Skrzydła Nocy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Gif :
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
SeamairPoskramiacz
Re: Skrzydła Nocy
Nie 18 Paź - 2:16
Nie 18 Paź - 2:16
Mój świat na moment bardzo się skurczył. Dostrzegałam jedynie fragment czarnej sukni, podłogę oraz strzykawkę. Z czasem ten obraz nieco się wzbogacił. Między szczelinami kamiennej posadzki, powoli płynęła stróżka krwi, zaś z góry na ziemię zaczęły spadać pojedyncze krople łez.
Byłabym na siebie wściekła, gdybym tylko zdawała sobie sprawę z tego, że łamie jedną ze swoich najważniejszych życiowych zasad. Nigdy więcej łez... ani okazywania słabości.
Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Na moment zapomniałam zarówno o obecności Opętańca, jak i Christophera. Chociaż zdawałoby się, że drgnęłam nieznacznie, gdy Dachowiec podniósł na mnie głos. Widać stawało się to wyuczoną reakcją, tyle że teraz nie byłam w stanie rzucić mu jakiejś kąśliwej riposty, czy choćby złowrogiego spojrzenia. To zdecydowanie nie było normalne, że mój organizm próbował reagować na słowa Strażnika zamiast na huk strzałów, które rozległy się sekundę później.
Umysł to całkiem zabawy konstrukt, a sposób jego działania do dziś pozostaje zagadką. Skarbnica wiedzy, doświadczeń, myśli uporządkowana w niezwykle indywidualny sposób. W moim przypadku widok strzykawki zadziałał jak klucz. Było jeszcze kilka podobnych kluczy, zdolnych do uwolnienia najmroczniejszych i najbardziej bolesnych wspomnień... pod których lawiną zostałam teraz przygnieciona... Na nowo przeżywałam dzień, w którym dowiedziałam się prawdy o osobie, którą uważałam za ojca. A co gorsza prawdy na temat tego, czym mnie uczyniono i jakim kosztem.
Właśnie wtedy przyszło zrozumienie... na temat mojej rzekomej choroby...izolacji... tego, że służba widziała we mnie rogatą kreaturę...
Nie sposób opisać tego, co czuje się w chwili, gdy na jaw wychodzi fakt, iż całe dotychczasowe życie było kłamstwem... To wtedy pierwszy raz zabiłam. Tego wszystkiego było zbyt wiele, a ja chciałam tylko być wolna...naprawdę wolna. Musiałam iść naprzód, uciec zostawiając za sobą zgliszcza życia podszytego fałszem i obłudą.
Musimy iść... Tak, trzeba było uciekać...wtedy. Te dwa słowa zdołały do mnie dotrzeć. Podobnie jak świadomość tego, kto je wypowiadał. A przecież wtedy byłam całkiem sama. Coś było nie tak...
Głowa mnie bolała, a sens reszty słów wypowiadanych przez Dachowca gdzieś mi umykał. Zastanowił mnie jednak sam ton głosu...spokojny, choć zdradzający nerwowość, lecz zdecydowanie nie tą, do której przywykłam. Było to coś tak bardzo odbiegającego od schematu naszej konwersacji (gdzie bezpiecznymi i akceptowalnymi formami był krzyk, sarkazm, jadowita słodycz czy lodowaty chłód), że zmusiłam się do podniesienia wzroku na Christophera. Z całą pewnością moje spojrzenie nie było jeszcze całkiem obecne, lecz podjęłam próbę zrozumienia tego, co się stało. Nadal ogarniało mnie otępienie nie tylko to dotyczące umysłu, ale i ciała.
Musimy iść... postanowiłam złapać się tej jednej myśli i przekuć ją w czyn. Byłam jednak zmęczona, a w każdym razie moje ciało musiało być, gdyż nie bardzo chciało mnie słuchać. Udało mi się podnieść jedną rękę i złapać za blat umywalki. Palce śliskie od krwi momentalnie zsunęły się w dół, lecz powtórzyłam próbę. Żeby iść trzeba najpierw wstać... tyle wiedziałam, ale zdawało się, że ta wiedza nie dotarła do wszystkich kończyn.
Krótki przebłysk świadomości podpowiadał jak rozwiązać ten problem... Powietrze koło mnie zafalowało, by nagle rozjarzyć się paletą świetlistych barw. Przez kilka sekund w zwierciadle portalu dało się dostrzec polanę w Malinowym Lesie, tą mieszczącą się koło mojego domu... Niestety stworzone przeze mnie przejście rozpadło się... Słabość, jaka mnie ogarnęła, w połączeniu z rozchwianiem sprawiały, że trudno było mi zapanować nad mocą. Zbyt daleko... podpowiadał magiczny instynkt. W głowie zamigotał mi obraz alejki, przy której miał czekać powóz i to właśnie do tego miejsca prowadził kolejny portal. Widać było jednak, że magiczny konstrukt nie jest tak solidny, jak to zwykle bywał i że nie będzie aktywny zbyt długo.
Byłabym na siebie wściekła, gdybym tylko zdawała sobie sprawę z tego, że łamie jedną ze swoich najważniejszych życiowych zasad. Nigdy więcej łez... ani okazywania słabości.
Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Na moment zapomniałam zarówno o obecności Opętańca, jak i Christophera. Chociaż zdawałoby się, że drgnęłam nieznacznie, gdy Dachowiec podniósł na mnie głos. Widać stawało się to wyuczoną reakcją, tyle że teraz nie byłam w stanie rzucić mu jakiejś kąśliwej riposty, czy choćby złowrogiego spojrzenia. To zdecydowanie nie było normalne, że mój organizm próbował reagować na słowa Strażnika zamiast na huk strzałów, które rozległy się sekundę później.
Umysł to całkiem zabawy konstrukt, a sposób jego działania do dziś pozostaje zagadką. Skarbnica wiedzy, doświadczeń, myśli uporządkowana w niezwykle indywidualny sposób. W moim przypadku widok strzykawki zadziałał jak klucz. Było jeszcze kilka podobnych kluczy, zdolnych do uwolnienia najmroczniejszych i najbardziej bolesnych wspomnień... pod których lawiną zostałam teraz przygnieciona... Na nowo przeżywałam dzień, w którym dowiedziałam się prawdy o osobie, którą uważałam za ojca. A co gorsza prawdy na temat tego, czym mnie uczyniono i jakim kosztem.
Właśnie wtedy przyszło zrozumienie... na temat mojej rzekomej choroby...izolacji... tego, że służba widziała we mnie rogatą kreaturę...
Nie sposób opisać tego, co czuje się w chwili, gdy na jaw wychodzi fakt, iż całe dotychczasowe życie było kłamstwem... To wtedy pierwszy raz zabiłam. Tego wszystkiego było zbyt wiele, a ja chciałam tylko być wolna...naprawdę wolna. Musiałam iść naprzód, uciec zostawiając za sobą zgliszcza życia podszytego fałszem i obłudą.
Musimy iść... Tak, trzeba było uciekać...wtedy. Te dwa słowa zdołały do mnie dotrzeć. Podobnie jak świadomość tego, kto je wypowiadał. A przecież wtedy byłam całkiem sama. Coś było nie tak...
Głowa mnie bolała, a sens reszty słów wypowiadanych przez Dachowca gdzieś mi umykał. Zastanowił mnie jednak sam ton głosu...spokojny, choć zdradzający nerwowość, lecz zdecydowanie nie tą, do której przywykłam. Było to coś tak bardzo odbiegającego od schematu naszej konwersacji (gdzie bezpiecznymi i akceptowalnymi formami był krzyk, sarkazm, jadowita słodycz czy lodowaty chłód), że zmusiłam się do podniesienia wzroku na Christophera. Z całą pewnością moje spojrzenie nie było jeszcze całkiem obecne, lecz podjęłam próbę zrozumienia tego, co się stało. Nadal ogarniało mnie otępienie nie tylko to dotyczące umysłu, ale i ciała.
Musimy iść... postanowiłam złapać się tej jednej myśli i przekuć ją w czyn. Byłam jednak zmęczona, a w każdym razie moje ciało musiało być, gdyż nie bardzo chciało mnie słuchać. Udało mi się podnieść jedną rękę i złapać za blat umywalki. Palce śliskie od krwi momentalnie zsunęły się w dół, lecz powtórzyłam próbę. Żeby iść trzeba najpierw wstać... tyle wiedziałam, ale zdawało się, że ta wiedza nie dotarła do wszystkich kończyn.
Krótki przebłysk świadomości podpowiadał jak rozwiązać ten problem... Powietrze koło mnie zafalowało, by nagle rozjarzyć się paletą świetlistych barw. Przez kilka sekund w zwierciadle portalu dało się dostrzec polanę w Malinowym Lesie, tą mieszczącą się koło mojego domu... Niestety stworzone przeze mnie przejście rozpadło się... Słabość, jaka mnie ogarnęła, w połączeniu z rozchwianiem sprawiały, że trudno było mi zapanować nad mocą. Zbyt daleko... podpowiadał magiczny instynkt. W głowie zamigotał mi obraz alejki, przy której miał czekać powóz i to właśnie do tego miejsca prowadził kolejny portal. Widać było jednak, że magiczny konstrukt nie jest tak solidny, jak to zwykle bywał i że nie będzie aktywny zbyt długo.
~ Aktualny ubiór ~
Fabuła - Karczma Lalek
- Spoiler:
Gif :
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Re: Skrzydła Nocy
Nie 18 Paź - 3:14
Nie 18 Paź - 3:14
Gdyby ktoś powiedział strażnikowi, że przyjdzie taki dzień, kiedy Seamair nie odpowie mu niczym złośliwym... To by uciął mu łeb i ogłosił szaleńcem. To była tak nierealna wizja, że nie potrafił jej w jakimkolwiek stopniu zaakceptować. Jeśli kiedykolwiek miałby mieć do czynienia z takim czymś, zacząłby poważnie obawiać się o zdrowie swojej podopiecznej... A jednak stał tu. Wpatrywał się w kulącą na ziemi kobietę, nie do końca rozumiejąc, co się z nią dzieje. Nie widział w pobliżu żadnej strzykawki, oprócz jednej, która w dodatku wydawała się pełna. Co więc się stało? Dlaczego zachowywała się w ten sposób? Czy może tkacz zwyczajnie w inny sposób, niż strzykawką podał jej jakiś środek, który czynił z niej bojaźliwe zwierzę? Zbyt wiele pytań, na które nieprzytomny opętaniec z pewnością nie odpowie mu w tej chwili. Seamair również nie wydawała się skora do rozmów. Ochroniarz stał przed nią przez dłuższą chwilę, oczekując, aż wstanie i rzuci mu czymś w rodzaju "trzeba było się nie wtrącać" albo "wszystko miałam pod kontrolą". Niestety, nie pojawiło się to i właśnie dlatego Christopher zaczął czuć bardzo głęboki niepokój. Przez chwilę próbował jeszcze myśleć, że to wina jakiś narkotyków... Ale potem arystokratka zaczęła płakać. Łzy jeszcze nigdy nie pojawiły się w jej oczach, przynajmniej nie przy Christopherze. Zawsze trzymała swoje emocje na wodzy, a jeśli któraś z nich się już wyrywała, to była to wściekłość. Dachowiec zwykł uważać, że dziewczyna zwyczajnie nie jest zdolna do płaczu, tak jak i on. Nie znał narkotyku, który mógłby doprowadzić osobę przed nią do tego stanu.
- Chyba naprawdę nie jest z tobą za dobrze... Jest cholernie niedobrze.
Westchnął ciężko i przykucnął przy niej, by nieco uważniej przyjrzeć się twarzy. Był... zmieszany. Mimo przekleństw w jego słowach, nie było tam grama złośliwości. Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie, że był to głos spokojny, może nawet uspokajający, ale fakt pozostawał taki, że Christopher przeważnie mówił bez emocji. Teraz jednak nie potrafił powstrzymać zdenerwowania i jakiejś takiej niepewności. To wszystko było zbyt nierealistyczne, by miał na to przyszykowany jakiś scenariusz. Widział tylko, jak kobieta drga na dźwięk jego słów, nic poza tym. Skrzywił się wyraźnie i zerknął na jej rany, z początku sądząc, że jego polecenie nie dotarło do niej w żadnym stopniu. Potem Seamair nagle podniosła wzrok i przez chwilę dachowiec patrzył w jej oczy, widząc to wszystko teraz w pełnej krasie. Ona naprawdę go nie rozumiała. Miał wrażenie, jakby siedziała przed nim nieznana, kompletnie dzika osoba. Niczym zwierzę. Potem jednak coś mignęło mu w kącie widzenia i natychmiast zgasło. Znów coś mignęło i tym razem ich oczom ukazał się portal, prosto do powozu. Strażnik spojrzał znów na Seamair z wyraźnym zamyśleniem. Wyglądało teraz na to, że jednak rozumiała coś... Cokolwiek, nawet jeżeli w jej głowie był to tak naprawdę tylko dwa słowa. Po raz pierwszy chyba poczuł wdzięczność wobec niej, że nie będą musieli tłumaczyć się z tego całego syfu.
- Wstawaj... Musimy się stąd zbierać czym prędzej. Wracamy do domu, koniec misji na dzisiaj.
Westchnął ciężko i chwycił Seamair ostrożnie za ramię, by pomóc wstać razem z ranną nogą. Przez cały czas wyobrażał sobie, jak to wszystko wygląda z boku i nadal nie mógł uwierzyć. Arystokratka o dziwo nie stawiała się, tak jak to zazwyczaj miała w zwyczaju i wkrótce przeszli przez niestabilny portal. Christopher stanął na bruku w ciemnej uliczce i usłyszał tylko jeszcze, jak przejście za nimi się zamyka.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę spoglądał na ich powóz, który w teorii miałby zabrać ich z powrotem do... Nawet nie wiedział gdzie. To nie był jego powóz, w tym woźnica nie został najęty przez niego. Mógł równie dobrze nic nie wiedzieć, dlatego tłumaczenie mu teraz tego wszystkiego strażnik uznał za całkowicie bezcelowe. Krótkie rozeznanie w terenie i ochroniarz szybko doszedł do wniosku, że nie tak daleko jest do innej bezpiecznej przystani. Było niepozorne, dlatego jeżeli tkacz ma jakichkolwiek kumpli, nie powinni tam im zawracać głowy... A widok spacerującej pary, dachowca i krwawiącej kobiety nie był w tych stronach taki dziwny.
- Pamiętasz ty parszywa wszo, jak wprosiłem ci się do domu? Czas na mały rewanż...
Mruknął do niej, mając ją wciąż utrzymaną na ramieniu. Drwina i słowa kierowane do niej stanowiły dla niego swego rodzaju kotwicę w całej tej dziwacznej sytuacji. Miał zresztą nadzieję, że w ten sposób kobieta nie zemdleje mu po drodze. Ruszył z nią powolnym krokiem przez te mniej uczęszczane uliczki, starając się nie nadwyrężać za bardzo rannej nogi towarzyszki. O ile nie stawiała za dużych oporów, powinni w miarę szybko dotrzeć pod drzwi szarej, staro wyglądającej kamienicy. Domu Christophera Morrisona.
- Chyba naprawdę nie jest z tobą za dobrze... Jest cholernie niedobrze.
Westchnął ciężko i przykucnął przy niej, by nieco uważniej przyjrzeć się twarzy. Był... zmieszany. Mimo przekleństw w jego słowach, nie było tam grama złośliwości. Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie, że był to głos spokojny, może nawet uspokajający, ale fakt pozostawał taki, że Christopher przeważnie mówił bez emocji. Teraz jednak nie potrafił powstrzymać zdenerwowania i jakiejś takiej niepewności. To wszystko było zbyt nierealistyczne, by miał na to przyszykowany jakiś scenariusz. Widział tylko, jak kobieta drga na dźwięk jego słów, nic poza tym. Skrzywił się wyraźnie i zerknął na jej rany, z początku sądząc, że jego polecenie nie dotarło do niej w żadnym stopniu. Potem Seamair nagle podniosła wzrok i przez chwilę dachowiec patrzył w jej oczy, widząc to wszystko teraz w pełnej krasie. Ona naprawdę go nie rozumiała. Miał wrażenie, jakby siedziała przed nim nieznana, kompletnie dzika osoba. Niczym zwierzę. Potem jednak coś mignęło mu w kącie widzenia i natychmiast zgasło. Znów coś mignęło i tym razem ich oczom ukazał się portal, prosto do powozu. Strażnik spojrzał znów na Seamair z wyraźnym zamyśleniem. Wyglądało teraz na to, że jednak rozumiała coś... Cokolwiek, nawet jeżeli w jej głowie był to tak naprawdę tylko dwa słowa. Po raz pierwszy chyba poczuł wdzięczność wobec niej, że nie będą musieli tłumaczyć się z tego całego syfu.
- Wstawaj... Musimy się stąd zbierać czym prędzej. Wracamy do domu, koniec misji na dzisiaj.
Westchnął ciężko i chwycił Seamair ostrożnie za ramię, by pomóc wstać razem z ranną nogą. Przez cały czas wyobrażał sobie, jak to wszystko wygląda z boku i nadal nie mógł uwierzyć. Arystokratka o dziwo nie stawiała się, tak jak to zazwyczaj miała w zwyczaju i wkrótce przeszli przez niestabilny portal. Christopher stanął na bruku w ciemnej uliczce i usłyszał tylko jeszcze, jak przejście za nimi się zamyka.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę spoglądał na ich powóz, który w teorii miałby zabrać ich z powrotem do... Nawet nie wiedział gdzie. To nie był jego powóz, w tym woźnica nie został najęty przez niego. Mógł równie dobrze nic nie wiedzieć, dlatego tłumaczenie mu teraz tego wszystkiego strażnik uznał za całkowicie bezcelowe. Krótkie rozeznanie w terenie i ochroniarz szybko doszedł do wniosku, że nie tak daleko jest do innej bezpiecznej przystani. Było niepozorne, dlatego jeżeli tkacz ma jakichkolwiek kumpli, nie powinni tam im zawracać głowy... A widok spacerującej pary, dachowca i krwawiącej kobiety nie był w tych stronach taki dziwny.
- Pamiętasz ty parszywa wszo, jak wprosiłem ci się do domu? Czas na mały rewanż...
Mruknął do niej, mając ją wciąż utrzymaną na ramieniu. Drwina i słowa kierowane do niej stanowiły dla niego swego rodzaju kotwicę w całej tej dziwacznej sytuacji. Miał zresztą nadzieję, że w ten sposób kobieta nie zemdleje mu po drodze. Ruszył z nią powolnym krokiem przez te mniej uczęszczane uliczki, starając się nie nadwyrężać za bardzo rannej nogi towarzyszki. O ile nie stawiała za dużych oporów, powinni w miarę szybko dotrzeć pod drzwi szarej, staro wyglądającej kamienicy. Domu Christophera Morrisona.
Gif :
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
SeamairPoskramiacz
Re: Skrzydła Nocy
Nie 18 Paź - 17:20
Nie 18 Paź - 17:20
Gdybym tylko miała pełną świadomość wydarzeń, które miały miejsce po tym, jak wydostaliśmy się z lokalu... oraz tego, gdzie właśnie prowadził mnie Szron... w tym momencie zamroczenie, które nadal ogarniało mój umysł, mogłabym uznać za błogosławieństwo. Docierała do mnie bardzo ograniczona ilość bodźców, z czego niektóre, takie jak dźwięki czy obrazu zdawały się zniekształcone. Jeśli chodziło o czucie, to sprawa była bardziej skomplikowana. Początkowo pozbawione czucia były jedynie dłoń oraz zraniona noga, niestety z upływem czasu trucizna wraz z krwią roznosiła się, po ciele wprawiając je w odrętwienie. W przyrodzie właśnie tak działała trucizna... ofiara, której dosięgły kolce, kły czy żądło z czasem miała stracić siły do ucieczki i paść, by czekać na nadejście głodnego drapieżnika.
Instynktownie przeniosłam wzrok na kawałek skrzydła, którego nadal nie mogłam wypuścić z zaciśniętych palców. Pamiątka zbrodni... Bo w końcu to ja byłam, tą, która zaatakowała jako pierwsza. Tkacz miał dziś bardzo pechowy dzień, nikt jednak nie mówił, iż prowadzenie własnego nielegalnego interesu okaże się łatwe i przyjemne.
Mimo faktu, iż Opętaniec leżał teraz nieprzytomny na podłodze w damskiej toalecie i zapewne będą go czekały „nieprzyjemności” ze strony pracowników lokalu (skoro nie było innych winnych, łatwo było się domyślić, na kogo spadnie odpowiedzialność, oraz konieczność zapłaty za uszkodzenie mienia...) to ja znajdowałam się w dużo gorszym położeniu. Półprzytomna, ledwo trzymająca się na nogach...nieznająca sobie sprawy, iż jedynym co chroniło mnie przed upadkiem, był to, że przez całą drogą byłam uwieszona na ramieniu znienawidzonego Ochroniarza. Gdybym miała wybór, to zdecydowanie wybrałabym czołganie się po ziemi o własnych siłach, nawet jeśli tych byłoby dramatycznie niewiele. Tak jak teraz... Natomiast konfrontacja z faktem, iż nadszedł dzień, w którym Dachowiec oglądał mnie, w tak opłakanym stanie a co gorsza najpewniej uratował mi życie... tym samym dowodząc, iż jego praca ma sens... przeklinałabym cholernego Opętańca, iż nie potrafił lepiej wycelować z atakiem. W tamtej chwili naprawdę niewiele dzieliło mnie od śmierci... wystarczyło, że przebiłby płuco i jad sparaliżował układ oddechowy. Na szczęście albo i nie... na razie to wszystko zwyczajnie do mnie nie docierało. Ale gdy tylko dojdzie do konfrontacji z całą tą nieprzyjemną wiedzą... Zapewne byle tego uniknąć z chęcią sama usiadłabym na jakimś stosie i podpaliła zapałkę, czekając aż, moc żywiołu uwolni mnie od konieczności, spojrzenia Christopherowi w oczy po tym wszystkim...
Może ta myśl o płomieniach liżących ciało wynikała również z tego, że robiło mi się zimno... chłodna mgła, w której brnęliśmy, niemal po kolana tylko wzmagała nocny chłód.
Po raz kolejny moje ciało próbowało odwołać się do wyuczonych reakcji. Choć Szron nie mógł tego dostrzec, przez to, iż głowę miałam zwieszoną, a cześć twarzy przysłaniały pasma włosów. Na dźwięk sów „parszywa wszo”, kąciki moich ust nieznacznie drgnęły, próbując unieść się ku górze. Zwykle w takich momentach wargi ułożyłyby, się tak by moją twarz ozdobił słodki i nasączony jadem uśmiech. Aktualnie przywołanie na twarz jakichkolwiek większych emocji, przekraczało moje możliwości.
Nie wiedziałam, gdzie dokładnie się kierujemy, ale skoro mieliśmy iść, to szłam. A przynajmniej się starałam.
ZT x 2
Instynktownie przeniosłam wzrok na kawałek skrzydła, którego nadal nie mogłam wypuścić z zaciśniętych palców. Pamiątka zbrodni... Bo w końcu to ja byłam, tą, która zaatakowała jako pierwsza. Tkacz miał dziś bardzo pechowy dzień, nikt jednak nie mówił, iż prowadzenie własnego nielegalnego interesu okaże się łatwe i przyjemne.
Mimo faktu, iż Opętaniec leżał teraz nieprzytomny na podłodze w damskiej toalecie i zapewne będą go czekały „nieprzyjemności” ze strony pracowników lokalu (skoro nie było innych winnych, łatwo było się domyślić, na kogo spadnie odpowiedzialność, oraz konieczność zapłaty za uszkodzenie mienia...) to ja znajdowałam się w dużo gorszym położeniu. Półprzytomna, ledwo trzymająca się na nogach...nieznająca sobie sprawy, iż jedynym co chroniło mnie przed upadkiem, był to, że przez całą drogą byłam uwieszona na ramieniu znienawidzonego Ochroniarza. Gdybym miała wybór, to zdecydowanie wybrałabym czołganie się po ziemi o własnych siłach, nawet jeśli tych byłoby dramatycznie niewiele. Tak jak teraz... Natomiast konfrontacja z faktem, iż nadszedł dzień, w którym Dachowiec oglądał mnie, w tak opłakanym stanie a co gorsza najpewniej uratował mi życie... tym samym dowodząc, iż jego praca ma sens... przeklinałabym cholernego Opętańca, iż nie potrafił lepiej wycelować z atakiem. W tamtej chwili naprawdę niewiele dzieliło mnie od śmierci... wystarczyło, że przebiłby płuco i jad sparaliżował układ oddechowy. Na szczęście albo i nie... na razie to wszystko zwyczajnie do mnie nie docierało. Ale gdy tylko dojdzie do konfrontacji z całą tą nieprzyjemną wiedzą... Zapewne byle tego uniknąć z chęcią sama usiadłabym na jakimś stosie i podpaliła zapałkę, czekając aż, moc żywiołu uwolni mnie od konieczności, spojrzenia Christopherowi w oczy po tym wszystkim...
Może ta myśl o płomieniach liżących ciało wynikała również z tego, że robiło mi się zimno... chłodna mgła, w której brnęliśmy, niemal po kolana tylko wzmagała nocny chłód.
Po raz kolejny moje ciało próbowało odwołać się do wyuczonych reakcji. Choć Szron nie mógł tego dostrzec, przez to, iż głowę miałam zwieszoną, a cześć twarzy przysłaniały pasma włosów. Na dźwięk sów „parszywa wszo”, kąciki moich ust nieznacznie drgnęły, próbując unieść się ku górze. Zwykle w takich momentach wargi ułożyłyby, się tak by moją twarz ozdobił słodki i nasączony jadem uśmiech. Aktualnie przywołanie na twarz jakichkolwiek większych emocji, przekraczało moje możliwości.
Nie wiedziałam, gdzie dokładnie się kierujemy, ale skoro mieliśmy iść, to szłam. A przynajmniej się starałam.
ZT x 2
~ Aktualny ubiór ~
Fabuła - Karczma Lalek
- Spoiler:
Gif :
Godność :
Eva M. Markovski // Iskra (Étincelle) Rosenthal
Wiek :
wizualnie 20+, mentalnie z 55 i ciut.
Rasa :
Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie.
Wzrost / Waga :
1,65 m // 54 kg
Znaki szczególne :
piegowata skóra, ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy (u Ludzi nosi przyciemniające soczewki); roślinny tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym przedramieniu i brzuchu
Pod ręką :
Frank i Ivor: kopertówka z Bezdenną Sakwą w środku || Wrona: czarna nerka ze szmacianką-zabawką przewieszona w poprzek piersi || Wrona: nerka zawieszona w poprzek piersi, termos z kawą || Sea: Duża, czarna torebka na ramię z przywieszką-szmacianką, część magicznych przedmiotów wśród biżuterii
Broń :
Walter P99 dawno temu zabrany Moriemu - gdzieś na dnie torby
Zawód :
projektant magicznych przedmiotów codziennego użytku || Bogu ducha winna dziennikarka
Kontrahent :
(nie)chciany asystent Saul Fyortersole?
Stan zdrowia :
fizyczny nienaruszony, ogólnie hemofobia || EVENT: trauma po widoku wybuchającego ciała Artemis i/oraz budzący się lęk przed krwią + częściowa niepoczytalność i fantomowe bóle (Koszmar)
IskraWybryk Natury
Re: Skrzydła Nocy
Sro 16 Sie - 1:29
Sro 16 Sie - 1:29
Hulaj Dusza
Aktualny wygląd sali: Pozostawiono podwyższoną, okrągłą scenę na środku i wypolerowany parkiet, zasnuty teraz gęstą mgłą, jednak ilość stolików, rozrywek rodem z pubu i obsługi została znacznie zredukowana. Przyciemnione pomieszczenie, rozświetlane unoszącymi się kulami światła – cyjanowymi, jak i w reszcie budynku – przypominało dziś bardziej ekskluzywny klub albo kameralny koncert – i tym w zasadzie było. Maksymalnie sześć stolików lewitowało po pomieszczeniu na różnych wysokościach, otaczając scenę, a zachowane między nimi odległości zapewniały prywatność. Kule światła wraz z ciemnością uniemożliwiały wypatrzenie twarzy gości, a do stolików prowadziła ich obsługa.
Wstęp jedynie z zaproszeniem.
Aktualny wygląd sali: Pozostawiono podwyższoną, okrągłą scenę na środku i wypolerowany parkiet, zasnuty teraz gęstą mgłą, jednak ilość stolików, rozrywek rodem z pubu i obsługi została znacznie zredukowana. Przyciemnione pomieszczenie, rozświetlane unoszącymi się kulami światła – cyjanowymi, jak i w reszcie budynku – przypominało dziś bardziej ekskluzywny klub albo kameralny koncert – i tym w zasadzie było. Maksymalnie sześć stolików lewitowało po pomieszczeniu na różnych wysokościach, otaczając scenę, a zachowane między nimi odległości zapewniały prywatność. Kule światła wraz z ciemnością uniemożliwiały wypatrzenie twarzy gości, a do stolików prowadziła ich obsługa.
Wstęp jedynie z zaproszeniem.
Jakby Laurent przewidział przyszłość, znaleźli się w końcu i w Skrzydłach Nocy. (Choć już bez Lunatyka.) Tylko że Iskra była inną niż wtedy osobą – nadal ostrożną, lecz nie tak zachowawczą i powściągliwą. Jeśli przetrwała Bitwę o Most i fanatyzm Skorupki, przetrwa też kolejną maskaradę. Odziana w zbroję z makijażu i weluru – przed wyjściem z mieszkania, podczas zakładania długich, srebrnych kolczyków i mnogości magicznych bransoletek, zdecydowała się spontanicznie zmienić bluzkę na inną – weszła do klubu jak do siebie.
Prawie była u siebie. Niezupełnie, ale wynajęła na dzisiejszy wieczór Hulaj Duszę i przemeblowała wedle własnego widzimisię, by spełniał warunki prywatnego amfiteatru, a nie jednego z wielu tanecznych przybytków. Potem wysłała Saula, by dopilnował ostatnich szczegółów i powitał Samarę, gdyby zjawiła się szybciej. A lubiła tak robić.
W tym nocnym klubie Eva była dotąd może ze dwa razy, ale za każdym zadziwiała ją konstrukcja głównej Sali. Dziś, jeszcze bardziej zaznajomiona z magią, nie mogła powstrzymać myśli przed zastanawianiem się jakich zaklęć i zaklinań użyto, by utrzymać całość w kupie.
Przyjęła bransoletkę i poczuła dreszcz emocji, gdy podłoga przed nią zestaliła się, pozwalając postawić krok. Tak jak kiedyś emocje przy przekraczaniu Karminowych Wrót, tak teraz ogarnęła ją euforia pomieszana z niedowierzaniem. U Ludzi takie cuda nie miały prawa się zdarzyć.
Przekroczyli główną salę i ruszyli ku (tandetnie, jak i napis na zewnątrz, jeśliby ją spytać) płonącym literom wynajętej „Hulaj Duszy”. Była ciekawa, czy tańce również odbywały się na wielu poziomach. I co wtedy z sukienkami i tymi, którzy nie lubią bielizny?
Obejrzała się na Franka, a potem poprzez przestrzeń wyłapała neonowe spojrzenie Saula, który czekał na nich na poziomie podłogi. Jak pies Pawłowa nabrała wielki haust powietrza i wtedy uświadomiła sobie, że chyba naprawdę się stresuje, skoro dotąd prawie nie oddychała, a jej myśli biegają w sto różnych miejsc i kierunków, byle nie tam gdzie powinny być.
Uskrzydlona hostessa o ślicznej, uśmiechniętej twarzy poprowadziła ich dalej, a potem wzwyż, ku stolikowi obleczonemu ciemnozielonym obrusem i wyściełanym fotelom. Tam czekała na nich brunetka o jasnej skórze i nieco skośnych oczach. Założyła coś w rodzaju bardzo zdobionego, bardzo cienkiego munduru – lub jakiejś jego wariacji, bo zapięta pod sam podbródek marynarka ze stójką wydawała się być bardziej galową koszulą niż woskowym uniformem. Długie rękawy pełne były haftów złotą nicią, a przez środek, zamiast zamka lub guzików, płożyły się wyszyte płomienie i rośliny. Falowane włosy spięła i po części utrefiła nad czołem. Gdy podeszli, spojrzenie miała takie jak je Eva zapamiętała: przychylne i zainteresowane, ale i harde, zawsze gotowe do konfrontacji. Tym od samego początku przypominała jej Kalinę.
— To ja odesłałam twoją Marionetkę. Miałam dosyć, że stał nade mną jak kat. — Spojrzała na Saula, który stanowił koniec tej małej karawany, mrużąc w uśmiechu oczy: — Nawet jeśli nie miała takiego zamiaru.
Usiedli i Markovski wyjęła małą, przeszkloną pozytywkę, którą postawiła na środku stolika, widocznie wciskając bladoliliowe wieko. Rozległy się delikatne dźwięki fortepianu, które po chwili zanikły. Jak się okazuje, dobrze zrobiła. Samara obcięła spojrzeniem Franka – od fryzury po sposób, w jaki spoczywał na fotelu i otworzyła usta:
— Z dwojga złego, wolę tę przyzwoitkę niż Laurenta, ale mogłabyś choć postarać się nie dawać się Kartom na srebrnym talerzyku.
Iskra zrobiła dziwną minę, a druga kobieta parsknęła w sposób, w który ruda nigdy by się nie ośmieliła. I ku zaskoczeniu Evy, nie wyglądała przez to mniej dostojnie i mniej elegancko.
— Nie mów, że nie wiesz. Twój przyjaciel to liwerant Kart. Nie raz, nie dwa dostarczał rzeczy do budynku spółki.
Prawdopodobnie mówiła o jakiejś spółce, którą tworzyła z innymi ludźmi zajmującymi się (zarządzającymi? inwestującymi?) nieruchomościami. Nadal nie zapytała jak nazywa się tu ten zawód. O ile taki broker – lub makler – się nazywa. Była jednak niemal pewna, że Samara była maklerem. To niemożliwe, by działała jedynie na rzecz kogoś innego. Kobiety takie jak ona pracowały dla siebie samych.
Informacja jakoby Frank był członkiem Czarnych Kart wprawiła rudą w konsternację. Nie była pewna co o tym sądzić – i czy Samara z jakiegoś powodu po prostu nie kłamała. Francuzka nie znała pełnego obszaru działań Kart, ale nasłuchała się wystarczająco, żeby być świadomą ich szemranej reputacji. (Oh, my sweet, summertime child.)
Z drugiej strony, siedziała tu i próbowała ubić z nimi interes, n'est-ce-pa? Co to o niej świadczyło?
Działa Pozytywka sekretów
Nauka umiejętności „Trzeźwy umysł” [x/25]
Gif :
Godność :
Boone
Wiek :
26
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
181 cm/ 76 kg
Znaki szczególne :
Ślad po oparzeniu na całej lewej stronie twarzy
Pod ręką :
Plecak, troszkę pieniędzy i oczywiście niedziałający telefon
Broń :
Krótki miecz lub pistolet jako skrzydła
Zawód :
doręczyciel przesyłek
FrankŻelazna Melodia
Re: Skrzydła Nocy
Wto 22 Sie - 2:34
Wto 22 Sie - 2:34
Mężczyzna postanowił obrać rolę przeciwwagi dla wybuchowej i wiecznie zmiennej Iskry, zachowując powściągliwość w drodze do klubu oraz przy samym wejściu do niego. Bywał tu już kilka razy, jednakże nie za często, jako że nie miał zbyt wielu pieniędzy do trwonienia. Choć nie pochwalił się tym towarzysce, to jego ponure spojrzenie jasno sugerowało, że bywał w okolicy nie raz. Nawet jeśli czegoś nie zamawiał, to zwyczajnie roznosił towar do różnych osób. Chcąc nie chcąc, mimo że nie przepadał za całym tym miastem, zdążył je poznać wzdłuż i wszerz przez miesiące pracy jako kurier. Nie był pewien, czy go to cieszyło, choć musiał przyznać, że czuł się bezpieczniej mając pojęcie, w których miejscach nie chodzić aby nie dostać po twarzy. Było wiele takich. Ten konkretny klub może nie przyciągał aż tylu zbirów, stanowił w miarę porządną lokację, wciąż jednak widział tu stany, do których nawet nie sądził, że istota rozumna jest się w stanie doprowadzić. Mimo to zachował spokój. Nie czuł się tu zagrożony, choć lustrował w milczeniu wszystkie mijane przez nich miejsca i osoby. Był tym tak pochłonięty i zamyślony nad swoją rolą w trakcie całego tego przedsięwzięcia, że dłuższy czas nie zwracał uwagi na kobietę obok.
- Wszystko w porządku?
Mruknął ukradkiem, by nie przyciągać uwagi, gdy dostrzegł wreszcie, jak mu się wydawało, spięcie u Francuzki. Sam trzymał się po jej prawej stronie, stąpając ostrożnie po powstającej pod jego stopami podłodze. Przez pierwszą chwilę spoglądał na nią nieprzekonany, teraz jednak skupił wzrok na rudej, zastanawiając się skąd u niej napięcie. Wydawało mu się w biurze, że to osoba zbyt zaaferowana wszystkim innym, aby stresować się czymkolwiek, stąd też w jego spojrzeniu kryło się więcej zdziwienia niż samej troski. Nie mieli jednak wiele czasu o tym rozmawiać, bo szybko wskazano im drogę do kogoś, kogo szczęśliwie Frank raczej nie kojarzył.
- Widzę, że ona nikogo nie przyprowadziła.
Zauważył, spoglądając niewybrednie na kobietę przy stole. Wydawało mu się z jakiegoś powodu, że Iskra wzięła go właśnie dlatego, że na taki wieczór wypada mieć osobę towarzyszącą, pomylił się jednak jak widać. Zmierzył wzrokiem brunetkę, zastanawiając się co takiego właściwie ich od niej czeka.
Opętaniec zerknął krótko na pozytywkę, domyślając się szybko jej działania. Albo może widział ją już kiedyś? Nieistotne. Jego wzrok natychmiast zmienił miejsce zainteresowania, gdy usłyszał nazwę organizacji, dla której zwykł wykonywać zlecenia. Choć w pierwszej chwili milczał, to zmierzył ją niezadowolonym, zirytowanym, zdziwionym a przede wszystkim zaniepokojonym spojrzeniem. Postanowił w końcu zabrać głos, łamiąc swoje wcześniejsze postanowienie że pozostanie na uboczu.
- Używasz wyjątkowo mocnych określeń. - odparł uprzejmie, siląc się na uśmiech - Nie jest to miejsce by rozwodzić się nad moją rolą w tym ugrupowaniu, ale nie reprezentuję dzisiaj jego interesów w żaden sposób...
Spoglądał na nią przez chwilę, po czym zerknął na Iskrę. Poczuł się głupio. Nie przewidział, że ktokolwiek mu dzisiaj wypomni jego powiązania z tymi ludźmi i tym bardziej, że podkopie tym samym jego wizerunek w oczach marionetkarki. Bo podejrzewał, że tak się właśnie stało, technicznie wyszedł na kłamcę, a ona przez to na głupca. Postanowił zrobić jej przysługę i zmienić temat.
- Nie mieliśmy chyba okazji się poznać, a przynajmniej ja ciebie. - podniósł się lekko i wyciągnął do kobiety dłoń - Frank Boone. Może więc... Przejdźmy do właściwych spraw.
Uśmiechnął się ponownie, choć uśmiech ten nie sięgnął oczu. Miał jakieś złe przeczucia. Po chwili spoczął na krześle, zwieszając skrzydła za oparciem.
- Wszystko w porządku?
Mruknął ukradkiem, by nie przyciągać uwagi, gdy dostrzegł wreszcie, jak mu się wydawało, spięcie u Francuzki. Sam trzymał się po jej prawej stronie, stąpając ostrożnie po powstającej pod jego stopami podłodze. Przez pierwszą chwilę spoglądał na nią nieprzekonany, teraz jednak skupił wzrok na rudej, zastanawiając się skąd u niej napięcie. Wydawało mu się w biurze, że to osoba zbyt zaaferowana wszystkim innym, aby stresować się czymkolwiek, stąd też w jego spojrzeniu kryło się więcej zdziwienia niż samej troski. Nie mieli jednak wiele czasu o tym rozmawiać, bo szybko wskazano im drogę do kogoś, kogo szczęśliwie Frank raczej nie kojarzył.
- Widzę, że ona nikogo nie przyprowadziła.
Zauważył, spoglądając niewybrednie na kobietę przy stole. Wydawało mu się z jakiegoś powodu, że Iskra wzięła go właśnie dlatego, że na taki wieczór wypada mieć osobę towarzyszącą, pomylił się jednak jak widać. Zmierzył wzrokiem brunetkę, zastanawiając się co takiego właściwie ich od niej czeka.
Opętaniec zerknął krótko na pozytywkę, domyślając się szybko jej działania. Albo może widział ją już kiedyś? Nieistotne. Jego wzrok natychmiast zmienił miejsce zainteresowania, gdy usłyszał nazwę organizacji, dla której zwykł wykonywać zlecenia. Choć w pierwszej chwili milczał, to zmierzył ją niezadowolonym, zirytowanym, zdziwionym a przede wszystkim zaniepokojonym spojrzeniem. Postanowił w końcu zabrać głos, łamiąc swoje wcześniejsze postanowienie że pozostanie na uboczu.
- Używasz wyjątkowo mocnych określeń. - odparł uprzejmie, siląc się na uśmiech - Nie jest to miejsce by rozwodzić się nad moją rolą w tym ugrupowaniu, ale nie reprezentuję dzisiaj jego interesów w żaden sposób...
Spoglądał na nią przez chwilę, po czym zerknął na Iskrę. Poczuł się głupio. Nie przewidział, że ktokolwiek mu dzisiaj wypomni jego powiązania z tymi ludźmi i tym bardziej, że podkopie tym samym jego wizerunek w oczach marionetkarki. Bo podejrzewał, że tak się właśnie stało, technicznie wyszedł na kłamcę, a ona przez to na głupca. Postanowił zrobić jej przysługę i zmienić temat.
- Nie mieliśmy chyba okazji się poznać, a przynajmniej ja ciebie. - podniósł się lekko i wyciągnął do kobiety dłoń - Frank Boone. Może więc... Przejdźmy do właściwych spraw.
Uśmiechnął się ponownie, choć uśmiech ten nie sięgnął oczu. Miał jakieś złe przeczucia. Po chwili spoczął na krześle, zwieszając skrzydła za oparciem.
Gif :
Godność :
Sir Ivor Tyree
Wiek :
Wygląda na 40-50 lat w rzeczywistości dużo więcej
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
197cm/85kg
Znaki szczególne :
Brak skóry na całej twarzy i głowie. Długi czarny łuskowaty ogon zakończony srebrnym ostrzem.
Pod ręką :
Srebrny dzwoneczek zawieszony na szyi, sakwa z pieniędzmi.
Broń :
Krwawa Jaskółka (Katana), Zdobiony srebrny rewolwer wysokiego kalibru, Zdobiony sztylet schowany w rękawie, Ostrze na końcu ogona
Specjalne :
Mistrz Gry
Ivor TyreeSiedem Nieszczęść: Pycha
Re: Skrzydła Nocy
Pią 25 Sie - 11:12
Pią 25 Sie - 11:12
We’re the best dressed here.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Gif :
Godność :
Eva M. Markovski // Iskra (Étincelle) Rosenthal
Wiek :
wizualnie 20+, mentalnie z 55 i ciut.
Rasa :
Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie.
Wzrost / Waga :
1,65 m // 54 kg
Znaki szczególne :
piegowata skóra, ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy (u Ludzi nosi przyciemniające soczewki); roślinny tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym przedramieniu i brzuchu
Pod ręką :
Frank i Ivor: kopertówka z Bezdenną Sakwą w środku || Wrona: czarna nerka ze szmacianką-zabawką przewieszona w poprzek piersi || Wrona: nerka zawieszona w poprzek piersi, termos z kawą || Sea: Duża, czarna torebka na ramię z przywieszką-szmacianką, część magicznych przedmiotów wśród biżuterii
Broń :
Walter P99 dawno temu zabrany Moriemu - gdzieś na dnie torby
Zawód :
projektant magicznych przedmiotów codziennego użytku || Bogu ducha winna dziennikarka
Kontrahent :
(nie)chciany asystent Saul Fyortersole?
Stan zdrowia :
fizyczny nienaruszony, ogólnie hemofobia || EVENT: trauma po widoku wybuchającego ciała Artemis i/oraz budzący się lęk przed krwią + częściowa niepoczytalność i fantomowe bóle (Koszmar)
IskraWybryk Natury
Re: Skrzydła Nocy
Pon 11 Wrz - 22:15
Pon 11 Wrz - 22:15
Samara poszerzyła uśmiech aż stał się zębaty; piękny, ale zwiastujący zagrożenie.
— Nie reprezentujesz Kart, ale ja ich reprezentuję — rzekła krótko, pozwalając mu samemu wyciągnąć wnioski. Jej wcześniejszy komentarz, ten do Iskry, mógł być albo prowokacją, albo też kobieta naprawdę przejmowała się implikacjami „biznesu” rudej – dla samej rudej.
Frank przedstawił się, nie czekając na prezentację Iskry, i to jej mówiło, że chyba nie zamierza pozostawać dekoracją – czy to chcący, czy z nagłego przymusu. Samara uścisnęła jego dłoń ponad stolikiem, nim jednak rozwinięto jakąś dalszą dyskusję – lub zanim Marionetkarka zdołała odnieść się do zrzuconej nań bomby – przy stole nieoczekiwanie pojawiła się nowa postać.
Spodziewana i niespodziewana.
I oczywiście przełamała magię Pozytywki, jednak ruda nie była bardzo zszokowana. W końcu przedmiot został sprezentowany właśnie przez barona. Pojawił się jakby znikąd, i tym razem to nie był żaden sen. Lub koszmar. Nadal nie potrafiła zdecydować.
Pomimo srebrnej, misternie kutej maski, którą widziała tyko przelotnie podczas Bitwy o Most, była niemal pewna, że te szerokie ramiona i dworne maniery należą do barona Tyree. Na bogów, nawet płaszcz znów miał ten sam. Sądziła, że podarł się poprzednim razem.
Jego widok, jak zawsze, wywoływał wiele sprzecznych emocji. Dreszcz niepokoju i dreszcz ekscytacji, bo odkąd poznała jego prawdziwe oblicze (metaforyczne), nigdy chyba nie przestanie jej przerażać – ale przeciągnęła go przecież na swoją stronę. Przeciągnęła, oczarowała i sprawiła, że to on wodził za nią wzrokiem, nie odwrotnie. Desperackie czasy wymagają desperackich kroków. Owszem, nie widzieli się od czasu potyczki Marionetkarzy, gdy kiepsko markowała brawurę i spokój – szczególnie bezpośrednio po tym, co stało się ze Szklaną Kobietą – lecz prezenty nadal się pojawiały. Część z nich zaczęła nawet odsyłać. Po trosze, by utrzymać zainteresowanie, po trosze, bo stawały się coraz kosztowniejsze. Przedostatni z tych magicznych, Złotą Kameę, miała zapiętą na szyi pod golfem. Gwarantowała dosyć… ciekawe właściwości. Choć bez sensu jej na razie używać, bo to dopiero… gra wstępna.
Sięgnął po jej dłoń, a Iskra pozwoliła, by poczuł, że pod wpływem tego dotyku przejął ją dreszcz. Który? Niech kombinuje. Przyspieszony oddech był z kolei dogłębnie prawdziwy.
Zaskoczyło ją, że znał pozostałych. Może mniej, że Samarę, ale rewelacje dotyczące Franka wciąż musiała sobie poukładać. Później. Poźniej. Nie w samym środku spotkania. Nie czas na to.
Strzeliła spojrzeniem gdy zwrócił się do drugiej kobiety i zmrużyła jasnozielone oczy. Z jednej strony Samara roześmiała się pogodnie, jednak ruda widziała też pulsującą na jej szyi żyłkę, taką samą, która pokazała się chwilę przedtem nim agentka nieruchomości posłała Laurenta do diabła. (Niestety, Iskierka nie była świadoma, że kobieta faktycznie była też agentką ruchomości.) A Francuzka była zwolenniczką idei siostrzeństwa. Nie miała jednak czasu, by zareagować, bo baron gładko wślizgnął się na krzesło pomiędzy nimi, zagarniając uwagę i przestrzeń jak wszędzie gdzie przebywał.
W tle zaczęła grać muzyka, a w dymie i wśród świateł przebłyskiwały sylwetki skrzypaczek i wiolonczelistki. Mężczyzna powinien wiedzieć co tu robią, wszak sumiennie informowała go o postępach i trudnościach związanych z utworzeniem instytucji. A jednak charakter jego wizyty nie wydawał się być zbieżny.
Choć to we Franka wbijał wzrok, jakby od niego oczekiwał odpowiedzi, Iskra zebrała się w sobie, przeczesała oburącz ufryzowane, jakby na wpół wilgotne włosy, aż zagrały srebrne bransoletki i z krzywym uśmiechem postanowiła sprawdzić jak daleko może się posunąć. Była niemalże u siebie – pomimo tego co przed chwilą powiedział – a Bitwy o Most i Skorupki nie przetrwała tamta dziewczyna, którą pamiętał. Upita dzisiejszym pełnym Zaklinaniem, bezpieczną, twardą obecnością Saula i postanowieniem danym Frankowi, poszukała spojrzenia Cienia i jeśli nikt mu dotąd nie odpowiedział, absolutnie zignorowała pytanie. Rozparła się na siedzeniu, nieco obróciła w jego stronę i rozciągnęła szkarłatne usta w półuśmiechu.
— Singulièrement, czyli moje listy jednak dochodzą pańskiej skrzynki, baronie — rzekła leniwie, nie spiesząc się z żadną z gardłowych, francuskich zgłosek. — Ponieważ już się bałam, że ten mądry kruk, pozostawiony na moją ochronę, nie wypełnił też drugiej funkcji i zgubił drogę do swojego pana.
Zerknęła spod rzęs, znów taksując wzrokiem jego twarz, przyjemny trzydniowy zarost i papierosowy dym.
Nie usłyszała Saula, który w chwili wkroczenia Cienia pojawił się obronnie za jej krzesłem, aż do teraz, gdy poczuła na ramionach jego zimne dłonie. Obejrzała się i napotkała neonowe spojrzenie. Nie potrzebowała telepatii, by zobaczyć, że się martwi – na jej poczet, ponieważ zauważył ekscytację zamiast ostrożności. Z kamiennym wyrazem twarzy, jednym ruchem, odsunęła jego dłoń.
Nie teraz.
Teraz nie mogła wydawać się słaba, nie mogła wydawać się zależna.
Spojrzała kontrolnie na Franka i Samarę, ponieważ też byli jej gośćmi, a potem wróciła do barona i przechyliła nieco głowę. Czekała czy podejmie wyzwanie, czy ma może w zanadrzu jakąś sztuczkę, która obróci jej fortel w perz. Pobielałe dłonie, schowane pod obrusem i zaciśnięte w pięści, pod pewnym kątem mógłby zobaczyć wyłącznie Frank. Twarz miała rozluźnioną, rozbawioną, zainteresowaną.
Działa Pozytywka sekretów
Użyto Rubinowego Serca (na Ivorze) i aktorstwa z Tchnienia Muzy
Nauka umiejętności „Trzeźwy umysł” [x/25]
Gif :
Godność :
Boone
Wiek :
26
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
181 cm/ 76 kg
Znaki szczególne :
Ślad po oparzeniu na całej lewej stronie twarzy
Pod ręką :
Plecak, troszkę pieniędzy i oczywiście niedziałający telefon
Broń :
Krótki miecz lub pistolet jako skrzydła
Zawód :
doręczyciel przesyłek
FrankŻelazna Melodia
Re: Skrzydła Nocy
Pon 9 Paź - 16:23
Pon 9 Paź - 16:23
Wykrzywił nieznacznie kącik ust, nie ciesząc się bynajmniej z dalszych niespodzianek ze strony Samary. Chciał spędzić spokojny wieczór z kiedyś poznaną kobietą, a nie angażować się w politykę organizacji przestępczych, do których jednej miał nieszczęście należeć. Otworzył usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze na słowa kobiety, wtem jednak pojawił się ktoś, kogo się tu najmniej spodziewał. Z minuty na minutę to wyjście coraz mniej plasowało się w tym, co mógłby nazwać przyjemnym. Jego szef. Mogła go uprzedzić na litość boską...
- O... Dobry wieczór hm... baronie.
Szukał przez chwilę odpowiedniego tytułu, jakim miał się do niego zwrócić. Jego twarz o ile wcześniej wyrażała niesmak całym zajściem, to teraz przedstawiała całą gamę negatywnych emocji. Niepokój (przemożny niepokój), szok, cichą niechęć, może nawet irytację na samego siebie oraz Iskrę, że wciągnęła go w coś takiego. Cholera, przecież to nie byle jaki biznesmen tylko ktoś, kto bez skrupułów mógłby go zabić dla czystej zabawy. A teraz patrzył na niego wściekle i Frank nawet nie rozumiał dlaczego, opętaniec nie był w stanie nawet skryć grymasu na twarzy. W końcu więc po prostu usiadł. Nic innego nie mógł zrobić.
Niefortunnie cała ta sytuacja miała iść dalej, niż by sobie tego życzył. O ile wcześniej mógł mieć pewne wątpliwości, czy jedynie nie wyobraził sobie irytacji w oczach Ivora, tak teraz się one rozwiały. Mężczyzna rozsiadł się między nimi, sprawiając wrażenie jakby chciał zaznaczyć czyją one są własnością, w opozycji stawiając jego samego. Frank poczuł swego rodzaju zażenowanie, ale nie zamierzał też zgrywać herosa, jeszcze nie, zwłaszcza gdy ten potwór patrzył na niego, jakby dostawca miał stać się jego następną ofiarą. Opętaniec widział już naprawdę wiele okropieństw w tym świecie, nie bał się tak jak niegdyś, niepokój wywołany obecnością tego typa był jednak czymś innym. Nie brał się z jego wnętrza, irracjonalnej paniki tym co nieznane, czuł jakby z zewnątrz wszechogarniającą aurę pochodzącą z niego. To było czuć, rzeczywistość sama w sobie próbowała mu dać znać, by uważał. A jednocześnie nie mógł nie pozwolić sobie na swego rodzaju obrzydzenie ze świadomością, jakich rzeczy wedle opowieści dopuszczał się baron. I nie chciał się kulić, po prostu odwrócił wzrok... Czuł się też oszukany przez Iskrę, ta zdawała się wcale nie zdziwiona pojawieniem się gościa, wręcz zadowolona z jego przybycia. Nie znał ich zażyłości i chyba nawet nie chciał znać, niemniej uciekając wzrokiem spostrzegł jedyne oznaki nerwowości u Iskry, jakie można było znaleźć przy tym stole. Długo obserwował jej pobielałe dłonie, nim zacisnął usta, nieznacznie tylko łagodząc swą złość.
- Zabawny zbieg okoliczności, chcąc odpocząć od pracy trafiłem w sam jej środek... Los pisze iście ciekawe scenariusze.
Rzucił w niby żartobliwym tonie, rzeczywiście jednak po prostu wyrażał w ten sposób proste "ja umywam ręce"... Choć nawet nie zdecydował jeszcze, czy rzeczywiście angażować się w negocjacje, czy pozostawić z tym Iskrę samemu. W tej chwili miał ogromny mętlik w głowie i chęć zwyczajnego wyjścia z lokalu.
- O... Dobry wieczór hm... baronie.
Szukał przez chwilę odpowiedniego tytułu, jakim miał się do niego zwrócić. Jego twarz o ile wcześniej wyrażała niesmak całym zajściem, to teraz przedstawiała całą gamę negatywnych emocji. Niepokój (przemożny niepokój), szok, cichą niechęć, może nawet irytację na samego siebie oraz Iskrę, że wciągnęła go w coś takiego. Cholera, przecież to nie byle jaki biznesmen tylko ktoś, kto bez skrupułów mógłby go zabić dla czystej zabawy. A teraz patrzył na niego wściekle i Frank nawet nie rozumiał dlaczego, opętaniec nie był w stanie nawet skryć grymasu na twarzy. W końcu więc po prostu usiadł. Nic innego nie mógł zrobić.
Niefortunnie cała ta sytuacja miała iść dalej, niż by sobie tego życzył. O ile wcześniej mógł mieć pewne wątpliwości, czy jedynie nie wyobraził sobie irytacji w oczach Ivora, tak teraz się one rozwiały. Mężczyzna rozsiadł się między nimi, sprawiając wrażenie jakby chciał zaznaczyć czyją one są własnością, w opozycji stawiając jego samego. Frank poczuł swego rodzaju zażenowanie, ale nie zamierzał też zgrywać herosa, jeszcze nie, zwłaszcza gdy ten potwór patrzył na niego, jakby dostawca miał stać się jego następną ofiarą. Opętaniec widział już naprawdę wiele okropieństw w tym świecie, nie bał się tak jak niegdyś, niepokój wywołany obecnością tego typa był jednak czymś innym. Nie brał się z jego wnętrza, irracjonalnej paniki tym co nieznane, czuł jakby z zewnątrz wszechogarniającą aurę pochodzącą z niego. To było czuć, rzeczywistość sama w sobie próbowała mu dać znać, by uważał. A jednocześnie nie mógł nie pozwolić sobie na swego rodzaju obrzydzenie ze świadomością, jakich rzeczy wedle opowieści dopuszczał się baron. I nie chciał się kulić, po prostu odwrócił wzrok... Czuł się też oszukany przez Iskrę, ta zdawała się wcale nie zdziwiona pojawieniem się gościa, wręcz zadowolona z jego przybycia. Nie znał ich zażyłości i chyba nawet nie chciał znać, niemniej uciekając wzrokiem spostrzegł jedyne oznaki nerwowości u Iskry, jakie można było znaleźć przy tym stole. Długo obserwował jej pobielałe dłonie, nim zacisnął usta, nieznacznie tylko łagodząc swą złość.
- Zabawny zbieg okoliczności, chcąc odpocząć od pracy trafiłem w sam jej środek... Los pisze iście ciekawe scenariusze.
Rzucił w niby żartobliwym tonie, rzeczywiście jednak po prostu wyrażał w ten sposób proste "ja umywam ręce"... Choć nawet nie zdecydował jeszcze, czy rzeczywiście angażować się w negocjacje, czy pozostawić z tym Iskrę samemu. W tej chwili miał ogromny mętlik w głowie i chęć zwyczajnego wyjścia z lokalu.
Gif :
Godność :
Sir Ivor Tyree
Wiek :
Wygląda na 40-50 lat w rzeczywistości dużo więcej
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
197cm/85kg
Znaki szczególne :
Brak skóry na całej twarzy i głowie. Długi czarny łuskowaty ogon zakończony srebrnym ostrzem.
Pod ręką :
Srebrny dzwoneczek zawieszony na szyi, sakwa z pieniędzmi.
Broń :
Krwawa Jaskółka (Katana), Zdobiony srebrny rewolwer wysokiego kalibru, Zdobiony sztylet schowany w rękawie, Ostrze na końcu ogona
Specjalne :
Mistrz Gry
Ivor TyreeSiedem Nieszczęść: Pycha
Re: Skrzydła Nocy
Nie 29 Paź - 14:21
Nie 29 Paź - 14:21
We’re the best dressed here.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Gif :
Godność :
Eva M. Markovski // Iskra (Étincelle) Rosenthal
Wiek :
wizualnie 20+, mentalnie z 55 i ciut.
Rasa :
Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie.
Wzrost / Waga :
1,65 m // 54 kg
Znaki szczególne :
piegowata skóra, ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy (u Ludzi nosi przyciemniające soczewki); roślinny tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym przedramieniu i brzuchu
Pod ręką :
Frank i Ivor: kopertówka z Bezdenną Sakwą w środku || Wrona: czarna nerka ze szmacianką-zabawką przewieszona w poprzek piersi || Wrona: nerka zawieszona w poprzek piersi, termos z kawą || Sea: Duża, czarna torebka na ramię z przywieszką-szmacianką, część magicznych przedmiotów wśród biżuterii
Broń :
Walter P99 dawno temu zabrany Moriemu - gdzieś na dnie torby
Zawód :
projektant magicznych przedmiotów codziennego użytku || Bogu ducha winna dziennikarka
Kontrahent :
(nie)chciany asystent Saul Fyortersole?
Stan zdrowia :
fizyczny nienaruszony, ogólnie hemofobia || EVENT: trauma po widoku wybuchającego ciała Artemis i/oraz budzący się lęk przed krwią + częściowa niepoczytalność i fantomowe bóle (Koszmar)
IskraWybryk Natury
Re: Skrzydła Nocy
Wto 7 Lis - 3:26
Wto 7 Lis - 3:26
Obecność barona obok, nieco poza zasięgiem dłoni i poza spojrzeniem kącika oka, parzyła. To był ten rodzaj przyciągania, którego nie powinna próbować – jak irracjonalna myśl o upuszczeniu telefonu ponad barierką mostu albo dotknięcie palnika kuchenki, żeby sprawdzić czy aby na pewno jest tak gorący. L'appel du vide, tak dokładnie. Może i był Pustką panoszącą się w jej życiu.
A jednak nie umknęła jej sztywność Franka od momentu wejścia drugiego mężczyzny. To, że cała ich trójka należała do Czarnych Kart wytrącało Iskrę z równowagi. Samara zastępowała Laurenta, więc to było oczywiste, miała też cichą nadzieję, że Ivorowi Tyree już znudziła się jej osoba. Ale Frank? Ten zblazowany (prawie błędnie pomyślała: nieśmiały), spokojny, ludzki Frank? Jako członek wątpliwie moralnej organizacji? Uśmiechnęła się w duchu, nie mogąc wykrzesać z siebie gniewu. Nie był jej niczego winny. Dodatkowo, co uwikłanie w organizację o mówiło o niej – energicznej (prawie pomyślała: optymistycznej), charakternej studentce dziennikarstwa, Zaklinaczce na pół etatu?
Bardzo dobrze odczytała jego fasadę, w końcu sama często broniła się humorem. Prawdziwe uczucia skrył za pół-żartem, ale jego oczy nie były rozbawione. Wyglądał, jakby wcale nie chciał tu być. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
Głupia. Głupia, głupia, po stokroć głupia.
Jedyną jej obroną było, że naprawdę zabrała go tu w luźnym charakterze, jako ludzkiego towarzysza, bez ukrytego celu, bez niczego innego prócz chęci usłyszenia jego opinii.
Opinii o banku. To było teraz priorytetem.
Powód, dla którego w ogóle nie odpisywałem, powinien rzec, pomyślała kwaśno Marionetkarka, choć jej twarz pozostała gładka. Jedyny list, który dostała, mówił o rychłym spotkaniu w tym tu właśnie miejscu, a baron nawet o nim nie pamiętał. Choć... to mogło okazać się użyteczne.
Gdy wspomniał o incydencie, nie zdołała zachować niewzruszonej miny. Mimowolnie zacisnęła szczękę i wstrzymała oddech. Sekundę później twarz znów miała zrelaksowaną, jednak ramiona pozostały napięte. Nie pamiętała dobrze wydarzeń z karczmy. Może to i dobrze.
Znów poczuła obecność Saula i zdecydowanie odcięła się od jego umysłu. Merde! Jak ma prowadzić rozmowę z pozycji siły, jeśli wszyscy uważają ją za nieszkodliwą, uroczą istotkę, którą trzeba ratować?
Chwyciła za nóżkę jeden z dwóch stojących przed nią kieliszków – ten Saula – i przesunęła po blacie stolika do barona Tyree.
— To nie „nasz” — wskazała brodą pomiędzy sobą i Samarą — albo Laurenta, tylko nasz biznes. Mój i pana, Ivorze — zaryzykowała. Zajrzała mu w oczy, wznosząc w jego kierunku kieliszek i czekając. Na niego, a potem na pozostałą dwójkę. Zamigotało wino, zamigotały jej długie, złote kolczyki. Rozciągnęła usta w szelmowskim uśmiechu. — Nie ucieknie mi monsieur. N'y pense même pas.
Równocześnie niepokój rozsadzał jej ciało. Miała ochotę przygryzać wargę i zaciskać zęby, zapijać suche gardło i osuszyć tę biedną butelkę sama. Jej spojrzenie już błądziło w okolicach zielonego absyntu. Głównie obecność Tchnienia Muzy hamowała te zapędy, jednak najlepiej byłoby znaleźć jakiś sposób na ujście emocji. Nie mogła wiecznie polegać na magii.
— Pewnie zastanawiacie się czemu was tu zebrałam — urwała, czekając aż Frank, jedyny inny były-Człowiek tutaj, pochwyci żart. — Wszystko jest już umówione, startujemy w Mieście Lalek, bo leży najbliżej Wrót, a sytuacja miejska się uspokoiła. Nawet jakiś Bal będą wyprawiać — sarknęła. Nie było to prychnięcie godne Samary, ale hej! nie wymagajcie za wiele od panienki z dobrego domu. — Z okazji, że jesteśmy tu razem, chciałam porozmawiać o praktycznych i wizerunkowych aspektach… czy to nie jest ludzka muzyka? — Podniosła na Samarę zaskoczone spojrzenie, a potem zlustrowała scenę. — I ludzccy muzycy?
Pochyliła głowę i wyciągnęła szyję, a jej zielone oczy powiększały się z każdą chwilą i każdym taktem i pociągnięciem smyczka.
— Rąbnęłaś solistki Hansowi Zimmerowi? — Głos jej nabrzmiał, a usta ułożyły się w kółeczko. Nie była pewna czy chce poprosić, czy może je poznać, czy ironicznie zapytać, czy kobieta ogarnie wszystko w dwie doby, żeby Makros dał radę. Koniec końców nie powiedziała nic, przypatrując się światłom ze sceny i ignorując swoich własnych gości. Nawet pełen samozadowolenia uśmiech Samary prawie jej nie ruszał.
Nauka umiejętności „Trzeźwy umysł” [x/25]
Działa Tchnienie Muzy
Gif :
Godność :
Boone
Wiek :
26
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
181 cm/ 76 kg
Znaki szczególne :
Ślad po oparzeniu na całej lewej stronie twarzy
Pod ręką :
Plecak, troszkę pieniędzy i oczywiście niedziałający telefon
Broń :
Krótki miecz lub pistolet jako skrzydła
Zawód :
doręczyciel przesyłek
FrankŻelazna Melodia
Re: Skrzydła Nocy
Czw 9 Lis - 16:05
Czw 9 Lis - 16:05
Mężczyzna czuł się w pewnym sensie osaczony. Czasem myślał o tym, czy nie stał się już na fyn etapie paranoikiem, ale różne sytuacje raz za razem, w tym ta, udowadniały mu, jak błędne było takie myślenie. Lustrzane ziemie to niebezpieczne i nieprzewidywalne terytoria, pełne szaleńców, magii oraz różnego rodzaju szumowin. A on, wbrew temu że chciał żyć względnie spokojnie, trafił znów w sam środek tego. Sprawnie odgrywał nieco onieśmielonego i zaskoczonego obecnością szefa, może nawet pogodnego kuriera. Każdy jednak, kto miał wprawę w czytaniu ludzi, wiedziałby, że w rzeczywistości nie jest zadowolony. Utkwił na krótki czas spojrzenie w baronie, gdy ten zachęcił go do chwycenia kieliszka... Nie uspokoiło go to wcale. Wyglądało na to, że nikt go tu nie zabije, ale wciąż nie wiedział co on tu robi i jak to wszystko się skończy. Niemniej alkohol wydawał mu się kuszący w tej chwili.
- Wyborny.
Mruknął, wypiwszy zdecydowanie więcej trunku na raz, niż czyniłoby się to na salonach. Musi się ogarnąć i jakoś to przetrwać. Dym papisrosa wypełnił jego nos, Frank czuł też, jakby ten wdarł mu się do gardła... Palił, dusił, szybko opętaniec zdał sobie sprawę, że była to zapewne sprawka samego alkoholu. Zacisnął krótko zęby, próbując nie kaszleć. Dym... Głupi pomysł projektować coś, co równie dobrze może smakować paskudnie. Smród spalin i papierosów był jednym z jego najsilniejszych wspomnień dzieciństwa w mieście. Paskudne uczucie, ale może jego modlitwy zostaną wysłuchane i zacznie na niego działać.
Krótki, krzywy uśmiech zagościł na twarzy opętańca, który usłyszał właśnie kawałek świata ludzi przy tym stole. Spięcie jednak wynikłe z owego spotkania skutecznie odbierały mu możliwość cieszenia się wyjściem. Westchnął ciężko i opadł nieznacznie na krześle, starając się opanować umysł. Na moment odleciał i wyrwało go dopiero, gdy Iskra "zerwała się" wiedziona odgłosem muzyki. Frank zaskoczony obejrzał się w kierunku muzykantów, zdając sobie sprawę, że w istocie rzeczywiście skądś te melodie kojarzy. Uśmiechnął się krótko, tym razem już nieco bardziej szczerze i spojrzał po zebranych.
- Byle nie zaraziły się pewnym pasożytem... Odwiedziny w krainie luster ludzi nierzadko tak się kończą.
Poruszył nieco lewą dłonią nerwowo. Miało to wybrzmieć jako żart, ryzyko takie jednak przecież zawsze istniało - on sam w ten sposób został tu uziemiony. Spojrzał na barona, krótką chwilę myśląc o tym jaki cel ma ktoś taki jak on w takim interesie. Szybko porzucił obserwowanie go, wiedząc, że to ten typ osoby, który mógłby go za to ukarać. A on i tak czuł się nieswojo obserwując Ivora. Dał kilka chwil jeszcze Iskrze zachwytu nad zespołem, po czym aby samemu dodać sobie nieco więcej animuszu, pociągnął rozmowę dalej.
- Pierwsze słyszę o jakimś balu.
Rzucił krótko, nienachalnie, na tyle jednak aby uzyskać z powrotem jej uwagę.
- Wyborny.
Mruknął, wypiwszy zdecydowanie więcej trunku na raz, niż czyniłoby się to na salonach. Musi się ogarnąć i jakoś to przetrwać. Dym papisrosa wypełnił jego nos, Frank czuł też, jakby ten wdarł mu się do gardła... Palił, dusił, szybko opętaniec zdał sobie sprawę, że była to zapewne sprawka samego alkoholu. Zacisnął krótko zęby, próbując nie kaszleć. Dym... Głupi pomysł projektować coś, co równie dobrze może smakować paskudnie. Smród spalin i papierosów był jednym z jego najsilniejszych wspomnień dzieciństwa w mieście. Paskudne uczucie, ale może jego modlitwy zostaną wysłuchane i zacznie na niego działać.
Krótki, krzywy uśmiech zagościł na twarzy opętańca, który usłyszał właśnie kawałek świata ludzi przy tym stole. Spięcie jednak wynikłe z owego spotkania skutecznie odbierały mu możliwość cieszenia się wyjściem. Westchnął ciężko i opadł nieznacznie na krześle, starając się opanować umysł. Na moment odleciał i wyrwało go dopiero, gdy Iskra "zerwała się" wiedziona odgłosem muzyki. Frank zaskoczony obejrzał się w kierunku muzykantów, zdając sobie sprawę, że w istocie rzeczywiście skądś te melodie kojarzy. Uśmiechnął się krótko, tym razem już nieco bardziej szczerze i spojrzał po zebranych.
- Byle nie zaraziły się pewnym pasożytem... Odwiedziny w krainie luster ludzi nierzadko tak się kończą.
Poruszył nieco lewą dłonią nerwowo. Miało to wybrzmieć jako żart, ryzyko takie jednak przecież zawsze istniało - on sam w ten sposób został tu uziemiony. Spojrzał na barona, krótką chwilę myśląc o tym jaki cel ma ktoś taki jak on w takim interesie. Szybko porzucił obserwowanie go, wiedząc, że to ten typ osoby, który mógłby go za to ukarać. A on i tak czuł się nieswojo obserwując Ivora. Dał kilka chwil jeszcze Iskrze zachwytu nad zespołem, po czym aby samemu dodać sobie nieco więcej animuszu, pociągnął rozmowę dalej.
- Pierwsze słyszę o jakimś balu.
Rzucił krótko, nienachalnie, na tyle jednak aby uzyskać z powrotem jej uwagę.
Gif :
Godność :
Sir Ivor Tyree
Wiek :
Wygląda na 40-50 lat w rzeczywistości dużo więcej
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
197cm/85kg
Znaki szczególne :
Brak skóry na całej twarzy i głowie. Długi czarny łuskowaty ogon zakończony srebrnym ostrzem.
Pod ręką :
Srebrny dzwoneczek zawieszony na szyi, sakwa z pieniędzmi.
Broń :
Krwawa Jaskółka (Katana), Zdobiony srebrny rewolwer wysokiego kalibru, Zdobiony sztylet schowany w rękawie, Ostrze na końcu ogona
Specjalne :
Mistrz Gry
Ivor TyreeSiedem Nieszczęść: Pycha
Re: Skrzydła Nocy
Wto 21 Lis - 11:23
Wto 21 Lis - 11:23
We’re the best dressed here.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Gif :
Godność :
Eva M. Markovski // Iskra (Étincelle) Rosenthal
Wiek :
wizualnie 20+, mentalnie z 55 i ciut.
Rasa :
Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie.
Wzrost / Waga :
1,65 m // 54 kg
Znaki szczególne :
piegowata skóra, ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy (u Ludzi nosi przyciemniające soczewki); roślinny tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym przedramieniu i brzuchu
Pod ręką :
Frank i Ivor: kopertówka z Bezdenną Sakwą w środku || Wrona: czarna nerka ze szmacianką-zabawką przewieszona w poprzek piersi || Wrona: nerka zawieszona w poprzek piersi, termos z kawą || Sea: Duża, czarna torebka na ramię z przywieszką-szmacianką, część magicznych przedmiotów wśród biżuterii
Broń :
Walter P99 dawno temu zabrany Moriemu - gdzieś na dnie torby
Zawód :
projektant magicznych przedmiotów codziennego użytku || Bogu ducha winna dziennikarka
Kontrahent :
(nie)chciany asystent Saul Fyortersole?
Stan zdrowia :
fizyczny nienaruszony, ogólnie hemofobia || EVENT: trauma po widoku wybuchającego ciała Artemis i/oraz budzący się lęk przed krwią + częściowa niepoczytalność i fantomowe bóle (Koszmar)
IskraWybryk Natury
Re: Skrzydła Nocy
Nie 14 Sty - 17:45
Nie 14 Sty - 17:45
— Naprawdę? — Rozczarowana, uniosła brew. — A tak chciałam się z panem napić, monsieur. Ptak z pewnością nie doceni smaku.
Zwróciła się do pozostałych przy stole:
— Samaro, Francis? Santé!
Gdy unieśli swoje, również umoczyła usta. Trzymając oczywiście za nóżkę, nie szkło. Ogarnął ją aromat jabłek i ciepło południowego słońca. Kiedy wreszcie otworzyła oczy, błyszczały z ekscytacji. Spojrzała porozumiewawczo na Franka – w końcu poznali się nad kufelkiem piwa – ale wzrok miał zbyt rozproszony i jego dłoń za bardzo ściskała kieliszek, a wina weń już prawie nie zostało. To nie było chyba... miłe wspomnienie. Bardzo by chciała podzielić się z mężczyzną zapachem kwiatu jabłoni i promieniami słońca.
Nabrała tchu, ale nie była pewna, jak mu pomóc – znowu – nie przekraczając granicy, która wyznaczyli. Potem uderzyła ją kolejna myśl. Czy to dlatego baron nie skosztował własnoręcznie zamówionego wina? Nabrała kolejny łyk. Nie mieszała, bo chyba nie na bezpośrednim smaku miała opierać się siła trunku, no i bo nie znosiła regularnego wina.
A potem myśli pierzchły, gdy pochłonięta muzyką, zignorowała ich wszystkich. Nie mogła wyjść z podziwu, choć próbowała.
Baron właśnie coś mówił, pewnie coś ważnego, ale Iskra tylko nakryła jego dłoń swoją, by przerwać ten potok słów, bo na scenie działy się przecież takie rzeczy!
— Szzzz, za chwilę — wymamrotała, gdy jej skóra dotknęła ivorowej, a – z pewnością laserowe – światła odbijały się od jej zaaferowanej twarzy. Dodano bębny, dołączyła kolejna skrzypaczka, a ruda pochyliła się bezwiednie, rozchylając usta. Nie było tego widać, lecz najbardziej podziwiała technikę artystek, nie samą muzykę.
W końcu utwór się skończył; wybrzmiał, wyciszył, zamarł i pozostał tylko unoszący się w powietrzu ciężki dym. Iskra siedziała w milczeniu, jak zahipnotyzowana, nadal nie zauważając kogo i gdzie dotyka.
Oczy znów jej błyszczały, ale ciężko było stwierdzić czy z radości, czy ze wzruszenia.
Ocknęła się chyba właśnie z powodu tej ciszy, bo wszyscy dotąd rozmawiali, a teraz już nic nie szumiało w tle. Spojrzała na nich z zaskoczeniem, wyrwana z kontekstu; poruszyła się, próbując przywołać ostatni wątek rozmowy, coś o balach, i ze zgrozą połączyła swoją rękę, nadgarstek, szkarłatną hybrydę na paznokciach i w końcu dłoń Ivora Tyree w jednym wspólnym wektorze. Otworzyła szerzej oczy i to była jej jedyna reakcja, resztę litościwie wytłumiło aktorstwo Tchnienia Muzy.
Szelmowsko cofnęła rękę i obdarzyła barona uśmiechem, a potem poprosiła o powtórzenie pytania. Jeśli to zrobił, odrzekła:
— Potrzebuję atencji — i rozmyślnie popatrzyła mu prosto w oczy, bo „kiedy zieleń napotka zieleń” — …dla banku. I równocześnie chyba czegoś wiarygodnego.
Wstrzymała oddech, jak przed skokiem na głęboką wodę. Rozpoczynała niebezpieczną grę, znowu, bo jako pierwsza odkrywała karty. Znowu.
— Raz, należy ujawnić, że nie jestem czystej krwi Marionetkarką, a nie tylko mało utalentowanym członkiem rasy. Moi rodzice są Ludźmi i powiedzmy, że to dlatego chcę rozwijać instytucję przeznaczoną w dużej części dla Ludzi i Opętańców.
Frank wiedział, Samara i baron – nie. Czy miało to dla nich znaczenie, że była (prawie)Człowiekiem?
— Dwa, musimy zwerbować osoby, ważne po tej Stronie osoby, by skorzystały z Banku i zostały wtedy zauważone.
Uśmiechnęła się jeszcze raz: diabolicznie.
— Albo to spreparować.
Zwróciła się do pozostałych przy stole:
— Samaro, Francis? Santé!
Gdy unieśli swoje, również umoczyła usta. Trzymając oczywiście za nóżkę, nie szkło. Ogarnął ją aromat jabłek i ciepło południowego słońca. Kiedy wreszcie otworzyła oczy, błyszczały z ekscytacji. Spojrzała porozumiewawczo na Franka – w końcu poznali się nad kufelkiem piwa – ale wzrok miał zbyt rozproszony i jego dłoń za bardzo ściskała kieliszek, a wina weń już prawie nie zostało. To nie było chyba... miłe wspomnienie. Bardzo by chciała podzielić się z mężczyzną zapachem kwiatu jabłoni i promieniami słońca.
Nabrała tchu, ale nie była pewna, jak mu pomóc – znowu – nie przekraczając granicy, która wyznaczyli. Potem uderzyła ją kolejna myśl. Czy to dlatego baron nie skosztował własnoręcznie zamówionego wina? Nabrała kolejny łyk. Nie mieszała, bo chyba nie na bezpośrednim smaku miała opierać się siła trunku, no i bo nie znosiła regularnego wina.
A potem myśli pierzchły, gdy pochłonięta muzyką, zignorowała ich wszystkich. Nie mogła wyjść z podziwu, choć próbowała.
Baron właśnie coś mówił, pewnie coś ważnego, ale Iskra tylko nakryła jego dłoń swoją, by przerwać ten potok słów, bo na scenie działy się przecież takie rzeczy!
— Szzzz, za chwilę — wymamrotała, gdy jej skóra dotknęła ivorowej, a – z pewnością laserowe – światła odbijały się od jej zaaferowanej twarzy. Dodano bębny, dołączyła kolejna skrzypaczka, a ruda pochyliła się bezwiednie, rozchylając usta. Nie było tego widać, lecz najbardziej podziwiała technikę artystek, nie samą muzykę.
W końcu utwór się skończył; wybrzmiał, wyciszył, zamarł i pozostał tylko unoszący się w powietrzu ciężki dym. Iskra siedziała w milczeniu, jak zahipnotyzowana, nadal nie zauważając kogo i gdzie dotyka.
Oczy znów jej błyszczały, ale ciężko było stwierdzić czy z radości, czy ze wzruszenia.
Ocknęła się chyba właśnie z powodu tej ciszy, bo wszyscy dotąd rozmawiali, a teraz już nic nie szumiało w tle. Spojrzała na nich z zaskoczeniem, wyrwana z kontekstu; poruszyła się, próbując przywołać ostatni wątek rozmowy, coś o balach, i ze zgrozą połączyła swoją rękę, nadgarstek, szkarłatną hybrydę na paznokciach i w końcu dłoń Ivora Tyree w jednym wspólnym wektorze. Otworzyła szerzej oczy i to była jej jedyna reakcja, resztę litościwie wytłumiło aktorstwo Tchnienia Muzy.
Szelmowsko cofnęła rękę i obdarzyła barona uśmiechem, a potem poprosiła o powtórzenie pytania. Jeśli to zrobił, odrzekła:
— Potrzebuję atencji — i rozmyślnie popatrzyła mu prosto w oczy, bo „kiedy zieleń napotka zieleń” — …dla banku. I równocześnie chyba czegoś wiarygodnego.
Wstrzymała oddech, jak przed skokiem na głęboką wodę. Rozpoczynała niebezpieczną grę, znowu, bo jako pierwsza odkrywała karty. Znowu.
— Raz, należy ujawnić, że nie jestem czystej krwi Marionetkarką, a nie tylko mało utalentowanym członkiem rasy. Moi rodzice są Ludźmi i powiedzmy, że to dlatego chcę rozwijać instytucję przeznaczoną w dużej części dla Ludzi i Opętańców.
Frank wiedział, Samara i baron – nie. Czy miało to dla nich znaczenie, że była (prawie)Człowiekiem?
— Dwa, musimy zwerbować osoby, ważne po tej Stronie osoby, by skorzystały z Banku i zostały wtedy zauważone.
Uśmiechnęła się jeszcze raz: diabolicznie.
— Albo to spreparować.
Gif :
Godność :
Boone
Wiek :
26
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
181 cm/ 76 kg
Znaki szczególne :
Ślad po oparzeniu na całej lewej stronie twarzy
Pod ręką :
Plecak, troszkę pieniędzy i oczywiście niedziałający telefon
Broń :
Krótki miecz lub pistolet jako skrzydła
Zawód :
doręczyciel przesyłek
FrankŻelazna Melodia
Re: Skrzydła Nocy
Pon 11 Mar - 1:06
Pon 11 Mar - 1:06
Wino rozlało się po jego gardle, kurier niemalże nie czuł jednak jego smaku. Może dlatego wypił go zdecydowanie więcej, niż wypadałoby w tak dystyngowanej atmosferze - chciał coś poczuć, ale skołatane myśli nie pozwalały mu się skupić, czy w ogóle rejestrować w pełni swoich zmysłów. Poza tym miał w planach się nieco upić... Wierzył, że nie zrobi wówczas nic głupiego a nie chciał siedzieć cały wieczór w strachu, że coś mu się stanie. Wpakował się w sprawy, których wcześniej nie w pełni rozumiał i gdyby zdawał sobie sprawę z zamieszania takiego barona w całe przedsięwzięcie, to nie opuściłby tego durnego mieszkania wcześniej dzisiaj. Jednocześnie coś się w nim buntowało i nie chciał z jakiegoś powodu po prostu stąd uciec. Jakby potrzebował coś sobie udowodnić, co zniesmaczyło go wręcz i wywołało na jego twarzy lekkie skrzywienie. Z boku wydawać się by mogło, że od alkoholu, ktoś bardziej spostrzegawczy widziałby jednak, że to nie kwestia zaserwowanego trunku.
- To całkiem zabawne, że pierwszy raz na koncercie takiej klasy jestem tutaj, a nie gdzieś w mojej ludzkiej przeszłości.
Mruknął wyglądało na to, że do siebie lub ewentualnie do Samary. W tym momencie rozmowa z nią wydawała mu się najmniej problematyczna, a nie chciał też ciągle milczeć. Spostrzegł zresztą kątem oka, jak Iskra bezwiednie położyła swą dłoń na tej barona, później zaś ich spojrzenia... Najbardziej go przerażało chyba, że ta mroczna postać zdaje się być zainteresowana tą dziwną grą toczącą się między nimi. To nie moja sprawa - zadecydował w swojej głowie Frank, czując że między tą dwójką jest coś dziwnego. Wydawało mu się z początku, że ich spotkanie miało mieć charakter randki i teraz trochę się już gubił, ale był chyba zbyt spięty i zmęczony zarazem, by irytować się na zachowanie rudowłosej. Wkrótce zresztą muzyka ustała i mogli wrócić do rozmowy, której opętaniec czuł się jedynie bardzo luźno częścią.
- Organizator tego całego balu zimowego zdaje się na tyle ekstrawagancką osobą, że mógłby zaryzykować swą fortunę.
Wtrącił znów, przypominając sobie całe to niedorzeczne wydarzenie. Jeśli ktoś tak potężny sypnął pieniędzmi na bal dla dosłownie wszystkich, to czemu miałby nie "trwonić" ich również na wątpliwe inwestycje? To była jego luźna myśl, ale wolał dodać coś jeszcze od siebie by nie czuć się jak balast. Wino nieco mu w tym pomogło, za mało jednak i tak znał szczegółów aby rzec coś więcej.
- To całkiem zabawne, że pierwszy raz na koncercie takiej klasy jestem tutaj, a nie gdzieś w mojej ludzkiej przeszłości.
Mruknął wyglądało na to, że do siebie lub ewentualnie do Samary. W tym momencie rozmowa z nią wydawała mu się najmniej problematyczna, a nie chciał też ciągle milczeć. Spostrzegł zresztą kątem oka, jak Iskra bezwiednie położyła swą dłoń na tej barona, później zaś ich spojrzenia... Najbardziej go przerażało chyba, że ta mroczna postać zdaje się być zainteresowana tą dziwną grą toczącą się między nimi. To nie moja sprawa - zadecydował w swojej głowie Frank, czując że między tą dwójką jest coś dziwnego. Wydawało mu się z początku, że ich spotkanie miało mieć charakter randki i teraz trochę się już gubił, ale był chyba zbyt spięty i zmęczony zarazem, by irytować się na zachowanie rudowłosej. Wkrótce zresztą muzyka ustała i mogli wrócić do rozmowy, której opętaniec czuł się jedynie bardzo luźno częścią.
- Organizator tego całego balu zimowego zdaje się na tyle ekstrawagancką osobą, że mógłby zaryzykować swą fortunę.
Wtrącił znów, przypominając sobie całe to niedorzeczne wydarzenie. Jeśli ktoś tak potężny sypnął pieniędzmi na bal dla dosłownie wszystkich, to czemu miałby nie "trwonić" ich również na wątpliwe inwestycje? To była jego luźna myśl, ale wolał dodać coś jeszcze od siebie by nie czuć się jak balast. Wino nieco mu w tym pomogło, za mało jednak i tak znał szczegółów aby rzec coś więcej.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|