Piekielna komedia

Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Piekielna komedia
Nie 1 Gru - 3:12
Rozpocząć trzeba od rozmowy. Nie, nie jednej lecz całego ich grona. Próżnych przechwałek o osobistych sukcesach, wyolbrzymionych do granic możliwości jak balon napełniony powietrzem, choć wydaje się wielki, jest tylko cienką warstewką gumy, nie mającą w sobie niczego istotnego. Nadęte dysputy o sprawach wielkich, o których choć nic nie wiedzieli, to szeroko mówili, by uchodzić za światowych i dobrze zorientowanych w sprawach, o których się mówi w prasie. Bzdurne teorie omawiane, jakby cokolwiek mogły przynieść, czy wreszcie gadki o terminach tak mądrych, że obdarte musiały zostać ze swego kontekstu, by mogły się wpasować. Dobro zdegradowane do ledwie ładnego uśmiechu i zło przypisane temu, gdzie próżno rozsądnym go szukać.
Mijające Rosarium tłumy nieustannie wymieniały się między sobą słowami, które niekiedy, choć z rzadka układały się nawet w zdania. I choć mogli milczeć i pozostać niezauważalną szarą masą przechodniów mijających Lisa na uniwersyteckich korytarzach, to woleli dopuścić się najgorszej z win i swą głupotę w całej okazałości obnażyć nieustannym świergotem. Czerwone spojrzenie z rzadka jednak unosiło się, by przyjrzeć się któremukolwiek z właścicieli głosów - nie byli niczym, czym należało się interesować.
To w niewielkiej, perłowej tarczy i zdobiących ją złotych literach i kilku wskazówkach był cały sens tej chwili i to właśnie do tego małego urządzenia, lichego czasomierza co nic tylko przemijanie był zdolny wskazać, wędrowały teraz myśli złoczyńcy.
Wszystko zaczęło się przed trzydziestoma minutami, gdy narastające zniecierpliwienie zmusiło do zainteresowania się wolno płynącym czasem. Wtedy to, gdy minęło już piętnaście minut mogące uchodzić za spóźnienie wynikające z klasy i chęci zaimponowania wszystkim, gdy Ci już zmartwieni będą doszukiwali się przyczyn nieobecności i jeszcze drugie tyle, by upewnić się, że to wszystko nie stanowi części jakiegoś zacnego planu, którego kunszt zmuszony byłby docenić, powstał problem gdzie szukać odpowiedzi i czy tkwić w tym nudnym, wiekowym gmachu, czy może lepiej zaczerpnąć świeżego powietrza i tam poszukać - wszak miasto nie było znów tak wielkie, a odrobina błądzenia zawsze dobrze działała na kreatywność.
Coś jednak zmuszało białowłosego, by zamiast opuścić ten nieszczęsny przybytek ludzkiej mądrości, stać przy zamkniętym oknie, z którego rozciągał się widok na całkiem urokliwy park, i spoglądać na zegarek, odmierzając już nie każdą minutę, lecz nawet każdą sekundę narastającego spóźnienia.
Co było przyczyną? Wysadzenie pociągu, którym się jechało, czy może jakieś inne nieoczekiwane zdarzenia? Czas był ograniczony, a odbywająca się w budynku konferencja trwać miała jeszcze tylko kilka minut. Już co mniej wytrwali opuścili aulę.
Widział ich dobrze. To ich słowa tak doskwierały Lisowi. Byli tymi, którzy udaremniali jego plany, tak starannie obmyślane przed kilkoma dniami. Choćby i ich słowa były mądre, warte przemyślenia, nie miałoby to żadnego znaczenia. Byli najzwyklejszym robactwem, które uciekało, by pochować się po kątach.
Skrycie szkarłatnych oczu pod bladymi powiekami i ruch ręki, który był niezbędny by czasomierz umieścić w kieszonce, z której wystawał tylko łańcuszek z białego złota znajdujący się na tle różowego materiału garnituru. Kolejny ruch by podnieść leżący na parapecie jasnoszary, prawie biały kapelusz i umieścić na głowie Tyka. I trzeci ruch tej samej ręki, który sięgnąwszy do wewnętrznej kieszeni znalazł wcześniej przygotowany przycisk, który miał uświetnić to popołudnie. Wtedy już jednak Lis był w połowie drogi prowadzącej do wyjścia.
Gdy kciukiem, jakoby rzymski cesarz, co podczas walk gladiatorów skazywał pokonanych na śmierć, bądź ocalał ich nędzne żywoty, uruchomił przedstawienie, ledwo tylko usłyszał radosne wybuchy rozrywające właśnie drewniane krzesła, wraz siedzącymi na nich ludźmi rozbryzgując ich wnętrzności po całym pomieszczeniu, jakoby kolorowe konfetti fruwające w powietrzu na zwyczajnych przyjęciach.
I choć żałował, że nie mógł obejrzeć swego dzieła, musząc zadowolić się ledwie krzykami tych, co będąc bliżej zaczęli już w panice uciekać nie bacząc na innych, rozpychając się rękoma i przeskakując przez barierki, by szybciej znaleźć się na dole. Przez chwilę się im przyglądał, lecz wszystko co tu się stało miało być tylko środkiem, a nie celem. Rosarium miał coś do zrobienia.

Wraz z tłumem opuścił akademickie progi i pewnym krokiem ruszył przed siebie - nie mając nawet pojęcia dokąd właściwie zmierzał. Dopiero gdy ujrzał budynek, co z niezrozumiałego powodu górował swoją niezbyt nowoczesną bryłą nad pozostałą zabudową miasta. Skierować się w jego stronę nie było głupim pomysłem - jeżeli będzie trzeba był gotów nawet go podpalić, co bezsprzecznie byłoby sygnałem "tu jestem". Może był to środek nieco zbyt duży jak do celów, które miały być osiągnięte, lecz niezaprzeczalnie lepszy niż wyciągnięcie telefonu i napisanie wiadomości - bo gdzież w tym jakakolwiek klasa?
Ruszył więc w stronę wieżowca krokiem pewnym z uśmiechem na twarzy, że stworzył w swej głowie tak wspaniały plan działania. I nic go nie obchodzili mijani ludzie, co byli jakby bez twarzy - całkowicie nieistotny tłum statystów. Cel był jasny i nic nie mogło stanąć na drodze, by dotrzeć do tego wysokiego paskudztwa.

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Sob 7 Gru - 18:30
  Wybór kreacji okazał się w tym dniu niezwykle trudny. I chociaż garderoba Marcysi składała się głównie z niezaprzeczalnie za dużej kolekcji sukienek, zarówno tych o prostym, acz eleganckim kroju, a także bardziej ekstrawaganckich; z nimi jednak rzadko eksperymentowała, zamiast tego przyozdabiając swoje z pozoru proste kreacje fikuśnymi dodatkami, czy bujnie wyglądająca fryzurą. Niemniej jednak nadmiar w tym przypadku okazał się działać na jej niekorzyść, podstępnie kusząc. Różnorodność kolorów, odcieni, czy sam materiał zdawały się zachęcać ją do zabawy w tworzenie rozmaitych stylizacji. Dopasowywanie odpowiednio pasujących do siebie dodatków to bez dwóch zdań frajda, ale również wyzwanie, które postawiło na nogi całą służbę. Mimo iż pragnęła oddać się w ten wir fantazji, głośne tykanie zegara przypominało jej o zbliżającym się spotkaniu. Kolejne minuty przebiegały nieubłaganie szybko, jak gdyby stojący nad jej głową Pan Czasu, bezwstydnie przesuwał wskazówki zegara do przodu, w duchu śmiejąc się z jej nieszczęścia. Narastający w środku niepokój stawał się nie mieć końca, przybierając potworną postać gardłowego monstrum, które sowimi długimi szponami rozrywało ją od środka. Z każdą chwilą zaczynała powątpiewać, że kiedykolwiek uda jej się znaleźć odpowiedni kostium, przecież nie mogla pójść na randkę ze swoim lubym w byle jakim fatałaszku! Biorąc jednak pod uwagę cel schadzki, będzie to bardziej przypominać konwentykiel jakiejś sekty religijnej, której wyznawcy uparcie dążyli do wywołania paniki i buntu, niźli romantyczne spotkanie.
  Spoglądając w lustro i chwilę trwając w bezruchu, uważnie wodziła wzrokiem po swoim ciele, aby w ostateczności zatrzymać się na swoim bladym licu. To właśnie w kolorze jej oczu odnalazła odpowiedź, wszakże obydwoje byli właścicielami szkarłatnych tęczówek. Padło zatem na czerwień. Lekki materiał sukienki, która została umyślnie obciążona dodatkowymi warstwami, coby powstały falbany, tworzyły ze światłem piękną paletę różnorakich odcieni. Ponadto suknia posiadała wcięcie z tylu, odsłaniając aksamitna skórę, niemniej nie robiąc tego w sposób wulgarny, a subtelnie podkreślając jej nader zarysowane łopatki. Złapała ją w palce, rozkoszując się przyjemną w dotyku tkaniną, po czym zerknęła przez ramię. Jedno znaczące spojrzenie wystarczyło, aby służba pospiesznie przystąpiła do ozdabiania białych pukli włosów kwiatowymi dodatkami. Uwielbiała swoje włosy zarówno za ich kolor(i wcale nie wynikało to z tego, iż Tyk posiadał taki sam), jak i długość, ale nawet ona nie potrafiła znieść niesfornie opadających kosmyków na policzki, z którymi przychodziło jej potem bezustannie walczyć. W tym celu wydała krótkie polecenie, aby spiąć przód po bokach, natomiast resztę włosów odgarnąć do tyłu, pozwalając kaskadzie opaść na jej drobne plecy. Zrobiła piruet, przeglądając się w lustrze i podziwiając swoje dzieło.
  – Każę odrąbać wam głowy i zrobić z nich czajniki na herbatę, jeżeli kreacja okaże się katastrofą! – krzyknęła, teatralnie przewracając oczami i dopełniając swoją wypowiedź głośnym stuknięciem koronkowej parasolki o posadzkę. Po wszystkim sięgnęła po liścik, przyglądając się jego treści:

Do Lapin:

  Pod koniec czytania zawsze oddawała się w objęcia swojej wyobraźni. Ach, jakże pięknie brzmiały dwa pierwsze słowa, których wydźwięk malował na jej twarzy liliowe rumieńce. Dokładnie zdawała sobie sprawę o jakim to paskudnym tworze pisał jej ukochany Lis. Budowla nie należała do małych i znajdowała się w samym centrum miasta, a także była siedliskiem sączącego się jadu toksycznych istot, których egzystencje zakończyłaby najchętniej już dawno temu. Ale któż by ją wtedy podziwiał i chwalił? Czyjże wzrok pełen zazdrości pieściłby jej ego, pozwalając na jeszcze większą zuchwałość? Była przecież dziełem niezwykle porywającym i idealnym, o wysokich walorach estetycznych, które delikatnie muśnięte pędzlem komplementów, rozkwitało niczym kwiat śmierci, niosąc za sobą artystyczne spustoszenie. Wystarczyło bowiem niewiele, aby natchnięta okrutną wizją świata, przerodziła swoje plany w rzeczywistość. Chciała czym prędzej pochwalić się Arcyksięciu swoją kreatywnością i złowieszczą naturą, jak to na prawdziwego zbira przystało!
  Chociaż wcześniej zamartwiała się myślami o tym, iż dotarcie na mniejsze zajmie jej (biorąc pod uwagę brak orientacji w terenie) jeszcze więcej czasu, tak teraz wiedziała, że zmierza we właściwym kierunku. Czując na swoich odkrytych plecach przyjemne uderzenie wiatru, nie oglądała się za siebie, delektując się widokiem spoglądających na nią jednostek. Jej obcasy niczym zwinne palce pianisty, pozostawiały po sobie dźwięczną melodie, która jeszcze chwilę rozchodziła się echem w jej głowie. Niestety im bliżej była celu, tym cięższe stawały się kolejne kroki, a zakleszczający się wokół niej uścisk niepewności, pogrążał ją w myślach pełnych niewiadomych. Co jeśli Lis będzie zły i rozczarowany? A co jeżeli go tam w ogóle nie zastanie?


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:47, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Nie 8 Gru - 2:46
Dubito ergo sum mawiał Augustyn - złodziej jabłek i ojciec kościoła w jednej osobie. Wątpliwości, czy w kartezjańskiej odsłonie - myśli, mogą statuować ludzkie istnienie, świadomość i być podstawą pod konstruowanie teorii poznania. Jednak siedzący wygodnie na ławce Lis z oczami wzniesionymi ku niebu, podziwiający poszarzałe obłoki niemal niepodzielnie władnące niebem i przebijające się dość nieśmiało gdzieniegdzie promienie słońca, które tworzyły piękne linię światła prowadzące ku ziemi, niknące pomiędzy wysokimi miejskimi budynkami. Dla niego nie liczyły się teraz epistemologiczne brednie, czy słowa dawno zmarłych dziadów o dziwnych imionach.
Wątpliwości, które zwykle mu towarzyszyły mogły być liczne jak krople w bezkresnym oceanie, lecz nie były zdolne dostać się do łodzi, w której ten wygodnie siedział zadowolony z siebie i nie mogący się doczekać nadchodzącego spotkania. Wybuch, który przygotował, był wyśmienity. Zabrał ze sobą zapewne kilka bezwartościowych żyć, których resztki wypełnią jakieś przykościelne pole, a może ktoś nawet postawi na nich kilka kamieni z mało interesującym napisem. Radosna destrukcja od zawsze cieszyła lisie serce, a gdy była niczym parados, mogła zapowiedzieć tylko jeszcze lepszy dzień.
Wygięta w tył głowa sprawiła, że drewniane oparcie ławki wbijało się w plecy Rosarium, na co ten jednak przez dłuższy czas nie zważał. Dopiero kiedy do jego uszu dotarły dźwięki syren przejeżdżających sąsiednią ulicą oderwał się od oparcia i przekręcił głowę w bok, by lepiej widać własnoręcznie uczyniony chaos.
Nie dopuszczał do siebie nawet myśli, że Króliczek mógłby zapomnieć, nie przyjść z powodu własnej decyzji, czy za sprawą działań innych osób. Nie był kradnącym jabłonie sceptykiem, chodzącym do kościoła, by słuchać jak ktoś pięknie przemawia - nie potrzebował dowodzić swojego istnienia, a zamierzał się nim cieszyć. Czy radość nie jest równie dobrym wyznacznikiem istnienia co wątpliwości? I choć sporadyczne zerknięcia na zegarek przypominały mu o spóźnieniu, które już od dawna nie mogło być uznane za drobne i wręcz pożądane. Tylko głupiec doszukiwałby się w braku obecności Marcyś chęci wzbudzenia w Rosarium oczekiwania, by ten jeszcze bardziej cieszył się, gdy tylko ją zobaczy. W tak długim czasie zbyt ryzykowała pojawieniem się innych emocji - rozdrażnienia, zniecierpliwienia, czy nawet rozczarowania.
Wraz z umilknięciem syren znów oparł się, lecz tym razem nie unosił wzroku, a obserwował plac znajdujący się przed ławką. Palce uderzające o drewniane deski mogły sprawiać wrażenie oznaki zniecierpliwienia, lecz w rzeczywistości były jedynie melodią, która grała teraz w głowie białowłosego. Nie było czasu na wątpliwości, gdy koniecznym było zaplanować popołudnie i wieczór pamiętając, by zapewnić zarówno dantejską potrzebę porzucenia nadziei dla tego parszywego miasta, jak i nieco spokoju, by móc nacieszyć się drugim z bohaterów dramatu. Choć nie! Żadnej w tym nie było konieczności. Trzeba było najzwyklej zabić nieco czasu, nim przyjdzie powrócić do zabijania ludzi.
I choć w Tyku nie było wątpliwości, ogarnął go pewien dziwny smutek, który starał się zagłuszyć snuciem coraz to nowych, bardziej szalonych planów. Niecierpliwił się okropnie, nie mogąc się doczekać pojawienia Lapin. Czekało ich tyle wspaniałości, lecz wszystko mogło się rozpocząć dopiero, gdy zobaczy uśmiech na marcysiowej twarzyczce i nie wcześniej.

Wielka była jego radość, gdy ledwie kilka mrugnięć po tym, jak po raz kolejny - nie liczył już nawet - schował swój piękny zegarek do kieszeni. Jego dłoń nie zdążyła nawet jeszcze powrócić na dębową ławkę, by wystukiwać bezdźwięcznie melodię, a ujrzał idącą w jego stronę kobietę. Pewnie wsparł się obiema dłońmi o siedzisko i odbijając się w ten sposób pewnym krokiem ruszył w stronę Marcyś, ściągając po drodze kapelusz zamaszystym ruchem ręki, by nie przerywając swojego marszu delikatnie pochylić głowę jakoby w biegu czyniąc niewielki ukłon na powitanie białego króliczka. Chcąc mieć jednak wolne ręce umieścił nakrycie głowy ponownie na swoich białych włosach i gdy był już naprawdę blisko wyciągną swoje dłonie w stronę kobiety, by ją objąć.
- Widzieć Cię, to jak ostatni pocisk wystrzeliwszy spostrzec, że nie ma już nikogo żywego, kto mógłby zasługiwać na dodatkową, brakującą kulę, czy w dzień mroźny znaleźć nieoczekiwanie niegodziwców, co zapewnią odrobinę ciepła wśród oziębłego świata. - Słowa te zajęły mu akurat tyle czasu, by zrobić ostatnie kilka kroków i znaleźć się przy niej i w zamiarze objąć ją mocno, wplątując palce lewej dłoni pomiędzy jej włosy, a drugą dłonią pilnując, by nie odsunęła się zbyt wcześnie. Gdy jednak skończył się czas powitalnego uścisku, gdy tuż obok słychać było jak jakiś przybłęda, cuchnący pijaczyna, wyłudza od przechodniów - na szczęście nie ich - pieniądze, zsunął lewą rękę niżej i obejmując ukochaną odsunął się na długość ramion, tyle tylko by móc spojrzeć jej w oczy i z radością doszukiwać tego upragnionego uśmiechu na bladej twarzyczce - który z nieznanych nikomu przyczyn urósł do rangi pierwszych słów właściwej pieśni i czas, by światło oświetliło scenę, która tak długo pozostawała w mroku, nie ujawniając przypadkowym i przymusowym widzom tego co miało lada moment nastąpić.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:51, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Pon 9 Gru - 17:07
  Lampy, które swoim istnieniem objawiły się tylko w białej główce Marcysi, swoje reflektory skierowały na Upiornego, rozświetlając wnet jego postać. Ileż radości sprawiło jej to nieistniejące dla ogółu zjawisko, chwytając kąciki jej purpurowych ust i unosząc je w delikatnym, aczkolwiek niepewnym uśmiechu, którego nie sposób była powstrzymać. Jak za sprawą magicznej różdżki, wszystkie obawy Królika zostały rozwiane, pozostawiając jej serce pełne radości i niejakiej wdzięczności za to, iż Książę nie opuścił miejsca spotkania. Skłamałaby, gdyby zaprzeczyła, iż w jej głowie nie pojawiła się krótka sceneria, w której Tyk oczekuje jej osoby tylko po to, by zaraz po przybyciu ukarać za te niewybaczalne przewinienie. Tylko głupiec nie lękałby się gniewnej ręki Arcyksięcia, który wytrącony z równowagi, surowo wymierzał osąd. Sama nie należała do cierpliwych i mogła sobie tylko wyobrażać, z jakim rozdrażnieniem musiało mu przyjść oczekiwanie na nią.
  Nim zdążyła się lekko ukłonić i wyrazić szczera skruchę, ku jej zdziwieniu Lis otoczył jej drobne ciało ramionami, pewnie obejmując i nie pozwalając tym samym na wyswobodzenie się z uścisku. Właściwie to zareagowała nijak, jakby sparaliżowana nieznanym jej zaklęciem. Nie opierała się jednak. Wszakże jego bliskości pragnęła jeszcze bardziej, niż samego przedstawienia, które przygotowali dla tych pełzających i nic nie świadomych robali.
  – Najdroższy – wyszeptała, nie spodziewając się nawet jak wiele trudu kosztowało ją wydobycie z siebie jednego słowa. Myśli bowiem skutecznie stłumione, kiedy to niczym ofiara tkwiła w uścisku wijącego się wokół niej węża. I chociaż z reguły to ona była napastnikiem, tak w tym wypadku nie przeszkadzała jej wcale ta zaskakująco przyjemna zmiana ról. Troski i obawy rozpłynęły się w tym drobnym geście, pogrążając ją w przyjemności obecnej chwili. Przymknęła oczy, pokornie trwając w jego uścisku i jedynie na co się po chwili odważyła, to jeden powolny ruch prawej ręki (gdyż lewa zajęta była manewrowaniem białym parasolem tak, by go przypadkiem nie uderzyć), która ledwie zdążyła spocząć na jego plecach, kiedy ten postanowił uwolnić ją z powitalnego objęcia. Uniosła z widocznym trudem głowę i spojrzała mu głęboko w oczy. Zamiast jednak uśmiechu, na jej bladej twarzy dostrzec mógł jedynie soczyście wyglądające, liliowe rumieńce. Przygryzła lekko dolną wargę, przesuwając dłoń z pleców mężczyzny na jego klatkę piersiową i marszcząc pod palcami materiał różowej marynarki, szukając w głowie odpowiednich słów.
  – Wybacz mi to haniebne spóźnienie. Pragnienie prezentowania się przy Tobie godnie, którym oślepiona, nie zdolna byłam zatrzymać pędzącego czasu. Aczkolwiek wiedz, iż po drodze ani na chwilę, co by chociażby podziwiać miejsce mi nieznane, nie zwolniłam swych kroków, zmierzając prosto do Ciebie.a właściwie w Twoje objęcia – dopowiedziała w myślach, zatęskniwszy nagle za tym urzekającym ciepłem.
  Niestety, jak to na Białego Królika przystało, była nieprzewidywalnym stworzeniem, pełnym niespożytkowanej energii, którą najchętniej wykorzystałaby na niewinnych istotach, a w tym miejscu miała zdecydowanie większy wybór, niż w innej części miasta. Z tego też powodu odsunęła się od niego, ale na tyle delikatnie i powolnie, aby Lis nie pomyślał sobie w żadnym wypadku, że jego bliskość w jakimś stopniu jej przeszkadzała.
  Chrząknęła znacząco, ażeby przyciągnąć tym jego uwagę, na co szczerze liczyła i kiedy już to zrobił, stuknęła parasolem o chodnik, przygotowując swój dziwnie odrętwiały język do przemowy:
  – Zmierzając tutaj wiele rozmyślałam, co prawda nie brakło w mojej głowie pytań, odnoszących się do wybranej przeze mnie drogi i jej poprawności. Niemniej głównie zastanawiałam się nad tym, jak mogę Ci wynagrodzić to cierpliwe, czy też nie, oczekiwanie. – urwała, ponownie uderzając parasolką, zahaczając tym razem o jasne pantofelki.
  – Wpadłam zatem na iście złowieszczy, ale przy tym jakże figlarny, pomysł! – trzymanie kogoś w niewiedzy ciężko można było nazwać czyjąś zaletą, ale na jej obronę warto dodać, iż robiła to w przezabawny sposób! Uśmiechała się od ucha do ucha, przypominając sobie w głowie cały plan, który zdążyła wymyślić, ale nie do końca dopracować, w drodze. A może tak naprawdę nie kontynuowała swojej wypowiedzi, bo oczekiwała od Księcia swego rodzaju potwierdzenia. Kto wie, może sam Lis miał co do nich teraz inne plany i nie widziało mu się wysłuchiwanie, bo przecież niewiele mu zdradziła, bredni. Aczkolwiek jakby na to spojrzeć z drugiej strony to kto nie lubi prezentów, albo niespodzianek, albo obu!
Była zbyt zaabsorbowana samą sobą i swoją pomysłowością (o której aktualnie wiedziała tylko ona), a także odzianym na różowo zbirem obok, iż wcale nie zwróciła uwagi na wyłudzającego pieniądze ochlajtusa. Ten jednak nie zamierzał pozostawać niezauważony na długo, skierował swoje chwiejne kroki w stronę dwójki przestępców i wydał z siebie tą samą formułkę, którą zapewnie zwykł mówić do każdego, próbując wyciągnąć od przechodniów fundusze na alkohol. Białe uszy Królika opadły wzdłuż jej włosów, jedno z nich głaszcząc wolną dłonią i wraz ze zbliżeniem się pijaczyny, przysunęła się bliżej Arcyksięcia. Nie był to jednak objaw strachu, a automatyczna reakcja na odór, który skutecznie przyćmił łagodny zapach Protektora. Uniosła dzierżący w dłoni parasol i wymierzyła końcem w stronę nieprzyjaciela.
  – Jeszcze jeden krok w naszą stronę, a ostry koniec parasolki przebije Cię na wylot, zapyziały pętaku! – słowa z jej ust wyleciały gniewnym potokiem bez większego przemyślenia. Wszakże nigdy nie splamiłaby swojego ulubionego parasola czyjąś krwią, a już na pewno nie kogoś tak cuchnącego.


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:44, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Wto 10 Gru - 19:25
Czekał zbyt długo, by zwlekać. Oczekiwać niepotrzebnie na wdzięczny ukłon ze strony króliczka i nie objąć jej po prostu swoimi ramionami z tej tęsknoty, która rosła z każdą minutą przez nienadchodzące oczekiwane spotkanie.
Ciche, ledwo wyszeptane słowo i delikatna, drobna rączka na plecach były Lisowi bardziej miłe niż całe złoto, wszelkie kosztowności i inne bogactwa jakie tylko dało się zrabować. Uwielbiał tę łagodną, nieco nieśmiałą Marcyś, która pojawiała się zawsze gdy tylko byli razem. W jej skruszonej powoli unoszącej się główce było więcej szczerości niż we wszystkich błaganiach nędznych robali, które prosili o ocalenie swoich niewartych nic żyć. I choć na twarzy Rosarium był tylko delikatny uśmiech, gdy ujrzał zarumienione policzki i przepraszające spojrzenie, to był wzruszony słowami króliczka.
Nie mógł się na nią gniewać. Nie, gdy widział ją taką skruszoną i delikatną, niczym małą dziewczynkę, która płonie ze wstydu, gdy tylko ktoś dotknie jej drobnej rączki.
Palcami dotknął dłoni dotykającej jego różowej marynarki. Delikatny dotyk połączony był z łagodnym uśmiechem, po którym nastąpiły słowa, które nie były wprost komentarzem do wytłumaczeń Marcyś. Nie uważał, by musiała mu się tłumaczyć - zbyt często dawała mu dowody tego jak bardzo jest dla niej ważny, by mógł w nią zwątpić.
- Ślicznie wyglądasz. - I choć dla niego wyglądała tak zawsze, to w ten sposób chciał wyraźnie dać jej do zrozumienia, że czas, który musiał na nią czekać uważa za dobrze spożytkowany. Zresztą nie mógł się złościć widząc tę małą, niewinną dziewczynkę stojącą przed nim. Samą swoją obecnością sprawiała, że Lis czuł się dobrze.
Nie musiała nawet starać się zwrócić na siebie uwagi Rosarium, ta była jej poświęcona w pełni. Nie mogąc nacieszyć się tym spotkaniem, które tak wyczekiwane, przez tak długi czas nie następowało, nie zważał zupełnie na ludzi wokół, na żebraka, czy na syreny, które gdzieś w oddali można było usłyszeć - pewnie ambulanse wiążące rannych do szpitala.
Słuchaj jej z uwagą, zastanawiając się co takiego przygotowała. I choć miał już własne plany, tak liczne, że nie sposób ich tu zliczyć, czy choćby nawet przytoczyć, to zamierzał wysłuchać niespodzianki, którą dla niego przygotował ten biały króliczek.
Jego zamiary zostały jednak brutalne przerwane. W jednej chwili niebiańska błogość, która ogarnęła złoczyńcę musiała ustąpić, jakby w raju pojawił się nagle wąż, zwodzący kłamca namawiający, by ugryźć zatruty owoc.
Szybkie spojrzenie w stronę przypominającej nieco człowieka postaci w obdartych obraniach. Nędznika niegodnego, by stawiać swoje szkaradne stopy w tym pięknym miejscu. Ogarnęła go złość. Nieopisywalny gniew, że ktoś ośmielił się wtrącić w tę chwilę, której tak długo wyczekiwał. To jednak nie on uczynił pierwszy krok, pogrążony w refleksji jak ukarać ten diabelski pomiot. Zdrady tak wielkiej nie można wybaczyć jedynie lodowym więzieniem w najniższych kręgach otchłani.
Jego dłoń ponownie objęła drobną marcysiową rączkę, tym razem o wiele pewniej, choć wciąż delikatnie. Jego celem było by króliczek opuściła swój śliczny parasol, którego szkoda byłoby brudzić nieczystą krwią.
Ten drań nie przynosił światła, a nieznośny odór. Niedoszły kusiciel, mąciciel mierny, łajdak przebrzydły ośmielił się próbować nim manipulować i to jeszcze by skierować go przeciwko jego najdroższemu króliczkowi. W słowach pełnych jadu powiedział bowiem:
- [b]Alesz szefofo, ja do tego pana przyszodze! No panie drogi, chyba się nie dasz rzącić babie? No daj zotufke.[/color]
Drugą ręką pstryknął palcami głośno, unosząc ją na wysokość swojej twarzy  i był to sygnał, niczym trąby do pojawienia się zwiastunów zagłady. Niewyraźnye, bełkotliwe słowa były wystarczającym powodem, by zacząć zabawę od jego śmierci. Niech jego krzyk na coś się zda i stanie się heroldem dobrej nowiny, którą wspólnie niósł lis i królik. Powietrze stało się nieco cieplejsze. Rosarium spojrzał na oblicze swej towarzyszki i łagodnym głosem - mówiąc do niej, a nie do tego nędznika powiedział:
- Mawia się, że tonący brzytwy się chwyta. Wiele w tym prawdy, nie zależnie od tego czy nieświadomy zagrożenia chwyta się wszystkiego, licząc że ucieknie z wody, czy też godzi się na cenę, którą za szansę ucieczki przyjdzie mu zapłacić. Głupcy nie wiedzący, że woda była dla nich szansą na oczyszczenie. Odrzuciwszy tę szansę sprowadzili na siebie ogień, który wypali ich nędzne życie. - Wraz z ostatnim zdaniem stało się jasne co było źródłem ciepła, które dało się wyczuć wokół nich. Na ziemi pojawiło się bowiem czworo lisów, żywych płomienie, które przyjęły kształt tych zwierząt. Pierwszy z nich wystąpił do przodu zostawiając na posadzce poczerniały ślad wypalonych kamieni. Tworzący go ogień był rozgrzany do białości, a on dumny kroczył w stronę niegodziwca.
- Przynoszę więc ogień, który oczyści to miasto. Słońce, w którego blasku wyrosną najpiękniejsze kwiaty nowego Edenu. - Gdy wypowiadał ostatnie słowa, pstryknął ponownie, a pijak zaczął uciekać przed zwycięskim lisem w bieli, drugi płomień ruszył w jego stronę. Wyskoczył w górę i runął na pijaczynę niczym miecz uniesiony wysoko podczas wojennej zawieruchy pada na głowę nieszczęsnego żołdaka, co utraciwszy tarczę i broń nie mógł już dłużej się bronić. Płomienie od razu zajęły ubranie, choć ognisty, lisi wojownik znajdował się już dalej. W tym właśnie czasie Rosarium spojrzał na Marcyś, uśmiechając się łagodnie kącikiem ust. Dał jej tym samym znak, że mówił o jej kwiatach i zaprosił tym samym do zabawy.
Krzyk płonącego, jego poczerniała skóra - krótkie spojrzenie wystarczyło by Rosarium przegapił sam początek spalenia i dostrzegł dopiero jak uciekający robal wije się na ziemi, gdy ogień strawił już część jego skóry odsłaniając kości. Już niebawem przestanie się ruszać, czy to przez uduszenie, czy może przez ogień - nie miało to znaczenia. Jeszcze wydawał z siebie coraz cichsze, przytłumione przez dym dostający się do gardła jęki.
Wszyscy na placu przed wieżowcem zwrócili swoje oczy w ich stronę. Dostrzegli dwie postacie stojące spokojnie obok siebie i płonące ciało oraz wszystkie cztery lisy. Poza dwoma wymienionymi także dwa inne. Płonący ciemnym płomieniem lis odbierający ludziom to, czego potrzebowali, zmuszający ich do głodu i to nie tylko tego, który ściska żołądki. Jego pierwszą ofiarą był naiwny uczniak, który myślał, że to jakieś przedstawienie i wyciągnąwszy telefon rozpoczął nagrywanie, która trwało tylko chwilę, bo już później dłoń jego pokryta była poparzeniami, a urządzenie przypominało bezkształtną masę nadpalonych resztek urządzenia. Ostatni z lisów o bladozielonym płomieniu był najchudszy ze wszystkich, nie tak puchaty, niemal przypominający szkielet. Był najbardziej bezlitosnym z lisów apokalipsy, które Rosarium stworzył, by uświetnić swoją randkę.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:51, w całości zmieniany 2 razy

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Pią 13 Gru - 14:26
  To prawda, iż Marceille swoje wręcz dziewczęco niewinne uosobienie pokazywała tylko w obecności Tyka. Rutyną było dla niej stawianie siebie w centrum świata, a za hobby uważała pokazywanie wszystkim swojej wyższości, w konsekwencji nawet nie zdawała sobie sprawy z istnienia głęboko skrywanej delikatności i czułości, z jaką zawsze do niego przychodziła. Mawia się, iż człowiek od miłości głupieje i pewnie w tym przypadku dziewczę również traciło rozum w obecności swojego lubego. Aczkolwiek czy w ten sposób nie była jeszcze bardziej nieprzewidywalna, a zarazem bardziej urzekająca?
  Na jego komplement jedynie skinęła głową i pochyliła się do przodu w lekkim ukłonie, widocznie zadowolona z samej siebie, bo zaraz po tym można było ujrzeć na jej buzi szeroki uśmiech, prezentując rząd równych i białych ząbków. Niestety ich sielanka została szybko przerwana przez tego obrzydliwego nieszczęśnika. Sytuacja z pijaczyną nie tyle co wytrąciła ją z równowagi, ale z pewnością wywarła na niej nieprzyjemne odczucie, które łatwo porównać można było do zalegającej w skórze drzazgi. Skutecznie psując wspaniałość ich fizycznego zbliżenia, tak równie delikatnego, wręcz niewinnego. Wszakże nie rzucali się na siebie niczym wygłodniałe zwierzęta, doceniając każdy najdrobniejszy gest, czy słowo. Natomiast tęsknota za ponownym zbliżeniem w żaden sposób nie wiązała się z cierpieniem, a cierpliwym oczekiwaniem tego, co nieuniknione.
  Cofnęła dłoń, w której ściskała gotową do walki broń, która wręcz zachwiała się pod ciepłym dotykiem Arcyksięcia. Domyśliła się, iż sam ma w głowie zupełnie inny plany wobec zaistniałej sytuacji, a i ona pewnie żałowałaby swojej decyzji, gdyby faktycznie poddała się chwili słabości. Cierpliwie zatem czekała i słuchała uważnie każdego słowa Upiornego, trochę za bardzo pogrążając się w otchłani własnych myśli – jego głos jakoś zawsze działał na nią dziwnie kojąco, niekiedy wręcz usypiająco, ale broń boże nigdy nie zanudzał! Z zadumy wyrwało ją pojawienie się lisich stworzeń, które z niepewnym uśmiechem dokładnie obserwowała, ledwo powstrzymując się by nie podskoczyć z radości.
  – Cudowne! – rzuciła zdawkowo, tupiąc w zachwycie obcasami o rozgrzaną powierzchnię.

Wszyscy na miejsca, kurtyny w górę, bowiem spektakl czas zacząć! W rolach głównych - plebejski męczennik oraz czterech lisich apostołów zagłady, które zesłane zostały by wymierzać sprawiedliwość nędznemu niegodziwcowi!

  Szkarłatne tęczówki obserwowały całe przedstawienie z ekscytacją, podniecenie wzrastało wraz z kolejno pojawiającymi się płomieniami, przenosząc jej myśli gdzieś bardzo daleko. Ileż okrutnego piękna i brutalnej perfekcyjności, które w połączeniu z unoszącymi się wokół całego zdarzenia kwiatami (chcąc tym samym zabić smród palącego się ciała), tworzyły scenerię idealnie wpasowującą się w gusta tak okrutnych zbirów jak oni.
  Gdzieś z prawej strony dobiegły do jej uszu przedziwne bełkoty, które, wnioskując po tym co się przed chwilą wydarzyło i spoglądające w ich stronę spojrzenia, ciskane były w ich stronę niczym widły w czarownice podczas polowań. A już na pewno dotyczyły tragicznego (dla pijaczyny) zajścia. Choć z początku wydały się jej niegroźne, czy może była to kwestia zwyczajnego niezrozumienia, niemniej po dokładniejszym wsłuchaniu się zdała sobie sprawę, iż są to, bezpodstawne czy też nie, obelgi! Paskudni i okrutni bandyci! Wysłannicy Szatana!
  I chociaż ciężko było zaprzeczyć trafności padających w ich stronę komentarzy, wszakże napawali się właśnie widokiem płonącego kloszarda, czy jak zwykła mawiać Marcysia – miastowego błazna – tak nie potrafiła zignorować drugiej części, która niczym grom z jasnego nieba przebiła jej dumę. Że niby oni? Wspaniali wirtuozi nie podlegali niczyjej władzy, dlaczego więc teraz mieliby zniżyć się do rangi czyjegoś wysłannika? Hańba! Myśli Króliczka od razu zapłonęły, choć niezdolna była tym kogokolwiek podpalić. Oderwała wzrok od, najprawdopodobniej już obróconego w popiół, ciała marnotrawcy i rzuciła chłodne spojrzenie gębie, z której wychodziły równie niegodne epitety. Reakcja kobiety wydała się Lunatyczce jeszcze bardziej szokująca, otóż ta paskudna ropucha wymierzyła palcem wskazującym w samą Arcyksiężną, jak gdyby tym gestem próbowała podbić wiarygodność swoich słów. Tym bardziej nie mogła pozostawić tego haniebnego wybryku bez komentarza, czy też pozwolić byle pospólstwu poniżać ją na oczach ukochanego. Pierwsze co zrodziło się w głowie to całkowita zagłada.
  Wcześniej opuszczoną na ziemię parasolkę, na której dotychczas lekko się podpierała oglądając piekielną scenę, uniosła lekko do góry i niczym wprawny malarz zaczęła rysować w powietrzu coś zrozumiałego tylko dla niej. Zaraz po tym na ziemi pojawił się biały, rozmiarami porównywalny do konia, wąż. A przynajmniej stworzenie, które takowego miało przypominać. Ozdobiony był bowiem czerwonymi kwiatami pajęczej lilii, a także pozbawiony był gałek ocznych, które zostały zastąpione do połowy zastygniętym bursztynem, wylewającym się z gadzich oczodołów. Pełzający wokół jej nóg stwór uniósł głowę do góry na tyle wysoko, aby dziewczę bez problemu mogło spocząć swoją drobną dłonią na jego łbie. Poruszyła palcami, muskając szorstkie w dotyku łuski i chociaż akt ten mógł dla większości wydać się nie tyle niezrozumiały, co wręcz nieistotny, w końcu mogła jedynie pieścić swojego pupila, tak naprawdę był to zaledwie początek króliczego przedstawienia.  Gad ruszył w stronę heretyczki i w zaledwie kilka sekund znalazł się tuż obok niej. Mimo stosunkowo szybkiej reakcji ze strony atakowanej, nie zdołała ona uciec daleko, odpadając po chwili głośno na ziemię, kiedy to wąż oplótł się wokół jej nóg, skutecznie odcinając dalsze próby ucieczki. Domniemana koleżanka poszkodowanej zamiast pomóc, chwilę jeszcze osłupiona obserwowała całe zajście, by po chwili zbiec z miejsca zbrodni.
  Lapin poruszała palcami uniesionej dłoni w taki sposób, jakoby sterowała zwierzęciem, choć w rzeczywistości jedynie napawała się widokiem wołającej o pomoc larwy, a gest ręką był jedynie niekontrolowanym odruchem. Wąż zaciskał się mocno, wijąc się cały wokół jej ciała, by po chwili rozluźnić swoje objęcia śmierci, jak gdyby celowo znęcał się nad swoją ofiarą zanim zada ostateczny cios. Igrał z jej życiem, ba! Od teraz życie tego marnego pionka zależało wyłącznie od niego, a że był on ucieleśnieniem myśli Marceliny, także od niej.
  Zawiesiła parasolkę na swoim nadgarstku, uniosła ręce na wysokości klatki piersiowej i głośno klasnęła. Wraz z uderzeniem rąk, lilie na ciele bestii eksplodowały, prezentując im widowiskowy pokaz rozrywających się na drobne kawałeczki wnętrzności. Ku niezadowoleniu Króliczka głowa kobiety została nietknięta (może poza faktem, że została pozbawiona ciała), opadając twarzą na ziemię i turlając się w jej stronę, aby w ostateczności odbić się o jasne pantofelki Lunatyczki.
  – Ojej! – odskoczyła w tył niczym poparzona, wbijając wzrok w swoje obuwie. Odetchnęła z ulgą, kiedy po wstępnej obserwacji doszła do wniosku, iż brak na nich jakiegokolwiek zabrudzenia. Odsunęła od siebie odciętą część ciała, ostrożnie używając do tego swojego parasola.


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:42, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Sob 14 Gru - 23:34
Lisy apokalipsy miały w sobie mnóstwo wdzięku, gdy radośnie harcowały po kamiennym placu bawiąc się ze sobą i ze wszystkim co tylko stanęło im na drodze, bądź nie zmykało dostatecznie szybko. Wysokie skoki i miękkie lądowania wyglądały niczym najlepsze pokazy wspaniałych tancerzy i tylko muzyki brakowało, by rozsiąść się wygodnie i obserwować jak smukłe postacie przemykają od drewnianych ławek, przez niemądrych mieszkańców, czy okoliczne samochody, a wszystko to stanęło w barwnych płomieniach, wznoszących się do góry i zwieńczonych pełnym zadumy, pięknym kłębiącym się dymem. Cóż to za scena, której nie skrywa delikatna warstwa mgły dodającej onirycznego mistycyzmu. Dopełnieniem radosnych zabaw Rosariumowych podopiecznych były Marcysiowe kwiaty, których piękno w niczym nie ustępowało roztańczonemu lisiemu ogniowi.
I tylko jęki, gniewne groźny i przekleństwa zakłócały tę wspaniałą harmonię, wyszukaną perfekcyjność najwspanialszego z przedstawień. Były jak trzeszczące schody i spróchniałe siedzenia orkiestry, które nie pozwalały cieszyć się dziełem najwybitniejszych grajków i ich cudownych instrumentów.
Lis oderwał wzrok od skocznych, płomiennych zwierzątek i skierował swoje szkarłatne oczy ku niewysokiej Marcysi, patrząc na przyzwanego białego węża w kwiatach. To jednak nie stworzenie było tym, co przykuwało spojrzenie, a delikatna twarzyczka Lunatyczki. Na twarzy Lisa zagościł delikatny uśmiech, gdy mógł obserwować swoją ukochaną niosącą sprawiedliwość i aż żal mu było, że ukradł tak wiele miejsca swymi płomieniami, które trawiły teraz wszystkie miejsca wokół tej przeklętej, absurdalnie wysokiej chatki, które mogły zapłonąć.
Dopiero gdy Króliczek zrobiła krok do tyłu uciekając przed głową, która mogłaby pobrudzić krwią Marcysiowe buciki, Rosarium zdał sobie sprawę, że plac niemal opustoszał. Pozostało tylko kilku głupców, którzy właśnie płonęli lub kończyli swój żywot w inny sposób. Cofająca się kobieta natrafiła na Rosarium, który objąwszy palcami jej ramiona uśmiechnął się łagodnie widząc jej śliczne włosy tuż pod swoim nosem.
- Mam Cię! - Powiedział radośnie, głosem który nie tylko zdradzał wyśmienity humor, lecz także wskazywał na żartobliwy ton wypowiadanych słów. Nie trzymał jej mocno, dla niej jednej pozostając niezwykle delikatnym wśród ogromu zniszczeń, które przyniósł na to szare, nudne i plugawe miasto.
Pozwolił jej odsunąć głowę nim jeden z lisów, ten będący śmiercią i którego zielonkawy dym nie przyzwalał na spokój nawet tym, których pożoga nie dosięgnęła przebiegł nad głową chwytając ją swój pysk, lecz ostatecznie zostawiając płonącą głowę na ziemi i ruszając w dalszą drogę. Teraz, gdy plac był już opustoszały trzeba było nieść dobrą nowinę dalej, w kolejne dzielnice Miasta, by oczyszczony został każdy jego zakamarek. Płomienni heroldzie zagłady rozbiegli się tak, że ich trasy utworzyły krzyż o trzech długich i jednym bardzo krótkim ramieniu - wyznaczonym przez białego lisa o najgorętszym płomieniu, który spaliwszy wrota prowadzące do ogromnego gmachu zniknął gdzieś w środku.
Pozostałe były jeszcze przez jakiś czas widoczne, biegnąć ulicami i wzniecając ogień coraz dalej. W tym czasie Lis przesunął dłonie, wciąż delikatnie obejmując ramiona ukochanej. Pierwszy akt był za nimi, pieśń, którą rozpoczęli ich przedstawienie ucichła, by zrobić przerwę na krótką pauzę przed kolejną sceną i Rosarium nie zapomniał o niespodziance, która była mu obiecana.
Jedną ręką objął Marcyś łagodnie, drugą zaś splótł palce z Marcysiowymi, tymi co nie były zajęte przez trzymanie morderczej, acz niezwykle uroczej parasolki. Lis poczuł na policzku miękkie i puchate włosy, podczas gdy kobieta mogła poczuć na twarzy ciepły oddech złoczyńcy.
- Przynieśliśmy temu miastu radość... - Plac był pusty, syreny służb próbujących ogarnąć rozpętany przez nich chaos były rozległe, a kwiaty i stworzony przez nich ogień otaczały niejako wznoszący się ku chmurom wieżowiec tworząc ich własne królestwo. Gdyby byli w jakiejś grze, to najpewniej tu odbyłaby się finalna walka z nimi, jako najgorszym z bossów. To byłby koszmar gorszy niż Ornstein i Smough, a nadmienić należy, że w tym wypadku żadne z nich nie miałoby na sobie ohydnej zbroi udającej pokracznego grubaska.
- I nadszedł czas, byś zdradziła swój złowieszczy pomysł, którego tak bardzo jestem ciekaw. - Powiedział znów cichym, spokojnym głosem delektując się każdą chwilą ich bliskości i przyjemnym zapachem Lapinkowych włosów. Gdy jednak skończył mówić wyprostował się, przez co jego twarz znalazła się nieco wyżej. Było to jednak konieczne by objąć wzrokiem piękno, które ich otaczało. I choć całe miasto wrzało, pełne było paniki, strachu i prób nieudolnych, by uniknąć zagłady, to wszystko to było oddalone. Dźwięki robactwa uciekającego do swych nor były przytłumione, jakby były innym światem widocznym na jakimś wiszącym na ścianie obrazie.
Ujrzawszy swoje dzieło i stwierdziwszy, że rad jest z tego co stworzył, Rosarium zamknął oczy nie odsuwając się jednak ani na krok od Marcyś, a czekając na to co w jej główce się zrodziło. Może to była głupota, zwykła drobnostka, lecz nie miało to znaczenia. Nie tylko mała Lunatyczka była bowiem zaślepiona w miłości, a i Lis cieszył się z każdego z pomysłów i czerpał radość z samego faktu, że jego drogi Króliczek specjalnie dla niego coś przygotował. Nie mógł więc przepuścić okazji, by nie przypomnieć jej o wcześniejszych słowach.
Teraz była chwila najlepsza. Przed tym, gdy dopełni się najpiękniejsze z dzieł, które zostało przez niego przygotowane, a po tym gdy wszystko się zaczęło i gdy oczyściwszy plac mieli w końcu chwilę dla siebie. Chwilę, której nie przerwie żaden cuchnący pasożyt, pusta powłoka istniejąca w tym świecie chyba tylko po to, by pełnić rolę jakoby statysty - wyjątkowo paskudnego i irytującego mebla, który nie pasował do ich rajskiego ogrodu.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:51, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Pią 20 Gru - 23:32
  Sama w swojej głowie ułożyła melodie, która oddawała nie tylko radość, z jaką swawolnie harcujące liski zagłady siały postrach na placu, niekiedy wręcz prezentując im perfekcyjną harmonię zgrabnych i majestatycznych skoków, ale również miały w sobie tyle wdzięku, iż w moment zapominało się o tym, ile niosły za sobą krwi i brutalności. Choć bardzo możliwe, że był to świadomy wybór Marcysi, która nawet w bezpardonowym akcie bestialstwa odnalazłaby skrywane (czasami niekoniecznie zamierzane) piękno. Zapewnię gdyby nie znaczące braki wokalne, podzieliłaby się swoim dziełem z Arcyksięciem, zamiast tego postanowiła jednak milczeć, przecież i tak żadne słowo nie oddałoby wspaniałości owego dramatycznego widowiska.
  Zamknięta w swoim własnym świecie fantazji, który na przemian prezentował przed nią obrazy groteskowej wyobraźni białowłosej wraz z lisim musicalem, do którego zaraz dołączył również gad. Choć ten, zważywszy na to, iż wybuchł razem z kwiatami, nie zagościł z nimi na długo. Toteż nie zwróciła uwagi na potencjalne niedociągnięcia całego przedstawienia w postaci krzyków i paniki wypalanych chwastów. W tej chwili liczył się jedynie efekt końcowy i zaszczyt, iż mogła podziwiać całe zjawisko ze swoim lubym. W takich momentach jej natura marzycielki zdawała się niezwykle przydatna, skoro tak szybko potrafiła zapomnieć się i odciąć od rzeczywistości.
  Kiedy opadła w ramiona Księcia wzdrygnęła się lekko, niemniej nie świadczyło to wcale o strachu, a chwilowej dezorientacji. Szybko się rozluźniła wraz z pojawieniem się ciepła jego ciała i przyjemnym zapachem, któremu nie potrafiła się oprzeć. Dłoń niemalże od razu spoczęła na jego rękach, zakleszczając się palcami na rękawach Lisiej marynarki. Pozwoliła sobie na chwilę zuchwałości i zapewnię zaraz mógł poczuć jak oddaje w jego ręce ciężar swojego ciała, opierając głowę na jego klatce piersiowej. Mimo wszystko nadal podtrzymywała się nogami, gdyby tylko Upiorny zechciał odsunął się od niej i pozostawić samej sobie.
  – Niezdara ze mnie. – mruknęła pół szeptem, po czym uśmiechnęła się widocznie zadowolona z zaistniałej sytuacji. Chociażby z tego też powodu ciężko było określić, czy faktycznie utożsamiała się z rzuconym określeniem, czy może subtelnie starała się ostrzec, ażeby na zaś przygotować Protektora na możliwość pojawienia się podobnych epizodów.
  – Mój miły... Zapomnijmy na chwilę o mieście, o obróconych w popiół niegodziwcach.  Bowiem skupić powinniśmy się na tym, ileż radości przyniosłeś tym gestem mnie! Pragnę... – urwała, zaś słyszalne między słowami pauzy spowodowane były przyjemnie opadającym na jej policzek oddechem mężczyzny. Policzki ponownie zapłonęły, a gorąc rozchodził się przyjemnie po miejscach, które naznaczał swoim dotykiem. Ciepło i delikatność jaką ją obdarzył zasmuciło na krótką chwilę Marcysie, kiedy pojawiła się przed jej oczami wizja, w której musiałaby dzielić takimi chwilami z kimkolwiek. Wolała do rozpaczy truć się szczęściem i drobnymi gestami jakimi ją obsypywał, niźli pozwolić na wykradnięcie go z jej objęć. Zacisnęła mocniej palce i wbiła paznokcie, biorąc jednak pod uwagę materiał marynarki nie zdolna była się przez nią przebić i wyrządzić tym czynem krzywdy. Nie pora na smutki.
  – W podziękowaniu pragnę zatem obdarować Cię drobnym podarkiem. – co prawda w duchu chciała trwać tak w nieskończoność, jednakże wiedziała o czekających na nich obowiązkach, toteż pozwoliła sobie wyczarować na jego głowie niewielki wianek spleciony złotymi różami, których płatki od połowy przechodziły w róż.
  – Och! – wraz z kolejnymi słowami wyrwała się z jego objęć, może trochę nader gwałtownie, by po chwili stać przed nim ponownie, tym razem przodem, co by mogła spojrzeć na jego twarz.
  – Na śmierć zapomniałam! Zmierzając do Ciebie i ujrzawszy po drodze osobliwą budowlę od razu pomyślałam, iż właśnie tam powinniśmy skierować nasze następne kroki! – szkarłatne ślepia Króliczka błysnęły z podekscytowania, świdrując spojrzeniem twarz Księcia.
  – Wyłaniające się z tego miejsca larwy, dzierżyły w łapach coś... coś kolorowego! Jakieś dziwaczne naczynie, napełnione po brzegi równie kolorową papką! Mało tego! Te paskudne poczwary przy pomocy łyżeczki wciskały sobie ową papkę do ust! Wyobrażasz to sobie?! – oburzona przyłożyła dłoń do swojego czoła i przymknęła powieki, co by miała zaraz co najmniej stracić przytomność!
  – Musisz mi uwierzyć, kochany! To nie może być nic dobrego! Powinniśmy się tam natychmiast udać, zlikwidować! Unicestwić! – swoje słowa zakończyła głośnym tupnięciem nóżki i skierowała parasolkę w stronę lodziarni, o której tak emocjonalnie opowiadała.


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:40, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Nie 22 Gru - 17:40
Lis poczuł przyjemny liliowy zapach, gdy złapał małego króliczka w swoje okrutne objęcia. Nie odpowiedział nic na cichutkie słowa, które wyszły a marcysiowych ust, lecz nie dlatego że ich nie dosłyszał.
Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy, raz jeszcze pozwalając sobie na rozkoszowanie się tą chwilą i drobny, wtulonym w niego ciałem swojej ukochanej. Nie przeszkadzały mu palce zaciskające się na jego ramionach - wręcz przeciwnie. Odbierał to w zupełnie inny sposób, jako świadectwo przywiązania i niechęć, by chwilę tę przerywać - którą zresztą podzielał. Zresztą wbijające się w jego rękawy pazurki były ledwo wyczuwalne przez warstwę ubrania. Rosarium zapewne nie poczułby ich nawet, gdyby tylko nie był w tej chwili w pełni skupiony na białowłosej postaci przed nim.
Na tę krótką chwilę, gdy jego oczy były zamknięte, całkowicie zapomniał o płonącym mieście. Choć słyszał oddalone dźwięki walki z oczyszczeniem, to były one tylko nie znaczącym nic tłem jak szum liści poruszany wiatrem, czy śpiew ptaków w oddali. Do zapomnienia nie były nawet potrzebne słowa, a może po prostu para złoczyńców chciała w tej chwili dokładnie tego samego?
Tym co wyrwało go z transu było pojawienie się na jego głowie róż. Kwiaty te, powiązane z jego nazwiskiem były idealnym prezentem, szczególnie że ich barwa tak bardzo pasowała do Marcyś. Trochę szlachetnego złota, które stawiało ją ponad wszystkimi innymi, ponad nudnymi, bezbarwnymi masami oraz róż nadający jej lapinkowej delikatności i tak pasujący do uczuć, którymi ją darzył.
Choć był nieco zawiedziony, że chwila ta się skończyła, to wiedział, że tak trzeba. Sam zresztą ją do tego sprowokował przypominając o obiecanej niespodziance. Wyprostował się, patrząc na twarz kobiety.
Słuchał opowieści z zaciekawieniem. Uwielbiał, gdy z rzeczy prostych, błahych tworzyli wspaniałe historie. Jaki sens było wszystko trywializować, sprowadzać do nudnej prozy, podczas gdy można było to upiększyć i podnieść do rangi sztuki? Nawet, a może szczególnie, ich randka miała być sztuką.
Po pierwszym akcie, który przyniósł oczyszczenie, stworzył piękne tło płonącego miasta wypełnionego panicznym krzykiem, przyszedł czas na drugi, który będzie o wiele bardziej osobisty. W tym akcie pojawiające się jako tło szkodniki staną się jedynie nic nie znaczącym wspomnieniem.
- Idealnie! - Powiedział stanowczo, w chwili, gdy parasolka skierowała się w stronę lodziarni, a po placu rozniósł się dźwięk tupnięcia. Wyciągnął swoją dłoń, w ten sposób, że ta skierowana wewnętrzną stroną w górę oczekiwała na delikatną rączkę Marcysi. - Sprawdzić to musimy koniecznie! Nie podobne, by bezbożni niegodziwcy, Ci grzesznicy przeklęci zaznali jakiejkolwiek słodyczy. Wyobraź sobie jak wielki winien być nasz gniew, gdyby się okazało, że karmią się czymś smacznym, przyjemnie chłodnym o smakach tak różnych, że nie sposób ich z pamięci wymienić. Czyż nie byłoby okropne, gdyby raczyli swoje szkaradne podniebienia czymś, czemu tylko my w tym zepsutym mieście jesteśmy godni? - Łagodnie uśmiechnął się do niej. W tym czasie dało się słyszeć krzyki dobiegające z wieży za nimi, lecz które z nich w tej chwili zwracałoby uwagę na te glizdy. I choć Rosarium zdawał sobie sprawę, że lody nie są niczym niesmacznym, a nawet niemało za nimi przepadał, to nie chciał już teraz kończyć gry. To byłoby takie nudne i pospolite!
- Kochanie! Kto wie, czy nie odkryłaś owocu kolejnego zdradzieckiego Prometeusza, który wykradłszy coś nam należne, przyniósł to niegodnym glinianym posążkom. Tak się bowiem składa, że słyszałem o czymś podobnym, lecz to było przeznaczone dla istot wspaniałych, które potrafiły wznieść myśl swoją ku przestworzom, niczym na skrzydłach, których żaden ogień nie byłby zdolny strawić. - I nikt nie wie, skąd u Lisa to nagłe przywiązanie do greckiej mitologii, że podczas jednego dialogu trzykrotnie czyni do niej aluzje. - Sprawdźmy to razem koniecznie i jeśli będzie trzeba odbierzmy co nasze, a winnych niech porażą gromy naszego gniewu.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:52, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Pią 27 Gru - 1:53
  Uśmiechnęła się promiennie słysząc z jaką aprobatą skomentował jej propozycje. Była zdeterminowana pozbyć się tych wyklętych pogan. I chociaż Marcysia nie wierzyła w żadne bóstwa, które to rzekomo trzymały w rękach ich los po śmierci, tak z przykrością – wszakże jak można tak otwarcie grzeszyć na ich oczach – musiała stwierdzić, iż Ci bezbożni rozpustnicy powinni zostać czym prędzej ukarani. A któż mógł odegrać rolę katów lepiej, niż nasi bohaterowie, którzy dumnie określali siebie mianem złoczyńców! Aczkolwiek nie takich, których prostota i głupota pozwalała im jedynie na drobne, w gruncie rzeczy błahe, przestępstwa. Ich ambicje przewyższały jakichkolwiek łotrów, czy nawet tych, którym udało się zdobyć tytuł mordercy. Przeto właśnie wymordowali niezliczoną ilość, bo kto by tam zaprzątał sobie głowę czymś równie nieistotnym, ludzkich istnień. Rozkoszowali się brutalnością z jaką oczyścili miasto z insektów, zamieniając ich ciała w dryfujący po oczyszczonym morzu popiół, który w towarzystwie czerwonych lilii, tworzyły piękno pośród miejskiego krajobrazu.
  Z początku nie zwróciła nawet uwagi na wyczekującą dłoń Tyka, albowiem była tak zaabsorbowana tym co mówił, że wszystko inne zdawało się tonąc w wodospadzie słów arystokraty. Królicze ucho drżało sporadycznie od nadmiaru ambiwalentnych emocji, których kryć nawet nie zamierzała, bądź zwyczajnie nie potrafiła. Kłamstwo przychodziło jej z niezwykłym trudem, nie miało to jednak żadnego przełożenia na jej moralność, a zwyczajnie rósł jej nos, kiedy tylko próbowała nagiąć własne przeżycia. W następstwie czego wymalowane na jej twarzy zdziwienie połączone z niejaką fascynacją na przemian z lekkim zgorszeniem, tworzyły wzburzone fale emocji na jej bladym licu. I nim zdążyła skomentować jego pierwsze przemówienie, przeniosła spojrzenie w stronę lodziarni i pozwoliła mu kontynuować. Budowla nie była na tyle blisko, by móc jej się dokładnie przyjrzeć, niemniej widoczna była z miejsca, w którym aktualnie się znajdowali. Zmarszczyła jasne brwi i przygryzła dowolną wargę.
  – Nie wiem czy dobrze rozumiem. – wręcz bąknęła, chociaż nie gniewała się na Arcyksięcia, a własną niewiedzę, którą jednak gwałtownym ruchem ręki starała się odgonić, co wyglądało trochę jakby walczyła z niewidzialnym owadem.
  Czasami należało oczyścić swoje sumienie z przykrych myśli, czy porażek i dać upust negatywnym emocjom, szukając winy jak najdalej od siebie. Może jakieś niewyjaśnione i nieznane im czary utrzymywały Lapinkę ogrodzoną murem od tejże lodowej przyjemności? Może to część spisku, o którym wspominał sam Agasharr w swoich następnych słowach? Wstrzymała się zatem od jakichkolwiek dygresji, słuchając go cierpliwie, choć surowe i trochę osowiałe spojrzenie pozostawiła wbite w miejscu, gdzie powinna znajdować się podejrzana cytadela, którą mieli niebawem przejąć, o ile nie myliła jej położenia z czymś zupełnie innym. Chociaż sama pewnie nigdy nie przyznałaby się do swojej niewiedzy, chyba, że miałaby w tym jakiś ukryty cel, to warto jednak zaznaczyć, iż Marcysia nie należała do osób (w ogóle nie porównywała się do kogokolwiek) mogących pochwalić się orientacją w terenie. Również jej wzrok pozostawiał wiele do życzenia. Niemniej jaka Arcyksiężna winna się tłumaczyć z rzucanych na wiatr słów, chyba tylko taka niegodne swego statusu. Nie bez powodu to ona nosiła (nieoficjalnie) tytuł Księżnej, pomijając już wszystkie inne, w jakiś sposób powiązane z Rosarium, kobiety, tudzież jego żony, których los i tak został już przez nią przesądzony. Nim jednak na dobre pochłoną ją całą jej spiskowe myśli, miała na głowie ważniejsze zmartwienia. Szybko doszła do wniosku, iż Tyk, choć nie przyznawał się do tego dosłownie, posiadał pewną wiedzę na temat tajemniczych słodkości, a już na pewno większą niż sam Króliczek. Nasuwało się zatem w jej głowie pytanie - czy powinna zdradzić mu swoje wewnętrzne dylematy, czy tak jak on przedłużyć grę słów i trwać w samooszustwie? Przynajmniej do momentu, aż wszystko nie zostanie wyjaśnione na miejscu.
  Czegóż by jednak nie wybrała, czas leciał i nie było mowy o odwrocie, ba! Sama nie chciała rezygnować ze spaceru z ukochanym, który bardzo możliwe, a uwiecznią nowymi płomieniami zagłady, nowymi ofiarami, zaś na samym końcu zatopią swe podniebienia w należącej do nich rozkoszy.

Akt drugi: Lis i Królik teraz w zupełnie nowej odsłonie! Muszą bowiem wcielić się w rolę bohaterów w iście Sherlockowym uniwersum i rozwikłać rozpływającą się w ustach, lodową zagadkę!

  Jeżeli mężczyzna nadal czekał na jej dłoń, zakleszczyła w swoich palcach jego, w końcu przenosząc czerwone spojrzenie na twarz ukochanego. Swoją drogą trzeba mieć anielską cierpliwość w obecności Marcysi, począwszy od jej długich spóźnień, a zakończywszy na braku szybkich reakcji.
  – Ruszajmy zatem i odbierzmy to, co zostało nam skradzione. A na tych, którzy odważyli się posunąć do tak haniebnych czynów, czeka wieczne potępienie. Ale nie przez Bóstwa, czy inne mity wymyślane przez nich tylko po to, co by poczuć chwilowe bezpieczeństwo, a przez nas, Najdroższy. Toteż nie mogą liczyć na żadną łaskę, która w normalnych okolicznościach zostałaby na nich zesłana po okazaniu skruchy. Bowiem nie ma w nas miłosierdzia dla tych, których sprawiedliwość winna dopaść jako pierwsza. – przemówiła w końcu, chociaż widać było po niej, iż nie jest to koniec jej słów. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni.
  – Już sama myśl o tych niegodziwcach, czy też ich lubieżnych postępkach przyprawia mnie o ból głowy! – dodała jeszcze, po czym ruszyła przed siebie, prowadząc go w stronę lodziarni.
  Zaledwie po kilku krokach mogli dostrzec niewielkich rozmiarów budynek, którego szyld był niezwykle infantylny przez swoje tęczowe jednorożce, zajadające się kolorową papką z owoców. Pomieszczenie mieściło w sobie kilka różowych stolików, plakaty animowanych kucyków, oszkloną ladę, za którą znajdowały się przysmaki o rajskich kolorach, a także ręcznie malowane kuce na suficie. Za ladą stała starsza kobieta, która jak tylko ujrzała ich figury, od razu, choć jej ruchy były wyjątkowo drętwe, przykucnęła chowając się za półkami.
  Jadzia jeszcze nie wiedziała, jaki piekielny los na nią czeka w tej cukierkowej krainie.


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:37, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Pon 30 Gru - 20:51
Niektórych ofert nie można odrzucić. Zdarza się, że za dłonią obleczoną białą rękawiczką skrywa się długa, dzierżąca ostry sztylet, na wypadek gdyby nierozważny oblat odtrącił tę pierwszą. Nikt rozsądny nie rozpoczyna negocjacji od gróźb. To mogłoby wprowadzić zbędną wrogość i utrudnić dojście do porozumienia - ostrze powinno być schowane tak długo, póki nie okaże się być niezbędne.
Ci którzy działali w ten sposób nie byli zbyt cierpliwi, a więc i Rosarium, nie byli ludźmi pokroju  Edmunda Dantèsa, który gotów jest oczekiwać wiele lat, by osiągnąć to, czego chciał. Cierpliwość nie była ich najmocniejszą stroną i gdy tylko mogli po coś sięgnąć nie czekali na sprzyjające układ gwiazd i miliony czynników, które zaistnieć muszą, by mogli osiągnąć cel, a działali już teraz zgodnie z góry powziętym planem.
W normalnej sytuacji człowiek ośmielający się nie przyjąć jego ręki, a jeszcze pogrążony w myślach wzbudziłby gniew Złoczyńcy i doprowadził do swojego niechybnego końca w pięknych, roztańczonych płomieniach arcyksięcia.
Dlaczego więc ze spokojem spoglądał na targaną emocjami Marcyś, z łagodnym uśmiechem wyczekiwał chwili, w której jej drobna rączka zajmie swoje miejsce na jego dłoni. Widział jej uszy nie potrafiące ustać w miejscu i pogrążoną w zadumie twarzyczkę i nie przeszkadzało mu po prostu stać i obserwować. Co więcej, gdy do jego uszu dotarły słowa - oznaki niepewności zamiast odpowiedzieć na nie słowami, jedynie uśmiechnął się łagodnie, jakby chcąc dać kobiecie do zrozumienia, że zrozumienie nie jest tym, co jest teraz najważniejsze. I zdaje się, że odpowiedź na pytanie skąd w Rosarium tyle cierpliwości nadto jest oczywista i nie trzeba jej tu przytaczać.

Ich dłonie w końcu się złączyły, a to był znak, że czas ruszać. W głowie Rosarium pojawiła się niezwykle piękna i spokojna muzyka podobna chwilom tryumfu, bądź wzniosłym przemową. Melodia zapowiadająca rzeczy wielkie, której pojawienie wiązało się z czymś niezwykle istotnym - bo choć lody były drobiazgiem, to dla Rosarium z miliona powodów było to wydarzenie wzniosłe i godne zapamiętania.
- Jesteś dla nich zbyt łaskawa, króliczku mój najmilszy, poświęcasz im swoje myśli, a oni nie doceniwszy tego nie oddali, co zostało nam zrabowane, nie przybyli do drzwi naszych błagając o litość. Niech więc dziś, w dniu sprawiedliwości zapłacą za wszystkie czyny. - Odpowiedział na słowa Lapin, zerkając jeszcze na chwilę w jej stronę i łagodnie się uśmiechając. Kolejne słowa wypowiedział już, gdy znaleźli się we wnętrzu lodziarni, po tym jak krótkim spojrzeniem zmierzył dziecięce ściany.
Puścił dłoń Marcysi, powoli przesuwając ją za jej plecami, tak że zahaczył ręką o kilka kosmyków jej włosów nim pochylił się obejmując przyszłą arcyksiężną, by wyszeptać jej do ucha.
- Nędznik myśli, że zdoła się przed nami schronić, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i pokazać jak dosięgasz szczury kryjące się po norach swoimi pięknymi kwiatami, tak byśmy szczurowi się przyjrzeć mogli? Pamiętaj jednak by życie zachował, rąk nie stracił, a i nóg nie połam, przyda się nam paskuda. - Wypowiedział te słowa bardzo cicho, czując liliowy zapach marcysiowych włosów i nawet ocierając się o ich białą puchatość nosem. Gdy skończył mówić złożył jeszcze szybki, delikatny pocałunek na policzku kobiety, ledwie muskając ustami jej delikatną skórę i spojrzał następnie w stronię lady, za którą jeszcze przed chwilą stała Jadzia. Wolna dłoń uniosła się i pstryknięcie, niczym kolejne trąby anielskie zwiastowało protektorskie czary. Na pobliskim stoliku pojawił się wąż o barwie szmaragdów. Nie, nie wąż lecz smok o ostrych pazurach, długim ciele i pięknych srebrzystych rogach zdobiących jego głowę niczym korona.
To wszystko jednak pozostawało poza świadomością Jadzi - staruszki kulącej się za ladą na ziemi i błagającej o litość Boga, któremu nie poświęcała nawet pięciu minut w tygodniu, a teraz gdy znalazła się przed obliczem sprawiedliwości zanosiła się w myślał ckliwymi prośbami, obiecując poprawę - byt niegodny tego, by nazywać go formą życia. Nie przez swą hipokryzję w kwestii wiary, ta nie obchodziło Rosarium ani trochę, lecz gdy do lodziarni przybyła tak zacna para, grzechem jest nie paść na kolana by ją powitać i nie prosić tylko o to, by móc spełniać ich zachcianki. Grzech ten nie może zostać wybaczony, a tym samym los Jadzi był już przesądzony. Nim jednak żywota dokona, niech przyda się na cokolwiek i lody im poda.
To na lody skierowało się spojrzenie Rosarium, który już zastanawiał się na jaki smak ma ochotę. Jeden? Nie! Trzy jadają dzieci w parku. Zasługiwali na więcej, więc już Złoczyńca miał w głowie, że na czekoladowe, arbuzowe bananowe i brzoskwiniowe chęć ma na pewno, pozostało wybrać tylko jeszcze jeden, lecz na to miał czas.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:52, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Sro 1 Sty - 13:43
  To zadziwiające, że Marcysia była pierwszą osobą, która notorycznie przypominała – choć gównie w swoich myślach – o cierpliwości arystokraty, a także o konsekwencjach jej nadużycia, niemniej była tez pierwszą, która ją naginała. Ciężko jednak stwierdzić, czy robiła to świadomie, przepełniona pewnością siebie i nieznająca granic, której przekroczenie nawet przez arcyksiężną zmusi go w końcu do przypomnienia jej, jak bardzo igra z ogniem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Czy może jego obecność tak mąciła w głowie albinoski, iż powodowała jedynie jeszcze większy przypływ fantazji, w których łatwiej było wyobrażać sobie wiele scenerii kiedy był w pobliżu i miała wręcz namacalny przykład jego zachowań, oraz reakcji, o wiele bardziej, niż zazwyczaj? Czyż nie lepsze byłoby rozpływanie się w jego ciepłych ramionach, do których choć zawsze jej tęskno, nigdy nie wyciągnęła rąk pierwsza? Ileż sprzeczności pojawiało się w jej głowie, kiedy ciało spragnione bliskości Protektora, zaś umysł tak odległy od rzeczywistości, na jej niekorzyść odbierający możliwość sięgnięcia po więcej.
  Dumnie kroczyli przed siebie po oczyszczonej z robali marnotrawnych drodze. Nie zajęło im długo dotarcie na miejsce, w wyniku czego przyjemność samego spaceru zniknęła wraz z pojawieniem się Królika i Lisa przed lodziarnią. Nie ukrywała zniesmaczenia i niezadowolenia po ujrzeniu lodowej cytadeli, zmarszczyła brwi, o ile w ogóle zdążyła je rozluźnić w drodze, i zerknęła na twarz Tyka.
  – Sam wygląd jeszcze bardziej skłania mnie ku wierze, iż słodycz, o której tak opowiadałeś, nie należy do tego miejsca. – starała się tym komentarzem nader łaskawie opisać wygląd budynku. Nie była zwolenniczką tak jasnych i pudrowych kolorów, a jedyna biel na jaką się decydowała to ta złamana, bądź w odcieniu kości słoniowej. Toteż z przykrością, w końcu była artystką, musiała stwierdzić, iż barwy na ścianach nijak pasowały na tle opustoszałego centrum i pociemniałego nieba, mimo niekiedy wyzierającej się zza dymnej ciemności jaskrawej tarczy. Jakby ktoś celowo, z powodów najmniej Marcysi znanych, igrających z jej uwielbieniem do groteskowej estetyki, wyciągnął budowlę z jakiegoś opowiadania dla dzieci, nie martwiąc się wcale absurdalnym obrazem jaki w ten sposób stworzył. Ku swojemu niezadowoleniu po przekroczeniu drewnianych drzwi wcale nie było lepiej! Jaskrawość kolorów i malowane kuce zdawały się zniesmaczyć ją do tego miejsca jeszcze bardziej, na chwilę zapominając o chowającej się za ladą kobiecie.
  Słowa Tyka wstrząsnęły nią niczym kubeł zimniej wody, aczkolwiek nie czuła nieprzyjemnego chłodu, a podniecenie iż to jej powierzył rozprawienie się z tym – jak to sam nazwał – szczurem. A może to po prostu bliskość i następny gest jakimi ją obdarzył? Smok również pozytywnie ją zaskoczył, chociaż nie wynikało to z samej magiczności bestii, a tego, jak pięknie prezentował się na tle, nie oszukujmy się, mało wyszukanego wystroju. Nie musiał czekać długo, o dziwo, na jej czyny. Jak za sprawą magicznej różdżki, czy też w jej przypadku magicznego parasola, zadrżało pod ich nogami podłoże, które rozstąpiło się przy ladzie, pozwalając korzeniom wydostać się i owinąć wokół staruszki. Uniosły w górę wątłe i wyschnięte ciało, nieznacznie zbliżając je w ich stronę, co by mogli się jej lepiej przyjrzeć, jednakże ze względu na ich widocznie niezadowolenie aparycją starszej pani, pozostawiona została w bezpiecznej odległości. Posłała kobiecie pełne wyrzutu spojrzenie i rzekła:
  – Doszły mnie słuchy, iż znajdują się tutaj słodkości należące do nas. – sposób w jaki dziewczyna podkreśliła ostatnie słowo, a zaraz po tym kiwnięcie głowy zwrócone w stronę Księcia, miało dać do zrozumienia kobiecie, iż przyszedł z nią. Przechwalała się tym z dumą i nie zamierzała tego ukrywać. I wcale nie przeszkadzało jej to, iż pewnie głupiec domyśliłby się tego, biorąc pod uwagę zmniejszająca się z każdą chwilą odległość między nimi.
  – Nie jest to więc prośba, czy propozycja, a żądanie wyjaśnienia czymże są skradzione, kolorowe… Jakkolwiek nazywa się ten dziwny twór! – podniosła ton głosu i machnęła gwałtownie ręką, próbując odgonić od siebie zawstydzenie jakie się w niej zrodziło wraz z myślą, iż nadal nie wie jak ów słodycz nazywać. Jak bardzo rozczaruje ją rozwiązanie zagadki i poznanie ledwie czterech liter, które układały się w słowo lody?
Kobieta drżała z przerażenia, choć przez kurczowo ściskające się wokół jej ciała pnącza było to wręcz niewidoczne. W końcu odezwała się:
  – Proszę, proszę.. Piniądze tutaj, w kasie, wszystko co mam ja oddam, tylko zostawcie. Ja dziecko małe mam, kto nim zajmie…
To nie przestraszony, zniżony głos okazał się dla Marcysi niezrozumiały, ale akcent, którego nie potrafiła jakkolwiek nazwać, czy porównać. Zatem nie powinna nikogo zdziwić reakcja białowłosej, która niczym rozdrażnione dziecko, tupnęła w tym samym momencie swoim jasnym pantofelkiem i parasolem. Po drewnianych panelach rozszedł się melodyjny dźwięk pełen harmonii.
  – Milcz! – rzuciła gniewnie, mierząc końcem parasolki w staruszkę. – Żadnych Twoich piniądzy, czy innych nieznanych nam obiektów nie pożądamy, a odzyskania tego, co skradzione zostało! Przestań zatem łkać i powiedz, jak na Ciebie wołać, babuszko, co bym nie musiała swoich myśli takimi pasożytami zaprzątać więcej! A może wolisz stracić ręce, choć wtedy na nic byś się nam zdała. Niemniej wiedz, iż miłosierdzie okazuje niespiesznie i zatroszczę się również o to, byś nie zaznała spokoju, zaś długo wiła się z bólu tak, jak pnącza, które w każdej chwili uścisk mogą zamienić w aż nader nieprzyjemny. – wypowiedziawszy te słowa zwróciła swoją uwagę na stojącego obok Księcia. Nie chciała przecież zabierać całej zabawy dla siebie, gdyby jednak przerażony gryzoń nie zechciał z nimi współpracować. I nim zdążyła przyjrzeć mu się dokładniej, do jej uszu doleciał ponownie zachrypnięty głos staruszki:
  – Jadzia.. Ja Jadzia jestem. Ja pracuje tu tylko, co ja zawiniła…
Swoją wypowiedz zakończyła wybuchem płaczu, na co Lapin zareagowała niemałym zdziwieniem. Czy byli aż tak przerażający, czy może dostrzegła w końca magiczne stworzenie, dla którego siłą dedukcji mogła skończyć w każdej chwili jako potrawka?


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:33, w całości zmieniany 3 razy

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Czw 2 Sty - 18:41
To zadziwiające jak te same słowa mogą wywoływać tak różną emocje. Jak w zależności od okoliczności to samo nie znaczy tego samego - rzeczy, która raz bawią innym razem pogrążają w smutku. Słysząc "nas" z ust marnego pyłu Rosarium poczułby złość, chęć odcięcia się od tych łgarstw, a gdyby słowa te zostały wypowiedziane przez przypadkowego przechodnia, który niczym światu nie zawinił - czyż są tacy jeszcze? - nie wzbudziłoby to w białowłosym żadnych emocji. Gdy jednak usłyszał jak Marcyś się chwali, że przyszła tu razem z nim poczuł się dobrze, czemu dał wyraz w delikatnym, szczerym uśmiechu i zerknięciem w jej stronę kątem oka. Ujrzawszy kiwnięcie głową, również uczynił łagodny gest, skinienie mające dać do zrozumienia Jadzi, że to co mówi Lapin jest prawdą.
Mając na względzie te same powody, które wzbudziły w nim radość na dźwięk prostego słowa "nas", Rosarium poczuł żal, gdy do jego uszu dotarły kolejne słowa i zrozumiał, że to co wcześniej wziął ledwie za zabawę było w istocie niewiedzą Marcysi. Raz jeszcze zerknął w jej stronę. Musiał jej wyjaśnić to nieporozumienie, lecz nie narażając jej przed Jadzią na zdemaskowanie niewiedzy. Choć sama się odsłoniła, wolał raczej próbować dyskretnie zwrócić jej uwagę, z błędu wyprowadzić, by mogła przekuć złamane ostrze i wykorzystać je do własnych celów.
Jeszcze nie teraz, wciąż liczył, że może przestraszona Jadzia rzuci gdzieś to magiczne, czteroliterowe słowo i przerażona oplatającymi ją roślinami nawet nie śmie zwrócić Króliczkowi uwagi na to drobne potknięcie - niewiedzy.
Jak na razie staruszka zawodziła jednak jego oczekiwania. Frustrowało go to, na tyle że zmarszczył brwi przyglądając się jej pomarszczonej twarzy. Jej wschodni akcent, pokręcona składnia i sposób w jaki wypowiadała kolejne słowa łamaną polszczyzną - okropieństwo. Może w innych warunkach może uznałby go za zabawny. Na przykład na tej nużącej konferencji, gdy ktoś śmiesznie mówiący osłodziłby mu czekanie wśród tłumu nudziarzy. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. W istocie to zadziwiające jak to samo może wywoływać tak różne emocje. Oczekiwał od niej tylko jednego, że grzecznie poda im lody, a potem gdzieś zniknie - choćby i we wrotach, nad którymi napisano, by porzucić nadzieję.
Nie chciał odbierać swojej ukochanej występu, lecz czuł się już zmęczony głupotą Ukrainki. Toteż łagodnie opierając swoją dłoń na ramieniu i pochylając się nieznacznie wyszeptał:
- Mogę? - Nie czekając jednak, jakby zakładając, że uzyska zgodę, a może pytając bardziej z kurtuazji, by ostrzec Marcyś przed swoim wtrąceniem, kontynuował:
- Zrobisz co rozkażemy, a pozwolimy Ci wyjść z tego nędznego przybytku żywą. Jeżeli się nam sprzeciwisz, to wyślemy twoje serduszko prosto do tego plugawego bachora, oczywiście bez reszty ciała. - Łagodność z jaką zwracał się do Marcyś nagle wyparowała. Jego głos stał się poważny. Chłodny ton głosu i lodowate spojrzenie raczej nie pomogły Jadzi się uspokoić, tym bardziej kpina, która pojawiła się w połowie wypowiedzi.
- Masz czas, żeby przemyśleć naszą - Podobnie jak Marcyś wcześniej, tak teraz Rosarium zaakcentował to słowo, spoglądając na białowłosą i zsuwając dłoń spoczywającą na jej ramieniu na plecy. - ofertę. - Gest wolnej ręki, a smok pomknął w stronę sprzedawczyni owijając się jej wokół głowy, tak że nie było mowy by mogła na nich spojrzeć. Zwierzę owiło się wokół niej, dając Arcyksięciu chwilę prywatności, której potrzebował, by naprawić swój błąd. Chwycił za Lapinkowe ramię i obrócił ją w swoją stronę. Pochylił się, by szeptem przekazać jej niezbędne informacje. Gdyby jednak tylko Marcyś mylnie odebrała ten gest i uznała, że ten chce ją pocałować - zamknęła oczy, uniosła w górę twarzyczkę, złożyła usta jak do pocałunku, to Arcyksiąże nie odmówiłby jej tej przyjemności i na krótką chwilę ich  usta zetknęłyby się ze sobą. Niestety tylko na chwilę, gdyż już sekundę później Marcyś czuła oddech Lisa na swoim uchu, które nie było już chronione przez włosy, odgarnięte delikatnie bladą dłonią Arystokraty. Mężczyzna wyszeptał cichutko słowa skierowane tylko dla uszu jego ukochanej.
- Lody. Niegodziwcy je tak nazywają i w swej temperaturze i istotę zjawiska oddają, lecz jakże smutna to nazwa wobec mnóstwa wyśmienitych smaków, które ze sobą niosą? Niech ten szczur przygotuje dla nas mroźną ucztę ze smaków, których tylko zapragniesz. Oddajmy się tej rozkoszy, a potem upewnijmy, że nikt więcej już jej nie zazna, nie z tego miejsca. - Odsunął głowę i zerknął w stronę lodówek, w których dało się dojrzeć najróżniejsze smaki, w większości podpisane. Co prawda Tyk widywał większy wybór, ale na ten nie można było specjalnie narzekać, szczególnie jeżeli chodzi o lody owocowe. Jego spojrzenie w tę stronę było niczym zaproszenie, chciał by i Marcyś skierowała tam swój wzrok. - Rozejrzyj się i wybierz smaki, które Cię zainteresują. - Smok wciąż owinięty był wokół głowy Jadzi, która z początku krzyczała, próbowała go ściągnąć, szarpać się, machać głową i nieudolnie starać się wyrwać ręce z roślinnego uścisku. Na nic jednak jej próżny trud i w końcu, nim Książę skończył swoją przemowę, ta zrezygnowana wisiała na pnączach nie walcząc już. Może po prostu z sił opadła, wiekową będąc i nie mając zbyt wytrzymałego organizmu? Trudno rzecz, szczególnie, że Arcyksiążę nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:55, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Pią 10 Sty - 14:14
  Jadzia. Jadzia. –  cóż za dziwaczne i najpewniej przeklęte imię nosiła Ukrainka. Brakło w tym słowie jakiegokolwiek uroku, wdzięku, w przeciwieństwie do niej, czy Arcyksięcia. Co prawda nie spodziewała się wiele po staruszce, która najpewniej połowę swojego życia spędziła właśnie za ladą, usługując tym, których stać było na lodowe przyjemności. Ciężko jednak powstrzymać niezadowolenie z czegoś tak nieatrakcyjnego. Aczkolwiek jedna myśl pozostanie niezmienna – imię idealnie pasowało do równie odstraszającej istoty, która je nosiła. Przez chwilę nawet żałowała zadanego wcześniej pytania, przez które lodziarnia, wcześniej tak przez nią zaabsorbowana, stawała się powoli miejscem, które pragnęła czym prędzej opuścić. Również chęć poznania czymże są tutejsze smakołyki zaczynała powoli zanikać, wręcz zastanawiała się, w jakim celu się tutaj znaleźli.
  Westchnęła cicho, przymykając czerwone ślepia i wbijając spojrzenie w odstające panele. Może powinni zaprzestać tej zabawy i pozbawić ekspedientki życia już teraz, by potem móc skupić się na ważniejszych i zdecydowanie przyjemniejszych sprawach?
  – Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. –  wydukała coś pod nosem bardziej do siebie, niźli do kogokolwiek z obecnych, po czym pokręciła na boki głową i uniosła dumnie podbródek, ponownie racząc Jadzie spojrzeniem pełnym pogardy i obrzydzenia.
  – Radzę zaprzestania tych prób wzbudzenia w naszych oczach litości. Gdyby to było możliwe, najpewniej twe ciało nie zawisło by w powietrzu, a i zmartwienia o żywot pewnie byłyby Ci obce. – dodała pełnym frustracji głosem, a słowa zakończyła głośnym, teatralnym westchnięciem. Poznanie godności Jadzi okazało się zbędne. I tak nie zamierzała poddawać swojego gardła okropieństwom w postaci wymawiania czegokolwiek, co zbliżyłoby ją ku temu dziwacznemu stworzeniu. Stare, pomarszczone i wiotkie ciało wzbudzało w niej nie tylko odrazę, ale przede wszystkim lęk przed tym, aby nigdy nie dopuścić do własnej starości. Choćby miała zaprzedać duszę, a nawet jeśli i ją dopadną kiedyś lata, w których ciało zacznie nabierać nieeleganckiego kształtu, zakończyć to nim oczy ujrzą obraz przemijającego piękna.
  Znudzona, nawet nie odpowiedziała Tykowi na pytanie. Obydwoje wiedzieli, że wcale odpowiedzi nie potrzebował. Nie zamierzała stawać mu na drodze, cokolwiek planował, a i sama podzielała zmęczenie Tyka. Zatem zamiast rzucać w nicość niepotrzebne komentarze, przeniosła wzrok na jego lico, zawieszając spojrzenie dłużej na czubku nosa. Z lubością obserwowała każdy ruch jego żuchwy, ust, czy chociażby tego nieszczęsnego nosa, który tak molestowała spojrzeniem. Bawiło ją jak zabawnie unosił się i opadał kiedy mężczyzna mówił, wręcz niedostrzegalnie, a może wyłącznie w jej głowie? Poczęła nawet snuć rozważania, czy jej nos również podczas mowy prowadzi samotny taniec, który z uwielbieniem obserwowała u arystokraty. Uniosła wolną dłoń w górę i przyłożyła palec wskazujący do czubka swojego nosa, pocierając chwilę skórę jedwabnym materiałem rękawiczek. Nos miała malutki, mniej zarysowany niż jej ukochany, ale za to widoczniej zadarty.
  Podczas badania niewielkiej części własnej twarzy, kompletnie wyparła z głowy odgrywającą się wokół nich scenę. Słowa, które Agasharr skierował w stronę Jadzi, jakby stłumione kłębiły się w głowie i były tak niezrozumiałe, jak gdyby rzucane na wiatr przez monstrum, nieznające ich języka poprawie. Nawet zsuwająca się po jej plecach ręką wydała się dziwnie obca. Na samą myśl, iż dotyka jej ciało ktoś, kto Rosarium nie był, aż cała się wzdrygnęła. Tyk mógł to niemniej odebrać jako uroczą reakcję na jego dotyk, chociaż w głowie toczyła zaciekłą walkę z samą sobą.
  Spuściła dłoń, która nadal plądrowała palcem zadarty koniuszek nosa, na ramię mężczyzny, wzrokiem szukając znajomego spojrzenia białowłosego. W tym samym momencie, kiedy tylko namierzyła arystokratyczne lico, dostrzegła jak się pochyla. Biorąc pod uwagę, że jeszcze nigdy nie był jej twarzy tak blisko, rozchyliła purpurowe wargi i uniosła powieki w zdziwieniu. Zamierzał ją pocałować? Teraz? Na oczach Jadzi? Króliczek nie wiedziała jak się zachować, co prawda w duchu zapewnie pragnęła tego bardziej niż reakcja mogła na to wskazywać, jednakże nie była nigdy w sytuacji, kiedy faktycznie miało do podobnego incydentu dojść. Przez chwilę nawet przeleciała jej przez głowę myśl, że śni. Wszystko przecież było zbyt wspaniałe, ażeby nazwać prawdziwym. Nim jednak na dobre zamknie się we własnej głowie (zresztą nie pierwszy raz) pełną niewiadomych, musi działać, inaczej Książę pomyśli, iż wcale takiego zbliżenia nie chce, a do pocałunku nie dojdzie.
  Dłoń, która spoczywała na jego ramieniu, zsunęła się ospale na klatkę piersiową mężczyzny. Uniosła swoje ciało na palcach, przymknęła powieki i doprowadziła do złączenia się ich ust w jedno. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym ciele, głównie uderzając w podbrzusze i same wargi, zajęte poznawaniem ust Księcia. Pocałunek nie był długi i chociaż po jej twarzy widoczne było jedynie zawstydzenie w postaci naznaczonych liliowym rumieńcem policzków, była zadowolona z delikatności. Stroniła od wszelkiej lubieżności, z jaką niektóre istoty wydzierały wzajemnie ostatnie resztki własnej niewinności.
Uśmiechnęła się delikatnie, by po chwili uciec spojrzeniem na czubki jego obuwia. Słowa mężczyzny pomogły uspokoić wewnętrzny żar, a i zagadka nareszcie została rozwiązana. Tyle szumu narobić dla tak przyziemnego zjawiska. Zaśmiała się cichutko i podniosła wzrok, przenosząc ślepia na postać Jadzi.
  – Zatem czyń, co uczynić powinnaś już dawno, a za dobre sprawowanie może i ułaskawiona zostaniesz. – wraz ze słowami, spuściła staruszkę na ziemię, ostrożnie, co by rąk i nóg jej nie połamać. Lody przecież będą spożywać!
  Smak już dawno został wybrany, choć nazwy przytoczyć nie potrafiła.
Różowe! – nawet nie zwróciła uwagi na to, jak dziecinnie zabrzmiało to słowo w jej ustach. Wszak wiedziała już, jak dziwny twór się nazywa, zaś wstydu już się wystarczająco najadła, kiedy to smak białowłosego ust poznała.
  Spojrzała na niego wymownie, jak gdyby wzrokiem informując, że i jego kolej nadeszła. Przyszli tu przecież razem, to i razem będą ucztować.


Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:28, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Sob 11 Sty - 16:14
Prostując się, tuż po tym jak wyszeptał prosto do marcysiowego uszka kilka słów, ujrzał delikatne, liliowe rumieńce na jej bladej twarzy. I choć wspomnienia węża rozrywającego nieszczęsnego robaka, który stanął na im drodze wciąż pozostawały żywe, to wystarczyły tylko lekko zarumienione policzki, by Rosarium nie był w stanie spojrzeć na stojącą przed nim kobietę inaczej jak na osobę niewinną i delikatną.
Zaczął się nawet zastanawiać, czy noszone przez niego nazwisko znaczące tyle co różany ogród nie pasuje bardziej do niej, niźli do niego. W jego szkarłatnych oczach Króliczek była czasem jak niewinne dziecko, czy może niezwykle młoda dorosła, która wciąż jeszcze miała pełno podziwu dla otaczającego ją świata i potrafiła zachwycić się lodami, o których nigdy nie słyszała, utonąć w książęcych ramionach, gdy objął ją na powitanie, czy zachwycić się płonącym miastem. Ta cecha Marcysi sprawiała, że była tak różna od tych nudnych, śmiertelnie poważnych kobiet otaczających czasem Rosarium, a najgorsze były te, które w głowie miały tylko jakieś przeklęte małe potwory, które należałoby zakopać gdzieś pod progiem, żeby nie wstawały jako jakieś przeklęte porońce, czy inne zaskrońce. Swoistą przyjemnością było zaskakiwanie Króliczka i przyglądanie się jej radości, gdy poznaje nowe rzeczy.
W międzyczasie smok pozwolił odsłonił oczy kobiecie, choć wciąż był owinięty wokół jej szyi. Choć nikt tego nie powiedział, dla Rosarium było oczywiste, że miał on pilnować, by podano im właściwe lody. W zasadzie mogli stworzyć sobie jakieś humanoidalne sługi, które przyniosą im to, czego pragnęli. To jednak nie byłoby tak zabawne jak zmuszenie przypadkowych grzeszników do służenia ich słusznej sprawie.
I choć białowłosy zdawał sobie, że Jadzia jest już wolna i może przystąpić do swojego zadania, to jeszcze kilka chwil zwlekał, przyglądając się zarumienionym policzkom i oczom Marcyś. W końcu jednak trzeba było zwrócić się do Jadzi, a stało się to tuż po tym jak usłyszał radosny okrzyk oznajmiający czego Lapin pragnie: Różowych lodów.
Rozbawiło go to, zaśmiał się krótko spoglądając na lodówki, w której skrywano należący do nich przysmak. To było wielce niepoważne! W końcu smaków nie wybierało się po kolorze, bo coś mając ten sam kolor mogło mieć zupełnie inny smak.
Nie będzie przecież przy Jadzi, nawet z sympatii, naśmiewał się z Marceille i dlatego zamiast ją z błędu wyprowadzić to dał się w niego wciągnąć. Zwrócił się do starszej kobiety:
- A dla mnie czerwone. - Był to jego ulubiony kolor, tak samo jak Marcysi ulubieńcem był róż. Ten zresztą do niej pasował, do jej dziewczęcej niewinności.
Widząc głupkowate spojrzenie wiedźmy, pełne niezrozumienia. Dostała tak jasne instrukcje, a mimo to nie potrafiła ich wykonać. Niekompetencja!
- Masz przynieść dla mnie wszystkie smaki o kolorze czerwonym, a dla mojej ukochanej Marceille wszystko o kolorze różowym. Ruszaj się. - Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźną wrogością. Zirytowany, że jeszcze nie otrzymali lodów. Smok pośpieszył tę durną babę wbijając pazury w jej ramię. Ta zawyła, wykrzyczała coś po ukraińsku, lecz w końcu zaczęła nakładać dla nich lody.
- Najdroższa, ta irytująca, nudna, pomarszczona abominacja istoty ludzkiej, to niegodne coś istniejące chyba tylko przez przypadek przypomniało mi o pewnej historii usłyszanej wieki temu. I już wiem, z czym mamy tu do czynienia, choć broni się by przybrać swą prawdziwą, zieloną postać. Trafiliśmy na wiedźmę, co bluźni przeciwko naszym świętym prawom i używa zakazanej magii - choć co robi w lodziarni w kucyki? Tego nie jestem w stanie powiedzieć. Może w dzisiejszych światłych czasach postępu bluźniercze praktyki nie są już tak dochodowe? - Mówiąc to ponownie zwrócił się do Lapin, kierując swoje spojrzenie na jej twarz. Smok wszystkiego pilnował, smok upewnił się by Jadzia nie próbowała zrobić niczego podłego. Obserwowanie jak ta upuszcza kolejne porcje lodów przez trzęsące się ręce może dałoby mu sadystyczną satysfakcję z pastwienia się nad robaczkiem, któremu wyrywa się skrzydełka, lecz miał przed sobą istotę o wiele ciekawszą, na którą chciał patrzeć i to ona pochłonęła jego uwagę.
Choć czy on właśnie w swojej grze, całkowicie nieumyślnie, nie dopuścił się małej manipulacji Marcysiowymi myślami? To było oczywiste, że wiedźma Jadzia i ta tutaj ukrainka Jadzia nie miały zapewne nic wspólnego, lecz połączył je i kto wie czy nie sprowadzi to Lapinkowego gniewu na tę plugawą istotę.
W międzyczasie Jadzia zdołała w końcu przygotować dla nich lody, co trwało znacznie dłużej niż zwykle. Rosarium zdążył skomentować to pełnym złości spojrzeniem. Odebrał od niej lody i już miał mówić wiedźmie, że może uciekać, lecz przypomniał sobie, że może Lapin będzie miała wobec niej inne plany i postanowił zaczekać. Spojrzał na Marcyś i podsunął jej pod nos różowe lody, tak że mogła zarówno ująć je w swoją drobną rączkę jak i pochylić się lekko i polizać je, by sprawdzić, czy będą jej smakowały.


Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sob 25 Sty - 23:55, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Piekielna komedia 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Piekielna komedia
Sob 18 Sty - 4:35
  Tyk ledwie skończył mówić, a dziewczę podskoczyło nieznacznie i rozchyliło wargi:
  – Nie mów mi, że… – urwała.
Pełne zaskoczenia Lapinkowe spojrzenie obserwowało Jadzie uważnie, jakby ta stała się nagle nie tylko starym, pomarszczonym tworem, ale i zagrożeniem. I to nie byle jakim! Doskonale znała historię, którą przytoczył Arcyksiążę i chociaż strach dalekim był dla niej zjawiskiem, tak uważała, iż powinni zachować jeszcze większą czujność. Zwłaszcza teraz, kiedy prawdziwa tożsamość staruszki wyszła na jaw. Wnikliwie przyglądała się jak ta stara czarownica, jeszcze przed chwilą łkająca o litość, udając Bogu ducha winną, nakładała niespiesznie (może trochę epileptycznie) lody, brudząc przy tym przepasany wokół talii (której krągłości już dawno straciły swą atrakcyjność) fartuch. Nie ominęła żadnego szczegółu, który mógłby zagrozić ich bezpieczeństwu. Doskonale wiedziała czego się spodziewać po tak nikczemnych czarownicach, skrywających się za fasadą biednej staruszki. W jednej chwili nakładać mogła lody, aby w drugiej wodzić po omacku rękoma w powietrzu, wypowiadając przy tym zaklęte słowa. Niechaj rzuca swe heretyczne czary, bezbożna wiedźma! A niebawem i ona ujrzy Marcysiowy gniew, którzy choć teraz czujnością stłumiony, nie był uśpiony.
  Ku zaskoczeniu Króliczka Jadzia – najwidoczniej przejęta zagrażającym jej życiu niebezpieczeństwu – wykonała swoje polecenie należycie. Pomijając ślimacze ruchy i kilka upuszczonych gałek lodu, nie można było doszukać się nieprawidłowości. Zresztą zadanie samo w sobie było banalnie proste, a przy tym dla Lunatyczki niezwykle nużące. Stoi za ladą codziennie i nabiera lody przy pomocy dziwacznie wyglądającej łyżki, wydającej z siebie skrzeczące dźwięki starości, zapełnia waflowy stożek, wręcza niegodziwcom lodową przyjemność i na tym kończy swoją rolę. Białowłosa pierwszy raz była świadkiem równie absurdalnemu zjawisku, które w tym beznamiętnym świecie nazywanie było pracą.
  – Nie myśl jednak, że wykonując swe zadanie, które och doprawdy, do najwybitniejszych nie należało, zamydlisz nam oczy! Przejrzeliśmy twe zamiary, wiedźmo, co domek na kurzej łapce zamieszkuje, ha! Lękać się jednak nie musisz, z przyjemnością oczyścimy twą splugawioną duszę, otworzymy Cię na wieczny spoczynek – bądź wieczne potępienie. – Kto wie, może nawet zagościsz w zaświatach, nadasz swojemu istnieniu nowego znaczenia, wysuną się ku Tobie pragnienia, których na ziemi spełnić nie mogłaś. – zwróciła obie ręce w stronę Jadzi – A może staniesz w płomieniach mego Różanego Księcia, który choć niezbrukany kolcami, boleśnie kłuje żarliwością swego ognia. - wnet skierowała jedną dłoń na białowłosego, a drugą przycisnęła do swojego brzucha i skłoniła delikatnie. Utworzyła na marginesie krótkie przedstawienie, popisując się z wymuszoną uprzejmością, a każdy swój ruch okraszała gamą źle akcentowanych westchnięć.
  – Nim jednak sprawiedliwie osądzimy twe istnienie, miej nadzieję by podane przez Ciebie lody zaspokoiły nasze pragnienia. – dumnie podkreśliła nowo poznane słowo i wraz z tym akcentem porzuciła obecność zdegradowanej do ledwie ekspedientki Baby Jagi, uprzednio jeszcze jednym zamaszystym ruchem ręki rozkazując korzeniom owinąć się wokół jej ciała. Spojrzała na Księcia, a kiedy tak na nią patrzył, wykradając z niej ostatnie płatki dobroci, usta jakby same w uśmiech zaczęły się formować. Poczuła ciepło wokół serca i błogi nastrój, zaś wynurzająca się niewinność bez wątpienia byłaby jeszcze głębsza i serdeczniejsza, gdyby mogli się sobą napawać gdzieś na krańcu świata, pośród zmysłowych krzewów, ogrodów ich wzajemnej sympatii.
  Wysunęła niepewnie koniuszek języka, ledwie widocznego spod rozchylonych warg i wcisnęła lekko w różową papkę. Chłód i słodycz uderzyły w nią niemalże od razu, zmuszając twarz do zaprezentowania się w dziwnie wyglądającym grymasie. Nie sposób było określić, czy odczuwa teraz zadowolenie, zniesmaczenie lub zaskoczenie. A może wszystkiego po trochu. W gruncie rzeczy nie wiedziała jak powinny smakować lody, wstyd jej było ponownie obnażać przed Tykiem swoją niewiedze. Może Jadzia zdążyła je zatruć, a ona właśnie poczuła gorzki smak trucizny zmieszanej z przesadną garścią słodyczy? Przez chwilę nawet zacisnęła małą pięść, a wraz z tym gestem pnącza wokół staruszki zamknęły się, boleśnie parząc jej ciało przy pomocy wyrastających liści pokrzywy. Krzyk kobiety pozwolił jej rozluźnić rękę, zmniejszając także objęcie roślinnych węży. Wystarczała satysfakcja słyszalnego cierpienia staruszki, nie chciała jej jeszcze zabić, a jedynie poinformować o swoim niezdecydowaniu. Powinna skończyć jej i tak marny żywot, czy może jeszcze chwilę się pobawić? Czy warto było poświęcać swój czas na miejsce, które swoim wnętrzem działało jedynie odpychająco? Chciała zwrócić się do Księcia i razem rozstrzygnąć Marcysiową zagwozdkę, aczkolwiek przerwał jej rozsadzający ból głowy. Gdyby musiała go opisać zapewnie przytoczyła by krótką scenkę, w której pozbawiona została mózgu i jakimś magicznym sposobem pozostawiona przy zmysłach odczuwała zastosowane na nim lodowe tortury
  Malutkie dłonie zmarszczyły materiał sukienki i nawet otulona rękawiczkami skóra nie stanowiła żadnej przeszkody dla paznokci, które wbiły się we wnętrze jej rąk, na szczęście nie raniąc. Pnącza ponownie skopiowały reakcję białowłosej, chociaż tym razem ze zdwojoną, jak nie większą, siłą. Ciało Jadzi rozerwane zostało na kawałki. Ręce, nogi i głowa pozostały – mimo złamanych kości – w całości, natomiast z tułowia została jedynie czerwona miazga. Krew trysnęła na wszystkie strony, omijając Arcyksiężną parę, która chroniona była przez smocze skrzydła. Naznaczyła swą obecnością ściany, ladę, przedostała się przez szczeliny i zakamarki, plamiąc czerwienią lody. Tym niewinnym aktem brutalności, ale za to przepełnionym bezpruderyjną reakcją w postaci melodyjnego śmiechu, oprawiła lodziarnię okrutnym sadyzmem.
  – Ojej! – dodała po chwili, jedną dłonią przykrywając usta i udając zaskoczenie, zaś drugą wciskając w zgięcie łokcia Księcia, tym samym dając mu znak, że jest gotowa do wyjścia. Zagrożenie zniknęło wraz z ubiciem paskudnej wiedźmy, nie było zatem powodu, dla którego mieliby tutaj gościć na dłużej.

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Piekielna komedia D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Piekielna komedia
Sro 22 Sty - 21:31
Krwistoczerwone spojrzenie dwóch par oczu skierowało się ku przepięknemu przedstawieniu, gdy na scenie pojawił się zwiastun trzeciego aktu. Gmach ogromny, niebios sięgający, wzniesiony grzeszną ręką przodków obecnych plugawych mieszkańców miasta. Jego szczyt górował ponad tym morzem zepsucia o szarzej barwie przypominającą stojącą wodę w kałuży na jakimś podrzędnym, na wpół dzikim parkingu zabrudzoną nie tylko przez samą ziemię, lecz również przez co raz przejeżdżające przez nią pojazdy, targanym nudnymi falami samochodów i ludzi błąkających się bez godnego celu po tutejszych zaułkach.
To miejsce było zgniłe. Sadza na budynkach - znak czasu, w oczach Lisa nie była różna w swej naturze pleśni niszczącej żywność, czy grzybom pokrywającym zawilgocone ściany. Miejsce tak różne od jego tajnej przestępczej kryjówki na miłej wyspie, w której wśród niskiej, pięknej zabudowy można było się przechadzać po ogrodach z tysiącem róż.
Robactwo, które zajęło brzydkie budynki musiało otrzymać wyraźny sygnał, że nadszedł czas oczyszczenia. Gońcy zostali już rozesłani, lecz oni tylko zwiastowali początek trzeciego aktu.
Dopiero jednak z wyjściem z lodziarni mogli ujrzeć najpiękniejszą z latarni miejskich, która dziś wskazuje drogę każdemu z mieszkańców. Zarówno tym, którzy pragną ocalenia i rozgrzeszenia, jak również zepsutym niewiernym, którzy zasługiwali już tylko na ogień piekielny.
Białe płomienie zdawały się trawić nawet kamienie, z których był wykonany budynek nazywany bluźnierczo pałacem. Widać było je we wszystkich niemal oknach niższych pięter a zapewne i wyższe były świadkiem tego cudownego widoku. Tego jednak zakochani nie mogli dostrzec przez kłębiący się już od połowy wysokości budynku gęsty. I wielką sprawiło Rosarium satysfakcję widzieć jak kilka na wpół spopielonych ciał w krzyku rozrywającym błogą ciszę wyłania się z czarnej chmury i uderza o twardy plac.
Ci którzy są zbyt daleko by dostrzec ogień nie mogą przeoczyć innych sygnałów - nieba pokrytego czernią tak gęstą, że mogłoby się wydawać, że nagle zapadła noc.
Wzrok księcia zła mimowolnie przeniósł się na twarz trzymającej jego ramię Lapinki, a na jego dotąd zafascynowanej widowiskiem twarzy pojawił się łagodny uśmiech. Ten, którym Lis zawsze obdarowywał swojego ukochanego króliczka.
Ciemność jaka zapadła była o wiele intymniejsza niż ponure światło dnia przedzierające się niemrawo przez nie dość gęste szare chmury. Teraz za świece robiły im pożary wzniecone przez ogniste lisy, tak częste, że nie musieli obawiać się mroku. Zwierzęta zresztą pojawiły się przy swoim twórcy meldując wykonanie zadania. Ten jednak patrzył teraz tylko na Marcyś. Ponownie wybrała miażdżenie, lecz udekorowania krwią tej paskudnej lodziarni sprawiło, że wszelkie zarzuty o powtarzalność były bez znaczenia.
I nie miało dla niego żadnego znaczenia dlaczego Marcyś właściwie zabiła tę paskudną wiedźmę. W końcu ta i tak miała zginąć. Miał zresztą co do tego pewne domysły, za sprawą uważnej obserwacji swojej ukochanej. Drobne gesty, które dostrzegł mógł interpretować na różne sposoby, także na ten właściwy. Nie zastanawiał się jednak na tym, zbytnio śpiesząc się, by pokazać przygotowany od kilku chwil pożar, co miał stać się początkiem nowego rozdziału - początku ich absolutnej władzy nad tym miastem i tym samym wejście w erę świetności osady.
- Nie bez powodu spotkaliśmy się właśnie tutaj - zaczął wskazując ruchem głowy na płonący wieżowiec. Zdawał sobie sprawę, że nie mogą pozostać tutaj zbyt długo, żeby nie pobrudzić ślicznej marcysiowej sukienki przez gruzy, gdy konstrukcja nie wytrzyma zniszczeń i się zawali. - Najwspanialszy z płomieni, który sięgnie niebios, by spalić symbol spaczenia tej ziemi oraz najpiękniejszy z ogrodów. - Przerwał nagle w pół słowa. Powiedział nieco za dużo, bo choć rzeczywiście planował pozwolić Marcyś użyć największych ze swych kwiatów by zmienić betonowy, ponury plac w piękny ogród, to pozostała jeszcze jedna sprawa do wykonania. Nie mogli przystąpić do pracy, póki nie upewnią się, że nikt nie spróbuje zniszczyć ich dzieła. - To randka i jeśli chcesz nie opuszczę Cię nawet na krok, byśmy mogli cieszyć się tą chwilę. Czy jednak jest coś wspanialszego niż randka, w której współpracą wyplenimy zepsucie i stworzymy piękny zakątek, w którym będziemy mogli usiąść na miękkiej trawie wśród pachnących kwiatów i robić to wszystko, co tylko zechcemy? - Nie skończył mówić, z jedynie uczynił małą przerwę by położyć dłoń na trzymającą jego ramię rączce Marcysi i patrząc kobiecie w oczy zadał pytanie, które było podsumowaniem jego wcześniejszych słów: - Nieopodal jest zamek, który tylko czeka byśmy objęli go i niczym Król i Królowa Króliczego Ogrodu uczynili z tym miastem co tylko zechcemy. - To mogła być zwykła randka. Mogli po prostu pospacerować, porozmawiać, a na końcu się pocałować i każde poszłoby w swoją stronę. Czy jednak przestępcy tego kalibru zadowalają się czymś tak błahym, czy też każda z ich randek powinna być wydarzeniem, które przez lata, jeśli nie wieki, będzie wspominane na całym świecie.
Mając jednak na uwadze to, że Marcyś mogłaby być zmęczona, bądź też ułożyć w swojej główce plan zgoła odmienny wstrzymał się przed kolejnym krokiem, zamiast tego oczekując na odpowiedź ze strony Lapinki.

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach