Zapomniana historia Strażnika Czerwonego Morza Dusz

Val'rakh
Gif :
Zapomniana historia Strażnika Czerwonego Morza Dusz 8CZhH8B
Godność :
Val’rakh, Żniwiarz Światów, Badacz Śmierci, Strażnik Czerwonego Morza Dusz; wśród ludzi znany jako Vanya Voland
Wiek :
W ludzkiej postaci wygląda na ~25 lat
Rasa :
Koszmar
Wzrost / Waga :
W ludzkiej postaci – 1,8 m, w koszmarnej – ok. 4 m / Względna
Znaki szczególne :
W ludzkiej skórze – mała blizna pod lewym okiem oraz dużo większa wzdłuż kręgosłupa, kolczyk w języku, oczy o szarofioletowej barwie
Pod ręką :
Portfel, zapalniczka, telefon, klucze do apartamentu i samochodu
Zawód :
W Świecie Ludzi – Koroner
Stan zdrowia :
Zdrowy, choć w materialnej postaci zawsze jest trochę osłabiony
Specjalne :
Administrator, Grafik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t564-val-rakh https://spectrofobia.forumpolish.com/t848-val-rakh https://spectrofobia.forumpolish.com/t1151-poczta-vanyi-volanda https://spectrofobia.forumpolish.com/t1122-val-rakh
Val'rakhBadacz Śmierci



Dawno, dawno temu

Nikt nie wie kim lub czym tak naprawdę są Koszmary. Skąd się wzięły i jaki jest ich cel? Budzące grozę i przerażająco potężne stworzenia, które nie sposób nawet sklasyfikować w jeden gatunek, gdyż każdy z nich jest od pozostałych niezwykle różny. Kiedy ich egzystencja została odkryta, przez niektórych zostały okrzyknięte niemal bóstwami.
Niewiele wiadomo na temat pierwotnego Kultu Snów; dołożono wszelkich starań, by ich istnienie zostało wymazane z kart historii, a bluźniercze rytuały zapomniane. Nim jednak do tego doszło, wiele lat temu, od głównej gałęzi kultu odłamało się kilku szaleńców, których plany były tak obłąkane, że nawet potworna sekta czcząca koszmarne byty z innego wymiaru nie chciała mieć z nimi do czynienia i postanowiła ich zgładzić. Nie mogąc czuć się bezpiecznie po drugiej stronie lustra, zbiegli przez Szkarłatną Bramę do ludzkiego świata, by tam dokończyć dzieła.
Odłam Kultu Snów dążył do zatarcia granic między snem a jawą, połączenia Krainy Snów z rzeczywistością materialną, tworząc nowy świat, w którym Senne Zjawy mogłyby panować. I to nie byle jakie Zjawy, a oni sami. Ich szatańskim planem było przyzwanie Koszmaru, który pomógłby zmienić świat materialny na ich modłę. Zmiótłby ich wrogów i tych wszystkich, którzy ośmieliliby przeciwstawić się nowemu porządkowi. Nigdy więcej nie musieliby obawiać się bycia pożartymi przez Cienie, gdyż to oni staliby na czele świata. Koszmarem, którego mocą planowali się posłużyć był Val’rakh, Żniwiarz Światów z odległych otchłani Krainy Snów, gdzie strzeże czerwonego morza potępionych dusz, które są jego żniwem z podbojów sennych krain; znający wiele pradawnych zaklęć i historie wielu światów. Tajemnicza, potężna postać dzierżąca kosę i niosąca śmierć gdziekolwiek się pojawi – tak widzieli Val’rakha kultyści.
Gdy planety znalazły się w idealnym położeniu, a oni zgromadzili potrzebne ofiary, przystąpili do potwornego, bluźnierczego rytuału, a krew wraz z modłami i czarami wypowiadanymi w zapomnianym już języku, miały sprowadzić Żniwiarza Światów na Ziemię. W końcu cały sufit krypty przysłoniły ciemne obłoki, które następnie rozstąpiły się, by ukazać nieznany wymiar. Kultyści ujrzeli czerwone wody przeklętego morza i niebo mieniące się tysiącami nieopisanych barw. Z magicznej wyrwy wyłoniła się też ogromna postać w czarnym kapturze, obwieszona złotem i mistycznymi klejnotami. Nawiązanie kontaktu z potężnym Koszmarem było dla nich wielkim zwycięstwem, jednak ich radość nie trwała długo. Val’rakh wcale nie chciał wysłuchać ich modłów, a z pewnością nie w taki sposób, jakiego oczekiwali. Nie zamierzał mordować ich wrogów i zmieniać świata na ich prośbę, niezależnie od tego, ile ofiar poświęciliby na jego cześć. Zamierzał przejąć rzeczywistość dla siebie, uczynić swoim własnym polem do eksperymentów, zabawy w boga, gdzie mógłby powoli zatruwać i zniszczyć panujące rasy, zastępując własnym, spaczonym koszmarnymi genami potomstwem. Kultyści usiłowali mocą przekonać bądź zmusić Koszmar do spełnienia ich życzenia, lecz przyniosło to wręcz odwrotny skutek. Wtedy członkowie odłamu Kultu Snów poczuli mistyczną potęgę pradawnej istoty, którą przyzwali, czuli niemal jak rozrywa rzeczywistość swymi szponami i mackami, by utorować sobie drogę do wymiaru, który zdążył ją zainteresować; w dodatku wyraźnie zirytowanej zuchwalstwem śmiertelników. Kilka Sennych Zjaw nie miało nad jego mocą żadnej kontroli i jedynym, co mogli zrobić, było przerwanie rytuału. Zerwanie połączenia z sennymi krainami nie było proste, jednak ostatecznie zostało osiągnięte. Val’rakh nie zdążył przeniknąć do świata materialnego, a przerwanie obrzędu, gdy znajdował się na pograniczu światów miało dla niego negatywne konsekwencje. Żniwiarz Światów znalazł się w na wpół materialnej postaci, w której był słabszy, ale mimo poniesienia tej ceny, jaką za materialną postać muszą ponieść Koszmary, nie mógł nawet sam znaleźć drogi do rzeczywistości.
A cóż stało się z odłamem Kultu Snów? Czym przypłacili swoją pychę i chciwość? Tego nie wie nikt. Ponoć opuścili swą świątynną kryptę w popłochu i nigdy nie wrócili w to przeklęte miejsce, a żadna istota w żadnych z trzech materialnych światów nie słyszała o nich ani słowa.



Orrinshire, Anglia, 1842 r.

Mała, nadmorska wioska Orrinshire nie była interesującym miejscem, szczególnie, gdy miało się zaledwie dziesięć lat. Cedric Voland jako dziecko nad wyraz ciekawskie i ruchliwe, jak sądził, zdążył przeczesać już każdy kąt i widział wszystko, co było tu do zobaczenia. Mimo wyraźnych zakazów matki i gróźb ojca, iż gdy znowu zmartwi swoją biedną matkę, to przetrzepie mu skórę, Cedric uwielbiał zapuszczać się w jaskinie wyżłobione w skale znajdującej się tuż za wioską. Nikogo z mieszkańców nie fascynowały one równie mocno, a wprost przeciwnie, przesądni rybacy twierdzili iż są one nawiedzone i ktokolwiek tam wejdzie, może nie wydostać się żywy. Korytarze były długie i kręte, jednak Cedric zawsze potrafił znaleźć drogę powrotną. Ciemność oświetlał sobie małą naftową lampą. Pewnego razu, przemierzając skalne zaułki, zauważył zakamarek, którego wcześniej nie widział bądź może po prostu nie zwrócił nań uwagi. Naturalnie, musiał natychmiast sprawdzić co znajduje się na jego końcu. Droga była dłuższa, niż się spodziewał i kończyła się małymi, kamiennymi drzwiami rzeźbionymi we wzory, których Cedric nigdy nie widział. Były one przerażające, ale jednocześnie były najciekawszym widokiem, jaki kiedykolwiek ujrzał w Orrinshire. Otwarcie ich zajęło mu trochę czasu, gdyż drzwi nie chciały ustąpić jego dziecięcej sile. W końcu jednak uchylił je na tyle, by wślizgnąć się do środka. Jego mała latarnia nie była w stanie oświetlić całości pomieszczenia, toteż idąc małymi krokami, starał się obejrzeć wszystko po kawałku. Otaczały go dziwne ruiny, wyglądające zupełnie jak nie z tych czasów, a być może nawet nie z tego świata? Choć wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu i porostów, Cedric dostrzegał koszmarne wizerunki nieludzkich potworów i symbole, których nie potrafił odczytać. Po środku pomieszczenia znajdował się ołtarz rytualny, który młody chłopiec zinterpretował jako dziwny stół. Wszystko wokół było rozrzucone, jak gdyby mieszkańcy tej ukrytej krypty opuszczali ją w pośpiechu. Na spękanych, kamiennych półkach zauważył wielkie, obite w skórę księgi. One również wypełnione były znakami i obrazami, których nie potrafił odczytać. Wszystkie te znaleziska jednak fascynowały go i już wkrótce miały stać się jego największą obsesją.



Londyn, Anglia, 1852 r.

Edgar Dalca był młodym malarzem mieszkającym na londyńskich przedmieściach. Choć natura nie poskąpiła mu talentu, a ciężka praca pomogła go oszlifować, jego prace doceniali jedynie ekscentrycy. Edgar bowiem zdecydował się poświęcić malowaniu swych snów, a te bywały doprawdy przedziwne i szokujące, nie każdy kupiec chciał, by nad jego kominkiem zawisł przedziwny, abstrakcyjny krajobraz i groteskowe sylwetki. Edgar jednak nie zniechęcał się i wciąż tworzył nowe tajemnicze obrazy przedstawiające tajemnicze senne krainy. W szczególności upodobał sobie jedną, którą malował dziesiątki razy, jednak nigdy nie był w stanie oddać tego, co widział we śnie w zadowalający dla niego sposób. Czasem w snach przenosił się do tego miejsca, które sam uważał za inny świat, być może nawet zaświaty, do których wkraczała jego zagubiona dusza, myląc głęboki sen ze śmiercią. Nie wyglądało jak nic, co kiedykolwiek widział bądź kiedykolwiek wyśnił. Niebo mieniło się milionem kolorów, niemożliwych do odtworzenia za pomocą ludzkich farb. Kolorowe spirale i rozbłyski kurczyły się i rozrastały na nieboskłonie, a gdy przyglądał im się baczniej, w każdej strudze kolorowego światła dało się dostrzec obrazy, równie tajemnicze i niezbadane, jak miejsce, do którego trafił, być może stanowiące wejrzenie w inne, odległe światy. Na niebie tego niezwykłego wymiaru nie świeciło słońce, jednak przy fantazyjnie tańczących, jasnych barwach nie było ono potrzebne. Ziały za to trzy czarne dziury, które po chwili okazywały się być wielkimi księżycami.
Zwykle zyskiwał świadomość na plaży, gdzie o brzeg rozbijało się czerwone morze, zawsze niespokojne, którego fale skręcały się w ogromne wiry, choć nie czuć było wiatru ani nie słychać było burzy. Pod czerwoną taflą wody widział humanoidalne kształty wijące się, niczym węże, próbujące wydostać się na powierzchnię, jednak wszystkie były ściągane w dół przez potężne morze, a dookoła nich, jak gdyby drwiąc z ich cierpienia, tańcowały ławice jasno fosforyzujących ryb. Przed nim rozciągał się masywny klif z porowatej skały, a na jego szczycie piął ku niebu spiczasty, czarny zamek. Za zamkiem, na wzgórzu, rozpościerał się mroczny, ciernisty las. Tam jednak nigdy nie odważył się wejść, gdyż już po zrobieniu kilku kroków w głąb ciernie splatały się w wąski, niemal niemożliwy do przejścia korytarz, odcinając też wszelkie światło, jakim mieniło się barwne niebo.
Czarny zamek napawał go mieszanką grozy i fascynacji. Cóż też mogło mieszkać w tej olbrzymiej, gotyckiej fortecy? Pewnego dnia, gdy po raz kolejny śniąc zawędrował w to niezwykłe miejsce, miał okazję się przekonać. Gdy podniósł wzrok stojąc na plaży, przed zamkiem zobaczył olbrzymią postać i już po jej rozmiarach wiedział, że to właśnie ona zamieszkuje czarny zamek. Edgar, choć śnił, poczuł, jak oblewa go zimny pot, gdyż sądził, że właśnie spotkał samą Śmierć. Na skraju klifu stała ogromna postać w długim, czarnym płaszczu, o czterech ramionach, w jednym z których dzierżyła kościaną kosę. Postać wpatrywała się w wirujące, czerwone morze, a przynajmniej tak wywnioskował mężczyzna, gdyż nie mógł dojrzeć twarzy zakapturzonej potworności.
Edgar Dalca nie wiedział, że w odległej wiosce Orrinshire, w tę burzową noc, dorosły już Cedric Voland, który jako dziecko odnalazł tajemnicze zapiski nieznanego kultu, postanowił odtworzyć ich bluźniercze obrzędy. Grzmoty roznosiły się echem, niczym walenie w potworne bębny, zagłuszając krzyk jego ofiary, której życie i krew miały przypieczętować zakazany rytuał i sprowadzić na Ziemię Val’rakha, Żniwiarza Światów z odległych sennych krain, gdzie strzeże przeklętego czerwonego morza, by położył kres ludzkości zaś wierne mu sługi nagrodził swoją krwią i mistyczną mocą, jak zostało ongiś spisane. Nie mógł jednak wezwać Koszmaru przed swoje oblicze, gdyż skuteczne przeprowadzenie obrzędu przez człowieka i z użyciem ludzkiej ofiary nie było możliwe. Wywołał on jednak wyrwę we śnie, otwierając mu drogę ucieczki.
Wielobarwne niebo przeszyła błękitna błyskawica. Było to niezwykłe zjawisko, gdyż Edgar nigdy nie widział ani nie słyszał żadnych oznak burzy na nieboskłonie tego świata. Zakapturzona postać, do tej pory stojąca w bezruchu niczym posąg, gwałtownie odwróciła się w jego stronę. Mężczyznę ogarnął niewyobrażalny strach, którego nie potrafił wyjaśnić. W końcu to tylko sen, czyż nie? Mroczny potwór rozchylił płaszcz, ukazując parę poszarpanych, owadzich skrzydeł. Rozłożył je szeroko i zanim Edgar zdążył rzucić się do ucieczki bądź zareagować w jakikolwiek inny sposób, wleciał wprost na niego.
Malarz obudził się z krzykiem. Straszliwe, przytłaczające uczucie, jak gdyby jakaś nieznana, koszmarna siła przeniknęła na wskroś jego umysł, niemal go obezwładniało. Przeleżał bez ruchu aż do świtu. Po tym przedziwnym koszmarze, przestał widywać w snach tajemniczy świat u brzegów czerwonego morza, jednak uczucie niepokoju, jakie wywołała w nim zakapturzona zjawa nigdy nie minęło. Edgar wciąż czuł na sobie czyjś wzrok, zwłaszcza wtedy, gdy zapadał zmrok. Czasem zdawało mu się, że słyszy szepty, jednak próbował je tłumaczyć obecnością sąsiadów za cienkimi ścianami jego mieszkania. Pewnego wieczoru, gdy czyścił srebrną popielniczkę, kątem oka zauważył niewyraźny, ciemny kształt odbijający się w świeżo wypolerowanym metalu. Wysoka sylwetka zdawała się stać tuż za nim. Gwałtownie się obrócił, jednak niczego nie zobaczył. Mężczyzna z każdym dniem czuł, że spada coraz głębiej w otchłań obłędu. Nie chciał uwierzyć, że przedziwne, nieludzkie głosy, które słyszy i przerażające obrazy, które dostrzega w wypolerowanym srebrze są prawdziwe. Czymże mogła być ta straszliwa istota i czego mogła od niego chcieć? Czy to Mroczny Żniwiarz przybył po jego duszę? A może nawiedza go demon z piekielnych otchłani?
Edgar nigdy nie był osobą religijną, jednak koszmarne wizje pchnęły go ku szukaniu pomocy w objęciach Boga. Po raz pierwszy od wielu lat jego noga postała w kościele, gdzie modlił się długo i żarliwie, by Najwyższy uwolnił go od potwora, którego cień czuł na sobie każdego dnia. Nie uzyskując jednak żadnej pomocy czy odpowiedzi na swe modły, zdecydował się zwrócić do pośrednika. Odnalazł księdza, który wysłuchawszy jego historii, zgodził się przeprowadzić egzorcyzm mający odegnać złego ducha, demona czy cokolwiek nawiedzało przerażonego malarza. Chrześcijański rytuał nie odniósł zamierzonego skutku. Edgar wiedział, że tajemnicza istota wciąż go obserwuje i czai się w ciemnościach. Coś jednak się zmieniło. Zdawało mu się, że szepty w nieznanym mu języku, które słyszał do tej pory, zaczęły brzmieć bardziej znajomo. Pewnej bezsennej nocy, usłyszał głos wyraźnie. Nie byłby jednak w stanie go opisać, wydawał się mu jednocześnie cichym szeptem i rozdzierającym krzykiem, delikatny i ostry; właśnie ta ambiwalentność przerażała go najbardziej, gdyż wiedział, że nie jest to głos z tego świata. Zwracał się do niego płynną angielszczyzną. Edgar wiedział, że oto właśnie nawiedzająca go zjawa przemówiła do niego. Usłyszał jej imię, jednak brzmiało ono tak abstrakcyjnie, iż nie był w stanie go powtórzyć. Najważniejsze było jednak, że złożyła mu propozycję. Potwór z koszmaru obiecał opuścić go na zawsze i nigdy więcej nie wracać, gdy malarz da mu w zamian coś, co jest mu niezbędne. Mężczyzna nie pragnął niczego więcej, poza spokojem, pozbyciem się straszliwych wizji, które dostrzegał kątem oka, nieludzkich szeptów i przytłaczającego uczucia strachu, które od wielu dni nie pozwalało mu spać ani jeść. Zgodził się, obiecał dać potworowi co tylko zechce. Nie wiedział, że to, czego Val’rakh, Koszmar z dalekich odmętów Krainy Snów, potrzebował, to naczynie, w którym mógłby się schować, przebywając w materialnym świecie. Gdy pakt został przypieczętowany, stwór zabrał to, czego pragnął, a malarz otrzymał spokój… w śmierci.
Ciało Edgara Dalci zostało znalezione tydzień później, gdy sąsiedzi zaczęli skarżyć się na potworny odór dobiegający z wynajętego mieszkania i brak odpowiedzi ze strony lokatora. Jego widok zmroził krew w żyłach wszystkim, którzy mieli okazję je zobaczyć. Było pokryte bliżej nieokreślonym, niebieskawym śluzem, jednak najstraszliwszy był całkowity brak skóry. Gdy policjanci odkryli zwłoki biednego Edgara, leżały one perfekcyjnie oskórowane pośrodku jego artystycznego warsztatu, otoczone obrazami surrealistycznych krajobrazów. Obok jego ręki znajdował się szkic potwornej, mackowatej istoty w płaszczu i o czterech ramionach, jak gdyby malarz, konając w męczarniach, chciał wskazać właśnie na nią.



Orrinshire, Anglia, 1860 r.

Minęło niemal osiem lat od dnia, kiedy Val’rakh, Badacz Śmierci i Żniwiarz Światów opuścił swój koszmarny wymiar i zadomowił się na Ziemi, ukrywając się w przytulnym kokonie ludzkiej skóry, którą zdarł z malarza Edgara Dalci. Przez ten czas nie próżnował, a wprost przeciwnie – w ekspresowym tempie uczył się ludzkich nawyków, by wtopić się w tłum ludzi i egzystować pośród nich. Kilka lat spędził w Londynie, gdzie miał okazję współpracować z policją, gdyż nikt nie mógł się mu równać w odczytywaniu zagadek śmierci. Trochę podróżował, głównie po Anglii, gdyż ten kraj jakoś szczególnie przypadł mu do gustu. Zwiedził wiele miasteczek, jednak najbardziej zapadło mu w pamięć Glassville, w którym to miał okazję poznać kobietę wyglądającą jak człowiek, jednak nim niebędącą, której krew miała barwę błękitu. Pokazała mu ona drogę do swojego świata, który jednak Val’rakhowi nie wydawał się bardzo różny od ludzkiego, poza tym, iż jego mieszkańcy posiadali bardziej mistyczne zdolności. Podczas swych wędrówek, Koszmar oddawał się typowo ludzkim, cielesnym przyjemnościom z wieloma spotkanymi ludźmi (oraz nieludzką kobietą), co choć w pierwszej chwili mogło nie pasować do wizerunku straszliwej potworności, w istocie było częścią jego koszmarnych instynktów. Pozostawiał bowiem po sobie potomstwo naznaczone spaczonymi genami, które kiedyś miały się zbudzić, jednak kiedy… któż to wie?
Pewnego dnia nawiedził go dziwny impuls. Tajemniczy instynkt lub wezwanie, wołające go w określone miejsce. Wsłuchując się w nie, dotarł do małej nadmorskiej osady Orrinshire. Choć nie był pewien co lub kto go tu przywołało, okazało się, iż oczekiwał na niego niezwykły zbieg okoliczności. Bowiem mieszkańcami tej zapomnianej wioski wstrząsnęło tragiczne i wyjątkowo brutalne morderstwo.
Przedstawił się jako Vergil Vermeer, koroner z Londynu. Kilku rybaków przytaknęło, że gdzieś już o nim słyszało, jako niezwykłego talentu specjaliście, który potrafił rozwikłać zagadkę nawet najbardziej tajemniczych śmierci. W istocie, policja londyńska bardzo chętnie korzystała z usług Vergila czy może raczej Val’rakha, który ukrył się pod tym ludzkim imieniem. Koszmar sądził, że coś interesującego musi kryć się w tym miejscu, skoro odczuwa z nim taką więź, toteż ku radości mieszkańców, obwieścił, że nie spocznie, dopóki nie rozwiąże ich sprawy.
Po długiej podróży został ugoszczony przez Bernarda Volanda – najbogatszego człowieka w okolicy, którego przodkowie założyli Orrinshire. Wbrew temu, co sugerował gospodarz, Vergil wcale nie był zmęczony, gdyż potrzeba było zdecydowanie więcej, niż kilkudniowa podróż, by zmęczyć istotę jego pokroju, niemniej chcąc odgrywać swą ludzką rolę, z wdzięcznością przystał na propozycję noclegu oraz kolacji. Podczas uroczystej wieczerzy miał okazję usłyszeć zdecydowanie przydługą historię wioski oraz dzieje kilku pokoleń Volandów wstecz, a także poznać rodzinę Bernarda w osobie jego co najmniej piętnaście lat młodszej żony oraz dwójki dorosłych dzieci – pochmurnego syna, którego mina wyrażała, że słuchanie opowieści ojca (zapewne po raz wtóry) było dlań równie przyjemne, co łamanie kołem i uroczej acz bardzo skrytej córki, która poza powitaniem, nie wypowiedziała podczas posiłku ani jednego słowa.
Następnego dnia, Vergilowi pokazano zwłoki, które zaplątały się w sieci jednego z rybaków. Choć zaledwie dotykając ciała był w stanie swą mistyczną mocą odczytać jakiż to straszliwy los spotkał kobietę (czy raczej to, co z niej pozostało), na którą patrzył, nie było to koniecznie. Dokładnie poznawał te rany; wystarczył jeden rzut oka, by rozpoznał charakterystyczne cięcia po wykonanym z księżycowego kryształu ostrzu rytualnego noża, potrafił odczytać tajemnicze znaki pradawnego narzecza wyryte na jej ciele. Wiedział także, że głowa nieboszczki, wraz z jedną trzecią jej krwi, spoczywa teraz na dnie morza, gdyż tego właśnie wymagała ofiara składana Strażnikowi Przeklętego Czerwonego Morza Dusz. Potworność, którą miał przed sobą była niemalże dokładnym odtworzeniem ofiarnego rytuału, za pomocą którego wieki temu próbował przywołać go na Ziemię Kult Snów. Znaczącą różnicą był gatunek ofiary, gdyż by obrządek przebiegał prawidłowo, użyć należy żywej Sennej Zjawy, to jednak zdecydowanie była ludzka kobieta. Ciężko ubrać w ziemskie słowa jakiego uczucia doświadczył Val’rakh na ten widok. Zapewne było w nim trochę ciekawości, być może nawet nuta ekscytacji, ale także rozgorzała w nim na nowo dawna złość na istoty, przez które został uwięziony z na wpół materialnej, słabszej postaci. Dotknął ciała zmarłej i przed jego oczami rozbłysła wizja jej potwornej śmierci. Choć był w stanie ujrzeć najkrwawsze, najohydniejsze szczegóły tej zbrodni, jego widziadła rzadko ukazywały twarz mordercy. Rozpoznał jednak miejsce, w którym doszło do zbrodni i z niezachwianą pewnością mógł stwierdzić, iż była to ta sama krypta Kultu Snów, do której niegdyś został wezwany. Choć nie musiał tego robić, dla niepoznaki przeprowadził stosowną sekcję zwłok i obwieścił najważniejszym mężom z wioski, że mają do czynienia z wyjątkowo straszliwym rytualnym mordem. Przyznał, że spotkał się już z podobną sprawą, jednakże zamiast wspominać o Koszmarach i sennych krainach, za przykład podał dzikie plemię z amazońskich lasów, o którym nikt z obecnych nigdy nie słyszał. Gdy jeden z mieszkańców, do głębi przerażony sytuacją, wspomniał, że około osiem lat temu w Orrinshire miała miejsce identyczna zbrodnia, wszystko ułożyło się koronerowi w całość. Wyrwa, która niespodziewanie otwarła się w Krainie Snów i przez którą zdołał wydostać się do świata materialnego, a później ten przedziwny instynkt kierujący go do nadmorskiej wioski. Rytuał nie został odprawiony dokładnie tak, jak należy, toteż ktokolwiek za nim stał, nie był w stanie przywołać Val’rakha przed swoje oblicze, poniekąd jednak jego starania dosięgały Koszmaru i powoli kierowały go w docelowe miejsce. Vergil poprzysiągł, że zostanie w wiosce tak długo, jak będzie trzeba, gdyż nie spocznie, dopóki nie znajdzie mordercy. Mężczyzn wyraźnie ucieszyła jego hojna obietnica pomocy, gdyż nie przywykli do tego, by ludzie z zewnątrz interesowali się ich odludną, zapomnianą wioską. Bernard Voland natychmiast zaoferował dalszą gościnę.
Choć Val’rakh ujrzał w swej wizji kryptę Kultu Snów, nie wiedział gdzie dokładnie się ona znajduje. Nie istniało też żadne połączenie – czy to przez magiczny relikt, czy też znaną mu śniącą istotę – którego mógłby użyć, by się tam znaleźć. Za dnia zatem zwiedzał dość ponurą, choć w jego opinii całkiem malowniczą, okolicę, szukając miejsca, które Senne Zjawy przed laty mogły uznać za idealne do ukrycia przed światem swoich bluźnierczych rytuałów. Mieszkańcy z zaciekawieniem, ale także grozą przyglądali się mu, uważając koronera jednocześnie za bohatera i zupełnego szaleńca. Sami ryglowali na noc drzwi i okna. Nastroje również uległy zmianie, gdyż ludzie z Orrinshire zaczęli być wobec siebie coraz bardziej nieufni. Ktoś z nich wszak mógł być mordercą. Kiedy wieczorem wracał do posiadłości Bernarda, wprost nie mógł odpędzić się od gospodarza i jego żony, którzy koniecznie chcieli znać każdy najmniejszy detal jego śledztwa. Choć zbrodnia była wyjątkowo makabryczna, Bernard Voland zdecydowanie uznał tajemnicze rytualne mordy za najciekawszą rzecz, jaka kiedykolwiek wydarzyła się na tym zapomnianym odludziu. Jego syn, Cedric, wydawał się obojętny, jednak koroner zauważył, jak próbuje niepostrzeżenie przysłuchiwać się jego odpowiedziom na pytania ojca. Sam jednak nigdy nie wdawał się w dyskusje na ten temat i zdecydowanie unikał gościa z Londynu. Zaś córka Bernarda, Lorena, przeżywała tę sprawę głębiej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
Rodzice zawsze uważali Lorenę za dziecko wyjątkowo wrażliwe. Odkąd pamiętali dręczyły ją przeróżne dziwne wizje senne, w tym częste koszmary. Któż mógł przypuszczać, że ona, podobnie jak Edgar Dalca, bywała czasem gościem w wymiarze Val’rakha. Już pierwszego wieczora, gdy Volandowie gościli koronera na kolacji, zauważyła dziwną acz znajomą postać w odbiciu w srebrnej zastawie. Co pewien czas próbowała zerkać na srebrne sztućce i czasem w miejscu, w którym siedział Vergil Vermeer, miast człowieka widziała potworną istotę w czarnym płaszczu. Nie ośmieliła się jednak patrzeć wprost na niego, ani nawet odezwać w jego obecności. Podczas kolejnych dni jego pobytu, przysłuchiwała się nieśmiało. Chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej, kim tak naprawdę jest, jednak obawiała się nawet do niego zbliżyć. Jej ostrożność nie wynikała jednak z panicznego strachu, jaki odczuwają zwykle ludzie, gdy ujrzą koszmarne oblicze Val’rakha. Lorena sama nie wiedziała dlaczego, jednak już od pierwszej chwili, gdy czarny zamek nad czerwonym morzem, darzyła istotę tam zamieszkującą szacunkiem i podziwem. Nieco się obawiała, jednak któż nie czułby ani odrobiny lęku przed nieznaną, nieludzką istotą? W głębi wiedziała jednak, że Val’rakh nie przybył tu, by ją skrzywdzić i miała rację. Nie wiedziała jednak jak powinna się doń zwracać, by nie zachować się nietaktownie. Momentami przerażało ją śmiałe zachowanie jej ojca, gdyż nie chciała, by obraził on ich gościa. Tylko ona mogła wiedzieć, że nie jest on zwykłym człowiekiem. Z każdym dniem jej fascynacja Koszmarem rosła i przeradzała niemal w obsesję. Zapewne dalej podziwiałaby przybysza z Londynu skryta gdzieś w kącie, gdyby któregoś wieczoru nie zaprosił jej na wspólny spacer. Lorena z szoku nie wiedziała co odpowiedzieć, jednak po chwili oczywiście się zgodziła.
Podziwiali zachód słońca, gdy zaczął padać deszcz. W oddali, nad wzburzonym morzem piorun uderzył złowieszczo. Vergil zupełnie niespodziewanie zwrócił się do Loreny, mówiąc, że w miejscu, z którego pochodzi burza nie ma dźwięków. W pierwszej chwili młoda kobieta zdziwiła się, gdyż dlaczego w Londynie miałoby nie być słychać dźwięków burzy? Dopiero po chwili dotarło do niej o jakim miejscu mówi koroner. „Pamiętasz czerwone morze, prawda?” – zapytał.
Lorena nigdy nie opowiedziała nikomu jak potoczyło się to spotkanie, jednak coś się w niej zmieniło. Chodziła niczym w transie i dużo częściej przebywała w towarzystwie Vergila. Wydawali się sobie bardzo bliscy, dziewczyna zdawała się bardziej otwarta i radosna, niż kiedykolwiek, jak gdyby przybysz z Londynu stał się jej bliższy, niż cała rodzina. Z chęcią opowiadała mu więcej o Orrinshire, a jej opowieści zdecydowanie bardziej przypadły do gustu koronerowi, niż pełne przechwałek historie snute przez jej ojca. Wyjawiła mu między innymi, jak w młodzieńczych latach Cedric znikał na całe dnie i zapuszczał się w miejsca, w które nie chodzą nawet dorośli mężczyźni, a matka drżała o niego i lamentowała, że któregoś dnia zgubi się w jaskiniach i już nigdy nie wróci do domu. To podsunęło Vergilowi pewną myśl. Analizując czas zgonu oraz postęp rozkładu mógł stwierdzić, że do morderstwa nie mogło dojść daleko od Orrinshire, a te tajemnicze jaskinie, o których miejscowi nie lubią nawet wspominać zdawały się być jednym miejscem, którego jeszcze nie sprawdził.
Koszmar przedstawiający się jako Vergil Vermeer cierpliwie wysłuchał ostrzeżeń miejscowych o nawiedzonych jaskiniach, w których mieszkają zmory i złe duchy, gotowe rozerwać człowieka na strzępy i pożreć wnętrzności. Następnie poprosił Lorenę o lampę, którą mógłby zabrać ze sobą oraz wskazanie drogi do tego przeklętego, zdaniem mieszkańców Orrinshire, miejsca. Rzeczywiście, z wnętrza jednej pieczary biła złowroga aura, jednak Val’rakhowi nie była ona nieznana. Wprost przeciwnie, wyczuwał pozostałości energii sprzed wieków, kiedy to właśnie w tym miejscu próbował wedrzeć się do materialnej rzeczywistości.
Szedł wąskimi, skalnymi korytarzami, aż natrafił na rzeźbione kamienne drzwi. Za nimi znalazł kryptę Kultu Snów, jednak wyglądała inaczej, niż to zapamiętał. Płaskorzeźby zostały zatarte przez czas, wszystko pokrywały grube warstwy kurzu, rzeźby i kolumny były spękane i zniszczone, z przedstawiających koszmarne sceny gobelinów pozostały jedynie strzępy, a powietrze było ciężkie od zapachu brudu i stęchlizny. Jego uwagę zwróciły plamy krwi na marmurowym ołtarzu, zdecydowanie świeższe, niż wszystko inne, co znajdowało się wokół. Zauważył także księgi i notatki, rozłożone na ziemi, zaraz za ołtarzem. Przykucnął, by przyjrzeć im się z bliska. Niewątpliwie były to zapiski odłamu Kultu Snów, który wezwał go przed laty. Jakiś człowiek najwyraźniej znalazł to miejsce, zdołał odczytać prastary język Sennych Zjaw i próbował odtworzyć rytuał. Val’rakh był niemal pod wrażeniem, że ludzka istota była w stanie przeprowadzić obrządek tak perfekcyjnie, iż nie tylko jakaś część jego intencji dotarła do Koszmaru, ale zdołał zrobić to w pojedynkę.
Wtem usłyszał czyjeś kroki. Zgasił lampę, by nie spłoszyć niespodziewanego gościa, gdyż pogoń w klaustrofobicznych, skalnych korytarzach nie byłaby zbyt przyjemna, zwłaszcza, gdy siedział w ludzkiej skórze. Kamienne drzwi otworzyły się, a do wnętrza krypty wszedł nikt inny, jak Cedric Voland. Wyglądał na mocno zdenerwowanego, być może wiedział, że koroner jest bliski odkrycia jego kryjówki, jednak nie zdawał sobie sprawy jak blisko. Vergil nawet nie próbował się ukryć, mężczyźni stanęli naprzeciw siebie. Cedric głośno wciągnął powietrze i wyraźnie spanikował. Wiedział, że koroner nie należy do głupców, toteż nawet nie próbował omamiać go historyjkami o tym, że zmartwiony jego nagłym zniknięciem z terenu Orrinshire, poszedł go szukać. Chcąc zyskać nieco czasu na znalezienie wyjścia z sytuacji, zapytał koronera jak udało mu się znaleźć kryptę. Ten odpowiedział bardzo zdawkowo, nie zaspakajając ciekawości Cedrica. Młody mężczyzna wpadł na pewien plan. Mieszkańcy wioski byli niezwykle przesądni i dość naiwni, a nazwisko Voland samo w sobie budziło we wszystkich respekt. Gdyby on, syn Bernarda Volanda, obwieścił, że sam znalazł straszliwego zabójcę, jednak zginął on całkiem przypadkiem podczas walki, zapewne byliby oni skłonni w to uwierzyć. Pojawienie się tajemniczego koronera o niemalże nadludzkich zdolnościach czytania ze śmierci zbiegło się idealnie z czasem odnalezienia zwłok, toteż kto wie, może wszystkie sprawy, które rozwiązał były tak naprawdę jego zbrodniami? Nie widząc innego rozwiązania, Cedric rozbił swoją lampę tuż pod nogami Vergila. Książki i notatki natychmiast zajęły się ogniem, a po chwili również pozostałości aksamitnych zasłon i gobelinów. Przed jedynym wyjściem stał Cedric, zaś pierścień ognia coraz ciaśniej otaczał Vergila. Morderca nie wiedział jednak, że jego rytuał zadziałał z opóźnieniem. Gdy płomienie zaczęły smagać ciało koronera, ten zrzucił płaszcz. Scena, której świadkiem był młody Voland zapewne każdemu zmroziłaby krew w żyłach. Usłyszał trzask, jak gdyby coś zostało rozerwane, po czym poprzez płomienie zauważył kształt wyłaniający się z pleców mężczyzny. Para długich potwornych ramion wyłoniła się wprost z niego, a za nimi para kolejnych, tym razem pokrytych oślizgłymi, wijącymi się mackami. Im więcej ludzkiej skóry to straszliwe monstrum z siebie zdjęło, tym większe się wydawało. Kiedy cisnęło resztki popalonej powłoki w ogień, był już tak wielki, że zajmował niemal całe pomieszczenie. Potężnym ruchem jednego z ramion ugasił większość płomieni. Cedric padł na kolana, bo o to stała przed nim pradawna istota, którą od tylu lat starał się przywołać. Był pewien, to właśnie był Żniwiarz Światów, którego podobizny widział na płaskorzeźbach, posągach i w księgach tajemniczego kultu. Zaczął błagać o wybaczenie, jednocześnie zapewniając o swojej dozgonnej wierności i chęci bycia sługą Koszmaru, wszak to on go tu przywołał, chcąc umożliwić mu zaprowadzenie nowego porządku na Ziemi. Val’rakh jedynie spytał czy jest pewien, że chce poprzysiąc mu bezwzględne oddanie. Gdy Cedric potwierdził, Koszmar wyciągnął szponiastą dłoń i schwycił go za głowę. Wszak nie mógł wybaczyć tak łatwo spalenia jego ludzkiego przebrania, a istniał sposób, w jaki młody Voland mógł udowodnić swą bezgraniczną wierność.
Oficjalna wersja wydarzeń, w którą uwierzyli mieszkańcy Orrinshire, pokrywała się z planem wysnutym przez Cedrica. Winą za mordy obarczono tajemniczego koronera, który miał swoją bazę w starych, podziemnych ruinach. Ponoć udając specjalistę starał się zbliżyć do mieszkańców, jednak nie wiadomo czy zrobił to, by zatuszować ślady swojej potwornej, satanistycznej zbrodni i znaleźć kozła ofiarnego, który poniósłby karę zamiast niego, czy też w swej narcystycznej naturze czerpał przyjemność z napawania się strachem i bólem miejscowych. Cedric Voland, jako osoba najlepiej znająca okoliczne jaskinie, odnalazł jego bazę i przyłapał na odprawianiu bluźnierczych obrzędów wśród diabelskich ksiąg i przedmiotów, nad kamiennym ołtarzem pokrytym krwią. Gdy między mężczyznami doszło do szarpaniny, została rozbita lampa, a ogień bardzo szybko zaczął się rozprzestrzeniać, po czym pochłonął zarówno kryptę, jak i nieprzytomnego koronera, zaś Cedricowi udało się cudem uniknąć śmierci. Za tą wersją wydarzeń opowiadało także znalezienie zwęglonych ludzkich szczątków w krypcie – gdy ostatecznie ktoś z miasteczka zgodził się zejść do jaskiń – jednak były one zbyt mocno strawione przez ogień, by można było je w jakikolwiek sposób zidentyfikować. Niektórzy zwracali uwagę, że Cedric Voland od tego wydarzenia zachowuje się nieco inaczej, nabawił się także wyjątkowo paskudnej blizny na karku, jednak któż mógł się mu dziwić po tym, co przeszedł. Niedługo później, wraz ze swoją siostrą Loreną, zdecydowali się opuścić rodzime Orrinshire, pozostawiając mieszkańców wioski w przekonaniu, że zło zostało pokonane.



Dla tych, co nie lubią tajemniczych zakończeń

Nie powinno okazać się nieodgadnioną tajemnicą co stało się z Cedricem Volandem i czyje ciało zostało znalezione spalone na węgiel w zapomnianej krypcie. Val’rakh zadomowił się w nowej skórze i wraz z oddaną towarzyszką, jaką okazała się Lorena Voland, udał się do Ameryki. Tam zamieszkali wspólnie, a wkrótce także pobrali – gdy Koszmar skradł kolejną skórą, albowiem był to okres, w którym nie wiedział jeszcze jak dokładnie o nie dbać i zmiany zdarzały mu się stosunkowo często. Doczekali się aż szóstki dzieci, z których każde odziedziczyło po ojcu uśpione, koszmarne geny. Ludzie żyją jednak krótko w porównaniu do ponadczasowych bytów, jakimi są Koszmary, toteż nastał dzień, w którym Val’rakh musiał pochować swoją ludzką małżonkę. Ich dzieci dorosły, założyły własne rodziny, przekazując spaczenie kolejnym generacjom. Koszmar nie lubił pozostawać zbyt długo w jednym miejscu, toteż skoro nic nie trzymało go już w rodzinnej rezydencji na przedmieściach Bostonu, wyruszył w dalszą podróż po świecie śmiertelnych.


Kod (c) Drossel



Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach