W malinowym chruśniaku

avatar
GośćGość
- Nie ciekawe. Zabiję Cię bez mrugnięcia okiem, jeśli uznam że tak będzie lepiej. Lani nie jest głupia.- syknęła. Lani chce tylko zobaczyć bibliotekę. Dotknąć tych wszystkich książek, powąchać je, chociaż trochę przeczytać i je poznać. Każda książka miała inna historię i wiedzę. A Lani chciała więcej wiedzy. Chciała więcej wiedzieć. Więcej i WIECEJ.
To było dobre, Kaki mówił że nie wolno jej się zatrzymywać z wiedzą. Świat się na to za szybko zmienia. Lani musi się przystosować, ale nie wiedziała jak. Kaki tego jej nie powiedział, więc jak już zniknął to robiła wszystko jak zawsze.
Patrolowanie lasu, odświeżanie granic, polowanie, czyszczenie legowiska, czytanie, trening, spanie.
I tak codziennie,
Dzień w dzień,
Aż pojawił się ten przeklęty kradziej i ukradł jej las. Pokonał ją, przeklęty latający potwór. Ale ona go odzyska, jak tylko nabierze więcej siły. Lani stanie się silna, silniejsza niż do tej pory Kaki! Tylko patrz! Patrz i podziwiaj!
Lani znów próbowała się przemienić, ale nic z tego. Nie dało rady, coś było nie tak, ale Lani nie wiedziała com stresowało ją to.
- Idź. Ja pójdę za Tobą.- powiedziała stanowczo. Nadal chrypiała, pomimo tego że mówiła więcej niż kiedykolwiek w życiu. Swędziało ją w środku gardła, ale tak będzie przez dłuższy czas. Nie raz się dusiła, wiedziała jak to teraz będzie, więc w zasadzie nie zwracała na to większej uwagi.
- Dagaslani. Tak się nazywam. Nie Lania. Lani.- naprostowała to. Imiona są ważne. Mają moc.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Alissa tylko westchnęła. W sumie ta odpowiedź jej nawet nie zaskoczyła, była bardzo w jej stylu. Nie chciało jej się korygować, że nie "zabije jej bez mrugnięcia okiem". Umiała walczyć, a brosza dawała jej sporą przewagę nad kimś kto bazuje na atakach fizycznych. Jednak nie chciała walczyć. Przede wszystkim nikt jej za to nie zapłacił więc oznaczałoby to wysiłek bez zysków. I potencjalne rany. Obrona broszy nie była doskonała choć bardzo dobra.
Jakże miła prośba.
Ukłoniła jej się na dworską modłę po męsku gdyż dyganie bez sukni wygląda idiotycznie. Przerysowanie. Sarkastycznie. Prawdopodobnie i tak nie będzie wiedziała o co chodzi.
Powiedziała też swoje imię. W sumie niewiele się pomyliła, ale jej towarzyszka to była Lani, nie Lania. Dagaslani - w sumie ostatnio nie powiedziała jej pełnego imienia (bo chyba to było pełne imię, a Lani to skrócone).
Przerzuciła rękę przez ramię, w której znajdowała się "Alissa, choć ostatnio przedstawiłam się jako Erminea. Używaj czego wolisz."
Po drodze do domu rozbroiła jedne wnyki przy pomocy kija. Źle założone przez co by męczyły zwierzę. Fuszerka.

z/t x2

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: W malinowym chruśniaku
Wto 20 Sie - 23:18
Drodzy Państwo, czas zacząć kolejny pokaz gry aktorskiej. Moje metody badań, były zdecydowanie nietuzinkowe, to też wymagały ode mnie znacznie więcej wysiłku, oraz snucia coraz to zawilszych scenariuszy. Nadal bowiem, nie chciałam uciekać się do mało finezyjnych, choć praktycznych rozwiązań. Takich jak choćby zamykanie swych obiektów w celach. Wolałam zaaranżować zarażenie w zupełnie inny sposób... tak by mój obiekt, nie mógł powiązać mnie z sytuacją, która go spotkała. Pragnęłam, by wszystko odbyło się w warunkach „naturalnych”, ponieważ dzięki temu mogłam lepiej zrozumieć naturę pasożyta.
Wszystko to wymagało jednak by sam przyszły Opętaniec, czuł względem mnie pewne przywiązanie... Rola przewodniczki, którą przybrałam w przypadku Saszy, była dobra. Mogłabym się w niej odnaleźć ponownie, tym jednak razem nie miałam pewności czy Kraina Luster jest dla mojego obiektu, zupełnie nowym odkryciem. Zaś fakt, że uprowadziłam, białowłosą z centrum miasta skłaniał mnie do innych wniosków... potrzebowałam zatem nowej roli, którą mogłabym przybrać. Nowej nici, która połączy mnie oraz przyszłego Opętańca. Myślałam o tym już znacznie wcześniej. Lubiłam działać, żywiołowo, dać ponosić się emocjom. Nie bez przyczyny, tak wiele osób porównywało mnie do ognia.
Niestety polegając jedynie na swej impulsywności, nie zaszłabym wcale tak daleko.
Snułam plany i strategie, równie sprawnie co pająk swe nici. Z pozoru delikatne i niewinne, okazywały się przecież śmiercionośne dla każdego insekta, który tylko w nie wpadał.
Dlatego właśnie znacznie wcześniej przygotowałam scenę, dla swych działań. Mimo iż nieliczni, mogliby uznać za scenę niewielką polanę gdzieś na obrzeżach lasu. Rosły tu wysokie, kolczaste krzywy, a na wysokich drzewach dało się dojrzeć malinowe owoce. I o ile same owoce nie odbiegały wyglądem od swych ziemskich odpowiedników (może poza faktem, że wielkościom dorównywały sporym gruszkom) tak liście drzew, wpadały w odcienie, zbliżone do błękitu czy turkusu. Z ich gałęzi zwisały długie i wiotkie pnącza, które oblepiały zielonkawe porosty. Pasożyt, żerujący na drzewach, opanował tę część lasu już dawno temu i nie wyglądało na to by, coś miała go stąd ruszyć. Rozrastał się w najlepsze, a teraz właśnie przechodził swą fazę pokwitania, przez co na pnączach, można było spostrzec pąki, drobnych kwiatów. Te rozkwitały, dopiero nocą, zaś ich pomarańczowe płatki, rozbłyskiwały w mroku niczym neony. Kwiecie kusiło swym wyszukanym aromatem oraz nektarem gęstym i słodkim niczym miód. Ten zaś zyskał sobie wielu amatorów wśród mieszkańców lasu, który nie często trafiały się darmowe łakocie.

Wiedziałam doskonale kto, lubił się tu pojawiać... nie mogłam jednak liczyć jedynie na szczęśliwe zrządzenie losu. Dlatego zostawiłam tu swoje wsparcie. Dobrze ukryte, sześć stóp pod ziemią. Czekające na sygnał, by po raz wtóry wyrwać się z objęć, czułej kochanki, którą była śmierć. Porwanie, scenariusz utkany z pół prawdy... czemu by nie?

Po naszym przejściu, czy raczej moim przejściu, (połączonym z przeciągnięciem śpiącej dziewczyny) przez portal, ten zamknął się, natychmiast odcinając nad od miasta. Rozejrzałam się wokół, lecz nie spodziewałam się zastać tu ni żywej duszy. Lustrzani wiedzieli, że w pewne rejony lasu, nie warto się zapuszczać. Te do tak owych należały. Jagodowy szlak wyznaczał pewną nieprzekraczalną granicę, dla większości podróżników. Miałam zatem czas, by ponownie oddać się zajęciu jakim, było podziwianie śpiącej białogłowy. Przed oczami miałam naraz dziesiątki wizji, jej osoby, wzbogaconej o coraz to piękniejsze skrzydła. Szczególnie pasowały mi te delikatne, którymi mogły pochwalić się motyle albo ważki. Choć białe pióra, mogłyby okazać się równie zjawiskowe... Była młoda, raczej młodsza niż ja sama, a przynajmniej na taką wyglądała. Jej nietypowa uroda również mnie zaintrygowała. Kto wie, może posiadała cześć magicznych korzeni? Jednak co do jej rasy nie miałam wątpliwości. Uwięziony pasożyt szalał do tego stopnia, że w końcu, wcisnęłam go do bezdennej sakwy, którą miałam przywiązaną u pasa. Dziewczyna mogła wybudzić się już niebawem, dlatego nie mogłam zwlekać ze swym przedstawieniem.

Odeszłam na bok, stając nad miejscem, gdzie ziemię pokrywał poszarpany mech. W tym miejscu krył się jeden z trupów.
Wyciągnęłam dłoń nad ziemię, skupiając się na swym celu, jednocześnie czując jak pierścień będący tworem potężnego nekromanty, promieniuje chłodem, który mroził mi dłoń. Nie trwało długo jak z ziemi, zaczęła powstawać, ma marionetka. Szkielet, doszczętnie obdarty z ciała, bił po oczach bielą kości. Nie różnił się wiele od ludzkiego, no może z wyjątkiem dodatkowej pary zbyt długich rąk. Brakowało w nim paru kości, jednak wszystkie pozostałe, magia łączyła i wprawiała w ruch, przecząc wszelakim prawom zdrowego rozsądku.
Przyklęknęłam przy kościstym monstrum, szeptem wypowiadając swe żądanie.
-Nastrasz ją, pobaw się, zabierz stąd... ale nie waż się uszkodzić.
Po czym nadal skrywana pod osłoną niewidzialności. Zaczęłam się oddalać. Na tyle na ile mogłam, gdyż ograniczał mnie zasięg działania pierścienia.
-Tetius, schowaj się gdzieś w pobliżu, będziesz robił za obserwatora.
Zwróciłam się jeszcze do pierzastej bestyjki, zanim ta sfrunęła z mego ramienia, by przycupnąć pośród gałęzi jednego z wyższych drzew.
Stwór zaś, nie pozwolił sobie na opieszałość, zaczął czołgać się ku białowłosej. Pierwsza z czterech kościanych łap poczęła zaciskać się na łydce dziewczyny.
Nora rola, w którą miałam zamiar się wcielić, brzmiała… Wybawicielka.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Gwyn
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Gwyneth Creed
Wiek :
wygląda na około 16-18 lat
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
160 cm|50 kg
Znaki szczególne :
albinizm, blizny na lewej dłoni i na klatce piersiowej, perłowe anielskie skrzydła
Pod ręką :
smartfon, mieszek, okulary, figurka ćmy
Zawód :
kelnerka w "Smoczym Lotosie"
https://spectrofobia.forumpolish.com/t370-zlota-klatka-to-wciaz-klatka https://spectrofobia.forumpolish.com/t532-pare-rzeczy#4035
GwynNieaktywny
Re: W malinowym chruśniaku
Sro 21 Sie - 12:24
Amnezja, dziwaczny magnetyzm, chłopiec wydający z siebie wszelkie nieludzkie odgłosy, dziewczynka zamknięta w pnączach pośrodku jakiegoś miasta... Spanikowana Gwyn już nie wiedziała, na czym skupić swoją uwagę. Wokół niej działo się tyle różnych rzeczy i nie miała pojęcia, dlaczego to w ogóle miało miejsce! Czy to wszystko powinno się dziać? A może to jakieś szalone anomalie? Potrzebowała odpowiedzi na tyle nurtujących ją pytań!
Prędko jednak poczuła, jak wszystko rozmywa się jej przed oczami. Wypuściła Moe z objęć i padła powoli na kolana, gdy te ugięły się pod nią tak jakby nagle ważyła z tonę. Szczerze mówiąc, to z jakiegoś powodu dziwnie jej wszystko ciążyło. Jej powieki stawały się coraz cięższe i cięższe, aż wreszcie poddała się i usnęła snem sprawiedliwego. Ostatnią rzeczą, którą wyłapał jej słuch, była dziwnie kojąca pieśń jakiegoś nieznanego jej ptaka...
Jak długo spała? Nie miała pojęcia. Poczuła jednak, budząc się z tego dziwnego, pustego snu, że coś się zmieniło. Jeszcze nie wiedziała, co, ale coś na pewno. Było tu cicho. Znacznie ciszej niż na tamtym placu zabaw. Czemu wszyscy ucichli?... I czemu coś szarpało ją za nogę?
Otworzyła niemrawo czerwone oczęta i spojrzała w górę. Drzewa? Przecież nigdzie tam nie widziała drzew. I czy tam na nich rosły maliny? Wielkości jabłek? Gdzie tym razem się znalazła?
Tymczasem uczucie bycia chwytanej za nogę nie ustawało ani na chwilę. Jeszcze zaspana, Gwyn przerzuciła wzrok z dziwacznych drzew na swoje nogi... i wnet powróciła do pełni przytomności, wydając z siebie przy okazji strwożony krzyk na widok tego, co tak ją szarpało. Zaraz u jej nóg czołgało się i trzymało ją jakieś kościane monstrum, niby człowiek, a jednak nie do końca. No, na pewno nie był to w stu procentach człowiek - od kiedy ludzie mają cztery ręce, w dodatku takie wielkie?!
Nie wiedząc, co robić poza wołaniem o pomoc, białowłosa zaczęła wycofywać się na leżąco i próbowała wyszarpać się spod kościanych łap potwora. Nawet spróbowała kopnąć go drugą nogą w czaszkę!
- Jest tu kto?! Pomocy!! - wręcz wrzasnęła spanikowana.

Efekt motyla:
Amnezja: 4/4
Niebezpieczne przyciąganie: 4/5


Ostatnio zmieniony przez Gwyn dnia Czw 22 Sie - 21:34, w całości zmieniany 1 raz


Głos: #D41B56

Spoiler:

Koszmarna Esencja: 1

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: W malinowym chruśniaku
Czw 22 Sie - 16:33
Wszystko szło zgodnie z planem. Ukryta pośród wysokich krzewów, obserwowałam wszystko uważnie. Cień satysfakcji przebiegł przez mój wyraz twarzy, gdy dotarł do mnie pierwszy krzyk dziewczyny. Wołanie o pomoc w miejscach takie jak to, rzadko mogło doczekać się odpowiedzi. Lecz o tym białowłosa raczej nie mogła wiedzieć. Fakt, że byłyśmy w sercu lasu, zmuszał mnie jednak do cierpliwości. Moje pojawienie się i tak mogło zostać uznane za podejrzaną sprawę… Ale czy ten świat nie oferował znacznie większych dziwów niż szczęśliwy traf? Ktoś, kto zareaguje na wołanie „damy w potrzebie”? Nawet jeśli… musiała się przygotować, bo zwykła przechadzka leśną ścieżyną nie wchodziła w grę. Co innego zbieractwo.
Przyklęknęłam na ziemi, wyciągając z bezdennej sakwy, niewielki kosz oraz torbę, w której cało się zauważyć szklane pojemniczki z ziołami, grzybami, owocami i innymi specyfikami, które można było odnaleźć w lesie, a które były niezbędne podczas ważenia eliksirów. Od torby, odczepiłam srebrny sierp, który służył mi do zrywania ziół. Odcięłam nim pierwsze, zioła, jakie znalazły się w zasięgu mego wzroku. Kwiaty Trukilli, z których może i nie dało się stworzyć żadnego znanego mi eliksiru, lecz nadawały się świetnie do wyrobu pachnideł czy olejków, wzmacniających skórę. Teraz miały mi posłużyć jedynie za atrapę. Podobnie jak kilka korzeni pobliskiego krzewu. Jak mówi pewne ludzkie przysłowie „Diabeł tkwi w szczegółach” zatem należało się o nie odpowiednio zatroszczyć. W tej chwili musiałam czuć się niczym aktorka na scenie, nawet jeśli spektakl miał się odbyć dla jednego widza, to musiał wypaść idealnie. Liczyły się zatem rekwizyty, czas, wyczucie chwili oraz cała gama innych czynników, na które stałam się wyczulona… od momentu w którym, stałam się jednym z członków Stowarzyszenia. Jeśli ktoś sądził, że zadanie Różanych Czarownic sprowadza się tylko do fabrycznego tworzenia eliksirów, trucizn czy snucia zaklęć to bardzo się mylił.
W czasie moich przygotowań, ożywiony przeze mnie stwór, nie próżnował. Protesty oraz szarpanina ze strony przerażonej dziewczyny nie robiła na nim szczególnego wrażenia. Szczęki zaciśnięte w śmiertelnym uśmiechu rozwarły się, lecz nie dobył się z nich żaden dźwięk. Jedyne co mogła słyszeć dziewczyn, to kołatanie i zgrzytanie kości o kość. O ile nie zagłuszała ich symfonia jej własnego, przerażonego serca. Gdy but nastolatki w końcu dosięgnął celu, jakim była czaszka stwora, cało się usłyszeć trzask pękającej kości. Szkielet, któremu zostały już przecież jedynie kości, jak łatwo się domyślić nie był zadowolony z tego obrotu sprawy. Kolejna łapa zacisnęła się na wolnej kostce białowłosej, po czym istota poderwała się na nogi. Kupa żywych gnatów mierzyła jakieś dwa metry, lecz uwięziona w ich potrzasku albinoska mogła mieć problem z oceną. A to przez fakt, iż zawisła teraz do góry nogami, mogąc jedynie przyjrzeć się bliżej budowie kości miedniczych swego oprawcy.
Narastającą panikę, zapewne dodatkowo podsycała fantazja. Ponieważ sami najlepiej znamy własne lęki, zaś umysł chętnie zabiera się za snucie własnych czarnych scenariuszy, gdy coś pozostaje niejasne.
Szkielet zaczął kroczyć naprzód, jednocześnie wyciągając kolejne kościste łapsko ku młodemu i drobnemu ciału, tętniącemu życiem…
Mimo że już od chwili byłam gotowa, aby wkroczyć do akcji, nadal stałam i obserwowałam. Z nieznanej mi przyczyny chciałam, zobaczyć jak dziewczyna zachowa się w takiej sytuacji. Pragnęłam dokładnie zapamiętać, każdą emocję malującą się na jej twarzy… Nie mogłam jednak czekać, bez końca. Tym bardziej iż los, mógł postanowić, że nadszedł czas by dać mi pstryczek w nos. A wówczas, nagle w tej odludnej części lasu, znalazłby się ktoś, kto zająłby moją rolę… A na to nie mogłam pozwolić.
Obeszłam całą makabryczną scenerię łukiem, tak by mój przyszły opętaniec, nie mógł spostrzec mojej obecności. Mogłam powstrzymać stwora najmniejszym gestem, ale musiał to wyglądać naturalnie. Tak jakbym, nagle musiała wymyślić jak ktoś o mojej posturze i umiejętnościach mógł poradzić sobie w podobnej sytuacji. Sprawę ułatwiał mi fakt, że nie miałam na celu kryć się z częścią swej magicznej natury. Dlatego też podniosłam z ziemi kamień, wielkością dorównujący cegłówce. Musiałam użyć obu rak, by unieść go wysoko nad głowę, na chwilę przed tym, jak otworzyłam przed sobą portal. Taki sam, portal, opalizujący całą paletą jaskrawych barw, otworzył się zaraz za stworem, a dokładnie nad jego głową. A raczej czaszką, która zmieniała się w stertę odłamków, po tym, jak z góry, uderzył w nią kamień. W tym samym czasie zrobiłam kilka rzeczy. Deazaktywowałm działanie pierścienia, przez co sterta kości, pozbawiona magicznego zasilania ponownie rozsypała się niczym makabryczne puzzle. Jednocześnie przeskoczyłam na drugą stronę portalu, który bezgłośnie zamknął się za moimi plecami. Starałam się schwycić dziewczynę, za połę pelerynki, po to by szarpnięciem, zapewnić jej nieco mniej bolesne lądowanie. Bo byłoby kiepsko, gdyby po tym wszystkim, białowłosa upadając, natrafiła głową na kamień… trup czy też sparaliżowany inwalida na nic by mi się nie zdał. No może trup… bo właśnie straciłam jedną ze swych „nekromanckich zabawek”. Lecz potrzebowałam człowieka, zdrowego i sprawnego. To też dołożyłam starań by ten, w takowym stanie pozostał.
- Wstawaj i biegnij! Może ich tu być więcej! Już!


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Gwyn
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Gwyneth Creed
Wiek :
wygląda na około 16-18 lat
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
160 cm|50 kg
Znaki szczególne :
albinizm, blizny na lewej dłoni i na klatce piersiowej, perłowe anielskie skrzydła
Pod ręką :
smartfon, mieszek, okulary, figurka ćmy
Zawód :
kelnerka w "Smoczym Lotosie"
https://spectrofobia.forumpolish.com/t370-zlota-klatka-to-wciaz-klatka https://spectrofobia.forumpolish.com/t532-pare-rzeczy#4035
GwynNieaktywny
Re: W malinowym chruśniaku
Czw 22 Sie - 23:13
Teraz już nawet nie krzyczała, tylko wlepiała wzrok w to dziwaczne nieumarłe monstrum. Jeżeli już wydawała jakieś odgłosy, to przypominały one już nie tyle krzyki i wołanie o pomoc, co bardziej skomlenie przerażonego szczeniaka. Kopniak zupełnie nie zadziałał, chociaż usłyszała i nawet zobaczyła, jak jej but robi potworowi czaszce nawet niemałe wgniecenie. O ile można to tak nazwać. Z wnętrza owego posępnego czerepu ziała kompletna pustka; nie żeby oczekiwała czegokolwiek innego.
Nagle monstrum pochwyciło i jej "zbrojną" nogę i bezceremonialnie poderwało dziewczynę z ziemi. Jakim niepojętym sposobem istota bez jakichkolwiek mięśni była w stanie podnieść niemal dorosłą osobę, to przekraczało jej obecnie działające na pół gwizdka rozumowanie. Ale że i tak znajdowała się w świecie pełnym magii, dziwów, małych dziewczynek kontrolujących roślinność oraz chłopców chodzących po cudzych snach, to pomińmy ten jeden szczegół dla wygody ogółu.
W dodatku nie była w stanie nawet się zasłonić ani podciągnąć spódniczki i teraz ktokolwiek, kto miałby jakikolwiek widok na zaistniały chaos, mógł podziwiać ukrywane do tej pory kształty białowłosej młodej damy, razem z okrywającą je bielizną z Rammsteinowym krzyżykiem na pośladkach. W jednej chwili do strachu dołączyło także zawstydzenie - co najmniej nie na miejscu, ale logiczne.
Wiercąc się i próbując za wszelką cenę wyrwać się z uścisku tego kościstego niewiadomoczego, Gwyn nawet nie zauważyła, jak maleńki portal otwiera się i wylatuje z niego kamulec roztrzaskujący pusty łeb potwora. Dopiero po chwili spostrzegła się, że razem z rozpadającymi się kośćmi zaczyna zmierzać twarzą w kierunku ziemi. I pewnie skręciłaby sobie kark, gdyby nie czyjaś pomocna dłoń błyskawicznie i znikąd chwytająca ją za pelerynę. Wciąż wylądowała dość twardo, ale na szczęście skończyło się tylko na paru siniakach. I chyba guzie. Ale przeżyje. Au...
Poderwała głowę z ziemi. Pierwsze, co zrobiła, to poprawienie spódniczki i próba zamaskowania tych ogromnych rumieńców na bladych do tej pory policzkach; drugą rzeczą było samo ogarnięcie wzrokiem osoby, która zdawała się być jej wybawicielem. A raczej wybawicielką. Jakaś zakapturzona dziewczyna w bardzo fantastycznym stroju - ewidentnie miała tu do czynienia z kolejną mieszkanką tej szalonej krainy... Ale nie dała już rady dokładniej jej się przyjrzeć, bowiem ta prędko pociągnęła ją za sobą i razem puściły się biegiem przez las w kierunku znanym tylko zakapturzonej. Nawet nie sprawdzała, czy faktycznie coś się za nimi czai ani nie zwracała uwagi na fakt, że jakimś cudem wróciła jej pamięć; po prostu pędziła, ile sił w nogach.
- Co to był za potwór? - udało jej się wykrztusić w trakcie biegu. - Gdzie ja jestem? Co- Co tu się w ogóle dzieje?!

Efekt motyla:
Niebezpieczne przyciąganie: 5/5


Głos: #D41B56

Spoiler:

Koszmarna Esencja: 1

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: W malinowym chruśniaku
Pon 16 Wrz - 16:12
Biegłam, nie oglądając się za siebie. Nadal czułam jednak rękę dziewczyny, wokół której zaciskała się moja własna dłoń. Musiałam stwarzać pozory, a gdyby faktycznie groziło nam niebezpieczeństwo, nie byłoby czasu na przerwy, czy wdawanie się w dyskusje. Wszak każdy oddech był teraz ważny. Zwolniłam, dopiero gdy zmusiło mnie do tego otoczenie, bowiem pod naszymi nogami, co jakiś czas, przewijały się plątaniny korzeni. Widać tę część lasu niedawno musiały nawiedzać obfite deszcze, które odsłoniły cześć ziemi i wystającej z nich naturalnych pułapek.
-Patrz pod nogi.
Zawołałam i wzmocniłam uścisk na nadgarstku białowłosej. Nawet jeśli znałam te okolice, nie miałam zamiaru ryzykować skręcenia kostki, tudzież innej kończyny w razie upadku. Zresztą jeszcze tylko chwila, może dwie a dotrzemy do celu, jakim była droga. Podczas tej pogoni za złudnym bezpieczeństwem, las chętnie zabierał się za sprawdzanie wytrzymałości naszej garderoby. Każda wystająca gałązka z chęcią wczepiała się w miękki materiał czy skórę, zaś ciernie robiły to z wyjątkową lubością.
W końcu jednak leśna gęstwina zaczęła się nieco przerzedzać a naszym oczom, ukazała się droga. Nie stanowiła nic co, przywodziłoby na myśl, bezpieczne schronienie, była jednak pewną granicą. Biegłyśmy już wystarczająco długo, by zapewnić sobie odpowiedni dystans od domniemanych napastników.
Oparłam się o pień najbliższego drzewa, łapczywie chwytając oddech. Moja klatka piersiowa unosiła się rytmicznie w górę i dół. Zaklnęłam, spoglądając na rozdarcie w tunice. Na prawym boku, wyrwa w materiale szła zgodnie z liną żeber. Cóż… zawsze jest to jakiś pretekst, by ponownie wybrać się na zakupy do miasta. Bezwiednie, przesunęłam palcami po nagiej skórze, upewniając się, iż powstałe zadrapanie nie krwawi. Wolałam się upewnić, ponieważ ból przy zranieniu mógł zostać jeszcze stłumiony przez zastrzyk adrenaliny, którego dostarczało mi to nietypowe przedstawienie. Czy może „Polowanie” byłoby tutaj trafniejszym określeniem? W każdym razie nadszedł czas by dalej pociągnąć grę. Mogłam teraz dokładniej przyjrzeć się dziewczynie, którą postanowiłam „wziąć pod swe skrzydła”.
Nienaturalna bladość oraz oczy, których barwa przywodziła na myśl dwa ogromne rubiny, sprawiała, że nieznajoma mogła łatwo wtopić się w magiczny tłum. W tym świecie podobne cechy uchodziły za całkiem normalne, podobnie z resztą, jak i posiadanie rogów czy kociego ogona. Taki wygląd musiał ją jednak wyróżniać na tle własnej rasy. Ludzie nie lubili tego, co inne i odmienne od przyjętych wzorców. Chętnie brali się za eliminowanie bądź naprawianie takich „zwyrodnień” i to nawet w zakresie swego własnego gatunku… usłyszałam wystarczająco wiele, by wyrobić sobie taką, a nie inną opinię. Co prawda zbroja nienawiści, zyskała kilka rys, jakie zafundowało mi spotkanie z Saszą… nie mniej jednak musiałoby się stać naprawdę coś "wielkiego", bym zmieniła zdanie o ludziach, a z całą pewnością nigdy nie zmienię go na temat MORII.
Po chwili, gdy udało mi się już uspokoić oddech, wróciły do mnie pytania, którymi w biegu rzucała nieznajoma.
-Nie wiem, czym był, choć wyglądał na jakiegoś ożywieńca. Nie można jednak mieć pewności. W końcu ten świat słynie ze swej zagadkowej i zwodniczej natury.
Wyjaśniłam, zaczesując za ucho kilka niesfornych kosmyków włosów, po czym przybrałam już pewniejszą postawę ciała. Nie odrywając spojrzenia od swej rozmówczyni, odsunęłam się nieznacznie, by w końcu stanąć przed nią, z rękoma skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej.
-Jesteśmy w Malinowym Lesie. To nie jest bezpieczne miejsce, zwłaszcza dla kogoś, kto nie zna tych okolic… Jak tu trafiłaś?


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Gwyn
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Gwyneth Creed
Wiek :
wygląda na około 16-18 lat
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
160 cm|50 kg
Znaki szczególne :
albinizm, blizny na lewej dłoni i na klatce piersiowej, perłowe anielskie skrzydła
Pod ręką :
smartfon, mieszek, okulary, figurka ćmy
Zawód :
kelnerka w "Smoczym Lotosie"
https://spectrofobia.forumpolish.com/t370-zlota-klatka-to-wciaz-klatka https://spectrofobia.forumpolish.com/t532-pare-rzeczy#4035
GwynNieaktywny
Gwyn nawet nie próbowała się odwracać. Nie dość, że nie widziała jej się wizja dostrzeżenia zaraz za nimi kolejnego podobnego kościstego monstrum - a pewnie by tak było, patrząc na zaistniałą sytuację przez pryzmat horrorów klasy B - to jeszcze miała pełną sposobność potknąć się o korzeń, kamień czy nawet o własne nogi, jeżeli nie będzie skupiać się przede wszystkim na biegu. A jak na razie naliczyła co najmniej dwa momenty, w których bliska była runięciu twarzą na glebę. Ale na szczęście tylko bliska.
Pędziła zaraz za tajemniczą nieznajomą w tylko jej znanym kierunku. Nawet nie zwracała uwagi na ich otoczenie. Zaczęła dopiero w momencie, gdy obie stanęły.A raczej gdy nieznajoma stanęła, a sama Gwyn padła na kolana. Oraz gdy zaczęła wreszcie relatywnie równo oddychać. Cała była zlana potem i czuła się, jakby wyrobiła trzykrotną normę maratończyka olimpijskiego. Rozpiąwszy najwyższy guzik koszuli, by uleciało z niej trochę gorąca, rozejrzała się wokoło. Widziała tutaj drzewa, tak jak wszędzie, ale teraz także i droga przecinająca tą zdawałoby się nieskończoną owocową puszczę. Jak daleko udało im się zabiec? Nie miała zielonego pojęcia; zupełnie się wyłączyła na czas tego maratonu.
Po paru chwilach białowłosa znalazła w sobie siłę na poderwanie się do góry i zaraz potem wsparła się plecami o inne drzewo. Wlepiła wówczas wzrok w swoją niecodzienną (tak jak dosłownie wszystko wokół) wybawicielkę. Whew, to dopiero zadała pytanie... Gwyn pokręciła głową, próbując jakkolwiek sobie to poukładać.
- Och, gdzie by tu zacząć... - wymamrotała bardziej do siebie niż do niego. Po chwili otworzyła usta i spróbowała to wszystko wytłumaczyć na tyle, na ile sama to rozumiała:- Więc tak: na samym początku był taki dziwny królik chyba we fraku i z walizką, jakby urwał się z bajki dla dzieci. Podążyłam za nim, ten wskoczył do jakiejś nory, a ja... no, wpadłam zaraz za nim. I ta nora ciągnęła się i ciągnęła, i ciągnęła, i jakimś... - pauza na znalezienie odpowiedniego słowa - cudem!... dosłownie wystrzeliłam z dziury na tamtym placu zabaw... Zaraz potem nagle... chyba straciłam na chwilę pamięć, do tego wszyscy jakoś dziwnie się na mnie gapili... Potem coś mnie zamroczyło i jak tylko otworzyłam oczy, byłam już tutaj i tamto coś się do mnie dobierało. Czy to jeszcze jest rzeczywistość, czy już mi do reszty odbija? - zapytała pół żartem pół serio dziewczynę, spoglądając na nią tak samo, jak sama się czuła: skołowana ponad wszelką miarę.


Głos: #D41B56

Spoiler:

Koszmarna Esencja: 1

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
W malinowym chruśniaku - Page 2 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: W malinowym chruśniaku
Pią 4 Paź - 15:44
Wysłuchawszy historii, jaką przedstawiła mi uprowadzona dziewczyna, zaczęłam zadawać sobie kilka istotnych pytań. Między innymi takich dotyczących sposobu dotarcia do Krainy. Z tego, co opisała białowłosa, wynikało, że nie przedostała się tu przez bramę… lecz podążyła za królikiem. Pomyślałam o jednej z bestii, ogromnej, puchatej i obdarzonej dość strachliwą naturą. A przede wszystkim swym wyglądem, niemal identyczną z królikami, tyle że znacznie je przerastająca. Szybko jednak wykluczyłam ten pomysł. Wyglądało na to, że dziewczyna dostała się tu przez portal. Ktoś będący owym królikiem… zjawa? Marionetka? Nieistotne… Ktoś jednak musiał posłużyć się swą mocą, by ściągnąć dziewczynę do tego świata. A jeśli tak, to po co… Oraz czy będzie szukał swej zguby… Nie mogłam wykluczyć tej możliwości. Być może jednak sprawca zamieszania, również padł ofiarą sennego uroku i przegapił moje skromne wyczyny. Należało lepiej pilnować obiektu swego zainteresowania, jego strata nie stanowiła mojego zmartwienia. Uznałam jednak, że całą akcję, jaką zaplanowałam, dla białowłosej będę musiała przyspieszyć, nim ktoś zdoła się o nią upomnieć. Miałam zamiar odwiedzić z nią kilka miejsc i sprawdzić jedną ze swoich teorii, dotyczącej zdolności Anielskiej Klątwy. Teraz jednak czułam swego rodzaju niepokój oraz presję czasu, niczym chłodny nóż z wolna zbliżający się do skóry.
Na mojej mapie, było jednak pewne miejsce, które można było uznać za „pewnik”. W tamtejszym rejonie doszło do pięciu zarażeń… zatem może tamtejszy pasożyt żył w jakiejś kolonii? Albo też warunki sprzyjały jego rozwojowi. Już wkrótce mogłam się o tym przekonać. A różanooka mogła mi w tym pomóc.
Mój plan potrzebował teraz nowej historii, całe szczęście szok, w którym dalej była Gwyn pozwalał mi na zamaskowanie, niedociągnięć, w szybko układanym scenariuszu. Przedstawiłam się jej prawdziwym przydomkiem i opowiedziałam o tym, że w przygotowuję się do pewnych rytuałów, święta, które to wymagają użycia odpowiednich ziół. Wyjaśniłam jej całkiem szczegółówo, iż niektóre z ziół i kwiatów można zbierać tylko o określonej porze dnia, nocy czy miejscu, by wydobyć z nich szczególne właściwości. Od słowa do słowa, zaczęłam ją oświecać, w kwestii tego, gdzie dokładnie się znalazła, starając się przy tym dyskretnie wyciągnąć od niej samej jak najwięcej informacji. Nie wyglądała co prawda, jak nikt powiązany z MORI-ą, lecz należało zachować czujność.
Oczywiście zaoferowałam swoją pomoc, w dotarciu do miasta. Byłam w stanie wyeliminować jedno z większych zagrożeń, jakie skrywały się w lesie. Opowiedziałam jej o działaniu jednej ze swych mocy, o tym, że potrafię porozumieć się z bestiami. ( Zresztą swych talentów nie chciałam się jeszcze zdradzać...) Wszak wiele bestii nie lubiło, gdy ktoś niepożądany zjawiał się na ich terytorium, zaś wkroczenie na tereny łowieckie było niczym wysłanie zaproszenia. Nie winiłam za to swych podopiecznych, działali zgodnie z instynktem. Starałam się jednak w miarę możliwości ograniczać i zapobiegać podobnym sytuacją. Przez nie lustrzanie widzieli w bestiach wyłącznie zagrożenie. Niewielu było w stanie zrozumieć i docenić piękno tkwiące w ich istnieniach.
W obietnicy pomocy tkwił jednak haczyk. Mogłam odprowadzić Gwyn na miejsce, dopiero kolejnego dni, po pełni księżyca. Musiałam bowiem udać się na pewną polanę, by tam właśnie zebrać zioła i inne składniki potrzebne mi do zbliżających się świąt. Zaproponowałam jej nocleg, w pewnej opuszczonej chacie, gdzie mogłyśmy stworzyć swój mały obóz. Korzystałam z niej już wcześniej, mieszkał w niej kiedyś pewien Arlekin, z którym się przyjaźniłam. Teraz chata, od kilku miesięcy stała pusta.
Jeśli zatem Gwyn przystała na moją propozycję, udałyśmy się właśnie tam, by odpocząć, odświeżyć się, a także najeść. W lesie było mnóstwo jedzenia, trzeba było tylko wiedzieć czego szukać. Oraz znać się na okolicznej florze i faunie. Tutejsza natura bywała złośliwa, jagody rosnące na tym samym krzaku mogły posłużyć za przekąskę, lub stać się składnikiem śmiertelnej trucizny. Wszystko zależało od stopnia dojrzałości owocu…
Starałam się cierpliwie odpowiadać na pytania swej towarzyszki. Mówiąc prawdę, gdy mogłam oraz kłamiąc, kiedy było mi to na rękę. Wszystko to pozwalało mi na szlifowanie swego aktorskiego warsztatu.
ZT x 2


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach