Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !

Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Od feralnego spotkania w Różanej Wierzy, na którym to poznałam, swego osobistego strażnika minęły już dwa dni. Czas zbyt krótki, by ostudzić rozgorączkowane emocje, ale jednocześnie dość długi, by zasiać ziarno nadziei. Na to, że całe to zdarzenie było jedynie podłym żartem, drwiną ze strony Arcyksięcia. Podłe fakt, ale zawsze po stokroć lepsze od sprawiania mi opiekunki!

W życiu doskonale rodziłam sobie sama, ja oraz moje bardzo nietypowe stado... Składające się na wszystkich mniej lub bardziej dzikich lokatorów, którzy tak chętnie gościli w mym pałacyku. Tak, Pałac Spadającej Gwiazdy należał do mnie, to ja kupiłam to miejsce, za fortunę zagarniętą od Iana, po tym, jak ten został zmuszony bliżej zapoznać się z zaświatami. Posiadłość należała do mnie, nawet jeśli pewna zarozumiała Marionetka sądziła inaczej. Bo co też mnie obchodziło, że to jej twórca, był pierwszym prawowitym właścicielem Spadającej Gwiazdy... to nie to skłoniło mnie, do przyjęcia Sorena, pod SWÓJ dach. Mieliśmy ze sobą coś wspólnego... Mieliśmy twórców, którzy przez większość życia karmili nas kłamstwami i chcieli, przekuć na coś, co postrzegali za własny wzór ideału.... To sprawiło, że złączyła nas nie nić, lecz łańcuch porozumienia. Mimo iż nasze codzienne relacje, były więcej niż skomplikowane. Postronni obserwatorzy, zdecydowanie nie określiliby ich mianem przyjaznych... czy życzliwych. Oboje mieliśmy silne charaktery i swój światopogląd. W każdym razie Marionetka została zmuszona do wysłuchania moich żali... i chyba obawiała się ich dalszego ciągu. Od tamtej rozmowy, chłopaka nie opuszczał swojej pracowni...
Ja zaś, by rozładować emocje, doskonaliłam swą sztukę magiczną. Zaklęcie, którego okiełznanie niekiedy nadal nastręczało mi trudności. Było jednak coraz lepiej, a jako że magiczny ogień, czerpał siłę z moich emocji i sił, nie narzekałam na braki paliwa.

W końcu jednak przyszedł czas by zabrać się za pracę. Kolejny list z zamówieniami na eliksiry, jasno mi o tym przypominał. A i moje zbiory powoli topniały, zatem warto było zrobić większe zapasy, tym bardziej iż Stowarzyszenie naprawdę miało coraz większe potrzeby.
Cześć składników mogłam spokojnie zebrać na terenie Malinowego Lasu potem, będę musiała wybrać się nad Morze Łez. Warto byłoby pomyśleć o uzupełnieniu agatów oraz innych minerałów... lecz wyprawienie się do Kryształowego Pustkowia, to już całkiem odrębna „wycieczka”.

Do swej misji musiałam się odpowiednio przygotować. Sprawdzenie i spakowanie niezbędnego ekwipunku, zwykle zajmowało mi sporo czasu, od kiedy stałam się posiadaczka bezdennej sakwy, zrobiło się zdecydowanie łatwiej. Tego dnia i tak wstałam zdecydowanie zbyt późno... co było konsekwencja, nocnego przeglądania leksykonów oraz encyklopedii zwierząt, zarówno tych magicznych, jak i niemagicznych. Mimo wszystko poczułam satysfakcję, gdy w końcu odnalazłam interesującą mnie istotę. Śnieżną panterę, zwaną irbisem. To właśnie z tym stworzeniem, Dachowiec musiał mieć pokrewieństwo. W każdym razie wzór cętek oraz umaszczenie wielkiego kota, z całą pewnością przypominały te, które widziałam u Szrona. Wspomnienie kocura nadal wywoływało we mnie wzrok, zaś postać dostojnej śnieżnej pantery była pierwszym, co zobaczyłam po przebudzeniu się... po tym, jak usnęłam otoczona tomiszczami książek. Kąpiel, posiłek oraz przygotowania do drogi, pozwoliły by, moje myśli odpłynęły, kiedy ciało niemal automatycznie wykonywało znane sobie czynności.

Miałam problem z doborem garderoby, co było zmartwieniem niemal każdego mieszkańca tego Świata. Nigdy nie można było, mieć pewności czym postanowi zaskoczyć Cię pogoda. Środek upalnego lata mógł przerodzić się nagle w samo serce zimy... Już dawno powinnam sprawić sobie czarodziejską wstęgę a najlepiej i dwie. Tym bardziej iż kwestia odpowiedniej garderoby, w moim wypadku miała podtrzymywać obraz osoby, którą kreowałam. A mianowicie młodej upiornej Arystokratki, którą, nawet jeśli ktoś spotka w środku lasu, nie uzna za jakaś szaloną zdziczałą pannicę, która nierzadko lepiej dogada się z watahą „wilków” niż z pannami dworu. Zawsze z żalem, rozstawałam się z butami na wysokim obcasie, lecz te średnio sprawdzały się na dzikich ścieżkach. Po dłuższej chwili zastanowienia, do swego stroju dobrałam jeszcze pół długą pelerynę z kapturem o brunatnej barwie.
Byłam niemal gotowa do drogi, z małym wyjątkiem... potrzebowałam jeszcze towarzystwa. Zazwyczaj w większości misji towarzyszył mi avi albo fliks, lecz dziś chciałam zabrać ze sobą swą stosunkowo nową podopieczną. Zaczęłam zatem bacznie rozglądać się za Estrisem, który ostatnim czasem zdecydował się na wlatywanie do wnętrza pałacu, miast chować się w okalających posiadłość zdziczałych krzewach. Przez spore podwójne okno, do wnętrza kuchni wlewały się jasne promienie słońca.
-Mirioku? Gdzie się chowasz? Znowu wyjadasz moje zapasy, suszonej dziczyzny?
Zapytałam, kierując swe kroki w stronę spiżarki, Dodatkowo wyostrzyłam również swoje zmysły, starając się po prostu wyczuć bestię.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
To zadanie nie zapowiadało się zbyt dobrze. Już podczas ich pierwszej rozmowy zdołali postawić sobie sprawy jasno i wytyczyć pewne granice, które i tak oboje zamierzali później deptać w najlepsze. Oboje zdawali się być zgodni w tym, że pilnowanie jeden drugiego będzie wyjątkowo niewesołym zadaniem. Z ich dwojga jednak, to Christopher przyjął wiadomość spokojniej i nie pragnął kombinować, jak się z tego wywinąć. Drzazga próbowała go przekonać i poniosła sromotną klęskę, co nie oznaczało, że dachowiec nagle zmienił swoje zdanie w tej kwestii. Najchętniej zamiast tego ruszyłby na jakąś bardziej wdzięczną misję. Problem istniał jedynie taki, że najzwyczajniej w świecie nie mógł. Musiał tkwić nie wiadomo ile czasu w tej jednej, konkretnej. Większość powtarzała mu, by potraktował to jako wakacje, ale istniał jeden zasadniczy problem w tym wszystkim. On nie potrzebował i nie chciał mieć żadnych wakacji, a szczególnie w takim towarzystwie. Może dlatego tak trudno przyszło mu wstać tego koszmarnego ranka. I on nie próżnował w wolnym czasie, wypytując i czytając różnorakie informacje na temat zwyczajów osoby, którą ma chronić. Nie musiałby tego robić, gdyby zamierzała współpracować. Zdołał jednak mimo wszystko wstać na czas.
- Szkoda, że to nie ty nosisz ten głupi pseudonim...
Wymamrotał do umywalki, gdy przyszło mu umyć zęby. W tym wypadku pilnowanie "Drzazgi" odbyłoby się przynajmniej we względnej ciszy. A tak niestety musiał ruszyć pod sam jej pałac i wypatrywać wszelkich zagrożeń. Zjadł jeszcze tylko skromne śniadanie, zapakował kilka środków bezpieczeństwa i narzucił na siebie ciemny płaszcz. Następnie wyruszył na spotkanie swego trzeciego oka w głowie.

Podróż nie zajęła mu zbyt wiele, mimo że nie śpieszył się specjalnie. Okolice zdawały się nawet przyjemne, co nieco rozjaśniło Christopherowi całą tę sytuację. Jeśli ma już tu siedzieć całymi dniami, to przynajmniej w przyjaznym otoczeniu. Mężczyzna usiadł gdzieś na konarze pod drzewem i zaczął w milczeniu obserwować wyjście z budynku, w którym zapewne za jakiś czas raczy zjawić się jaśnie panująca tu królowa. Której tyłka niestety przyszło mu pilnować. Gdzieś w głębi duszy nawet czuł pewien konflikt z tym związany. Szczerze nie chciał, by gdzieś wychodziła i utrudniała mu zadanie. Fascynowało go jednak to, jak kobieta się prezentuje bez maski. Nie powinna wiedzieć, że dachowiec tu dzisiaj przyjdzie. Tą jedną przewagę miał, że to on pierwszy dowie się, jak wygląda jego przymusowa klientka. On sam skrył swój ogon pod płaszczem, także mogła go jeszcze nie rozpoznać. Nadzieje na dzień bez ruszania się z drzewa szybko prysła, gdy do jego uszu dotarł znajomy mu głos z wewnątrz. Krążyła po całym budynku, co mogło znaczyć tylko jedno... Szykowała się. Niedługo jego misja się rozpocznie.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Po odnalezieniu swej bestyjki, w spodziewanej kryjówce, musiałam ją odpowiednio namówić do wspólnej wyprawy. A w przypadku Estrisów, jako karta przetargowa najlepiej sprawdzała się krew. Niewielka ranka na przedramieniu oraz kilka karminowych kropel sprawiło, iż Estris, bez większych protestów i narzekań znalazł sobie miejsce w jednej z kieszeni, mojej zielarskiej torby. Nie było sens, by istotka przez całą drogę latała mi wokół głowy, tym bardziej że krwawe wróżki nawet oswojone, nie zapominały o swej naturze. Nie raz musiałam upominać swoją podopieczną, po tym, jak ta bezczelnie zaczynała mnie kąsać. Stosunkowo niedawno udało się nam dojść do ogólnego porozumienia i wytworzenia prawdziwej więzi, bez mojego wspomagania się mocą.

Korzystając z wizyty w spiżarni, zgarnęłam dla siebie niewielki płócienny woreczek, wypełniony pociętą cukrową trzciną, zmieszaną ze startymi malinami. Drobny przysmak własnej produkcji, po który chętnie sięgałam, podczas podobnych wycieczek. Mały zastrzyk energii zawsze może się przydać, w dodatku od czasu kiedy zaczęłam łączyć trzcinki z owocami, smakiem mogły konkurować z prawdziwymi cukierkami.

Poświęciłam chwilę na szybką dezynfekcję i opatrzenie, drobnego skaleczenia. Wolałam nie zaniedbywać podobnych rzeczy, kiedy już wiedziałam o ich istnieniu. Złapanie jakiejś infekcji albo kuszenie rozmaitych stworzeń zapachem krwi, nie byłoby szczególnie rozsądnie. Kaskady różowych włosów, nadal nieco wilgotnych po kąpieli, rozczesałam i upięłam w „koński ogon”. Po tym już zostało mi jedynie oświecić mojego nieproszonego współlokatora, że dom zostaje na jego głowie. To też znienacka uderzyłam pięścią o drzwi pokoju Sorena, wołając.
-Wychodzę! Jeśli znowu będziesz się brał za przemeblowania albo grzebanie w moich rzeczach pamiętaj, że bestie powiedzą mi wszystko! Jeśli znów tkniesz coś mojego, to obiecuję, że będziesz szukał swoich części po całym Malinowym lesie...
-Tak, tak... idź już sobie rogata zmoro i daj mi się skupić na pracy.
-A co też takiego zno-... a zresztą nieważne, na razie. Wrócę najpóźniej jutro.
Cicho zamknęłam na sobą frontowe drzwi, po czym przekraczając, umowne granice swej posesji ruszyłam na wschód. Nie kierując się żadną drogą, a jedynie jedną z własnych wydeptanych ścieżynek, które znikały, ilekroć puszczę nawiedzał silniejszy deszcz. Ja jednak odnajdywałam się wśród leśnej kniei znacznie lepiej niż gdziekolwiek indziej. Wolność, którą daje bliskość natury, sprawiająca, że zwykłe chodzenie nabiera powaby i zwinności tanecznych kroków. Poruszałam się lekko, cicho, a jednocześnie dynamicznie. Czas nie pozwalał mi na zatrzymanie się, aby cieszyć się promieniami słońca, którym to udało się przebić przez gęstwinę gałęzi. Niektórych z magicznych ingredientów zyskiwały lub traciły na swej sile w zależności od określonej pory dnia bądź fazy księżyca, inne można było zbierać wyłącznie o określonej porze doby. Pogoda również miała swoje znaczenie w procesie zbieractwa. Wyglądało jednak na to, że po ostatnich nieprzyjemnościach dziś los postanowił się do mnie uśmiechnąć. Zapowiadał się bowiem pogodny i słoneczny dzień, którego bajeczność psuł jedynie wiatr. Dość chłodny i mocny, by czuć jego nachalną działalność.
Taką jak choćby nieustane zwiewanie mi z głowy kaptura peleryny. W końcu dałam za wygrana z próbami poprawiania go.

Przemierzanie lasu na grzbiecie jednej z bestii byłoby znacznie szybsze, lecz miej efektywne, jeśli szło o wypatrywanie ziół, czy grzybów. Nie wszystkie z gatunków, trzymały się ściśle określonych miejsc. Niekiedy zatem, przez nieuwagę, można było rozdeptać okaz, za którym błądziło się wzrokiem po konarach drzew. Do tej pory przystanęłam jedynie dwukrotnie, aby zebrać kilka owoców miodnika, oraz kwiaty łaskotnicy. Te drugie zdecydowanie należało zbierać w rękawicach. Nie dowierzałam, gdy ktoś ostrzegał mnie przed tym zielem. Do czasu, aż w jednej z ksiąg nie natknęłam się na opis, wyjaśniający jakim zastosowaniem cieszyła się kiedyś łaskotnica, którą można było znaleźć wśród katowskiego ekwipunku. Od tego czasu powiedzenie „umrzeć ze śmiechu” nabrało dla mnie całkiem nowe znaczenie.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Strażnik zastrzygł krótko uszami na dźwięk głosu z wnętrza domu. Nieprzyjemny na swój sposób, przypominał mu bowiem źle wspominaną rozmowę sprzed kilku dni. Po chwili dołączył do niego kolejny, należący do jakiejś kompletnie innej istoty. Inny lokator. To mogła być interesująca rzecz, jeśli dachowiec zamierzał dobrze wykonać swoje zadanie. A zamierzał. Ale to jedynie na przyszłość, nie teraz. Teraz ten ktoś pozostał w pałacu, gdy tymczasem gospodyni najwyraźniej kierowała się do wyjścia. Słyszał jej kroki. Dla zwykłej osoby może i nie byłyby one w ogóle słyszalne, ale nie dla Christophera. On doskonale wiedział, kiedy jego cel zmierza ku drzwiom. I w dziwny sposób, jakby dokładnie rozpoznawał kroki tej osoby. Wybijały mu one rytm w głowie, który wreszcie uświadomił mężczyźnie, co się z nim dzieje. Martwił się. Tak bardzo martwił się o to, co przyniosą mu następne dni, że niemal przegapił moment. Nie martwiło go jednak to, co się stanie z nim, ani co się stanie z tą kobietą. Mogłaby nawet zginąć, bo dlaczego miałoby mu na niej zależeć. Nie... Go martwiło to, jak wykona zadanie. Dotąd był niezawodny. Nie bez powodu załatwiał tak wiele ważnych spraw w stowarzyszeniu. Teraz jednak, gdy nie miał zbić drugiej osoby, a jedynie ją chronić, nagle jakby stracił pewność. Co, jeśli go rozpozna i gdzieś ucieknie? Co, jeśli rzeczywiście ją coś zabije i będzie miał na głowie trupa różowowłosej? Co, jeśli przez swoją butność zniweczy jakąś ważną dla Christophera sprawę w przyszłości? Nie mógł na to pozwolić. Dlatego odrzucił ponure rozważania tak szybko, jak one się pojawiły. W samą porę, bo Drzazga właśnie wyruszyła na spacer.
- No i się skończyło...
Wymamrotał kot pod nosem, po czym wyprostował nieco. Musiał poczekać, aż arystokratka nieco się oddali. By nie wyglądać zbyt podejrzanie. W dyskrecji przypilnuje, by kobieta nie zabiła się przez swoją własną głupotę. Huczne obwieszczanie własnej obecności byłoby zgubne nie tylko dla niej, ale i dla niego samego.

Po około pięciu minutach wstał i otrzepał się z liści oraz kurzu, jaki już zdążył osadzić mu się na płaszczu. W tych okolicach latało tego wyjątkowo dużo. Nie przypominało to na pewno jego rodzinnych stron. Tam mało co rosło, a co dopiero rozpadało się na kawałki. To by było marnotrawstwo. Tutaj jednak sytuacja widocznie się miała inaczej. Było cieplej i bardziej zielono. Rosło tu wiele gatunków, na których poszukiwanie właśnie wyszła jego klientka. Christophera jednak te wszystkie okazy ani trochę nie interesowały. Interesowała go różowa plama powoli niknąca na horyzoncie. Musiał przyśpieszyć, jeśli zamierzał ją mieć na oku. Po krótkiej redukcji tempa, zdołał osiągnąć w pewnym sensie pozycję idealną. Był wystarczająco daleko, by nie sposób było go rozpoznać. Był też na tyle blisko, by arystokratka pozostawała wcąż w zasięgu jego wzroku. Miał tą wyjątkową przewagę, że on doskonale wiedział, kogo ma obserwować. Dziewczyna zapewne nie przypuszczała, kim okaże się majacząca w oddali sylwetka. Mogła póki co w spokoju zbierać swoje ziółka.
- Niezłą masz pracę... W porównaniu do mojej.
Po raz kolejny mruknął do samego siebie, przyglądając się z jaką swobodą Drzazga poruszała się po lesie. Jej nic w tej chwili nie nękało. W przeciwieństwie do Morrisona, w którego głowie znów zaczęły kłębić się ponure myśli. Względny spokój sprawił, że pozwolił sobie na chwilę nieuwagi i niepotrzebnie zbliżył się o wiele bardziej, niżby chciał. Zaklął cicho pod nosem, po czym stopniowo zaczął zwalniać z powrotem. Ale było już trochę za późno. Kobieta mogła go dostrzec i być może niedługo czeka go kolejna z nią konwersacja. Jeśli odpowiednio to rozegra, może zdoła jeszcze nie zdradzać swojej tożsamości.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Las wydawał mi się dziś niecodziennie spokojny... Zwykle na tym etapie wędrówki, byłam już zaczepiana przez niektóre co bardziej ciekawskie bestie, teraz wyczuwałam jedynie ich obecność. Czemu żadna nie postanowiła wyjść mi na spotkanie? Ten fakt dawał sporo do myślenia... Zgłębiałam ową zagadkę, przyklękając naprzeciw pięknym smukłym kwiatom o szafirowej barwie, których płatki wyglądały, jakby ktoś uformował je ze szkła. Były też równie ostre co owy surowiec, to też zbierałam cierpliwie i ostrożnie. Miałam zamiar nieco lepiej przyjrzeć się ich właściwością i być może wykorzystać podczas tworzenia receptury na swój własny autorski eliksir. Jak na razie jego ważenie, nie szło mi zbyt dobrze... o czym świadczyła wypalona na wylot dziura w kamiennym blacie stołu, znajdującego się w mej pracowni.

Gdy chowałam do torby niewielki srebrny nóż, którym to ścinałam zioła, zauważyłam, iż boczna kieszeń jest pusta, zaś Estris latał niespokojnie dookoła, aż w końcu przysiadł na moim ramieniu.
+ Ktoś za nami idzie... widziałam już wcześniej, ale teraz jest bliżej.
Drgnęłam na te słowa, czując, jak moje mięśnie spinają się... tak jakby ktoś właśnie wbijał w nie ostre długie igły. Powstrzymałam się jednak przed odruchową chęcią zerknięcia za siebie. Ten ktoś, nie musiał zdobywać świadomości, iż wiem o jego obecności.
-Jak wygląda?
Odezwałam się niemal niesłyszalnie, lecz na tyle głośno by Estris mógł zrozumieć moje słowa. Dla niepoznaki zaczęłam odrywać liście rośliny i przyglądać się im z uwagą.
+Mężczyzna, wysoki, ciemny płaszcz jasne włosy... takie siwawe.
Opis, który mógł pasować do jakże wielu osób... lecz dawał mi pewność, że to nie demon z mojej przeszłości nagle zapragnął złożyć mi wizytę. Zresztą Dorian wiedział, jak owa wizyta by się skończyła... nie byłby na tyle głupi, by próbować zajść mnie w lesie. Miejscu, gdzie tak łatwo mogłam zdobyć sprzymierzeńców. Wszak sam dokładał starań, aby stała się, tym kim byłam dzisiaj...
To nie był jednak czas na rozmyślania o przeszłości... skoro ktoś mnie śledził, znakiem tego coś ode mnie chciał. A nie było wielu istot, którym zdradziłam swe miejsce zamieszkania, chyba że...
-Nosi maskę?
+Nie, to raczej nie wygląda na maskę. Może podlecieć i go pogryźć?
-Nie sama to załatwię.
+Ale potem będę mogła go pogryźć?
-Zobaczymy... teraz odleć gdzieś i się schowaj.
Gdy Miryoku wykonała polecenie, wstałam z ziemi i zabrałam swoje rzeczy, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyłam przed siebie. Nie musiałam oddalać się zbytnio, gdyż kilka gęstych krzewów, których potrzebowałam, znalazłam nieopodal dalej. Przystanęłam tak, by pochylając się móc rzucić dyskretne spojrzenie za siebie, szybkie na tyle, by ocenić odległość dzielącą mnie od nieznajomego.
Tuż za krzewem, na ziemi rozbłysła feeria barw, będąca zwiastunem otwierającego się portalu. Takie samo przejście pojawiło się kilkanaście metrów za plecami mężczyzny, który mógł dostrzec błysk, no chyba, że jego wzrok nadal spoczywał na mnie... Ja zaś złapałam za sierp, który miałam przyczepiony do paska, po czym zrobiłam krok w głąb portalu co z daleka, mogło sprawiać wrażenie, iż nagle wpadłam w jakąś niezwykle głęboką dziurę.
Pojawienie się przejścia było niesłyszalne, czego nie można było już powiedzieć o mojej osobie lądującej na ziemi. Jeśli mężczyzna nie obrócił się w porę, mogłam teraz przyjrzeć się co najwyżej jego plecom.
-Jeśli bawi Cię, podglądanie panienek zbierających kwiatki to radzę udać się na Herbaciane Łąki... Znajdziesz ich tam zdecydowanie więcej, a może nawet jakaś znajdzie umiłowanie w takim nadmiernym poziomie atencji...
Bo nie ma to przecież jak miły wstęp do rozmowy... Cóż ta bynajmniej nie miała być miła, o czym jasno wskazywała moja postawa ciała, przypominająca drapieżnika szykującego się do skoku. Dłoń, która coraz mocniej zaciskała się na sierpie, również nie zwiastowała nic dobrego. Nim jeszcze skończyłam mówić, portal, który miałam nad sobą, zdarzył zniknąć, nie pozostawiwszy po sobie żadnego widzialnego śladu.
W napięciu wyczekiwałam dalszych posunięć mężczyzny, któremu dopiero teraz mogłam niejako się przyjrzeć. Lecz to nie wzrok a zapach nasunął rozwiązanie, bowiem nagle zmarszczyłam nos, kiedy wiatr przyniósł ze sobą znajomą woń... Kamienna maska obojętności, którą starałam się, przywdziać zaczęła pękać...

Wystarczyło jedno spojrzenie, w szkarłatne oczy otoczone wachlarzem długich ciemnych rzęs, aby dowiedzieć się jakie emocje właśnie budziły się we mnie do życia... Gniew. Lecz poza tym w spojrzeniu, chowało się coś jeszcze... wyzwanie.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Na jego szczęście, kobieta zdawała się kompletnie nie dostrzec osoby, która zaczęła się nagle za nią poruszać. Bo i czemu by miała? Szła sobie odwrócona do niego plecami. W ogóle nie uważała na to, co się dzieje. Lazła przed siebie jak krowa po łące i chwytała kolejne kwiatki, nie przejmując się tym, że ktoś mógł jej w jednym momencie strzelić w plecy. Nawet sam Christopher. Tak się złożyło, że miał ze sobą dzisiaj pistolet. Nie był pewien, czy to ludzki wynalazek, ale darzył go wyjątkową sympatią pośród wszystkich broni. Szybki, skuteczny i poręczny. Nie trzeba było się bawić w użycie magii, czy wyszukanych figur podczas walki wręcz. To fakt, odbierał nieco piękna ze zwycięstwa, ale jakie to miało niby znaczenie. W tej chwili nie zawahałby się go użyć, gdyby ktokolwiek zaatakował jego lub osobę, którą miał pilnować. Chociaż, póki co, był chyba jedyną rozumną istotą w lesie oprócz Drzazgi. A skoro go nie zauważyła, mógł pozwolić sobie nieco szybciej się cofnąć. Szybko wrócił do dawnej odległości, z daleka przyglądając się, jak arystokratka włazi w jakieś krzaki. Coś nagle błysnęło i jego cel zniknął mu momentalnie z oczu. Dziewczyna zapadła się pod ziemię. Porwanie? Atak magiczny? Potknęła się? Wszelkie wątpliwości szybko rozwiał dźwięk za jego plecami. Dachowiec lekko przekręcił uchem, by lepiej wychwycić zbliżającą się do niego od tyłu istotę. Zerknął delikatnie przez ramię odkrywając, kogo poniosło aż za jego plecy. Kogóż innego, niż samą Drzazgę... Może już się domyśliła, że to on. A może po prostu się chciała poznać.
- Niezła sztuczka.
Mruknął cicho na widok kolorowego portalu. Teleportacja była wyjątkowo przydatną umiejętnością podczas walki. Zwłaszcza, gdy zamierzało się uciekać. Christopher niezbyt często uciekał, więc może to dlatego ta sztuka wciąż była mu obca. Teraz jednak miał nieco większy problem, niż braki w wiedzy. Wkurzoną arystokratkę z sierpem w dłoni. W ciągu sekundy odwrócił się do niej całkowicie, z nieodgadnionym wyrazem twarzy oraz dłońmi schowanymi w przepastnych kieszeniach płaszcza. Niby bez powodu, ale jednak trzymał tam kilka nieprzyjemnych narzędzi. Głupio byłoby zginąć z rąk własnej klientki. Zwłaszcza po tym, jak gada takie farmazony.
- Bawi mnie? Możliwe... - spojrzał jej w twarz z wciąż tym samym wyrazem twarzy - Pytanie tylko, po co mi taka masa pustych pannic do pilnowania, gdy mogę mieć tylko jedną.
Mężczyzna zaczął uważnie obserwować Drzazgę oraz pozycje jej ciała. Zachowywała się, jakby lada chwila zamierzała mu skoczyć do gardła. Agresywność jaką pałała mogła mu sugerować, że domyśliła się już, z kim ma do czynienia. Może dlatego Christopher nie zachował nawet żadnych pozorów. Ale wtedy... powiało od jego pleców. Do nosa kobiety dotarł jego zapach i stało się coś, czego się nie spodziewał. Spojrzał jej w oczy, by upewnić się czy rzeczywiście dobrze myśli i to mu wystarczyło. Rosnąca wściekłość połączona z niszczejącymi blokadami. Taak... To dopiero zapach go zdradził. Cóż, i tak się czasami zdarza.
- Czyżby mój zapach ci powiedział, że czas już na kąpiel z mojej strony? - powąchał własne ramię ironicznie - Jeśli się nie mylę, w pobliżu znajduje się pańska rezydencja. Może mógłbym się na chwilę zatrzymć. Widzę po minie, że jest naprawdę źle.
Zaraz po tym jak skończył wąchanie samego siebie, znów skupił wzrok na arystokratce oraz jej reakcjach. Nie dało się nie wyczuć ironii w jego głosie. Doprawdy bawiło go, jak emocjonalnie dziewczyna traktowała ich relację. Po strażniczce o takiej reputacji spodziewał się większych pokładów cierpliwości. Być może spełni swe słowa i rzeczywiście nauczy jej tej cennej rzeczy.
- A może mógłbym pomóc w zbiorach? Skoro już tu jestem, nic chyba nie stoi na przeszkodzie, bym wsparł panienkę w tym wyczerpującym zadaniu.
Szronowi wyraźnie sprawiało satysfakcję lekceważenie gniewu oraz wyzwania, jakie kobieta próbowała mu rzucić. Pewne emocje należy utemperować. W jej przypadku bardzo mocno.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Nie każdy był w stanie, pojąć to, co mną kierowało, często i ja sama tego nie rozumiałam. A czasem nawet i się tego bałam. Tego, jak bardzo wpłynęły na mnie eksperymenty. Czy to przez te wszystkie przeszczepy i transfuzje byłam zdolna odrzucić logikę, by kierować się pierwotnym instynktem? A może to było coś zwyczajnego? Być może, podobne sytuacje spotykały każdego? Nie wiedziałam... ponieważ, nigdy nie udało mi się przed nikim otworzyć do tego stopnia, by móc spytać o podobne sprawy. Niepokoił mnie fakt, że domyślałam się jaką odpowiedź mogłabym usłyszeć...
Teraz nie myślałam jednak o tym wszystkim, mimo iż poddawałam się znajomemu schematowi. Próbowałam przejąć dominację, kontrolę nad sytuacją, mimo iż ta działała mi na nerwach. Mogłabym przecież otworzyć kolejny portal i przenieść się dość daleko, by tropienie mnie zajęło kocurowi resztę dnia. A jednak stawiałam mu teraz czoła, walcząc z pokusą, by nie dać ponieść się emocjom... jeszcze bardziej. Niestety Dachowiec zdecydowanie mi tego nie ułatwiał. Moje nadzieje oraz dobry humor właśnie zostały starte w proch.
Rozproszyłam się przez chwilę, zaraz po tym, jak oboje stanęliśmy przed sobą twarzą w twarz. Przyglądałam mu się wnikliwie, zapamiętując każdy detal twarzy, osoby, do której czułam coraz szybciej rosnącą niechęć. Wyglądał młodo, wygląd nie wskazywał na więcej niż trzydzieści wiosen, lecz w Krainie Luster nie należało kierować się wyglądem. Nie raz już, sama wspomagałam się tym argumentem, kryjąc się ze swym realnym wiekiem. Nie chciałam być postrzegana jak podlotek, bo za tak owego się nie uważałam. Nawet jeśli dopiero za cztery miesiące miałam doczekać się swych osiemnastych urodzin. Ile przeżył On ? Dwadzieścia a może dwieście? Prawdę mówiąc, nie miało to dla mnie znaczenia. Nie należałam do osób, które szanują innych tylko przez wzgląd na przeżyte lata. Nie. Na szacunek należało zapracować, zaś ten osobnik... nie był w stanie zyskać nawet mojej akceptacji. Jedyny szacunek czy może raczej solidarność, to fakt, iż oboje byliśmy członkami Stowarzyszenia. I chwilowo tylko to zmuszało mnie do trzymania w ryzach swych drapieżnych zapędów. Lecz arogancja, z jaką się do mnie zwracał... sprawiała, że palce same coraz silniej zaciskały się na rękojeści broni. W końcu musiałam przypiąć sierp z powrotem do pasa, nie chciałam bowiem użyć go w przypływie złości... Ciągle powtarzałam sobie, że oboje jesteśmy częścią SCR i dlatego też nie mogłam rozwiązać swego problemu w znacznie prostszy sposób. A szkoda.
-Mógłbyś wylać na siebie i wiadro pachnideł, a ja nadal będę miała to nieszczęście Cię czuć.
Odrzekłam, nadal wpatrując się w srebrnowłosego, który sprawiał wrażenie, jakby dobrze bawił się w swej nowej roli.... Nie miałam zamiaru pozostać mu dłużną. W końcu to on miał poznać, czym jest prawdziwa udręka.
-Ale faktycznie, kąpiel nie zaszkodzi. A już z całą pewnością przyniesie więcej pożytku niż włóczenie się za mną. W pobliżu znajduje się też jezioro, nie sposób przeoczyć. Ale zapewne już o nim wiesz, skoro zdarzyłeś tak dobrze rozeznać się w okolicy.
Skoro, wizja potencjalnej walki wygasła, zastąpiona słownymi potyczkami, mogłam rozluźnić ciało. Teraz na pierwszy plan znów wysuwała się rogata cześć mojej natury. Obie nadal miały ten sam cel, a mianowicie pokazać kocurowi, że to nie jego miejsce. Wkroczenie na mój teren było błędem, który miał zapamiętać...
-Skoro tak się nudzisz, nic nie stoi na przeszkodzie, być sobie stąd poszedł. No, chyba że boisz się, iż tutejsza populacja stokrotek nagle zmieni swe nawyki żywieniowe. A może liczysz na to to, że za krzaka nagle wyłoni się oddziałek MORII i postanowi urządzić sobie polowanie?
Mimo iż moja postawa i mimika się zmieniły, w głosie nadal dźwięczała złość, której nie próbowałam tłumić. Zdawała się nie pasować do słodkiego uśmiechu, który rozkwitł na moich ustach. Była to jednak słodycz z rodzaju tych, które mają zamaskować gorycz trucizny.
-Zobaczyłeś już, że nie zajmuje się teraz niczym bardziej wyczerpującym niż zbieranie ziół. Twoja obecność jest tu zbędna. Znasz się na tym? Tylko tego by brakowało, byś przypadkiem wlazł w jakieś zatrute krzewy, czy rozdeptał coś toksycznego. Zrób zatem przysługę nam obojgu i znajdź sobie ciekawsze zajęcie. Uwierz, że będę bezpieczniejsza, jeśli nic i nikt nie będzie mnie rozpraszać...
Kończąc swoją wypowiedź, zaczęłam iść przed siebie z zamiarem wyminięcia Dachowca.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Schowała wreszcie broń, to znaczy sierp i jedynie go przypięła przy boku. I tak na niewiele by się jej zdał, gdyby zdecydowała się zaatakować, ale tego nie musiała wiedzieć. Zabawny był tylko dla dachowca fakt, że tak go nie doceniała. Czy rzeczywiście sądziła, że jej ochroniarz pozwoliłby się pociachać byle dziewczynie z sierpem do kwiatków? Może i nie rzucał się w oczy jako potężny wojownik, ale powinna być świadoma, że przygotowany strażnik z łatwością odparłby taki atak.
- Zwiedzałem okolicę, to prawda. Nawet przyjemny zakątek, nie ma co. Z jeziora jednak skorzystam dopiero, gdy przyjdzie mi ochota na wodne zabawy. Sądząc po grymasach jakie robisz, leśna woda niestety nie wystarczy. Jak mógłbym zresztą panienkę zostawić samą w tej gęstwinie.
Mężczyzna mimo że zagrożenie minęło, wciąż miał dłonie schowane w kieszeniach. Może i nie groziła mu fizyczne starcie, ale i tak wolał ich nie odsłaniać. Tu był pierwszy błąd arystokratki, że w ogóle chciała podejmować z nim walkę słowną. Cóż za strata czasu, nie ma co... Ale dla niego to akurat była sposobność, by urozmaicić sobie codzienną pracę. Bo co innego miałby zrobić? Odejść sobie tak, jak ona tego chciała? Nie dostanie ciekawszego zadania, a w swoim mieszkaniu jedyne co mógł robić, to wpatrywać się tępo w sufit. To nie on tu marnował czas. Pozostawała jeszcze sprawa, że w utarczkach słownych mało kiedy ktoś go potrafił zniechęcić do czegoś. Dogryzanie i obelgi spływały po Christopherze już od dawien dawna. To nie one stanowiły jego czuły punkt i to nie tędy wiodła dla Seamair droga ku wolności.
- Uwierz mi, że przyglądanie się twoim niezdarnym swawolom dostarcza mi wystarczająco dużo rozrywki. - zmrużył nieco oczy na wspomnienie o MORIA - Akurat z oddziałka MORIA bym sobie tak nie żartował. Ze stokrotek zresztą również. Obie te rzeczy zdarzają się w naszym świecie.
Uśmiech kobiety ani trochę nie pomógł Szronowi przekonać się o czystości intencji swej rozmówczyni. Zwłaszcza, że ton głosu mówił kompletnie co innego. Ton głosu mówił, że ma wynosić się stąd jak najprędzej. Nie dość że ewentualni napastnicy raczej nie chcieli, by dachowiec znajdował się obok swego celu, to jeszcze sam cel tego nie chciał. Przez takie właśnie sytuacje Morrison już od dawna przestał słuchać się sugestii sprzymierzeńców. Sama Drzazga zdawała się chyba nie rozumieć, że Christopher jest dla niej właśnie sprzymierzeńcem. Wielu rzeczy nie rozumiała. Na przykład też tego, że w tym świecie zagrożenia czyhały na każdym rogu. A już zwłaszcza MORIA. Cóż, tym argumentem z pewnością sobie nie pomogła.
- Zbieranie ziół to wyjątkowo wyczerpujące zadanie. Tyle nazw i kolorków do zapamiętania... Można się pogubić i zatruć. I to naprawdę miłe, że tak się o mnie martwisz, ale gwarantuje ci, że nie bez powodu to nie ja dostałem prywatnego ochroniarza.
Widząc to, że dziewczyna nagle ruszyła przed siebie i próbowała go wyminąć, przesunął się nieco. Tak, aby zagrodzić jej drogę i uniemożliwić po prostu odejście. Nie po to tu przyszedł i łaził za nią tyle czasu, by teraz miała sobie gdzieś uciec, najpewniej z użyciem tego kolorowego portalu. Już i tak miał dość tej roboty, nie mówiąc już o tropieniu rózowowłosej.
- Ja tu widzę dwie możliwości moja droga. - spojrzał jej znów w twarz swoim zimnym spojrzeniem - Mam do wykonania pewną robotę i musisz uświadomić sobie, że nie planuję z niej rezygnować. Więc albo będę chronić pannę Drzazgę w lesie podczas zbierania kwiatków, albo pójdę zabezpieczyć jej rezydencję oraz zbadam pod kątem niebezpieczeństw. Ewentualnie skorzystam z prysznica. Decyzja należy do ciebie.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Lekceważył mnie, podkreślając to wrażenie w niemal każdej ze swych wypowiedzi. Miałem zatem wrażenie, że moja duma i ego, nagle zmieniły się w koci drapak... Ale nie tylko słowa drażniły, równie irytująca była twarz, która równie dobrze nadal mogła chować się pod maską. Kamienna i ponura, jak gdyby kocur zapomniał o zmyciu w porę mineralnej maseczki, która to istotnie zmieniała twarz w niewzruszoną skorupę. Może dlatego uparcie wpatrywałam się w zielone kocie oczy, szukając w nich jakichś wskazówek, co działa na tego ogoniastego drania.
-W takim razie niewiele trzeba by Cię zadowolić.
Spojrzenie skierowałam na własne ręce, zajmując się poprawieniem skórzanych rękawiczek oraz pasków, które miałam na sobie.
-No co ty nie powiesz... bo mieszkam tu od wczoraj tak? Jakoś do tej pory udało mi się przeżyć w-
urwałam w pół zdania, sama zdziwiona faktem, że prosty zwrot nie chciał przejść mi przez gardło. Zapewne przez to, że sama przywołałam do głowy wspomnienie MORII oraz tego, co spotkało mnie w dzieciństwie. Ale to było kiedyś... wtedy nie miałam wpływu na swój los, teraz było zupełnie inaczej. Byłam dumna z tego, że sama pracowałam na swój sukces i komfort życia. Nie potrzebowałam, nikogo kto prowadziłby mnie przez życie za rączkę. I nic się w tej kwestii nie zmieniło, to też cały ten cyrk wydawał mi się tylko jeszcze większym absurdem.
-jednym kawałku i to bez cudzych starań.
Ponowna drwina z mojej profesji sprawiła, że naszła mnie ochota, by faktycznie przyjąć propozycję pomocy. Choćby po to, by posłać go po którąś z roślin, powodujących świąd, wysypkę czy inne paskudztwo. Czasem wystarczyło jedno dotknięcie i kawałek odsłoniętej skóry a bez właściwego leczenia problem potrafił ciągnąć się tygodniami. Była to nęcąca wizja, podstawić mu pod nos ziele potyknicy i oglądać jak zatacza się, niczym pijak po wyjątkowo udaje imprezie... Niestety, znając złośliwość losu, to do mnie zwrócono by się w kwestii leczenia... Wzdrygnęłam się na widok wizji siebie w roli pielęgniarki dla „cierpiącego” kocura.
-Nie dodawaj sobie, zwyczajnie nie chcę później marnować czasu na szukanie odtrutek.
Zatrzymałam się przed Strażnikiem, znów zmuszona do zadzierania głowy ku górze. Teraz jeszcze bardziej odczułam tęsknotę za wysokimi butami, które niestety nie sprawdzały się na leśnych ścieżkach. Natura uczy, jednak iż nie należy lekceważyć również tych mniejszych ze stworzeń jak choćby taki wąż... Wystarczy jedno ukąszenie, by pozbawić życia istotę stokroć większą od nich samych.
Słysząc słowa Dachowca, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i zmrużyłam oczy. Jeśli sądził, że chłód, jaki od niego bił był w stanie mnie zmrozić, to grubo się mylił. Tym bardziej że jego działania jedynie podsycały mój ognisty temperament, zatem to zielonooki powinien uważać, by się nie sparzyć. Gdy wspomniał o tym, że nie zamierza porzucać zadania, ponownie uśmiechnęłam się słodko wręcz figlarnie. Niestety dalsza część wypowiedzi, skutecznie starło zadowolenie z mojej twarzy. Oba scenariusze zdecydowanie mi nie odpowiadały, lecz dopiero drugi sprawił, że zrzęda mi mina. Wizja Szrona, panoszącego się po moim domu i przeglądającego moje rzeczy, oraz niepokojący moich przyjaciół... no i był jeszcze Soren. Cóż Strażnik marnie by skończył, gdyby faktycznie pragnął zakłócić spokój mego domostwa. Lecz jeśli w tym starciu ucierpiałaby choćby jedna bestia, byłaby to zbyt duża cena.
-Nawet nie próbuj się tam zbliżać, współmieszkańcom mogłoby się, to nie spodobać a są bardzo terytorialni... i nie tylko oni.
Mówiąc, znów zrobiłam krok naprzód, zaś w szkarłatnym spojrzeniu i drapieżnie zwężonych źrenicach, przez sekundę błysnęła niewypowiedziana groźba. Po chwili pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami, zmuszając się do tego nieco ochłonąć.
-Gdyby faktycznie do mnie należała, nie trwoniłbyś tu czasu, a ta rozmowa by się nie toczyła.
Czy liczył na to, że będę mu wdzięczna za to, że w ogóle dał mi jakąś opcję wyboru? Nie, nie byłam, bo tak jak mówiłam, nie był to żaden wybór. Jeśli miałam go zniechęcić do wykonywania tej bzdurnej misji, to najłatwiej będzie, jeśli faktycznie będę go miała przy sobie.... Eh.
Do czego będę musiała się uciekać, by w końcu dopiąć swego?
-Wybieram się też nad Morze Łez, zatem może słona woda sprosta wyzwaniu.
Rzuciłam, posyłając mężczyźnie złośliwy uśmiech i ruszyłam przed siebie, odsuwając się tylko na tyle, by nie zahaczyć o ramię kocura. W kwestii zniechęcania go, nie miałam zamiaru marnować czasu, to też na odchodne rzuciłam przez ramię.
-Do jednego z eliksirów, są potrzebne mysie móżdżki, więc może faktycznie na coś się przydasz... Kotku.
Nie odwracałam się, by sprawdzić jego reakcję, liczyłam, jednak że chociaż się napuszy.
Tego rodzaju przytyki na tle rasowym nie były czymś, po co sięgałam na co dzień. Arystokraci mieli opinię arogantów, którzy wynoszą swoją rasę ponad wszystkie inne. Ja jednak nie byłam już Upiorną, lecz eksperymentem. Cyrkowcy byli uważani za potwory, ja miałam tyle szczęścia, że komuś zależało na tym, bym dalej pozostawała "miła dla oka". To była jedyna różnica. Był jednak tylko jeden potwór, jakiego należało się lękać, MORIA.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Drzazga raczej nie dostrzegła w oczach dachowca niczego interesującego. Ot, zimne gałki oczne, jedna z wielu części jego organizmu. Jego mina mogła co najwyżej wyrażać kpinę, ale mało kiedy rozbawienie. Dlaczego? Ponieważ wiedział doskonale, że wszystko co kobieta powie, nijak się ma do rzeczywistości. Chociaż, trochę nieświadomie, ale podała jeden dosyć istotny dla niego fakt.
- No masz rację. Niewiele trzeba, ale też tak siebie nie spisuj na straty.
Wymamrotał trochę od niechcenia w odpowiedzi, przyglądając się jej reakcjom, tak samo jak ona jego. Do tych jej słów nie przykładał zbytniej wagi, bowiem skierowane były do niego. O wiele więcej zainteresowania u niego wzbudziło to, co arystokratka ma do powiedzenia o samej sobie. Zdołała przeżyć w... ciekawe czym, bo z pewnością nie zamierzała powiedzieć "w jednym kawałku". Christopher miał również ochotę powiedzieć jej, za to w czym on przeżył, ale powstrzymał się nim ta myśl w ogóle stała się realna. Jeszcze tego brakowało, by opowiadał jej coś o sobie. Jedyne, co u niego zobaczyła, to lekkie uniesienie brwi. Z widocznym na twarzy niedowierzaniem, aczkolwiek nie skomentował w jakikolwiek sposób tej jawnej wpadki. Wystarczyła jego rozmówczyni świadomość, że w ogóle ją zauważył.
- Odtrutek?
Pochylił nieco głowę, by lepiej kobietę widzieć i tym samym ostentancyjnie pokazać jej różnice wysokości. Ile ona w ogóle mogła mieć lat? Z pewnością nie więcej od samego Christophera. Ten dopiero teraz przypomniał sobie, by lepiej się jej przyjrzeć. Dotąd widział jedynie jej plecy, a później zbyt skupiony był na tym, by go nie zagryzła. Zaczął się jej postaci nieco uważniej przyglądać, nie przestając jednak mówić. Gdy ktoś tracił kontrolę nad sobą, najwięcej można było u niego zauważyć szczegółów.
- Bo wydaje ci się, że tutejsze trucizny na mnie podziałają... Moja droga, potrafię rozpoznać coś trującego gdy to widzę. I potrafię przetrwać większość z trucizn, które według ciebie są śmiertelne. Zbędna troska.
Jego głos rzeczywiście, mimo że w teorii zabarwiony rozbawieniem bądź ironią, był w istocie lodowaty do cna. Widać było, że mężczyzna nie pokazuje tego, czego nie chce pokazywać. Zupełnie przeciwnie do tego, co prezentowała sobą arystokratka. Wściekała się, robiła grymasy i jak na tacy pokazywała, co o nim myśli. Kolejna rzecz, jaką będzie trzeba u niej utrzeć. Z aktorstwa raczej za dobra nie jest, a szkoda. Przynajmniej udawałaby, że nie chce zaszlachtować swojego ochroniarza. Zaś postawienie jej przed wyborem zadziałało wręcz idealnie. W końcu poczuła się realnie zagrożona.
- Nie ma kompletnie znaczenia, czyj to jest dom. Ważne, że tam mieszkasz. Jeśli mam ciebie należycie chronić, muszę zabezpieczyć WSZYSTKIE miejsca, w których spędzasz trochę więcej ze swojego czasu. Nie wiemy, czy nie kryje tam się czasem jakiś groźny artefakt...
Po jego głosie można było wywnioskować, że nawet on sam w taki scenariusz nie wierzył. Wiedział doskonale, że we własnym domu powinna być bezpieczna. Problem w tym, że go nie obchodziły osobiste odczucia kobiety, a jedynie jego misja. I rzeczywiście, on sam również musiałby podjąć podobną decyzję, nawet gdyby nie doszło do konfrontacji. Teraz na szczęście Drzazga wybrała za niego.
- Słona, czy słodka woda, z pewnością nie dorównają ciepłemu prysznicowi. Zatem jeśli przeszkadza ci mój smród, to chyba jednak trochę w nim jeszcze poprzebywamy.
Mężczyzna rzecz jasna ruszył za nią, nie zastanawiając się nawet długo. Z rękoma wciąż w kieszeni i z ogonem wreszcie na wierzchu... W zasadzie, to dopiero teraz zdecydował się go odsłonić. Wcześniej wolał tej kończyny nie pokazywać, bowiem to ona stanowiła jego słaby punkt. Jego rasa z przyzwyczajenia odbijała swe emocje na ogonie. I gdy Drzazga wspomniała o myszach, ten sam ogon przy koniuszku lekko zaczął drgać. Z rozbawienia? Z rozdrażnienia? Szybko wyszło, że raczej z powodu tego pierwszego.
- Zawiodę ciebie, od mysich mózgów o wiele lepiej smakują wilcze. Ale to miłe, że postanowiłaś przenieść naszą relację na ten szczebel... Misiaczku.
Tak się złożyło, że chociaż Christopher sam nigdy w czymś takim nie brał udziału, wielokrotnie widział zapatrzone w siebie pary. Klejące się do siebie i szepczące najbardziej głupie z przezwisk. Kotek pojawiał się tam wyjątkowo często. Podobnie misiaczek. Oczywiście świadomy był odniesienia do jego rasy, ale czemu miałby się obrazić? Kotek, koteczek, kocur... Co za różnica? Doprawdy marna zaczepka, ale nie mijała się za bardzo z prawdą. Do napuszenia się mu było daleko. Jedynie kącik jego ust lekko się podniósł, a ogon zaczął nieco mocniej falować.
- Sądziłem, że stać ciebie na coś lepszego.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Wysłuchałam rewelacji kocura, na temat jego rzekomej odporności na trucizny z nieskrywanym zaciekawieniem. Była to przydatna informacja i jeśli jasnowłosy nie kłamał, to mogła mi oszczędzić zbędnych trudów w przyszłości... Nie, żebym miała, w planach podsuwać mu coś, co zafundowałoby mu jednostronny bilet na wycieczkę w zaświaty. Ale jak już wspominałam wcześnie, było wiele sposobów na uprzykrzenie komuś życia, jeśli wiedziało się dostatecznie wiele na temat ziół i alchemii. A ja wiedziałam niemało. Choć...przechwałki na temat, swej niezwykłej odporności mogły być jedynie blefem ze strony Strażnika, który mógł, domyślać się, do czego zdolne są Czarownice.
-Intrygujące, umiejętność wrodzona czy może wyćwiczona? A może tak, mała demonstracja, hm?
Nie liczyłam na tak ową, a jedynie podejmowałam kolejną z prób prowokacji. Kocur nie sprawiał wrażenia kogoś, kto bez zasadnych podstaw podejmuje się ryzyka. A „większość” to nadal nie całość.
Groźba pogwałcenia mojej prywatności działała na mnie niczym przysłowiowa płachta na byka. Czy miałam coś, co chciałam trzymać w sekrecie przed światem? Być może, lecz nic z owych „rzeczy” nie znajdowało się w murach mego domu. Wszystko to nosiłam przy sobie.... oraz w sobie. Przeszłość, ból, strata...blizny. Nie zmieniało to jednak faktu, iż nie miałam zamiaru tolerować czyjejś samowoli w miejscu, które uważałam za własne. A skoro już wspomniał o tym, że podobny proceder miał spotkać każde miejsce, w którym spędzałam więcej czasu... musiałam trzymać go z daleka on mojego nadmorskiego azylu na zakazanej plaży. Warto było też sprawdzić swoją komnatę w Różanej Wieży, choć zabezpieczanie akurat tego miejsca wydawało się wyjątkową stratą czasu. Co złego bowiem mogło mnie czekać w siedzibie Stowarzyszenia? Mimo wszystko Dachowiec pojawił się tutaj dopiero dziś... zatem przez poprzedni dzień, musiał być czymś zajęty.
-Te najgroźniejsze zawsze noszę ze sobą, zatem nie masz czego szukać. I ostrzegam Cię, że jeśli wtargniesz do mojego domu, bez mojej zgody... zostaniesz potraktowany tak jak każdy inny nieproszony gość.
Tak było to ostrzeżenie oraz groźba, której miałam zamiar dotrzymać. Nie miałam zamiaru powtarzać jej więcej. Już dwukrotnie zaznaczyłam tę kwestię, to też Strażnik powinien zdać sobie sprawę, iż poważnie podchodzę do tejże kwestii.
Ilekroć Szron wspominał o ciepłym prysznicu, nachodziła mnie przemożna chęć, aby mu tak owy zgotować. Choć z całą pewnością nie byłaby to ciepła ani przyjemna kąpiel. Ale wystarczyłoby przecież otworzyć portal tuż za plecami dachowca i subtelnie postarać się o to by ten do niego wpadł. Szybka podróż, której finał znajdował się u stóp górskiego wodospadu. Tak... mina zmokłego kocura, byłaby czymś wartym zobaczenia. Uśmiechnęłam się mimowolnie, w myślach realizując już swe knowania. Ale dzień dopiero się zaczynał, więc warto było zaczekać z podobnymi „rozrywkami”.
Drgnęłam na dźwięk słowa „misiaczku”, nie zatrzymałam się jednak lecz rzuciłam mężczyźnie zjadliwe spojrzenie. Cóż za ironia losu, że trał mi się taki wyszczekany kot...
-Może i stać, tyle że nie wiem, czy na Ciebie warto cokolwiek wydawać.
Rzuciłam, uśmiechając się złośliwie, po czym przyspieszyłam kroku. Po drodze na spotkanie wyleciał mi Estris, niepewny czy może się zbliżyć, skoro w pobliżu nadal był obcy dla niego osobnik. Zachęcona moim gestem bestia, wylądowała na moim ramieniu, siadając jednak w ten sposób, by móc przyglądać się Dachowcowi.
+I będzie tak teraz za nami chodził?
-Niestety na to się zapowiada, przynajmniej przez jakiś czas, postaram się by przez jak najkrótszy.
+Czyli gryźć go nie wolno?
-Lepiej nie, mógłby Ci zaszkodzić.
Bestyjka wyraźnie zmarkotniała, słysząc, iż nie będzie mogła zatopić w zielonookim, swych małych ostrych niczym żyletki ząbków. Mało obchodziło mnie czy Strażnik, poczuje się zlekceważony, albo uzna za wariatkę, która odpowiada na piski i skrzeczenia bestii. Jakoś nie było mi spieszno do udzielania wyjaśnień, w jaki to sposób zyskałam zdolność porozumiewania się z innymi stworzeniami. Mógł zatem uznać to za obłęd albo działanie eliksiru, bo istniały również takie stworzone w tym właśnie celu.

***
Przez jakiś czas wędrowaliśmy po lesie, gdzie z całych sił starałam się skupić na zbieraniu ingredientów miast marnować nerwy na mojego przeklętego ochroniarza. Który zapewne nie był zadowolony, widząc, że poza zbieraniem kwiatków zabieram się również za rzeczy takie jak szukanie oraz rozbrajanie sideł. Kłusownicy nadal byli plagą, którą starałam się skutecznie wytępić. Byłam to winna tym wszystkim istotom, była to cześć mego osobistego długu. Próba odkupienia, win za grzechy mego stwórcy oraz jego popleczników. Robiłam to od lat. Niszczenie pułapek, polowania na myśliwych oraz pomoc rannym bestiom, to wszystko było rutyną mojego życia.

W końcu jednak przyszło nam opuścić Malinowy Las, by skierować się prosto nad Morze Łez, a dokładniej nad Syreni Klif. Wychodząc z lasu, mogliśmy znaleźć się wprost na jego szczycie, skąd rozciągał się zjawiskowy widok na otwarte morze. Podchodząc do stromej krawędzi, można było zlęknąć się ponad stumetrowej przepaści w dół, oraz porozrzucanym po plaży wrakom łodzi i statków. Nazwa klifu nie wzięła się znikąd, ponoć coś ściągało statki w to właśnie miejsce, po to by rozbiły się o rafę i morskie skały. Cóż takiego? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi, podobnie jak wiele innych dziwów w tej Krainie.
Dla Nas jednak zmartwienia nie powinna stanowić legenda o mistycznych stworach, lecz pogoda... która w przeciągu zaledwie kwadransu zmieniła się nie do poznania. Niebo pociemniało, zaś wiatr dął z taką siłą, że drzewa zaczynały skrzypieć, zmuszane do uginania się pod jego mocą. Najgorszy był jednak deszcz, zimny i zacięty, rozbijając się o skórę, sprawiał wrażenie ukłucia igieł. Nie było jednak sensu zawracać, w taką pogodę las wcale nie był bezpiecznym schronieniem.
Azylem mogły stać się jaskinie, u podnóży klifu było ich co najmniej kilka. A skoro trwał odpływ, nie powinny zostać zalane. Szkopuł tkwił w tym, że droga w dół nie należała do łatwych. W niemal pionowej ścianie wykuto coś na kształt stopni. Ścieżka była jednak na tyle wąska, że nie dało się jej ogrodzić, jedynie zabezpieczenie stanowiły żelazne haki wbite w ścianę, przez które przeciągnięto grube liny. Słona woda oraz ząb czasu, odcisnęły swoje piętno na obu tych rzeczach.
W normalnych okolicznościach mogłabym skorzystać ze swoich portali, by bezpiecznie przedostać się na plaże. Tyle że głównym celem mojej wizyty w tym miejscu, znajdował się właśnie na skalnej ścianie. Gniazdowały tu niezwykłe ptaki, które znosiły srebrzyste jaja i to ich, konkretnie potrzebowałam. Oznaczało to zejście z właściwej ścieżki i wspinanie się po skalnych półkach. Przy takich warunkach pogodowych to zadanie, stawało się jeszcze trudniejsze... to też wolałam na razie nie zdradzać się ze swoimi zamiarami.
-Zejść, trzeba tędy. Na dole są jaskinie, tam będzie można przeczekać nawałnicę.
Poinstruowałam Strażnika, starając się przekrzyczeć deszcz i wiatr. Czułam, że na moim ubrani nie było już nawet jednej suchej nitki. Co jakiś czas zerkałam na torbę, w której wnętrzu ukryłam Estrisa, nie chcąc, by porwał go wiatr.
-Jak to jest z tym spadaniem na cztery łapy, hm?


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Demonstracja? To był dopiero głupi pomysł. Christopher pokiwał jedynie przecząco głową. Nawet nie miał po co dyskutować z nią na ten temat. Jeszcze by zaczęła wypytywać skąd to się u niego wzięło. Prowokacja wyjątkowo nieudana. Podobnie jak groźby ze strony kobiety, nimi bowiem również dachowiec kompletnie się nie przejął. To było jasne jak słońce, że arystokratka uważała się za najpotężniejszą we wszechświecie. Według niej nic i nikt nie mogło jej zagrozić w jej własnym domu. Morrison nabrał ochoty wtargnięcia na jej posesję nawet nie dla kontroli, a zwyczajnie samego udowodnienia tego, że myli się co do skuteczności własnych zabezpieczeń.
- A czy tą zgodę kiedykolwiek od ciebie uzyskam? Szczerze wątpię, ale uwierz mi, że nie będę sterczał na dworze gdy coś się kroi tylko dlatego, że trzymasz u siebie kilka zwierzątek. Magia ochronna? I na nią są sposoby, więc lepiej zatrzymaj tego typu groźby na kogoś, kto będzie miał wobec ciebie gorsze zamiary, niż wizyta w rezydencji. Już jestem traktowany jako nieproszony gość, więc nie będzie to jakaś widoczna zmiana.
Nawet w jego głosie było słychać to, że nijak przejął się zapewnieniami Drzazgi. Rzecz jasna nie zamierzał przedzierać się przez jej zabezpieczenia, bo nie był zawodowo włamywaczem, ale miał swoje sposoby by gdzieś wejść. Jeśli dziewczyna sądziła, że powstrzyma go tego typu gadka, to chyba rzeczywiście stowarzyszenie dotrzymało słowa i niewiele dowiedziała się na temat jego przeszłości. Lecz o ile wcześniejszą wściekłość i zdenerwowanie u arystokratki było idealnie widoczne oraz zrozumiałe, tak jej wredny uśmiech dawał nieco do myślenia. Pogrążona była w jakiś myślach, a skoro już coś kombinowała w obecności dachowca, to zapewne nie było to nic dobrego. Wkrótce postanowiła go zapewnić, że nie zamierza marnować na niego czasu oraz środków, ale czemu miałby jej wierzyć? Zapewne chciała mu się jedynie odgryźć. Od samego początku jedyne co, to planowała, jak pozbyć się swojego ochroniarza. Dotąd podchodziła do tego wyjątkowo dziecinnie. Słowne utarczki i czcze groźby.
- Wydawaj sobie ile chcesz. Dla mnie rozwiązaniem idealnym byłoby, gdybyś wreszcie się przymknęła i pozwoliła mi spokojnie wykonywać pracę.
Odpowiedział jej, kręcąc przy tym lekko głową z politowaniem. Na twarzy czarownicy widoczny był złośliwy uśmiech, jakby była zadowolona z własnych słów. Mimo, że te podobnie jak reszta, nie wywołały u Christophera jakiejś wielkiej rozpaczy. Do tego kobieta nieco go wyprzedziła, przez co nie widziała jego nieco już zażenowanej reakcji. Początkowo myślał, że po prostu chciała kazać mu siebie gonić. Szybko jednak na jej ramieniu pojawił się jakiś niewielki owad, z którym... zaczęła rozmawiać. Okazało się, że różowowłosa jest albo niespełna rozumu, albo naszprycowała się jakimiś eliksirami. Stawiał jednak bardziej na drugą opcję, a z krótkiej wymiany zdań pomiędzy piszczącym maluchem, a kobietą, mógł mniej więcej wywnioskować o czym rozmawiały. O nim. Chyba nawet kojarzył to paskudztwo i jego upodobania.
- Akurat tu się zgodzę. - odezwał się nagle, zrównując krok z arystokratką - Żłopanie mojej krwi to wyjątkowo głupi pomysł. Ale nie krępuj się... Możesz spróbować i zobaczymy, co się stanie.
Po tonie jego głosu można było wywnioskować, że cokolwiek by się stało, nie byłoby to nic miłego. Choćby sam dachowiec mógł po prostu stwora trzepnąć niczym komara.

W dalszej części ich spaceru, szczęśliwie Drzazga zaczęła już nieco mniej mówić. Bardziej irytujący był wtedy fakt, że najwyraźniej świadomie podejmowała się ryzyka i rozbrajała sidła. Początkowo Morrison chciał jej nawet to wytknąć i samodzielnie rozwalić pułapki, ale szybko coś do niego dotarło. Kobiecie nic się nie stanie, jeśli zmiażdży jej na przykład rękę albo nogę. Kończyny mogły odrosnąć, a ona nie będzie przynajmniej wyłazić z domu. Kontuzjowanie nie oznaczało jeszcze śmierci. Niestety bądź stety, obyło się bez wypadków i ruszyli na nieco inne tereny. Do miejsca, które nazywano Morzem Łez. Skąd ta nazwa? Cholera wie, ale Christophera mało takie rzeczy interesowały. Zapewne tkwiła za tym jakaś ckliwa historia kochanków, którzy wylewali dniami i nocami łzy po rozłące, z których w końcu powstało morze. Legenda głupia i bezsensowna jak duża część w Krainie Luster... Tutaj jednakże nieco trudniej było je oddzielić od prawdy, niż w świecie ludzi. Bardziej strażnika interesowało to, po co właściwie nad to Morze Łez przyszli.
- Co konkretnie tu chcesz zbierać?!
Dachowiec wykrzyknął do niej, gdy do akcji wszedł wiatr oraz deszcz. Może i Christopher radził sobie lepiej w takim warunkach, wychowany w niskich temperaturach i ekstremalnej pogodzie, ale nawet on nie miał ochoty bez sensu marznąć. Zaczęło go powoli zastanawiać, czy arystokratka celowo go tu nie przyprowadziła, by zniechęcić do dalszej podróży. To było w jej stylu. Na szczęście ostatecznie to jej szybciej zbrzydło stanie na mrozie, toteż zaproponowała im wycieczkę do wybitych w skale jaskiń. Droga do nich wiodła przez schody... Wyglądające na skrajnie niebezpieczne w zaistniałych warunkach. Zatem i tutaj kobieta znalazła punkt, którym mogła próbować ochroniarza zirytować. Jeśli spadnie i skręci sobie kark, to Morrison będzie miał spore kłopoty w stowarzyszeniu. Niestety, gdyby zaproponował powrót, z pewnością by go nie posłuchała.
- Idź pierwsza! Będę mógł ciebie złapać w razie czego!
Odkrzyknął jej, kierując swój wzrok na kamienne schody. Nie mógł wyjść ze zdziwienia, gdy ta wyciągnęła żart o spadaniu na cztery łapy w takim momencie. Nawet teraz chciało jej się to ciągnąć? Nie było czasu na takie bzdety.
- A jak to jest ze spadaniem na kark? Skup się i prowadź do tych jaskiń.
Mężczyzna spojrzał na nią z lekką irytacją, oczekując aż wreszcie ruszy. Dopiero gdy ona weszła na schody, ten również to uczynił. Wolał ją mieć przed sobą, niż co chwila oglądać się za siebie.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Ten kocur, mimo iż nie był czarny, ewidentnie przynosił pecha. Już dawno bowiem, zły omen nie zawisł nade mną równie dotkliwie co dziś. No może pomijając, wizytę w Różanym Pałacu oraz jej konsekwencje... a przecież prywatny Strażnik był właśnie jedną z nich. Nawet gdyby sam Arcyksiążę tłumaczyłby mi, iż jest to jedynie przejaw troski o postępy w pracach nad AnielskąKlątwą... ja nadal nie dałabym w to wiary. Był to po prostu kolejny wymyślny sposób ukarania mojej bezczelności, podobnie jak comiesięczne stawianie się w Lisim Zakątku... Ciekawe czy i tam Szron, powlecze za mną swój ogon. Może lisy by się nim zajęły? Zresztą nieważne...
Teraz należało się skupić na istotniejszych sprawach, takich jak coraz bardziej psująca się pogoda, oraz strome schody. W dodatku mokre od deszczu. Zatem nieostrożny krok faktycznie mógł źle się skończyć. Zdecydowanie nie była to wymarzona pora na wspinaczki po skalnej ścianie, w poszukiwaniu zagłębień gdzie mogły kryć się gliniane gniazda, a w nich maleńkie srebrzyste jaja. Czemu nie przyjść po nie, gdy pogoda się poprawi? Ponieważ zbyt długo czekałam z ich zbiorem, wkrótce, życie wewnątrz skorupek zacznie się, przekształcać a wówczas te zmienią swoje właściwości oraz barwę na złotą. Tym samym, stając się bezużytecznymi. W każdym razie dla moich celów. Zaś kolejny zbiór mogłabym przeprowadzić dopiero za jakieś dwa miesiące. Było to stanowczo zbyt dużo czekania. Jedynym plusem całej tej sytuacji, był fakt, iż mój towarzysz zaczynał przejawiać oznaki irytacji, czyli też zdenerwowania. Bo cóż może denerwować ochroniarza bardziej niż jego cel, narażający swoje życie na szwank? Tak, tą kartą mogłabym zagrać, sfingować kilka sytuacji, które On uzna za niebezpieczne. Nie raz już zdarzało mi się przecież skakać z tego właśnie klifu, lecz w trakcie spadania otwierałam portal, lądując w wodzie, lub przemieniałam się w pustułkę dzięki Animicus'owi. Teraz jednak nie było miejsca na podobne „zabawy”, pogoda stwarzała realne zagrożenia, na które sama musiałam uważać.
-Muszle, wodorosty i parę innych rzeczy.
Odpowiedziałam, na pytanie pomijając główny cel swych zbiorów z oczywistych powodów. Łatwo domyślić się przecież, iż ptasich gniazd, zwykle szuka się na wysokości.
Nie byłam zadowolona z faktu, że miałam iść pierwsza. Głównie przez to, że będę obserwowana, co znaczyło, że trudniej będzie mi zboczyć z właściwej ścieżki. Całe szczęście byłam już przygotowana. Poza sierpem, przy pasie nosiłam również zapas liny. Cienka i niepozorna, w rzeczywistości była bardzo wytrzymała, dzięki wzmocnieniu jej pajęczyna Affimello. Dodatkowo teraz nie musiałam się też kłopotać wiązaniem węzłów, od kiedy Sasza podarował mi kilka karabińczyków. Była to przydatna rzecz i zdecydowanie skracała czas montażu. Będę musiała działać szybko, ale powinno się, udać o ile kocur nie będzie wchodzić mi w paradę.
-Martw się lepiej o siebie.
Zawołałam, zerkając na kocura, lecz deszcz i wiatr szybko zmusiły mnie do opuszczenia wzroku. Miałam szczerą nadzieję, że niebawem pogoda, choć odrobinę się uspokoi.
Ruszyłam w dół stromej ścieżki, ostrożnie stawiając kroki i trzymając się jedynego dostępnego zabezpieczenia, jakim był sznur. Wychyliłam się nieco, by dokładniej przyjrzeć się plaży, oraz porozrzucanych na niej szczątkach wraków. Gdybym musiała otwierać portal, musiałam mieć w głowie obraz miejsca, w którym chciałabym wylądować. A lepiej było nie nadziać się na żadną złamaną deskę albo skałę. Woda zwykle była bezpieczniejsza, lecz teraz morze było wzburzone. Schodziłam powoli, uważnie zerkając na ściany i kamienne zakamarki, szukając gniazd. Dopiero w jakiejś połowie trasy w dół, udało mi się spostrzec kilka, będących dostatecznie blisko. Zatrzymałam się i wolną ręką sięgnęłam za plecy, odnajdując linę oraz jej metalowe zwieńczenie. Wyjątkowo sprawnie udało mi się wczepić, karabińczyk w metalowy hak, przez który przeciągnięta była marynarska lina.
-Nie przeszkadzaj, to szybko to załatwię. Możesz też zejść dalej. Ja dołączę za chwilę.
Powiedziałam to dopiero, gdy już zaczęłam schodzić z wyznaczonej ścieżki i wspinać się wzdłuż skalnej półki, wąskiej na, tyle iż musiałam przesuwać się bokiem, szorując plecami o kamienną ścianę.
Nie sądziłam, by miał odejść beze mnie, choć niepotrzebnie tkwił na deszczu i wietrze. Nie zdarzyłam bardzo oddalić się od ścieżki, a to przez to, że musiałam poruszać się we wręcz ślimaczym tempie. O czym utwierdził mnie kolejny krok, kiedy poczułam jak spod podeszwy buta, osuwa się cześć gruntu, na którym stałam. Zaklęłam w duchu, lecz ruszyłam dalej. Za jakiś metr, może półtorej pierwsze gniazda będą już w zasięgu moich rąk.
-Muszę zebrać też jaja, gniazdujących tu ptaków... Taka robota. I tak akurat teraz!
Krzyknęłam, w stronę Dachowca, tłumacząc mu tym samym swój „wybryk”. Warto by wiedział, iż nie staje się świadkiem, widowiskowego samobójstwa, a jedynie dalszej pracy i ryzyka, jakie niekiedy musiały podejmować Czarownice.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Dachowiec oczekiwał raczej innej odpowiedzi, niż prostego wymienienia składników, jakie miała zamiar na plaży zebrać. Mogła przecież mu odpysknąć albo zwyczajnie zbyć. Jej wypowiedź zresztą była tak wymijająca, że trudno było nie podejrzewać czegoś więcej. A nawet jeśli rzeczywiście potrzebowała jedynie muszli i wodorostów, będzie musiała zejść do samej wody. Podczas takiej pogody wchodzenie do morza było skrajną głupotą. Mogli po prostu zawrócić i przyszłaby jutro, razem z nim lub samemu.
- Skoro to tylko muszle i wodorosty, to dlaczego nie przyjdziesz tu jutro? Z pewnością nigdzie ci w tym czasie nie uciekną.
Christopher nabrał nieco podejrzeń, czy dziewczyna nie planuje czegoś głupiego. Było wręcz za spokojnie, jeśli porównać to z pierwszymi chwilami ich wspólnej podróży. Stało się to zresztą jednym z powodów, dla których kazał Drzazdze iść pierwszej po skalnych schodach. Jeśli coś zamierzała, to na pewno nie zrobi tego za jego plecami. Jak się wkrótce okazało, miał całkowitą rację. Tylko że nawet się nie ukrywała z tym. Po prostu bezczelnie się zaczęła wspinać i stwierdziła, że ma mu nie przeszkadzać. Czy muszle i wodorosty rosły na skałach? No z pewnością nie.
- Upadłaś na głowę?! - przekrzyczał deszcz, po czym spojrzał na jej sprzęt - Przy tych warunkach i tak nigdzie nie wejdziesz!
W tamtym momencie słowo, które przewijało się przez mózg Morrisona z największą częstotliwością, było swego rodzaju synonimem wyrażenia "idiotka". Cholerna idiotka, która nie słuchała się kogokolwiek, kto miał nieco więcej oleju w głowie od niej. Zamierzała narażać życie tylko po to, by zdobyć parę śmieci oraz najpewniej wkurzyć ochroniarza swoją nieostrożnością. A jeśli spadnie na skały, to niestety żadna część z odpowiedzialności za to zdarzenie nie spadnie na martwego już rogacza. Trupa nikt nie będzie obwiniał za to, że skręcił sobie kark. Na strażnika, który miał go ochraniać już owszem.
- Głucha jesteś?! Nie właź tam! Prędzej spadniesz, niż przejdziesz chociaż metr.
Dopiero gdy za drugim razem nie usłuchała i właziła dalej po skalnej ścianie, Christopher zdecydował się wreszcie pójść ją powstrzymać osobiście. Niestety, sam musiał poruszać się stosunkowo powoli, zatem gdy wreszcie do niej dotarł, było już nieco za późno. Zaklął w duchu, gdy zobaczył, że arystokratka oddaliła się już ten niewielki kawałek, który uniemożliwiał bezpieczne jej ściągnięcie. Mógł próbować ją zerwać ze ściany, ale zapewne skończyłoby to się równie źle co sama wspinaczka. Pozostało mu jedynie czekać. Zirytowany dachowiec przez kilka sekund po prostu tkwił w dole z zadartą głową, wpatrując się z niezadowoleniem w oddalającą się kobietę. Jego ogon lekko drgał, ale widocznie nie z zadowolenia. Tym razem funkcję miał podobną do tej, co u normalnych kotów. Pokazywać, że coś mu się nie podoba. Trwało to mniej więcej do momentu, kiedy dziewczyna po raz pierwszy zrobiła błąd i po raz pierwszy była blisko upadku. Christopher zacisnął zęby, przeklinając w głowie jej własną głupotę, po czym rozejrzał się dookoła. Nie planował interweniować. Podejrzewał, że jeśli coś złego się stanie, zdoła ją w porę złapać (między innymi dlatego trzymał się cały czas pod nią). Mógł nawet zaufać, że czarownica nie jest aż taką fajtłapą i umie wspinać się po skałach. Szybko przekonał się, że niewiele w tym prawdy. Mało kto potrafił wspinać się w tak ekstremalnych warunkach, a widząc ślimacze tempo oraz potknięcia arystokratki, Morrison doszedł wreszcie do wniosku, że ona do tego wąskiego grona osób nie należy. Jeszcze jakby siedziała po prostu cicho... Postanowiła dopiero w tamtym momencie poinformować ochroniarza w ogóle o swoich zamiarach. To przelało czarę.
- Jest milion innych sposobów na zdobycie tych jaj, więc przestań się wygłupiać i złaź! Ty prędzej umrzesz z głodu, niż dotrzesz tam w ten sposób!
To było jego ostatnie ostrzeżenie. A w zasadzie nie ostrzeżenie, bardziej już przekazanie instrukcji. Po tym nie powiedział już nic więcej. Nie dawał żadnych znaków życia. Żadnych krzyków i kroków na skalnej ścieżce. A jeśli czarownica spojrzała w dół, to odkryła, że w ogóle go już tam nie ma. W tym samym czasie, tuż pod gniazdem do którego tak zawzięcie dążyła, unosiła się powoli niezbyt pokaźna mgiełka. Zasadniczo nie wyróżniająca się za bardzo na tle pogody. Seamair mogła z pewnością uznać ją za jej część.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Przeceniłam samą siebie... sądząc, iż durne odzywki ze strony kocura, nie wywrą na mnie żadnego wpływu. W rzeczywistości, część z nich zagrała mi na ambicji... Tym bardziej, iż cały czas starałam się jasno dać do zrozumienia ogoniastemu osobnikowi, iż jego obecność jest mi zbędna. Teraz zaś pokrzykiwał sobie na mnie, jak na jakąś smarkulę, która nie chce wrócić z placu zabaw, kiedy pora już wracać do domu, bo kolacja stygnie... Nienawidziłam, kiedy ktoś traktował mnie jak dziecko... Widać Dachowiec naprawdę musiał mieć mnie za idiotkę, skoro myślał, iż porywam się do podobnych wyczynów, bez zabezpieczenia większego, niż lina przywiązana do pasa. Tyle że ja byłam zabezpieczona i naprawdę nie widziałam sensu w lękaniu się o swe istnienie, tym bardziej że i we własnych ruchach zachowywałam ostrożność. Mogłam znacznie szybciej, przemierzyć odległość dzielącą mnie od celu, wolałam jednak dobrze wyczuć grunt. Skalna półka kruszyła się miejscami, lecz była na tyle solidna, by utrzymać mój ciężar, tyle wiedziałam. Ten stan rzeczy mógłby ulec zmienię, gdyby i kocur postanowił się na nią władować, a przez chwilę zdawało się, iż właśnie taki ma plan. Całe szczęście w porę zaprzestał temu idiotyzmu, być może widząc jak, cześć kamieni osuwa się po skalnym zboczu.
Przez głowę przewinęło mi się sporo złośliwych odzywek, którymi mogłam uraczyć swego „opiekuna”... niestety musiałam się skupić na własnym zadaniu. Zresztą, zabawa w słowne potyczki, przy których trzeba jeszcze przekrzyczeć wiatr i deszcz, mogła skończyć się tylko zdarciem sobie gardła. A to należało oszczędzać, bowiem już czułam pod skórą dyskusję, która wybuchnie, jak tylko oboje znajdziemy się na bezpiecznej wysokości. Zatem niech kocur, krzyczy sobie do woli...
Gdy udało mi się dotrzeć do pierwszego gniazda, szybko sprawdziłam, czy w jego wnętrzu nie kryją się lokatorzy a jedynie ich nienarodzone potomstwo. Miałam szczęście, to też szybko zgarnęłam jedno z trzech jaj i ostrożnie wsunęłam jej do bezdennej sakwy. Magiczny przedmiot dawał mi gwarancję, iż po wyjęciu zastane jajo w nienaruszonym stanie, była to cholernie przydatna rzecz, o czym już niejednokrotnie się przekonałam. Skończyłabym swoje zbiory znacznie szybciej, gdybym splądrowała wszystkie, jaja z pojedynczego gniazda, lecz nie chciałam i nie zamierzałam tego robić. Brałam tyle, ile musiałam i nic więcej. Gdy już przesuwałam się do kolejnego z gniazd, tym razem musiałam wspiąć się nieco wyżej na bardziej stromą półkę. Lecz gdy od gniazda dzieliły mnie zaledwie centymetry, coś mnie zaniepokoiło... Cisza. Do tej pory, ten sierściuch darł się, jak by ktoś stanął mu na ogonie, teraz jednak od kilku chwil, jedynym co słyszałam były dźwięki deszczu oraz szum coraz bardziej wzburzonego morza. Czyżby ten kretyn spadł?... Z drugiej strony nie było słychać nic, co mogło o tym świadczyć, więc może po prostu dał za wygraną?
-Milion sposobów? To może wymienisz, chociaż kilka czekam!
Krzyknęłam, mierząc się z wiatrem i deszczem. Bo przecież nie mogłam spytać ot, tak „Żyjesz? Nic Ci nie jest?”. W zasadzie, po co w ogóle przejmowałam się losem, osoby, którą miałam ochotę wysłać jak najdalej od siebie? Najlepiej za granice tej Krainy... A mimo to świadomość, że koci drań skręcił sobie kark, bo ubzdurał sobie, że wymagam stałego nadzoru... nie brzmiała jak zasłużona kara, lecz kiepski dowcip. Tyle że, musiałabym się potem tłumaczyć zapewne przed samym Rosarium... zatem lepiej, by to, co mawiano o dziewięciu życiach, było prawdą.
Gdy nie doszła do mnie żadna odpowiedź, wysunęłam się lekko, chcąc sprawdzić, czy Dachowiec znajdzie się w polu mego widzenia. Miałam jednak wrażenie, iż przez chwilę straciłam ostrość widzenia... bo przed oczami miałam jakby mgłę... Być może była to wina deszczu, który z coraz większym zacięciem, atakował wszystko, co znalazło się na jego drodze.
-Hej! Mówię do Ciebie! Jeśli poł-
Urwałam w pół słowa, ponieważ tuż przy swojej twarzy usłyszałam coś będącego połączeniem krzyku, syku oraz skrzeczenia. To mieszkaniec, gniazda, które miałam splądrować, najpewniej spłoszony moim krzykiem postanowił bronić swego potomstwa. Ptak był niewielki, lecz tak jak każdy inny posiadał ostry dziób, z którego umiał zrobić pożytek. Zacisnęłam zęby, czując jak, ptaszysko łomocze skrzydłami o moją głowę. Nie mogłam się jednak cofnąć, bo groziło to upadkiem. Osłoniłam twarz wolną ręką, drugą zaś złapałam się ściany. Jednak, gdy tylko poczułam, jak ptasi dziób rani moją skroń, moja dłoń instynktownie wyprysnęła do przodu, zaciskając się na opierzonym stworzeniu, które zakwiliło rozpaczliwie, szamocząc mi się w dłoni. Był to błąd... za bardzo zmieniłam ciężar ciała... przenosząc go na krawędź półki... Nie zdarzyłam nawet zakląć, gdy dobiegł mnie trzask, osuwających się kamieni. Jedyne co w tamtej chwili zdarzyłam zrobić, to zwolnić zacisk dłoni, tym samej wypuszczając z niej ptaszysko, któremu najpewniej złamałam skrzydło... Sama przywarłam frontem do ściany, walcząc o to, by nie zsunąć się bardziej w dół... co było trudne, ponieważ jedna z moich nóg zwisała teraz w powietrzu, po stracie gruntu pod sobą. Musiałam szybko przesuszać się w stronę kamiennych schodów... ponieważ to, co zostało ze skalnego gzymsu, nie sprawiało już wrażenia trwałego. Natomiast ja, czułam na wysokości żeber, każdą możliwą ostrą krawędź, jaką posiadała ściana, do której byłam przyciśnięta.
Przez tę całą sytuację oraz dźwięk, kamieni, które ciągle odrywały się od półki, na której stałam, jakoś zupełnie zapomniałam o istnieniu swego „ochroniarza”. Skoncentrowałam się na sobie oraz zażegnaniu powstałego problemu. Wszystko wskazywało jednak na to, że skończy się na użyciu portalu...
Oba serca biły mi z szybkością uradzeń ptasich skrzydeł. Nie było jednak niczym nowym, że w chwili zagrożenia uwalniała się adrenalina... Gdyby jednak teraz, ktoś spoglądał na moją twarz, nie widziałby na niej strachu czy paniki, a jedynie oznaki irytacji cała sytuacja. Potrafiłam zachować zimną krew... życie już dawno, mnie tego nauczyło. To też, starałam się powoli, przejść na bezpieczniejszą pozycję, jedynie nasłuchując czy mój ruch, sprawi, iż skała skruszy się po raz kolejny, tak jak robiła to właśnie teraz...


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Sposobów na pozyskanie tych jaj było rzeczywiście od groma, chociaż może nie aż milion. Mogliby na przykład współpracować, co przyśpieszyłoby znacznie cały proces i zwiększyło bezpieczeństwo u rogatej dziewczyny. Musiałaby tylko przekonać Christophera, by w ogóle zabrali się za tak absurdalnie niebezpieczne zadanie, biorąc pod uwagę aktualną pogodę. Mógł też pójść tam sam dachowiec, który z pewnością jest nieco lepiej wyćwiczony, niż czarownica całe dnie gotująca jedynie wywary. Albo mogli po prostu przyjść jutro. Niestety, żadna z tych propozycji nie padła, gdy poprosiła o to Drzazga. Dotąd zaskakująco wygadany, jak na siebie samego Christopher nie szczędził jej przestróg i ostrzeżeń mających nakłonić kobietę do powrotu. Teraz jednak, gdy ta wreszcie poprosiła go o jakieś bardziej sensowne wyjaśnienia swojego stanowiska, nie raczył jej jakkolwiek odpowiedzieć. Można by to nazwać ironią losu, gdyby nie to, że odpowiedzi nie było kompletnie żadnej. Ani ruchowej, ani dźwiękowej, zapach w zasadzie też nagle gdzieś zniknął. Seamair wreszcie uzyskała tak upragnioną samotność.

Nie padła również odpowiedź, gdy po raz drugi krzyknęła w jego kierunku. Wcześniej z powodu fatalnych warunków atmosferycznych mogła rzeczywiście go przeoczyć, zwłaszcza, że nie było możliwości odwrócić się całkowicie. Dalsze jednak nieodpowiadanie przynosiło dwie wersje rozwiązania tego, dlaczego Christopher milczał. Pierwsza była taka, że robił to celowo i zwyczajnie milczał dla żartu, ku złości arystokratki lub z innych, bardziej dojrzałych pobudek. Druga oznaczała, że spadł albo uciekł. Bardziej prawdopodobne to pierwsze, aczkolwiek sęk tkwił w tym, że go już tam nie było. Ogólnie większym prawdopodobieństwem cieszyła się wersja druga. Ochroniarz raczej nie był typem osoby, która ignorowałaby postawione mu pytanie. Drzazga mogła cieszyć się jego nieobecnością, nie na długo jednak. Oto bowiem mewa postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wygonić nieproszonego gościa z gniazda. W jednej chwili straciła swoją bezpieczną pozycję, na co mgiełka, która dopiero co przeszkadzała jej w widzeniu, wyraźnie przyśpieszyła swój ruch. I w jednej chwili wyszło na jaw, gdzie właściwie podział się strażnik różowowłosej.
- Zabawne... Cały dzień łaziłaś, rozbrajając te sidła, a na koniec i tak zabiłaś przypadkowo całą ptasią rodzinę.
W tym momencie już nie sposób było nie wyczuć sarkazmu, jaki wyciekał ze słów Christophera Morrisona. Stał ledwie kawałek dalej od Seamair, trzymając się pewnie wybrzuszeń na skale i spoglądając w kierunku walczącej o życie arystokratki. Mgiełka zniknęła, tak jakby nigdy nie istniała. Strażnik zaś już sięgał do niepilnowanego gniazda, wyciągając stamtąd jaja. Wszystkie. Śmierć rodzica znacząco ułatwiła sprawę. Jaja umarłyby prędzej, czy później, zatem nie było różnicy gdzie to się stanie. Tutaj, czy w rezydencji czarownicy. Nie było też problemu agresywnego obrońcy. Dachowiec mógł szybko splądrować gniazdo, po czym przejść do swego następnego celu. Nie dopuścić, by ta zidiociała arystokratka skręciła sobie kark. Zaczął przesuwać się w jej kierunku, przylegając ściśle do ściany i pilnując, by żadna z kończyn nie ześlizgnęła się ze skały. Musiał jednak przy tym pilnować również trzymającej się niedaleko kobiety. Zatrzymał się w nieznacznej odległości, nie chcąc zdestabilizować fragmentu, na którym Drzazga zwisała.
- Mówiłem ci, byś zeszła stąd! A teraz chociaż raz dla odmiany się posłuchaj i łap mnie za rękę!
Strażnik już wcześniej wyszukał w pobliżu siebie miejsce, na którym mógł oprzeć cały ciężar ciała. Jeśli zamierzał pomóc przejść Seamair w jego pobliże, nie mógł przy tym sam spaść. W jego przypadku sytuacja miała się nieco gorzej, jak że nie miał żadnego zabezpieczenia. Tym razem nie brzmiało to jak zirytowane nawoływanie do rozsądku. Dla niego żarty się skończyły. Nie wiedział o sposobach, jakie arystokratka stosowała na złagodzenie upadku, toteż sądził, że jest to kwestia życia i śmierci. A co jak co, nie planował niczyjego zgonu podczas tego spaceru. No może pomijając tego nieszczęsnego ptaka.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Mimo iż całe zajście, musiało wyglądać, doprawdy dramatycznie w rzeczywistości takim nie było. No może poza sceną zabójstwa, którą wszystkie nadmorskie ptaki z całą pewnością przypisałyby do tejże właśnie kategorii. „Tragedia na klifie, dramat ptasiej rodziny”. Zapewne tak właśnie wyglądałby nagłówki porannej prasy, gdyby perłowe mewy posiadały swoje wydawnictwo. Mnie interesowało jednak czy pojawiłby się w niej podobny nagłówek, dotyczący osoby irytującego Dachowca... który nie raczył odpowiedzieć na wcześniejsze wołania. Z drugiej strony, mógł zwyczajnie brać odwet za to, że i ja ignorowałam jego wrzaski. W końcu miał sobie coś z kociej natury, zatem wspinaczka oraz zachowanie równowagi, powinny mu przychodzić z naturalną łatwością. Ja ową sztukę musiałam wypracować i w bardziej sprzyjających warunkach byłam zadowolona ze swych umiejętności. Dziś jednak pogoda postanowiła utrzeć mi nos oraz pozbawić odrobiny pewności siebie.

Wisząc na krawędzi, nie myślałam jednak o upadku czy wizji skręcenia sobie karku, lecz o tym, że i w takich warunkach powinnam ćwiczyć. Oraz częściej korzystać z czarciego ogona, gdyż posiadanie w tej chwili dodatkowej kończyny mogło się okazać niezwykle pomocne.
Jak dotąd, mimo iż na to nie wyglądało, panowałam jeszcze nad sytuacją. Prawdziwie bliska upadkowi, byłam kilka sekund później, gdy coś nagle śmignęło mi nad głową, by nagle zmaterializować się pod postacią znanego mi Dachowca. Jego nagłe pojawienie się, sprawiło, że instynktownie chciałam się odsunąć, odskoczyć... a przez to stopa, która ledwo co odnalazła oparcie znów zawisła w powietrzu. W swoim aktualnym położeniu mogłam się co najwyżej poprzyglądać butom oraz kolanom swego nieszczęsnego „ochroniarza”, lecz ten fakt mnie cieszył, z racji tego, że nie miałam ochoty oglądać teraz jego miny... ani w ogóle jego osoby. Była to bowiem chwila, w której to pozornie okazywało się, iż faktycznie jest mi potrzebny, wszystko bowiem wskazywało na to, iż grozi mi teraz śmiertelne niebezpieczeństwo. W rzeczywistości, jedyne co mi groziło to obtarcia oraz siniaki. Co do tych pierwszych, cieszyłam się, że w większości osłaniały mnie przed nimi skórzane elementy garderoby.
-A ja mówiłam, byś nie wchodził mi w paradę! I widzisz, ile z tego wyszło!
Kiedy nazywają Cię „drzazgą” to na pewno nie ze względu na twój słodki i uroczy charakter. Tak też kocur, mógł się przekonać, iż stać mnie na złośliwość, nawet gdy „wisiałam na krawędzi śmierci”. Znałam wiele bajek, w których to księżniczki i damy czekały na przybycie swego wybawcy, dzielnego rycerza na białym koniu. Lecz to było życie i choć znalazł się dzielny wybawca, w scenariuszu zabrakło słodkiej i bezbronnej księżniczki, miast niej była czarownica, która jak wiadomo, nadawała się jedynie na czarny charakter.
I świadomość tego, że kocur sam, głupio narażał, własny żywot starając się mi pomóc... miast mnie ucieszyć, jedynie mnie zirytowała. Tym jednak razem, nie pozwoliłam, by negatywne emocje wypłynęły na moje oblicze. Mogłam wyglądać nawet na nieco wystraszoną, ponieważ nagłe pojawienie się Dachowca faktycznie mnie zaskoczyło. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, iż po czole ścieka mi krew, kiedy jedna ze szkarłatnych kropel mignęła mi przed okiem. Mewa walczyła dzielnie, trzeba było jej to oddać. To jednak nie było teraz istotne, teraz liczyło się, by raz na dobre coś sobie ustalić między mną a kocurem. Chciałam, dobitnie udowodnić mu iż bynajmniej nie byłam w taki wielkiej potrzebie, jak mogło mu się wydawać.
Wiedziałam co i jak zrobić, z chwilą, kiedy złapałam za wyciągniętą ku mnie rękę. Wiedziałam, że Strażnik, skupi się teraz na podciągnięciu mnie do góry, wykorzystałam zatem moment i wolną ręką sprawnie zwolniłam zabezpieczającą mnie linę. Dopiero wówczas, sama odepchnęłam się od pozostałości skalnej, póki tak, by pomóc mężczyźnie w tym zadaniu. Palce wolnej ręki pomknęły do przodu, zaciskając się na materiale ciemnego płaszcza, na wysokości ramienia mężczyzny, który gest ten musiał wziąć, za strach. Wszak chwilę temu z podobną determinacją, zaciskałam dłonie na skale, po to, by nie runąć w dół...
Białowłosy, musiał doznać niemałego szoku bać, uznać to za moje nieszczęsne potknięcie, mógł jednak wyczuć, że naparłam na niego, zmuszając go do cofnięcia się. W momencie, kiedy to tuż za jego plecami rozbłysło, ogromne zwierciadło portali. Wykorzystałam w tym momencie, jego własną siłę, wszak przyciągał mnie do siebie (wciągając na górę), ja zaś gdy tylko poczułam grunt pod nogami, odepchnęłam się po to, by z impetem naprzeć na dachowca. Skutek mógł być jeden, upadek naszej dwójki, wprost w tafle portalu. Którego wyjście otworzyło się jakieś pół metru nad piaszczystymi wydmami w dole plaży, zaraz nieopodal nadmorskich jaskiń.
W przeciwieństwie do Szrona wiedziałam, że spadniemy z bezpiecznej odległości, zaś sam upadek trwał tyle, co uderzenie serca. Jednakże spadanie nigdy nie jest miłe, a już zwłaszcza lądowanie. Całe szczęście moje było stosunkowo mięknie, gdyż Dachowiec zamortyzował upadek.
Dłonie, które do tej pory ściskały płaszcz kocura, teraz zsunęły nie na mokry piasek, dając mi oparcie, bym mogła, podnieść się do pozycji siedzącej. Miast jednak, od razu zsunąć się ze swego „opiekuna” siedziałam na nim okrakiem, wpatrując się w niego z uwagą. I tym razem, miast ognia furii, to moją twarz skrywała teraz lodowa maska.
-I co? Szczęśliwy z dobrze wykonanego zadania i uchronienia mnie przed niechybną zgubą?
Spytałam z drwiną, nieco pochylając się ku zielonookiemu. Zupełnie niespeszona faktem, potraktowania Szrona, rolą żywego materaca.
-Nie brakuje Ci odwagi, to trzeba Ci oddać. Niestety gorzej już z rozsądkiem. Czy naprawdę myślisz, że Stowarzyszenie, wpuszcza w swe kręgi skończonych idiotów?! Bo za jaką kreatynę mnie brałeś, myśląc, że pcham się tam, bez zabezpieczeń. Skoro mówię, by mi nie przeszkadzano, to znaczy, że panuję nad sytuacją. W każdej chwili mogłam otworzyć portal albo zmienić się w cholerną mewę czy jaszczurkę i bezpiecznie dostać się w dół. Ale najpierw musiałam, zrobić swoją robotę. Co by było, gdyby przez moje zaniedbanie, ktoś nie otrzymał w porę, eliksiru niezbędnego do wypełnienia misji...
Lód szybko stopniał, lecz tym razem emocje, które przewijały się przez moją twarz, nie były tak jednoznaczne i oczywiste. Złość, mimo iż intensywna, wypadała się szybko tłumiona żalem i czymś jeszcze. Czymś, czego nie umiałam określić. Również w moim głosie, nuty gniewu, powoli zaczynały być wypierane przez coś bliższego znużeniu.
-Każdy ma tylko jedno życie. I nie potrzebuję, by ktoś nadstawiał własnego karku, po to, by chronić moje.
Dopiero po tych słowach, miałam zamiar podnieść się zarówno z kocura, jak i ziemi, po czym z napięciem ruszyć ku najbliższej skalnej grocie. Jeśli ta rozmowa miała być kontynuowana, to już w innym położeniu...


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Ta przeklęta kobieta potrzebowała jajka. Zatem zbierał jajka. Trudno było wyobrazić sobie Christopherowi sytuację, kiedy ostatnio tak się denerwował i wściekał z powodu tylko jednej osoby. Lata budowania lodowego zamku jakby na nic się zdały, gdy przyszło mu robić za opiekunkę dla bachora. Zamiast śledzić i likwidować wrogów stowarzyszenia, bądź wyciągać z kogoś informacje, bądź wykonując jakąkolwiek inną misję, która z pewnością byłaby lepsza od tej, on musiał robić za opiekunkę dla dzieci. Bogom dziękował, o ile jacyś w ogóle istnieli w tym pogrążonym szaleństwem świecie, że dziewczyna nie widziała w tamtym momencie jego miny. Zaciśnięte zęby i coraz bardziej pochmurny wyraz twarzy, gdy zmuszony był sięgać do mewiego gniazda po cudze dzieci. Jaja. Całe to zamieszanie przez cholerne jaja, które dachowiec niemal rozgniótł w dłoni, gdy ponownie usłyszał głos arystokratki. Pyskata... Wlazła na skałę w czasie sztormu i zaczęła łazić po poluzowanych skałach oczekując, że nic się takiego nie stanie. Ochroniarz po raz pierwszy rzeczywiście wtrącił się jej w paradę i zrobił to, co do niego należało. Chronił jej życie. A ta samolubna dziewczyna wciąż miała ochotę mu się stawiać? To powoli nadwyrężało granice strażnika, już i tak poważnie nadszarpnięte przez cały ten spacer, z naciskiem na wspinaczkę po skałach.
- Widzę, ile by z tego wyszło, gdybym ci nie wszedł w paradę!
Odkrzyknął przez deszcz, ledwo co skupiając negatywne emocje z powrotem w swoim wnętrzu. Musiał się opanować. Przejaw jakiejkolwiek słabości lub zwątpienia był jedynie pożywką dla tego różowowłosej kreatury. A on po wszystkim poważnie by zapewne żałował, gdyby teraz wybuchł gniewem. Do utraty kontroli nad sobą było mu jeszcze bardzo daleko. Ale Drzazga jakimś cudem zdołała zbliżyć się do tej granicy bliżej, niż ktokolwiek inny od dawien dawna. Morrison widocznie nie miał cierpliwości troszczyć się o innych. Teraz już jednak było za późno. Decyzja zapadła. On skończył tutaj, przyczepiony do mokrej skały, z jajkami w kieszeniach i kobietą, która lada moment mogła spaść w dół.
- Pośpiesz się wreszcie!
Ponaglił arystokratkę, z wciąż wyciągniętą w jej kierunku ręką i z typowym dla siebie, lodowato zaciętym wyrazem twarzy. Zdołał jakimś cudem opanować emocje. W domu potłucze sobie poduszkę, czy inny przedmiot dla rozładowania emocji. Tej konkretnej osoby niestety bić nie mógł. A szkoda, może porządna lekcja siły wybiłaby jej z głowy brak szacunku dla osób, które chronią jej skóry. Nieco uspokoiło go zresztą to, że wreszcie zaczęła współpracować. Cóż za niespodzianka, że nagle w obliczu śmierci nie zdawała się już taka ostra i pyskata. Przy pomocy Christophera zdołała wejść na wyższe półki, nie poprzestając jednak na tym. Napierała coraz dalej i dalej, powodując że jej wybawca musiał się coraz bardziej cofać. Wyraz jego twarzy szybko zmienił się w zaskoczenie, gdy ta po prostu bezceremonialnie wywróciła go do tyłu. Zbyt skupiony był na nie puszczeniu jej, by zauważyć portal tuż za swoimi plecami. Otworzył usta, by coś powiedzieć i zaprotestować, nie zdążył jednak. Runął w dół. W myślach zdążył jedynie zakląć i już zamierzał zmienić się ponownie w charakterystyczną dla jego odmiany mgiełkę, gdy poczuł coś pod plecami. Piasek... Podróż zatem trwała stanowczo za długo. Coś tu nie grało. Zwłaszcza, że ta rogata zdzira siedziała na nim okrakiem, gdy tymczasem nad jej głową gasł portal.

Morrison w jednej chwili zrozumiał, co się stało. I nie wyglądało to na przypadkowe przeteleportowanie w akcie desperacji... Sądząc po minie kobiety, spodziewała się tego od dłuższego czasu. Christopher za to nawet nie próbował się spod niej wyrwać, jedynie przysłuchując się jej słowom. Z każdym słowem jego twarz coraz bardziej pochmurniała. Nie było do końca wiadomo, jak to możliwe, ale stawała się jeszcze bardziej nieuchwytna i lodowata, niż zazwyczaj. To widocznie musiało być rozdrażnienie w jego wykonaniu. Irytacja, że dał się podejść czarownicy.
- Owszem, mam ciebie za idiotkę.
Mruknął cicho, po czym podniósł się nieco do góry. Kompletnie nie przejął się tym, że była to wyjątkowa bliska odległość. Nie znajdowali się w sytuacji, w której mogłoby to być oznaką czegokolwiek innnego, niż wrogości. Strażnik zamierzał dać arystokratce do zrozumienia, że takie napieranie na niego go nie zdominuje. Niemal widział wściekłość w jej oczach. Zbyt wiele wręcz widział, o czym dopiero potem się przekonał. Teraz jej emocje były o wiele lepiej widoczne, niż zazwyczaj.
- Nie dałaś mi ani jednego powodu by sądzić, że jest inaczej. Tak bardzo ufasz magii? Co, jeśli nie zmienisz się na czas? Co, jeśli portal nie zadziała albo źle go wyliczysz? Gówno mnie obchodzą cudze eliksiry. Mam chronić ciebie.
Ostatnie zdanie praktycznie warknął jej w twarz. Miał zamiar nieco dłużej jej jeszcze tłumaczyć, dlaczego to co robi to skrajna głupota. Wtedy jednak coś się zmieniło... POjawiły się inne emocje, a on skupiony na tym fakcie, zapomniał dopowiedzieć nieco więcej do swojego monologu.
- Wykonuję rozkaz. Moje życie to stowarzyszenie i skoro nie przemawia do ciebie zwyczajna troska, to wbij sobie coś do łba. To swoje, nie twoje życie chronię.
W końcu mógł się ruszyć. Dopiero wtedy dziewczyna wreszcie zlazła z niego i polazła w kierunku jaskiń. Dachowiec powiódł za nią zirytowanym wzrokiem, po czym spojrzał przez chwilę na wzburzone morze. Mając dość moknięcia od deszczu oraz siedzenia na piasku mężczyzna w końcu ruszył w ślad za Drzazgą.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Słowa które, Dachowiec niemal wykrzyczał mi w twarz, ciążyły teraz na mnie równie dotkliwie co przemoczone ubrania. Zmierzając do jaskini, wbijałam stopy w piasek, z taką siłą, jakbym zamierzała rozbić go na atomy. Pył wszechrzeczy...
Grota, do której w końcu dotarliśmy, okazała się dość wąska, lecz zaskakująco głęboka. Stanowiła zatem dobre schronienie, przed szalejącą na zewnątrz pogodą. I jak się okazało, nie byliśmy jej pierwszymi bywalcami. Świadczył o tym pozostałości paleniska oraz kłoda, doszczętnie obdarta z kory, którą ktoś musiał przeciągnąć tu aż znad brzegu. Na nasze szczęście, nie była, zamieszkała co zdradziłby zapach. Może jedynie gdzieś przy samym sklepieniu, drzemała rodzina nietoperzy. Choć, tutaj szczęście postanowiło się uśmiechnąć, nie skazując nas na przeczesywanie kolejnych jaskiń, w czasie kiedy nawałnica na zewnątrz wciąż przybierała na sile... Jak długo mógł trwać sztorm? Tego nie dało się przewidzieć...
By zająć czymś myśli, zaczęłam wyrzucać z bezdennej sakwy, rzeczy, które były teraz niezbędne. Takie jak choćby kilka wiązek chrustu, rozpałka, oraz kilka pudełek zapałek. To nie był piękny i upalny letni, dzień... było chłodno, zaś mokre ubrania lepiące się do skóry, tylko potęgowały to odczucie. Zajęłam się, rozpalaniem ogniska. Starając się wyciszyć myśli, lecz to wydawało nieosiągalne.
Byłam zirytowana... tak wieloma kwestiami, że nie widziałam nawet, na jakiej powinnam się teraz skupić. Niemal wszystkie dotyczyły jednak ogoniastej istoty, która podążała moim śladem.... Z równowagi, najbardziej wytrącał mnie fakt, że sama dawałam się ponosić emocjom... A przecież, potrafiłam je ukrywać, a nawet udawać. Robiłam to dziesiątki razy, wyciągając informacje od Opętańców, ale nie tylko. W owych kręgach nie raz zdarzały się przecież, osobniki, irytujące, żałosne, natarczywe, a nawet wyposażone w cały zestaw ów przywar... Wtedy potrafiłam, zacisnąć zęby, w porę ugryźć się w język i schować dumę do kieszeni. Gdy chciałam, potrafiłam zgrywać nawet milutką panienkę, oczarowaną „elokwencją” swego rozmówcy. Dlaczego więc teraz nie umiałam postąpić w podobny sposób? I czemu los (czy może raczej przeklęty Arcyksiążę) postawił na mojej drodze, kogoś tak cholernie upartego... W tym jednym byliśmy do siebie podobni, bo najwyraźniej żadne z nas nie wiedziało, kiedy odpuścić. Po tym wszystkim, co zaszło, w pewnym stopniu mogłam uznać, iż wyszłam zwycięsko z tego starcia. Nie dało się bowiem ukryć, iż udało mi się wytrącić z równowagi swego obrońcę. Biła od niego irytacja, którą tak usilnie starał się ukryć. Wygrana, nie cieszyła mnie, tak jak bym tego oczekiwała... Może z przyczyny tego, iż sama tak łatwo zdradzałam mu targające mną odczucia? Bo mogłam się, założyć, iż tego dnia, większość czasu dało się ze mnie czytać jak z otwartej księgi. A może chodziło o postawę Ogoniastego, który starał się sumiennie wykonać powierzone mu zadanie, mimo iż zdecydowanie nie był zadowolony z przydziału, który otrzymał. Przez większość, czasu nie dopuszczałam do siebie myśli, że ten koci idiota faktycznie zacznie sam nadstawiać karku, tylko po to, by powstrzymać mnie przed ryzykiem... Prychnęłam, wspominając jego ostatnią wypowiedź, o chronieniu własnego życia, które wydawało mi się idiotyzmem. Jeśli chciał chronić własną, głowę to nie powinien wystawiać jej na ryzyko. Wszak, każdy wypadek, a nawet śmierć... dało się wytłumaczyć, to zawsze było lepsze wyjście, niż przegrać własne życie z cudzej winy... Ja zaś im dłużej myślałam o tym wszystkim, tym gorzej się czułam... A może to jedynie, adrenalina, która zaczęła opadać, sprawiała, iż zaczęły o sobie przypominać, dotąd ignorowane problemy. Rozcięcie na głowie, nie było tak nieznośne, jak ból odzywający się w boku. Efekt, obicia się o skalną półkę, po tym, jak grunt uciekł mi spod nóg.
Już podnosiłam dłoń, by dokładniej zlokalizować miejsce bólu, gdy przypomniałam sobie o Strażniku... wówczas szybko porzuciłam swój zamiar, nie chcąc dawać mu choćby namiastki argumentu, który mógłby wykorzystać na swą korzyść. Skończy się na siniakach i obtarciu, po których nie zostaną ślady... kiedy już w spokoju, będę mogła skorzystać z odpowiednich maści oraz eliksirów. Rany na głowie, nie mogłam jednak ukryć, potem, będę musiała ją przemyć, była na tyle mała, że mogło obyć się bez bandaży.
Przez cały ten czas, milczałam. Mimo iż, znalazłam już co najmniej kilka dobrych i dostatecznie złośliwych uwag, będących kontrą dla jego wypowiedzi z plaży. Choćby o moim poleganiu na magii albo nieprzyjmowaniu troski. A mimo to siedziałam cicho, co mój towarzysz najpewniej przyjmował z nieopisaną ulgą. Nerwowość, którą zdradzały moje ruchy, mogła jednak zdradzać, że milczenie wcale nie jest moją oznaką pokory.

Gdy ognisko, w końcu nie wymagało dalszego pilnowania, zajęłam się następnym punktem z długiej listy problemów. A mianowicie przemoczonymi ubraniami. Nie spoglądając nawet w stronę Dachowca, zaczęłam ściągać z siebie, poszczególne części swego stroju, które z cichym plaskiem lądowały na podłodze. Wszelkie paski, rękawiczki, peleryna oraz nieprzyzwoicie długie buty leżały pod jedną ze ścian, tam, gdzie docierało do nich ciepło bijące od płomieni. Jako ostatni dołączył do nich gorset, przy którego ściągani, przez twarz przemknął mi grymas bólu. Pozostając w koszuli oraz spodniach, z których nadal ściekała woda, usiadłam na ziemi, zapierając się plecami o pień, który miałam za sobą. Jedyne, na czym pragnęłam się teraz skupić to ciepło bijące od niewielkiego paleniska.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Przeklęty kot chodzi moimi ścieżkami !  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Dachowiec okazał się być ledwie parę metrów za Seamair, gdy ta cała wręcz emanując wściekłością kierowała się do jaskini. Widział jak wyżywa się na zwykłym tylko piasku. Rzeczy, która zapewne nieraz by jej uratowała skórę, gdyby postanowiła znów się wspinać na skały. To nie paskiem się teraz jednak martwił, a nawet nie samą arystokratką. To o siebie się martwił, bo ewidentnie otrzymał zadanie, którego dla odmiany nie mógł wykonywać przez cały czas i ze wszystkich swoich sił. Było kilka powodów, dla których kochał pracować, a jednym z nich była możliwość zajęcia czymś myśli. Lecz jeśli miał wybierać między podobnymi cyrkami, a kilkoma zbędnymi chwilami, to chyba zbliżał się mu pierwszy od lat urlop. Tego dnia nie stało się nic na szczęście ani jemu, ani osobie, którą otrzymał rozkaz chronić. Dachowiec był jednak pewien, że to jeszcze nie koniec ze strony kobiety i ta w przyszłości wiele jeszcze razy wystawi na szwank własne życie oraz zaufanie do jej rozsądku. Na dziś przynajmniej miała chyba dosyć. Nie pyskowała już w ogóle i zajęła się rozpalaniem ognia. Była to chyba pierwsza pożyteczna rzecz, jaką zrobiła od rana.

Grota okazała się nieco bardziej przytulna, niż Morrison z początku mógłby się spodziewać. Większość zapewne złapałaby się za głowę i zapytała, jak można odprężyć się w tak nieprzyjemnym miejscu. Ale nie ten strażnik. Pół życia spędził w temperaturach o wiele niższych od tego, co można zaznać w tych okolicach. W dodatku umiejscowił się w najbardziej strategicznym miejscu, w jakim tylko mógł. Przy samym wyjściu. Miał pewność, że czarownica nie zdoła już mu uciec, chyba że przez portal. Wyłom w skale okazał się na tyle wąski, że nawet fizycznie nie miała zbytnio możliwości go wyminąć. Do tego... milczała. Wreszcie, po całym dniu wleczenia się z nią i znoszeniu jej dąsów oraz złośliwości, mógł dla odmiany posiedzieć w ciszy. Nie pokazywał tego, ale był już poważnie zmęczony całym dniem oraz wydarzeniami sprzed ledwie chwili. Wiele rzeczy podczas pobytu w jaskini zataił. Między innymi swoje emocje, o których ponownie świadczyć mógł tylko ogon leniwie przesuwający się gdzieś z tyłu w ciemnościach. Nieco sztywno, co świadczyło jawnie o irytacji i mętliku w jego głowie. Twarz mężczyzny pozostawała wręcz jeszcze bardziej chłodna, niż zazwyczaj, jeśli jednak coś wyrywało mu się w postaci ruchu ogonem, to musiało wyjątkowo zająć myśli strażnika. A zajmowała je głównie irytacja połączona z ponurymi wizjami tego, jak całe to zadanie się zakończy. Od śmierci samego ochroniarza, na dokonaniu żywota przez nich obojga kończąc. Po dzisiejszym dniu miał naprawdę wiele wątpliwości. Dopiero poznawał swoją klientkę i próbował wyczuć grunt swoimi działaniami, lecz zdążył już się o czymś ważnym przekonać. Ochrona kogoś, kto nie chce ochrony jest jeszcze trudniejsza od zabicia tej osoby.

Sam Christopher wkrótce postanowił oprzeć się o kamienną ścianę. Wbił wzrok w przeciwległe do niego skały, stając się tym samym czymś w rodzaju naturalnego zagrodzenia wyjścia z jaskini. Nie zamierzał się już póki co uganiać za arystokratką. Był znacznie dalej od ognia w stosunku do czarownicy, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało. Nawet to nikłe ciepło bijące z paleniska całkowicie mu wystarczało. Przemoczone ubrania stanowiły za to coś w rodzaju pancerza, którego za żadne skarby nie zamierzał zdejmować. Nie musiał się obawiać chorób. Jego układ odpornościowy potrafił w ciągu kilkunastu minut wydalić lub zneutralizować śmiertelną truciznę. Szczerze wątpił, by odrobina chłodu mu zaszkodziła. Zresztą, czułby się zbyt odkryty w obecności tej konkretnej osoby. Podobnych oporów nie miała za to jego rogata towarzyszka, która w najlepsze zaczęła wyskakiwać z ubrań. Strażnik w pewnym momencie zaczął nawet podejrzewać, że to kolejny z jej docinków i zaraz stanie przed nim naga. Na szczęście ten scenariusz się nie spełnił. Zatrzymała się, chociaż z wielkim bólem, dopiero na gorsecie. Jej ochroniarz przez dłuższą chwilę poważnie zastanawiał się, czy powinien w tym momencie coś powiedzieć. Przez prawie cały czas jedynie milczał, co najwyżej przyglądając się poczynaniom kobiety. Ona wyraźnie zaciskała zęby, byle nie kontynuować rozmowy, która naruszała jej bariery. Akurat w tym mógł ją zrozumieć. Dlatego ostatecznie nie powiedział praktycznie nic. Wszak daleko mu było do osoby rozmownej.

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach