Wschodzący Księżyc
Pią 28 Maj - 2:10
Widać zwycięscy nie godzi się wspominać o punkcie, w którym euforia przeradza się we frustrację, gdy przychodzi świadomość, jak łatwo można zaprzepaścić wszystko.
Od pewnego czasu czułem się jak cholerny narkoman, żyjący w przekonaniu, że świat pragnie wyrwać mu z rąk ostatnią działkę...
Dopadało mnie wrażenie, iż zbyt wiele spraw przemyka mi między palcami, podobnie jak niewykorzystanych okazji. W Krainie działo się wiele, a przecież moje ambicje nie kończyły się tylko na niej.
Łatwo jednak zachłysnąć się władzą... chciałem ugryźć, więcej niż byłem w stanie przełknąć. A przecież był to jeden z błędów, jakie popełnili przywódcy Szajki. Długo ich obserwowałem... starając się zapamiętać każde choćby najmniejsze potknięcie. Tylko po to, by w odpowiednim czasie przekuć sumę błędów we własny oręż. Tak pozycja Asa, pozwalała na wiele. I chyba właśnie przez świadomość tego, że będąc jednym z zaufanych Monarszej pary, dopuściłem się zdrady, która przywiodła ich do klęski... sam miałem ogromny problem z obsadzeniem podobnej roli, z tą różnicą, że tym razem sam znalazłbym się na przysłowiowym celowniku...
I tak odwlekałem tę decyzję już stanowczo zbyt długo... Z drugiej strony, czy ktoś mógłby obwiniać mnie o opieszałość w tych okolicznościach? Wybór nie był łatwy, ale konieczny.
Nie opuszczałem dziś własnego gabinetu, mimo to dobrze wiedziałem co dzieje się w Czarnej Twierdzy oraz kto właśnie do niej zawitał. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu, wyciągając nogi w stronę kominka. Płomienie sprawiały, że cienie poruszały w niemal tanecznym rytmie, w tym obrazie zawsze było coś hipnotycznego. Miejsce, które wybrałem na swój gabinet, było obszerne i przez to zawsze panował tu chłód. Ot wrażenie nad funkcjonalność. Nie raz przeklinałem już decyzję o umieszczeniu naszej siedziby w tak chłodnym klimacie. Z drugiej strony pod względami bezpieczeństwa, warowności i wieloma innymi, lepszego można by szukać ze świecą w ręku.
W pomieszczeniu panował pół mrok, zaś ciszę mącił nieprzyjemny chroboczący dźwięk. Dość specyficzny i znajomy dla każdego posiadacza psa czy podobnego mu stworzenia. Był to odgłos intensywnego obgryzania kości.
Pod jedną ze ścian leżał wielki Phantom, którego fizjonomia odróżniała go znacznie od typowych przedstawicieli tej rasy. Był znacznie większy, z jego grzbietu wyrastały kolce oraz czarne pióra. W oczodołach czaszki jarzyły się, puste demoniczne ślepia. Te wszystkie zmiany, były wynikiem eksperymentu z esencją koszmaru. Proces zwany spaczeniem przyniósł całkiem obiecujące efekty, choć dziwna więź, jaka połączyła mnie ze stworzeniem, potrafiła dać się we znaki. Czekałem, na pojawienie się Ivora, który zaraz po pojawieniu się w twierdzy został odnaleziony przez młodą Dachówkę. Zapewne ją pamiętał, wszak sam jeszcze niedawno zajmował się jej rekrutowaniem w nasze szeregi. Asmis była obiecująca, choć jej oszlifowanie będzie wymagało czasu. Nadal nie wiedziałem komu przydzielić tę małą złodziejkę, która jak nikt inny odnajdywała się w Mieście Lalek, to też na razie zostawiłem ją przy sobie. Aktualnie pełniła funkcję gońca i odniosłem wrażenie, że w wypowiadaniu prostej formułki „Diabeł Cię oczekuje” sprawia jej niejaką frajdę... Udało mi się nawet przyłapać ją na ćwiczeniu ów kwestii. Urocze stworzenie... które za zawartość niewielkiej sakiewki, jest zdolne zakraść się w nocy do czyjejś sypialni, by zafundować jej lokatorowi wieczny sen.
Sro 1 Wrz - 17:25
Wiadomość od Enkila zafascynowała Ivora na tyle, że postanowił nawet nie zahaczać o swoją wieżę w celu przebrania się. Kruk z listem zastał go kiedy wracał z kolejnej misji rekrutacyjnej - kolejna duszyczka zawitała w szeregach Czarnych Kart aby siać chaos i zbierać jego plony. Ruszył zatem do zamku na grzbiecie swojego wiernego Alrauna. Nie miał pojęcia czego mógł chcieć od niego sam Diabeł. Zawsze gdy go wzywał było to nowe wyzwanie - cieszył się już na samą myśl. Jasne, miał już jakieś plany na ten dzień - postanowił jednak je wszystkie przełożyć. To, czy będzie torturował swoje ofiary dziś czy dopiero jutro nie sprawi im żadnej różnicy. Ba! Może nawet nabiorą nieco nadziei na to, że już nie wróci - najcudowniej krzyczą wtedy kiedy mają jeszcze trochę nadziei na to, że wrócą do swojego życia.
Puszek zatrzymał się przed główną bramą twierdzy i Baron zeskoczył z jego pleców, lądując zgrabnie na ziemi. Otrzepał czarny zdobiony srebrnymi nićmi płaszcz i uniósł twarz zasłonięta srebrną maską ku niebu. Uśmiechnął pod nią, o ile można ten sadystyczny grymas nazwać uśmiechem. Podszedł do bram i pchnął je obydwiema dłońmi wchodząc do środka. Rozejrzał się i zauważył drobną istotę czekającą na niego w przedsionku.
- Mam nadzieję, że Enkil traktuje Cię dobrze, Asmis moja droga - powiedział i skinął do dziewczyny delikatnie głową. Zaśmiał się cicho na słowa dziewczyny oświadczającej, że Diabeł na niego czeka. Cudowne stworzenie - ciekawiło go dlaczego Enkil wciąż trzymał ją w twierdzy.
Ruszył żwawym krokiem w kierunku komnaty Diabła. Jak tylko znalazł się przed drzwiami, prze jego ciało przeszedł delikatny, przyjemny dreszcz podniecenia. Jasne, Ivor nie był osobą skromną - ale nawet bez dodawania sobie czegokolwiek, wykonywał po prostu zajebiście dobrą robotę dla organizacji. Mimo wszystko znalazł w końcu miejsce, które docenia go w całej jego zepsucie i zło, które krył pod srebrną maską. Westchnął cicho próbując opanować emocje i pchnął drzwi wchodząc do środka.
- Witaj Enkil - powiedział spokojnym i ciepłym głosem Baron. - Chciałeś się ze mną widzieć, przybyłem jak szybko się dało. Więc? - Zapytał Ivor siadając na fotelu obok Cienia. Założył nogę na nogę, zdjął maskę i zapalił czarnego papierosa. Zaciągnął się bordowym dymem i położył papierośnicę wraz z zapalniczką w zapraszającym geście na stoliku między nimi. - Co mogę zrobić dla Ciebie tym razem, Diable?
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Pią 8 Paź - 0:01
-Tyree.
Obrzuciłem gościa zaciekawionym spojrzeniem, chcąc przekonać się, czy „przybyłem jak szybko się dało” nie oznaczało, przerwania jakiejś ciekawej rozrywki. Szat przybyłego nie zdobiły jednak ślady szkarłatu czy błękitu, bo przecież zawsze pod ostrze mógł nawinąć się jakiś Lunatyk... Można było zatem jedynie przypuszczać, że werbownik Czarnych Kart istotnie przybył prosto z drogi. Zamyśliłem się, przywołując w myślach ostatnie zlecenie, jakie do niego trafiło.
-Liczę, że pozyskanie dla nas nowej Eremitki przebiegło pomyślnie. Potrzebujemy ich znacznie więcej, jeśli nasz nowy projekt ma mieć jakąkolwiek rację bytu. W dodatku kompetentnych... ale zapewne już wiesz, że Ranel opuścił nasze szeregi. Szkoda tylko, że zabrał ze sobą recepturę narkotyku, nad którym właśnie pracował... musiał być cholernie dobry, skoro nawet jego twórca nie uległ pokusie i zaćpał się we własnej pracowni... Wszystko znów się opóźni...
Pod koniec rozbawienie, ustąpiło miejsca lekkiej irytacji. Zagarniecie dla siebie rynku, zajmującego się magicznymi używkami było ambitnym planem, ale również cholernie dochodowym. Aby jednak zdominować ów rewir, potrzebowaliśmy czegoś naprawdę mocnego.
Charakterystyczne zgrzytnięcie metalu o drewniany blat, sprawiło, że leniwie przeniosłem spojrzenie na maskę, za którą Mag skrywał swe oblicze. A raczej to, co się po nim ostało... Widok ten bowiem mógł przyprawić o przestrach czy mdłości nawet osoby o mocnych nerwach. Gdyby nie natura sennego wędrowcy i zapuszczanie się w ludzkie koszmary, pewnie też nie byłbym w stanie ze spokojem spoglądać na Barona. Ale tylko Cienie i sami śniący wiedzą jak upiornych scen i postaci, można doszukać się w snach zrodzonych z traumy i lęku...
Chociaż nie pierwszy raz, Ivor odsłaniał przede mną swe prawdziwe oblicze, ten widok za każdym razem robił wrażenie. Można było go zaakceptować, ale nie dało się z nim w pełni oswoić. Mruknąłem cicho i spod lekko przymrużonych powiek, posłałem swemu rozmówcy spojrzenie zaprawione złośliwą nutą.
-Powiedziałbym, że miło Cię widzieć...ale nic się w tej materii nie zmieniło.
Po nieznacznej chwili namysłu i zduszeniu rodzącej się w podświadomości paranoicznej myśli, sięgnąłem po papierosa. Wiedziony bardziej ciekawością, niż zewem nałogu, bowiem już sam zapach i kolor dymu, zdradzały, że Tyree musiała wpaść w ręce jakaś nowa mieszanka. W powietrzu zawirowała kolejna krwawa smuga, ja zaś dałem sobie chwilę na ocenę jakości tytoniu.
Znałem Barona i jego ego zbyt dobrze, aby nie skorzystać z okazji do podroczenia się z nim. Nawet jeśli finalnie ów spotkanie miało zapewnić mu awans, to czemu przed tym nie zasiać w nim ziarna niepewności?
-Wezwałem Cię, bo chcę porozmawiać o członkach, których ostatnio dla nas zwerbowałeś. Gdybyś miał wskazać najbardziej zdolnego? Kogoś o kompetencjach zbliżonych do Twoich własnych... kogoś, kto należycie reprezentowałby naszą sprawę?
|
|