwood
PikNieaktywny
Pokerzysta Obieżyświat~~
Pią 14 Kwi - 12:14
W gospodzie jak zwykle panował ruch. Wiele ludzi wchodziło i wychodziło, po wypiciu lub zjedzeniu czegoś ciepłego. Wśród tych wszystkich gości co wesoło debatowali był i Hunter. Okrzyknięty również mianem Pika. Ponieważ czarne serduszko na kartach jest jego ulubionym znakiem. Przy jednym ze stołów trwała właśnie partyjka pokera, no i oczywistym było, że białowłosego tam nie zabrakło. Ba nawet prowadził w tej jakże interesującej grze. Karty co chwila były odsłaniane i wymieniane uwagi. Ktoś oddawał, inna osoba zamieniała i tak szło dalej. W końcu po kilkunastu minutach wyłoniono zwycięzcę. Znowu wygrał Hunter. Szkoda tylko, że to był rozbierany, inaczej miały sporo kasy. Z miejsca cicho zachichotał i spojrzał uśmiechając się na jednego z gości co wyglądał niemal jak „goryl”. Dobrze, że grali uczciwie, czego o Hunterze powiedzieć nie można, bo jak pamięta to chyba kilka razy użył triku. No ale mniejsza, cel uświęca środki, czyż nie tak ? Radośnie klasnął w dłonie mówiąc.
- No chłopcy do gatek, do gatek i dawać mi ciuszki ..
Towarzysze gry tylko spojrzeli na niego z nienawiścią i oburzeniem. Jakoś niezbyt uśmiechało im się rozbierać. Honor jednak nie pozwolił spasować. No więc powoli zaczęli się rozbierać. Białowłosy w tym czasie złożył nogę na nogę i z uśmiechem obserwował ich poczynania. To było zabawne gdy takie mięśniaki i ostre typy jak oni skończyli z rumieńcami na polikach. Wyglądało jakby się wstydzili, swojego ciała. Szło im to też bardzo topornie. Hunter przeniósł więc nieco środek ciężkości do przodu i oparł łokieć na kolanie unosząc brew.
- No żwawiej chłopcy, żwawiej nie mamy całego dnia.
Machał jakby od niechcenia przez moment. Wyglądał jak jakaś nieco znudzona persona. Prawda była taka, że w duchu śmiał się jak szalony. Westchnął przy ostentacyjnie a potem wstał i z nieco zadziorna minę oznajmił.
- Albo się pośpieszycie, albo wam z chęcią pomogę, no więc jak?
Wyszczerzył się radośnie w ich kierunku postępując o jeden krok do przodu. Reakcja przegranych była natychmiastowa. Zrobili po dwa kroki do tyłu, dalej mierzyli go niechętnym wzrokiem. Ciekawiło chłopaka czemu milczeli, wszak byli od niego starsi i mogli mu dać takie bencki, że leżałby jak długi bez chęci do ponownej gry. No właśnie, jednak jak zostało wspomniane, rozchodziło się o to, że byli honorowi. Zdejmowanie kolejnych warstw ubrań przychodziło im z trudnością. Ponownie szarooki westchnął i z ust wydobył się dymek znudzenia.
Jejku, jejku wy naprawdę potrzebujecie pomocy chłopcy..
Zdjął rękawiczki i wsunął je w kieszenie. Powoli ruszył w kierunku jednego z mężczyzn. Przechylił głowę i uśmiechnął się. Chwycił za pasek od spodni.
- Tobie Dean chyba potrzeba najbardziej pomocy, nie sądzisz?
Uśmiech z ust Huntera nie schodził. Odpiął pasek a potem dało się słyszeć zgrzyt otwieranego rozporka. Spodnie faceta zsunęły się z jego tyłka. Potem delikatnie pchnął go w tył aby móc podnieść ciuch, razem zresztą rzecz jasna. Spojrzał po nich wszystkich, niektórzy stali lekko oniemiali.
No rozbierać się, rozbierać bo i wam pomogę..
Ton jego głosu był bardzo miły, wręcz kojący. Przecież nie będzie się wydzierał, to nic nie da. Czekał więc spokojnie aż reszta się wyplącze z ubrań i mu je odda. Po dość długim czasie tak się stało. Zwinął to wszystko w kłębek i wsunął do torby. Odwrócił się i zaczął sunąć ku drzwiom. Zadowolony z zabawy jaka mu zafundowali. Kto by się spodziewał, że poker rozbierany może być tak fascynujący!
-No to przecież tak nie bolało, przyznajcie panowie. Teraz jednak się z wami pożegnam. Komu w drogę temu czas. Do widzenia.
No i po chwili znalazł się na zewnątrz. Zatrzymał jednak chichotając. Nie potrzebne mu były ich ciuchy, chodziło o zabawę i sam fakt wygranej. Wyciągnął więc wszystko z torby co nie jego. Złożył ładnie w kosteczkę i położył na drewnianym parapecie okna. Gdzie potem zastukał i pomachał im jeszcze na do widzenia. Potem szybko odszedł do kolejnego miejsca swojej podróży, zapamiętując widok rozebranych do gatek osiłków.


BECAUSE OF YOU..
LOVE FOREVER IN MY HEART


To zdarzyło się w świecie ludzi. Tak brudnym i spustoszonym przez miliony wiecznie głodnych homo sapiens. Nie potrafili nigdy przestać. Zawsze było im mało i mało. Stale dążyli do samo destrukcji swojego społeczeństwa. Jak więc możliwym jest wśród tego całego tatałajstwa odnaleźć coś wartościowego. Coś co warto poznać ? A przede wszystkim osobę czystą, ufną, która zawsze postępuje wedle własnego serca nigdy nie łamiąc danego słowa? A jednak, kto by się spodziewał. To się stało..
Tamtego dnia wiał dosyć mocny wiatr ludzie więc wędrowali odziani w płaszcze tudzież jesienne kurtki czy inne dobre na te porę okrycie. Kolorowe liście spadały na trawniki, chodniki a potem rozwiewane były przez wiatr. Miejsce w jakim akcja się rozegrała nie jest istotne. Ważniejszy jest fakt, iż wydarzyło się to w mieście, wśród blokowisk jak każde inne. Zimne, ciemne ponury klatki schodowe.. Piwnice oblegane, przez ludzi, którzy powinni mieć własne przytulne domy. Lunatyk nawet takie miejsca odwiedzał, nawet one kryły coś.. coś interesujące wartego zanotowania w jego jakże opasłym tomiszczu. Jak wiemy życie rzuca kłody pod nogi a innym razem daje brylant, nie zawsze jednak zauważamy go i staramy oszlifować ponieważ jest w tym sens.
Lunatyk powoli stawiał swoje kroki wędrując w górę schodów. Koło których drzwi by nie przeszedł słyszał odgłosy ludzi. Mieszkańców tego jakże ponurego osiedla. Nagle odgłos trzaskanych drzwi, krzyk i wrzask posyłający jakże sprośne obelgi. W każdej społeczności znajdzie się ta czarna owca, która niszczy wszystko. O ile reszta odgłosów była normalna, tak o tym domu tego powiedzieć nie można. Bo kto wyzywa swojego syna? Jaka matka pozwala go targać za włosy dając mieszać z błotem, ponieważ jej kochanek tak chce? Ponieważ tak mu się podoba. Ponieważ jego egzystencja jest bardzo nuda? Takiej kobiety z pewnością nie można nazwać matką.
Rudowłosy chłopak śmignął tuż przy jego boku roztaczając zapach papierosów. Lunatykowi zakręciło się od tego w głowie, chciał coś powiedzieć, ale uderzyło go to tak bardzo, że aż się zachwiał. Złapał się więc barierki chwytając jeden głębszy wdech. Czuł ten smutek, niemal dałby sobie rękę uciąć, że gdy chłopak biegł to słyszał cichy szloch wymieszany z jakimś przekleństwem.
Wystarczyła minuta, może dwie i zdecydował się odwrócić i szybko zbiec na dół. Niczym dobry anioł chcący pomagać, zawsze.. nie ma znaczenia co się stało, nie ma znaczenia jaka osoba, dziw oraz bóg wie co jeszcze potrzebuje trochę ciepła. Mich zawsze chce pomóc i może to jest jego słaby punkt, może..
Dorwał go już na podwórku. Kilka większych susów i znalazł się przy jego boku. Swoją dłoń położył na jego ramieniu mówiąc.
-Czekaj..
Sekunda, dwie, trzy.. Rudowłosy powoli odwrócił się do niego ukazując swoje smutne oblicze. Michael czuł jednak, że to nie jest typowy wizerunek tej osoby. Coś po prostu złamało jego życie spychając na dno smutku, głębokiego i bolesnego.


BO LOS TAK CHCIAŁ
TO ON SPOTKAŁ NAS TEŻ ZE SOBĄ.


Kogoe kuchibiru kande
futari kata wo yoseau


Mijały miesiące a jesień przeistoczyła się w zimę. Wszystko dookoła pokryte było białym zimnym puchem, który sprawiał, że wszystko wyglądało magicznie. Lunatyk jeszcze lepiej zaznajomił się z ów rudzielcem, któremu pomógł się pozbierać. Oboje zamieszkali w wynajętym mieszkaniu. Jego towarzysz opuścił toksyczną rodzinę. Więź, która między nimi rosła coraz bardziej oplatała ich swoimi mackami, coraz bardziej dając do zrozumienia, że to coś więcej? Czy jednak oboje chcieli to zauważyć? Czy może podświadomie spychali to na dna własnych serc starając o tym nie myśleć. Ktoś jednak stał z boku i widział to. Ten fakt mu się nie podobał. Za każdym razem zgrzytał zębami widząc jak ta dwójka balansuje na krawędzi. Są tak blisko a jednocześnie tak daleko. Jego imię jest Hisoka. Niebyt wysoki Azjata o grafitowych oczach i nieco uszczypliwym uśmieszku. Zawsze parskał, dawał uszczypliwe uwagi a nawet kpił z pozostałej dwójki. Co do czego okazywał się bezbłędnym przyjacielem i pomimo swojego gburowatego obycia stanowili zgraną paczkę.

Akurat trwał jeden z zimnych dni, gdy ani Deak ani Hunter nie zamierzali wyściubić nosa po za mury domu. Za zimno dla nich obu, za biało na podwórku aby można było tam cokolwiek robić. Przypomniało im się tylko, że zapomnieli zrobić zakupy. Tak więc jedynym planowanym wyjściem było odwiedzić najbliższy market w celu powiększenia prowiantu. Gdy oboje opuścili klatkę schodową padało, mocniej niż wcześniej. Białe płatki topiły się znikając w ciepłych włosach obydwóch chłopców. Zielonooki chwycił dłoń towarzysza sprawiając tym samym, że aż się zatrzymał, nie bardzo rozumiejąc to co właśnie się stało. Czy to właśnie te nagłe uczucie gorąca w sercu, te ruszające się nogi jak galaretka można nazwać zakochaniem? Czy to jest to? Gdy serce niemal podskakuje Ci do gardła bo czujesz jak krew buzuje w twoich żyłach tylko dlatego, że on zrobił ten mały gest?

CDN~


Pokerzysta Obieżyświat~~ MmDDm6a

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach