Marcus Knowles

Marco
Gif :
Marcus Knowles 5PUjt0u
Godność :
Marcus "Marco" Knowles
Wiek :
21 lat
Rasa :
Marionetkarz
Wzrost / Waga :
175cm, 68kg
Pod ręką :
zapasowa bluza, koszulka, Pokerowe Lustereczko
Zawód :
hultaj
Kontrahent :
Też szukamy.
Stan zdrowia :
Żadnych obrażeń póki co, ale to z pewnością tylko kwestia czasu.
https://spectrofobia.forumpolish.com https://spectrofobia.forumpolish.com/t1098-marco
MarcoNiespełniony Marzyciel
Marcus Knowles
Nie 30 Paź - 16:50
Marcus "Marco" Knowles || 22 lata || Marionetkarz, Niespełniony Marzyciel

Miejsce zamieszkania: Wszędzie i nigdzie -- od kilku lat pomieszkiwał w świecie ludzi, nie mając nigdzie permanentnego adresu, boć z niego włóczykij, do tego biedny, a do tego jeszcze bezwstydny; teraz wrócił w okolice Glassville i zapuszcza się też z powrotem do Krainy Luster.
Moce: Regeneracja – jak w Kompendium. Rangowa, jeśli przypadnie jakaś ranga.
Umiejętności: Zaklinanie; podwyższony próg bólu; ponadprzeciętna pamięć.

Wygląd: Zawsze chciał być rozpoznawalny. Jednym z wielu efektów ubocznych było spędzanie czasu nad obmyślaniem, wytwarzaniem jakiegoś konkretnego wizerunku. Wiele z nich odpadło, bo choć jego próżność nie zna granic, to nie za bardzo mógł sobie pozwolić na powolne zamarzanie na śmierć -- próbował je znieść, nie wyszło. W końcu, niechętnie, wybrał więc to, co praktyczne. Dzisiaj więc można go zobaczyć najczęściej w długim beżowym trenczu, sięgającym mu niemal do połowy łydki i wyposażonym w ogromne kieszenie. Te ostatnie, zupełnym przypadkiem, są często wypchane. Równie wiernym elementem jego ubioru są ciemnobrązowe trzewiki, przetarte, choć wyraźnie nabalsamowane i napastowane. Szpecą je za to jeszcze bardziej skatowane sznurówki. Pod tym Marcus ma albo gruby golf, zimą, albo jakąś koszulę z długim rękawem na letnie upały.  Stroju dopełniają ciemne spodnie, jakiekolwiek krój i materiał tylko uda mu się wyłudzić od przelotnych znajomości.
Rzeczą niewidoczną na pierwszy rzut oka, ale nad wyraz charakterystyczną. jest jego lewe ramię. Marcus bowiem stracił je we wczesnym dzieciństwie, w wypadku przykrym, ale nie bardzo dramatycznym. Nie odczuwa tego szczególnie; dzięki wysiłkom i znajomościom matki z Wysp Księżycowych dorósł ze sprawną i dobrze dopasowaną protezą. Choć wykonana naturalnie z o wiele twardszych materiałów, wygląda ona jak porcelana, w większości biała, z kilkoma udającymi złoto szlaczkami owijającymi się wokół przedramienia. Nie sprawia mu ona problemów, jednak nie jest to coś, co zdradza o sobie bez konieczności. Zbyt łatwe do zapamiętania, zbyt długo by tłumaczyć. Jego wyraźnie nienaturalna lewa dłoń zatem też zwykle ukryta jest pod delikatną rękawiczką, a krótkiego rękawa nie nosi nawet w największy skwar.
Pod względem swoich fizycznych atrybutów Marco wygląda, według siebie, nudno. Jest przeciętnego wzroku, około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów, czasem wyglądając na trochę mniej ze względu na złą postawę. Nie urodził się naturalnie atletyczny ani nie zapracował na jakąś tężyznę, więc budowę też ma bardzo przeciętną. Z twarzy wydaje się zawsze trochę zmęczony -- cóż, na ogół faktycznie jest -- trochę szary; ów cokolwiek niezdrowy wygląd już mu się utrzymuje nawet w trochę lepszych czasach. Trochę życia dodają jego twarzy jasnozielone oczy, wyżej położone brwi i ostrzejszy kształt twarzy. Włosy ma nieco falowane, puszące się, gdy pozwoli im nieco urosnąć. Nigdy nie nosi ich zbyt krótko, ale też zbyt długo.

Charakter: Marco zrobił w życiu wiele głupich czy egoistycznych rzeczy -- i wiele się z niego nie nauczył. Owe rzeczy może i spędzają mu sen z powiek, nie jest pozbawiony sumienia w jakiejś formie, a jednak zrobiłby je zapewne znowu. Ba, wiele z nich powtórzył już nie raz. Ma zbyt słabą samokontrolę i zbyt mało motywacji, by wypracować cokolwiek silniejszego. Snuje się tak bez sensu, odkąd tylko pamięta, i sam przed sobą przyznaje, że zrobiłby niemal wszystko za odrobinę aprobaty, jakiś komplement, czasem za samą rozmowę. W trakcie rozmowy zaś próbuje się przypodobać, zrobić wrażenie. Jest z natury melancholiczny, ale przybiera pozory osoby energicznej, bo to bardziej w modzie; tchórzliwy, ale udaje brawurę, wprost brak lęku, bo to przecież bardziej romantyzowana opcja. W ogóle, jeśli chodzi o własne przywary, jest ze sobą szczery, zbyt szczery może. Może po prostu się biczuje i może myśli o tym wszystkim za dużo.
Ze względu na to, jak uczono go pracować, jego kreatywna strona, która wszak powinna być ważna dla Marionetkarza, jest raczej utrapieniem. Do wszystkiego związanego z tworzeniem Marionetek podchodzi z ogromną ambicją i jeszcze większym lękiem. Zaczyna myśleć, bo przecież z tyłu głowy ma pełno pomysłów, ale wkrótce dopada go paraliż. W całym swoim życiu stworzył jedną jedyną Marionetkę, choć rozpisał niezliczone projekty. Potrafi jeszcze, o dziwo, uczyć się nowych rzeczy mających coś wspólnego z rzemiosłem, ale nigdy ich nie stosuje. Przez tę kombinację czynników w trakcie swojego pobytu w Anglii zaczął się uczyć sporo o sztuce i rzemiośle, praktycznie wszystkiego, co się nawinęło. Z niewiele większym, ale jakimś skutkiem szkicuje, maluje, robi zdjęcia, projektuje wnętrza, robi meble czy cokolwiek innego, o czym można pomyśleć. W niczym nie doszedł do mistrzostwa, ale powierzchownie zaangażował się w wiele rzeczy i kilku nawet uczył się zawodowo. Oczywiście, zrezygnował z każdego kolejnego zatrudnienia, zanim mógł się porządnie wyuczyć.
Równie niewesoła, co z kreatywnością, jest jego relacja z osobami w jego otoczeniu. Nie wierzy, że byłby w stanie utrzymać kontakt z kimkolwiek na dłuższą metę. Choć może to samospełniająca się przepowiednia, faktycznie, jego ostatnie kilka relacji można obiektywnie uznać za spaprane. Najpierw rodziców, a niedługo po tym pierwsze bratnie dusze napotkane wśród ludzi porzucił bez szczególnego namysłu, ot, pod wpływem chwili i pokusy. Niby żałował bardzo, ale nie na tyle, by się wrócić i czy próbować odnowić kontakt, czy naprawić co większe wyrządzone szkody. Jego pierwszy dorosły i najdłuższy związek tylko wyniszczył obie strony, a od tego czasu tylko przewijał się po mieszkaniach różnych ludzi bez większej nadziei na trwałość, biorąc przy tym bez słowa wszystko, co mu zaoferowano.

Historia:
I.
Jako dziecko średnio uplasowanych w społeczeństwie Marionetkarzy był tak nudnym, jak tylko można, przynajmniej w swoich oczach. Wiedział o tym dobrze, dlatego desperacko czepiał się każdego skrawka wiedzy, który mógł uczynić jego życie bardziej ciekawym. Może to też właśnie jest wyrazem jego rozczarowania własnym życiem, że ukształtowanie go przypisuje jedynie kilku momentom.
Pierwszym z nich było tchnięcie życia w pierwszą Marionetkę. Dla jego rówieśników był to podobno szczęśliwy czy dumny moment, on sam wiąże z nim więcej negatywnych wspomnień. Z czasem doszedł do wniosku, że może leży to u podstaw jego kreatywnej blokady.
Kunsztu ich rasy nauczyła go – czy może próbowała nauczyć – matka. W matce zresztą w ogóle najbardziej imponowały mu jej umiejętności. Ojciec był rzemieślnikiem, matka – artystką. Matka ceniła też Marionetki bardziej niż Marionetkarzy, to nigdy nie podlegało wątpliwości. Nie wiedząc nic więcej, można by to przypisać empatii dla pokrzywdzonej grupy. Był w tym zapewne element dobroduszności, jednak Marcus nigdy nie miał złudzeń, że Matka najbardziej ceni sobie bezwarunkową miłość swoich kreacji i ich niekonfrontacyjną naturę. Potrafiła być czuła, jeśli nie stawiało jej się w niczym oporu; była więc taka dla Marcusa, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Potem ich relacje znacznie się ochłodziły, jednak matka podjęła się szlifowania jego umiejętności, a ośmioletni Marcus był na to bardzo chętny. Pierwszy i ostatni raz, że był tak naiwnie zmotywowany czegoś się nauczyć. Potem zaczęły się długie i szczegółowe lekcje; godziny i godziny planowania, czytania, rozrysowywania i wreszcie szycia. Nie ważne jednak, ile wysiłku wkładał w każdy etap tej procesu, Matka wydawała werdykt, że model był podrzędny i żadna Marionetka nie zasługiwała na los w takiej formie.
Najpierw Marcus się frustrował, ale starał coraz bardziej, wreszcie jednak jego cierpliwość się wyczerpała. Matki zresztą też. On przestał próbować, a matka wymagała tylko więcej i więcej. Jak na swój wiek Marcus kłócił się z nią nader dzielnie, lecz była to odwaga bardzo głupia. W rezultacie tylko podsycali nawzajem swoją złość i wydobywali z siebie najgorsze pierwiastki. Marcus wychodził z domu i błąkał się po obrzydliwie ślicznych i bezpiecznych przedmieściach; zapoczątkował też wtedy tendencję, która nigdy nie miała go opuścić.
Któregoś dnia w czasie kłótni wbiegł do warsztatu matki, w pierwszym odruchu złości zamierzając poprzewracać, potargać, co tylko się dało. W dłonie jednak wpadła mu zapakowana do pracy walizka materiałów i to z nią wybiegł z domu, do crescendo wrzasków Matki. Zdeterminowany, zapuścił się jak najdalej, dalej niż kiedykolwiek wcześniej, aż domy przestały wyglądać na tak ładnie wykończone i bezpieczne. Bał się – było to doprawdy żenujące, wszak co miał do stracenia? – ale zmusił się, by iść dalej zawiłymi uliczkami. W większości były one puste, ale minął kilka figur, które przyglądały mu się z niepokojącą uwagą, nawet odwracały się za nim. Po kolejnym z takich spotkań skręcił w pierwszy lepszy ślepy zaułek i przykucnął za stertą skrzynek. Nasłuchiwał przez dłuższy czas, wyczulając się do tego stopnia, że zaczął słyszeć buszujące w okolicy gryzonie. Nogi ścierpły mu od trwania w tej samej pozycji, a jednak nie opuszczać swojego stanowiska. Wtedy przypominał sobie o walizce, która leżała koło niego. Jej ozdobne wykończenia pokryte były błotem, lecz zawartość okazała się sucha i bezpieczna. Nie było tam wiele, oczywiście, ledwo drobiazgi przeznaczone do wykończeni. Obracając materiał w dłoniach, zdecydował jednak, że wystarczy. Na coś. Poczuł zaraz odrobinę komfortu i rozsiadł się na ziemi, by móc rozłożyć materiały na kolanach i zabrać się do szycia.
Pracował tak szybko, jak tylko potrafił, gdyż było już późne popołudnie, a światła zaczynało powoli brakować. Matka wyszkoliła go dobrze i choć szył szybko, jego ściegi wychodziły względnie uporządkowane. Z jakiegoś powodu, może dlatego, że był małostkowy, to go drażniło. A może było to coś głębszego, może faktycznie przeszkadzała mu potrzeba wyidealizowania modelu Marionetki. Dlaczego miały być idealne? I dlaczego ich życie miałoby ucierpieć na jakości przez odejście od ideału? A może tylko na późniejszych etapach życia wmówił sobie, że miał takie ideały. Sam nie wie. Tak czy inaczej w tamtym momencie był zirytowany, że wszystko wygląda tak poprawnie, toteż spieszył się coraz bardziej, starał coraz mniej. Bylejakość była jego środkiem ekspresji. Przy ostatnich pracach ledwo już widział, co robi, co dosyć mu odpowiadało. Tak wszystko się zaczęło.
Projekt skończył sam, bez wiedzy i porady matki. A potem dostał od niej w twarz. Po wielkiej kłótni uniósł się patosem, a może tylko dziecięcym egoizmem i „uwolnił” swoją Marionetkę. Posłał ją w szeroki świat i odmówił pomóc rodzicielce szukać. A pozostawił ją przecież na pastwę losu. Ufająca mu – zupełnie bez podstaw -- dusza posłusznie jednak ruszyła w nieznane. Jakimś cudem – choć przecie to zbyt optymistyczny dobór słów na tragiczny dla Marionetki obrót wydarzeń -- nigdy nie udało się jej odnaleźć. Po latach zastanawia go własna, dziecięca bezwzględność. Wtedy też jego rozwój jak gdyby zupełnie się zatrzymał. Karma, tak myśli.

II.
Z rodzicami nigdy nie był blisko, nie poznał ich właściwie zbyt dobrze. Na przykład trudno mu odgadnąć, czy gdyby wrócił do domu, rodzice byliby w stanie mu „wybaczyć”. Z drugiej strony nie wie też do końca, czy żałuje. Gdy mieszkali razem, większość ich interakcji była neutralna, ani zbyt ciepła, ani zbyt chłodna. Jego ojciec stanowił cokolwiek trudny do zrozumienia dla syna przypadek, bo chociaż pił dużo, nie sprawiał rodzinie większych kłopotów. Chodził do pracy, nie awanturował się i nawet nie hałasował. Matka więc była zdeterminowana udawać, że nie stanowi to żadnego problemu.
Jego ojciec wydawał się serdecznym człowiekiem, ale Marco nie miał okazji go poznać. Matka za to była chłodniejszego obycia. Ojciec w porównaniu o tyle imponował mu swoją emocjonalnością. Potrafił łkać cały wieczór, cicho, lecz w obecności reszty rodziny w salonie. To pod wpływem upojenia obnażył przed synem swoją duszę. Opowiedział mu o wojnie, o Szkarłatnej Bramie. Marco był wtedy młodym nastolatkiem, ale już zupełnie zdesperowanym, więc wysłuchał tej historii z szeroko otwartymi oczami i bardzo szybko utrwalił się w przekonaniu, że to jego jedyna szansa na doświadczenie świata. Cokolwiek to miało znaczyć.  

III.
Kilka lat później, któregoś dnia, bez żadnego konkretnego czynnika spustowego, zdecydował, że to już czas.
Ukradł więc notatki rodziców, wszystko, co tylko leżało na ich biurkach, nie uważając, jaki większy projekt czy zlecenie może zostać przez to zawalone.
Tranzycja nie była tak trudna, jak mogłoby się wydawać. Nie tak filmowa również, choć zdarzyło się parę godnych śmiechu momentów. Bardzo szybko zorientował się, że ubrany jest zupełnie nie na miarę nowego społeczeństwa. Miał o tyle szczęścia, że jego spodnia koszula wyglądała dość neutralnie. Mimo niezbyt sprzyjającej pogody, porzucił jednak kamizelkę i płaszcz, strategicznie podarł spodnie, żeby nieco bardziej przypominały lokalną modę, i ukrył jak największą część butów pod nogawkami. Nie łudził się, że wtapia się w tłum aż tak dobrze, ale nieco zmniejszyło to częstotliwość posyłanych mu spojrzeń. Zmęczony wędrówką, skulił się na jakiejś ławce i udawał, że śpi, drżąc przez chłodną noc. Następnego dnia zwinął jakieś wierzchnie ubranie ze sznurka na pranie, przemarzł raz jeszcze do kości i wskoczył do pierwszego lepszego pociągu. Wieczorem następnego dnia już pił wino z jakąś grupą młodzieży, a następne kilkanaście dni uciekło mu w stanie ciepłego upojenia.
W jakimś szczęśliwym zbiegu okoliczności – cóż, tylko dla Marco – poznał młodzieńca, który z niezrozumiałych przyczyn zaoferował mu dach nad głową. Również wiele go nauczył, nie zadając zbędnych pytań. W retrospektywie Marco zdaje sobie sprawę, że odkrył się z tym, jak alarmująco niewiele wiedział o świecie, więc coś musiało być na rzeczy, że jego dobrodziej tego nie kwestionował. Może był na to zbyt samotny, a może obdarty wygląd Marco pobudził jego wyobraźnie i podsunął bardziej przyziemne wyjaśnienie. Wkrótce Marco odkrył, jak odnaleźć się w tym świecie bez odpowiednich dokumentów, gdy zaszła taka potrzeba, a potem gdzie kupić fałszywy dokument tożsamości.
Długa historia, na początku wesoła, z końcem może nie tragicznym, ale również nie szczęśliwym. Wina Marco, jak wszystko.

Powrót do góry Go down





Scavell
Gif :
Marcus Knowles A7c78c1cf8554d3256eba773fd3bfcbe
Godność :
Irith Adelaide "Scavell" Bellclair
Wiek :
28 lat
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
170 / 60
Znaki szczególne :
blizna po cięciu na gardle
Pod ręką :
wymienione w poście eliksiry, broń, Scath, Przepaska ślepo-widzenia, Chmarny talizman
Broń :
Nysarth (rapier), mizerykordia
Zawód :
Adept Bractwa
Stan zdrowia :
zdrowa
https://spectrofobia.forumpolish.com/t649-irith-scavell https://spectrofobia.forumpolish.com/t649-irith-scavell https://spectrofobia.forumpolish.com/t934-skrzynka-korespondencyjna-irith https://spectrofobia.forumpolish.com/t1113-scavell
ScavellDiabelski Bibliotekarz
Re: Marcus Knowles
Pon 31 Paź - 13:08
Marcus Knowles EiI7HBy
Z racji stworzenia postaci Marionetkarza otrzymujesz na start Pokerowe Lustereczko. Życzę miłej zabawy!

Istnieje możliwość prowadzenia dodatkowej fabuły dla gracza, który założył kartę po 1.10.2021 (oraz dla każdego gracza do prowadzenia fabuły z taką osobą).

Warunkiem jest zgłoszenie chęci posiadania bilokacji do administracji oraz obowiązkowe założenie w opisach dodatkowych tematu, w którym będzie się nie tylko określało w jakich tematach postacie aktualnie się znajdują, lecz także wskazywać będą osoby, które korzystają z bilokacji dzięki pisaniu z nową osobą.

Możliwość dostępna do odwołania.

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach