Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair

Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Prześladował mnie poważny dylemat, którego tematem rozważań było moje własne ego. Rzecz, która zwyczajnie lubowała się w utrudnianiu mi życia. A której, co gorsza, byłam boleśnie świadoma. Niestety posiadanie wiedzy na temat jakiegoś problemu rzadko kiedy, oznaczało, że zyskuje się również remedium na ów kłopotu rozwikłanie.

Duma potrafiła dodawać sił i wytrwałości, ale równocześnie ograniczać. Tak jak i teraz gdy zaproponowałam metodę, która mogłaby przyspieszyć naszą podróż... nie była ona jedyną, znalazłam jeszcze kilka innych, które w znaczący sposób ułatwiłyby mi przedzieranie się przez śnieżne zaspy. Potrafiłam kombinować, sięgać do rozwiązań, które wielu w ogóle nie przeszłyby przez myśl. Była to jedna z cech, jakimi powinna odznaczać się zdolna czarownica. Odpowiednimi miksturami, artefaktami czy zaklęciami dało osiągnąć się to, co wcześniej wydawało się niemożliwym. Ale najpierw należało wpaść, na jakiego to przedmiotu czy specyfiku w ogóle użyć. Bystry umysł potrafił być równie skuteczną bronią co ostrze miecza czy pocisk, ale wielu o tym zapominało.

Niestety potencjał mojej pomysłowości, aktualnie został zablokowany przez urażone ego, podrażnione odmową oraz sugestią tego, że [i] ciężko mi iść[/]i]. Nawet jeśli była to prawda, nie miałam zamiaru się z nią zdradzać. Okazywać słabości, którym w tym momencie wydawało mi się szukanie zmyślniejszych metod wędrówki. Miałam znacznie lepszą kondycję, niż zapewne podejrzewał Dachowiec, gdybyśmy wędrowali teraz przez las, byłam pewna, że to ja wiodłabym prym (nawet w butach na wysokich obcasach..). Choć wiele Czarownic, wiedźm i magów w Stowarzyszeniu skupiało się głównie na wzmacnianiu swego intelektu, to ja dbałam o to, aby i sprawność bojowa nie pozostała zaniedbana. W końcu nim zdobyłam wszystkie swoje artefakty i przywileje, mogłam polegać jedynie na swoich własnych talentach. Ćwiczyłam je i to nie zostawiając miejsca na taryfę ulgową, a niekiedy również na rozsądek... gdy przypomnę sobie próby opanowania nowego zaklęcia. Potrafiłam trenować tak długo, aż dosłownie nie padłam z wycieńczenia, a kolejnego dnia musiałam wspomagać się eliksirami, aby szybciej dojść do siebie. Opracowanie czegoś do perfekcji zwykle wymaga wytrwałości, ale i cierpliwości. Z tym drugim mam problem. Miałam, od kiedy pamiętam. Choć i w jej kwestii znalazłoby się parę wyjątków.

Z niezadowoleniem w głosie odpowiedziałam jedynie.
-Radzę sobie...
Oznajmiłam, poprawiając szal, który osuwał się co jakiś czas, narażając tym samym mój nos na atak mroźnego powietrza. Miałam ochotę otworzyć portal i po prostu zostawić kocura w tyle, udowodnić mu, że się myli. Gdyby po przeskoczeniu faktycznie coś byłoby nie tak, zawsze byłam w stanie, otworzyć kolejny porta. Szybką i skuteczną drogę ewakuacji. I może bym tak zrobiła... ale nie znałam drogi, nie wiedziałam gdzie się kierować... co zmuszałoby mnie, do czekania aż Christopher do mnie dołączy. Stanie w bezruchu, na takim chłodzie brzmiało jak tortura, póki maszerowałam, miałam wrażenie, iż zimno jest choć odrobinę mniej dokuczliwe.

Zaczęłam intensywniej przyglądać się Strażnikowi, temu, w jaki sposób się porusza. Jak stawia każdy kolejny krok. Przedzieranie się przez śnieżne zaspy, zdawało się dla niego równie naturalne, co dla mnie taneczny krok na deskach parkietu. Ale zarówno jednego, jak i drugiego wcześniej należało się nauczyć. Postanowiłam zatem uważnie obserwować kotowatego, aby odkryć skuteczną technikę. Po pewnym czasie zboczyłam z wydeptanej przez srebrnowłosego ścieżki i sama zaczęłam wyznaczać własną. Spowolniło mnie to, ale zwiększenie dzielącego nas dystansu, bynajmniej mi nie przeszkadzało. Skoro mieliśmy poruszać się wyłącznie w taki sposób, musiałam się tego nauczyć, a zawsze lepiej prędzej niż później.
Marsz stał się bardziej męczący, w pewnym momencie stanęłam nagle, gdy mój but zapadł się nadspodziewanie głęboko w kolejnej zaspie. Uwolnienie zapadniętej kończyny zajęło mi chwilę, w której czasie miałam nadzieję, że Christopher nie zdąży się odwrócić. Ponownie dopadło mnie wrażenie, że Strażnik jakimś sposobem zaklął rzeczywistość... i okoliczności losu, które w ostatnim czasie ewidentnie mu sprzyjały.

Nie sprzeciwiłam się, gdy wspomniał o postoju, chociaż część mojej urażonej dumy, podszeptywała mi, aby odburknąć, że nie potrzebuje przerwy. Nawet jeśli, zmęczenie coraz mocniej zaciskało na mnie swe łapska.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Słowa"radzę sobie" jakoś nieszczególnie przemówiły do dachowca, który z trudnymi marszami miał do czynienia od dziecka. W organizacji co prawda zaniedbał mocno ową formę rozrywki, chociaż po pracy albo gdy zwyczajnie brakowało zleceń, zdarzało mu się przebywać długie dystanse. W tak trudnym terenie nie, bo przecież nie miał czasu aby wyjechać na wyprawę (a przynajmniej nie miał aż do teraz), ale zawsze wzmacniał w ten sposób wytrzymałość. Dodatkowo pamiętał od dziecka wszystkie rady... Bo przecież urodził się i wychował w ośnieżonych szczytach. Pewnych rzeczy się nie zapomina. Dlatego wiedział też i widział to dokładnie, że arystokratka ma problemy z marszem, inaczej zresztą nie proponowałaby tak nagminnie innej formy podróży. Christopher nie chcial używać portali. Nie po to tu przyjechał... Wiedział jednak, że Seamair ma problem, chociaż tego nie przyznaje przez swoją dumę, co on osobiście uważał za wielce nierozsądne z jej strony. Zastanawiał się jednak, czy sam potrafiłby się przyznać w podobnej sytuacji.
- Właśnie widzę.
Mruknął ironicznie, ale nie ciągnął tematu. Kolejnym dowodem na to, że kłamie był fakt, że szła jego śladami. Rozumiał, że w ten sposób miała łatwiej, dlatego nawet tego nie komentował. Nie potrafił natomiast zrozumiev tego, że w pewnym momencie zrezygnowała. Spojrzał na nią przez ramię, marszcząc nieco brwi. Cisnęło mu się na usta pytanie "co robisz?" lecz powstrzymał się widząc, że ta swą uwagę skupia głównie na swoich własnych i jego nogach. Więc kontynuował marsz, aż na szczyt.

Wdrapywali się mozolnie na górską ścieżkę, co było trudniejsze jeszcze, niż kaszerowanie normalnie. Ta trasa mogła dać dziewczynie wyjątkowo w kość. Zauważyć mogła, że jedną z różnic pomiędzy marszem jej, a Christophera była wysokość... Te parę centymetrów robiło jednak swoje, przez co dachowcowi było zwyczajnie łatwiej stawiać kroki. I z tym nie mogła nic zrobić. Christopher poza tym podnosił wysoko stopy, stawiał je jed ak lekko. Zasadniczo ciężkie było to skopiowania to, jak chodzi, bo ewidentnie leżała tu kwestia wprawy w rozkładaniu ciężaru.
- Mamy czas na postój... Za parę godzin znów rozbijamy obozowisko.
Postawił plecak na ziemi i usiadł na nim, wzdychając cicho. Poczuł charakterystyczne uczucie, jakby zamiast miał pofrunąć w górę. Przymknął na chwilę oczy, odpoczywając i wdychając zimne, górskie powietrze. Ze wzniesienia, na którym stali widać zaś było dolinę nieopodal, odgrodzoną z obu stron szczytami górskimi. Biegła w niej błękitna wstęga rzeki, która najwyraźniej musiała zamarznąć jeszcze niedawno. Widać było również trochę lasów przykrytych grubą warstwą puchu, to wszystko z dużej odległości. Górski krajobraz jak się patrzy, Christopher jednak wolał później nacieszyć się widokiem. W istocie gdy miał zamknięte oczy, rozmyślał nad dalszą trasą i noclegiem.
- Napij się lepiej... Bo padniesz jeszcze z wycieńczenia.
Polecił jej. Był to całkiem popularny błąd, że zimą człowiek nie chciał pić przez nieprzyjemną, niską temperaturę wody. Ale musiał. Po paru minutach dachowiec otworzył oczy, przyglądając się uważnie dziewczynie co robi. Wręcz natrętnie śledził każdy jej ruch, badając jej stan i jakby coś jeszcze. Mimowolnie gdy w trakcie owych obserwacji zaczął rozmyślać nad tym czemu rzeczywiście ją zabrał, pojawiły się myśli na temat ogólnie ich relacji. Która od pewnego czasu stała się dla niego zagadką.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Nie musiało upłynąć wiele czasu, a już zaczęłam ciskać przekleństwa pod adresem własnej ambicji. Od momentu, w którym postanowiłam kroczyć własną ścieżką, miast podążać tą wydeptaną przez Dachowca, dzielący nas dystans znacznie się zwiększył. To zaś jedynie dobitnie podkreślało, to jak wspaniale radziłam sobie z marszem.
Ale to miał być tylko stan przejściowy... trud, którego wymagała każda nauka. Tyle że ten był znacznie gorszy do przełknięcia, ponieważ ranił nie tylko ciało, ale i ego. A na uleczenie tego drugiego nie miałam żadnego magicznego specyfiku...
Dlatego jedyne co mi pozostawało to konieczność, szybkiego opanowania nowej umiejętności. Niestety to nie okazało się tak proste, jakbym sobie tego życzyła, nawet jeśli z najwyższą uwagą obserwowałam sposób, w jaki Strażnik się teraz poruszał, to nie udawało mi się odzwierciedlić jego ruchu. Problem stanowiła już sama postura... Kiedy mi samej śnieg sięgał do połowy łydek, Kocurowi docierał ledwo nad kostki. Różnica wzrostu pozwalała mu również na stawianie dłuższych kroków... braki w centymetrach działały teraz na moją niekorzyść. Zresztą nie przypominałam sobie zbyt wielu sytuacji, aby potrafiły zadziałać inaczej. Chociaż drobna postura i ciało, które zdawało się delikatne i kruche, niekiedy dawały mi przewagę zaskoczenia, w każdym razie nad tymi, którzy wyznawali się w ocenianiu książki po okładce.

Śnieg, dojmujący mróz, a już szczególnie potulne podążanie za „kierownikiem wycieczki” zdecydowanie nie należały do mojej domeny. Aktualnie nie byłam w stanie ocenić, który z tych czynników wpływa na mnie najbardziej destrukcyjnie... Gdy po raz kolejny potknęłam się i mocniej zapadłam w zaspie, syknęłam tylko z irytacją, mając ochotę wypalić otaczający mnie biały puch. Niestety logika podpowiadała, że byłby to być może satysfakcjonujący i efektowny pokaz, lecz sprowadziłby się głównie do utraty energii... a tej już teraz zaczynało mi brakować, to też wieść o postoju przyjęłam ze skrzętnie skrywaną ulgą.
Gdy udało mi się dobrnąć, na miejsce naszego postoju z sakwy wyciągnęłam zwiniętą w rulon niewielką derkę. Po rozwinięciu zwyczajnie rzuciłam ją na ziemię jakiś metr od Dachowca. Przez krótką chwilę walczyłam z pokusą odsunięcia jej jeszcze kawałek... ale ostatecznie zmęczenie zwyciężyło. Dopiero, teraz gdy mogłam usiąść i odpocząć, moje ciało zaczęło wysyłać mi znajome sygnały... rwanie mięśni, które zdawały mi się teraz rozpalone niczym metal w kowalskiej kuźni. Ten rodzaj bólu zdążyłam już poznać, a jego obecność zwykle cieszyła tę cząstkę mnie, która parała się wewnętrznym masochizmu. Skoro czujesz ból, to znaczy, że żyjesz... a to dobrze.

Dawno jednak nie doprowadzałam się do takiego stanu, aby móc cieszyć się ulgą, jaką niosła zwykła chwila wytchnienia. Zamierzałam faktycznie czerpać z tej chwili, to też zmieniłam pozycję na wygodniejszą, po prostu kładąc się na ziemi. Wbrew obawom, chłód nie przeszył mnie aż po kości, czego się spodziewałam... Być może odczucie to zostało zniwelowane, przez wrażenie ciepła rozchodzące się po zmęczonym ciele. Za długa przerwa w posiłkach... zdecydowanie w tych warunkach potrzebowałam więcej „paliwa”. Całe szczęście nauczona doświadczeniem, zawsze miałam ze sobą odpowiednią ilość przekąsek. Trzeba było coś zjeść, za chwilę...
Aktualnie zajmowało mnie obserwowanie obłoczków pary, w którą zmieniał się mój własny oddech, starałam się nadać mu miarowy i spokojny rytm. W końcu jednak odwróciłam głowę w kierunku widoku, jaki się przed nami rozciągał. Tafla zamarzniętej rzeki skrzyła się w słońcu, co nadawało jej pewnej niecodziennej aury. Była jak szklana droga...

Zwierzęta czy też bestie, posiadają pewną ciekawą cechę...zwykle wiedzą, gdy są obserwowane. Dziwny rodzaj instynktu, który czasem budził się i we mnie samej. Najwidoczniej miałam w sobie wystarczająco wiele z bestii... by czuć teraz ten dziwny rodzaj mrowienia na karku, który stanowił ostrzeżenie. Ten zagadkowy 'dar' nie działał zawsze, a niekiedy potrafił wpędzić człowieka w paranoję... Ale teraz moje przeczucie było silne do tego stopnia, że nawet nie odwróciłam się w stronę Strażnika, aby zyskać pewność.
-Zgaduję, że podziwianie tutejszej scenerii jest jednym z elementów, dla którego tu jesteś... więc może skupisz się lepiej na jej kontemplowaniu?
Bycie obserwowany w dodatku z taką intensywnością, nie jednemu mogłoby się nie spodobać. Można by pomyśleć, że po takim czasie zdołam się przyzwyczaić do uparcie śledzącego mnie spojrzenia kocich oczu... Poniekąd, przyzwyczaiłam się, lecz nadal stanowiło to dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie, któremu najłatwiej było przeciwstawić się, sięgając po ten sam oręż. Nie raz już mierzyliśmy się spojrzeniami... tyle że z początku było to zdecydowanie prostsze. Obecnie takie pojedynki wejrzeń niosły ze sobą znacznie większe ryzyko. Potrafiły przywołać niechciane wspomnienia albo zdradzić zbyt wiele z prawdziwych emocji...
-Zapewniam, że nic ciekawego się nie zmieniło... po drodze nie zgubiłam żadnej kończyny, nie zdążyła też wyrosnąć mi żadna nowa... więc nie ma nic ciekawego do oglądania.
Należało jasno zasygnalizować, że wszystko ze mną w porządku, by w ten sposób uwolnić się od kociej podejrzliwości. Złośliwość była czymś, co zdecydowanie wpisywało się w stan „normy”. Dlatego liczyłam, że podziała, jak trzeba.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i przez chwilę utkwiłam wejrzenie w odległych górskich szczytach. Góry miały w sobie majestat, ale przez swój ogrom sprawiały, że łatwo dało się poczuć w ich obliczu kruchym. Nie budziły jednak lęku. Co było dość zagadkowe.
-Nie padnę. Potrafię się monitorować.
W moim głosie dało się usłyszeć przekorę, ale i pewność, której nie należało kwestionować. Nie wiedziałam, w jakim sposób potraktować uwagę Szrona... bardziej jako przytyk do mojej wytrzymałości, czy może przejaw...troski. Zdecydowanie łatwiej było mi się pogodzić i uwierzyć w to pierwsze. Niestety złośliwa natura obracała się czasem nawet ku mnie samej, to też usłużna pamięć od razu podrzuciła mi kilka niezręcznych wspomnień, kiedy Dachowca dało się podejrzewać o coś takiego jak troska. Na szczęście ta bardziej racjonalna strona umysłu, zawsze w takich chwilach spieszyła ze sprostowaniem w postaci: nadmierne zaangażowanie w pełnionej funkcji ochroniarza, wynikające z ewidentnego pracoholizmu. Logiczne, klarowne i bezpieczne.

By uciec od niewygodnych myśli, zajęłam się rozpakowaniem prowiantu i napitku. Ilość rozrywek podczas tej wycieczki nie była zbyt wielka, to też sama postanowiłam zapewnić sobie jedną. Nawet jeśli miało to być, coś tak prostego...
Sięgnęłam po niewielki okrągły pakunek, którego zawartość stanowiło korzenno-ziołowe ciastko, a przynajmniej coś na po dobę owego wypieku. Nadal nie dopracowałam tego „wynalazku” do zadowalającego mnie stanu, lecz nadal uważałam go za lepszą alternatywę od choćby sucharów.
Owinięte w warstwę natłuszczonego papieru ciastko, bez ostrzeżenia rzuciłam w swego towarzysza. Byłam w stanie pogodzić się ze stratą porcji prowiantu, jeśli miało to przynieść odrobinę zabawy. Liczyłam, że nagły ruch i lecący obiekt zdoła wystraszyć kocura, tym bardziej że z tej odległości było ciężko o brak celności.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Christopher przekrzywił nieco głowę ze zdziwieniem słysząc jej słowa. Co takiego miała na myśli? Nie rozumiał z początku tego, o czym właściwie mówi, dachowiec wszak zajmował się właśnie tym, o czym wspomniała - odpoczynkiem i rozkoszowaniem okolicą. Znajdował w wędrówce najwyraźniej trochę więcej przyjemności, niż sama Seamair... Dalej więc świdrował ją spojrzeniem, uznając, że coś musiało jej się przesłyszeć albo przywidzieć. Wszak nie odwróciła się do niego, nie mogła więc wiedzieć, że uważnie lustruje ją wzrokiem. Jedyną reakcją Christophera było więc ciche westchnięcie, spowodowane tym, że przerwała w ten sposób jego rozmyślania. Zastanawiał się, czy jad i złośliwość to jakiś jej mechanizm obronny, forma rozrywki, czy sposób na rozgrzanie. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że mogło to być wszystko na raz. Zresztą on sam jej przeważnie nie szczędził. Dopiero jej następne słowa rozwiały wszelkie wątpliwości. Dachowiec już wcześniej nieco podejrzewał, że ma na myśli to, jak ja obserwuje, ale odrzucał tę teorię tym, że przecież go nie widziała... Ale była też czarownicą, mogła przecież wyhodować sobie dodatkowe oko. Była też cyrkowcem, mogła też mieć dodatkowy zmysł... Zawsze zapominał, że nie każdy po znajomości z MORIA wyszedł tak "gładko", jak on sam. Ledwie nabyta odporność oraz trauma i zmarnowane szczęśliwe życie. Ale przynajmniej nie miał czterech rąk, rogów, czy... Dwóch serc.
- Gdybym zawierzał ci za każdym razem, gdy mówisz, że nic ci nie jest bądź nie potrzebujesz pomocy, to nie męczyli byśmy się tyle miesięcy. Zdążyła byś również być już pewnie martwa.
Po tych słowach jeszcze przez chwilę lustrował ją wzrokiem. Musiał przyznać, że biorąc pod uwagę trudność trasy oraz długość marszu, czy też kompletny brak przygotowania z jej strony, było zaskakujące że jeszcze nie padła z wycieńczenia. Szczerze nie wiedział, co by wtedy zrobił... Zapewne rozbił obozowisko i poczekał, aż odzyska siły, by później użyli tych jej cudownych portali. Ale nie powiedziałby tego w życiu na głos, bo jeszcze by celowo się zarżnęła. Przecież nie o to chodzi w wędrówce, by omijać trasę...  W końcu jednak odwrócił spojrzenie uznając, że patrzenie się tak długo może być wręcz dziwne. Sam wbił wzrok w oddalone, górskie szczyty, delektując się tym widokiem. Przywodził na myśl wiele wspomnień.
- Gdy jest się na ziąbie, łatwo zapomnieć o wodzie.
Wzruszył ramionami, nie przejmując się jej jak zwykle złośliwym tonem. Sam wyciągnął manierkę, z której pociągnął parę łyków lodowatej wody... Było to jednocześnie przyjemne, a jednocześnie paliło gardło. Na pewno orzeźwiało. Zamierzal w ten sposób pokazać Seamair, że nie rzuca słów na wiatr i nie jest hipokrytą. Nie żeby rzeczywiście nie chciało mu się pić, wbrew oczekiwaniom nie jest robotem.
- Jak na arystokratkę zaskakująco długo stoisz na nogach. Chociaż odnoszę wrażenie, że nie na długo.
Postanowił nieznacznie z niej zadrwić, aby samemu sobie poprawić humor. Odnosił zresztą od dłuższego czasu wrażenie, że jej samej to w jakiś sposób pomagało w nastroju. Zaraz po tych słowach jednak wbił wzrok w widoki, pogrążając się na chwilę w rozmyślaniach. Mimowolnie odezwał się ponownie, nie chcąc zapomnieć że ona też tu istnieje.
- Odnoszę wrażenie, że nie dostrzegasz tu wielu rzeczy.
Mruknął z zamysleniem. W istocie, arystokratka zdawała się widzieć jedynie negatywy całej tej wyprawy... Paczka, którą otrzymał przykuła jego uwagę jedynie na moment. Widząc ją zmarszczył nieco brwi, po czym odłożył na bok by później zjeść. Ten nagły akt szczodrości szczerze go zaskoczył.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Podobno kotowate słynęły ze swej bezczelnej natury, która jednak idąc w parze, z wyniosłością i wdziękiem przekształcała się w ich legendarny urok. Christopher w tym momencie mógł pochwalić się tą pierwszą częścią... wątpiłam, abym kiedy kolwiek miała dostrzec, pozostałe elementy, a już w szczególności ów tajemniczy urok. Widać zielonooki pozostałe braki nadrabiał wzmożoną dawką tupetu... bo jak inaczej potraktować to, że zlekceważył moją uwagę dotyczącą gapienia się? Nie dość, że nawet nań nie zareagował, to jeszcze nawet nie odwrócił wzroku. Czułam to, podobnie jak ukłucie rosnącej irytacji. Raz nie byłam obrazkiem w galerii, aby poświęcać mi tyle uwagi. A dwa, źle znosiłam ignorowanie swych roszczeń. Zwykle potrafiłam ignorować padające na mnie spojrzenia, rzadko czułam coś na kształt skrępowania czy speszenia. Niestety warunki i sytuacja, w jakich się znalazłam, zaczynały to mieniać, co nie przysparzało mi powodów do radości. Moje myśli znów zaczęły krążyć wokół problematycznej kwestii noclegów... Dwóch zielono-żółtych ogników, połyskujących w mroku... Liczyłam na to, że w cieniu nocy odnajdę sprzymierzeńca, ale moje nadzieje okazały się płonne. Że też obecność drugiej osoby... potrafiła sprawić, iż coś tak prostego, jak zapadniecie w sen, stanie się tak cholernie skomplikowane. Nadal dziwiło mnie, że w ogóle zdołałam zasnąć i przespać noc... często budziłam się ze snu, nękana koszmarami o przeszłości i nie tylko. Gdy nagle uświadomiwszy sobie ten dobrze znany mi fakt, nieoczekiwanie zyskałam kolejny powód do zmartwień. Bo ile nocy miało okazać się równie spokojnych? A może zmęczenie da mi się we-znaki do tego stopnia, że nie będę miała siły, aby śnić? Mogłam liczyć tylko na to i łut szczęścia.

Wzmianka o tym, jak to przypuszczalnie byłabym martwa, gdyby nie opieka ze strony Strażnika, jak zwykle przyprawiała mnie o irytację. Zapominał, że większość mojego życia radziłam sobie bez cudzej pomocy, zdana na siebie. O tym, że zmiana owego stanu rzeczy była mi nie pomyśli, Dachowiec wiedział doskonale. Nadal, gdy poruszał ten temat, otwarcie okazywałam dezaprobatę. Niestety od czasu wydarzeń ze Skrzydeł Nocy, nie było we mnie tyle gorliwości co zawsze... Wolałam odwracać wzrok, zamiast demonstracyjnie wywracać oczyma i posyłać w kierunku mężczyzny jadowite uwagi, jak to miałam w zwyczaju.
Tak tamtej nocy mogłam zginąć i byłam tego świadoma, moja duma nadal polała nad faktem, że musiałam być „ratowana”. Marzyłam o odnalezieniu eliksiru czy zaklęcia, zdolnego wymazać to wspomnienie zarówno z mojej głowy, jak i pamięci Christophera. Niestety nawet biblioteczne zbiory Stowarzyszenia nie okazały się w tej kwestii pomocne... Tamto zdarzenie, za bardzo mąciło mi w głowie... na domiar złego, lubiło dożywać w mej pamięci. Jakby na przekór moim zamiarom pozbycia się go.
Wymowne milczenie uznałam w tej chwili za najlepszą odpowiedź... I tak od samego początku moje racje i protesty na ten temat, spotykały się z murem, przez który nie mogły się przebić. Murem powstałym z poczucia obowiązku, wobec wyznaczonego mu zadania. Być może gdyby ta sytuacja nie dotyczyła mojej osoby, wówczas byłabym w stanie docenić ten upór i wytrwałość. W końcu nie każdego stać na takie oddanie się sprawie i towarzyszące im wyrzeczenia. Marnowanie potencjału i energii na rzecz spraw tego niewartych. Rosarium popełnił błąd, przy którym sam również uparcie postanowił trwać.

Środek odległej mroźnej zimowej krainy, zdawać by się mogło, że to idealne miejsce na wyciszenie się. Warunki może i temu sprzyjały, lecz cały efekt burzyło towarzystwo. To jak ułożyć się w ciepłej i miękkiej pościeli z zamiarem wyspania się, a jednocześnie zabrać ze sobą do łóżka uszkodzony budzik, który nagle zaczyna dzwonić w najmniej odpowiednich momentach. Uważałam, że właśnie tak oboje widzimy swoje towarzystwo. I naprawdę nie pojmowałam, dlaczego zostałam tu zaciągnięta. Nie licząc faktu utarcia mi nosa, ale to już się dokonało. Teraz mogłabym zostać odesłana, ot, tak. Nie wiedziałam jaki rodzaj matematyki wyznawał kotowaty, jeśli w jego obliczeniach ilość zyskanej satysfakcji musiała górować, nad ilością problemów wynikających z mojego towarzystwa... Ja sama nie raz potrafiłam przekraczać tę rozsądną granicę, ale żeby aż tak?
-Używasz niewłaściwej miary... ale nie wiem, jak plasuję się na tle Cyrkowców, jeśli chodzi o wytrzymałość...nie mniej jednak nie mam zamiaru „padać”.
Mówiąc to, posłałam w stronę Kotowatego wyzywające spojrzenie. Teraz tym bardziej, nie mogłam sobie pozwolić na to, by nie dotrzymywać mu kroku.
Zastanawiało mnie też, czy uwaga dotycząca arystokratki, dowodziła temu, że zapomina czy może wypiera, fakt tego w czyim towarzystwie przebywa.
Tak lubiłam luksus, potrafiłam być wyniosła i dbałam o swoją prezencję, lecz ponadto i posiadanie rogów, czy coś jeszcze upodabniało mnie do Upiornych? W moim własnym odczuciu niewiele, ale wystarczyło tego, by dalej móc odgrywać tę rolę.
W międzyczasie sięgnęłam po własną manierkę z wodą. Lodowata ciecz niosła orzeźwienie, ale przypomniała mi o chłodzie, który teraz odczułam z nową mocą. Wzdrygnęłam się mimowolnie.

Kolejna uwaga ze strony Dachowca zaciekawiła mnie na tyle, że zmieniłam pozycje, podnosząc się do siadu i delikatnie zwracając ku mężczyźnie. Przez chwilę przyglądałam mu się w dość zagadkowy sposób.
-Doprawdy? Zatem co Twoim zdaniem mi umyka? Zaciekawiłeś mnie.
Z pewną niechęcią wzięłam kolejny łyk wody, tym razem był to już mniejszy szok dla mojego organizmu, to też opanowałam drżenie. Wiedziałam, że Strażnik manił mnie za głupią, teraz miało się okazać, że również za ślepą? Odruchowo potoczyłam spojrzeniem po okolicy, zastanawiając się, co takiego mogło mi umknąć wśród wszech ogarniającej bieli i potęgi górskich łańcuchów.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Mruknął z zamysleniem, obserwując wciąż górskie szczyty piętrzące się nieopodal, skrzące się w słońcu zachodzącym powoli nad tą krainą. Strzeliste pasma ciągnęły się z jednego kierunku świata w drugi, okrywając z jednej strony dolinę z zamarzniętą rzeką, która tylko czekała, aby rozpocząć swój pokaz. Dachowiec obserwował to wszystko w milczeniu, trawiąc ostatnie słowa towarzyszki, zasadniczo będące jednymi z niewielu, jakie w ogóle otrzymał w odpowiedzi. Mogło to przynieść na myśl, że być może między nimi dwoma istniała jakaś specyficzna równowaga, w której pewien limit słów wypowiedzianych musiał zostać zachowany. Tak więc gdy tylko Christopher postanowił wypowiedzieć się nieco bardziej bogato i skomentować parę rzeczy, to że Seamair gwałtownie straciła ochotę na rozmowę i niejako zamienili się rolami. Chociaż być może była to kwestia głównie zmęczenia, a to znaczyło, że musieli zrobić postój nawet szybciej, niż zakładał. Tym bardziej, że skoro mieli doświadczyć zachodu słońca, to do zmroku pozostało im naprawdę niewiele czasu. A podróżowanie nocą... Nie było raczej w planach.
- Dodatkowe organy i nadnaturalne zdolności nie zmażą twojej maniery wraz z posturą urodziwej arystokratki.
Mruknął, postanawiając nieco sprowokować ją znów. Doszedł do wniosku w pewnym momencie, że przerzucenie się złośliwościami może dobrze jej zrobi. Zawsze bowiem zajmowało ją to w całości i w ten sposób może przestałaby skupiać się na bólu w mięśniach oraz zmęczeniu. To tylko teoria, chociaż... Zamierzał jeszcze równolegle spróbować innego sposobu. Zmrużył nieco oczy, kładąc na kolanach paczkę, którą wcześniej rzuciła mu arystokratka. Wysupłał z niej specyficzny wypiek i zmierzył go wzrokiem, marszcząc przy tym brwi. Ugryzł go krótko, po czym wciągnął w całości bez słowa, zgniatając papier i chowając. Dopiero wtedy spojrzał na Seamair, wzdychając cicho. Wstał na nogi, aby wyprostować nieco plecy, czemu towarzyszyło również lekkor zesztywnienie ogona, który naprężył się nieznacznie tak jak u prawdziwych kotów. Ale tylko nieznacznie, bowiem może i pozwalał sobie na więcej w tej okolicy, ale wciąż nie na zbyt dużo.
- Zabrałem ciebie w miejsca, gdzie nie postanęła żywa stopa od lat. Zamiast więc nawijać o portalach, skup się na przyrodzie, którą tak podobno kochasz.
Pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył w tym momencie do plecaka, aby zająć się przygotowaniem do wyruszenia. Tymczasem przez poszarpane górskie szczyty zaczął przewijać się blask zachodzącego słońca, odbijając się w zamarzniętej tafli, która przez chwilę wyglądała jak rzeka ognia, aby chwilę później mienić się przeróżnymi, coraz bardziej zbliżonymi ku czerwieni kolorami. Wreszcie zakończył się ten pokaz świateł i dolinę ogarnął cień zwiastujący noc.

Niezależnie od jej narzekań i oporów, wyruszyć musieli natychmiast, zaraz po tym, jak słońce przestało padać na dolinę w dole. Christopher postanowił zaplanować obozowisko jeszcze bliżej bowiem, choć nie zamierzał się do tego przyznać, źle obliczył czas, jaki im pozostał. Wciąż kiepsko mu szło uwzględnianie arystokratki w swoich obliczeniach. W każdym razie w pewnym momencie odnalazł odpowiedni grunt i zaczął stawiać namiot, wsadzając tam wszystkie swoje rzeczy. Wcześniej zażywszy sucharów na kolację.
- Rób ognisko, jeśli ci się chce... Ale lepiej wleź jak najszybciej.
Rzucił do niej krótko poprzez mrukniecie, samemu niknąc w namiocie. Seamair miała więc chwilkę dla siebie, bowiem on już nosa nie wyściubiał, za to raz że wisiało nad nią widmo ponownej, wspólnej nocy (podobnie, jak nad Christopherem), a dwa, że wiatr rzeczywiście się wzmagał, a temperatura spadała.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Miejsce, w jakim się zatrzymaliśmy, oferowało niezwykle dogodną arenę, dla spektaklu, którego głównym aktorem okazało się słońce. Zapatrzyłam się na niebo, które powoli malowało się w coraz to cieplejszych odcieniach. Barwy te zdawały się jeszcze żywsze niż zwykle… a ja dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, że jest to zasługa kontrastu ze śnieżną bielą. Zachód słońca w tej scenerii okazał się mieć w sobie coś urzekającego… Było to dla mnie niemałym zaskoczeniem, gdyż dotąd uważałam, że najpiękniejsze wschody czy zachody słońca obserwuje się nad Morzem Łez. Zwykle właśnie tam je podziwiałam, samotnie znad krawędzi klifu. Albo ze szczytu morskiej latarni, którą zamieszkiwał Aaron... Po śmierci Zegarmistrza odwiedziłam to miejsce tylko raz i tylko po to, aby dać upust swojemu żalu i złości. By zdewastować to jedno miejsce, w którym razem spędzaliśmy tyle czasu, co już nigdy nie miało być nam dane. Na szczęście od wspomnień, które, choć dawno już zostały pogrzebane, a uparcie pragnęły wrócić do życia, uwolniła mnie rzeczywistość. A dokładniej kontra ze strony Szrona, w dodatku taka, która wyjątkowo mi się nie spodobała. Czemu? Ponieważ, jej analizie musiałam poświęcić kilka cennych sekund... gdyż to, co z całą pewnością było drwiną, przez chwilę można było wziąć za komplement.
Choć jeszcze przed sekundą mierzyłam kotowatego wyzywającym spojrzeniem, teraz odwróciłam wzrok. Zdecydowanie zbyt gwałtownie. Rozeźlona mniej jego słowami, a własną irracjonalną wątpliwością nad ich sensem. W końcu prychnęłam cicho, na powrót przyjmując bardziej wyprostowaną i pewną postawę. Chciałam wygrać, nawet jeśli nagle liczyło się to z użyciem niewygodnego argumentu. Niewygodnego, ale zarazem całkiem dobitnego, który miał uzmysłowić Dachowca w tym, jak postrzegam własną naturę. Kim próbuję być... a czym jestem w istocie.
-Wątpię, aby nasz wspólny pajęczy znajomy się z tym zgodził.
Odparowałam, jednocześnie starając się, aby w moim głosie zadźwięczała nuta triumfu. Choć w rzeczywistości, sięganie do tamtego wspomnienia było raczej aktem desperacji. Bardzo chciałam coś sobie udowodnić. Również to, że nie oddaję pola... w swojej „specjalizacji” a z całą pewnością, można było za nie uznać słowne złośliwości. Tyle że, już od dłuższego czasu dręczyło mnie wrażenie, że coś zmieniło się w tej materii. Coś, co zdecydowanie przyćmiło jakość mojego „jadu”. Obecnie usilnie, starałam się wyperswadować sobie, że to przez zmęczenie i zmianę klimatu...i nic poza tym. Ale część mnie, wiedziała, że było coś jeszcze... nad czym lepiej było się nie głowić. W uwadze na spokój własnego ducha.
Gdy sama wróciłam do konsumpcji swojego posiłku, zauważyłam, że również Strażnik zajął się pałaszowaniem „narzuconej” mu porcji. Mijały kolejne chwile a nie padł, żaden negatywny komentarz względem moich kulinarnych umiejętności, co przyjęłam z dziwną ulgą.
Odruchowo zerknęłam w stronę Dachowca, słysząc, że ten podnosi się z ziemi. Znaczyło to tyle, że zaraz i ja będę do tego zmuszona. Nim to nastąpiło, miałam okazję przyjrzeć się sytuacji, w której Christopher, pozwolił sobie zachować się bardziej po kociemu. Przyglądałam się tej scenie uważnie, bowiem jak na przedstawiciela kociej rasy, Strażnik zwykle zdawał się z nią kryć. A przynajmniej takie często odnosiłam wrażenie, porównując go z innymi Dachowcami, jakie miałam okazję poznać. Wiele istot ze wspomnianej rasy, często zdradzała swe nastawienie przez niepokorne kocie atrybuty czy uleganie instynktom. Często nurtowało mnie czy w przypadku Christophera jego powściągliwość w tym aspekcie wynikała z charakteru, czy raczej wyszkolenia... Zapewne, przez to, że do podobnych scen nie byłam przyzwyczajona, uznałam że wygląda to całkiem zabawnie. Znów nasunęłam szalik aż po czubek nosa, maskując tym samym wszelkie oznaki swego niespodziewanego rozbawienia.
Wbiłam wzrok w plecy dachowca, a niedawne rozbawienie ustąpiło miejsca buntowi. O ile polecenia dotyczące wykonania jakiejś istotnej według mnie czynności, mogłam tolerować, tak narzucanie mi gdzie powinnam kierować swoje myśli i uwagę, uznawałam za przesadę.
-Tego nie możesz być pewnym, wiesz tylko jak dawno nie postała tu twoja własna.
Sama powoli zaczęłam pakować swoje rzeczy do sakwy, wiedząc, że już za chwilę ruszymy w dalszą drogę. Do czego wcale nie było mi spieszno, a w każdym razie nie moim obolałym mięśniom, które zaznawszy chwili wytchnienia jak zwykle opierały się przed ideą dalszego wysiłku. Całe szczęście umiałam się przywołać do porządku.
-Czemu tak wzbraniasz się magii? Odnoszę wrażenie, że traktujesz ją jedynie jako czystko użytkowy zasób.
Mieliśmy w tej materii zgoła odmienne podejście. Sama chętnie sięgałam po magię, choćby dla czystej rozrywki. Za to nie przypominałam sobie sytuacji, w których Dachowiec czerpałby z niej podobnie. No może poza momentem naszego tańca w czasie Zimowego Balu... bo zmrożenie mnie z całą pewnością nie miało służyć niczemu więcej jak zyskaniu satysfakcji z mojej reakcji...
Przeklęty Zimowy Bal.

Niezależnie od tego, czy doczekałam się odpowiedzi, czy też nie, również musiałam zająć się spakowaniem swoich rzeczy. Nie było tego wiele, to też szybko uporałam się z zadaniem, gdy już stanęłam wyprostowana moje spojrzenie przyciągnęła rzeka, która teraz zdawała się nabrać piekielnej (przynajmniej ludzką miarą) natury. Wyglądało jakby jej korytem nie płynęła lodowata woda, lecz gorejące płomienie, którym pochłonięcie świata uniemożliwiała jedynie skrząca się lodowa tafla. Bezwiednie postąpiłam kilka kroków w stronę rzeki a z mojego gardła wydobyło się ciche ledwie słyszalne westchnięcie. Różniące się jednak od tych, które często prezentował Strażnik, bo stanowiło przeciwieństwo dezaprobaty czy zniecierpliwienia. Ponowie zaczęło do mnie docierać, że miejsce wybrane przez Dachowca nie było wcale przypadkowe.
W końcu padła nieubłagana komenda, dalszego wymarszu, ale mimo niechęci ruszyłam dalej, zdając sobie sprawę, że mrok powoli zalewający krainę niósł ze sobą również jeszcze silniejszy chłód. Odruchowo znów zaczęłam podążać ścieżką wydeptaną przez srebrnowłosego, lecz gdy po przemierzeniu niewielkiego dystansu zdałam sobie z tego sprawę, od razu zboczyłam na własną. Ponowie pozwalając by zwiększył się dzielący nas dystans. Musiałam przywyknąć...
Gdy dotarliśmy na miejsce, które zielonooki wybrał na obozowisko, znów ukradkiem przyglądałam się sposobowi, w jaki rozbijał namiot i zabezpieczał teren. Tak jak poprzednim razem, zabrałam się za przygotowanie paleniska.
-Zrezygnować z jedynego sposobu na skradnięcie odrobiny ciepła? Nie wydaje mi się...
Tymi słowami, zapewne rozwiałam wątpliwości dotyczące tego, czy chce mi się rozpalać ognisko. Ku mojemu zdziwieniu sam Dachowiec nie miał zamiaru dać sobie nawet chwili na ogrzanie się w blasku płomieni. Uznałam to za dziwne, lecz ten komentarz zostawiłam dla siebie.
Wbrew zaleceniu Strażnika, postanowiłam nieco dłużej nacieszyć się chwilą „wolności”. Dziś nie oszczędzałam na opale, pozwalając rozgorzeć płomieniom w pełni. Sama zaś rozłożyłam swoje posłanie tak blisko paleniska, że musiałam uważać, aby nie osmalić sobie czubków butów. Za sprawą amuletu nie musiałam się obawiać, że nagły podmuch wiatru buchnie mi płomieniami w twarz, dlatego czułam się bezpieczna i upajałam się żarem. Po kilku minutach, wbrew wszelkim podszeptom rozsądku, zsunęłam z dłoni rękawiczki. Z niemałym trudem ściągnęłam futrzaną czapkę, która zahaczyła się o moje rogi, a na sam koniec rozpięłam długi gruby płaszcz, którym byłam szczelnie opatulona. Westchnęłam z ulgą, gdy poczułam ciepło na własnej skórze. Wątpiłam, aby mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, jak uciążliwe było wędrowanie w źle dobranej a przez to krępującej ruchy garderobie. A ja sama zwyczajnie nie nawykłam do noszenia na sobie tak wielu ciężkich warstw odzieży. Już tkwienie w zaciśniętym do granic możliwości gorsecie, zdawało mi się bardziej komfortowe. Choć zapewne wynikało to tylko i wyłącznie z faktu, iż do gorsetu, zdarzyłam przywyknąć.
Ciepło sprawiało, że zaczynała spadać na mnie senna aura. Musiałam jednak oprzeć się pokusie zaśnięcia tu i teraz. Mimo rosnącej senności i zmęczenia bardzo nie chciałam iść spać... z wiadomych sobie powodów. Trudno było mi jednak szukanie sobie wymówek, kiedy to doczekałam się już pojawienia się pierwszych gwiazd a lodowaty wicher z każda chwilą przybierał na sile. To właśnie kolejny wyjątkowo silny podmuch zmotywował mnie do zerwania się z miejsca, kiedy wiatr zdążył porwać jedną z moich rękawiczek.
Zaklęłam cicho i zakładając w pośpiechu pozostałą wierzchnią garderobę, ruszyłam w pogoń za zgubą. Nie było to łatwe, bo po tym, jak odruchowo magią zgasiłam płomienie, przekonałam się o tym jak ciemno się zrobiło. Szczęśliwie udało mi się odzyskać zgubę, wyciągając ją z zaspy położonej kilka metrów od namiotu. Zadowolenie z „łowów” nieco przygasło, gdy spostrzegłam, iż wnętrze rękawiczki było teraz pełne śniegu, którego cześć zdarzyła stopnieć i wsiąknąć w materiał. Warknęłam z niezadowoleniem, po czym ruszyłam w stronę namiotu. Zastygłam z chwilą, gdy miałam już odsłonić połę i wejść do środka... Na czeluści otchłani... przecież to powinno być już łatwiejsze, a nie... W końcu mróz zmusił mnie do uciszenia własnych oporów i najciszej jak potrafiłam wkradłam się do wnętrza schronienia. Zacisnęłam zęby, w porę tłumiąc kolejne cisnące się na usta przekleństwo. Tak, znów zapomniałam, że tutaj jest jeszcze ciemniej... Poruszałam się ostrożnie, całe swoje wysiłki skupiając na tym, aby czasem nie wpaść na Dachowca, który miałam nadzieję spał już głębokim snem... Po omacku rozłożyłam własne posłanie, nadal starając się zachowywać jak najciszej... Co jakiś czas zerkałam w stronę mężczyzny, sprawdzając czy w ciemnościach nagle nie zabłysną tęczówki kocich oczu. Minęła jednak dobra chwila, nim i ja zagrzebałam się pod warstwą koców, usiłując zasnąć.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Strażnik spojrzał na arystokratkę, napotykając jej spojrzenie i widząc już, że rzeczywiście sposób ów działa. Było to widać częścią natury ich relacji, że jeśli jeden z nich podniósł rękawicę, drugi musiał odpowiedzieć z całą siłą, nigdy nie ustępując pola. Zastanawiało go, kiedy takie cos zmęczy ich obu. Polegało to bowiem na tym, że mieli walczyć ze sobą i ścierać się w słowach lub czynach aż do tego dnia, kiedy któryś z nich w końcu ulegnie. Czasami zastanawiał się, czy go to nie męczy... Wtedy uświadamiał sobie, że może i by męczyło. Problem w tym, że on sam przestał postrzegać całości jako jedynie próby dogryzania, czy też dyskretnego mszczenia się na dziewczynie za to, że utrudniała mu pracę. Wróciły znów do niego myśli sprzed paru dni, w których uzmysłowił sobie, że tak jak wcześniej wolał samotne życie, tak gdy musiał do niego wrócić po tych paru miesiącach, czuł się dziwnie pusty... Jakby przyzwyczaił się do złośliwego towarzystwa i przestało mu ono przeszkadzać, a wręcz ubogacać dzień. Myśli te ponownie go uderzyły, jednak nie dał na swojej twarzy poznać tego w żaden sposób, że w ogóle kiedykolwiek takie u niego wystąpiły. Zajęło go to jednak na tyle mocno, że w pierwszej chwili nie zrozumiał tego, co do niego powiedziała. Pajęczy przyjaciel... Nie był pewien, o czym dokładnie mówi, ale miał też już przygotowaną odpowiedź. Westchnął tylko cicho, wyrażając swój zawód wobec świata, że nie mógł pogrążyć się w tych swoich rozmyślaniach nad relacją, jaka łączy go z rogaczką. Krzywił się w myślach na fakt, że przecież sam zaczął tę wymianę zdań, aby zmusić dziewczynę do zapomnienia o zimnie oraz zmęczeniu.
- Nasz wspólny pajęczy znajomy... - mruknął krótko, mrużąc przy tym oczy i wbijając wzrok w arystokratkę - Sądziłem, że to ty jesteś większą indywidualistką. Tymczasem powołujesz się na cudze opinie.
Pokręcił krótko głową, uznając, że nie warto ciągnąć tematu jakoś dłużej. Po spożyciu posiłku od Seamair, postanowił wyruszyć znów w drogę, co jak wiedział, spotka się zapewne z niezadowoleniem ze strony różowowłosej. Ale nie mogli sobie pozwolić na jeszcze dłuższy postój, żeby nie zastały ich kompletne ciemności. Trzeba było rozbić obozowisko i wypocząć na dalszą wędrówkę... Postanowił zignorować jej komentarz na temat stopy ludzkiej postawionej w okolicy, miał bowiem świadomość, że w takich miejscach zwyczajnie nikt nie chodzi. Bo nie ma po co. On wybrał taką trasę specjalnie dlatego, że wiedział, iż nie znajdą tutaj ani żywej duszy, czy też śladów po nich. Nie słyszał o tym, by znajdowało się tu coś cennego, również nie było to znane miejsce do odwiedzenia dla turystów, zatem mógł z całą pewnością stwierdzić, że nie postanęła tu stopa ludzka od przynajmniej bardzo dawna. Ale nie miał tego siły tłumaczyć arystokratce, zamiast tego odniósł się do jej stwierdzenia na temat magii. Czy on uważał ją za rzecz czysto użytkową? No nie wyobrażał sobie innego podejścia, była to wszak jedynie dziwna, niemożliwa do wyjaśnienia przez naukę energia, z której oni korzystali. Nie było w niej nic niezwykłego poza tym, że wymykała się naukowcom spod mikroskopów.
- Bo magia to nie zabawka. Może ją wykorzystać jako broń, czy jako narzędzie... Ale ja nie zamierzam rozleniwiać się przy jej użyciu.
W ten sposób postanowił pozostawić ją bez dalszego wyjaśniania czegokolwiek, ruszył bowiem w dalszą drogę. Czuł chłód otaczającego go świata, czuł ból w stopach i rwące mięśnie, które sygnalizowały protest całego ciała... Czuł fizyczny wysiłek, który mógłby ukrócić w jednej chwili. Czuł jednak również dziwną satysfakcję, bowiem to w takich chwilach łamie się swoje granice. Chciał to przeżyć, chciał się zmęczyć, a potem paść na ryj i odpocząć. Inaczej co miałby o sobie myśleć... Magia by mu to odebrała.

Gdy ten chciał już ruszyć na dobre, zorientował się, że wcale nie słyszy za sobą kroków. Obrócił się więc po paru metrach, akurat po to, aby spostrzec, jak dziewczyna wychyla się nieco w kierunku doliny, przyglądając się świetlistemu spektaklowi, jaki się tam rozgrywał. Nie skomentował tego, nawet tego, że zdawało mu się, jakby słyszał jakieś westchnienie z jej strony. Wciągnął tylko powietrze i czekał cierpliwie, a gdy ta się odwróciła, natychmiast ruszając, aby nie dowiedziała się, że widział jej (jak mu się zdawało) zachwyt. W głębi ducha jednak poczuł ukłucie satysfakcji... Nawet nie był pewien czy dlatego, że w ten sposób udowodniła się jego racja, czy dlatego, że arystokratce rzeczywiście się to spodobało. Ta druga opcja zdawała mu się mocno dziwna, więc po chwili po prostu skupił się na marszu, kierując ich ku miejscu noclegu. Na miejscu bez zwłoki rozstawił obóz i wskoczył do środka, zostawiając w ten sposób dziewczynę samą. Rzucił jej jedynie przeciągłe spojrzenie na koniec, nie dowierzając, że ta chce rozpalać ogień. On sam był zmęczony i zmarznięty, wolał już w spokoju wygrzać sobie posłanie w namiocie. Wpakował się więc do niego, do tego cichego i ciemnego świata, który odgradzał go cienkimi ściankami od zawieruchy na zewnątrz. Rozłożył wszystko co trzeba i legł w środku, wzdychając oraz próbując samemu się wyciszyć. W jego głowie kołatała jedna myśl... Sen. Chciał pójść spać, ignorując wszystko to, co dzieje się na zewnątrz. Przez połę namiotu jednak, gdy tylko otwierał nieznacznie oczy, widział przebijający się blask ognia i zastanawiał się wtedy, co Seamair robi na zewnątrz. Ile jeszcze zamierza tam siedzieć, czy trzyma ją tam ciepło, czy jedynie upór aby nie pokazać, że się myliła... Zdawało mu się, że w pewnym momencie usłyszał kroki na śniegu, a sam ogień zgasł. Nie był jednak pewien, rozmyślania bowiem doprowadziły go wreszcie do senności, której próbował się poddać. Niedoczekanie, bowiem gdy tylko próbował zasnąć, tę spokojną ciszę i dźwięk zawodzącego wiatru przerwało otwieranie namiotu. Wróciła do środka. Odetchnął jakby głębiej, czekając cierpliwie i nie dając żadnego znaku, że nie śpi. Gdy wreszcie zaś wszystko ucichło, co znaczyło, że arystokratka najprawdopodobniej położyła się spać, otworzył jedynie nieznacznie oczy, znów świecąc nimi w ciemności. Leżał tak przez dłuższą chwilę, uświadamiając sobie, że skądś już kojarzył tę sytuację. A tak... Ledwie wczoraj dygotała niemożebnie, przeszkadzając w spaniu zarówno jemu, jak i sobie. Zmrużył oczy uświadamiając sobie, że prędzej, czy później będzie musiał zrobić to samo, co wczoraj, aby dziewczyna nie zamarzała znowu. Bez słowa więc przerwał wreszcie iluzję, że śpi.
- Noc cieplejsza, niż wczoraj nie będzie.
Wymamrotał pod nosem, mocno zmęczonym i niezadowolonym głosem, po czym westchnął cicho i odwinął swoje własne koce, śpiwory i wszystko to, co chroniło go od chłodu. Narzucił to znów na nią, tak jak wczoraj i zamarł, wpatrując się zielonymi ślepiami w dach namiotu. Zastanawiał się, czy arystokratka w ogóle nie śpi, czy może ten gest z jego strony przejdzie niezauważony... Nie miałby nic przeciwko temu. Teraz jednak to on miał problemy z zaśnięciem, pogrążając się w różnych myślach z całego dnia. Wszystkie te rozważania, które porzucił i dusił wcześniej, teraz wracały ze wzmożoną siłą. Zrobiło mu się również nieco chłodniej przez fakt, że musiał rozerwać swój "kokon", ale to akurat nie było problemem. Błąkała mu się jedynie gdzieś myśl, że gdyby arystokratka uczyniła podobnie, mogłoby być i cieplej, natomiast wątpił, by zdobyła się na coś takiego. Oznaczałoby to jeszcze bardziej niezręczną bliskość, niż teraz. On sam pewnie miałby opory przed czymś takim. Cóż, rzucił on ich obu w sam środek lodowego piekła. O ile mógł czuć się odpowiedzialny za Seamair, bo nie przygotował jej rzeczywiście należycie w imię wyjątkowo wymyślnego żartu, tak nie mógł oczekiwać, że miałoby to działać w obie strony. Wiercił więc dalej sufit namiotu, drgający na wietrze, myśląc nad dosłownie wszystkim i niczym, zbyt zmęczony aby dusić w sobie niewygodne myśli, nie widząc również w tym większego celu.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Gdy w końcu temat dyskusji, zboczył na dziedzinę bliższą moim sercom, Christopher postanowił go uciąć. Być może z jego ust nie padły słowa takie jak „koniec tematu” czy „nie będę o tym mówić”, ale nie musiały. Za odpowiedź wystarczyło wyraźne spięcie oraz narzucenie szybszego tempa marszu. Dla mnie ten temat zdecydowanie nie był zakończony, tym bardziej że w tej dziedzinie miałam silne argumenty, którymi mogłam zagrać przeciw postawie Dachowca. Znałam go też, na tyle dobrze, iż wiedziałam już jak „wyprowadzić cios” i zmusić swego Ochroniarza, do głębszego rozważenia tematu magii. Wiedziałam jednak, że moment był nieodpowiedni, bo aktualnie kotowaty zwyczajnie nie chciał słuchać. Szkoda zatem mojej energii, której zasoby musiałam teraz znacznie rozmyślnej lokować. Zdecydowanie nie była to moja kapitulacja a jedynie odroczenie walki na dalszy plan. A z tego, co zapowiadał Strażnik, miałam jeszcze mieć całkiem sporo czasu na prowadzenie z nim dysput. Było w tej myśli coś przerażającego, gdy ponownie dopadała mnie świadomość, ile czasu mieliśmy przetrwać w swoim towarzystwie. Byłoby mi zdecydowanie łatwiej znieść to wszystko, gdyby była to misja, zadanie zlecone przez Stowarzyszenie.
Nadal nie potrafiłam odnaleźć się w rzeczywistości, w której warunki dyktował Christopher. Bycie pozbawioną kontroli i wiedzy o tym, gdzie tak naprawdę to wszystko ma nas doprowadzić, wytrącało mnie z równowagi... lecz również, z czego niejasno zaczynałam zdawać sobie sprawę, budziło pewną wewnętrzną ciekawość.
Dokładałam starań, aby te mnożące się we mnie odczucia, pozostawały niewidocznymi dla oczu Strażnika. I tak już wystarczająco wiele satysfakcji zyskał przez ten krótki czas.

Nie często dopadały mnie wahania i wątpliwości, a już na pewno nie przy wykonywaniu tak prostych czynności, jaką było wejście do namiotu... Kolejny dzień i kolejna próba... udowadniająca mi jak bardzo potrafiłam komplikować sobie życie. Czemu nie byłam w stanie zignorować myśli o tym, kto czekał za barierą w postaci ściany materiału? Byłoby znacznie łatwiej, gdyby u mojego boku miał spoczywać ktoś całkiem obcy, zamiast Strażnika, który wolą rozkazu Arcyksięcia, nagle wkroczył do mojego życia. Który nieproszony, stał się częścią układanki, na jaką składała się moja codzienność. Nawet jeśli fragment, zawierający jego osobę, został w niej upchnięty siłą, to nieubłaganie zaczynał być postrzegany jako część całości. W dodatku nie dzięki temu, że z czasem zaczynał dopasowywać się do wzorca, w którym się znalazł... I to właśnie świadomość tego była najgorsza. Gorsza nawet od tylu nieskutecznych prób, mających na celu pozbycie się intruza. Że też miałam szczęście, trafić na kogoś równie upartego co ja sama... a to zawsze zdawało mi się być czymś niemożliwym.

Wyglądało na to, że los okazał mi, choć odrobinę łaski, gdyż Dachowiec zdawał się, być pogrążony we śnie. Zdziwiło mnie to co prawda, bo sama raczej wybudziłabym się, już przez samym odgłosie otwierania poły namiotu. Może był bardziej zmęczony, niż dawał to po sobie poznać? Świadomość tego, że już spał pozwoliła mi odrobinę się odprężyć. Nadal czułam ciepło, co świadczyło o tym, że mój plan w uprzednim wygrzaniem się przy ogniu okazał się sukcesem. Nawet jeśli efekt miał być krótkotrwały, to miałam nadzieję, że pozwoli mi na szybsze zaśnięcie. Byle tylko usnąć, a potem jakoś to będzie. Właśnie tej myśli zamierzałam się trzymać, zanurzając się głębiej pod warstwy swego posłania. Z chwilą, gdy już miałam wkroczyć na ścieżkę swej sennej podróży, ciszę panującą w namiocie zmącił głos zielonookiego. Sama od razu otworzyłam oczy i odruchowo zwróciłam twarz w stronę źródła dźwięku. A zatem wcale nie spał... Ten fakt przyjęłam z wyraźnym niezadowoleniem. Gdy skupiłam się na treści wypowiadanych przez mężczyznę słów, westchnęłam cicho, po czym sama również podzieliłam się z Dachowcem swoim prognozami dotyczącymi temperatury.
-Przypuszczam, że im dalej będziemy zapuszczać się w okolice gór, tym zimniej będzie. Więc nie liczę już na cieplejsze.
Miałam dopowiedzieć coś jeszcze, ale moją uwagę zajął szelest materiałów i ruch ze strony Strażnika. Nie spodziewałam się ponownego gestu życzliwości z jego strony, traktując poprzedni jako jednorazowy wybryk? I dlatego, mimo iż cała sytuacja miała miejsce zaledwie poprzedniego dnia, nie w porę zrozumiałam intencje mężczyzny. Gdy znów opadło na mnie jego własne posłanie, razem z nim spadł też ciężar niezręczności... znów przygniatający mnie do ziemi z mocą, która sugerowałaby, iż posłanie utkano z żelaza... Było też za późno na podjęcie protestu... w końcu tak jak z wędrówką, liczyłam, że również na chłód uda mi się zahartować, widać jednak Dachowiec musiał w to wątpić. Już wczoraj wyduszenie z siebie prostego „dziękuję” było trudne... dziś z jakiegoś powodu nie mogłam się na nie zdobyć, jakby w obawie, że tym prostym słowem naruszę jeden z filarów, które podtrzymują moją rzeczywistość...
Trwaliśmy zatem w ciszy, o ile można za nią uznać nieustanne łopotanie materiału i szum wiatru. W końcu po minutach, które nieznośnie rozwlekały się w tej przedziwnej atmosferze, do głowy przyszło mi coś, co miało, choć w części zagłuszyć, niezręczne i kalekie poczucie wdzięczności...
Zacisnęłam palce na grubej pelerynie, którą nosiłam na płaszczu, w tej samej chwili ta zaczęła przeistaczać się w to, czym była pierwotnie, czyli niewielką czerwoną wstążkę. Tą właśnie wstęgę ułożyłam na wierzchniej warstwie okrycia, które dzieliłam z kotowatym. Nie trwało długo, a niewielki skrawek materiału przeistoczył się w grube i wyjątkowo puchate futro, którego rozmiar z powodzeniem można było przyrównać do rozłożonego koca. Magiczna wstęga miała swoje ograniczenia, ale po części dało się je obejść, o ile myślało się nieszablonowo. Uznałam, że zrezygnowanie z jednej z wierzchnich części garderoby na rzecz wspólnego okrycia, będzie wystarczającym wyrazem mojej własnej podzięki. Chcąc uniknąć większej dawki niezręczności, zaraz po tym odwróciłam się tak, alby być zwróconą plecami do srebrnowłosego. Skupiłam się wyłącznie na tym, aby zasnąć... Tej nocy Morfeusz nadspodziewanie szybko wysłuchał moich próśb i wsłuchana w świst wiatru usnęłam.

Był powód, dla którego w mojej sypialni gościło potężne łoże, mimo iż zajmowałam je w pojedynkę. I wygoda nie była ku temu jedyną przesłanką. Z tak obszernego posłania, znacznie trudniej było spaść, kiedy toczyło się walki, z tym, co ściągały na ciebie sny... Budzenie się w środku nocy w skotłowanej pościeli, wisząc na krawędzi łóżka, nie było dla mnie niczym wyjątkowym... Wówczas ponownie okrywałam się pierzyną i zasypiałam dalej. Podobny stan nawiedził mnie również dzisiejszej nocy. Nie bardzo pamiętałam o czym śniłam, ale zaczęłam niespokojnie pomrukiwać i wiercić się przez sen. Wydawać by się mogło, że zrzucenie z siebie tak wielu warstw okrycia i to w dodatku ciężkich powinno stanowić nie lada wyzwanie...ale okazałam się całkiem zdolna w tej materii. Niestety niosło to ze sobą nieuchronne konsekwencje, jakimi było wystawienie się na chłód. Nadal, będąc otępiona sennością, w krótkim przebłysku świadomości, pochwyciłam pierwszy z wierzchu koc i zarzuciłam go na siebie, po czym przewróciłam się na drugi bok, aby szczelnie się nim owinąć. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przeszkoda, jaką nagle napotkałam. Jeśli byłabym w ten czas, choć odrobinę przytomna, odsunęłabym się jak oparzona, na sam skraj namiotu. A najlepiej na kraniec innej krainy… Jeśli tylko zdawałabym sobie sprawę, że właśnie przywarłam do pleców Strażnika. Instynktownie skuszona tym, co tak trudno było odnaleźć w tym miejscu, czyli odrobiną ciepła. Głupotą zdawało się, pozwolić jej umknąć, gdy już wpadła mi w ręce… tyle logiki postanowił wykazać mój pogrążony we śnie umysł. Przez chwilę kręciłam głową, marszcząc przy tym nos, który został zaatakowany przez futro na kołnierzu płaszcza, który miał na sobie mężczyzna. Aby uchronić się, przed natrętnym łaskotaniem zsunęłam się nieco niżej, opierając głowę o ramie Dachowca, po czym w najlepsze spałam dalej.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Christopher nie spodziewał się tej nocy już zbyt wielu niespodzianek, a tu proszę. Zignorował ogólnie rzecz ujmując słowa Seamair, uznając, że cisza będzie najbardziej wymownym sposobem na przekazanie jej wesołej nowiny, że ma rację. Im dalej w góry, tym zimniej będzie, rosnąć też będzie prawdopodobieństwo burz śnieżnych. A tych wolałby uniknąć, nawet jeżeli w teorii powinny mu być tak bliskie... W końcu podczas jednej z nich się narodził. Może jednak właśnie dlatego czuł wobec nich większy respekt, niż inni. W każdym razie chwilę milczenia znów przerwało szamotanie, które drażniło jego uszy. Mężczyzna miał już zwrócić podopiecznej uwagę, aby przestała się szamotać i poszła wreszcie spać, ale niepodziewanie sam poczuł, że coś ląduje na nim. Rozwarł nieznacznie swoje świecące ślepia, mierząc w milczeniu spoczywający na nim materiał wzrokiem. Nie był pewien, cóż to znowu za diabelstwo, zapewne jakiś kolejny magiczny gadżet... Ale nie mógł protestować. Zmrużył nieco ślepia, niepewny tego co odpowiedzieć, po czym ostatecznie po prostu westchnął cicho, przymykając je, aby pójść spać. Był zmęczony tym dniem. I tym wyjazdem... A z drugiej strony dawał mu wypoczynek. Mruknął wręcz z niezadowoleniem na myśl o tym i spróbował zasnąć, co przyszło mu na pewno sprawniej, niż przeważnie ma to miejsce u Seamair.

I spał tak przez długi, długi czas, ciesząc się chwilą wytchnienia od rzeczywistości. Jego sny nie miały tu większego znaczenia... Przeważnie nawet ich nie pamiętał, przeważnie były mocno zwyczajne. Przeważnie. Teraz też rzeczywiście były, chociaż arystokratka u jego boku nie mogła się cieszyć takim spokojem, jak on. Był zmęczony wędrówką, toteż samo mamrotanie i szamotanie się kobiety obok niezbyt go przejęło. Już poprzedniej nocy spostrzegł, że ta zbyt spokojna we śnie nie jest, toteż teraz tym bardziej nie było co robić sobie nadziei, że będzie inaczej. Tak więc postanowił ignorować to, skupiając się na własnych marzeniach sennych. Ale cóż, kontaktu fizycznego przepuścić nie mógł. Czując nacisk na plecach natychmiast rozbudził się jak oparzony, w pierwszej chwili nieco spinając. Była to wyćwiczona reakcja, która raz czy dwa uratowała mu życie. Musiał pozostać czujny, nawet we śnie. W pierwszej chwili umysł podpowiadał mu właśnie że jest to atak. Niespodziewanie, z zaskoczenia, toteż miał ochotę wyrwać się. Jedynie ciężkie okrycie powstrzymało go od tego impulsu, a dalej już zaczęły do niego wracać wspomnienia z rzeczywistości. Gdzie jest, co robi, kto leży za nim... Zamarł na moment. Dotarło już do niego, że to nie żaden zabójca, pojawiła się jednak myśl, że sama arystokratka może coś kombinować. Ta jednak zniknęła wraz z tym, jak wsłuchał się i usłyszał cichy, głęboki oraz spokojny oddech... Seamair spała. Mężczyzna po dłuższej chwili myślenia o tym się wręcz zmieszał, bo nie miał pojęcia, co się właśnie wydarzyło. Spojrzał przez ramię na rogaty łeb dziewczyny, który wsparł się na nim. Jego mina wskazywała, że nadal podejrzewa ją o jakiś podstęp, ale po paru minutach jedynie westchnął cicho i pogodził się z tym dziwacznym losem. Czuł się wyjątkowo niekomfortowo w owej pozycji, ale potrafił zgadnąć, co zaspana dziewczyna szukała w tej mroźnej krainie. Ciepła. Cóż za ironia, że miała je znaleźć u strażnika zwanego Szronem, pomyślał sam Szron. Mężczyzna wreszcie zdecydował się wrócić do spania i zapomnieć o tym, kto przylepił się do jego pleców. Budzenie jej teraz i przeżywanie jeszcze większej niezręczności było ponad jego siły... Więc dachowiec jedyne, co zrobił, to okrył ją nieco szczelniej, by ona sama się nie zbudziła czasem i spróbował pójść spać. Czuł się cholernie obco i niewygodne, bo nie zdarzyło mu się jeszcze zasypiać w takich okolicznościach. Ale paradoksalnie wbrew temu, czego się spodziewał, usnął dość szybko...

Rano przyszedł wreszcie ten czas, kiedy oboje musieli wstać i stawić czoła temu, do jak niecnych rzeczy dopuściła się Seamair, zdradzając de facto ich wielomiesięczny konflikt. Strażnik postawił na wymowne milczenie. Pozwolił spać arystokratce nieco wręcz dłużej, niż powinni, nie mogąc się zdobyć na wybudzenie jej. A gdy ta wreszcie się zaczęła budzić, postanowił udawać, że zrobiła to jako pierwsza. Po pierwsze nie chciał zaczynać tego tematu, po drugie był ciekaw jej reakcji. Ta ciekawość nieco łagodziła jego wewnętrzne spięcie nagłą bliskością z osobą, która jawiła mu się jako wróg. Nawet jeżeli ta bliskość była tak znikoma, to było to dla niego czymś kompletnie obcym nawet z bliskimi, których wielu nie miał, a co dopiero z nią. Już zaś po wybudzeniu się ich obu, gdy zebrali się i wreszcie postanowili wyruszać, czym prędzej opuścił namiot i zabrał za szykowanie posiłku. Przebiegło mu to w niezręcznej ciszy, o ile sama Seamair nie odezwała się w żaden sposób. Po wszystkim popędził ich dalej na szlak bez zbędnych ceregieli. Ruszyli zboczem jednej z gór dalej na północ, ku celowi ich podróży. Myśli strażnika jednak stopniowo przestawały skupiać się na pierdołach, jak nocleg w namiocie, a zaczęły na kwestiach poważnych. Takich, jak pogarszająca się pogoda. Co jakiś czas spoglądał w górę, nie dzielił się jednak swoimi spostrzeżeniami... Przynajmniej na razie.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Od zawsze mnie i Strażnikowi trudno było znaleźć wspólny język. Nie licząc, rzecz jasna tych konwersacji, które w głównej mierze składały się wzajemnych docinków i złośliwości. Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy stanowiłoby to mniejsze wyzwanie, gdybym potrafiła lepiej rozróżniać całą gamę westchnięć i pomroków, do których kotowaty tak często się uciekał. Tego rodzaju dźwięki, zwykle były kojarzone z rozdrażnieniem, ale Christopher zdawał się znacznie rozszerzać skalę ich zastosowań. Potrafiłam rozróżniać te wynikające ze zniecierpliwienia czy irytacji, ale wiele nadal pozostawało zagadką. Rozmyślania nad mrukliwym dialektem zielonookiego w końcu zaprowadziły mnie do krainy snu.

Wydawać by się mogło, że noc upłynęła spokojnie, zapewniając wytchnienie i ucieczkę od wszystkich problemów. Tak właśnie powinno to działać... ale ostatnim czasem wiele rzeczy nie chciało, funkcjonować tak jak trzeba... Lecz ostatnim czego mogłam się spodziewać, była zdrada, jakiej nieświadomie dopuściłam się na samej sobie... Zdrada, której piętno miało ze mną pozostać, jakby ktoś wypalił je w moim umyśle rozżarzonym żelazem...

Gdy powoli wybudzałam się z sennego letargu, towarzyszyło mi poczucie pewnej błogości. Ów stan można było traktować za niemały luksus, bowiem jego osiągnięcie wymagało spełnienia kilku warunków. Jednym z nich było choćby naturalne przebudzenie się, czyli takie, w którym udziału nie brały czyjeś wołania i pretensji, albo zawodzenia magicznego zegara. Wówczas oprzytomnienie opadało na ciało i umysł z miłą i leniwą łagodnością, która przyprawiała o dobry nastrój. Pamięć o tym, gdzie i w jakiej sytuacji się znalazłam, powracała do mnie wyjątkowo opornie. Podobnie zresztą, jak i bodźce z otoczenia. Była jednak rzecz, która nie dawała mi spokoju... miarowy ruch, który sprawiał, że to, co miałam przed oczami, kołysało się nieznacznie, przyprawiając mnie o uczucie podobne do dryfowania... Nie przeszkadzało mi to, ale jednak... było w tym uczuciu coś znajomego, ale jednocześnie niewłaściwego... choć nie wiedziałam jeszcze dlaczego. Zaczynały docierać do mnie kolejne bodźce, które tylko utwierdzały mnie w tym niejasnym przeczuciu, że coś było nie tak... Wiedziałam, że choć leżało mi się teraz tak miło, musiałam w końcu otworzyć oczy i skonfrontować się z rzeczywistością (na którą zdecydowanie nie byłam gotowa).

Gdy delikatnie uchyliłam powieki, faktycznie dotarło do mnie, że świat kołysze się w rytmicznym góra-dół... a dźwięk który do tej pory wpisywałam w melodię wiatru, w rzeczywistości był oddechem... który nagle stał się dla mnie równie głośny co dzwon w miejskiej kaplicy. Słyszałam go zbyt blisko... a gdy reszta moich zmysłów w końcu wzięła się w garść, ze zgrozą mogłam stwierdzić, że czułam na skórze, nikłe muśniecie cieplejszego powietrza. Równocześnie z momentem olśnienia, poczułam jakby ktoś, rzucił na moje ciało magiczny paraliż. Dosłownie zamarłam, leżąc bez najmniejszego ruchu i szeroko otwartymi oczyma wpatrując się przed siebie. Wiedząc już nieodwracalnie, iż to, co mam przed sobą, nie mogło być górą koców i posłań, których kształt do złudzenia przypominał zarys „ludzkiej” sylwetki.
Fale paniki, jakie zaczęły mnie zalewać, nabierały coraz większego rozpędu i mocy... rosnąc w mojej głowie do rangi katastroficznej. Byłam pewna, że podczas ostatniej misji, kiedy nieprzyjaciel zagłębił mi ostrze w brzuch...przyjęłam ten fakt ze zdecydowanie mniejszą trwogą.

Poczułam w sobie niespodziewany przypływ wiary, gdyż w myślach zaczęłam na zmianę prosić i przeklinać wszelkie znane mi bóstwa, aby okazało się, że nadal śpię... A gdy już wiedziałam, że nie mogę liczyć na taką dozę łaskawości, przekułam treść swych błagań o to, aby to Dachowiec nadal spał i to wyjątkowo mocno.
Posiadanie dwóch serc zdawało mi się teraz większym przekleństwem niż zwykle, gdyż obawiałam się, że już ich samo dudnienie, mogłoby obudzić nawet umarłego... Po chwili, która rozciągała się w wieczność, zrobiłam jedyną rzecz, jaka wydawała się ratunkiem w tej absurdalnej sytuacji. Wsłuchawszy się w miarowy oddech Christophera, wybrałam moment, aby delikatnie się od niego odsunąć. Cały ten proces przypominał nieco powolne skradanie się do ofiary, tyle że w swoim rewersie. Jeszcze nigdy w życiu, nie przykładałam tyle uwagi, do tego, aby moje ruchy były równie miękkie, spokojne i bezszelestne.
Moja cała nadzieja, leżała tylko i wyłącznie w tym, że Strażnik się nie zbudzi a wówczas, sama będę mogła udawać, iż całe zajście zwyczajnie nie miało miejsca.
Nie miałam jednak pojęcia, jak zareaguję, jeśli w trakcie manewru ewakuacji, nagle zobaczę utkwione w sobie kocie ślepia... W tym momencie plasowało się to na piedestale moich największych obaw i lęków... Z każdą upływającą sekundą i zwiększającym się między nami dystansem, kotłowało się we mnie coraz więcej nowych emocji... czułam jak policzki, zaczynają mnie piec i nie była to zasługa mrozu... Czułam się zażenowana. Zwłaszcza faktem, że całe zajście było ewidentnie moją winą... bo w końcu to ja, najwyraźniej przeturlałam się na teren wroga...
W głowie miałam mętlik...
Panika, jaka się we mnie zrodziła, zdawała mi się jednocześnie czymś naturalnym i słusznym, a z drugiej strony śmiesznym i niedorzecznym. Starałam się przytłumić emocje i odwołać się do chłodnej logiki... Nic takiego się nie stało. Po prostu kręciłam się przez sen i zawędrowałam dalej, niż powinnam. Co więcej, cała ta sytuacja, mogła zostać zamieciona po przysłowiowy dywan... bo wyglądało na to, że kotowaty nawet się nie zbudził.
Przypatrywałam się teraz Strażnikowi z wyjątkową intensywnością, gdy w moim umyśle zaczęły rosnąć nowe obawy. Zdałam sobie sprawę, że jeśli nie uda mi się „ochłonąć” to samym swoim stanem, wzbudzę jakieś dziwne podejrzenia. Niestety osiągnięcie wewnętrznego spokoju, było cholernie trudne. Zwłaszcza po tym, jak w mojej głowie skrystalizowała się nowa wyjątkowo trwożna refleksja... Nawet jeśli, nie obudził się teraz, to skąd miałam mieć pewność, że nie stało się to w nocy? Czy moje nadzieje, na ukrycie całego zajścia miały okazać się złudne? Z drugiej jednak strony, gdyby był świadomy, tego, co zaszło, to przecież by zareagował. Musiałby.
Nie widziałam logicznej przyczyny, która miałaby powstrzymać zielonookiego przed obudzeniem mnie i odepchnięciem od siebie w zaistniałym scenariuszu. To spostrzeżenie przyniosło mi delikatne tchnienie ulgi. Postanowiłam udawać, że niezręczna sytuacja zwyczajnie nie miała miejsca, było to jedyne słuszne rozwiązanie. I jedyne, dzięki któremu mogłam uniknąć spalenia się ze wstydy...

Tego poranka byłam wyjątkowo milcząca i sprawiałam wrażenie na pochłoniętej własnymi myślami. Co nie odbiegało od prawdy. Proste czynności takie jak poranna toaleta, pakowanie czy przygotowanie posiłku tego dnia traktowałam z dozą obojętności, wykonując je niemal automatycznie. Nie wiedziałam, co było gorsze, sam fakt, że doszło do podobnej sytuacji, czy raczej to jak bardzo się nią przejmowałam... Przyszła Wiedźma zdecydowanie nie powinna zatruwać sobie myśli, czymś tak głupim. Później starałam się przekuć swoją frustrację w coś pożytecznego, rozmyślając nad tym, czy byłoby możliwym stworzenie eliksiru wywołującego trwałą amnezję...



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Mogło to wyglądać, jakby Christopher spał, ale w istocie nie spał. Wszystko dokładnie słyszał... A raczej słyszał jedynie nieznacznie szurnięcia i generalnie delikatne poruszenie, a dopiero jego wyobraźnia dopowiadał mu całą resztę. Nie było to bowiem trudne do wyobrażenia sobie, co teraz przeżywała arystokratka. Dachowiec sam teraz przeżywał lekki szok, że udało mu się tak spokojnie spać mimo kontaktu fizycznego z drugą osobą, a tym bardziej z osobą, której zdecydowanie nie powierzyłby swojego życia. W myślach niemalże mruczał z niezadowoleniem, nawet nie na samą sytuację, a na sam fakt, że nie potrafi się do niej ustosunkować aż do tego stopnia, że zostawił ją taką, jaka jest, co zaowocowało dzisiejszym porankiem. Seamair obudziła się w spokoju... Nie było krzyku, ani gwałtownego zerwania się, Christopher miał jednak ten przywilej że słyszał wręcz, jak oba serca jej kołatały. Nie było to trudne, bowiem lodowe pustkowia potrafiły być bardzo ciche z rana, w przeciwieństwie do nocy, gdy zawodzący wiatr przesłaniał niemalże wszystko. Mężczyzna wytrwał nieruchomo, co był bardzo trudne w momencie, gdy musiał udawać, że śpi. Z jednej strony gdyby pokazał, że jest przytomny, ta sytuacja stałaby się wyjątkowo niezręczna. A z drugiej strony był ciekaw jej miny, gdyby to zobaczyła. Z doświadczenia wiedział, że tego rodzaju szok skutecznie ją usadzał na jakiś czas. Ale nie mógł się przemóc... Wyobraził sobie jednak ni mniej, ni więcej jej przerażenie. Odsunęła się tak powoli i ostrożnie, że niemal tego nie zauważył, choć trudno było przeoczyć nagłe zimno, które uderzyło w miejsce, gdzie wcześniej przylgnęła. Trwał jak skała, aż wreszcie ta opuściła namiot... A jakieś piętnaście minut później on sam, pozostawiając ją w niezręcznym milczeniu. Dobrze wiedział, co teraz sobie myślała i co przeżywała, on bowiem w jakimś stopniu zapewne przeżywał to samo. Udawał jednak, że niczego nie spostrzegł, aż wreszcie cały dzień wędrówki zszedł im w ciszy nienaturalnej nawet jak na nich. I dopiero wieczorem, tuż przed snem, gdy nieco już ochłonął, przyszło mu na myśl, by znów zabawić się jej kosztem.
- Następnym razem łaskawie nie gnieć mi tak ogona.
Mruknął, wzdychając cicho i wpatrując się w sufit namiotu. Tak, jak zwykle podzielił się z nią własnym okryciem. Postanowił pozostawić biedną arystokratkę samą sobie z tą zapewne ciężką dla niej nowiną, że strażnik o wszystkim wiedział. I mógł sobie tylko wyobrażać, jaka gonitwa myśli w jej głowie wybuchnie... I było mu wręcz szkoda, bo wyobrażał sobie, że kobieta nie wyśpi się tej nocy.

Od tamtego feralnego wieczoru minęły cztery dni. Cztery dni wędrówki, w trakcie których Christopher wciąż oswajał się z myślą, że nie jest tu sam, a z czarownicą, którą nie tak dawno wyrzuciłby chętnie do rzeki. I było to uczucie dziwne i mu nieznajome, głównie wtedy, gdy musiał z nią nocować pod jednym namiotem. Zawsze jednak, gdy jego zimny jak dotąd umysł zbaczał za bardzo na myśli o tym, przywoływał go na właściwe tory, myśląc sobie, że musi przecież kontrolować trasę. I musi kontrolować też pogodę. Mieli pecha... Śnieżyca była już pewna i czuł w powietrzu napięcie, które miało wybuchnąć z niemal całą pewnością dzisiaj. O ile wcześniej ukrywał tego ten fakt przed arystokratką, tak z czasem ona sama mogła wyczuwać, że coś jest nie tak. Jak nie przez obserwację nieba, to przez obserwację samego Christophera, który z każdym dniem coraz częściej ku niebu spoglądał. I był on wyjątkowo niezadowolony z tego obrotu spraw... Wiedział bowiem, że dzieli ich od celu naprawdę mało. Widząc w pewnym momencie odpowiednie miejsce, które osłoniłoby ich w miarę przed zasypaniem, zwolnił wyraźnie i odwrócił się do Seamair. Wiatr gwałtownie wzmógł się w ciągu ostatnich paru godzin, a niebo pociemniało. Nie mieli co dłużej zwlekać.
- Dzisiaj bez żadnych ognisk.
Rzucił do niej twardo, co jednak niknęło nieco w podmuchach wiatru. Ledwo mogli siebie słyszeć. Ten chwilę przyglądał jej się, aby ocenić jej stan, lecz niezbyt długo, aby nie narazić się na kąśliwe uwagi dotyczące sprawdzania prognozy pogody. Chociaż i tak zapewne mu nie podaruje. Zajął się więc czymś, co wychodziło mu w tej całej wyprawie najlepiej i postanowił przypilnować, by oboje nie zginęli w trakcie tak ekstremalnej pogody, jak ta. Podszedł do zbocza i wystawił jedną ze szmat w górę, aby sprawdzić kierunek wiatru. Ta próbowała wyrwać się na południe. Obejrzał się jeszcze raz na Seamair, po czym zaczął rozbijać namiot, stawiając go tak, by możliwie najbardziej uniknąć przysypania. Mroźny wiatr nawet jemu dał się we znaki, gryząc uszy oraz nos, a w zasadzie całą twarz, przez co o niczym innym teraz nie marzył, jak po prostu skryciu się przed nim. Mężczyzna po wszystkim zwyczajnie bez pytania chwycił za rzeczy Seamair, które ta najprawdopodobniej zrzuciła i wsadził je do środka. Nawet gdyby chciała bawić się w ognisko, to zostałoby zwyczajnie zdmuchnięte.
- Na co czekasz?!
Krzyknął do niej przez wiatr. Było to dość niespotykane, bowiem Christopherowi bardzo rzadko zdarzało się krzyczeć. Oczywiście podniesienie głosu było podyktowane przez hałas, ale i tak mógł ten głos wydać jej się obcy. Dawał tylko do zrozumienia, że skoro nawet taki mruk jak Szron musiał krzyczeć, to może sytuacja jest nieciekawa.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Tego dnia zajęcie czymś myśli było wyjątkowym wyzwaniem. Nawet gdy próbowałam zgłębić się, w świecie alchemii okazało się to jednym wielkim fiaskiem. Tliło się we mnie zdecydowanie zbyt wiele emocji, aby móc skupić się na skomplikowanych formułach. Gdybym w podobnym stanie miotała się po swojej pracowni, zapewne większość przeprowadzanych przeze mnie reakcji dałaby wybuchowy efekt... świetnie obrazujący to, co działo się w moim umyśle. Ponownie uderzył mnie fakt, jak wiele nerwów i energii marnuję, na samo myślenie o tym, co się wydarzyło. A przecież, nie stało się nic takiego... A w każdym razie usłużna wyobraźnia, podsunęła mi kilka znacznie gorszych i „mroczniejszych” scenariuszy, przy których aktualne wydarzenie można było z czystym sumieniem skwitować jako „nic takiego”. Jednocześnie znienawidziłam swoją fantazję, za to, że w ogóle była w stanie podsunąć mi do głowy jakieś gorsze alternatywy.
Gdyby ktoś wiedział o dręczących mnie problemach, nie zdziwiłoby go wcale, że czułam tego wieczora opór przed pójściem spać... Ponownie rozpaliłam ognisko i pozostałam przy nim zdecydowanie zbyt długo. W końcu jednak udało mi się uciszyć wewnętrzne demony na tyle, aby zawlec się do namiotu i bez zbędnych słów zakopać się w posłaniu. Łudząc się myślą, że kolejny dziań okaże się lepszym od dzisiejszego... Chciałam po prostu zasnąć i zostawić to za sobą. Ot, tak.
Jak się okazało nie było mi to dane... Komentarz, jaki rzucił Christopher, przyprawił mnie o dreszcze, podobny efekt uzyskałby, wrzucając mi za kołnierz kostkę lodu... Ale to było pierwsze wrażenie... moja własna zaborcza natura, zwyczajnie nie mogła pozwolić na to bym zamarła w szoku, po tym, jak spełniły się moje najgorsze obawy. Wiedział... Ale z całą pewnością, nie spodziewał się, że ta wiedza właśnie miała się stać dla niego zgubna.
Do tej pory leżałam zwrócona plecami do Dachowca, teraz jednak odwróciłam się w jego stronę, po czym uniosłam się na łokciach, tak aby móc spojrzeć na Strażnika z góry. Spojrzenie, którym go obdarzyłam, można było przyrównać do rangi tych spojrzeń, jakimi należało uraczyć zabójcę swego rodu... (ale w moim przypadku, zabójca mej familii doczekał się znacznie cieplejszych spojrzeń, choć wówczas fakt jego zbrodni nie był mi jeszcze znany).
-Nie wiem, co martwi mnie bardziej... fakt, że nieświadomie sprowadziłam Cię do roli poduszki... Czy raczej to, że przez całą noc na to nie zareagowałeś... Do cholery mogłeś mnie obudzić...
W ostatniej części mojej wypowiedzi mógł poczuć autentyczny wyrzut. Właśnie dał mi powód, abym poczucie winy, którym na razie obarczałam jedynie siebie, teraz mogła podzielić również na jego konto. Ta cała sytuacja była dostatecznie niezręczna, ale można było ją ukrócić... czego jednak nie zrobiono, co tylko w moim mniemaniu pogorszyło sytuację.
Na usta cisnęło się jeszcze, aby „następnym razem po prostu mnie wybudził”, ale samo „następnym razem” było czymś, co zdecydowanie nie chciało przejść mi przez gardło.
Tak, tej nocy nie przespałam niemal wcale. Lecz miałam nadzieję, że moje słowa sprawiły, że nie tylko ja miałam dziś problem z zaśnięciem.

Z upływem kolejnych dni, odnosiłam wrażenie, iż atmosfera zaczyna robić się coraz bardziej burzliwa i nie chodziło tu jedynie o pogodę. Każdy miał swój próg wytrzymałości, a ja balansowałam na krawędzi własnego. Co było tego przyczyną? Najłatwiej byłoby uznać, że to wina działającego mi na nerwy kotowatego... W przeciągu ostatnich dni byłam zdana na jego towarzystwo i miałam szansę zaobserwować sporo rzeczy, które zwyczajnie mnie irytowały. Tak jak, choćby nawyk ciągłego oglądania się na mnie... jakby tylko czekał, aż w końcu utknę w jakiejś śnieżnej dziurze czy zaspie... albo, że zniknę nagle zdmuchnięta porywem wiatru. Byłam przekonana, iż po tylu dniach wspólnej wędrówki to ostatnie całkiem by go ucieszyło. Zapewne już nie raz przeklinał się, za pomysł zabrania mnie z sobą na „małą wycieczkę”. Ja mogłam jedynie przeklinać swoją słabość do hazardu i liczyć na tym, że po tym doświadczeniu się jej wyzbędę. Albo chociaż raz na zawsze zapamiętam sobie, by nie zawierać, zakładów będąc pijaną...

Byłoby prościej, gdybym potrafiła być z sobą mniej szczera... wówczas mogłabym spokojnie obarczać wszystkimi winami Strażnika. Niestety wiedziałam, że moim największym problemem byłam ja sama... a dokładniej to, że w swym aktualnym położeniu miałam zbyt wiele czasu na zadręczanie się najróżniejszymi myślami i problemami, którymi w natłoku codziennej rutyny i obowiązków starałam się skrzętnie unikać. Znajdowanie sobie czegoś stale do roboty, do tej pory zdawało się niezawodną strategią. Lecz tutaj? To Christopher wiódł prym, ja nadal snułam się za nim jak cień.
Z kolei nie miałam wątpliwości, że podłożem dla rosnącego rozdrażnienia Strażnika była po prostu moja osoba. Ewidentnie przecenił własną wytrzymałość, względem tak zintensyfikowanej dawki mojego towarzystwa.

Po upływie czterech kolejnych dni, moje nadzieje na przyzwyczajenie się do chłodu zaczynały powoli gasnąć... Mimo iż w poprzednie dni uparcie powtarzałam sobie, że to musi być kwestia czasu... przestawałam w to wierzyć.
Wisiało nad nami załamanie pogody, wiedziałam to równie dobrze co i sam Dachowiec, z tym że sama podchodziłam do tego faktu znacznie mniej nerwowo. Nie znałam pełni mocy tutejszego żywiołu i zapewne dlatego nie czułam przed nim takiego respektu jak sam Strażnik. Tyle że to nie dotyczyło jedynie nadchodzącej nawałnicy, większość problemów i przeszkód, z którymi musiałam się mierzyć... rozpatrywałam w zupełnie inny sposób. Znałam siebie, swój upór i siłę, które potrafiły zaburzać mi skalę podobnych problemów. Taka już byłam i wątpiłam, by cokolwiek mogło to zmienić.
Już miałam zaprotestować względem zakazu rozpalania ogniska, lecz w dosłownie tej samej chwili, podmuch wiatru dosłownie zmusił mnie do ruszenia się z miejsca. Nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś niewidzialny właśnie popchnął Cię przed siebie. Aż odwróciłam się do tyłu, aby sprawdzić, czy na śniegu nie pojawiła się czasem nowa partia śladów. W śniegu nadal tkwiły jedynie nasze własne ślady, chociaż dojrzeć można było ich niewiele, gdyż wiatr zdarzył już przysypać te starsze.
Zapatrzyłam się w krajobraz za nami, niebo nabierało mrocznej barwy, a porywy wiatru stały się widoczne przez ruch wirujących warstw śniegu. Coś ewidentnie wisiało w powietrzu.

Jako że nie mogłam zająć się tym, co robiłam zazwyczaj w trakcie rozbijania obozu, to też czy kocur sobie tego życzył, czy nie, pomogłam mu w rozstawieniu namiotu. Przez poprzednie dni przypatrywałam się temu, w jaki sposobów to robi, dostatecznie dokładnie, by nie musieć pytać go o instrukcje.
Przez cały ten czas mroźny wiatr smagał niczym rasy batem, widziałam jak na moim ubraniu i kosmykach włosów, które wymknęły się spod kaptura, osadza się coraz więcej śnieżnych drobin. Tak, zdawałam sobie sprawę, że to wszystko zmierza w złym kierunku. Z pewną obawą zerkałam na mocowania namiotu, zastanawiając się, czy wytrzyma, albo jak jeszcze można by go zabezpieczyć. Po chwili dobiegł mnie jednak krzyk Christophera... i od razu poczułam w nim coś więcej niż tylko chęć przekrzyczenia samego wiatru. Zmarszczyłam brwi i przez czas kilku uderzeń serca tylko przypatrywałam się zielonookiemu. W końcu jednak ruszyłam do namiotu, uznając, że nie ma najmniejszego sensu zdzierać sobie gardła na mrozie. Zaczekałam zatem aż i sam „kierownik wycieczki” znajdzie się we wnętrzu schronienia, by zaraz po tym odezwać się do niego.
-Nie mam zamiaru dawać się na siebie drzeć. Szczególnie że nie jestem winna załamaniu się pogody, które komplikuje twoje „wakacyjne” plany.
Słowa te wypowiedziałam wyprostowana, na tyle na ile pozwalało w tym momencie sklepienie namiotu. Dopiero po wyrzuceniu ich z siebie, usiadłam w kącie, zabierając się za rozpakowanie swoich rzeczy.
Nie byłam pewna czy śnieżyca, była jedyny powód jego złości. Za nagłą nerwowością mogło kryć się znacznie więcej... ale wątpliwym było, aby Strażnik, nagle zapragnął zdradzić co tak naprawdę go gryzło. Cóż nie było w tym nic dziwnego, sama również nie byłam do tego skłonna. Problem polegał na tym, że oboje znaliśmy swoje reakcje na tyle dobrze by widzieć i czuć, że coś było nie tak.
Z niezadowoleniem popatrywałam na różowe kosmyki, które zdarzyły zrobić się mokre od topniejącego śniegu, również wierzchnia warstwa ubrania stała się nieprzyjemnie wilgotna. Tęskniłam za żarem ogniska bardziej niż dotychczas... szczególnie że przez ostatnie dni mogłam porządnie się wygrzać przed zaśnięciem.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Mężczyzna tak naprawdę nie spodziewał się żadnych więcej słów od Seamair po tym, jak pochwalił jej się swoim dokonaniem nocnym, a raczej brakiem ich. O ile można to tak nazwać. Nie obudził jej, to fakt... Nie był nawet pewien, czemu tego nie zrobił, to też fakt. Nie był nawet pewien, jak miał odpowiedzieć, gdy kobieta nagle się do niego odwróciła i zaczęła mierzyć go wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem, wypominając bierność, której sam do końca nie rozumiał, był to fakt. Fakty nagle zaczęły zdradzać jak dotąd wyrachowanego i pewnego siebie dachowca, który wcześniej pełnił rolę zimnogłowego gbura w ich relacji. To on zawsze kierował się żelazną logiką i zasadami, nie zaś odczuciami, których nie potrafił zrozumieć. Być może fakt ten sprawił, że jakakolwiek relacja z kimkolwiek sprawiała mu pewien kłopot... Była zagadką, której nie potrafił za nic rozwiązać i cały czas gubił się, z dnia na dzień coraz bardziej. Co więc miało kierować nim, gdy postanowił odpuścić arystokratce nieprzyjemnych pobudek, gdy ta zapuściła się zdecydowanie zbyt daleko? Może lenistwo, może złośliwość (miał w końcu świadomość, że ją też to zaboli), a może coś jeszcze. Strażnik w jednej chwili uciął wszystkie kotłujące się w nim myśli jednym westchnieniem i zebrał się, aby jakoś odpowiedzieć czarownicy.
- Co wolałaś bardziej? Spać spokojnie całą noc i nie klekotać zębami, przeszkadzając w śnie również mi, czy bym ciebie wywalił za fraki w środku nocy, bo śmiałaś mnie dotknąć? Nie zachowuj się jak dziecko, ludzie zbijają się przy niskich temperaturach.
Pod koniec w jego głos wstąpiło lekkie zniecierpliwienie, kontrastujące mocno ze spokojem, jaki starał się zachować przez poprzednią część wypowiedzi. Dopiero po chwili uświadomił sobie również, że zamiast odgryźć jej się, starał się znormalizować to, co tam w zasadzie zaszło. I chyba robił to bardziej przed sobą, niż przed nią... Kolejne westchnienie, które wyrażało lekkie zażenowanie obwieścilo, że strażnik zapragnął iść spać. Przymknął oczy, starając się zasnąć... Gryzło go jednak to, że mimo wydawania odgłosów irytacji oraz zażenowania, nie były te emocje skierowane do Seamair. Kierował je ku samemu sobie, bo czuł się sobą trochę sfrustrowany.

Minęły więc następne cztery nieszczęsne dni, a po nich nastała śnieżyca. Wreszcie kulminacja tych złych oznak, które obserwował Christopher przez cały czas... Spodziewał się raczej, że Seamair w tym momencie stanie w miejscu i będzie ewentualnie próbować rozpalić ognisko, ale o dziwo nic takiego się nie stało. Mężczyzna spojrzał na nią nieco skonsternowany, gdy ta zaczęła rozkładać razem z nim ten prosty namiot. Prosty, a jednak nie pokazywał jej, jak to się robi, a mimo to wykonała to całkiem sprawnie i bez błędu. Pozostawił to więc bez komentarza i postanowił zadbać, by ich bagaże nie spędziły na zewnątrz minuty dłużej, niż to potrzebne. Podobnie zresztą jak oni nie powinni, dlatego wkrótce znaleźli się pod dachem namiotu, atakowanego ze wszystkich stron dzikim wiatrem przywodzącym na myśl uderzenia jakiś mistycznych stworów. W namiocie wszystko nieco przycichło i było cieplej o tyle, że nie wiał wiatr... Ściany namiotu zawzięcie drgały jednak i dawały do zrozumienia, że niewiele im trzeba, aby się załamać, wystawiając ich na śmiertelne warunki. Dachowiec czuł niepokój w głębi serca. Nie był pewien, czy nie przysypie ich i jak wtedy z tego wyjdą... A obrażona czarownica bynajmniej nie pomagała. Strażnik spojrzał na nią nieco zdziwiony, gdy ta dumnie wyprostowana zaczęła coś farmazonić o krzyku i wyżywaniu się.
- O czym ty bredzisz? - prychnął cicho - Mam do ciebie szeptać w środku śnieżycy?
Zabrzmiało mu absurdalnie to, co właśnie powiedziała... Nie obarczał jej przecież za nic winą. Obarczał ewentualnie siebie oraz pecha, a Seamair tutaj problemu raczej nie stanowiła. Wyprawę odbyłby tak czy siak, z nią czy bez niej. I może go rozpraszała trochę i jednak irytowała, a raczej irytowała go własna nieporadność we wróceniu na poprzednie tory ich relacji... No i może stanowiła trochę problem, ale miał też gdzieś głęboko poczucie, że cholernie by się nudził.
- Część lepiej zdjąć.
Dodał po chwili już spokojnie, samemu rozpinając swój najbardziej wierzchny płaszcz oraz ściągając czapkę, która odsłoniła jego zmierzwione od noszenia jej nieustannie włosy. Obie te rzeczy wnieść mogły do jego posłania tylko wilgoć z racji tego, że pokryte były nie tak cienką warstwą śniegu. I momentalnie drgnął wraz z tym, jak dodatkowa porcja chłodu owinęła go, gdy pozbył się części okrycia. Zmrużył nieco oczy i rozwinął swoje śpiwory, czując, że będzie to jedna z gorszych nocy tej wyprawy. Temperatura potrafiła tu dopiec... Bardzo dopiec. To, co mieli dotychczas to ledwie przedsmak tego, co dzieje się podczas śnieżycy. Mężczyzna więc czym prędzej wpełz do środka, przykrywając się skostniałymi od zimna dłońmi i spoglądając zielonymi ślepiami to na wejscie, to na arystokratkę, która sama szykowała się. Mimo, że na zewnątrz szalało i rozmowa mogła być utrudniona, czuł, że nie jest jeszcze tak bardzo zmęczona, a cisza mogłaby go tylko bardziej zirytować. Ostatnio coraz mniej lubił zostawać z własnymi myślami.
- Łazisz poddenerwowana... - mruknął, mrużąc nieco oczy - A to, co tu mamy to nie są wakacje.
Nie do końca przynajmniej, jak cisnęło mu się na usta. Christopher bardzo szybko zrozumiał, że stwierdzenie "chodzisz poddenerwowana" można by prędzej użyć przeciwko niemu, ale było już trochę za późno.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Mimo upływu dni i nabywanego doświadczenia wędrówka nie stała się lżejsza. Być może winne temu były coraz to niższe temperatury, których nie sposób było zignorować? A może przyczyną stał się nadbagaż? Co prawda, żadne z nas nie wzbogaciło się przez te ostatnie dni o rzeczy materialne, których ciężar mógłby utrudniać marsz, lecz miałam wrażenie, że zarówno ja sama, jak i Dachowiec, ciągniemy ze sobą pewnego rodzaju bagaż emocjonalny. Ciężar myśli i niewypowiedzianych słów... który z dnia na dzień coraz mocniej się nawarstwiał. Co gorsza, dopadało mnie też coraz mocniejsze poczucie dezorientacji... relacja łącząca mnie ze Strażnikiem zawsze wydawała się łatwa i oczywista. W końcu wyrosła na narzuconych odgórnie rozkazach oraz wzajemnej niechęci. Przez cały ten czas zdawało mi się, że oboje przestrzegamy pewnych niespisanych zasad, które wykreowały się gdzieś w trakcie naszego koegzystowania.
Teraz jednak gdy okoliczności, skazał mnie, na taką „zażyłość” z Różanym Strażnikiem zaczynałam dostrzegać i to coraz wyraźniej, że część owych zasad zaczyna być łamana. Z kolei inne sytuacje zwyczajnie wykraczały poza wyobrażalny dla mnie schemat. Brak zrozumienia był dla mnie niczym drażniący cierń, tkwiący gdzieś głęboko pod skórą. Pewne rzeczy zwyczajnie powinny być niezmienne. Trwanie w wyuczonych schematach dawało pewne poczucie stabilności i bezpieczeństwa... Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że w moim życiu jest całkiem sporo takich schematów. Codziennej rutyny, która dawała mi poczucie celu i zajmowała myśli. Teraz, odcięta od swych „rytuałów” czułam się na swój sposób zagubiona. Nieustanie zastanawiałam się też, ile z tej dopadającej mnie niepewności może zostać dostrzeżone przez srebrnowłosego.
Głowiłam się również nad tym, co takiego jeszcze mnie tu trzyma... czy mój narcyzm aż tak zaburzał działanie logiki? A może coś wyzwoliło we mnie jakiś wewnętrzny masochizm, który uznawał powolną transformację w żywą kostkę lodu za świetną zabawę? Winowajczynią mogła okazać się również ciekawość, która nie mogłaby znieść faktu, że nie dowiedziałam się, gdzie miała nas zawieść ta cała wędrówka. Był też, jeszcze jeden podszept w mojej świadomości, cichy i mało znaczący. Myśl o tym, że po moim zniknięciu ten przeklęty kocur zostałby tu sam. Coś w tym scenariuszu mnie mierziło... zapewne był to fakt, iż wówczas nieustanie zastanawiałabym się, czy Christopher dosłownie zmienił się w bałwana, za którego go miałam. Być może był w swoim żywiole, ale zdołałam już nie raz dostrzec, że chłód i jemu dawał się we znaki. Ale z nas dwojga on przynajmniej wiedział, na co się pisał i miał czas, by się na to przygotować... dalej byłam na niego wściekła za tą „niespodziankę”.

Naprawdę nie docierało do mnie wyzwanie, które postanowiła przyjąć pogoda... Gdy wmawiałam sobie, że przecież zimniej już być nie może, ta robiła wszystko, aby udowodnić mi w jak wielkim jestem błędzie. Śnieżyca była niezaprzeczalnym dowodem na to, że musiałam poważnie narazić się jakimś niezbadanym siłom, które władały Krainą... gdybym tylko wiedziała jak, to z chęcią odpokutowałabym swoje grzechy w zamian za ustanie tej cholernej zawieruchy. Byłam nerwowa i być może wpływało to na mój osąd, bardziej niż byłam skłonna to przyznać. Doszłam do tego wniosku, po tym, jak Dachowiec zareagował na moje oskarżenie. Porzuciłam więc temat, zajmując się teraz czymś, co stanowiło absolutny priorytet, zapewnieniem sobie, choć krztyny ciepła.
Pomysł rozstania się z choćby skrawkiem odzieży budził we mnie poczucie buntu, mimo że logika jasno tłumaczyłam, że przesiąknięta garderoba może jedynie zadziałać na moją szkodę. Mimo to z oporem zsunęłam z ramion długą pelerynę, czapkę, a następnie rękawiczki, których strata zabolała najmocniej. Moje palce nieustanie drgały z zimna, co do tej pory skrywały grube rękawiczki.
Nie chciałam się kłaść, dlatego na tyle na ile było to możliwe, usypałam swój bagaż na coś w rodzaju oparcia. Owinąwszy się, najszczelniej jak tylko mogłam, przybrałam pozycję pół leżącą. Przytknęłam dłonie do ust, starając się ogrzać je własnym oddechem. Świadomość, że w moim wnętrzu dalej kryła się, odrobina ciepła była jakimś pocieszeniem, marnym, ale zawsze...
Nigdy nie miałam równie wielkiej ochoty czegoś podpalić... lecz byłam świadoma tego, jak mogłoby zakończyć się wywołanie we wnętrzu namiotu choćby niewielkiego płomyka. Mimo to pokusa pozostawała.

Przeszywające zimno nie stanowiło jedynego problemu, jaki niosła ze sobą śnieżyca, w parze z nią był jeszcze wiatr, którego podmuchy i zawodzenie, dosłownie zaczęły przyprawiać mnie o dreszcze. Wzdrygałam się mimowolnie przy każdym mocniejszym zrywie, który trząsł ścianami naszego schronienia i wypełniał moją głowę serią dźwięków, której nikt nie byłby w stanie uznać na przyjemnie. Marzyłam o tym, by mieć teraz przy sobie gramofon i kolekcję ukochanych płyt. Niestety nie mogłam zapewnić sobie takiego luksusu, w roli alternatywy rozbrzmiał głos Christophera. Kilka miesięcy wstecz, samo brzmienie tego głosu potrafiło wpędzić mnie w irytację, tak teraz cieszyło mnie, że zielonooki stara się wypełnić słowami tą wyjątkowo głośną ciszę.
-A dziwisz mi się? Jedyne co robię od kilku dni to snucie się po twoich śladach. Nie wiem gdzie i po co zmierzam. A taka niepewność jak najbardziej może wpędzić człowieka w irytację. Jedyne co wiem, to że robi się coraz zimniej... a ten fakt jakoś nie bardzo jest w stanie mnie ucieszyć. Zresztą sam też chodzisz napięty, jak struna która zaraz może trzasnąć.
Stwierdzenie, że „łażę poddenerwowana” zdało mi się tak oczywiste, że aż absurdalne, przez co miast złości w jakiś sposób zdołało mnie rozbawić.
Prychnęłam cicho, nim odniosłam się do jego dalszych słów. Jednocześnie swoją uwagę skupiłam na próbie oswobodzenia palca z pierścienia, który zdawał się przymarzać mi do skóry. Mortis Anulum zawsze zdawał się nienaturalnie chłodny, lecz teraz jego kontakt ze skórą zwyczajnie stawał się bolesny. Zwykle nie rozstawałam się z magiczną biżuterią, lecz teraz musiałam poczynić wyjątek.
-Gdyby to były wakacje, to jako organizator zebrałbyś ode mnie bardzo krytyczną ocenę.
W myślach dokonałam szybkiego podsumowania, które składałoby się na recenzję całej tej wycieczki, zawahałam się, jednak gdy przekorna cześć mojej natury postanowiła pochylić się nad pewnym pozytywnym wrażeniem, jakiego zdołałam doświadczyć.
-Tylko... kilka naprawdę zjawiskowych widoków, jest czymś, co zasługuje na uznanie. Ta cała biel buduje niezwykły kontrast.
Powodem, dla którego tyle czasu spędzałam po zmroku przy ognisku, była chęć ogrzania się, lecz przy okazji poświęcałam ten czas na obserwacje nieba. Gwiazdy zdawały się świecić w tym miejscu ze zdwojoną mocą. Było w tym coś upajającego. Nie przyznawałam się do tego głośno, ale obserwacja nieboskłonu niemal zawsze dostarczała mi radości. Nawet w czasie szalejącej burzy, było w tym coś wyzwalającego.
Otrząsnąwszy się z obłoku wspomnień, pospiesznie dodałam.
-Cała ta wyprawa zdecydowanie bardziej przypomina obóz przetrwania...
Po raz kolejny skuliłam się instynktownie, gdy wyjątkowo silny podmuch wiatru zatrząsł całym namiotem. Ile mogły znieść te cienkie ściany? Czułam, że tej nocy nie raz będę jeszcze powtarzać sobie to pytanie.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Westchnął cicho, kręcąc przy tym głową i poprawiając swoje okrycie, które miało zapewnić mu trochę izolacji od chłodu na zewnątrz. Mimo wszystko jednak, śnieżyca to było coś, co wymagało... Niesamowitego doświadczenia i wytrwałości. Miał nadzieję, że rozbił namiot w wystarczającym miejscu, aby ich nie przysypało, ale tego nie mógł być przecież pewien. Liczył również, że lata hartowania jego ciała dadzą mu wystarczająco sił, aby przetrwać najgorszą burzę, chociaż też nie mógł być pewien, czy jego rogata towarzyszka poradzi sobie tak dobrze. Przecież całą tę drogę obserwował, że nie była dostosowana do tego typu wędrówek. Christopher przed wyjazdem liczył cicho na to, że uda im się uniknąć burzy, ale niefortunnie los okazał się mieć inne plany co do niego i Seamair. Tak więc teraz siedzieli zziębnięci w namiocie, pośrodku wichury, która testowała w każdej sekundzie wytrzymałość zaczepów namiotu... I wszystko to go trochę denerwowało, bo zwyczajnie się martwił o ich życie. Mógłby rzeczywiście skorzystać z portalu Seamair, ale raz, że pewna doza dumy nie pozwalała mu na to, a dwa, że nie dotarliby wówczas do celu. A cel ten był dla niego dość istotny.
- Jesteśmy w środku śnieżycy... Dziwi ciebie, że robi się zimno? - spytał niezadowolony, poruszając palcami i starając się je rozgrzać - Oh bardzo mi przykro, że wystawiłabyś mi jedną gwiazdkę...
Prychnął na koniec, z lekkim niedowierzaniem, że coś takiego powiedziała. Przede wszystkim to nigdy nie zamierzał być organizatorem wycieczek, a poza tym dziwiło go, iż arystokratka sugerowała w ogóle, że mogłaby go obchodzić jej opinia co do warunków wycieczki. Był tu w konkretnym celu i zabrał ją w konkretnym celu, nie musiało jej się podobać... Chociaż też z jakiegoś powodu zniechęcająca była trochę myśl, że miałby tę drogę przebyć sam. Teraz na przykład musiałby tkwić w tym namiocie bez nikogo. I nawet, jeśli osoba obok niego to była Seamair, to i tak było to lepsze, niż modlenie się w ciszy, by coś ciebie nie przysypało w nocy. Mężczyzna przymknął na moment oczy, gasząc tym samym dwa ogniki majaczące w ciemnościach, zaraz jednak do jego uszu doszła lekka korekta oceny, jaką czarownica wystawiła jego wyprawie. Uniósł nieco brwi i zerknął w jej kierunku niezbyt dowierzając. W ten sposób nawet nie wiedział, czy rzeczywiście zamierzała go tylko obrazić, czy wyrażała swoją szczerą opinię.
- Ludzie rzadko podróżują tymi okolicami. Praktycznie w ogóle. Wielu z nich woli tak jak ty, używać portalów i omijać to wszystko.
Pokręcił głową zniesmaczony, po części na postawę wspomnianych ludzi, a po części na własne słowa. Uświadomił sobie, że zabrzmiało to, jakby się jakoś rozczulał nad widokami... Nie miał artystycznej duszy, to na pewno, dlatego było bardzo niewiele miejsc, które mogły go zachwycić. Śnieżne góry, jako jedne z niewielu, budziły może nawet i nie zachwyt, ale respekt do nich, podobnie zresztą jak sama śnieżyca, mimo że była ogromnym problemem. Westchnął ciężko i skierował całą głowę w kierunku rogatej, mierząc ją wzrokiem.
- Jesteś nieprzyzwyczajona do tego i tyle. - skrzywił się nieco - Jest to trudna trasa, to fakt... Ale za dwa dni dobiegnie końca. Będąc szczerym to jesteś balastem, ale podróżowanie tędy samotnie może być udręką.
Na koniec postanowił odpowiedzieć na jej wielokrotnie wypowiedziane i niewypowiedziane pytanie, nawet jeżeli mocno mu się to nie podobało. W trakcie przerwy, kiedy nie miał kontaktu z nią, uświadamiał sobie wiele rzeczy i jedną z nich było chociażby to, że samemu zaczął się nudzić lub raczej dopiero uświadomił sobie, że się nudzi. Brakowało mu towarzystwa, być może nawet konkretnie rogatej i teraz zapewne też by było, ale niechętnie mu było to przyznać. Natomiast doszedł do wniosku, że nie ma sensu przed sobą tego faktu ukrywać, bo to dziecinne.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Siedzieliśmy w ciemności, pośród której jedynymi punkcikami światła były oczy Dachowca. Po tych wszystkich nocach powinnam już przywyknąć do tego widoku, ale tak się nie stało. Były czymś trudnym do zignorowania i nie raz przyłapałam się już na tym, że przyglądam im się, intensywniej niż powinnam. W tych chwilach liczyłam jedynie na to, że zdolność Strażnika do widzenia w ciemnościach nie jest u niego aż tak rozwinięta, aby był w stanie wyłowić z mroku coś więcej niźli sam zarys mojej postaci. Chociaż w swym ekwipunku miałam lampkę, której źródło światła stanowiły luminescencyjne kryształy, zatem nadawała się no użycia w namiocie, to nie sięgnęłam po nią ani razu. Ciemność zdawała się w tym wypadku lepszą alternatywą, niż delikatny półmrok, który wydobywałby zbyt wiele niezręcznych faktów. W mroku łatwiej było wyobrazić sobie, że jak zawsze zasypia się samotnie. Tak było łatwiej, ale zmysły i tak nie pozwalały się omamić takimi wizjami. Każdej nocy, nim zmorzył mnie sen, wsłuchiwałam się w miarowy oddech leżącego obok mnie Strażnika, próbując odgadnąć, czy ten już śpi, czy też nie. Spokojny oddech był milszą „kołysanką” od upiornego zawodzenia wiatru.

Nagłe oburzenie ze strony Dachowca bawiło mnie. Czyżby spodziewał się z mojej strony innej reakcji? A co więcej, od kiedy zaczął się niby przejmować moim zdaniem? Najwyraźniej tak intensywna dawka mrozu, była w stanie zaszkodzić nawet komuś u kogo lód i śnieg stanowiły cześć natury...
-Owszem dziwi... bo kiedy wydaje mi się, że zimniej już być nie może pogoda łaskawie pokazuje, że się myliłam. To nie są moje klimaty, więc nie mam wiedzy niezbędnej do tego, aby określić czy coś utrzymuje się w granicach normy, czy też dawno ją przekracza.
Co innego, gdybyśmy znajdowali się teraz w Malinowym Lesie, którego naturę zgłębiałam od lat i potrafiłam poruszać się po nim równie swobodnie co każda zamieszkująca go dziko bestia. Miejsce, które zawsze tętni życiem i odkrywa swe sekrety przed tymi, którzy wiedzą jak ich słuchać i wypatrywać. Dawno temu, obiecałam sobie dbać o ten las, po tym, jak sama znalazłam w nim kawałek świata, który mogłam określić jako swój własny.
Sposób, w jaki wypowiadał się Christopher, zaczął sprawiać, że nieco inaczej spoglądałam na ten lodowy gościniec. I choć dalej nie rozumiałam, jak można czerpać przyjemność z zamarzania żywcem, aby doświadczać tego miejsca... to zaczęło do mnie docierać, że jego stosunek mógł nie różnić się wiele od mojego własnego, jeśli chodziło o Malinowy las. Puszcza też potrafiła być nieprzystępna i groźna, zwłaszcza gdy zbaczało się z odpowiednich ścieżek. Nie jeden wędrowiec skończył żywot w grzęzawisku albo zabójczych uściskach co agresywniejszych roślin. Knieja dla wielu Lustrzan stanowiła miejsce, w które nie zapuszczał się nikt, kto nie został do tego zmuszony...
a ja właśnie tak myślałam o miejscu, w którym sama się znalazłam.
Nie czułam się teraz szczególnie komfortowo z własnymi przemyśleniami, to też powróciłam do dyskusji z kotowatym.
-Owszem podróżowując, w taki sposób można wiele przegapić. Ale portale mają też wiele zalet. Pozwalają dotrzeć w miejsca, które dla wielu pozostaną niedostępne. Można w krótkim czasie odwiedzić najróżniejsze lokalizacje i poświęcić im tyle czasu ile się chce. Dają poczucie wolności.
Zaakcentowałam ostatnie słowa, bo miały dla mnie szczególną wartość. Chociaż, nie miałam zamiaru tłumaczyć Christopherowi, jakim błogosławieństwem było dla mnie objawienie się tego właśnie magicznego talentu. Jaką radością stał się dla dziewczyny, która niemal całe swe życie spędziła w uwięzi, zamknięta wśród murów twierdzy, którą niegdyś miała za dom.
-W tym konkretnym wypadku, możliwe, że podróżującym wcale nie brak cierpliwości, a jedynie tej części natury, która cieszy się na myśl o potencjalnych odmrożeniach.
Postanowiłam stanąć w obronie tych wszystkich, którym zimno dawało się we znaki w podymnym stopniu co i mnie samej. Chociaż, gdyby dano mi sposobność i czas, aby należycie przygotować się na tą wyprawę, wyglądałoby to zupełnie inaczej...ta świadomość nadal mi dokuczała. Gdybym mogła, się przygotować jak trzeba, to kotowaty nie usłyszałby ani słowa narzekań, no może z wyjątkiem tych dotyczących jego towarzystwa nie zaś panujących warunków.

Ucichłam na chwilę, trawiąc treść słów, które właśnie do mnie dotarły. Poczułam jak, niewielki płomyk nadziei właśnie wezbrał na sile, po tym, jak w końcu poznałam termin naszego dotarcia do celu (jakikolwiek miałby on być, o czym przekonam się już za dwa dni.) Lecz dalsza część wypowiedzi Strażnika, a szczególnie ta, w której określono mnie, mianem balastu już nie przypadła mi do gustu. Głownie dlatego, że wiedziałam, iż nie mija się to z prawdą. Może i byłam kulą u nogi, ale to sam Christopher skazał się na takie niewygody.
Nie miałam zamiaru pozostawić tej kwestii bez komentarza.
-Nie świadczy to najlepiej o liście Twoich kontaktów towarzyskich... skoro musiałeś, zdecydować się na zabieranie ze sobą kogoś, kto stanowi balast. A ponoć to mi brakuje znajomych...
Pokręciłam głową, przydając temu gestowi teatralnej dezaprobaty. Nadal w głowie nie mieściło mi się, że Dachowiec nie zdołał znaleźć sobie lepszej alternatywy towarzystwa. Albo, że był aż tak uparty, decydując się zabierać mnie ze sobą, głównie po to, by móc się na mnie pomścić za dawne przewiny. Bo jaki jeszcze miałby być tego powód?

Każdy centymetr odsłoniętej skóry zaczynał mnie nieprzyjemnie piec od mrozu. Była to w chwila, w której uświadamiałam sobie, że samo powietrze potrafi sprawiać ból. Skuliłam się mocniej, starając się naciągnąć szal jak najwyżej na twarz. Opuściłam głowę i objęłam się ramionami, starając się jakoś powstrzymać drżenie całego ciała. Zaczęłam też rozważać, wgryzienie się w szalik, tylko po to, by nie zacząć z zimna szczękać zębami...
Kolejny zryw wiatru zatrząsł namiotem, jednocześnie testując jego wytrzymałość. A mnie zaczęły nachodzić wątpliwości, czy ta warstwa płótna da radę stawiać opór śnieżycy... Zdawałam sobie sprawę, z tego, co nam grozi, lecz nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałabym zginąć gdzieś pod śnieżnym grobowcem. Nawet jeśli było to całkiem realne zagrożenie, to nie brałam go w pełni na poważnie. A to z racji, tego, iż zaplanowałam sobie zupełnie inny scenariusz, jeśli chodziło o mój własny zgon.
-Nie wiem, co tam wyznajesz, ale jeśli czarny scenariusz takiej sytuacji zakłada, zostanie pogrzebanym przez śnieżny masyw, to lepiej dobrałabym towarzystwo na resztę wieczności.
Żartowanie na temat śmierci przychodziło mi łatwo, szczególnie gdy mowa była o mojej własnej.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Pokręcił krótko głową, myśląc przez chwilę nad jej słowami. Rzeczywiście no mogło to dla kogoś nieobeznanego być niepojęte, jak zimno może być. Temperatury tutaj zawsze biły rekordy i nie było to nic dziwnego. Ta śnieżyca na zewnątrz zdecydowanie nie należała do największych, jakie mogły tu się przytrafić.
- Śnieżyca ta jest jak najbardziej normą. - odparł jej, wbijając wzrok w wejście do namiotu - A temperatury potrafią spadać nawet bardziej. Nie jeden trup leży zamarznięty pod tymi śniegami.
Zmrużył nirco ślepia, przypominając sobie opowieści. Oczywiście nie mógł tego zweryfikować, bo nieboszczyków już daawno przysypały grube warstwy śniegu, ale wierzył im na słowo. Sami mogli skończyć w ten sposób, jeżeli nie dopisze im wyjątkowo szczęście tej nocy. W głowie kotowatego znów rozbrzmiała złośliwa myśl, że mimo relacji jaka go łączy z Seamair, nie miał nikogo lepszego, u boku kogo mógłby umrzeć. Bo zwyczajnie nie miał nikogo, cóż za okrutna i przygnębiająca myśl... Wyrwał się z myśli i zaczął słuchać jej wywodu na temat turystów, odmrożeń i innych bzdetów. Rzeczywiście, góry są nieprzystępnym miejscem, ale może to nawet ich zaleta. Aby ktoś mógł nacieszyć się ich dzikością musiał naprawdę się postarać i natura w pewien sposób nagradzała go, gdy przeszedł wszystkie próby. Oby i oni przeszli tę próbę.
- Może i tak... Ale wielu już zdążyło pożałować zbytniego polegania na magii. Nie wszystko się da i nie wszystko powinno rozwiązywać się w ten sposób.
Skrzywił się nieco. Mogło to brzmieć jak zazdrość biorąc pod uwagę, że sam nie miał praktycznie magicznych zdolności poza lekkim przymrożeniem przy dotyku, ale on tego tak nie postrzegał. Była to dla niego kwestia charakteru by nie odbierać drogi na skróty, gdy rozchodziło się o takie coś jak obcowanie z naturą i własnymi limitami. Jakaś jego część chciała się pomęczyć i tyle, udowodnić sobie coś. Nie miał tak naprawdę zgrabnego wyjaśnienia dla niej, dlaczego nie używają portali... Dlatego liczył, że zbywanie jej w końcu sprawi, iż znudzi jej się zadawanie pytań.

Wsłuchał się w jej słowa na temat jego znajomych i westchnął cicho, wypuszczając z ust obłoczek pary. Nie miał żadnej zgrabnej odpowiedzi na to. Chwilę jeszcze myślał, jak wyjść z takiego czegoś, ale finalnie się po prostu poddał.
- Zgadza się, nie świadczy. Ale też nikt nie mówił, że wziąłem ciebie dlatego, że mogłabyś być przydatna. Wtedy wziąłbym alpinistę.
Pokręcił głową i osunął się nieco w dół, przykrywając szczelniej śpiworem. Jego słowa i myśli go przytaczały... Było mu zimno, a mimo to czuł się jakby coś go parzyło. Od zewnątrz był to chłód, a od wewnątrz jego własna dusza i myśli, które protestowały mu, gdy zaczynał mówić na głos co mu na nich leży. Czuł się źle że to wszystko wywalał na wierzch, a z drugiej strony czuł jakąś ulgę... W czasie gdy nie widział się z nią te parę tygodni rosła w nim jakaś nieprzyjemna gula, jakby rzeczywiście mu czegoś brakowało w codziennej rutynie i udawanie, że wszystko jest po staremu gdy już wrócił z powrotem było zwyczajnie męczące.
- Namiot wytrzyma.
Odparł, jakby słysząc jej myśli. W istocie po prostu powiedział to na głos, bo wiedział dobrze, iż wygląda to zupełnie inaczej. Mężczyzna zawiesił na moment wzrok, bezmyślnie wpatrując się w śpiwór. Słuchał wtedy, jak towarzyszka obok marznie, co w tej ciszy i z racji dzielącego ich dystansu dało się jak najbardziej usłyszeć. Zerknął w jej kierunku, krzywiąc się nieznacznie. Popełnił błąd. Nie zakładał, że trafią na śnieżyce i nie zdziwiłby się, gdyby zachorowała, i to wszystko dlatego, że nie zadbał odpowiednio o jej przygotowanie. Jego rola jako strażnika i ochroniarza trochę się posypała i szczerze miał bardzo niewiele pomysłów, jak polepszyć ich sytuację.
- Nie lawiny bym się obawiał, a zimna.
Wymamrotał, marszcząc nieco brwi. Arystokratka wyraźnie była w stanie, który sugerował, że może źle znieść noc. Christopher zebrał się więc i bez słowa zdobył się na najbardziej rozsądny w tej sytuacji, ale też najbardziej niezręczny ruch. Przysunął się do niej i owinął ją szczelnie swoimi śpiworami, samemu przy tym delikatnie drgając z zimna.
- Jakbym ci tego nie życzył, jeszcze ci nie pozwolę umrzeć. Spierdoliłoby mi to reputację.
Mruknął.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Gdy wspomniał o trupach leżących pod grubymi warstwami śniegu i lodu, musiałam powstrzymać się by cisnące mi się na usta „wiem”, pozostało niewypowiedzianym. O ile kotowaty tego faktu się domyślał lub słyszał doniesienia o tych, którzy nie powrócili ze swych wypraw, tak ja miałam pewność. Pierścień, który niedawno zdjęłam, posiadał dość mroczą naturę, jednym z jej przejawów było to, iż wyczuwał to, co martwe... to nad czym mógł zawładnąć. Świadomość tego ile rozkładu i śmierci przenika przez otaczający Cię świat, bywa przytłaczająca. Długo zajęło mi oswojenie się z tą świadomością. Podobnie jak i nauka ignorowania sygnałów, jakie wysyłała magiczna biżuteria, wtedy kiedy nie były mi one przydatne.
Postanowiłam nie przyczyniać się do wprowadzania jeszcze bardziej grobowej i nerwowej atmosfery, do wnętrza ciasnego namiotu i dlatego nie podzieliłam się swoją wiedzą ze Strażnikiem.

Kwestia magii i jej zastosowań była jednym z tych pól na którym, raczej nie dane było nam znaleźć wspólnego gruntu. Często odnosiłam wrażenie, że Christopher po prostu nie lubi magii... a to było dla mnie niepojęte. Jak można było jej nie lubić, jednocześnie będąc istotą, której nierozerwalną część ta stanowiła? Skoro temat ponownie został poruszony, tym razem postanowiłam podążyć go nieco głębiej.
-Magia to część nas. Zbytnie poleganie na magii? Dla mnie równie dobrze mógłbyś stwierdzić, że ktoś zbyt mocno polegał na sile własnych rąk. A w przypadku zarówno jednego, jak i drugiego sztuka polega na tym by dobrze znać swój limit. I nie odnoszę się teraz do aktualnej sytuacji, ale do ogółu.
Wpatrzyłam się w miejsce, gdzie, ciemność przebijały dwa błyszczące ogniki kocich oczu. Zadumałam się na chwilę, po czym kontynuowałam temat, który Strażnik zapewne uznał za niewygodny. Ale może to i dobrze, jeśli dyskusja przybierze nieco bardziej żywiołowy ton, może uda mi się nieco rozgrzać. Choćby mentalnie...
-Jak na mieszkańca magicznego świata, często odnoszę wrażenie, że nie przepadasz za tym aspektem jego natury. Tak jak i własnej... Dlaczego?
Było to coś, co ciekawiło mnie już od dawna. Wątpiłam jednak, abym miała doczekać się odpowiedzi na swoje pytanie. Byłam gotowa na to, iż zostanie ono zwyczajnie zignorowane. Wówczas nie miałam zamiaru naciskać bardziej, bo też nie miałoby to większego sensu. Jeśli nie miał zamiaru o tym mówić i ciągnęłabym go za język na siłę, zapewne zostałabym zbyta, albo dostała fałszywą odpowiedź.

Od dłuższego czasu, oboje nie byliśmy równie rozmowni co teraz. Zastanawiało mnie, co było tego główną przyczyną. Zmęczenie ciszą czy może chęć zagłuszenia szalejącej wokół nas nawałnic, przed którą chroniło nas jedynie kilka płacht płóciennych ścian.
Tym razem to ja przez chwilę zmarszczyłam brwi w konsternacji, którą wywołała u mnie odpowiedź mego rozmówcy. Przechyliłam głowę i przez chwilę przypatrywałam się srebrnowłosemu ze znacznie większą intensywnością. Oczy, które teraz już nieco bardziej nawykły do mroku, pozwalały wychwycić teraz, chociaż jako taki zarys postaci mężczyzny.
-Co prawda w aktach nie było nic takiego, ale nie zataiłeś może jakiegoś urazu głowy nabytego podczas swojej ostatniej misji? Coraz częściej wychwytuję u Ciebie, pewne zachwiania logiki... które nie przejawiały się jeszcze parę miesięcy temu. I nie tak daleko im do granicy, gdzie stają się powodem do niepokoju.
Tak, w moim odczuciu, ciąganie ze sobą kogoś, kto miał okazać się jedynie balastem, zdecydowanie należało uznać za zachwianie logiki. Pod tą samą kategorię, podciągałam też, każdy przejaw tego, co wydawało mi się objawem troski, a było adresowane w moim kierunku, przez osobę, której zatruwałam życie. Wyjątkowo mało logiczne posunięcie, ze strony kogoś, kto wcześniej zdawała się kierować bardzo jasnymi i klarownymi zasadami. Zmiana, która w czasie tych kilku miesięcy zachodziła w sposobie, w jaki postrzegałam Strażnika... nie była niczym dobrym. Prosty i skuteczny układ z każdym kolejnym dniem tylko bardziej się komplikował. A w każdym razie, tak ja widziałam to ze swojej strony... Wcześniej podobne złośliwości były dla mnie bronią czy zabawką, dziś odnosiłam wrażenie, że muszę się za nimi chować jak za tarczą... Trzeba zatem było zabrać alpinistę... Znów w duchu przeklęłam kotowatego za podjęcie takiego, a nie innego wyboru.
Siebie również powinnam... choćby za samo pozostawanie tutaj, kiedy czułam, że zmieniam się w żywą bryłę lodu. A wystarczyłoby tylko wsunąć dłoń do kieszeni płaszcza, gdzie spoczywał bursztynowy kompas. Droga do domu, dosłownie na wyciągnięcie ręki... W tym wszystkim najgorsza była świadomość, że przed jej wykorzystaniem wzbraniałam się tylko przez to, że w ten sposób pożółciłabym Christophera... ale do cholery, przecież mogłam... to w końcu nie była misja.
A mimo to, coś nie pozwalało mi się na to odważyć. Część mnie, której coraz szczerzej nienawidziłam.

Starałam się rozcierać zmarznięte i skostniałe palce, marząc w tej chwili o czymś tak prostym, jak kubek gorącej herbaty czy para dodatkowych suchych rękawiczek. Tylko tyle i aż tyle zarazem.
-Z toną śniegu nad głową może być już tylko zimniej, więc jedno nie wyklucza drugiego...
Mimo iż, moja świadomość dalej nie mogła pojąć tego, że może być zimniej niż w chwili obecnej. Postawiłam wyżej kołnierz, otulającej mnie peleryny, choć nie pomagało to zbytnio w rozwiązaniu problemu piekących od zimna uszu czy nosa.

Na chwilę odpłynęłam myślami, starając się przyzwać do siebie senność. Gdy w końcu uda się zasnąć, chociaż nie będę świadoma tego cholernego chłodu... tak sen w tej chwil wydawał się jedynym ratunkiem. Tyle że łaska Morfeusza niechętnie osiadała, na kimś, kto trząsł się jak osika.
Otworzyłam oczy, gdy tylko usłyszałam nagłe poruszenie się ze strony dachowca. Wzdrygnęłam się momentalnie, zdawszy sobie sprawę, z tego, co właśnie miało miejsce.
Przejaw troski, szlachetny gest... takie rzeczy zwykle powinny wywołać poczucie wdzięczności. Ale tym razem, mechanizm nie zadziałał jak należy. Nie, gdy dotarło do mnie, że tym razem Dachowiec przekroczył granicę, gdyż dzielenie się, zmieniło w poświecenie.
A na to już nie miałam zamiaru dać przyzwolenia.
-Spierdolenie Ci reputacji, szczerze by mnie ucieszyło... ale tak się składa, że akurat nie mam w planach pozwolić sobie na umieranie... A na pewno nie w takich okolicznościach.
Orzekłam, jednocześnie podnosząc się i chwytając za brzeg śpiwora, którym przed sekundą zostałam opatulona. Myśl o rozstaniu się z tą dawką ciepła bolała, ale mniej niż ta dotycząca kolejnej dawki konsternacji i zażenowania, jaką musiałabym przełknąć.
Nie zważając na potencjalne protesty, sama przybliżyłam się do kotowatego, po to, by z powrotem przeciągnąć na niego, jego własne posłanie. Najchętniej przybiłabym je czymś do ziemi, tylko po to by nie mógł go znowu ruszyć... niestety takiej możliwości nie miałam. Co nie oznaczało jednak, że nie postawię na swoim, nawet jeśli miałoby to oznaczać szarpaninę z Dachowcem...
-Wyobraź sobie, że też dbam o reputację... I nie pomoże jej, fakt, że sam wystawiasz się na zgon z wyziębnięcia. W przypadku Twojej natury byłoby to cholernie ironiczne, a ja lubię ironię, o czym pewne osoby doskonale wiedzą. Niepotrzebne mi tego rodzaju problemy, szczególnie przed zbliżającym się egzaminem na wiedźmę.
W rzeczywistości, powód mojej reakcji był znacznie mniej wydumany. Po prostu nie uznawałam, czegoś takiego jak poświęcanie się w imię innych. A już na pewno nie gdy dotyczyło to mnie... i gdy nie rozumiałam, z czego wynikało...
Jeśli mój protest, został potraktowany poważnie, wówczas znów położyłam się wygodniej na swym miejscu, szczelniej opatulając się w swe okrycie i skupiając na tym, by wyglądać, na mniej zmarzniętą niż istotnie byłam.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Przymknął na moment oczy i odchylił głowę do tyłu z zamyśleniem, czując zbliżający się wykład. Gdy tylko wspomniał o magii był już pewien, że rogata przyjmie rękawicę. Musiała być dla niej czymś w pełni naturalnym, ta magia, a on w przeciwieństwie do niej nie widział jej w żaden inny sposób, niż jako narzędzie. Narzędzie chaotyczne, nieprzewidywalne i niebezpieczne przede wszystkim, nawet dla samego użytkownika. Nie lubił magii, była dla niego zbyt nienaturalna i nielogiczna. Mężczyzna w krótkim czasie znów otworzył oczy i spojrzał na nią w milczeniu, słuchając co mówi do samego końca, aż wreszcie zadała to kluczowe pytanie - dlaczego. Dachowiec wypuścił powietrze, przymykając znów oczy, aby przemyśleć sobie tą odpowiedź. Mógł nie odpowiadać oczywiście i przez chwilę nawet mogło się wydawać, że tego nie zrobi, ale wreszcie się odezwał.
- Lubię polegać na rzeczach pewnych. Potrafię poznać naturę i limity własnego umysłu, własnych mięśni... Magia nigdy nie została i nigdy nie zostanie zbadana na tyle, by była przewidywalna. To tak, jakbyś próbowała ujeżdżać dzikiego konia. Już wolę chodzić piechotą.
Pokręcił głową krótko i skierował wzrok na dach namiotu. Dialog w tych ciemnościach, w zapomnianych przez bogów górach był czymś kojącym w pewnym sensie... Niezależnie od jego wydźwięku i partnera rozmowy, ludzki głos był zbawienny na takim odludziu. Przechodzenie tej trasy samemu naprawdę byłoby próbą zarówno fizyczną, jak i mentalną. Tym bardziej zastanawiało go, dlaczego Seamair tak trudno zrozumieć jego intencje, nawet jeżeli podał je jak na tacy. Westchnął cicho, z wyraźnym zniecierpliwieniem i spojrzał na nią krzywo. Upierała się bardzo mocno przy swoim. Czasami swoją naturą i zachowaniem cholernie mocno przypomniała jedno ze swoich licznych zwierząt.
- Nie jesteś raczej osobą, która kieruje się zasadami chłodnej logiki. Poza tym... - prychnął cicho - Od kiedy niepokoi ciebie mój stan? Mogło by mi i pół twarzy oderwać, i tak bym musiał wrócić na służbę.
I nie tylko dlatego, że tego chcę - już dodał sobie w myślach. Bez bractwa by zwyczajnie się zamęczył, nie miałby też środków do życia. Byłby... Nikim. Ale wolał nie myśleć o tym teraz, zwłaszcza że Seamair niekoniecznie tak to mogła odebrać. I też on miał po części co innego na myśli, bo przecież mógłby dawno oddelegować się do innego zadania. A jednak robił nadal sobie przykrość w życiu i pracował jako jej ochroniarz.
- Co ty robisz...
Syknął cicho, gdy ta podniosła się nagle i przycisnęła do niego jego własne posłanie. Spojrzał na nia, mrużąc oczy poirytowany, nie był jednak aż tak zdeterminowany, aby walczyć z nią siłą. Pokręcił Tylko głową z bardzo wyraźną dezaprobatą i opadł niżej, przykrywając się luźno tym, co mu zwrociła. Nie miał nerwów na tę dziecinadę... Ale też czuł pewne kłucie, gdy uświadomił sobie, że arystokratka da się zamrozić choćby tylko po to, aby nie okazać mu słabości.
- Zachowujesz się czasami jak dziecko. Pilnuję, by obu nam było ciepło... Ale jak chcesz. - przymknął oczy i zamarł w bezruchu - Gdybym był tobą... Bardziej ceniłbym sobie... Niektóre aspekty życia.
Przede wszystkim zaś to, że ktoś pilnował jej pleców, o czym samotny dachowiec postanowił nie powiedzieć.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Mrok rozlewający się po wnętrzu namiotu był czymś, co jednocześnie, utrudniało życie, ale i niosło pociechę. Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, generowała wysokie pokłady niezręczności... i o ile w świetle dnia, trzeba było się z nimi zmagać, tak teraz w ciemnościach, było łatwiej upchnąć ją w jakiś kąt. Chociaż nie miałam pewności czy ten przywilej tyczył się nas obojga. Dalej nie miałam wiedzy, jak dobrze kocie oczy potrafiły przenikać przez mrok.

Ku mojemu zaskoczeniu otrzymałam odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. I zaraz na usta cisnęło mi się kolejne, którego nie odważyłam się zadać. Natura owego pytania była na tyle trudna, że ciężko było je zadać niezależnie od rozmówcy. Bowiem nie znam nikogo, kto chętnie opowiadałby o własnym strachu. Niechęć i niepewność nie biorą się z niczego, bardzo często wyrastają z jeszcze silniejszych odczuć. Kwestia tego, co ukształtowało w srebrnowłosym takie przekonania, miała pozostać nieodkryta. Jednak te parę słów, jeszcze dobitniej uzmysłowiło mi, jak odmienne natury posiadała nasza dwójka.
-To prawda. Magia nigdy nie została i nigdy nie zostanie zbadana na tyle, by była przewidywalna. Bo tajemnica to część jej istoty. A poza tym wtedy zrobiłaby się nudna.
To był jej urok i piękno. To, że potrafiła wciąż i wciąż zaskakiwać. To, że można było z niej czerpać, jeśli znalazło się w sobie dość woli, ale i zaufania.
Znów na moment zadumałam się nad jego słowami, a na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Łatwiej było sobie nań pozwolić, wiedząc, że i tak utonie w czerni.
-Całkiem trafna metafora. Podoba mi się.
Dodałam, sama nie wiem po co... ale istotnie było to obrazowe porównanie. Nawet jeśli wychodziłam w nim na lekkomyślną ryzykantkę, która lubuje się w jeździe okupionej ryzykiem połamania karku. I tak uważałam, że było warto.

Irytację łatwo było usłyszeć, a tym bardziej, gdy przy pozbawionym mocy wzroku, wyostrzały się pozostałe zmysły. Nie mogłam zaprzeczyć, że nadal czerpałam pewną satysfakcję z faktu, iż umiałam wyprowadzić z równowagi, kogoś, kto w oczach innych uchodził za lodową ostoję opanowania. Lecz miałabym z tego zdecydowanie więcej uciechy, gdyby nie fakt, że Strażnik bardzo szybko nauczył się jak odbijać piłeczkę w tej grze...
Ugryzłam się w język i to dosłownie, gdy dotarło do mnie, że powinnam zrobić to chwilę wcześniej. Zdradziłam się z czymś, co zdecydowanie, nie powinno trafić do wiedzy Strażnika.
-Chłodną logikę, uważałam za Twoją domenę.
Czy niepokoił mnie jego stan? Oczywiście, że nie... - stało się jawnym kłamstwem, które i tak usilnie starałam się sobie wmówić. I to coraz usilniej, po tym, jak przeszukiwałam najnowsze raporty z misji, wypatrując z nich wzmianki o Dachowcu. Zbyt dobrze wiedziałam, z jakimi zagrożeniami wiązała się pełniona przez niego funkcja, by po upływie kilku tygodni bez wieści, móc uchronić się przed obawami. Jednak to jaka była rzeczywistość, a jak ją przedstawiałam to dwie inne rzeczy. I odkrycie się, choćby z okruchem przywiązania, które żywiłam do Christophera, uważałabym za sromotną klęskę. Dlatego teraz bardzo gorączkowo myślałam nad tym, jak wywinąć się z sideł, które sama nieświadomie rzuciłam sobie pod nogi.
-A czy powiedziała, że mnie niepokoi? To Tobie zwracam uwagę, że masz powody do niepokoju. To wszystko.
Bardzo liczyłam, iż wyniosły ton, którym próbowałam zabarwić swą wypowiedź, wystarczył, aby umocnić jej „szczerość” i zamaskować zbyt długie zawahanie.


Starcie, które nastąpiło chwilę później, o ile tak można to nazwać...wygrałam ja. Choć cóż to była za wygrana, sporo w jej imię nadal wstrząsały mną dreszcze? Strażnik zdecydowanie nie zrozumiał powodu mojego buntu. A przecież mi samej zdawał się tak klarowny. Wszak poprzednimi nocami nie protestowałam, kiedy dzielił się ze mną okryciem. Była jednak istotna różnica między dzieleniem się a oddaniem czegoś, na rzecz kogo innego. A po tym, jak szczelnie zostałam opatulona, wiedziałam, że z owego posłania dla samego zielonookiego nie zostałoby zbyt wiele.
Fakt, że sam marzłby po to, aby mi było cieplej, mierził mnie, ale nie dlatego, że nie doceniałam okazanej mi życzliwości... Po prostu nie znosiłam myśli, że ktoś musi się poświęcać dla mnie, bo jestem zbyt słaba.


Zacisnęłam mocniej zęby, słysząc uwagę o dziecinnym zachowaniu. Byłam przeczulona na tym punkcie... bo istotnie nadal byłam młoda i bałam się, że ten fakt odbierze mi szacunek w oczach innych. Zwłaszcza w gronie różanych alchemików, to też kryłam się ze swym prawdziwym wiekiem. Fakt, że w tej krainie dobijając półwiecza, nadal można było zachować młodzieńczy powab, działał na moją korzyść.
-Bo jestem uparta? Oboje znamy osobnika dobijającego milenium, który też lubi stawiać na swoim. Więc niestety, wygląda na to, że z wiekiem to nie przechodzi...
Odparowałam, by po chwili nie dłuższej niż uderzenie serca, gorączkowo uzupełnić swoją wypowiedź.
-Poza tym, w jaki sposób oddawanie mi swojego posłania, sprawi by NAM OBOJGU było ciepło?
Położyłam zdecydowany akcent na słowa nam obojgu, a mimo to wątpiłam, że kotowaty zrozumie gdzie tkwił dręczący mnie problem.
-I vice versa...
Choćby to, by nie przekładać pracy nad własne życie. Tę uwagę zostawiłam dla siebie. Strażnik doskonale wiedział, jakie mam zdanie na temat jego pracoholizmu. Ciągłe czuwanie nade mną, uważałam właśnie za przejaw tego problemu... bo przecież opieka (choć niechciana) miała obejmować czas misji a miałam wrażenie iż trwa 24/7.

Znów naraziłam się na zostanie uznaną za dziecinną, gdy odwróciłam się do srebrnowłosego plecami i naciągnęłam na siebie posłanie, tak że cała pod nim zginęłam. Nie była to jednak próba, ukrycia urażonej dumy, a desperacka próba uchronienia się od chłodu. Leżałam tak zwinięta w kłębek, usilnie starając się myśleć o czymkolwiek innym, iż to jak cholernie zimno było.

Nie miałam pojęcia ile czasu zdarzyło już upłynąć... kwadrans a może godzina? Lecz z każdą mijającą chwilą, czułam, że coraz bliżej mi do przemiany w coś, co Arcyksiążę wykorzystałby jako jedną z dekoracji Zimowego balu. Czułam się jak między młotem a kowadłem, ponieważ musiałam zdecydować czy skazać się na dumne, a zarazem durne (ponieważ dobrze znałam potencjalne rozwiązanie swego problemu) zamarzanie czy raczej największą kompromitację, jaką aktualnie byłam wstanie sobie wyobrazić. Bardzo poważnie rozważałam też potencjalne konsekwencje obu tych opcji. Choć w przypadku tej drugiej, brakowało mi naukowych potwierdzeń na to, czy możliwym jest ot, tak umrzeć ze wstydu. Zdecydowanie nie docenił tego, jaką moc miało zimno i do czego było w stanie popchnąć człowieka... Po odgłosach dochodzących z zewnątrz łatwo było się domyślić, że cholerna śnieżyca przybiera na sile. A zapewnienie o tym, że namiot wytrzyma... stało się znacznie bardziej kruche....
Nie wiedziałam, czy Strażnik przez ten czas zdarzył już zasnąć, ale nie miało to wielkiego znaczenia...ponieważ i tak by się obudził. Choćby po usłyszeniu wiązanki, której nie powstydziłby się żaden portowy zabijaka, a która dobiegała spod warstw mojego posłania. Gdy w końcu spod niego wynurkowałam miałam wyraz twarzy, który pasowałby do kogoś kto właśnie przegrał wszystko podczas gry w karty.

Chyba faktycznie brakowało mi chłodnej logiki, dzięki której mogłabym od tak zaakceptować swoje działanie uznając je za najbardziej efektywne. Niestety, za moją decyzją ciągnęła się cała gama niechcianych emocji w tym przede wszystkim zażenowanie, które przywarły dl mnie niczym ciężka ołowiana opończa. Mimo to... pociągnęłam za sobą całe swoje posłanie, tak aby to wylądowało na kotowatym, po czym sama bezceremonialnie odnalazłam krawędź jego okrycia i wsunęłam się pod nie, tym samym znajdując się tuż przy boku zielonookiego.
Nie licząc pomruków dezaprobaty, jedynym ostrzeżeniem, jakie padło z moich ust było nagłe:
-Radzę zabrać ogon... jeśli nie chcesz bym Ci go przygniotła.
Zapewne Strażnik był zaskoczony tym co się stało, równie mocno co ja, faktem, że podjęłam tak desperacką decyzję. Gdyby ktoś, jeszcze miesiąc temu opisał mi podobny scenariusz, zapewne bym go wyśmiała po czym rozważała ów osoby wyeliminowanie, aby nie mogła rozpowiadać podobnych bredni.
A teraz? Sama sobie miałam ochotę wydrapać twarz, bo nie wiem, czy moje urażone ego w przypływie nienawiści będzie jeszcze w stanie oglądać własne zdradzieckie oblicze. Nie mogłam jednak zaprzeczyć temu, że wystarczyło ledwie kilka sekund, aby zrobiło mi się cieplej. Choć aktualnie był to zapewne efekt złości i wstydu, które rozlewały się pod moją skórą, piekąc twarz rumieńcem.
-Tak... możesz czuć się wykorzystany (w roli żywego grzejnika). Ale zapewnia, że jest mi równie niekomfortowo co i Tobie samemu... i że traktuje to jako cholerną ostateczność, do której nie chciałam się posuwać...
W tej chwili bardzo chciałam sprawiać wrażenie opanowanej, choć głos trząsł mi się od zimna co nie ułatwiało mi zadania.
-C-chociaż nie, Tobie powinno być z tym gorzej, bo wiesz, że byś tego uniknął, gdybyś dał mi szanse właściwie się na te warunki przygotować.
Tak, wyobrażenie sobie aktualnej sytuacji jako pewien rodzaj kary dla Christophera powinno nieco mnie pokrzepić. A przynajmniej w ten sposób chciałam siebie jakoś usprawiedliwić w swym działaniu... ale nie bardzo to działało.

Coś we mnie pękało... a jednocześnie każda cząstka mojej dumy, wznosiła najwyższy protest, przed tym, co zaczęłam rozważać. W tej chwili nienawidziłam siebie z całej głębi swoich serc. Za to, że okazałam się słaba i że ostatecznie dałam sobie przyzwolenie, na zrobienie czegoś równie żenującego...



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
- Ph... Nudna.
Mruknął tylko, wkładając w to jedno słowo tyle ironii ile tylko mógł, aby ukazać nim całe jego rozumowanie, które Seamair obce przecież nie było. Dlatego nie powtarzał się i nie przytaczał go znowu, byłoby to po prostu zbędne biorąc pod uwagę, ile rozmów już mieli. To go nawet czasami zastanawiało, jakim cudem mimo takiej niechęci, tak często rozmawiają na tematy, które czasem można by nawet nazwać osobistymi. Gdy normalnie ludzie się nie lubią, to tego nie robią, chociaż sam Christopher nie był tego w pełni pewien. Kontakty z innymi były tą materią, w której nie miał doświadczenia. Różnił się od czarownicy, to na pewno, a przede wszystkim w podejściu do nudy. On uważał swoje obowiązki za obowiązki i chociaż dawały mu one sens życia, to nie czerpał przyjemności z narażania życia i czuł gdzieś w środku, że mógłby cieszyć się też innymi rzeczami. Ale nigdy nie miał ku temu okazji i na pewno nie chciał przez to przekonywać podopiecznej, że to co niebezpieczne jest ciekawe. Bo nie jest, ale mieli w tej kwestii odmienne oponie, które już poznali dawno temu.
- Mhm a to niespodzianka... - odparł i powiódł wzrokiem ku niej - Chociaż nie wiem, czy wyciągasz z tej metafory odpowiednie wnioski.
Nie lubił jazdy konno. Pomijając magie i metafory, niechęć go brała gdy miał siadać na grzbiet zwierzęcia i się mu poddać, wolał bardziej zmechanizowane środki transportu, nawet mimo jego nienawiści do MORIA.

Westchnął cicho i spojrzał na wejście do namiotu, który rwał cały czas nieustanny wiatr oraz wichura. Pogoda na zewnątrz była tak niebezpieczna i szaleńcza, a jednocześnie zdążył zapomnieć już trochę o niej w całym toku tej rozmowy. Była ona dla niego dość zajmująca, żeby nie powiedzieć, że czuł przy niej wyjątkowo dużo i wyjątkowo silnych emocji... Przede wszystkim wątpliwości co do własnych motywacji, które wyglądało na to, że się zmieniały.
- Chłodna logika to nie jest żadna domena, a na pewno nie taka, w której byś się nie zmieściła. Dobrze by ci czasem zrobiła.
Pokręcił głową, mając na twarzy lekkie zażenowanie tym, jak gorączkowo teraz próbowała wycofać się z własnych słów. Rzucił to jako zwykłą zaczepkę i odnowił wrażenie, że tak też zostanie odebrane, tymczasem Seamair wzięła ją całkiem poważnie i tłumaczyła się przed nim ze swoich słów... Przed nim, chociaż jak mu się zdawało, również przed sobą samą. Postanowił tego nie komentować, bo też sam nie miał pojęcia co odpowiedzieć na takie coś. Powinien martwić się o swój stan? Może, ale już jakiś czas temu sam zauważył, że coś nie do końca jest tak, jak zazwyczaj.
Mała sprzeczka, która wybuchła między nimi chwilę później jeszcze bardziej mu to naoczniła.
- Ale ty nie jesteś arcyksięciem. - syknął cicho - Nie jesteś rozpuszczonym arystokratą z durnymi pomysłami nie przystojącymi funkcji, chociaż czasami poddajesz tę opinię w moją wątpliwość.
Skrzywił się nieco i zmrużył oczy w ciemnościach, wodząc nimi po dachu namiotu. Było faktem, że lepiej radził sobie z mrozem i lepiej się przygotował, więc nie potrzebował aż tyle okrycia, co młoda strażniczka. pokręcił tylko głową, bo nim zdążył wymyślić jakąś sensowną odpowiedź na jej pytanie, pojawiła się kwestia cieszenia życiem. W pewnym sensie miała rację, ale nie uważał by ona sama powinna go pouczać.
- Lepiej więc uważaj, abyś sama nie skończyła jak ja.
Odparł nieco podirytowany, ale postanowił ugryźć się w język przed czymś więcej. Już i tak sytuacja była dziwna, a sama rozmowa rozgrzebywała trochę. Pozostało więc mu chyba pogodzić się z potencjalnym zamarznięciem rogatej i po prostu iść spać. Mężczyzna wziął głębszy oddech i osunął się, próbując wyciszyć się i zasnąć. Jutro przecież też był dzień i też musieli maszerować dalej.

Nie wiedział jakim cudem, ale wreszcie znużył go lekki sen, który po jakimś czasie jednak okazał się zostac przerwany przez jakieś przekleństwa. Dachowiec otworzył oczy zaskoczony i zamrugał parę razy z słysząc jak ta szarpie się ze swoimi śpiworami.
- Już myślałem że jakiś menel tu wpełz.
Mruknął, wyrażając swoją dezaprobatę na bogaty w wulgaryzmy język, jaki Seamair mu zaprezentowała. Nigdy nie uważał jej za jakąś specjalnie wychowaną osobę, ale jednak przekleństwa słyszał z jej ust stosunkowo rzadko. O wiele bardziej zdziwiło go jednak, gdy poczuł, jak ta usadawia się obok niego i po chwili sam poczuł dość przyjemne ciepło płynące z jego boku. Było to uczucie dla niego zarówno pożądane w obecnym mrozie, na co nie mógł nic poradzić, jak i dość nowe. Chociaż nie do końca...
- Deptanie po ogonie dachowca to wyjątkowo głupi pomysł.
Skrzywił się nieco po chwili, odsuwając rzeczywiście ogon. Nie lubił odnosić się do swojej rasy, ale tej prostej prawdy nie mógł zaprzeczyć, że kotu się po ogonie nie depcze. Słysząc jej tłumaczenie otworzył usta by coś odpowiedzieć, równie złośliwego, ale zaraz je zamknął, gdy poczuł ukłucie rozbawienia. Krępacji też, oczywiście, ale nader wszystko słyszał, jak desperackie są jej próby popsucia mu humoru.
- Po pierwsze to wątpię, żebyś się przygotowała dobrze z nawet gdybym ci powiedział. A po drugie nie jestem pewien, kogo ty teraz do tego próbujesz przekonać. Mnie, czy siebie.
Pokręcił głową i umilkł, gapiąc się na sufit namiotu. Przyjemne ciepło nadal płynęło, zresztą w dwie strony, chroniąc ciała od katastrofalnych skutków zimna. A dachowiec cały czas zastanawiał się, skąd to uczucie zna... Bo na pewno nie od kochanki, tych nie miał. Wreszcie zrozumiał, po paru długich minutach, a z odezwaniem się na ten temat czekał kolejne parę minut, gdy nastała już ta niezręczna cisza.
- Za młodych lat doświadczałem śnieżyc... - zaczął powoli - Żyłem z nimi. Aby chronić się przed takim chłodem, bliscy zawsze zbijali się w grupy. Zwykłem to robić z matką i rodzeństwem. W każdym razie... Jak widzisz nie ma to głębszego znaczenia. Chyba że boisz się kontaktu fizycznego.
Prychnął nawet cicho na koniec, bo na to właśnie wyglądało. Jego słowa miały w pewien sposób odsunąć od nich obu jakieś niezręczne wyobrażenia, chociaż Christopher uświadomił sobie, że można to było zrozumieć wręcz przeciwnie. Wtedy ostatnie zdania przeczyły całej reszcie.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Czułam się skonsternowana. I to z wielu powodów. A jednym z nich, była reakcja Strażnika na moje tym razem w pełni świadome i jawne, pogwałcenie jego przestrzeni osobistej. A w zasadzie brak reakcji, której się spodziewałam, czyli jakiegokolwiek protestu albo oburzenia. Czegokolwiek co ja sama uznałabym za naturalne i uzasadnione... W tej chwili faktycznie pozazdrościłam mu chłodnej logiki, dzięki której umiał potraktować tę sytuację ze spokojem, na który mnie samą zdecydowanie nie było stać.
Nie byłam teraz pewna czy nagły skok temperatury, należało przypisać bliskości, drugiego żywego organizmu czyt. Christophera, czy raczej wrzących we mnie emocjach...

Komentarz, który po chwili padł ze strony Dachowca, podziałał niczym dolanie oliwy do ognia. Próba wmówienia mi niekompetencji w przygotowaniach, do których nawet nie dano mi szansy. Wystarczyłaby mi garść informacji dotycząca warunków, jakie miały nas zastać w czasie podróży. Bardzo często odnosiłam wrażenie, że mój Ochroniarz zapomina albo zwyczajnie ignoruje fakt, że przyszło mu zajmować się CZAROWNICĄ. Tak, być może sposób, w który ja przygotowałabym się na tą wyprawę byłby diametralnie różny od tego, który Strażnik uznałby za właściwy, co jednak nie oznaczało, że nie byłby równie skuteczny. Istniały odpowiednie eliksiry i artefakty, które znacznie ułatwiłby funkcjonowanie w tak niesprzyjających warunkach. Ale pomijając samą magię, już zabranie odpowiednio dopasowanej garderoby wiele zmieniłoby w mojej aktualnej sytuacji. Był to dobry argument, którym właśnie miałam zamiar się posłużyć, lecz dalsza część wypowiedzi kotowatego sprawiła, że moje usta zacisnęły się w wąską kreskę. Nie brakowało wiele, by zamiast słów wydobyło się z nich ciche warknięcie irytacji... A to przez to, że miał rację. Znów poczułam, jak trawi mnie zażenowanie, które nie pozwalało mi zebrać myśli a tym bardziej sklecić z nich czegoś, co ukłuje kocie ego.

Osłodą dla goryczy tej klęski, był fakt, że przestałam myśleć o groźbie zamarzania żywcem. W końcu czułam ciepło, którego tak bardzo potrzebowałam. Działało kojąco... bez względu na to, co stanowiło jego źródło. Już po chwili wstrząsające mną dreszcze złagodniały. Zaczęłam nawet żywić nadzieję, że za jakiś czas ustaną całkowicie.
Chłód najdotkliwiej pokąsał moje dłonie, które nieustanie rozcierałam o siebie nawzajem, starając się w ten sposób je rozgrzać. Bałam się, iż palce już dawno zmieniły mi się w lodowe sople. Cieszyłam się, że w ciemnościach panujących w naszym schronieniu nie byłam w stanie wizualnie potwierdzić swych obaw.

Uznałam, że w tym momencie dalsza dyskusja z Dachowcem mogłaby tylko bardziej mnie pogrążyć. A przynajmniej taki wniosek wyciągnęłam po przeanalizowaniu kilku opcji ripost, jakie mogłam teraz zaserwować kocurowi. Lepiej już było, pozwolić na to by znów spłynęła na nas pełna niezręczności cisza...a po niej może i upragnione zapomnienie, które niósł ze sobą sen.
Gdy milczenie się przeciągało uznałam, że, zielonooki podzielał moje zdanie w tym temacie.

Drgnęłam zaskoczona, gdy ciszę zmącił męski głos. Uchyliłam powieki, zerkając w stronę Strażnika, którego słowa odganiały ode mnie mgiełkę senności, którą przyniosło ciepło. Kotowaty nie miał w zwyczaju wspominać wiele o swoim życiu osobistym a tym bardziej o rodzinie. Dlatego na swój sposób poczułam się zaintrygowana. Wyobrażenie sobie Christophera w wieku dziecięcym stanowiło kolosalne wyzwanie dla mojej wyobraźni... Ciekawe czy za dziecięcych lat był równie ponury co w dorosłości. Pewnie nie... W końcu szczenięcy wiek to czas gdzie powinna królować radość, a świat wydaje się prostszy. Cóż... tak powinno być. Ale nie zawsze było. Szybko odegnałam z myśli wizje własnej młodości. Panował w niej chłód, ale nie taki wywołany śnieżycą, lecz samotnością. Wykluczeniem, na które skazała mnie niewola i bycie odmieńcem w świecie, do którego nie należałam.

Rodzina... miałam mieszane uczucia względem tego tworu. Rodziców niedane było mi prawdziwie poznać. Ten, którego przez większość życia nazywałam ojcem, okazał się oszustem. Po powrocie do Krainy Luster nie wiedziałam, czy mam jeszcze jakąś rodzinę...a gdy okazało się, że mój starszy brat Seraphim nadal żył i zapragnęłam się z nim spotkać, to zostałam odrzucona. Okrzyknięta oszustką, dybiącą na rodzinny skarbiec. Na tym skończyła się moja przygoda z próbami odnalezienia rodziny. Uznałam ją za coś zbędnego, do czasu aż to ja sama nie zostałam odnaleziona przez dziadka. Okoliczności naszego spotkania były dziwne, podobnie jak i później nasza relacja. Ale był jedną z nielicznych osób, której prawdziwie ufałam i z którą chciałam utrzymać kontakt.
Jak było z Christopherem? Czy gdy sam trafił w jarzmo MORII, ktoś jeszcze na niego czekał?
Tak, chciałam o to spytać...lecz puenta kociej opowieści zmieniła moje plany.
Jak zawsze, gdy zarzucano mi, że czegoś nie powinnam, że nie dam sobie rady albo że się boję... uruchamiała się moja przekorna natura. Przekleństwo zarówno dla tych, którzy świadomie bądź nie rzucali mi wyzwanie, a często i dla mnie samej.

Obróciłam się tak, aby móc unieść się na wysokość wyprostowanych ramion, co pozwoliło mi spojrzeć na srebrnowłosego z góry. W końcu, jaki sens był w gromieniu kogoś spojrzeniem, jeśli ten nie mógł tego dostrzec.
-Boję? Czego bym miała? Mylnie odczytujesz sygnały, te dreszcze to nadal z zimna, nie mają nic wspólnego ze strachem. Zresztą...
Zniżyłam się odrobinę, lekko przechyliwszy głowę, przez co kilka różowych kosmyków zawisło tuż nad nosem Dachowca.
-Zresztą, w kwestii kontaktów fizycznych, już dawno zadbałeś o przełamanie lodów... Koteczku... wszak mamy już przerobione przytulanie, głaskanie, a nawet drapanie za uszkami. Sporo byłeś w stanie znieść tylko po to by zachować pozory...
Tym razem to ja parsknęłam z rozbawieniem. Nie wiem, co też strzeliło mi do głowy, by nagle przypominać mu o akcji, którą mi urządził, podszywając się za zwykłego kota i de facto włamując do mojego domu. Dalej mu tego nie darowałam, choć z biegiem czasu niechętnie musiałam przyznać, iż w pewnym stopniu zaimponował mi tamtym fortelem. Teraz zaś najwyraźniej musiałam być już bardzo zmęczona, skoro ów wspomnienie zdało mi się zabawnym...

Czekałam jeszcze przez chwilę, wypatrując w kocich ślepiach jakichś śladów zawstydzenia, na które liczyłam. Sama przez bardzo długi czas nie mogłam pogodzić się z faktem, że okazałam mu wtedy taką porcję czułości. Fakt, że był wtedy w kociej postaci, nie zmieniał wiele, skoro wiedziałam, że ów śliczny kot to nie kto inny jak nękający mnie Strażnik.

W końcu ciężar okrycia i grawitacja sprawiły, że moje ręce odmówiły dalszej współpracy i z powrotem opadłam na posłanie, przyciśnięta do boku zielonookiego.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Christopherowi cisza już sama zaczęła dzwonić w uszach i on bynajmniej jakoś nie mógł zasnąć, w przeciwieństwie do Seamair, która najwyraźniej przez tę parę minut spróbowała już pogrążyć się w objęcia Morfeusza. Dachowiec chociaż sam w sobie uchodził za cholerny sopel lodu, był wciąż tylko zwykłym lustrzaninem (o ile takiego określenia w tym kontekście można w ogóle użyć) i nie miał w związku z tym serca z lodu. Było mu chłodno, to prawda i chociaż on radził sobie z zimnem zdecydowanie lepiej, tak gdy dziewczyna znalazła się w jego pobliżu, poczuł płynące ciepło i rzeczywiście na moment wizja snu stała się nieco bardziej znośna. Spłynął też nagle na niego dziwny spokój, którego nie mógł wyjaśnić, a skwitował go jedynie cichym westchnieniem. Zaraz po tym, jak odezwał się do niej po dłuższej chwili milczenia, poczuł swego rodzaju zmieszanie gdzieś w sobie, które skrzętnie ukrył. Chciał to powiedzieć, by oboje czuli mniej zażenowania w związku z sytuacją, a wyszło jeszcze bardziej dziwnie. Nie chciał na pewno mówić o swojej rodzinie, więc nie dodawał nic więcej. Na szczęście arystokratka nie ciągnęła tematu i mogli skupić się na drugiej części, która miała Seamair nieco sprowokować i to się chyba strażnikowi udało.
- Wiesz, nie to akurat miałem na myśli. Nieszczególnie obchodzi mnie, dlaczego w mojej obecności czujesz dreszcze, do tego już możesz sama dojść.
Podniósł delikatnie wzrok i zmierzył ją spojrzeniem ślepiów. Celowo nacechował swoją wypowiedź jak najbardziej złośliwym tonem i ubrał ją w takie słowa, aby nieco ją zbić z pantałyku. Znał ją na tyle by wiedzieć, że nienawidziła jakichkolwiek myśli i słów insynuujących coś na temat ich dwójki, dlatego zresztą miała takie opory, by się do niego dzisiaj zbliżyć. Strażnik też czuł podobną frustrację... Jakoś do niedawna. Zgadywał, że po prostu zaczął wyrastać z tego śmiesznego konfliktu i przestały go obchodzić myśli, które mogły onieśmielać co najwyżej podnieconych nastolatków. Gdy kobieta zawisła nad nim, parę jej włosów zaczęły łaskotać jego nos. Zmarszczył nieco brwi, po czym przekrzywil delikatnie głowę, aby się ich pozbyć. Westchnął ciężko i uśmiechnął się ledwo widocznie pod nosem, w ciemnościach tego raczej nie dostrzegała, ale był to uśmiech kpiny.
- Jestem strażnikiem, naprawdę myślisz, że drapanie za uchem to granica możliwości tego, co jestem w stanie znieść? - prychnął cicho - Warto było, żeby zobaczyć, że tylko dla ludzi bywasz takim wrzodem na tyłku. Zresztą żeby tylko to...
Już nawet nie chciał wspominać o dokumentach, które przeczytał. Nie był pewien, czy Seamair była tego świadoma aż do dzisiaj, ale ten temat już przerabiali. Dachowiec oparł się o ścianę namiotu i spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek. Miał wrażenie, że ta od pewnego czasu rzucała już byle czym, byle go zagiąć, a to paradoksalnie jej tylko przeszkadzało. Każda upokarzająca sytuacja z członkostwem ich obu była mieczem obosiecznym.
- Zresztą to ty przełamałaś lody w mizianiu i głaskaniu. Ja tylko nastawiłem kark, przy okazji podsłuchiwałem czegoś interesującego.
Aby nie było wątpliwości, to dźgnął ją w pierś i to na tyle mocno, by wytrącić ją nieco z równowagi z pozycji, w której była.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 3 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
„Mowa jest srebrem, a milczenie złotem”. Chyba każdy znał to przysłowie i rozumiał płynące z niego przesłanie. Osobiście w większości przypadków się z nim nie zgadzałam, uznając słowa i mowę, za ten cenniejszy nominał. Jednak teraz pożałowałam, że zwyczajnie nie potrafiłam zmilczeć. A przynajmniej tak sobie wmawiałam, po usłyszeniu docinków ze strony kocura... W istocie nie chciałam milczeć tylko móc się mu odgryźć. Przez ostatnie dni ta sztuka nie szła mi najlepiej i był to co najmniej niepokojący objaw. Być może to wszech panujący chłód, jakoś zmroził mój wewnętrzny jad. Winna mogła być też klaustrofobiczna przestrzeń namiotu, skazująca mnie na bliskość, z którego osobnikiem kilka miesięcy wstecz usiłowałam desperacko pozbyć się ze swojego życia. Nie potrafiłam się przez nią należycie skupić. A było przecież tylko gorzej...
Zbyt łatwo dawałam mu się podpuszczać, ale ta wiedza zawsze przychodziła po fakcie. Czułam się wtedy jak jakaś głupia ryba, która rzucała się na pierwszą lepszą przynętę. Ryba uwalniana tylko po to by cały proces można było powtórzyć i znów sobie zeń zadrwić.
Czasem to ja przybierałam rolę wędkarza, lecz moją ofiarę trudniej było sprowokować do złapania się na haczyk i to w pewnej mierze stanowiło jego przewagę.
-A do czego tu dochodzić? Powód jest oczywisty, jeśli idzie o Twoją osobę. Drżeć mogę tylko z irytacji albo złości.
Nadałam swojemu głosowi władczych nut, które miały akcentować, iż w tym wątku dalsza dyskusja nie ma sensu, a ostatnie słowo należy się mnie.
Nawet jeśli wachlarz moich emocji już dawno zdarzył się poszerzyć i wykraczać poza wcześniej wspomnianą emocję, to sama dokładałam starań, aby utrzymać dawne pozory. W dodatku uważałam, że całkiem nieźle mi to wychodzi.

To nie tak, że nienawidziłam wszystkich Lustrzan, po prostu byłam w stosunku do nich znacznie bardziej nieufna. Wolałam zachować dystans do istot, których natura była równie zawiła. Przyjaźń ze strony bestii była dla mnie znacznie prostsza i zrozumiała. W ich działaniach i motywach nie musiałam doszukiwać się dwulicowości, a przynajmniej w przypadku większości z nich. Takie więzi znacznie łatwiej dało się pielęgnować.
Mój stosunek do Christophera wynikał z tego, że ten znacznie ukrócił moją swobodę i ranił dumę dotyczącą samowystarczalności. Zaś własna wolność i ego, stanowiły dla mnie wartości, o które po prostu musiałam walczyć. I nie liczyło się, że jako ochroniarz po prostu wykonywał przydzielone mu zadanie. Być może gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, wyglądałoby to inaczej. Wszak potrafiłam przyjaźnić się z Gawainem, który podobnie jak i sam Szron pełnił funkcję różanego strażnika.

„Zresztą żeby tylko to...” słysząc te słowa, zaczęłam z większą dociekliwością mierzyć się ze spojrzeniem jaśniejących w mroku kocich oczu. Nie wiedziałam co miał w tym momencie na myśli ani jakie zadać pytanie, by ów zagadkę rozwikłać. Dlatego po krótkiej chwili tylko powtórzyłam jego słowa, licząc na ich rozwinięcie.
- Żeby tylko to?
Nie byłam pewna czy mogłam liczyć na odpowiedź, czy raczej zostanę zignorowana. Tak jak nie byłam pewna tego, czy faktycznie chcę znać odpowiedź. Owiały mnie złe przeczucia, było jednak za późno, aby cofnąć wypowiedziane słowa.

Zamrugałam kilkukrotnie, słysząc zarzut ze strony Dachowca. Jednocześnie musiałam powstrzymać się, by nie parsknąć śmiechem, gdy z jego ust padło słowo „mizianie”. W moim odczuciu zwrot ten był na tyle uroczy i słodki, że zupełnie nie pasowało mi, iż mógł znaleźć się w słowniku chłodnego Strażnika. Zabrzmiało to wręcz nienaturalnie i przez moment musiałam się skupić głównie na walce z cisnącym się na usta słowem i towarzyszącym mu uśmiechem.
Zaabsorbowana niepożądanym przypływem wesołości, który chciałam stłumić, nie byłam w stanie w porę zareagować na atak... bo jak inaczej nazwać podobne zachowanie ze strony kotowatego?

Niespodziewany dotyk, momentalnie wyrwał mnie z wcześniejszego stanu, uruchamiając czysto instynktowne reakcje. Już samo szturchnięcie, sprawiło, że za-balansowałam na granicy równowagi, lecz przeniesienie ciężaru ciała na jedną rękę, po tym, jak druga od razu zacisnęła się na dłoni mężczyzny, poskutkowało tym, że zwaliłam się na posłanie z cichym syknięciem. Wyraźnie poczułam jak, obijam sobie przy tym ramię.

Leżałam teraz na boku, twarzą zwrócona do srebrnowłosego, w którego wbijałam teraz pełne irytacji spojrzenie. Dopiero po chwili, zdałam sobie sprawę, że moja ręka nadal tkwi zatrzaśnięta na dłoni Strażnika. Chwilę wcześniej moje palce zacisnęły się na niej jeszcze mocniej, w desperackim akcie próby odzyskania równowagi zaraz przed upadkiem.
Wbrew oczekiwaniom logiki, nie puściłam jego ręki, niczym nagle oparzona rozgrzanym żelazem. Pozwoliłam sobie jedynie na lekkie rozluźnienie uchwytu. Uznałam, że w ten sposób zabezpieczam się przed ewentualnością podobnych wybryków jak ten sprzed chwili. Oczywiście Strażnik, mógł też spokojnie wyrwać dłoń, a wówczas ograniczałabym się do gromienia go spojrzeniem.
Przegnawszy z głosu nuty speszenia czy zakłopotania, podjęłam przerwany wątek rozmowy.
-Znałeś już wtedy moją słabość do zwierząt i upór na tyle dobrze, że mogłeś się domyślić, że nie zrezygnowałabym z udzielenia pomocy, nawet stworzeniu, które w trakcie próbowałoby mi odgryźć rękę. Zatem niepotrzebnie nadstawiałeś karku, rozharatanie sobie łapy w zupełności wystarczyło...
Szybko odegnałam z myśli wspomnienie tego, jak kocia przybłęda tuliła się do mnie, wyraźnie nasłuchując przy tym bicia moich serc. Pamiętałam wściekłość, która ogarnęła mnie, po tym, jak poznałam prawdziwą tożsamość owej znajdy. Rzuciłam się wtedy na kocura, z nożem i zamiarem zrobienia mu realnej krzywdy. Złościła mnie świadomość tego, że po upływie tych kilku miesięcy w jego towarzystwie, teraz podobna rzecz nie przyszłaby mi równie naturalnie.
-Słuchanie bicia cudzego serca, powinno być zarezerwowane dla medyka, który sprawdza, czy ów serce jeszcze w ogóle bije. Ale dla -
Urwałam w porę, zdając sobie sprawę, o kim pomyślałam i co chciałam powiedzieć. Bo do tej pory jedyną osobą, której znana była ta melodia, był Aaron. Bicie serca było niezwykłą muzyką, szczególnie gdy należało do kochanej osoby. Zdarzyłam nasłuchać się ów dźwięków, gdy wieczorami leżałam wtulona w Lunatyka, a moja głowa kołysała się w rytmie jego oddechu.

Zaklęłam w duchu, odrzucając od siebie wspomnienie należące do zakochanej pannicy, którą już od dawna nie byłam. Pogrzebałam tamtą siebie, razem z Zegarmistrzem, który obiecał mi cały swój czas, a ostatecznie pozwolił go skraść śmierci.
Melodia bijącego serca była dla mnie czymś intymnym. Świadomość tego stała się wówczas jedna z iskier, które ostatecznie wybuchły furą. Oczywiście odkrycie mojej prawdziwej natury, też nie pozostało mi wtedy obojętnym. Na co teraz postanowiłam się uskarżyć.
-Zresztą co przyniosła Ci ta wiedza? Czy nie było łatwiej, gdy myślałeś, że jestem tylko Upiorną pannicą? A nie jednym z wielu projektów powstałych ku chwale MORII?



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach