Wyprawa przez szlak miraży — czyli na pustyni wszystko się może zdarzyć...

Alnari
Gif :
Wyprawa przez szlak miraży — czyli na pustyni wszystko się może zdarzyć... 5PUjt0u
Godność :
Alnari De Margant
Wiek :
Jakieś 619 lat, ale wyglądam na jakieś 19 no może
Rasa :
Szklany Człowiek - Podrasa - Naczynie Magii
Wzrost / Waga :
169 cm i 111 kg
Znaki szczególne :
Kryształowy blask widoczny w spojrzeniu, długie i lśniące włosy o szafirowej barwie.
Pod ręką :
Bezdenna sakwa a w niej wszystko co powinna nosić ze sobą zarówno dama jak i zawodowa łowczyni koszmarów.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t268-revi-destin#414 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1067-alnari
AlnariOcalały Klejnot
Wyprawa, której trasa ciągnęła się, przez ostępy Namalowanej Pustyni ciągnęła się już drugi tydzień. Przez ten czas przynajmniej nie mogłam narzekać na nudę czy brak doznań artystycznych. Ogromne obrazy unoszące się na niebie, czy też wystające spośród wysokich wydm piaskowce tworzące niezwykle fantazyjne konstrukcje dostarczały rozrywki. A w każdym razie komuś, kto potrafił docenić piękno płynące ze sztuki. Niestety większość zwerbowanych przeze mnie ludzi nie posiadała owego daru... Mieli jednak inne zalety, dzięki którym byłam w stanie przymknąć oko na brak ogłady co poniektórych osobników. Zebrana przeze mnie grupa, znała te tereny i wiedziała jak przeprawić się przez nawet najbardziej zdradliwe ze znanych szlaków. Zaś dzięki odpowiedniej motywacji w postaci kilku złotych monet i obietnic udziału z przyszłych zysków, byli nawet skłoni zboczyć z bezpiecznej ścieżki.
A między innymi taki był właśnie cel tej wyprawy. Miałam zamiar sprawdzić plotki dotyczące dawnych artefaktów pogrzebanych wśród pustynnych ruin. Na samą myśl o nowych obiektach do prowadzenia swoich studiów na temat natury magii, przeszywały mnie przyjemne dreszcze. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że plotki i legendy mogły okazać się bujdami lub że to, co kryło się na pustkowiu, już dawno zostało z szabrowane. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma.
Nowa partia ziół, tytoniu oraz kilku naprawdę interesujących antyków sprawiała, że wypraw nie zapisze się jako strata czasu i energii. Część towaru nadal czekała na nas w jednej z osad. To właśnie tam musiałam się teraz udać wraz ze swym orszakiem. Należało też uzupełnić zapasy i może ponękać kilku miejscowych w celu zweryfikowania informacji...

Niestety miałam okazję, przekonać się jak niegościnne potrafią być te rejony.... zresztą nie pierwszy ras.
Gdy od osady dzieliło nad zaledwie kilka godzin drogi, moja niewielka karawana została napadnięta. Ktoś musiał nas obserwować... gdyż agresorzy zwyczajnie się na nas zaczaili. Ich wygląd oraz znajomość terenu jasno dawała do zrozumienia, iż muszą być jakaś lokalną szajką... Napastnicy dobrze się przygotowali, to należało im oddać. Nie tylko mieli przewagę liczebną, ale już na samym starcie udało im się nas przyblokować. Z żalem spoglądałam na truchło jednego z pary wierzchowców ciągnących wóz. Drugie ze zwierząt na skutek przerażenia wierzgało i miotało się tak bardzo, że nie tylko mogło zniszczyć całą konstrukcję, ale i pokaleczyć się do tego stopnia, iż przestanie być użyteczne. Jeden z moich najemników zdecydowanie nie był zadowolony, gdy nakazałam aby odciąć pasy i puścić rumaka wolno. Nawet jeśli ucieknie, będą większe szanse, że dościgniemy go na luzakach, gdy to wszystko już się skończy. Możliwość porażki nie wchodziła w grę i trzymałam się tego zdania, nawet wówczas gdy dwójka moich ludzi właśnie broczyła krwią, bawiąc piasek na całkiem nową barwę.
W powietrzu dosłownie iskrzyło od magicznych wyładowań... co budziło we mnie niezdrowe podniecenie, zdecydowanie nieodpowiednie w tym właśnie momencie.
Zeskoczyłam z grzbietu karego Equesa i podbiegłam do jednego z rannych. Przywołałam innego z najemników by ten zaciągną towarzysza za jeden z wozów. Obecnie stanowiący naszą główną osłonę. Sama w tym czasie zajęłam się osłonięciem obu mężczyzn, przed potencjalnym atakiem. Zwykle nie lubiłam brudzić sobie rąk, ale pech chciał, że zraniony Lunatyk był naszym głównym przewodnikiem, był też przydatny na kilku innych polach... zatem nie chciałam, by zbyt szybko rozstawał się ze światem żywych. Moja banda była dobrze zorganizowana, dlatego nie musiałam każdemu z osobna wydzielać poleceń. Nie bez powodu wybrałam takie, a nie inne osoby. To nie honor, lecz chęć zarobku, sprawiała, że nie uciekli w popłochu, porzucając mnie oraz wozy z towarem.
W tym momencie największe utrapienie stanowili łucznicy... o czym przekonałam się osobiście. Chwila nieuwagi, podczas własnego ataku sprawiła, że moje ramie zostało draśnięte przez strzałę. Na piasek posypały się drobne kryształowe odłamki, ukazując to, w jaki sposób zbudowane było moje ciało. Draśnięcie, które szybko się zregeneruje... ale i tak o jedno za dużo.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Podróż przez pustynię była nie tylko nieprzyjemna i uciążliwa, ale niezbędna. Raz, że przepłynięcie wokół linii brzegowej byłoby czasochłonne. Dwa, staże brzegowe i celnicy drodzy w przekupieniu. Trzy, jej dodatkowym małym projekcikiem było pokopanie trochę łopatą i zdobycie jednego ze skarbów. Mapa do niego znajdowała się na Jolly Rogerze odkąd przejęła nad nim dowodzenie, ale nigdy nie było jej po drodze na środek niebezpiecznych terenów lądowych.
Sam nie potrafiła nawigować po lądzie, a tym bardziej po pustynnym środowisku - bez punktów orientacyjnych i bez wiedzy o żyjących tu istotach. Mała karawana złożona z dziwnych jucznych zwierzaków i lokalnych przewodników z ich świtą ochroniarzy byli świetną ekipą. Niewybredne dowcipy, gry karciane, których nigdy wcześniej nie znała i cudowne historie o grobowcach pełnych bogactw i niebezpieczeństw były niesamowitą, przyjemną odmianą od żeglarskich bajań, do których przywykła i które z rzadka były ją w stanie zadziwić.
Swojej małej załodze obiecała sutą pensję za dostarczenie jej na drugą stronę pustyni i “napiwek” za zahaczenie o punkt kontrolny i pomoc… w ogarnięciu tego co tam znajdą. Nie wiedziała, czy miejsce oznaczone na mapie było już ograbione, a może było ponurym żartem poprzedniego kapitana łodzi. Nie zdziwiłaby jej ta druga opcja. Tylko szaleniec wytrzymałby długo w towarzystwie specyficznej załogi zupełnie samotny.
Mieli zatrzymać się miasteczku tranzytowym, przy jednej z niewielu oaz w okolicy. Uzupełnić zapasy na dalszą podróż, wypocząć i może kupić jakieś bibeloty, które zainteresują panicyków i damulki, którzy właśnie tego pragną.
Mapa skarbów wskazywała wyczekiwanego “X” gdzieś w okolicach osady, ale gdy dotarli w zaznaczone okolice nie było tam nic. Punktów orientacyjnych, kompas zachowywał się zwyczajnie, nie dało się wyczuć żadnej magii. Zero, nic, null.
Samantha była wściekła i nie ukrywała tego. Cisnęła kawałek papieru na ziemię i krzyknęła, wbijając go pięścią w piach.
Dodatkowa opłata, zmarnowany czas, płonne nadzieje - wszystko było na nic. Klęczała w piachu przeklinając los, ludzi i bogów w każdy znany jej sposób.

Wpierw zignorowała krzyk i zamieszanie za nią. Nie znała ani języka ani kultury rdzennych ludów, ale z wielu nocnych wypoczynków wydedukowała, że są raczej emocjonalni i często zwykłe rozmowy brzmią jak kłótnie albo wzajemne wyznawanie sobie miłości.
Dopiero, gdy poczuła i usłyszała głośne dudnienie kopyt i ryk zwierzęcia, które niemal stratowało ją uciekając w panice zrozumiała o co chodzi.
Szybko obejrzała się za siebie próbując ogarnąć sytuację. Widziała jak jej przewodnicy i “ochroniarze” zbierają się błyskawicznie i uciekają. Panika i pośpiech jakimi się wykazywali sprawił, że wściekła się jeszcze bardziej?
- Nie dość wam zapłaciłam, kurwie syny? Co tu się dzieje?! - Krzyknęła widząc jak zawracają wierzchowce.
- Nie dość.Nie umawialiśmy się na nich. - Odpowiedział jej główny przewodnik.
Szybko zrzucił jej niewielki bagaż na ziemię i popędził za resztą swojej drużyny zostawiając ją samą wśród wydm i w zupełnej niewiedzy.

Sam nie miała zbyt wiele do wyboru. Została sama w środowisku, którego nie znała. Rozglądając się nie widziała nawet skąd to całe zamieszanie. Jedyne co słyszała to wydobywające się zza piaszczystego wzgórza krzyki. Siedząc w miejscu umarłaby tylko z odwodnienia. Jedyne co jej pozostało to iść tam, pomóc komu może i mieć nadzieję, że odwdzięczą się bardziej niż jej byli towarzysze za jej złote monety.

Od razu wyciągnęła miecz i odłączyła sztylet od głowni. Biegła tak szybko jak tylko mogła po piasku dysząc ciężko i klnąc pod nosem. Wyściubiła nosa orientując się w sytuacji i zobaczyła bandę łachmaniarzy atakującą inną bandę łachmaniarzy. To, czym odróżniali się od siebie w jej głowie było tylko to, że jedni mieli karawanę, a drudzy stosowali niecną i skuteczną taktykę. Paru strzelców na wzgórzu ochraniających kilku siepaczy z przodu.
Nie myślała zbyt wiele (generalnie, ale akurat to tyczyło się tej chwili) i wybiegła wprost na jednego z nich.
Kochała nienawidzić piach, ale w tym momencie był jej największym przyjacielem. Tłumił wszystkie jej kroki tak znacząco, jak je utrudniał. Podbiegła do pierwszego lepszego z nich i bezceremonialnie dźgnęła go swoim sztyletem parę razy, tuż pod żebra. Nim którykolwiek z pozostałych strzelców zdążył się zorientować, że coś jest nie tak podbiegła do następnego, który akurat wypuścił strzałę która raniła kryształową pannę. Ostry rodowy miecz i siła jaką włożyła w cios odcięła obie ręce rabusia w przegubach. To zabójstwo, było jednak znacznie mniej eleganckie i skryte niż poprzednie. Łucznik zaczął wrzeszczeć w niebogłosy nim powaliła go na ziemię kolejnym dźgnięciem.
Pozostała dwójka od razu zwróciła się w jej stronę. Wycelowali i strzelili szybko. Szybciej niż oczekiwała po bandzie rabusiów.
Pierwszy strzał minął jej bark o centymetry, drugi przebił gruby płaszcz, który nosiła i wbił się wprost w jej lewe ramię. Ciągnięta siłą uporu kontynuowała szarżę pod ostrzałem. Nie mogła dbać o karawanę, ale przynajmniej chwila wytchnienia od ostrzału musiała dać im przewagę.
Następne dwa strzały sparowała swoimi wybuchającymi majtkami. Na własnej skórze przekonałą się, że nie są one ani płonące ani zaklęte płomieniem, a to znaczy że bezpiecznie było się nimi zasłonić.
Małe pirackie małpki w beduińskich strojach dzielnie przyjęły trzy ciosy, rozpadając się w proch. Cudem doskoczyła do kolejnego łucznika przebijąjąc go mieczem, tuż przed tym jak zdążył wycelować strzałę w jej gardło. Po przebiciu go nie zatrzymała się jednak, a szarżowała z przebitym i szybko tężejącym - z powodu zimna jakie produkował jej miecz - ciałem. Zrzuciła zwłoki będąc o metr od ostatniego żyjącego łucznika. Ten, wyciągnął zza pleców półtorej metrowy kij wymachując nim jak cepem. Nie był może szermierzem, ale muskuły i prędkość sprawiły że ciężko było jej skrócić dystans.
W końcu podskoczyła do przodu, rzucając w niego sztyletem, by jakoś odwrócić jego uwagę i dźgnęła go między żebra, tuż w splot słoneczny. Miała nadzieję, że powali to wielkoluda od razu. Ten jednak ostatnim tchnieniem siły (i powoli zamarzających płuc) zamachnął się znad głowy prosto w nią. Nie mogła go uniknąć, był zbyt szybki a podłoże zbyt niepewne. Próbowała odskoczyć i uchylić głowę przed zabójczym ciosem.
Dało słyszeć się obrzydliwy dźwięk i trzask, a zaraz potem krzyk Sam. Pałka trzasnęła ją prosto w ramię. Jeśli nie złamała jakimś cudem jej kości, to ta na pewno pękła i uszkodziła jej mięsień. Upadając na ziemię i łapiąc się za ranę spojrzała na olbrzyma, który z mieczem w klatce piersiowej dyszał ciężko oparty o swoją maczugę i patrzył na nią z powoli gasnącymi oczyma. Samantha doczołgała się do niego i trzasnęła go pięścią w twarz. Musiała się spieszyć i zregenerować się, póki miała okazję.
Zerwała szatę z szyi niemal martwego już mężczyzny. Przeważnie wystarczało tylko przebicie skóry kłami… była za bardzo wściekła i obolała, a on jej się naraził. Złapała skórę gardła w zęby i szarpnięciem zrobiła wielką tuż przy aorcie. Wessała się w nią łapczywie czując jak siły życiowe wracają. Nie była w stanie wypić wszystkiego co miał do zaoferowania, a krew ciekła jej po brodzie, szyi i oznaczyła szarą szatę szkarłatem. Wyciągnęła miecz z wnętrza, już na pewno martwego złodzieja i wyciągnęła z piachu swój sztylet.
Dysząc ciężko splunęła sobie pod nogi gęstą śliną zmieszaną z krwią i spojrzała na karawanę. Nie była pewna czy walka nadal trwa, jednak powoli zaczęła schodzić z wydmy w ich stronę.

Powrót do góry Go down





Alnari
Gif :
Wyprawa przez szlak miraży — czyli na pustyni wszystko się może zdarzyć... 5PUjt0u
Godność :
Alnari De Margant
Wiek :
Jakieś 619 lat, ale wyglądam na jakieś 19 no może
Rasa :
Szklany Człowiek - Podrasa - Naczynie Magii
Wzrost / Waga :
169 cm i 111 kg
Znaki szczególne :
Kryształowy blask widoczny w spojrzeniu, długie i lśniące włosy o szafirowej barwie.
Pod ręką :
Bezdenna sakwa a w niej wszystko co powinna nosić ze sobą zarówno dama jak i zawodowa łowczyni koszmarów.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t268-revi-destin#414 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1067-alnari
AlnariOcalały Klejnot
Trwająca walka zbierała coraz śmielsze żniwa. Pole walki to ulubiony parkiet, po którym śmierć poruszała się z niebywałą gracją. A to nie łatwe, kiedy na każdym kroku można potknąć się o czyjeś zwłoki albo ich fragmenty...
Obie strony ponosiły straty i jasno dawały do zrozumienia, że kapitulacja czy ucieczka nie wchodzą w grę. Godne podziwu, choć sama wcale nie odrzucałam ucieczki, jeśli zajdzie taka, a nie inna konieczność. Owszem poniosłabym pewne straty, ucierpiałoby również moje ego... ale zawsze lepiej pozostać żywym dezerterem z szansą na wzięcie odwetu, niźli trupem, który nad wartość własnego życia wynosił honor. Znałam wiele osób, które wybierały w ten sposób. Czyj wybór był tym właściwym? Lubiłam zadawać to pytanie. Zwłaszcza gdy co jakiś czas przechadzałam się cmentarnymi alejkami, zaglądając do dawnych znajomych a czasem również nieprzyjaciół.
Jak mało kto ceniłam sobie dar życia. Nie każdy potrafił to dostrzec.
W czasie walki nie wpadałam w tak zwany bitewny szał, rzucając się do gardła każdemu przeciwnikowi, który akurat się napatoczy. Obserwowałam całe pole walki. Analiza oraz ocena własnych możliwości to coś, o czym niektórzy łatwo zapominali w emocjach. Kiedyś i mnie się to zdarzało... jakieś parę wieków wstecz. Dziś nauczyłam się, by wykorzystywać ten fakt na własną korzyść. Gdy brakło siły, należało wykorzystać spryt... lubiłam strategię z pułapką i przynętą. Gdy ponownie wbiegłam za osłonę wozu, skupiłam się i skorzystałam z jednej za swoich mocy. Pozwalała mi na stworzenie własnej wyjątkowo wiernej i jak najbardziej realnej kopii. To moja przynęta ruszyła na pierwszą linię, na której niestety zachowywała się dość nieporadnie... zmuszana do tego, by stale się cofać a w końcu uciekać. Gdy dwójka oponentów ruszyła za łatwą ofiarą, ja czekałam, aż znajdą się we właściwym miejscu. Tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej pozostały odłamki kryształów, które teraz niespodziewanie urosły, przekształcając się w kolce, które dosłownie rozdarły bandyckie ścierwa.
Zajęta własną dywersją z pewnym opóźnieniem dostrzegłam istotną zmianę która zaszła na polu walki. Ustał deszcz strzał, co znacznie usprawniło szturm, jaki prowadzili moi ludzie. Wtedy też dostrzegłam osobę, odpowiedzialną za przechylenie szali zwycięstwa na naszą stronę. Początkowo myślałam, że to jeden z moich najemników... lecz przez wspólną wędrówkę, zdarzyłam oswoić się z każdą twarzą czy sylwetką, gdyż część moich sprzymierzeńców skrywała swe oblicza za maskami. Twarz kobiety, która zmierzała w naszym kierunku była mi obca. Czyżby zdrajczyni, która dosłownie postanowiła wbić nóż w plecy, własnym towarzyszom? Byłby w tym sens, gdyby nie fakt, że to atakujący zdawali się mieć nad nami przewagę w początkowej fazie starcia. Po co zatem zmieniać stronę? Kolejną zastanawiającą rzeczą była skuteczność, która wyróżniała nieznajomą spośród pozostałej zgrai bandytów. Ciekawe...
Po zlikwidowaniu głównego zagrożenia walka nie trwała już zbyt długo. Przez ten czas zdarzyłam jednak stracić moją fałszywą bliźniaczkę, która w ostateczności musiała posłużyć mi za żywą tarczę. Widok swego lustrzanego odbicia, roztrzaskującego się na kawałki zawsze niósł ze sobą trwogę, ale również inne dość niepokojące wrażenie. Wizg bata rozdarł powietrze, płynie zlewając się z rykiem bólu, jaki właśnie wydobył się z ust mojego niedoszłego zabójcy... Kocur już nigdy nie miał spojrzeć na świat w ten sam sposób... a w każdym razie byłoby to trudne zważywszy na fakt, iż cios pozbawił go jednego oka. Potrzebowałam jeńca i padło właśnie na niego. Przesłuchanie miało jednak zaczekać... wydałam jednak odpowiednie komendy dotyczące kocura. Ta banda mogła być po prostu pospolitymi bandytami liczącymi na łatwy zysk. Ale może w tym wszystkim kryło się jeszcze drugie dno? Być może miejscowi uznali, że warto pozbyć się naszej karawany jeszcze z innego powodu. Napad i kradzież mogły stanowić wówczas idealną przykrywkę dla oryginalnego celu. Zdarzyłam narobić sobie nieco wrogów... może któryś z nich postanowił dostarczyć mi godziwej rozrywki. A może sprawa wiązała się z pogłosami dotyczącymi ruin oraz kryjących się w nich skarbach? Byłam pewne, że właściwe metody zastosowane w czasie wywiadu z kocurem, rozwikłają moje wątpliwości.
Teraz swoją uwagę skupiłam na nieznajomej wojowniczce, podobnie jak i reszta mojej załogi. A w każdym razie ta jej część, która nie zbyła zajęta łataniem swych ran. Zerknęłam na własne. Kilka stłuczeń i odprysków, które już poddawały się samoistnej regeneracji. Nic wielkiego. W gorszym stanie były jednak moje szaty. Zbryzgane posoką jednego z nieszczęśników, rozerwanych przez kryształowe kolce. Widać nadal byłam blisko by uniknąć krwawego prysznica. Kąpiel momentalnie wyprasowała się liście moich aktualnych pragnień. Niestety nasze dotarcie do oazy miało znacząco wydłużyć się w czasie. Obecnie musiałam zająć się pilniejszymi kwestiami. Takimi jak wyjście naprzeciw nieznajomej. I tak też się stało.
-Gwiazdy są nam dziś przychylne, skoro w chwili trwogi postanowiły zesłać nam niespodziewanego sojusznika.
Oznajmiłam, zaś moją twarz ozdobił tajemniczy uśmiech sięgający oczu. Często wierzyłam w przychylność niebios, lecz w tym przypadku nie miałam pewności czy faktycznie jest to ich łaska. Byłam ciekawa, co ma do powiedzenia nasza dobra samarytanka...
-Widziałam Twój wyczyn, a przynajmniej jego część. Ambitne i ryzykowne zagranie. Które pomogło nam w odniesieniu zwycięstwa. Imponujące.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Walka dochodziła już końca, gdy zwlekała się z piaszczystej góry. Większość potyczek wyglądała jak typowa walka rabusiów z rabusiami, do której przywykła i w których często brała udział — jedna banda w łachmanach obijała drugą, ubraną niewiele lepiej.
Już z daleka jednak była w stanie wyłapać jednak aberrację, która czaiła się wśród broniących się przed bandytami. Dziwna, blada istota biegała i walczyła z niesamowitą zażartością i gracją. Już z oddali widziała kryształy wyrastające z ziemi. To jak powiela się a klony walczyły z równą zażartością co ona sama.
Nie żyła może długo, ale zdecydowanie wiedziała, tyle że byle pleb czy nawet herszt bandy rzadko kiedy posiada tak eleganckie i dystyngowane zdolności. Każdy abordaż w jakim brała udział podziwiała piękne efekty zdolności uwalnianych przez rycerzy i paniczyków. Szkoda dla nich, że większość z nich po prostu wyglądała imponująco. Ta istota zdawała się jednak mieć jakieś, jeśli nie przeszkolenie to przynajmniej doświadczenie.
Im bliżej Sam podchodziła do karawany, tym bardziej rosła jej nieprzyjemna gula w żołądku. Co, jeśli źle to oceniła i wygrali jednak „ci źli”? Co jak kryształowa istotka jest jednak hersztem bandy?
Przeklinała fakt, że wokół nie było oazy ani nawet większej sadzawki, nie tułałaby się z tymi tchórzami przez sam środek pustyni. Nie wpadłaby na Tuskenów. Przeklinała w duchu swoją chciwość i miała nadzieję, że cokolwiek zostało zakopane i oznaczone na mapie było warte tej całej podróży i kabały. Im bliżej blondynka była stóp wydmy, tym więcej oczu patrzyło właśnie w jej stronę. Widząc tyle par obcych i zmęczonych oczu na sobie odruchowo chwyciła rękojeść pewniej. Jak miała odejść właśnie tu i teraz, to przynajmniej spróbuje zabrać kogoś ze sobą.

Nie spodziewała się, jednak że zobaczy tak nietypową szklaną niewiastę i to jeszcze mówiącą tak kwieciście.
- Ano…
Odpowiedziała lakonicznie i splunęła na bok gęstą krwawą śliną, patrząc jej prosto w oczy i dysząc ciężko. Nadal nie zdjęła ręki z ostrza, nie wiedząc na ile można ufać dziwnej dziewczynie. Jej uśmiech był może słodki, ale i dziwny.
Fakt, że chwilę temu została zdradzona przez opłaconych panów z miłymi uśmiechami, a agresja i ból ciągle płynęły w jej żyłach nadal nie poluzowała chwytu na mieczu.
- Dzięki, też elegancko ich załatwiłaś. Miło się patrzyło jak ten tam wybuchł.
Odpowiedziała z większym uśmiechem i wyciągnęła rękę. Niestety był to bardzo bolesny błąd. Roztrzaskany obojczyk dał o sobie znać, gdy tylko napięła mięśnie zdejmując ją z klingi poczuła silny skurcz i chrupot kości.
Upadła przed kryształową dziewczyną na kolano. Gdyby ktoś zerknął na ten piękny obrazek z boku, bez kontekstu uznałby, że to piękna scena oddania hołdu. Jej urok szybko przerwało jednak westchnienie Sam, któremu daleko było do oh, a dużo bliżej do “Kurwisyn”.
Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo jest ranna (a przynajmniej nie bardziej niż teraz). Zdrową ręką wskazała na nogi i szatę niebieskowłosej.
- To tam, zaraz pod kolanem. O, to właśnie. To chyba mózg.
Rzuciła zdobywając się na chwilę nonszalancji i uśmiech przez zaciśnięte zęby. Nie była kobietą, która chętnie przyjmie pomoc, nawet jeśli właśnie po nią się zjawiła.
- Wasz wół jest za wzgórzem... moja torba też.
Warknęła z przepony unosząc się znowu na proste nogi i robiąc niezgrabny krok w tył, by utrzymać balans. Odruchowo poprawiła kapelusz i chrząknęła przypinając pochwę szabli do pasa.
- Pójdę po jedno i drugie. Daj mi chwilę.
Obróciła się plecami do nieznajomej i zaczęła powoli dreptać z powrotem. Dysząc ciężko mając nadzieję, że któryś z pociętych przez nią łuczników nadaje się jeszcze do jedzenia. Problemem było tylko dotarcie znowu na szczyt stromej góry.
Już po kilku krokach zorientowała się jednak, że pomysł ten wymagał pewnego usprawnienia. Osunęła się znowu na kolana i westchnęła ciężko.
- Albo niech któryś z twoich kamratów się przejdzie. Nie umiem gadać z tymi ich zwierzakami.
Powiedziała odwracając się w jej stronę, jednak wzrok wlepiła w ziemię. Jej blade policzki zaczerwieniły się z zawstydzenia. Może nie brzmiało to, jak prośba o pomoc, ale właśnie nią było. Bardzo specyficzną i brzmiącą jak rozkaz prośbą.

Powrót do góry Go down





Alnari
Gif :
Wyprawa przez szlak miraży — czyli na pustyni wszystko się może zdarzyć... 5PUjt0u
Godność :
Alnari De Margant
Wiek :
Jakieś 619 lat, ale wyglądam na jakieś 19 no może
Rasa :
Szklany Człowiek - Podrasa - Naczynie Magii
Wzrost / Waga :
169 cm i 111 kg
Znaki szczególne :
Kryształowy blask widoczny w spojrzeniu, długie i lśniące włosy o szafirowej barwie.
Pod ręką :
Bezdenna sakwa a w niej wszystko co powinna nosić ze sobą zarówno dama jak i zawodowa łowczyni koszmarów.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t268-revi-destin#414 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1067-alnari
AlnariOcalały Klejnot
Zarówno lata spędzone w niewoli, jak i te poświęcone na prowadzenie politycznych gierek wśród arystokracji, nauczyły mnie wielu cennych rzeczy. Takich jak na przykład odpowiednia wprawa w kontrolowaniu własnej mimiki. Wystarczył krzywy uśmiech, aby w jednej chwili ściągnąć na siebie bolesny cios albo przekreślić swoje szanse na dokonanie korzystnej transakcji. Dlatego teraz nawet nie skrzywiłam się, kiedy to stojąca przede mną kobieta splunęła w piach...
Kątem oka zerknęłam na broń, którą nieznajoma nadal trzymała w gotowości. Jasnowłosa znalazła się w mało komfortowej sytuacji, co tylko podkreślał ów brak zaufania. Zresztą słuszny, nie należało nazbyt łatwo zdradzać ufności, no chyba, że przychodziło zgrywać naiwną panienkę...

Uważnie przyglądałam się kobiecie, nie bardzo wiedziałam, jak ciężki był jej stan. Zawsze stanowiło to dla mnie spore wyzwanie, przez wzgląd na to, że moja własna anatomia dalece odbiegała od tej należącej do otaczających mnie istot. Coś takiego jak choćby krwawienie mi samej było obce. Byłam jednak świadoma, iż utrata krwi, była groźna i wprawiała organizm w osłabienie, mogła też stać się przyczyną śmierci.
Upadek był jednak dostatecznym dowodem na to, że nieznajoma nie wyszła z walki w tak dobrym stanie, jak pewnie miała nadzieję. Jej próba zachowania godności w tych jakże niesprzyjających okolicznościach, sprawiła, że uśmiech na moich ustach się pogłębił.
-Niewielka strata, widać i tak nie korzystał z niego należycie, jeśli pozwolił się tak podejść.
Celowo wstrzymałam się z wyciąganiem pomocnej dłoni. Miałam do czynienia z wojowniczką. Czy honorową? To akurat nie było istotne, lecz ludzie tego rodzaju nie lubili okazywać słabości. Rozumiałam to. Sama też byłam uparta i nie lubiłam „przegrywać”, a to była pewna próba siły.
-Tak też się stanie. Hm ciekawe, zatem spłoszony rumak Cię do nas sprowadził. Zaczekaj chwilę.
Zostawiłam kobietę po to, by wydać odpowiednie komendy oraz szybko ocenić poziom poniesionych przez Nas strat. Nie miałam wątpliwości codo tego, że byłby znacznie większe, gdyby jasnowłosa nie postanowiła nas wesprzeć. Nadal zastanawiałam się, co ją do tego skłoniło. Jaki miała w tym cel. Tego należało się dowiedzieć i lepiej bym osobiście się tym zajęła. Gdy tylko wróciłam, do swej nowej znajomej zaproponowałam jej, by udała się ze mną do jednego z wozów.
A dokładniej mojego. Jako że to ja finansowałam całą tę wyprawę, mogłam pozwolić sobie na pewne znaczące przywileje. Takie jak choćby posiadanie odrobiny prywatności. Gdy nocami inni rozbijali namioty, ja cieszyłam się czymś w rodzaju prowizorycznej komnaty, urządzonej we wnętrzu jednego z wozów. Mieściło się tam co prawda bardzo podstawowe wyposażenie, ale znalazło się tyle miejsca, by w spokoju móc usiąść i porozmawiać.
Teraz gdy byłyśmy już same, postanowiłam skończyć z grzecznościowym owijaniem w bawełnę.
-Jesteś ranna. Jak poważnie? I czego Ci trzeba by właściwie o siebie zadbać. Mogłabym poprosić o to naszego medyka... ale niestety nie miał wystarczająco wiele szczęścia.
Nie czekając na odpowiedź, zaczęłam rozglądać się po powozie. Spojrzeniem pełnym dezaprobaty obrzuciłam groty strzał wystające z płóciennego sufitu. Lecz tym należało zająć się później. Pochyliłam się nad stosem z książek, pochwyciwszy, pierwszy lepszy egzemplarz dosłownie wsunęłam do niego dłoń. Po chwili w mojej ręce widniało kilka szklanych fiolek o kolorowej płynnej zawartości. Eliksiry, warto było się w nie wyposażyć a, jako że były, cenne należało również odpowiednio je zabezpieczyć.
Wybrałam odpowiednią fiolę, po czym wręczyłam ją swej rozmówczyni.
-Eliksir leczniczy, jeśli potrzebujesz.
Z mojej strony była to swego rodzaju inwestycja.

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach