Historia Guza

avatar
GośćGość
Historia Guza
Nie 17 Mar - 10:58
beep.... beep.... beep - Pacjent stabilny, unieruchomić i czekać na dalsze polecenia. - To pierwsze słowa, jakie usłyszał po przebudzeniu. Czuł się dziwnie, wszystko swędziało i szczypało. Nie mógł otworzyć oczu. A przecież pamiętał... Myślał, że... Czuł, że wie jak to jest widzieć, ale już nie mógł tego zrobić. Wydawało mu się, że jest jasno, bo słyszał dźwięk lampy.
Po kilku minutach znudził się leżeniem. Próbował poruszyć palcami, potem dłońmi, a w końcu rękoma. Dalej przyszła kolej na nogi. Czuł, że były jakoś dziwnie usztywnione, mimo swobody w stopach. Podobnie jego barki. Czuł pod nimi coś zimnego, co nie wydawało mu się dziwne. To uczucie zawsze tam było. Tak jak i dźwięk długopisu na papierze, obserwujący zawsze robili notatki.
Nowy był płacz. Szloch w środku głowy. Obcy głos, przynajmniej w takich okolicznościach. Słyszał podobny wcześniej, ale kiedy? Nie było żadnego wspomnienia na potwierdzenie. Spróbował porozumieć się z tym głosem, uspokoić go, ale usłyszał tylko - Już wszystko stracone... Nie oczekuj, że tak po prostu zaakceptuję co mi zrobili... Co nam zrobili... - po czym zamilkł, odcinając się zupełnie. Nie było szlochu. W końcu, zrobiło się ciszej. Tylko stałe dźwięki maszyny, lampy i długopis na papierze....
Ile minęło czasu, zanim ktoś się do niego zbliżył, trudno powiedzieć. Odpięto go od łóżka i na siłę zaprowadzono do innego pokoju, gdzie oprowadzono go, by wiedział gdzie ma toaletę, gdzie łóżko, gdzie drzwi, do których ma podchodzić, gdy zawołają. Na koniec usłyszał ostrzeżenie, by był posłuszny, bo skończy tak jak jemu podobni. Chciał zapytać o kogo chodzi, ale czy uzyskałby jakąkolwiek odpowiedź? Wydawało mu się oczywiste, że nie dowiedziałby się nic.
Przez tydzień nauczył się rutyny. Prowadzono go na salę, gdzie miał biegać przy ścianie (zatrzymanie oznaczało bicie), dostawał jedzenie i słyszał dziwne dźwięki. Potem prowadzili go do małego pokoju gdzie było duszno i kłuto mu ramię, rozbierano, zmieniano bandaże, dotykano... Sprawdzali każdy jego odruch, sprawdzając co się stanie. Część była przyjemna, część bolała, a inne były dziwne. Nie umiał sobie wyobrazić co z nim robili. Ale nie chciał kłopotów.
Po tygodniu, głos ze szlochu wrócił. - Stefan? - zapytał cieniutko. - Stefan! Wiem, że mnie słyszysz. -. Chłopak osłupiał na chwilę. - Kim jest Stefan? Czy to ja? O co chodzi? Kim jesteś? - zapytał.  Dostał w odpowiedzi kilka informacji.
Stefan był kiedyś człowiekiem. Synem nadzorującego tą placówkę. Niestety, w wyniku wypadku został opętańcem, dla ojca zmieniając się w obiekt badań. Zamknięto go tu, razem z innymi potworami,  nie zawsze przypominającymi ludzi. Było nawet kilka mitycznych stworzeń, które podobno badał Tenner senior. Zobaczył na własne oczy jak straszne jest to od strony królików eksperymentalnych, ale nie tracił nadziei. Starał się utrzymać dominację nad innymi dziećmi, jak i z tymi z potworów, które nie wyglądały zbyt strasznie. Jak na przykład Binio. Mały pluszowy miś, teraz stanowiący z nim jedność. Również czujący ten sam ból, po raz pierwszy mając realne połączenia nerwowe. Ból był dla maskotki czymś nowym, wręcz obcym. Nie mógł panować nad ich wspólnym ciałem. Za to nie stracił pamięci. Pamiętał nawet pocięcie na kawałki, w pewien sposób, własną śmierć. Operacyjnie przyczepiono go do obcej świadomości. Pozbawiono wzroku, słuchu, chyba, że Stefan powtórzył w myślach. Czuł się jak lokator na gapę.
Ta rozmowa odbywała się co wieczór przez kolejny tydzień. Skończyły się, gdy po raz pierwszy zaprowadzono go do innego pomieszczenia. Była tam jakaś młoda dziewczyna, której głos dotarł do Binia, mimo braku uszu. - Mama? - wyszeptał, po czym Guz poczuł, że nie decyduje o tym co się dzieje z ich ciałem. Chyba tańczył, coś na plecach się zmieniało, a potem pojawił się powiew wiatru, gdy obce mięśnie na jego plecach reagowały na sytuację. Ich wspólny umysł się wyciszał, jakby byli tylko obserwatorami. Nie mogli marzyć o niczym innym, tylko o wykonaniu rozkazu "Mamy". Pani jest dobra... Myśleli wspólnie, jak zahipnotyzowani. A potem stało się to rutyną. Kolejny dzień, bieganie, jedzenie, Taneczne ruchy z panią. Przez kilka tygodni... Aż do potwornego dnia, gdy "Mama" kazała wyciągnąć ostrza z za pleców i wysunąć je przed siebie. Prosto w nią. Prosto w serce...
Po tym incydencie badacze zamknęli go w izolatce, nazywając go szalonym, niezdatnym do użytku. A Binio zamilkł. Mózg Stefana zaczął szwankować, myślenie o czymś bardziej skomplikowanym sprawiało ból. W snach widział wspomnienia, których nie rozumiał. Zrozumiał tylko jak długo tu był przed operacją. Nie chciał tego pamiętać...
Kilka dni później
Klęczał po kolejnym upadku na zajęciach. Jego kostka dziwnie się wygięła, ale nie czuł bólu. Zawiódł oczekiwania po raz kolejny. Zebrał na sobie wzrok dzieci i pilnujących. Nie chcieli mu pomóc wstać, śmiali się z niego. A on tylko się wkurzał. Nie chciał tu być. Ale nie mógł uciec. Nie wiedział jak. Więc bił na oślep wszystko co wydawało dźwięki. Chyba nikogo nie zabił. Dopiero po chwili upadł, pod wpływem wbitej strzałki z środkiem usypiającym. Od tej pory był zamknięty w ciasnej przestrzeni, bez wychodzenia na bieganie i jedzenie.
Siedział tam jęcząc już kilka dni, gdy drzwi otworzyła jakaś dziewczyna, chyba sama planująca uciec. Wyskoczył z klatki i pognał przed siebie, na ile pozwalały mu ściany korytarzy. Wbiegł przy tym prosto w ręce strażnika, który próbował go złapać i wbić strzykawkę w tył pleców. Na jego nieszczęście, trafił nią w złożone skrzydło, które w odruchowej odpowiedzi zmieniło się i skróciło go o głowę. Stefan zerwał z niego ubrania i założył co mógł, czyli buty i koszulę, resztę drąc na kawałki. Zatrzymał się chwilę nad ciałem czując zapach krwi. Był obrzydzony, a jednocześnie tracił powiązanie z tym odczuciem. Instynkt wziął górę i uklęknął przed trupem, zanurzając zęby w ręce mężczyzny...
Jadł przez kilka minut. Chciał już uciekać, gdy wyczuł przedmiot w kieszeni zdobycznej kurtki. Dziwnie ukształtowany, metaliczny. Z przyciskiem na dole. (Krzyż Morii)
Nacisnął przycisk i zakręciło mu się w głowie. Zwymiotował. Ale nie stał już w laboratorium. Wokół śpiewały ptaki, trzeszczały drzewa, było dużo cieplej. Czuł słońce na twarzy. Spanikował, próbował dalej uciec. Znalazł w końcu jakieś drzwi i schronił się za nimi. Było cicho. Spokojnie. Ale czy to nie była część laboratorium? - Gdzie ja jestem? Jeść. Co robić?... - Myślał coraz prościej. Nie znał świata poza laboratorium. Nie wiedział, czy znajdzie tu cokolwiek do jedzenia. Po pobieżnym przeszukiwaniu pomieszczenia poddał się i zaczął wołać pomocy. Krzyczał godzinami, bez wytchnienia. Kiedy w końcu przyszedł pierwszy, młody z głosu mężczyzna, znieruchomiał szlochając bez łez. Gość chciał mu pomóc, niestety, nie wiedział jak. Więc Guz podszedł do niego, nadal trzęsąc się lekko i jęcząc. Przytulił się i trwał w bezruchu przez minutę, wąchając przybyłego. Potem wbił zmienione skrzydła kilka razy, w różnych miejscach, zabijając na miejscu. Czuł, jak jego posiłek rzyga krwią na jego plecy. Gdy upadł, Guz w końcu się najadł. Surowe mięso wystarczyło na jakiś czas...
Mija rok od śmierci jego pierwszej ofiary. Stefan nadal żyje, bardziej szalony niż kiedykolwiek. Nadal nie świadomy gdzie jest. I regularnie powtarzając ten sam trik. Po co się trudzić, skoro jedzenie samo przychodziło? Nauczył się przy okazji układu pomieszczeń w zajętym przez niego budynku. Nie był duży, ale pokoi było sporo...
Tymczasem Guz nadal woła o pomoc. Nadal głodny. Kto teraz przyjdzie go nakarmić?

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach