Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair

Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Uniósł tylko nieco brwi na jej słowa, oczywiście tego nie mogła zobaczyć w tych piekielnych ciemnościach. Dachowiec cały czas zastanawiał się, czy Seamair sama wierzy w to wszystko, co mówi, bo brzmiała z czasem coraz mniej przekonująco. Sam strażnik oczywiście nie znał się na relacjach międzyludzkich, był to dla niego temat absolutnie obcy i nawet często woli, by tak pozostało, ale ostatnio nawet on dostrzegał, że w ich relację wkradł się fałsz. Doszedł do wniosku, dla większości zapewne oczywistego, jednak nie dla niego, że ludzie się zmieniają i wraz z tą zmianą ich relacje z innymi idą do przodu. Minęło wystarczająco czasu, by on i Seamair mieli szansę zmienić swoją relację na lepsze lub na gorsze i Christopher miał wrażenie, że skończył się już jakiś czas temu ten okres, kiedy mogli docinać sobie dla zwykłej rozrywki. Poza tym dowiedzieli się o sobie oboje więcej, niż by chcieli, a to trochę utrudniało całą sprawę. Dachowiec czuł, że i teraz arystokratka może rzucać te uwagi głównie z przyzwyczajenia, ale nie mógł tego wiedzieć, więc po prostu zamilkł, zresztą tak jak chciała, sądząc po jej tonie głosu.
- To chyba nie czas na rozmowy o tym, nie sądzisz?
Mruknął w odpowiedzi na jej pytanie, odpowiadając spojrzeniem. Czuł niepewność w jej głosie i wiedział, że ma w tej kwestii przewagę niepewności, nawet jeśli nie taki był jego zamiar. Czytając tamte informacje był po prostu ciekaw... A teraz nie chciał poruszać tego tematu, bo był zbyt zmęczony i zziębnięty na tak istotne kwestie. Mimo wszystko Seamair była najwyraźniej w jeszcze gorszym stanie fizycznym, od niego, bo zachowywała się wyjątkowo nieproadnie, jak na nią. Coś, co miało być jedynie przytykiem i nawiązaniem do faktu, że słuchał jej dwóch serc w piersi wytrąciło ją nagle z równowagi. Dachowiec spojrzał na to nieco zdziwiony, a potem na swoją rękę, na której dziewczyna zatrzasnęła dłoń. Chwilę przyglądał się temu, ale nie ruszył nią z miejsca. Niegdyś miał większą awersję do dotyku, być może nadal miał, ale nie przeszkadzało mu to akurat w tej chwili na tyle. Zamiast tego skupił się na rozmowie, która znów stała się nieco bardziej poważna.
- Może i by wystarczyło, ale nie było sensu ryzykować, prawda? Taka szansa była tylko jedna. - odparł dość swobodnie, oczywiście swobodnie jak na niego - Nie nam decydować, kto słucha bicia naszego serca. Jesteśmy strażnikami, takie czułości nie są dla nas. Nasze ciała traktujemy jak narzędzia, którymi zresztą są, także niepotrzebnie doszukujesz się głębi w tamtym wydarzeniu.
Spojrzał na nią krzywo. Było to niemal jak wyrecytowanie formułki z podręcznika, w którą sam już nie wierzył, po prostu uznał, że dla dziewczyny będzie lepiej się tego trzymać. Mniej rozczarowań, mniej zobowiązań, mniej rzeczy, którymi ktoś mógł nas złamać. Po jej następnym pytaniu mężczyzna westchnął cicho i zmrużył oczy z zamyśleniem. Nie było to zbyt wygodne pytanie, chociaż miał na nie rzecz jasna odpowiedź. Sam nie był do końca pewny, po co to robi, bo zdecydowanie wychodzi poza swoje obowiązki.
- Nie. Źle na to patrzysz... - mruknął powoli - Dlaczego wydaje ci się, że mając tyle znienawidzonych osób wygodniej mi jest mieć jeszcze jedną? Zresztą po co ci to tłumaczyć... Możesz uznać to za zwykłą ciekawość, ale mam wrażenie, że już kiedyś rozmawialiśmy o tym.
Nie mógł przypomnieć sobie, czy już poruszali ten temat i w jakim stopniu to zrobili.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Zmiana to rzecz naturalna. W wielu wypadkach proces konieczny, które może zapewnić nam przetrwanie. Ponoś adaptacja to jedna z naszych najsilniejszych zalet. Wszystko jednak zależy od tego, czego tyczą się owe zmiany. Nie z każdą można walczyć, nie z każdą trzeba. Ale gdy nowa rzeczywistość zaczyna podburzać fundamenty i filary dawnych przekonań, to pojawienie się niepokoju również jest czymś zgoła naturalnym. Fakty i prawdy, na które nie czujemy się gotowi, najłatwiej zatem wyprzeć albo zatuszować w sieci pozorów i obłudy.
To stały i sprawdzony schemat, który zwykle sprawdzał się w moim życiu. Czemu zatem miałabym zboczyć na ścieżki nieznanych mi działań, których rezultatów nie sposób było przewidzieć. Chyba że z wrodzonej ciekawości...
-Dla pewnych spraw i pora nigdy nie będzie tą odpowiednią.
Odparłam po chwili namysłu. Czegokolwiek bym nie usłyszała, wiedziałam, że nie będę zadowolona. To był dla mnie fakt jasny niczym słońce w zenicie. Dla kogoś, kto chronił swych sekretów, uchylenie choćby i rąbka tajemnicy stanowiło ujmę. Dylemat stanowiło to, która rzeczywistość była bardziej dojmująca, niewiedza czy też sama prawda.
W aktualnej sytuacji Christopher miał pewną przewagę, ponieważ z konieczności musiałam bardziej panować nad wybuchami złości. A dokładniej ich płomiennymi konsekwencjami. Nawet jeśli na przestrzeni ostatniego czasu ilość podobnych incydentów znacznie zmalała. Ryzyko pozostawało zawsze i może dlatego zielonooki wolał nie kusić losu. Może i słusznie.

Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Liczyłam na jakąś kąśliwą doczepkę, z której będę mogła wymanewrować. Albo też zupełnie zignorowanie tematu. Miast tego usłyszałam coś, co sprawiło, że moje oczy otworzyły się szerzej ze zdumienia. Usta zaś zastygły w bezruchu, nie wiedząc, czy przerodzić się w uśmiech rozbawienia, czy raczej grymas. Nie znałam intencji Strażnika, to też jego słów nie potraktowałam wcale jako akt dobrej woli, który miał nas uwolnić od całej tej niezręczności, której to warstwy dało się układać w całkiem pokaźny stos. To, co usłyszałam, zwyczajnie mnie zdumiało. A nawet zaniepokoiło. Dlatego przez chwilę, przyglądałam się jedynie miejscu, gdzie połyskiwało kocie spojrzenie. Gdy się odezwałam, ton mojego głosu się zmienił, nabrał powagi, której rzadko kiedy Dachowiec mógł słyszeć skierowaną wprost do niego.
-Abstrahując od tej konkretnej sytuacji. To jeśli, wierzysz w to, co właśnie powiedziałeś... to chyba pierwszy raz zdołałeś mnie przerazić.
Wiedziałam, że Dachowiec dłużej niż ja przynależy do Stowarzyszenia, że jego stosunek do „pracy” wpada w paranoiczny pracoholizm. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że było z nim tak źle. Ani też, dlaczego było tak, a nie inaczej. Znałam jednak dostatecznie wielu członków naszego syndykatu, aby wiedzieć, że słowa kotowatego rozmijają się z prawdą.
-A komu o tym decydować? Róży? Jesteśmy członkami Stowarzyszenia, ale to nie czyni nas jej cholernymi niewolnikami. Albo nakręcanymi zabaweczkami.
W moim głosie dało się wyczuć też szczere wzburzenie. A to wszystko, przez to, że srebrnowłosy nieświadomie szarpnął za strunę, która była niezwykle droga mojej duszy. Poczucie wolności. A przecież przynależność, prawo wyboru i możliwość decydowania o sobie, to wszystko stanowiło jej pochodne.
Moje oddanie dla Stowarzyszenia nie było czymś szlachetnym. Zawsze traktowałam ten układ jako wymienny interes, gdzie jedna strona pracuje na drugą. Miałam zamiar trwać w nim, tak długo, jak widziałam w nim zysk dla siebie oraz szansę na zrealizowanie swych ambicji. A największą z nich stanowiła zemsta na moich oprawcach.
-Gdyby Róży zależało tylko na kontroli i ślepym oddaniu, to nie werbowałaby swoich członków, nie szukała talentów. Tworzyłaby ich. Tak jak robi to Moriia.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób Strażnik zareaguje na moje słowa. Nie wiedziałam też, czy w ogóle go wzruszą. Jednak własne przekonania i wiara, nie pozwoliły mi siedzieć cicho. Nawet jeśli powinnam.
Pominęłam dopowiadanie wprost tego, że organizacja nie ma też prawa decydować o tym, czy życie z kimś dzielimy. Nie robiła tego a w każdym razie tak długo, jak dotrzymywało się jej sekretów. Sama nie musiałam borykać się zbyt długo z tym kłopotem...
Dopiero poniewczasie, gdy już zapędziłam się ze swą „przemową”, zdałam sobie sprawę, że dalej trzymam Strażnika za rękę. Poczułam się niezręcznie, uświadomiwszy sobie, ile czasu zdarzyło upłynąć, przez to z pewnym ociąganiem w końcu rozluźniłam palce, tym samym zwalniając swój uchwyt.

Mogłam wnioskować jedynie na podstawie zmiany w głosie mojego rozmówcy, ponieważ ciemność pochłaniała wszelkie wizualne wskazówki... ale wydawało mi się, że moje słowa wywołały u Christophera zmieszanie. Być może to z tej przyczyny, jego odpowiedź zdała mi się wyjątkowo niejasna...
-Ponieważ to zmiana schematów i przyzwyczajeń zwykle niesie ze sobą więcej wysiłku i niewygody?
Odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Choć zdradzałam w ten sposób własny tok myślenia w tej konkretnej sprawie. Ta rozmowa zaczynała brnąć na dziwne tory... a jednak oboje wciąż nie mogliśmy zamilknąć. Tłumaczyłam to sobie chęcią ucieczki, przed dźwiękami narastającej na sile wichury. Nie dało się w pełni zapomnieć o panującym wokół żywiole, ale teraz przynajmniej było cieplej, nawet jeśli ceną za ów przyjemną energię, była utrata pewnych barier oraz dzielącego nas dystansu.
-Ciekawość, ją akurat jestem w stanie pojąć. Chociaż ciągle górujesz, jeśli idzie o jej zaspokojenie. Wyrwałeś karty z mojego dziennika...

Gdy ja nadal mam strzępy informacji o Tobie... dopowiedziałam już w myślach, nie chcąc dawać mu większej satysfakcji, a jednocześnie przykazać się do własnej porażki.
-Chociaż teraz wiem, że jeśli idzie o wypoczynek, preferujesz obóz przetrwania, niż relaks w cieniu herbacianych drzew...






~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Dachowiec sam nie wiedział wciąż, co myśleć o informacjach, które poznał wtedy w mieszkaniu, a których z pewnością Seamair nie chciałaby, żeby wyszły na światło dzienne. Tak naprawdę w ogóle nie był pewien, po co tam się wkradł... Z czystej ciekawości, złośliwości? Normalnie nie wtykał nosa tam, gdzie nie miał zwdnego interesu. Prawda była też taka, że nie spodziewał się dowiedzieć tego typu rzeczy, co najwyżej jej ulubiony kolor albo wstydliwego pluszaka z dzieciństwa. Uświadomił sobie nagle, że nie ma pojęcia co osoby w jej wieku ukrywają, bo sam przetrwał ten okres zamknięty u MORIA. Skrzywił się nieco na te myśl.
- W takim razie teraz tym bardziej nie jest.
Rzucił krótko, chcąc urwać temat. Rozmawianie o tych rzeczach byłoby dla niego zbyt męczące i nie zmieniłoby absolutnie nic. Jej stosunek do strażnika raczej nie naprawiłoby to, że wyrecytował by jej całą przeszłość. Raczej tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Niedługo później wbił w nią przenikliwe spojrzenie, bowiem ta zdziwiła go zarówno zwchowaniem, jak i kwestią, do której postanowiła się przyczepić. To prawda, traktował siebie jako narzędzie i wątpił, żeby organizacja postrzegała go inaczej, toteż nie rozumiał, dlaczego niby Seamair czuła się inaczej.
- Chyba nie traktujesz tego jak swojej rodziny, co? - mruknął do niej z lekką nutą drwiny - Raczej nie, oni też nie postrzegają siebie jako naszej rodziny. Robimy to, co trzeba a udział emocji w tym głównie przeszkadza.
Westchnął ciężko i odchylił nieco głowę, słysząc jak nagle targnęły nią emocje. Ciekawe, że najbardziej zdenerwowała się na kwestię, która nawet jej wprost nie dotyczyła, a była jedynie manifestem poglądów kotowatego. Gdy ta wspomniała o róży, zerknął ku niej z uniesionymi brwiami i aż miał ochotę parsknąć ze śmiechu. Cóż za ironia, że to właśnie jego wspomniała...
- Zapomniałaś może...? - spytał ją cicho, acz na tyle wyraźnie, by usłyszała go przez wichurę - Zapomniałaś kto wydał mi polecenie strzeżenia ciebie w pierwszej kolejności, ku twojemu niezadowoleniu? Jak na wolną istotę naprawdę mało kontrolujesz ostatnio swoje życie, nie sądzisz? Jestem zapewne jedyną osobą, która słyszała twoje bicie serca od bardzo dawna. I zapewne tą jedyną, którą najmniej byś chciała, by go słuchała.
Jego słowa z każdym kolejnym stawały się coraz bardziej dobitne i nasączone ironią, z lekką nutą przygnębienia jednak. Jeśli miałby wskazać jakąś rzecz, która jest zaletą ich skazania na siebie, to byłoby uświadomienie sobie wielu rzeczy o sobie... Między innymi tego, jak on sam mało kontroluje swoje życie odkąd, o ironio, opuścił swój dom, aby wziąć za nie ster. Sama praca nawet przestała go satysfakcjonować już tak, jak dawniej, a mimo to wykonał ją. I mimo to jego życie, ani życie nikogo wokół nie stawało się lepsze. Jego życie zaczęło przybierać lekki posmak goryczy i zrezygnowania, bo wiedział, że nie zrezygnuje z tego tak łatwo. Dlatego też gdy zwracał się do Seamair, to mimo że bardzo to ukrywał, jego słowa były podszyte nie tylko chłodnym profesjonalizmem.
- Sztuczne twory nie są tak skuteczne. - mruknął w odpowiedzi na jej argument z MORIA - Zresztą to ciekawe, z tego co mówisz główną różnicą między tymi dwiema organizacjami jest to, jak werbują członków.
W tym momencie sam niczego nie sugerował, głównie prowokował ją, bo sam nie wierzył, by MORIA była tym samym, co róża. Przynajmniej on w to wierzył, miał świadomość, że bywają osoby z zewnątrz, które porównują oba twory. Miały nieco racji, ale tylko nieco.
- Trzymanie się tego, co wygodne to marazm i śmierć. - odparł na jej dosyć absurdalne stwierdzenia - Istoty żywe się... Adaptują. Ja również się adaptuje, choć ty zdajesz się pozostawać taka sama, a przede wszystkim chcesz pozostac taka sama.
W jego głosie pojawiła się nuta dezaprobaty. Dziewczyna uparcie trzymała się swojego i nie miała najwyraźniej żadnych refleksji. Christopher musiał wiele zmienić w swoim myśleniu bowiem, wbrew pozorom góry lodowej, relacja z arystokratką wywróciła mu świat do góry nogami. I nic dziwnego, nigdy wcześniej nie miał okazji kogoś ochraniać, a to zmieniało trochę jego postrzeganie tego, po co właściwie jest w róży.
- Myślałem, że jesteś bardziej przenikliwa niż spostrzeżenie, że lubię w wolnym czasie wybrać się w nieprzyjazny teren. Co nawet nie jest w pełni prawdą, po prostu żeby gdzieś dojść, to trzeba coś przejść.
Pokręcił krótko głową i zerknął w kierunku wejścia do namiotu. Śnieg wirował na zewnątrz i uderzał w ścianki, przenikliwy chłód próbował się wedrzeć i ich zamrozić. Nawet on nie postrzegał jako wakacje siedzenia w lodowatym namiocie i szczerze nie był pewien, czy nie potrzebował ciepła drugiego ciała w takim samym stopniu, jak Seamair, aby nie zamarznąć.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Zaczęło mnie zastanawiać, jak te nasze dywagacje potoczyłyby się w świetle dnia i przy warunkach, które nie zmuszały nas do leżenia, jeden przy drugim po to, by uchronić się przez coraz zajadlej kąsającym zimnem. Ile wpływu na nasze słowa i reakcje miała ta przedziwna atmosfera? I czy była czymś, na co później będzie można zrzucić winę, za swe mało rozsądne decyzje? Bo tak, czułam, że rozsądek opuścił mnie już wiele dni temu, gdy przyzwoliłam na to szaleństwo i nadal pozwalałam, aby trwało w najlepsze. Nawet, teraz gdy zawisło nad nami widmo zastania pogrzebanymi przez piętrzące się warstwy śniegu. Rozsądna istota, a już tym bardziej taka, która możliwość ewakuacji ma dosłownie na wyciągnięcie ręki (patrz Bursztynowy kompas) już dawno by z niej skorzystała. Pytanie brzmiało zatem, w imię czego postanowiłam się wyrzec tego rozsądku… bo doskonale wiedziała, że już nie chodzi tu o samą dumę czy upór. Powód był inny, wiedziałam o jego istnieniu, ale nadal nie potrafiłam go w pełni zweryfikować i zrozumieć… Było w tym coś niepokojącego, gdy uzmysłowiłam sobie, że ostatnimi czasu coraz trudniej dojść mi do porozumienia z samą sobą, gdy spór dotyczy moich wewnętrznych odczuć.
-To inny rodzaj układu. Znacznie mniej skomplikowany, choć i nie tak prosty, jak można by oczekiwać. Zależność… do której z czasem doszło też poczucie przynależności, bycia potrzebnym. A może tak właśnie można postrzegać rodzinę?
Pytałam szczerze, ponieważ sama nie wiedziała, jak należy patrzeć na twór nazywany rodziną. A w każdym razie typowej rodziny, którą mi samej nie było dane się nacieszyć. Powiedziałam, więcej niż miałam zamiar. Bo czy potrzeba tego, że jesteś komuś potrzebny, nie była po prostu słabością? Ale już dawno wpadłam w tę pułapkę… stało się to gdy Rosarium powierzył mi misję o wysokiej radze, z którą wiązał swe dalsze intrygi. Poczułam się wtedy wyróżniona, a ambicja i upór bardzo pilnowały, abym nie zawiodła pokładanych we mnie nadziei. Nawet jeśli nie wszystkie decyzje Arcyksięcia uważałam za słuszne, o czym właśnie postanowił przypomnieć mi Dachowiec. Mocniej zacisnęłam zęby, starając się odgonić od siebie echa dawnych emocji. Strażnik nadal nie rozumiał, co tak naprawdę wadziło mi w całej tej sytuacji, nie licząc oczywiście samego pogwałcenia mojej swobody. Nie wiedziałam, w jakie słowa mam ubrać swój żal, tak by w końcu zielonooki pojął jego istotę. Mimo to spróbowałam raz jeszcze.
-Nigdy nie mówiłam, że popieram wszelkie jego decyzje. Bardzo wiele spraw rozegrałabym inaczej, będąc na jego miejscu.
Ucichłam na moment, lecz szybko uzupełniłam swoją wypowiedź.
-Tą o zrobieniu z Ciebie mojego protektora, nadal potępiam. Znam persony wyższe rangą i zajmujące się istotniejszymi zadaniami niż te powierzone mnie. Dlatego nie rozumiem tej decyzji.
Gdybyś miał z Różą jakaś osobistą zwadę, czymś mu się naraził... sytuacja byłaby jasna, byłby to przydział ze złośliwości.
Dalej mogła to być i moja kara, choć wówczas zdecydowanie nieadekwatna do winy. Nie mniej odwrócenie tej sytuacji też było możliwe, wszak Rosarium zdążył poznać mój temperament dostatecznie dobrze...zatem być może to ja stanowiłam karę?
Oczywiście nie mogłam też zignorować dalszej części jego wcześniejszej wypowiedzi. Chociaż wolałam nie odnosić się do tego, jaki zakres czasu, kotowaty ma na myśli, mówiąc – bardzo dawna. Sama też nie chciałam przywoływać do swych myśli konkretnej daty.
Zastanawiającą, była zmiana w głosie Dachowca, którą udało mi się wychwycić. W wypowiadanych słowach wyczuwałam obcą do tej pory nutę…
-Nadal jestem w stanie wymienić kilku gorszych kandydatów...
Na pierwszym miejscu plasował się jakikolwiek członek Morii, na drugim zaś patolog, bo w przypadku jego osoby, raczej byłoby mi już wszystko jedno... przez moje myśli przemknęła również postać Doriana.
-Ale przez to wiesz o mnie coś, co stanowi mój sekret. A im więcej osób o nim wie, tym mniej sekretnym się staje.
Tym razem to z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie, a słowa nabrały nuty goryczy.
-Choć od kiedy wiem o wspólnym aspekcie naszych przeszłych doświadczeń, przestałam się obawiać tego, że zrobisz coś z tą wiedzą, nie licząc zachowania jej we własnej świadomości.
Nie łatwo było się do tego przyznać ani o tym wspominać. A jednak jakaś część mnie uznała, że należy się tymi przemyśleniami podzielić.
Czy ten bolesny fragment naszej przeszłości, który został skażony przez Morię, mógł mieć wpływ na decyzję Róży o tym przydziale? Nie wiedziałam.

-Owszem nie są. To wola nas determinuje, własna nie zaś ta narzucona. I nie, nie jest to główna różnica. Przytoczyłam jedynie jedną ze znacznie obszerniejszej listy. Nie mniej uważam to za istotny aspekt. Tutaj nikt nie zmusza Cię do bycia częścią czegoś większego, a przynajmniej nie siłą czy groźbą...
Wzdrygnęłam się nagle, lecz nie była w stanie ocenić czy winowajcą był zdradliwy chłód, czy raczej wspomnienia, dotyczące laboratoryjnych raportów prowadzonych przez mego przybranego ojca. Zimno i mrok, nie było dobrymi sprzymierzeńcami, gdy zapuszczało się do tego rodzaju wspomnień.
Całe szczęście dalej tocząca się dyskusja, nie pozwoliła mi na zbyt długie błądzenie po nieprzyjaznych rewirach własnej pamięci. Zmarszczyłam brwi, słysząc zarzut ze strony kotowatego. Nie zgadzałam się z nim do końca, ale jego słowa jednocześnie niosły ze sobą rodzaj ulgi. Oznaczały, że wysiłki wkładane w podtrzymanie pewnych schematów niosły pożądane skutki. Zmiany widziałam sama i to wystarczyło.
-Istoty żywe mają w zwyczaju również bronić tego, co uważają za cenne. Ja staram się to czynić, ze swoim stylem życia. Adaptacja jest jedną z dróg do rozwoju, ale nie jedyną. A gdybyśmy wszyscy podążali jednym torem, nie napotykalibyśmy, na których przeciwności zwalczanie, również ma rozwojowy charakter.
W ciągu ostatnich dni żadne z nas nie było równie rozmowne, mimo iż wcześniej warunki do „pogaduszek” były znacznie korzystniejsze. Teraz słowa starała się stłumić wichura i zapewne, gdyby nie to, że leżeliśmy tuż przy sobie, moglibyśmy mieć problem ze wzajemnym zrozumieniem. Albo też bylibyśmy zmuszeni do zdzierania sobie gardeł.
Znów skuliłam się mocniej, starając się wbić twarz w warstwy tkanin. Miałam wrażenie, że temperatura znów się obniżyła i że mój nos zaraz odmrozi się i odpadnie, nadając mi podobieństwo do pewnego starożytnego posągu, który istniał w piaszczystych krainach Świata Ludzi. A ja lubiłam swój nos... podobnie jak i pozostałe kończyny. Czułam się niededukowana, w kwestii tego, jak wygląda proces zamarzania... i kiedy zacząć się go obawiać. Ale skoro oboje nadal mieliśmy dość sił, by toczyć dysputy, to chyba nie mogło być tak źle? A może jednak.
-Zwykle wiesz o innych tyle ile sami chcą, abyś widział. Potem pozostaje już tylko spostrzegawczość i dedukcja... Ciężko powiedzieć coś na temat twoich zamiłowań. Z własnych doświadczeń powiedziałabym że dręczycielstwo... ale to wynika z pracy zawodowej, więc chyba się nie liczy. Nawet niespodziewana wizyta w Twoim mieszkaniu nie przyniosła wielu poszlak, w tyj kwestii. Wiem za to, że jesteś przygotowany do tego, by w razie potrzeby szybko je opuścić i nie zostawiać zbyt wielu śladów. Choć może dostrzegłabym więcej, gdyby była wtedy w lepszej kondycji.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Christopher zamilkł na chwilę słysząc, jak ta opowiada mu na temat jej wizki rodziny. Nie wiedział o niej aż tyle aby wiedzieć, czy miała kiedykolwiek jakiś bliskich czy kogoś, kogo mogłaby nazwać rodziną, lecz porównywanie przynależności do straży do bycia w rodzinie... Nie, tak nie wyglądała rodzina, on mógł być tego pewien. To była ich praca, rodzina nie kazałaby narażać się swoim członkom każdego dnia w zamian za zapłatę oraz przywileje, to była jedynie praca, do której tak przylgnęli, że nie mieli już czegoko innego. Christopher nie miał, bo swoją rodzinę zostawił dawno temu i wciąż się czasem zastanawiał, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby wtedy nie opuścił rodzinnego domu. Być może byłby teraz zupełnie inną osobą, może lepszą, a może gorszą. Nigdy się nie dowiedzą, bo z całej zwariowanej magii lustrzanego świata, akurat czas pozostawał zawsze nietykalny.
- Bycia potrzebnym? Rodzina polega na tym, że nie musisz nikomu nic udowadniać. Że nie musisz nikomu nic płacić ani wynagradzać, to wspólnota. To co robimy to praca, robota którą trzeba wykonać. Twoje bycie potrzebnym skończyłoby się w miejscu, w którym przestałabyś robić eliksiry. Nie miałabyś wtedy wartości dla organizacji.
Zmrużył nieco oczy z zamyśleniem przy tych słowach. Nie mówił tym razem z żalem a zwykłą świadomością tego, jaka jest rzeczywistość. Praca to było wszystko, co miał, lubił pracować. Lubił i robił to tak często, aż w końcu przestał widzieć cokolwiek innego w swoim życiu. Nigdy jednak nie będzie postrzegać stowarzyszenia jako swojej rodziny. Jak już to takiej patologicznej. Jej głowa zaś podejmowała często dziwaczne decyzje, które nie miały sensu i w zasadzie to Christopher już dawno musiał oddzielić osobę arcyksięcia od całej reszty, inaczej żyłby w wewnętrznym konflikcie ze sobą. Wcześniej mitologizował go wręcz, uważał go za nieomylnego i wielkiego lidera, ale to do czasu, gdy zaczął podejmować dziwne decyzje. A później spotkał go realnie, zaczął łączyć fakty, ten wizerunek wielkiego przywódcy szybko prysł... I sam nie wiedział, co ma o tym myśleć, bo zaczął zdawać mu się on zwyczajnym, humorzastym arystokratą.
-; Są takie persony. I być może im bardziej przydałaby się moja ochrona, ale już chyba dawno oboje doszliśmy do wniosku, że nie była to decyzja podyktowana czystym peagmatyzmem. Ja również widziałem z początku wiele lepszych rzeczy, które mógłbym robić w czasie, który muszę poświęcac tobie.
Słowo "z początku" pojawiło się głównie dlatego, że ostatnio miał mętlik w głowie w tej kwestii. Skłamalby gdyby powiedział, że wolałby teraz uganiać się po mieście za kolejnym ćpunem albo mordercą, przestało mu to dawać satysfakcję już jakiś czas temu. Dachowiec westchnął ciężko. Wieść, że nie był najgorszą osobą, która mogła słuchać jej bicia serca wydała mu się w jakiś sposób zabawna. Brzmiało to absurdalnie biorąc pod uwagę, że traktowali siebie jak wrogów przez ostatnie wiele miesięcy.
- Wróg, którego musisz akceptować jest gorszym powiernikiem sekretów niż ten, który stoi przeciwko tobie. Tego drugiego możesz po prostu zabić. - przeniósł na nią wzrok na krótki moment - Co miałbym zyskać rozpowiadając twoje tajemnice? Nie robię tego i nie mam w planach, niezależnie od tego czy sam mam co do ukrycia.
To prawda, miał swoje tajemnice i nienawidził rozmawiania o przeszłości, która była też bolesna... Ale co by się konkretnie stało, gdyby wyszła ona na jaw? Nie był w niej niczym więcej, niż ofiarą. Najgorsze, co ktoś mógłby mu zarzucić to głupota i naiwność. Cała reszta nie miała znaczenia i raczej każdy w organizacji przeszedłby obok tego obojętnie. Jedynie informacja, że jego rodzina żyje byłaby potencjalnym narzędziem dla wrogów, ale z dokumentów nie da się wyczytać ich miejsca zamieszkania.
- A jednak nie opuścisz stowarzyszenia aż do śmierci, zapewne takiej nienaturalnej. Nie wiem co ciebie konkretnie trzyma, może duma. Może ona również powstrzymuje ciebie od zwyczajnego poproszenia arcyksięcia 9 przeniesienie. Mogłaś poprosić o to dawno temu, minęło tyle czasu że nawet duma przestała tu grać jakąś rolę. Pozbyłabyś się mnie i swoich problemów za jednym zamachem.
I była to prawda... Jakkolwiek dziwna by ona nie była, nikt ich nie trzymał ze sobą na siłę. Arcyksiążę ugiąłby się, gdyby wyrazili taką wolę i oboje wiedzieli o tym od samego początku. Był to jednak jeden z tych aspektów, który tworzył mętlik w głowie strażnika. Gdy kolejny podmuch wstrząsnął namiotem, wprawiając ich obu w drżenie z zimna, spojrzał mimowolnie na Seamair. On sam siedział spokojnie, choć ewidentnie było mu zimno. Ta jednak o wiele gorzej znosiła mróz, jak widział. Czuł się w pewnym sensie winny i nie wiedział już, jak bardziej temu zapobiec.
- Dobrze zauważyłaś, że nie przywiązuje się do lokum. Zmieniałem je już kilka razy. Poświęcam większość życia na stowarzyszenie. A co do mojego hobby, to raczej ciebie ono nie interesuje, dlatego jest to zbędne...
Zwłaszcza, że go jakiegoś nie miał. Czytał książki, chodził na spacery, starał się robić wszystkie te czynności, które z boku wydawały się nudne. Ewentualnie ćwiczył, czy to strzelanie, czy sztuki walki, które potrzebne mu były do roboty. Nic więcej. Z gorzkim uśmiechem uświadomił sobie, że jest nudną osobą. O Seamair z kolei już się dowiedział na tyle dużo że wiedział, co robi w wolnym czasie.
- Niewiele byś dostrzegła... Ale też możesz czuć się wyjątkowo, byłaś tam pierwszym gościem od wielu miesięcy. Z pewnością to co robię w wolnym czasie odbiega mocno od ślęczenia przy stworach, czy gotowaniu.
Pokręcił krótko głową, urywając nagle temat. Wiedział, że jedyny powód dla którego ją to może interesować to dogryzanie. Mężczyzna zacisnął usta i potarł lekko ręce. Było naprawdę zimno, przestał już czuć dłonie, czy uszy.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Widziałam w sobie zdecydowanie więcej wartości. Bycie odbieranym jako maszynka do robienia eliksirów... ukłuło mnie to lecz powstrzymałam się od komentarza. Moje zadania nie kończyły się w ścianach alchemicznych pracowni i Dachowiec doskonale o tym wiedział. Uznałam zatem, że użył takiego przykładu, po to, by dodać swemu przekazowi dobitniejszej klarowności. Jesteś przydatny, tak długo, jak spełniasz swoją funkcję, z tym nie miałam zamiaru się kłócić. Tak działała nie tylko organizacja. Tak działał świat.
Dlatego też miałam pewne obiekcje, względem wizji tego, jak działa rodzina, którą właśnie przytoczył mi Christopher. Brzmiało to... nierealnie, a w każdym razie w moim odczuciu. Jak coś takiego miałoby niby funkcjonować? Mimo to opis najbardziej przypominał, to czym było dla mnie moje bestialskie stado. Z tą różnicą, że w nim ciągle trzeba było udowadniać i przypominać o tym, że jest się tego stada przywódcą i opiekunem.
Pewne było tyle, że w tej konkretnej materii różniliśmy się doświadczeniami. Jeszcze przez chwilę analizowałam tę część wypowiedzi Strażnika, która odnosiła się do rodziny. Brzmiał, jakby faktycznie było to coś ważnego...
Takie analizy weszły mi już w nawyk. Pierwotnie miały na celu, wychwycenie każdej istotnej informacji, którą mogłabym później wykorzystać przeciw swemu Ochroniarzowi. Bycie dobrym słuchaczem bywa całkiem przydatną umiejętnością. Lecz już od pewnego czasu, porzuciłam rolę kowala, który każde zasłyszane słówko był w stanie przekłuć w ostrze, które później zostanie użyte na przeciwniku. Teraz wiele takich informacji, ot wzbogacało półki mojego magazynu informacji na temat kotowatego...rosły tak jak i moja świadomość tego ile zaczynają zajmować miejsca w mojej głowie. Najbardziej niepokojące było w tym, że zaczęłam postrzegać w tym coś naturalnego. Niczym konieczność, pozbierania rozsypanych fragmentów układanki...
„Ja również widziałem z początku wiele lepszych rzeczy, „… Z początku?
Uczepiłam się tych słów i plątaniny myśli, którą mimowolnie wywołały. Bo wtrącenie „z początku” zmieniało tutaj bardzo wiele. A ja nie bardzo rozumiałam, co wywołało ową zmianę. Przez dłuższą chwilę wbiłam w postać zielonookiego, dość nieodgadnione spojrzenie, które całe szczęście tonęło w cieniach, jak i wszystko inne. Z wyjątkiem pary kocich ślepi. Rozpraszające.
Korciło mnie... i to jeszcze, jak aby skłonić go do rozwinięcia tego tematu. Ale jakaś część mnie, obawiała się tego, co mogłaby przynieść odpowiedź.

Kącik moich ust mimowolnie drgnął, gdy znów usłyszałam jakże charakterystyczne dla białowłosego westchnięcie. O dziwo ten prosty dźwięk, mógł mieć całą gamę znaczeń i intensywności, o czym przekonałam się, obcując ze Strażnikiem.
-Tak ten drugi schemat jest zdecydowanie mniej kłopotliwy...
Skomentowałam i znów zamilkłam na moment, kontemplując własne myśli i odczucia. Jeszcze parę miesięcy temu mogłam nazywać Christophera swoim wrogiem i byłam tego faktu stuprocentowo pewna, niezależnie od tego, co próbowali wmawiać mi na jego temat przełożeni, jak i sam Strażnik. Teraz jednak... po tym, jak kilkukrotnie nadstawiał karku w moim imieniu, niezależnie od tego, że takie przecież miał zadanie... W naszym konflikcie nie raz miał okazję, zaszkodzić mi zdecydowanie bardziej a mimo to nie posunął się do takich kroków. Prawdziwy wróg, nie traciłby okazji na zadanie ataku a kotowaty ku mojemu nieszczęściu i wyliczeń mej pamięci miał takich momentów naprawdę sporo.
-Nie wiem co. Nie siedzę Ci w głowie, ale wiem, że wystarczyłyby, gdyby chciało się komuś zaszkodzić.
Sama miałam bardzo wiele pomysłów na wykorzystanie tej wiedzy, co momentami potrafiło popchnąć mnie w objęcia paranoi. I najpewniej nie świadczyło dobrze o mojej własnej naturze.
-Intruz. Tak bym to teraz określiła. Ktoś kot pojawia się w Twoim życiu, bez zaproszenia i kogo zamiarów nie możesz być pewien... Zwyczajne posiadanie wroga, nadal jest zdecydowanie mniej kłopotliwe.
Dla wroga ma się stałą dedykację zamiarów i uczuć, których nie trzeba poddawać analizmie. Nieprzyjaciela po prostu należy się pozbyć. Co do intruzów... w pewnym momencie życia każda nowa znajomość zaczyna się od tego stanu.
Dalsze słowa Strażnika sprawiły, że z moich ust wydobył się dość teatralny pomruk zadumy. Moje motywacje nie były szczególnie złożone. A już w na pewno nie należały do szlachetnych. Nie były czymś, czego bym się wstydziła i tak jednym z czynników z całą pewnością była moja duma.
-Moje motywy są proste. Poza rzeczami, o których mówiłam wcześniej, dołączyłam do Róży dla nadziei. Nadziei na zdobycie siły i wiedzy, która da mi niezależność, jaką będę mogła wykorzystać, by zemścić się na MORII. Kiedyś.. więc tak z całą pewnością nie czeka mnie naturalna śmierć.
Czy kierowała mną chęć samozagłady? Nie uważałam tak, choć zapewne inni mogli to postrzegać właśnie w taki sposób. Choć o swojej śmierci zawsze mówiłam lekko, to byłam zdeterminowana, by żyć. W każdym razie dopóty miałam swój cel do osiągnięcia, miałam po co żyć...
-To samo mogę zarzucić i Tobie. Tym bardziej że od samego początku robiłam bardzo wiele w swej mocy, by do rezygnacji Cię „zachęcić”. Miałbyś wtedy zdecydowania łatwiejsze życie. Fakt, że nadal tu tkwisz, świadczy o tym, że albo za mało się starałam... albo, że jesteś bardziej uparty, niż przewiduje skala przyzwoitości. Co więcej, to akurat oboje zrozumieliśmy całkiem szybko – żadne z nas nie jest typem, które biegnie z płaczem do opiekuna, gdy ktoś sypnie mu piachem w oczy.
Duma? Na pewno. Obawa przez przysłaniem kogoś innego w miejsce Dachowca? Również. Ale był jeszcze mnóstwo innych bardziej złożonych i zawiłych czynników, których dalej nie umiałam do końca rozgryźć. Jak się okazywało nie ja jedna.

Zamarzniecie też, nie zaliczało się do naturalnej śmierci, ale zdecydowanie nie miałam zamiaru kończyć w taki sposób. Choć wgryzające się we mnie ostre niczym igły, zębiska chłodu coraz częściej wysuwały tę obawę na pierwszy plan. Razem z groźbą odmrożeń. Coraz częściej nerwowo poruszałam palcami, sprawdzając, czy są jeszcze do tego zdolne. Najchętniej sprawdziłabym to, wymierzając zasłużony cios leżącemu obok mężczyźnie, który naraził mnie na ryzyko przemiany w rogatą bryłę lodu... Zacisnęłam zęby na spierzchniętej od zimna wardze, starając się stłumić własną desperację. Czułam jednak, że z każdym kolejnym dreszczem, kruszą się rezerwy mojej dumy...
-Fachowo nazywając to pracoholizmem... I skąd wiesz? S-skoro go nie znam?
Zapytałam, z autentycznie rosnącą ciekawością. Miałam też, nowy trop, który wskazywał, że odpowiedzi należałoby szukać w różanych komnatach niźli prywatnym mieszkaniu. Z tym że komnaty członków były całkiem dobrze strzeżone i to nie tylko magicznie. Dostanie się do cudzej bez zaproszenia, stanowiło wyzwanie, nawet dla kogoś obdarzonego moim magicznym talentem.
-Ani jednego ani drugiego nie określiłabym jako hobby. A już na pewno nie gotowania... którego nauczyłam się bardziej z konieczności. Nie lubię marnotrawstwa. Chyba że chodziło Ci o warzenie eliksirów...
Kolejny podmuch wiatru był na tyle silny, że dało się wyraźnie słyszeć odgłos napinającego się płótna i lin, które trzymały wszystko w swoim miejscu. Mróz skutecznie odnajdował w takich chwilach każdą szczelinę, aby tylko znaleźć dla siebie drogę. Ta chwila przeważyła, abym pękła ostatecznie. Poczułam się jak rzucona na kamienną posadzkę porcelana, tak czuło się moje ego, ale z dwojga złego wolałam, aby to spotkało je... niż moje ciało przy próbie wstania, po tej nocy... Jednocześnie mogło i nie mogło już być gorzej.
-Cholera by to wzięła... nie mam zamiaru nic sobie odmrozić. Palce są mi potrzebne wszystkie... Zatem jakieś rady jak przetrwać tę przeklętą zamieć i nie zamarznąć?
Tym razem nie siliłam się już na maskowanie dźwięczącej w moim głosie nuty desperacji. Wiedziałam, że moje własne pomysły dotyczące wykorzystanie magii ognia, mogą spopielić nasze jedyne schronienie. A to nie wchodziło w grę. Nie miałam zatem innego wyjścia, jak zdać się na srebrnowłosego...



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Mniej kłopotliwy... To stwierdzenie jakoś utkwiło mu w głowie. Czy naprawdę teraz już był tylko "mniej kłopotliwy"? Usiłował jej uprzykrzyć życie na swój sposób, chociaż zawsze profesjonalizm brał górę, może poza tym konkretnym wyjazdem gdzie gra słowna sprawiła, że nie przygotowała się zbyt dobrze. Gwoli sprawiedliwości, dziewczyna zapewne i tak miała marne pojęcie o tym, co czeka na nią w górach i obecny scenariusz mógłby odbyć się tak czy siak... Ale może nie byłoby tak źle. Cóż, wiedział na pewno gdzie leży granica w jego żartach, gdy zamarza po środku lodowego pustkowia z rogatą udręką u boku.
- Moim zadaniem nie jest tobie szkodzić. - mruknął, powtarzając tę formułkę już któryś raz - Możemy bawić się w podkopywanie reputacji, zatruwanie życia albo rękoczyny... Ale raczej oboje nie mamy takiego zamiaru.
Na koniec w jego głosie pojawiła się nikła nuta rozbawienia. Naprawdę robili to wszystko nadal, mimo że już dawno oboje wiedzą, że ten konflikt jedynie przygasa. Dla Christophera była to zawsze tylko zabawa, pewna odskocznia od sztywnego słuchania się rozkazów i przełożonych, a każda zabawa musi kiedyś się skończyć. A kiedy skończy się ta? Miał wrażenie, że być może dopiero wtedy, gdy śmierć zabierze któregoś z nich albo zostaną rozdzieleni wreszcie rozkazem, tak jak nim zostali złączeni. Dziwna wizja.
- No i jesteś w róży ładnych parę lat. - zmarszczył brwi próbując przypomnieć sobie dokładna datę, ale nie mógł - Nie masz jakiejś... Szczególnej władzy. Nie jesteś również blisko powstrzymania organizacji, która zatruła ci życie. Osiedliłaś się po środku lasu razem ze zwierzętami i warzysz eliksiry, od czasu do czasu wychodząc jedynie gdzieś poza ten obszar by załatwić sprawunki. Wiedziesz zaskakująco normalne życie.
W jego słowach dało się wyczuć lekki sarkazm, bowiem dobrze wiedział że to nie do końca tak sytuacja się miała. Każdy robił swoje, prawda? Jego życie zdecydowanie bardziej można było uznać za zrujowane przez MORIA, stale na krawędzi i w ryzyku. Stale przemoc, stale w biegu... W przeciwieństwie do arystokratki, która z boku wyglądała na całkiem szczęśliwą w życiu.
- Ciężko nie zauważyć. - mruknął lekko zniesmaczony - Żadne z nas nie biegnie do opiekuna, to fakt. Aczkolwiek szczerze mówiąc okazuje się, że misje bojowe otrzymuje tak czy siak, wnioskując po ostatnim oddelegowaniu mnie na parę tygodni. Musiałaś sobie nieźle wypocząć w tym czasie.
Przeniósł wzrok na sufit, wzdychając cicho. Przypomniał sobie tamten okres i szczerze powiedziawszy był on bardzo inny. Odkrył wtedy co to znaczy, że nie wiesz co tracisz, dopóki tego nie stracisz i to wtedy właśnie zaczął czuć pewne znużenie dotychczasowym trybem życia. Była to jednak delikatna kwestia, której nie potrafił i nie chciał jeszcze poruszać z Seamair bo wiedział, że ta go zwyczajnie wyśmieje albo wykorzysta to w jakiś sposób, by uwolnić się spod jego oka. A on już realnie wiedział, że gdy jej nie pilnuje, to może jej się stać krzywda.
- Pracoholizm... - prychnął - Ledwo skończyłem pracę i zamarzasz po środku niczego albo jesteś, o zgrozo, zmuszona tańczyć na jakimś zimowym balu. Żyć bez pracy trzeba umieć, inaczej zostaje ci tylko ona. Zaskoczyło by ciebie, jak nudne rzeczy robi człowiek, który na co dzień skacze między kulami.
Jakie to jednak były rzeczy, to nie wymienił, bo było w pewien sposób... Wstyd. Chociaż to może był złe słowo. Zdawał sobie sprawę, że jego życie prywatne jest jego piętą ahillesową i nie lubił tego, gdy musiał się z nim obnosić przed kimkolwiek. Nie miał w zasadzie osób bliskich, toteż jego żywot zaczął być defoniowany tylko i wyłącznie przez to, co robi w pracy. Wszystko to, co robił w domostwie, co nie było związane ze stowarzyszeniem było niczym wrażliwy punkt pod skorupą.
- To ciekawi mnie co określiłabyś jako hobby. - rzekł krótko i zamilkł na moment - Osobiscie nie marnuje tyle czasu na przygotowanie śniadania... Nietrudno dojść do wniosku, że sprawia to komuś przyjemność.
Strażnik podniósł głowę, gdy słowa przerwał mu wiatr dochodzący zewsząd. Śnieżyca przypominała stale o sobie, ciskając podmuchami i próbując przewrócić ich liche schronienie. Szczęśliwie Christopher miał na tyle wiedzy o tym temacie, by postawić obozowisko w odpowiednim miejscu. Nie czuł również strachu, w przeciwieństwie do tego co wielu by czuło na jego miejscu. Gdy mężczyzna wpatrywał się w ciemność przed nimi i nasłuchiwał burzy, jego oczy wręcz dziwnie błyszczały. Mimo że się trząsł i mógł niedługo zginąć, to czuł pewną niewytłumaczalną radość z obcowania z tak gwałtownym żywiołem, jakim jest pogoda. To w śnieżycy się wszak urodził, mimo że był tyle lat z dala od gór, to dobrze pamiętał te charakterystyczne uczucia. Gdy jednak spojrzał na Seamair, to ta nie zdawała się aż tak zachwycona.
- W obecnej sytuacji zostaje ci modlitwa...
O ile w coś wierzyła, akurat ten aspekt go nigdy nie interesował. Nie mogli już okryć się większą ilością śpiworów, to było wszystko co mieli. Jedyne, co pozostało, to uszczelnić ich małe gniazdo, co wymagało od nich dość niezręcznego posunięcia. Christopher wiedział jednak, że dziewczyna inaczej nie zaśnie i zresztą on sam odczuwał chłód, zatem musiał się na to zdobyć. Westchnął ciężko i po dłuższej chwili szamotania się ze swoimi śpiworami wyciągnął rękę, którą objał arystokratkę za plecami i przyciągnął do siebie najciaśniej, jak potrafił, po czym zawinął wokół nich plątaninę kocy i śpiworów. Nawet gdyby miała siły protestować, to zwyczajnie by ją zignorował.
- Nie musisz tego komentować.
Mruknął tylko, próbując ułożyć głowę tak, by nie wbijały mu się jej rogi w oczy.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Zamiary... gdyby pytał o nie kilka miesięcy wcześniej. Ah ileż to pięknych scenariuszy zrodziło się tamtego czasu w mej głowie. A wszystkie dotyczyły sposobów na pozbycie się Strażnika, mniej lub bardziej trwałe... Niestety Rosarium wiedział zbyt wiele... mógłby dowiedzieć się i o tym, a na takie ryzyko nie mogłam sobie pozwolić.
Teraz zaś, musiałabym długo sięgać pamięcią wstecz, aby doszukiwać się podobnych knowań. W każdym razie tych, które zakładały pozbycie się Dachowca. Bo o tym, jak uprzykrzyć mu życie i skutecznie dokuczyć, nadal myślałam całkiem ochoczo. Nawet jeśli coraz mniej z owych pomysłów wcielałam w życie... z jakiegoś dziwnego powodu.
-Z naciskiem na raczej...
Dodałam, a w moim głosie dało się usłyszeć dobrze znaną zadziorną nutę.

Nadal nie mogłam dojść do porządku z myślami, jak ta relacja, którą nam obojgu narzucono siłą, miała prawo nadal trwać. Coś, co z góry było skazane na rozpad i klęskę, uparcie nie chciało, poddać się temu, co dyktowała logika. Srebrnowłosy miał rację, oboje byliśmy w stanie już dawno sprzeciwić się takiemu stanu rzeczy. Jednak każde z nas najwyraźniej miało powody, by tego nie robić... Rozmowa, którą właśnie toczyliśmy, tylko utwierdzała moje spostrzeżenia o całej ironicznej naturze tego układu i niepisanych zasad, które z czasem zaczęły nim rządzić.

Mimo iż wyczułam sarkastyczną nutę w głosie mężczyzny, to i tak udało mu się zagrać na strunie mojej ambicji. Dlatego pospieszyłam z pewnym sprostowaniem.
-W kwestii władzy, jeśli Cię to interesuje to wiedz, że jestem w trakcie przygotować do swoje misji czy raczej egzaminu. Jeśli uda mi się go przetrwać to zostanę, wyniesiona na pozycję Wiedźmy, a to już oferuje zupełnie inne możliwości. Co zaś się tyczy mojego stylu życia... to jakie miałeś wyobrażenia ? Hm?
Zaczęło mnie nurtować, jakie wizje na temat mojej egzystencji musiał początkowo snuć Strażnik. Wyglądało na to, że, moja rzeczywistość okazała się dla niego rozczarowująca?
Lekko uniosłam brew, słysząc coś w rodzaju wyrzutu, a przynajmniej tak zinterpretowałam wypowiedź Strażnika.
-Jeśli insynuujesz, że miałam coś wspólnego, z tym że dostałeś to wezwanie, to się mylisz. Sama byłam tym zdziwiona.
Może kotowaty pomyślał, że potrzebowałam odpoczynku od jego osoby i podrzuciłam Rosarium sugestię tymczasowego oddelegowania swego obrońcy? Wolałam to sprostować... bo tak jak wspominałam wcześniej, nie należałam do osób, które swoje prywatne problemy (a przynajmniej ten konkretny koci problem) rozwiązują dzięki swym przełożonym.
-Może gdybym znała konkretny termin Twojego powrotu... Tak nadal było to trwanie w niepewności, gdzie i kiedy znów się pojawisz... i czy nie zobaczysz, albo usłyszysz czegoś, czego nie powinieneś. Paradoksalnie, łatwiej jest tego pilnować, gdy jesteś obok, a nie możesz, czaisz się gdzieś po kątach...
I czy jeszcze się pojawisz... ale tego oczywiście nie powiedziałam na głos. Nie mniej, gdy uznałam, że nieobecność zielonookiego się przedłuża, zaczęłam zaglądać do różanych raportów. Starałam się też nieco bardziej pokrętną ścieżką wyciągnąć jakieś informacje od innych członków stowarzyszenia, ale i oni nie zdołali zaspokoić mojej ciekawości. Zdecydowanie nie miałam zamiaru wspominać również o panice, gdy jeden z gońców pilnie zażądał ode mnie eliksirów leczniczych dla rannego strażnika, którego miano przetransportować do wieży. Ulga, którą poczułam na widok plam niebieskiej krwi przed ambulatorium, była dla mnie cholernie dziwnym doświadczeniem. Na tyle dziwnym, że ostatecznie starałam się nie wracać wspomnieniami do tamtego zdarzenia aż do teraz...
O przygodzie, której doświadczyłam, w czasie nieobecności srebrnowłosego też wolałam nie opowiadać. Tym bardziej że doszło wówczas do rękoczynów i sama doznałam pewnych nieznacznych obrażeń. Nic, z czym nie poradziłby sobie moje eliksiry, ale jednak... zarówno sam akt przemocy, jak i zwieńczenie tamtego wieczora zdecydowanie nie ucieszyłoby mego nadopiekuńczego ochroniarza. A w swoim aktualnym położeniu wolałam nie ryzykować z aż tak daleko idącej zabawy w „drażnieniem się z kotem”.
-Zamarzam pośrodku niczego, bo niezważająca na swój stan lekkiego upojenia.. uznałam, że zabawnie będzie się założyć, a z jakiegoś powodu nie mam ostatni szczęścia w hazardzie. Taniec zaś lubię i to do tego stopnia, że nie straszne mi czy w jego trakcie mogły posypać się krucze pióra... ale prób zamrożenia mnie na parkiecie zdecydowanie nie toleruję.
Ostatnie słowa wypowiedziałam z wyczuwalną przyganą. Nawiązałam do sytuacji, która ostatecznie zaprowadziła Kruczego Barona i Szrona na magiczną arenę. W dalszym ciągu uważałam, że zareagował wtedy przesadnie, nawet zważywszy na reputację, która nie bez przyczyny przylgnęła do Ivora Tyree. Jednakże nie uważałam go za zagrożenie, a w każdym razie nie w tamtym miejscu ani czasie.
Przestałam naciskać, na to by kotowaty zdradził coś więcej na temat tego, jak według niego należy spędzać czas wolny. Wyczułam tutaj barierę, która była ciężka do poruszenia. Skoro nie mogłam dowiedzieć się tego wprost, to znajdzie się inny sposób. Zapewne wymagający większej cierpliwości, ale czego się nie robi dla nakarmienia zgłodniałej cierpliwości.
-Jako coś, na co porywamy się z czystej pasji bez oczekiwania na korzyści, nie licząc samej czerpanej satysfakcji i przyjemności. Lubie dobrze przyrządzone i smaczne potrawy, wtedy jedzenie może być też przyjemnością, a nie tylko środkiem dla zaspokojenia głodu. A jako że nie posiadam prywatnego kucharza, tak musiałam się nauczyć tego sama.
Nie byłam pewna, jaką cześć tej wypowiedzi dosłyszał mój rozmówca, ponieważ żywioł szalejący na zewnątrz postanowił dobitnie przypomnieć o swoim istnieniu. A może poruszyliśmy jakieś tematy tabu, który rozgniewał tutejszą przyrodę? Zastanawiałam się, czy faktycznie podejmowane przez nas tematy były stosowne dla powolnego zamarzania pośród lodowego pustkowia.

Miałam ochotę prychnąć, słysząc radę o modlitwie... Kiedyś faktycznie odwoływałam się do losu i fortuny, choć nie traktowałam tego jako modlitwę, lecz swoiste zaklinania rzeczywistości.

Nie wiem na co liczyłam... Może na to, że sterta posłania ułożona w jakiejś magicznej koniunkcji, nagle zacznie dawać więcej ciepła? Przez krótki moment wydało mi się to nawet sensowne, gdy nasłuchiwałam tego, jak Strażnik mocuje się z kolejnymi warstwami naszego okrycia. Leżałam nieruchomo, starając się w tej chwili po prostu nie przeszkadzać, skoro rozbłysł płomyk nadziei, że może zrobi się, odrobinę cieplej. Pozbawiona wzroku, nadal głównie kierowałam się dźwiękiem, choć równie dobrze wyczuwałam też ruchy swego towarzysza. A mimo to, nie połączyłam faktów na czas... O tym, co się właściwie dzieje i czym okazała się metoda na zyskanie odrobiny więcej ciepła, uświadamiałam sobie dopiero, czując na plecach rękę Christophera, który właśnie przyciągnął mnie ku sobie. Nie wiedziałam, czy w mroku, kotowaty mógł dostrzec widok zaskoczenia, które wypełniło moje szeroko rozwarte szkarłatne oczy. Te jednak zamknęły się nagle, na skutek zderzenia mojego nosa z torsem mężczyzny. Przez chwilę, która wydawała mi się wiecznością, moje ciało pozostało zupełnie nieruchome, jakby ktoś właśnie zafundował mu dawkę magicznego paraliżu. Zdawało się, że zapomniałam nawet o tak istotnej rzeczy, jaką było oddychanie... lecz ból w płucach, w końcu zmusił mnie do uzupełnienia zapasów tlenu. Ze stanu chwilowego szoku, wyrwał mnie dopiero głos srebrnowłosego, na którego dźwięk drgnęłam nagle. Słyszenie go z tak bliska było dziwnym doznaniem.
-N-nawet nie wiem, jak bym miała...
W tej sytuacji nie był potrzebny komentarz, lecz protest... który jednak uwiązł mi w gardle, po tym, jak poczułam falę ciepła, bijącą od zielonookiego. O poranku, będę się nienawidzić za to, że uległam desperacji... ale teraz nie byłam w stanie wszczynać rebelii, nawet jeśli powinnam.
Próba zmiany ułożenia ciała choćby o cal, jeszcze nigdy nie była równie niezręczna... a jednak okazała się konieczną, bo przecież nie sposób wytrwać w zupełnym bezruchu do nadejścia świtu. Choć nadzieja na zaznanie snu... była teraz równie krucha co najdroższa porcelanowa zastawa w Arcyksiążęcej herbacianej kolekcji.
Przynajmniej próba znalezienia wygodnej pozycji, nie tylko dla mnie stanowiła problem, co było jakimś pocieszeniem. Wydałem z siebie stłumione westchnięcie, po czym oparłam głowę na piersi Strażnika, jednocześnie przechylając ją w taki sposób, aby nie groziły mu rany kłótnie. Dłonie, które już wcześniej w obronnym odruchu oparły się o jego tors, w takiej też pozycji pozostały, pozwalając sobie jedynie na nieznaczne rozluźnienie.

Przymknęłam oczy i postanowiłam, ratować się siłą wyobrazi, a dokładniej usilnie starając się wmówić sobie, że leżę teraz we własnym ciepłym łóżku i mogę po prostu spokojnie zasnąć. Bańka tej miłej wizji pękła, a ja znów rozchyliłam powieki, gdy dotarło do mnie jaki nowy dźwięk właśnie dołączył do gamy tej dziwnej nocy. Rytmiczne i regularne uderzenia, dochodzące prosto z klatki piersiowej srebrnowłosego.
Ta nowa melodia wprawiła mnie w mimowolne zakłopotanie, zważywszy na to, co jeszcze chwilę temu usiłowałam wpoić Christopherowi... jak i same wspomnienia dotyczące słuchania bicia cudzego serca. Poziom niezręczności znów postanowił wybić się w górę, nawet jeśli już zdołał przekroczyć granice tego, co można było nazwać normą w przypadku naszej dwójki.
Wiedziałam, że sam Strażnik podobnego problemu nie odczuwa o ile wierzyć jego wcześniejszym deklaracją w tej domenie. To też po chwili trwającej eony, przerwałam niezręczną ciszę. Moje palce delikatnie zastukały o klatkę piersiową kotowatego, naśladując zasłyszany rytm.
-Przynajmniej w tej kwestii jesteśmy teraz kwita...



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Wypuścił powietrze z ust, z pewnego rodzaju, ledwo wyczuwalnym zniecierpliwieniem. Musiała zaznaczyć to słowo "raczej"... Dobrze wiedział, że ani on, ani ona nie zamierzają iść naprawdę na noże, ale musiała dorzucić swoje. Puścił to jednak mimo uszu, bo drążenie tego tematu nie miało najmniejszego sensu. Naprawdę wątpił, by pewnego dnia Seamair rzeczywiście zapragnęła niszczyć mu reputację i życie. Wtedy on sam mógłby odpowiedzieć ze zdwojoną siłą i w gruncie rzeczy przeczuwał, że wyszedłby z tego wszystkiego zwycięsko.
- Zostaniesz wiedźmą, pewnie... Ciekawe co potem... - odparł jej nieco kpiąco - Mamy już wiedźmy, byli lepsi alchemicy i wojownicy od ciebie. MORIA nadal trwa.
I było to ku jego własnemu niezadowoleniu, co było słychać w głosie. Nienawidził tej organizacji tak samo, jak ona, patrzy jednak na sytuację bardziej rozsądnie, że w pojedynkę jej nie rozmontują. Co wiecej, oboje są w gruncie rzeczy z tego samego powodu w róży, by ją zniszczyć i jak widać było, nawet cały sztab wybitnych strażników nie mógł tego dokonać przez tyle lat. Pozostawało im czynić jedynie swą służbę, ale naprawdę wydawały mu się płonne nadzieje, że czarownica zyska większą kontrolę nad całą tą sytuacją wraz z awansem.
- Sądziłem, że masz w nim większy bałagan. - zmarszczył nos, bo ta najwyraźniej źle go zrozumiała - Masz jednak dość spokojne życie, jak na strażnika. I nie, nie posądzam ciebie o manipulowanie moim wezwaniem, stwierdzam jedynie fakt że obowiązki jak widać do mnie wracają.
Poruszył ustami z zamyśleniem, pozwalając sobie na ten gest tylko dlatego, że nie mogła go dostrzec. Nie wspominał jej już, że owe obowiązki zaczynały go męczyć i był to jeden z powodów, przez które nie podnosił nigdy tematu zmiany przydziału u Rosarium. Wizja, że miałby wrócić do codziennego biegania za ćpunami i mordercami... Bledła jakoś. Była to jakby już przeszłość, bliska, a jednak odległa już dla niego. Nie miał jeszcze tyle sił, by wspomnieć Seamair o tym fakcie, ale rzeczywiście można powiedzieć, że był w tej chwili tam, gdzie chciał, a tę parę tygodni były dla niego męczące zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Westchnął cicho, gdy te wszystkie myśli znów mu przemknęły przez głowę, po raz kolejny w ciągu ostatnich dni i tygodni. Gdy mieszka się samemu, bez żadnego większego hobby, to ma się sporo czasu na myślenie... Może nawet za dużo.
- No już nie udawaj. - rzucił kpiącym tonem - Przez parę tygodni mogłaś wrócić do swojego starego, samodzielnego życia, gdzie nikt ciebie nie niańczył. Najlepszym dla nas obu wyjściem z tej sytuacji, takim gdzie zachowalibyśmy twarz, byłoby gdybym nawet nie wrócił.
Pozwolił sobie na ciche prychnięcie rozbawienia pod koniec, mimo że temat nie był zbyt wesoły. Ale przecież tak to wyglądało - gdyby zginął na misji, to ani Seamair nie wyszłaby na dziecinną, ani on nie musiałby się z nią borykać, a ona miałaby wreszcie upragnioną wolność. Christopher miał ze śmiercią doczynienia tak często, że pogodził się z myślą, że może kiedyś go zabraknąć. Nie było mu żal i nie czuł strachu, między innymi dlatego że wiedział, iż nie ma nikogo, kto mógłby za nim zapłakać. Był światu obojętny, więc robił co mógł, by być użyteczny. Jeśli już miał kiedyś umrzeć bezimiennie, zapomniany przez wszystkich... To przynajmniej nie na darmo.
- Przypomnę ci, że zademonstrowanie tej odrobiny magii, jaką jestem w stanie wykrzesać, nastąpiło pod wpływem twojego ruchu. Płomyki tańczące przy uchu również nie należą do części tańca. Najwyraźniej jednak oboje i tak nie moglibyśmy się nim cieszyć.
Odrzekł jej trochę bardziej swobodnym tonem, na tyle, że świadczył o tym, iż był tego pewien. Nawet gdyby wtedy nie nastąpiła ta mała konfrontacja, to zapewne mięczyliby się niemiłosiernie, tak jak teraz Seamair męczy się musząc być w jego pobliżu w mniejszej odległości, niż metr. Gdy nie cierpisz drugiej osoby, to kontakt fizyczny z nią, a zwłaszcza tak intymny jak w trakcie tańca, zamienia się w koszmar. Wierzył, że to się właśnie wtedy działo w głowie jego partnerki.
- Nie tym bym właśnie określiła hobby?
Rzucił nieco retorycznie na jej wypowiedz o gotowaniu. Nie miał pojęcia w tym wypadku, co było jej hobby, jeśli nie było to ani gotowanie, ani tworzenie eliksirów, ani zajmowanie się zwierzętami. Zmarszczył nieco brwi skonsternowany, ale też nie drążył tematu.

Pozycja, w jakiej się znaleźli była zaiste dosyć niezręczna, chociaż kompensowało to wszystko, że rzeczywiście obu im zaczęło być cieplej. Mniejsza powierzchnia, bardziej zbita, w pewnym sensie byli teraz jakby jednym organizmem ogrzewanym przez dwa serca (w zasadzie to trzy). Christopher czuł się dziwnie, nawet jeżeli na zewnątrz starał się być obojętny, a to po to by nie pogarszać niezręcznej atmosfery. Kontakt fizyczny był dla niego czymś tak dawnym, że aż egzotycznym, a jednocześnie cały czas miał świadomość, że trzyma teraz w objęciach kobietę, która szczerze go nie cierpi i którą on też powinien. W tej jednak chwili o dziwo nie czuł negatywnych emocji, jak się tego spodziewał. Ona sama była chyba w szoku, sądząc po jej wypowiedziach, co było strażnikowi na rękę, bo przynajmniej się nie buntowała, a mogłaby. Milczał przez długi czas, myśląc nad tym czy powinien zasnąć, czy nie, aż nagle poczuł krótkie stuknięcie w pierś. Spojrzał w dół, na trzymaną przez siebie arystokratkę.
- Nie ma za co. Jak słyszysz, nie jest z lodu.
Zdawał sobie sprawę, jakie żarty krążą czasem wokół niego i jak lubiła drwić również sama Seamair. Jego charakter, moce oraz pseudonim po równi zapewne grały tu pewną rolę w postrzeganiu go jako słup lodu... A jednak był z krwi i kości. Mogła to teraz wyczuć na własną rękę, chociaż na ile potrafił to wyczuć, to była zbyt spięta na to. Szczerze dosyć naiwnie wierzył że zdążyła zasnąć, jak widać jednak pomylił się, a ta rekompensowała sobie teraz tę pamiętną noc, kiedy on udawał kota. Jak tak o tym myślał, to te ich "starcia" przybierały czasem naprawdę dziwne formy, czasem na tyle absurdalne, że ktoś z boku nie nazwałby tego już nawet konfliktem. Nawet jeśli byli wrogami, to ich wrogość przejawiała się w sposób niepodobny do czegokolwiek, co dachowiec wcześniej widział. Bił się w tej chwili z myślami i wbrew szalejącej pogodzie, niesamowitemu mrozie oraz niezręcznej sytuacji, to wiedział że i tak oboje nie zasną, a mu cisnęły się na usta różne słowa.
- Wiele się zmieniło... Zdajesz sobie z tego sprawę.
Odezwał się w końcu przyciszonym głosem, bo wiedział, że i tak go usłyszy. Nie było to pytanie, a bardziej stwierdzenie faktu. On to wiedział i Seamair też wiedziała.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
MORIA nadal trwa... niestety było to prawdą, lecz spostrzeżenia, jakie wysnuł mój towarzysz, nie zdołały mnie zniechęcić. Nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo, czyż nie? Było wielu przede mną, którzy zapewne również postawili sobie owy ambitny cel. Ale przecież nie mogłam odpowiadać za ich wolę walki i sposoby, do jakich się dopuścili, aby osiągnąć cel. Dla mnie była to jedynie dodatkowa motywacja. Zyskać więcej niż moi poprzednicy, być od nich lepszą. Był w tym egoizm, a nawet sporo egoizmu, ale to właśnie takie proste rzeczy potrafią podziałać na nas najskuteczniej. Nie mniej, wiedziałam, że nadal w tej konkretnej materii czeka mnie sporo pracy, dlatego nie chciałam wykłócać się z Dachowcem o szczegóły planu, który de facto nadal było bliżej do wizji sennego marzenia niż planu ataku na siły nieprzyjaciela.

Czy w moim życiu panował porządek? I tak i nie. Choć słowa Strażnika w pewien sposób przyczyniły się do tego, że otuliła mnie nikła mgiełka satysfakcji. Byłam zadowolona z tego, co zdołałam osiągnąć. Kochałam swój dom, ponieważ był miejscem, w którym mogłam sobie pozwolić na to, aby w pełni być sobą. Stworzenia zamieszkujące go razem ze mną i z którymi nawiązałam niezwykle silną więź, sprawiały, że nie doskwierała mi samotność. Niestety przez to, że obecność drugiego „człowiekiem” stała się w moim życiu tak nagminna, to coraz częściej zaczynałam dostrzegać różnice, które kryły się między tymi dwoma rodzajami relacji. I prawdę powiedziawszy, byłam szczęśliwsza bez tej wiedzy. Teraz coraz częściej nawiedzała mnie myśl, że pewien aspekt mojego życia cierpi na poważny deficyt, co w naszym rozmowach Strażnik nie raz próbował mi wytknąć. I o ile słowa wówczas do mnie nie docierały, tak nagła nieobecność Dachowca o wiele dobitniej ukazała mi prawdę, którą ciężko było już ot, tak zignorować.

Odzyskanie swobody cieszyło i owszem... przez kilka pierwszych dni. Korzystałam z tego, że nie muszę się tłumaczyć z żadnych podejmowanych przez siebie działań i mogę zajrzeć nawet w najbardziej szemrane okolice miasta lalek, bez wysłuchiwania za plecami pomruków dezaprobaty. Nie spodziewałam się wcale, że owych pomruków może mi zabraknąć. Narażanie się na niepotrzebny szwank, jakoś przestało cieszyć, gdy wiedziało się, że nie doprowadzę tym nikogo do irytacji. Byłam też zaskoczona, jak bardzo w krew wszedł mi nawyk zerkania przez ramię albo nasłuchiwania podążających za mną kroków.
Zmarszczyłam brwi w grymasie dezaprobaty, jaką wywołały słowa zielonookiego. Sugestia tego, że miałby nie wrócić z misji, znów przyzwała do mnie wspomnienie strachu i ulgi, kiedy dotarło do mnie, że ranny strażnik dostarczony do wieży, nie był moim Strażnikiem.
-Zachować twarz? Na pewno byś jej nie zachował, dając się zabić jakiejś łachudrze. A na pewno nie w moich oczach. Więc się pilnuj... pamiętaj, że nekromancja też leży w zasięgu moich praktyk.
Oznajmiłam z wyraźną i całkiem autentyczną przyganą. Ucieczka w objęcia kostuchy była tym rodzajem zdrady, którego stanowczo nie wybaczałam. Nawet komuś, kogo sama usilnie starałam się pozbyć z własnego życia...
Dopiero po chwili, poddałam słowa swego rozmówcy nieco dokładniejszej analizie. Widać lepiej niż sam srebrnowłosy zdałam sobie sprawę, że na zachowanie twarzy jak to określił, było już za późno. Uwolnić od tego mogła nas tylko niepamięć a żaden z eliksirów czy artefaktów, jakie znałam, nie był w stanie wymazać z pamięci tak długiego okresu czasu. A zresztą, czy faktycznie byłabym zdolna do tego, aby tak okaleczyć własną pamięć? Miałam znacznie gorsze przeżycia, o których istnieniu chciałabym zapomnieć, tyle że to one ukształtowały mnie na osobę, którą byłam dzisiaj. Każde doświadczenie zostawia w nas po sobie ślad, choć nie zawsze muszą być to blizny... Relacja łącząca mnie z Dachowcem, również zdołała odcisnąć na mnie swe piętno. Nie oszukiwałam się co do tego.

Zimowy bal... nie spodziewał się, że ta noc będzie obfitować w tyle różnych emocji. Bardzo dobrze zapamiętałam przebieg całej imprezy (oczywiście do momentu upicia się...), a także utarczek, które toczyły się ukradkiem między mną a zielonookim. Tego wieczoru, oboje byliśmy wyjątkowo zajadli w sztuce grania sobie na nerwach i może właśnie przez to, łatwo było mi na nowo ożywić wspomnienia dotyczące tej mroźnej uroczystości.
-A przypomnisz mi też, kto taki zagrodził mi drogę na parkiecie, co doprowadziło do sytuacji, że ten taniec w ogóle miał miejsce?
Co zaś tyczyło się samego tańca, nie licząc rzecz jasna jego okrutnego finału... Zapamiętałam, że Strażnik poruszał się na parkiecie, znacznie sprawniej niż zakładałam, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Jakoś trudno było mi sobie wyobrazić, że odwiedzał podobne uroczystości, na których mógł nabyć odpowiedniego doświadczenia. Chociaż ja sama nabyłam je nie z bali, lecz tanecznej sali, gdzie wszechobecne zwierciadła wytykały każdy popełniony błąd. O ile rzecz jasna chciało się dostrzegać swoje potknięcia. Z początku długo je ignorowałam, zajęta przeżywaniem euforii, jaką potrafiła dać ta forma ruchu. Dopiero z czasem zaczęłam szlifować swój talent, przekłuwając cała tę energię w odpowiednie formy i figury.
-Istotnie było to wyzwanie. Ta sztuka wymaga oddania a o takie ciężko, gdy myśli krążą gównie wokół tego, jaki kolejny ruch zostanie wykonany na niewidzialnej szachownicy. Przynajmniej nie musiałam obawiać się tego, że zostanę podeptana. To, że masz poczucie rytmu, szybko dało się wyczuć.
W zasadzie w moich słowach można było doszukać się niejako komplementu, jeśli tylko się wysilić.

Zatęskniłam za muzyką...pożałowałam, że nie zabrałam ze sobą nawiedzonego gramofonu albo chociaż jednej z magicznych pozytywek. Ciche nucenie, na które pozwalałam sobie, gdy sama siedziałam przy ognisku i miałam pewność, że zagłuszą mnie trzaski ognia, było w tym wypadku mało satysfakcjonującą alternatywą. Niestety nie miałam lepszej na horyzoncie.

Byłam w szoku, lecz jego zakres nie dotyczył już jedynie ruchu, na który zdecydował się mój Ochroniarz. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że natura obdarzyła mnie, aż tak czułymi zmysłami... bowiem nagle każdy najmniejszy bodziec zaczęłam wychwytywać z nieznośną wręcz intensywnością. Najdrobniejszy ruch, dźwięk... a nawet miarowy oddech mężczyzny, który muskał teraz moje włosy. Poczułam się, jakby ktoś przekręcił w mojej głowie wskaźnik, ustawiając go na hiper odczuwanie... a co gorsza nie wiedziałam, jak przywrócić się do fabrycznych ustawień. Widać, szaleństwo można osiągnąć na wiele sposobów. Mnie zaś pisane było, doświadczenie go leżąc w namiocie, skąpana w mroku i wtulona w... Christophera. W zasadzie nie najgorszy powód dla zrodzenia się obłędu, jakby się zastanowić.
Tyle że, na przekór logicznej prognozie nadchodzącej paranoi...zaczęłam się uspokajać. Myśli na chwilę zwolniły, a ja skupiłam się na rytmicznym dźwięku bicia serca. Miarowym i spokojnym... wyglądało na to, że jedynie ja czułam się poruszona, sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy. Opanowanie, jakim wykazał się Dachowiec, jednocześnie było czymś godnym podziwu i zazdrości, ale sprawiało również, że sama poczułam się zawstydzona własną reakcją. Był to ten rodzaj wstydu sprawiający, że twarz oblewała się różem, a głowa zalewała mętlikiem zbędnych myśli. Nie trudno zgadywać, że nie przepadałam za byciem w takim stanie... Pocieszenie przyniosła mi dopiero myśl, że przecież z samej racji wyszkolenia, Christopher umiał powściągać nie tylko emocje, ale i zdradzające je odruchy. Sama też zapragnęłam nauczyć się tej sztuki, bo choć znałam podstawy, to teraz w porównaniu ze srebrnowłosym wypadałam blado w tej dziedzinie.
Komentarz kocura, dotyczący anatomii jego serca, skwitowałam cichym mruknięciem, w którym jednak dało się wyczuć nutę rozbawienia.
Początkowy paraliż zaczął topnieć i może faktycznie coś było tu na rzeczy, bo przecież ciepło potrafiło działać kojąco. A już na pewno, kiedy autentycznie miało się wrażenie, że zamarza się z zimna. Dlatego właśnie ciepłem tłumaczyłam sobie to mimowolne rozluźnienie, które zaczynało mnie dopadać. Bo przecież każda zdrowo myśląca jeszcze cześć świadomości, jasno tłumaczyła, że w takiej sytuacji po prostu niemożliwe jest zachowanie wewnętrznego spokoju.
A jednak... najwyraźniej pierwszymi krokami obłędów było właśnie tego rodzaju zaburzenie, odczuwanie reakcji nieadekwatnej do sytuacji. Chciałabym wmawiać sobie, że moje wyciszenie to efekt senności, ale nie. W tej chwili czułam się zupełnie niedostępną dla władcy snów.
Myślałam, że zrobi się łatwiej, gdy, chociaż Szron w końcu zaśnie... dlatego milczałam. Ciszę przeciął szept mężczyzny, którego najwyraźniej sen również nie chciał jeszcze odwiedzić.
Pozwoliłam wybrzmieć wypowiedzianym słowom... Prawdzie, którą ciągle uważałam za wyjątkowo niewygodną. Co gorsza, miałam wrażenie, że choć to stwierdzenie mogło dotyczyć tak wielu rzeczy, to oboje doskonale wiedzieliśmy, o co tak dokładnie chodzi, w tym konkretnym wypadku. Tylko dlaczego Strażnik właśnie teraz postanowił obwieścić to, co, ja sama próbowałam (również przed samą sobą) ukryć przywoływanymi co rusz wspomnienia naszych dawnych zatargów oraz innymi dawniej stosowanym fortelami?
-...dlaczego wspominasz o tym teraz?
Spytałam po przedłużającej się już chwili ciszy. Nieznacznie zadarłam głowę ku górze, jakbym chciała dojrzeć odpowiedzi malującej się na twarzy rozmówcy. Jedynym, na co mogłam liczyć, było spostrzeżenie połyskujących w cieniu punkcików kocich ślepi, które teraz stały się bardziej wyraziste.
-Masz w związku z tym jakieś dalsze refleksje?
Po tym, jak to pytanie opuściło moje usta, przygryzłam sobie język w akcie kary za głupotę. Sytuacja już była dziwna... i miałam szczerą obawę, że rozmowa na ten właśnie temat, może tylko pogorszyć sytuację.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Christopher wydął lekko usta ze zdziwieniem, słysząc przyganę ze strony rogatej. Moment, w którym ich role się odwróciły i to ona beszta go za narażanie życia był dość absurdalny, do tego stopnia że dachowiec musiał zamilknąć i pomyśleć nad tym przez dłuższą chwilę. Myślał nad jej słowami zastanawiając się, czy jest ku nim jakieś sensowne wyjaśnienie, bo chwilowo jakoś nie potrafił go dostrzec. Dlaczego niby Seamair miałoby zależeć, żeby on uważał na siebie? Jak dotąd wyglądało to w ten sposób, że próbowała pozbyć się go za wszelką cenę i uprzykrzała mu możliwie życie oraz robotę, a on tak długo uparcie się swojego zadania trzymał, że wyszło 9no poza jego pracę. Być może to z nim było coś nie tak i nie rozumiał relacji międzyludzkich, ale ciężko mu było pojąć o co jej w tej chwili chodziło.
- każdy z gonionych przeze mnie przestępców to "byle łachudra". Gdybym umarł i byś mnie wskrzesiła, to może i nie znam się na magii, ale skazała byś tylko siebie na moje towarzystwo jeszcze dłużej. Dożywotnio.
Zmarszczył brwi próbując to sobie wyobrazić. O tego typu sztukach słyszał rzadko, a większość przedstawicieli osób dotkniętych tego typu praktykami miał za... Dziwne. To było nienaturalne, śmierć powinna być ostateczna. Najbardziej jednak wydawało mu się nienaturalne w tej wizji to, że byłby w pewien sposób związany z arystokratką. Nie wiedział jak ta magia działa, ale bycie przez kogoś wskrzeszonym wydawało mu się, niczym... Ponowne narodziny. Z ręki tej osoby.
- Zdaje się, że nie sam taniec był problemem. Jakże miło z twojej strony.
Odparł jej nieco ironicznie na coś, co zdawało się komplementem. Czy jednak na pewno? Mogło w tym być naprawdę wiele sarkazmu, bo dachowiec uważał siebie za co najwyżej przeciętnego tancerza. Nie lubił bali, potrafił się na nich poruszać, ale nie lubił tego wszystkiego... W tym taniec przeważnie nie sprawiał mu przyjemności, gdy musiał go odbywać z kompletnie obcymi osobami. Z Seamair przynajmniej się znał, chociaż i tak chyba oboje nie byli gotowi na to.

Strażnik leżał bez ruchu. Nie wiercił się, nie oddychał nadto, siedział jedynie spokojnie i nasłuchiwał, myśląc jedynie o chłodzie jakiego doświadczali, nie okazywał jednak aby wpływał on na niego. Tak samo trwał nieruchomo, gdy zaczął odczuwać wiele rzeczy, na które podobnie jak Seamair, nie zwracał uwagi wcześniej. Rozlewające się ciepło, jej oddech na jego piersi i nawet ciche mruknięcie, gdy zażartował ze swojego serca odczuł jakoś bardziej, niż zakładał. Bardziej od samego dźwięku poczuł drganie i wszystko to było tak dziwne, tak abstrakcyjne, że cisnęło mu do głowy mnóstwo myśli. Zwłaszcza ten jeden wiercący jego bok fakt, że nie czuł się w tej sytuacji nawet spięty, co początkowo go niepokoiło, a teraz intrygowało w pewien sposób. Mimo tego wszystkiego, wciąż wypowiadał się o tym wszystkim ostrożnie, i tak już posuwając się dalej, niż byłby w stanie w normalnych okolicznościach.
- Bo teraz wyjątkowo mocno uderzyły mnie te myśli.
Odparł jej spokojnie, z lekką zadumą w głosie. Była to nieco wymijająca odpowiedź, ale jak najbardziej prawdziwa, bo nie miał innego wytłumaczenia - to teraz właśnie tyle faktów i przemyśleń uderzyło go, że nie mógł jakoś po prostu pójść z nimi spać. Zwłaszcza że ten wieczór miał jakąś dziwną aurę i pojawiła się pewna obawa, że jeśli teraz nie porozmawia z rogatą na ten temat, to nigdy wiecej nie będzie ku temu okazji. Nie był co prawda pewien, czy nawet teraz Seamair ma ochotę o tym rozmawiać, bo jednak większość czasu nadal przerzucali się starymi złośliwościami, ale czuł, że ona też nie zachowuje się ostatnio tak, jak wcześniej. Od czasu jego wyjazdu miał wrażenie, jakby zachowywała się inaczej.
- Mam wiele refleksji.
Odparł krótko, marszcząc brwi w zamyśleniu. Zerknął w dół widząc, a raczej czując że arystokratka uniosła swoją głowę. Przyglądał jej się przez chwilę, mimo że w ciemnościach widział jedynie ogólne kontury jej twarzy, ostatecznie odwracając wzrok. Gapienie się zbyt długo uczyniłoby tę sytuację tylko bardziej niezręczną czego, w tym akurat się zgadzał z Seamair, wolałby uniknąć możliwie.
- Wiele refleksji. Zrobienie sobie przerwy od niektórych rzeczy rozjaśnia umysł, pozwala zrozumieć czego w istocie brakuje w życiu... - urwał nie chcąc się zbytnio zagalopować - Nakłania do zmian i przyznania się przed sobą do niektórych faktów. Dobrych parę lat goniłem za ćpunami i mordercami. Zmęczyło mnie to. Wcześniej nie miałem nigdy alternatyw, by nad tym rozważać.
Westchnął ciężko, postanawiając na koniec powiedzieć prosto z mostu o co mu chodzi. Był to co prawda jedynie wąski wycinek z jego przemyśleń, ale jak najbardziej szczery i czuł, że jest sobie oraz jej winny powiedzenia tego na głos. Musiał się w końcu przyznać, czemu nie wybiera już misji, nawet jeśli miał ku temu szansę. Teraz rzeczywiście poczuł swego rodzaju spięcie, ale nie całą tą sytuacją, a reakcją jego towarzyszki. Czy wyśmieje go albo zrozumie to opatrznie? Dawniej by miał to szczerze gdzieś, teraz jakoś nie potrafił.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Śmierć... dla wielu temat tabu, którego nie wypada, a nawet nie powinno się podejmować, ponieważ można przyciągnąć do siebie złe fatum. Zabobon, który z rzeczywistością miał niewiele wspólnego, w przeciwnym razie już wielokrotnie powinnam, spotkać słyną Kostuchę na swej drodze.
Nie przyznałam się do tego nikomu w Stowarzyszeniu, ale swego czasu, prowadziłam własne studia na temat sposobu igrania ze śmiercią. Po tym, jak w moje posiadanie wpadł Mortis Anulum, starałam się lepiej poznać naturę tego artefaktu. Niestety mój cenny pierścień nie oferował takiego wskrzeszenia, o jakim myślał Dachowiec. Owszem potrafił ożywić martwe ciało, ale pozbawiał je również woli, przez co to stawało się uległym na wszystkie rozkazy posiadacza amuletu. Nie mniej w archiwach Stowarzyszenia znalazłam informację o Legendarnej Anielskiej Łzie... Był to eliksir tak potężny, że potrafił wyrwać zmarłego ze szponów zaświatów. W innym wiekowym woluminie traktującym o eliksirze natrafiłam na niejasne zapiski, sugerujące jakoby Stowarzyszeni znało miejsce ukrycia jednej z fiolek. Trudno było jednak stwierdzić, czy ta informacja jest jeszcze aktualna a może jedynie ma na celu propagandę... Może Róża wiedziałby coś na ten temat. Lecz na razie nie miałam powodu, aby bardziej interesować się tematyką wskrzeszania i wolałam, aby tak pozostało... No i oczywiście istniała możliwość, iż w tej sprawie ubiegłaby mnie sama magia. O tym, że śmierć nie zawsze jest ostateczna, świadczył każdy Strach kroczący po tym świecie. Byli fascynującym zjawiskiem i nieodkrytą zagadką. Nadal bowiem nikomu nie udało się ustalić tego, czemu część zmarłych powraca w takiej właśnie postaci. Sama zaś niejednokrotnie zastanawiałam się, czy również nie była to zasługa jakiegoś magicznego, choć niematerialnego pasożyta, podobnie jak w przypadku Anielskiej Klątwy. Być może warto podsunąć swe domysły Rosarium w jednym z obowiązkowych raportów...
-Nie chciałbyś, abym musiała się na to porywać. Są różne rodzaje wskrzeszeń... I nie po każdym z nich ludzie wracają tacy, jakimi byli za życia. Dlatego po prostu zrób nam obojgu tę przysługę i nie daj się zabić.
Celowo ucięłam wątek, nie komentując wzmianki na temat dożywotniego skazywania się na towarzystwo Strażnika. Uznałam, że zdecydowanie nie ma potrzeby uświadamiać mężczyzny w kwestii tego, że jeśli miałabym wybierać między tym, iż mógłby mnie nękać choćby i po „wsze-czasy” albo jego bezpowrotnym zniknięciu z tego świata... Cóż. Znalazłabym tę cholerną Anielską Łzę, tylko po to, by móc jak najpodlej zbesztać zmartwychwstałego Dachowca za to, że dał się zabić. Wolałam jednak nie myśleć o tym więcej a tym bardziej mówić, coraz lepiej zdając sobie sprawę, z tego, jak to brzmi...

W ostatnim czasie nad wyraz często zauważałam przewrotność, jaka zaczęło charakteryzować moje życie. Jak na przykład to, że aktualnie szukałam ciepła w objęciach osoby o najbardziej chłodnej naturze, jaką tylko znałam. A tym, co szokowało jeszcze bardziej, był fakt, że owo ciepło odnajdywałam. Poddając całą tę sytuację nieco głębszej analizie, można było tu mówić o dwóch rodzajach ciepła. Fizycznym, wynikającym z kontaktu, ale również tym płynącym z życzliwości… Aż nazbyt dobrze, zdawałam sobie sprawę z tego, że Dachowiec wcale nie musiał porywać się na taki gest. Tym bardziej że sam o niebo lepiej niż ja radził sobie z ujemną temperaturą. Wytrwałby bez konieczności narażania się na takie pokłady konsternacji i niezręczności. Dlatego właśnie można było uznać to za gest życzliwości skierowany ku mojej osobie. Co więcej, nie był to pierwszy taki akt ze strony Christophera, podczas tego wyjazdu… Cała ta wyprawa, której cel nadal był dla mnie wielką zagadką, robiła się coraz bardziej ekscentryczna. Granice abstrakcji, do których docieraliśmy, skłaniały ku temu, aby zacząć podawać rzeczywistość w wątpliwość. W chwilach takich jak ta, gdy orientowałam się, że moje głowa delikatnie kołysze się w rytmie oddechów Strażnika… łatwiej było przyjąć do wiadomości, że to wszystko to tak naprawdę przedziwny sen (wywołany najpewniej struciem się oparami, podczas przygotowywania nowego eliksiru).
Jednak cała paleta jakże drobnych, choć istotnych bodźców dobitnie dawała mi do zrozumienia, że tkwię w świecie realnym. Może i miałam bogatą wyobraźnię, ale nie do tego stopnia.
W ciemności dostrzegłam moment, w którym kotowaty przeniósł na mnie swoje wzrok. I choć niejednokrotnie toczyliśmy ze sobą wojny na zajadłe spojrzenia, z których wręcz sypały się iskry… tak teraz, sama wyjątkowo szybko skapitulowałam, uciekając wzrokiem w bok. Czemu? Sama nie do końca wiedziałam, lecz spojrzenie zielonych oczu wydawało mi się dziwnie przenikliwe i czujne, jakby czegoś wyczekiwało. Ponownie opuściłam głowę, czyniąc z torsu mężczyzny poduszkę.
Kiedy Strażnik oznajmił, iż ma wiele refleksji, byłam przekonana, że na tym zakończ się nasza dyskusja. Nie przypuszczałam, że postanowi się nimi podzielić, a już szczególnie ze mną.
Postanowiłam przełamać stereotyp, krążący po wszystkich światach. A mianowicie ten, który twierdził, że to mężczyźni nie chwytają aluzji oraz sugestii. Jako kobieta, postanowiłam dać przykład tego, że umiemy być w tym równie kiepskie.
-Ciężko jest wiedzieć, że czegoś nam brakuje, jeśli wcześniej się tego nie zaznało. Albo zapomniało o tym.
Zamilkłam na moment, warząc w myślach kolejne słowa, jakie chciałam wypowiedzieć. Przez chwilę na moje przemyślenia, padł cień zwątpienia. A to przez to, że trudno było mi rozszyfrować emocje, które rządziły teraz srebrnowłosym. Zdawało mi się, że było to coś... nowego, ale być może problem rozszyfrowania ich, wynikał z faktu, że większość pomocnych wskazówek skrywał mrok.
-Sądzisz, że to coś niewłaściwego, że po tylu latach żyjąc z przysłowiowym nożem na gardle, zatęskniłeś za spokojem? Nawet jeśli dokładałam starań, aby sprawowanie nade mną pieczy do najspokojniejszych nie należało... to nadal przepaść między rolą łowcy a obrońcy jest znacząca.
Najwyraźniej starałam się za mało, skoro „niańczenie” mnie było tą spokojniejszą alternatywą. A teraz? Sama przed sobą, musiałam przyznać, że część mojego zapału dla sztuki nękania Dachowca, ostatnim czasem straciła na mocy. W moich słowach nie kryła się jednak drwina a jedynie chęć zrozumienia. Nadal, dokuczało mi wrażenie, że coś mi umyka.
-Chociaż po tym przydziale, spodziewałam się, że właśnie adrenalina będzie tym, za czym zatęsknisz.
Wiedziałam, jak potężny wpływ może mieć zew pościgu. Była to łatwo udzielająca się emocja i cholernie pierwotna... część mojej natury była na nią bardzo podatna a już, szczególnie gdy współodczuwałam ją za sprawą połączenia z jakąś bestią. Nie wiedziałam, jak sam Christopher reagował na podobne sytuacje, ale z całą pewnością, potrafił lepiej nas sobą zapanować. Nie pamiętałam, aby podczas walki zupełnie zatracił się w samym rozlewie krwi... Choćby na wyspie, czy w Skrzydłach Nocy, gdzie miał ku temu sposobność. Zasługa charakteru czy raczej doświadczenia? Ja nadal nie opanowałam w pełni tej sztuki, co czyniło mnie samą zagrożeniem. Dlatego też życie na uboczu wydawało się czymś właściwym... wyglądało na to, że i mnie zaczął udzielać się refleksyjny nastrój, którym widać zaraziłam się od srebrnowłosego.
Byłoby prościej, gdybyśmy oboje po prostu usnęli. Mnie wcześniej nie pozwalał na to chłód, teraz zaś myśl, że znajduję coś w rodzaju ukojenia... tkwiąc wtulona Strażnika. Było to po prostu sprzeczne z wszystkim, co sobą wyznawałam, że mimo zmęczenia nadal widziałam, że nie zasnę. Przyłapywałam się na tym, że skupiona na rozmowie i rozpraszana nowymi bodźcami, zapominałam o tym, że na zewnątrz panuje nieokiełznana zamieć, a doczekanie poranka wcale nie jest czymś z gruntu pewnym w tych warunkach. A już to wyraźnie świadczyło, że coś było ze mną nie tak.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Dachowiec westchnął ciężko, uświadamiając sobie, jak mało wie na te tematy, a przecież jakoś to dotyczyło jego pracy. Musiał w końcu wiedzieć, czy gnidy, które czasem ubija nie wrócą do niego jak bumerang przy najbliższej okazji. Eliksiry i magia to jednak nie była nigdy jego działka, a więc nie miał też specjalnie wiele do powiedzenia w tej kwestii podczas rozmowy z rogatą. Chciał coś odpowiedzieć, rzucić jakąś ironiczną uwagę, która by pewnie ułatwiła Seamair życie, skrywając dość niepasujące do ich relacji słowa, ale nie wiedział co. Odpuścił sobie po prostu, zaciskając usta nawet mocniej, czując zresztą jak te mu marzną na chłodzie. Nie zamierzał na pewno umierać, był zwyczajnie pogodzony z taką opcją, a żartowanie z tego zazwyczaj pomagało się oswoić z wizją kostuchy. O ile nie wiedział, jak się odgryźć, tak uznał, że cała ta wymiana zdań wymaga jakiegoś skwitowania od niego, choćby po to by uspokoić samego siebie, że nie jest samobójcą.
- Nie zamierzam się zabić.
Odparł krótko, nie rozwijając swoich słów w żaden sposób. Nie było sensu nic dodawać, zwłaszcza że nie rozumiał trochę, o co chodziło jej z tym wskrzeszaniem. Z jej perspektywy musiałoby to być wyjątkowo nielogiczne marnowanie środków.

Spoglądał na kobietę w ciemnościach, myśląc nad swoimi emocjami i przemyśleniami. Nie była to jakaś żarliwa burza, której nikt nie potrafiłby pojąć, zasadniczo rzeczywistość była teraz nawet jakby prostsza. Czuł pewien spokój, chociaż i niepewność w obliczu tego, w co sam się wpakował razem z Seamair, nie tylko w kwestii okoliczności przyrody, a również konfrontacji z ich dotychczasową relacją. Zdawał sobie sprawę, że było to dla niej zapewne dziwne, podobnie jak dla niego samego i być może była tym zmęczona, trochę zresztą jak on sam. W tym wszystkim jednak, Christopher jest dość prostą osobą, zarówno w kwestii czynów, słów, jak i uczuć, jedyny problem był taki, że nie potrafił swoich emocji nazwać. Czuł się jednak z nimi dobrze, nie będąc tak skrępowanym jak Seamair, może właśnie dlatego, że nie miał pojęcia czym dokładnie są.
- A więc tę część rozumiesz.
Rzekł do niej w odpowiedzi, zauważając że uciekła wzrokiem. Chyba, ciężko mu było ocenić w ciemnościach. Szczerze ona też zachowywała się dziwnie, z początku widział, że jej zachowanie i wypowiedzi nie odbiegały zbytnio od normy, z czasem jednak dostrzegał kolejne symptomy tego, że coś się w jej zachowaniu zmieniło. Nie był tylko w stanie ocenić, czy był to wynik samoistnej przemiany, czy może wynikło to jedynie z faktu, że on sam nie zachowywał się tak, jak przeważnie to robił. Stał się gadatliwy, wyjątkowo wylewny i jakby mniej zgryźliwy, do tego stopnia, że on sam zapewne poczuje zażenowanie tym, gdy za jakiś czas przemyśli to z perspektywy czasu. Teraz jednak i tak nie mieli wyboru, ich pozycja w jakiej leżeli sprzyjała oszczędności ciepła, więc nie mogli z tego zrezygnować, nawet jakby chcieli, a był pewien, że Seamair bardzo by chciała.
- Owszem, jest ta przepaść. - zgodził się z nią, o to mu bowiem właśnie chodziło - Ale to nie akurat ryzyko najbardziej mnie bodło w trakcie moich misji ostatnimi czasy. Ty dołączyłaś do stowarzyszenia dla zemsty, a ja po to, aby znaleźć jakiś sens. Gonienie i zabijanie ćpunów jest beznadziejnym sensem z perspektywy czasu, dalece odbiega od idei chronienia mieszkańców, którą nam wpajano. Pilnowanie rozwydrzonej arystokratki stoi temu już trochę bliżej.
Westchnął cicho, kończąc swoje słowa, które zdawały mu się dość ciężkie, gdy je wypowiadał. Było oczywiście wiele wiecej elementów, które miały tutaj wpływ, jakby choćby to, że zwyczajnie tęsknił - tak, to dobre słowo - tęsknił, mimo że dopiero w tej konkretnej chwili uświadomił sobie to, dlaczego czuł pewne zniecierpliwienie i nerwowość w trakcie swoich paru tygodni "urlopu" od Seamair. Tęsknota... Na moment pogrążył się w swoich myślach, kontemplując to słowo i odczucie, które już kiedyś zresztą czuł, ale od tamtego czasu pogrzebał je gdzieś bardzo, bardzo głęboko. Na głos tego jednak nie zamierzał mówić, gdyż okazanie jakiejkolwiek nuty sympatii byłoby nie tylko zapewne szokujące dla arystokratki, ale i również cholernie niezręczne,. zwłaszcza w obecnej ich pozycji. Chociaż jak sobie uświadomił, zdało mu się, że dziewczyna chyba się rozluźniła. Był to dobry znak, bo może przynajmniej zaśnie.
- Dlaczego ci to mówię... - zaczął nieco bardziej kąśliwym tonem - Zauważyłem, że jeśli tego nie zrobię, to w końcu ci pęknie głowa. Teraz zapewne twój świat się wali, ale równie dobrze możesz to zignorować i iść spać. Mnie osobiście bardziej męczyła nieustanna walka z tobą, ale podejrzewam, że tobie bardziej odpowiada ciskanie się zaklęciami, jak na balu.
Dopiero w tym momencie skończył mówić na dobre, wypuszczając powietrze z płuc i przymykając oczy. Może to był czas iść spać, nie spodziewał się nawet, by arystokratka mu jakkolwiek odpowiedziała. Ona sama zapewne wolała już usnąć, a jutro czekała ich wędrówka.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Ilość słów, która padła tej nocy była zdumiewająco obfita. Oczywiście już nie raz zdarzało się nam obojgu toczyć z sobą niemałe tyrady. Jednak jeśli później odsiać by z owego słownego zbioru, tę część, którą stanowiły barwne złośliwe docinki, służbowe polecenia czy jadowite wtrącenia, to z bardziej merytorycznych treści potrafiło pozostać naprawdę niewiele.
Dziś nie wiedzieć czemu było inaczej. Ktoś mógłby się nawet połakomić o pomysł, że postanowiliśmy przez jedną noc nadrobić czas niedawnej rozłąki.
Sądziłam jednak, że wylewność ze strony Dachowca to jedynie efekt uboczny zmęczenia oraz chęć zajęcia myśli czymś innym niż analizowaniem każdego gwałtowniejszego podmuchu wiatru. Sam fakt tego, że tematyka naszych rozmów zaczęła wkraczać na tak dziwne i zawiłe grunty, był już osobną kwestią.

Musiałam nieco dłużej zastanowić się nad wypowiedzią Strażnika, ponieważ sama szybko znalazłam w niej pewną nieścisłość. Tropienie i eliminacja jednostek zagrażających społeczeństwu, zgodnie z moją własną matematyką dawało znacznie lepsze wyniki w kwestii „idei chronienia mieszkańców” niż pilnowanie pojedynczej jednostki, która zresztą dla dobra społeczeństwa robiła niewiele. No, chyba że wliczyć w to produkcję eliksirów, które mogły uratować kilka żyć, albo ułatwić parę przesłuchań... tak w stali globalnej, nadal moja praca nie miała jeszcze widocznego wpływu. Być może zmieni się, to jeśli uda mi się ukończyć pracę nad badaniami pasożyta, lecz na razie wyglądało to tak, a nie inaczej.
Gdy już otwierałam usta, aby zwrócić na to uwagę Dachowca... zatrzymałam się, na moment odkładając tę chłodną kalkulację. Sens... coś, co napędza nasze działania i podejmowane decyzje. Naszą egzystencję.
Patrząc na to w ten sposób, zdawało mi się, że pojęłam istotę problemu, który przedstawił właśnie zielonooki.
Chociaż sama nie miałam problemu, gdy odebranie komuś życia stawało się koniecznością... to nie chciałabym, aby stało się to napędem dla moich działań. Odhaczenie kolejnego łotra, o którym wiesz, jedynie tyle ile musisz a z którym sam nigdy nie miałeś zatargu. Żmudne... i przygnębiające. Ale całkiem prawdopodobne, że Christopher w podobny sposób mógł myśleć, o tym co napędzało mnie, o zemście. Z tym że, ja traktowałam to jako walkę o samą siebie. A także konieczność, aby świat nie powitał jeszcze więcej mi podobnych istot. Skalanych i skrzywdzonych.
Uznałam, że nie będę wypowiadać swojej opinii na ten konkretny temat. Niewiele by wniosła, wszak sprawa dotyczyła tylko i wyłącznie wyborów oraz przekonań samego Kocura. Były to sprawy, których w rzeczywistości nikt nie powinien nam narzucać ani dyktować. Choć życie pokazywało, że bywa inaczej. Mimo to refleksje należały już do nas samych.
Rola obrońcy okazała się bliższa ideałom Christophera. To zrozumiałam. Zaskakujące było w tym to, że zdołał dojść do takich odkryć, broniąc osoby, która wyraźnie odrzucała i wzbraniała się przed wszelakimi aktami opieki. Być może, gdyby trafiła mu się bardziej ułożona i wdzięczna podopieczna, doszedłby do podobnych wniosków dużo wcześniej.
Ty mówisz rozwydrzona. A ja, że uparta i wierna sobie. Choć oczywiście nie musisz być fanem tych cech. Nawet jeśli sam również potrafisz być bardzo uparty...
Skwitowałam jedynie, mając również ochotę nieco dobitniej podkreślić, swój stosunek do tego określenia. Pomysł ten zniknął z mojej głowy, równie szybko, jak się pojawił, spłoszony ewentualną wizją odwetu... co więcej nie była to dobra pozycja, aby przeprowadzić jakąkolwiek fizyczną zaczepkę... byłby to pomysł z gatunku wybitnie fatalnych, biorąc pod uwagę, że poziom niezręczności naszego aktualnego położenia dobiegł już do granicy o nazwie „przecież gorzej już być nie może”.

Kolejne słowa wypowiedziane przez srebrnowłosego, utwierdziły mnie w przekonaniu, że ostatnio zanadto się odsłaniam. Dostrzegał zbyt wiele a w dodatku, potrafił z tych obserwacji wysnuć trafne wnioski. Co oczywiście nie oznaczało dla mnie nic dobrego w tym konkretnym (i wielu innych) przypadku. Zdecydowanie nie chciałam, aby pewność Strażnika w tej dziedzinie, pozostała na aktualnym, zdecydowanie wygórowanym poziomie.
-Nie sądzisz, że to nazbyt zuchwałe równać swoje siły do żywiołu, który może zburzyć fundamenty mego świata?
Odparowałam dość szybko, przez co emocje dźwięczące w moim głosie były trudne do jednoznacznego rozszyfrowania. A w każdym razie na to właśnie liczyłam.
-Męczyła... a mimo wszystko, ta gra miała miejsce, bo się do niej przyłączyłeś. Czego moje pierwotne zamiary wcale nie uwzględniały. A tak zrobiło się ciekawiej... choć przyniosło to więcej skutków ubocznych, niż mogłam sobie wyobrazić.
Jednym z owych skutków ubocznych, była choćby umiejętność wzajemnego rozczytania się... chłodne oblicze, które Dachowiec prezentował światu, już dawno przestało być dla mnie maską. Wiedziałam jednak, że sprawa ma się podobnie w przypadku moich wyuczonych zgrabnych uśmiechów... służbowe rozmowy w sali obrad czy kilka wspólnych misji, nie dałyby nam tego rodzaju wiedzy o sobie.
Co do jednego kotowaty się nie mylił. Należało iść spać, a przynajmniej spróbować to uczynić. A przede wszystkim należało już po prostu zamilknąć... bo oboje zdradziliśmy dziś więcej, niż mieliśmy w planie. O tym byłam przekonana.
-ale w kwestii snu, mam zamiar iść za Twoją radą.
Teraz gdy przestałam już nieustanie dygotać z zimna, faktycznie miałam szanse usnąć. Sztuka polegała na tym, aby zignorować całą resztę... a z tym nadal nie szło mi dobrze. Już nie sposób było wyobrażać sobie, że leżę teraz w swoim własnym łóżku, zmęczona po zbyt długim dniu. Bicie serca zielonookiego, dosłownie wypełniało mi głowę, lecz z czasem, gdy skupiłam uwagę tylko na tym dźwięku, stał się on nawet kojący i sprawił, że zaczynała ogarniać mnie mgiełka senności.
Gdy w końcu zamknęłam oczy i dałam ciału w pełni się odprężyć, owy senny obłok zgęstniał na tyle, że nawet paniczne myśli o poranku nie zdołały się przezeń przebić. A było czego się bać...
Na przykład tego, czy o poranku moje myśli będą na tyle trzeźwe, aby logicznie wyjaśnić sobie, jak doszło do tego, że budzę się w objęciach Dachowca. Miałam nadzieję, że obudzę się pierwsza i wymyślę coś, aby kolejnego dnia nie spłonąć ze wstydu w blasku pierwszych promieni słońca, niczym jedna z krwiopijczych istot tak lubiana w ludzkich powieściach grozy.
O ile nic nie stanęło mi na przeszkodzie, w końcu opadłam w zaskakująco spokojny sen.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Christopher pokręcił lekko głową, bowiem nie zgadzał się z dziewczyną w tej kwestii do końca. To prawda, była taka, jak wymieniła, ale miała do tego wiele innych przywar, które to właśnie one sprawiały mu najwięcej problemów. Nie byłoby żadnego z problemów, gdyby była TYLKO uparta i wierna sobie.
- Nazywam to inaczej. Głupotą. Można być wiernym sobie, a jednocześnie być rozsądnym. Wiele by ci dało, gdybyś się tego nauczyła...
Urwał tutaj, bowiem nie miał siły na zaczynanie przepychanki słownej, a do tego mogły doprowadzić te słowa, zwłaszcza gdyby je jeszcze dalej ciągnął. Seamair zrobi jak zwykle co chce, nigdy nie brała jego rad do serca, zatem nie było sensu zakładać, że tym razem byłoby inaczej. Proszenie młodej i zapalczywej arystokratki o bycie rozsądniejszą wydawało się zresztą trochę wbrew jej naturze... Dachowcowi przyszło nawet na myśl, że równie bezcelowe, co nakłanianie jego samego do bycia roześmianą duszą towarzystwa, która zaleca się do panienek. Abstrakcja.

Prychnął na jej słowa, będąc świadomym, że najpewniej stanowią tylko wybieg. Nawet jeśli był ślepy, to zdawał sobie sprawę, że stanowił dla Seamair zagrożenie i jednocześnie jakąś zagwostkę, inaczej nie węszyłaby cały czas w poszukiwaniu informacji na jego temat. Czy ktoś, kto nie dba o opinie i zachowania osoby będącej jego cieniem, chwytałby się każdego kawałka informacji, który mógłby uzyskać? Strażnik może i nie miał przyjaciół w najczystszym tego słowa znaczeniu, nie utrzymywał również zbyt wielu pozytywnych relacji, znał jednak osoby i stosunkowo łatwo było mu sprawdzić, kto węszy wokół jego własnej osoby. Nie było to dla niego żadnym zaskoczeniem, a zapewne dla Seamair również nie było zaskoczeniem, że jemu zdarzało się przeglądać kartoteki w przeszłości. Rzecz jasna wiele informacji zdobywał mniej czystymi sposobami, jak choćby włamanie pod postacią kota (acz to miało głównie na celu jedynie dopiec), ale wciąż można to było nazwać węszeniem.
- Nie. Wydaje mi się, że aktualnie mam dość znaczący wpływ na twoją rzeczywistość, dlatego też tu jesteśmy. I dlatego też tak długo próbowałaś się mnie pozbyć.
Zmarszczył nieco brwi, zastanawiając się, czy powinien zmienić nieco swoje słowa i użyć określenia "nadal próbujesz". Teraz jednak było po ptakach, więc skończył tę wypowiedź tak, jak ją ujął w pierwszej kolejności, bo też odnosił wrażenie, że próby wygryzienia strażnika zdecydowanie zmalały. Gdy przypominał sobie ich pierwsze miesiące znajomości, to były one nieporównywalnie bardziej burzliwe od tych, jakie mają teraz... Gdy wróciły wspomnienia ich pierwszego wspomnienia, to pozwolił sobie nawet na nikły uśmiech pod nosem. Jak odległa mu się zdawała osoba, jaką wtedy był, a jednocześnie nadal tak bliska.
- Skutków ubocznych... Mogłabyś się pochwalić jakich?
Mruknął, mimo że nie liczył specjalnie na odpowiedź. Zapewne dziewczyna chciała to zatrzymać dla siebie, co nawet rozumiał, bo i on miał ogromny problem, by podzielić się jakimikolwiek swoimi przemyśleniami. Sam fakt, że aby przyznał się do tego, iż nie ma już aż takiego problemu z pilnowaniem jej przeszło mu przez gardło dopiero w samym centrum lodowego pustkowia, w trakcie śnieżycy... No cóż. Porywisty wiatr nadal dmał nad nimi, przypominając o szalejącym żywiole. Dziwnie jednak Christopherowi nie było tak źle. Nie martwił się aż tak bardzo o śnieżycę na zewnątrz, choć nie był pewien dlaczego. Wyglądało na to, że drugi człowiek w takich chwilach naprawdę wiele zmieniał, zwłaszcza gdy miało się go tak blisko. Westchnął cieżko, po czym pozwolił sobie na sen, równolegle z arystokratką.

Rano... Było już po wszystkim. Gdy strażnik otworzył oczy, początkowo nie mógł sobie przypomnieć, czy rozmowa z poprzedniego wieczoru była jedynie snem, czy też jawą. Wpierw sądził, że to tylko sen, ale gdy obudził się rano, to nadal trzymał arystokratkę w objęciach... A to przeczyło owej teorii. Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę, czując swego rodzaju zakłopotanie, gdy uświadomił sobie, że przesiedzieli w tej pozycji całą noc. Nie wiedział zresztą, czy powinien ją budzić, więc długi czas po prostu ją obserwował we śnie, jak tkwi przyczepiona do jego piersi. W końcu poruszył się lekko i podniósł do siadu, puszczając dziewczynę, która zapewne tym ruchem się obudziła. Odwrócił wzrok i zaczął zbierać swoje rzeczy, starając się nie wchodzić zbyt często w kontakt wzrokowy, aby nie prowokować rozmowy na temat ostatniej nocy. Zbierał pośpiesznie rzeczy, a jeśli arystokratka chciała jakoś podjąć temat, to popędzał ją jedynie, że powinni już wyruszać. Spakował swój nikły dobytek błyskawicznie, po czym wypełzł na zewnątrz namiotu. A przynajmniej chciał, bo wpierw musiał odgarnąć olbrzymie zaspy śniegu, które mimo dogodnego umiejscowienia ich namiotu, i tak przykryły ich prawie całkowicie. Po sporządzeniu sobie prostego posiłku, jak zwykle złożonego z sucharów i czegoś mocno prowizorycznego, krótką komendą zakomunikował dziewczynie, że powinni ruszać i zebrał się do marszu. O tyle cięższego, że śnieg, który wcześniej sięgał i tak wysoko, teraz sięgał jeszcze wyżej... Świadomy tego, jak kiepsko radziła sobie rogata we wcześniejszych dniach, teraz również odwracał się co jakiś czas sprawdzając, jak jej idzie marsz. Pocieszała go wciąż myśl, że powinni dojść już niedługo. Jak nie tego dnia, to następnego.

Im bardziej zbliżali się do miejsca docelowego, tym bardziej dachowiec zdawał się nerwowy. Liczył co chwila wzgórza, jakby upewniał się, że dobrze trafił i parł do przodu tak bardzo, że czasem zapominał o Seamair brodzącej w śniegu za nim. Nie odzywał się w trakcie marszu, bo i ogólnie tego dnia był mało rozmowny, ale gdy minęli jedno z wielu wzgórz, a niebo się już powoli ściemniało, to zatrzymał się i powiedział coś, co zapewne stanowiło dla czarownicy istne wybawienie.
- Jesteśmy na miejscu Seamair.
Rzucił krótko głosem, który ledwo krył jego własne zadowolenie. Nerwowość, którą wcześniej przejawiał, teraz okazała się swego rodzaju cichą ekscytacją, ale jak to zwykle on, powściągał swoje emocje. Przed nimi zaś rozciągała się ogromna dolina, w której dole świeciło się coś... Mnóstwo domów, całe miasteczko skryte w górach, które prezentowało się wyjątkowo urokliwie o tej porze dnia. Niczym powoli budzące się do życia świetliki, całe gromady chatek zapalały swoje światła, rozświetlając mrok. Widoczne były również drobne postacie, z pewnością mieszkańcy, z których niektórzy nawet dostrzegli nowych przybyszy, co można było wywnioskować po tym, że zatrzymali się i patrzyli w ich kierunku. Strażnikowi nie przeszkadzało to w żadnym stopniu, bo i nie zamierzał wkradać się do tego miejsca, jak złodziej. Spojrzał jeszcze raz na Seamair, po czym zaczął schodzić zboczem w dół.
- Chodź, znajdźmy sobie jakiś zajazd, zanim nogi ci odpadną.
Rzucił w jej kierunku, ruszając stromym spadem przez gęsty śnieg w kierunku miasteczka. W dole już rzeczywiście szukali karczmy, czy innego miejsca do zatrzymania się, chociaż zapewne nie potencjalny zajazd głównie przykuwał uwagę czarownicy, a inny fakt. Większość z mieszkańców była dachowcami, co więcej, białowłosymi, którzy mieli coś wspólnego ze śnieżnymi ibrisami... Czyli dokładnie tak samo, jak sam Christopher.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Pewne rzeczy pozostają niezmienne, niewzruszone argumentami czy upływem czasu. Być może mądrzej byłoby w końcu zaakceptować tę prawdę, niż trzymać się nadziei na zmianę. Może. Lecz najwyraźniej to nie był jeszcze ten moment.
Jedynym krokiem w stronę bardziej dojrzałego podejścia z mojej strony, był fakt, iż nie dałam wciągnąć się w dalszą dysputę na ten temat. Chociaż może to nie głos rozsądku a zmęczenie po dniu przedzierania się w mrozie przez coraz wyżej piętrzące się zaspy. Niewykluczone. Choć osobiście wolałam obstawać przy tej pierwszej opcji.
-Jak choćby poznanie całej gamy westchnięć. Z których, całkiem sprawnie można odczytać stojące za nimi stany i emocje, a także ich natężenie.
W dalszym ciągu dziwiło mnie, że opanowałam ten rodzaj dialektu, który szczególnie umiłował sobie Dachowiec. Albo też moje nieposkromione i krnąbrne oblicze, zmusiło go do odszukania nowego dyskretnego sposobu ekspresji dla swojego niezadowolenia. Wiedziałam, kiedy mój Ochroniarz, zaczyna docierać do granicy swej cierpliwości. W moim przypadku wiedza, gdzie należałoby się zatrzymać, często potrafiła jedynie prowokować, aby pójść o krok dalej i wywołać w kotowatym żywsze reakcje. Po części sam był sobie tego winien przez to, że tak skąpił ich na co dzień. Część mnie po prostu nie chciała dać za wygraną w kwestii eksploracji tego tematu, szczególnie gdy zaczynałam odnosić na tym polu sukcesy. Teraz też dowiadywałam się czegoś nowego i o dziwo nie musiałam w tym celu zbytnio prowokować zielonookiego. Widać same warunki, w jakich się znaleźliśmy, były dostatecznym wyzwalaczem.
Nie miałam zamiaru wyznawać niczego więcej. Byłoby to zbyt jednoznaczne przyznanie się do tego, ile uwagi potrafiłam poświęcić na obserwację i analizę osoby Strażnika. I o ile On w tej sprawie mógł zasłaniać się, iż podobnych poświęceń wymaga jego zadanie, którym było zapewnienie mi bezpieczeństwa... tak ja nie miałam równie wygodnego usprawiedliwienia. Dlatego lepiej było zwyczajnie nie wychylać się z pewnymi faktami.
A potrafiłam dostrzec sporo, zapewne więcej niż spodziewał się Christopher. Teraz na przykład zwróciłam uwagę na sposób, w jaki się o mnie wypowiadał a konkretnie słowo „arystokratka”. Mimo iż należał do nielicznego grona, które poznało prawdę, o tym, kim się stałam, nie przypominałam sobie, aby kiedykolwiek nazwał mnie po prostu Cyrkowcem. Takie określenie przywarło do istot mego pokroju. A przynajmniej nim najczęściej operowano publicznie, kiedy chciało się uniknąć obrażenia kogoś i okrzyknięcia go po prostu wybrykiem natury czy królikiem doświadczalnym. Choć czy powinno mnie to dziwić, skoro sama przed sobą nieustanie w jakimś stopniu... podtrzymywałem ułudę tego, z jakiej rasy pierwotnie się wywodziłam. Nieraz dopadały mnie refleksje na temat tego, że przedstawienie, które zwykle odgrywałam na potrzeby publiczne, mogłoby być moją codziennością. Miałam jednak mieszane uczucia względem tej wizji. Na uroczystościach i bankietach zdarzyłam wymienić wystarczająco wiele zdań z młodymi Upiornymi, aby móc cieszyć się z tego, że sama decyduję o własnym losie, nie musząc roztrząsać problemów takich jak propozycja małżeństwa, która ma umocnić pozycję rodu na scenie politycznej Krainy.
Podziękuję...

Sen był wybawieniem od gonitwy niepokornych myśli i jedyną drogą ucieczki, jaką aktualnie dysponowałam. To też ucieszyło mnie, że ewakuacja od rzeczywistości, mimo początkowych obaw przeszła całkiem sprawnie. Nie pamiętałam momentu, w którym w końcu usnęłam. W dodatku spałam wyjątkowo głęboko, zwykle bowiem pamiętam większość nocnych przebudzeń zwykle wynikających ze złych snów albo spłoszenia się jakimś dźwiękiem. Dziś nic podobnego nie miało miejsca.
Niestety tak jak wspominałam wcześniej pewne rzeczy i zjawiska są nieuchronne oraz niezmienne. Tak jak to, że po nocy przychodzi dzień... zaś rutyna ostatnich dni, nakazywała, aby wczesnym rankiem zbudzić się, oporządzić i ruszyć dalej przez śnieżne ostępy. Nie inaczej miało być dziś. Z tym że pewne przeszkody pojawiły się już na samym starcie. O ile przeszkodą można nazwać swoiste...poczucie komfortu.

Może to przez to, że po raz pierwszy od dawna obudziłam się bez towarzyszącego mi uczucia, bycia przemarznięta aż do samych kości? A może z innego powodu... ale nie zmieniało to faktu, że wybudzenie się i oprzytomnienie przyszło mi z wyjątkowym trudem. Zmiana pozycji oraz ruch faktycznie zmusiły mnie do otworzenia oczu, jednak podniesienie się do siadu i rozejrzenie wokół zajęło mi dobrą chwilę. Utkwiłam zaspane i nieco nieprzytomne spojrzenie wprost na twarzy Dachowca i dopiero wówczas do zaspanej głowy zaczęły docierać wspomnienia wczorajszej nocy... Cały ten przepływ informacji i tak trwał nieznośnie wolno, podobnie jak i moja reakcja, czyli pospieszne i nieco niezdarne odsuniecie się od Strażnika.

Lecz zamiast jakiegoś komentarza kwitującego tę sytuację, po chwili z moich ust wydobyło się jedynie stłumione ciche ziewnięcie.
W czasie gdy kotowaty krzątał się i zbierał swoje rzeczy, zaś później zajął się wydostaniem nas za śnieżnej barykady, przyglądałam mu się ukradkiem. Pewna nerwowość i wymowne milczenie, uświadomiły mi, że do zielonookiego najpewniej dopiero teraz dotarły wszystkie wątpliwości i wewnętrzne spory, które mnie zdążyły opanować już nocą. W pewnym stopniu było to pocieszające, że nie byłam jedyną, którą ta sytuacja uderzyła. Ale jednocześnie, ta świadomość potęgowała zakłopotanie i narastającą w głowie frustrację.
Czułam się skonfundowana, faktem, obudzenia się wypoczętą... Zdecydowanie mniej kłóciłoby się z moją logiką, gdybym tej nocy nie dała rady zmrużyć oka. A jednak było inaczej. Podświadomie zaczęłam czuć względem siebie złość, za to, że pozwoliłam sobie na tak swobodę. Co innego spać spokojnie, gdy jest się razem w jednym pomieszczeniu (w tym przypadku wyjątkowo ciasnym, ale nadal) a zgoła czym innym było pozwolić sobie na odpoczynek, tkwiąc wtulonym w czyjś tors...
Usilnie starałam się przepędzić te myśli ze swojej głowy.

Ciekawiło mnie czy Szron, zmagał się z podobnym problemem... wskazówką dla odpowiedzi twierdzącej, była cisza, jaka towarzyszyła nam przez niemal cały marsz, nie licząc jedynie zdawkowych i bardziej organizacyjnych wymian zdań.
Ilość śniegu, która spadła przez noc również napawała obawą w perspektywie dalszego marszu. Gdy dokładniej przeanalizowałam, jak głęboko musiałabym brnąć w mroźnym puchu, zrezygnowałam z bycia pionierką własnego szlaku. Dziś skorzystałam z tego, który pozostawiał za sobą Dachowiec. Nie było sensu nas opóźniać a tym samym wydłużać czasu naszej wycieczki.
Jak zwykle przyłapałam Christophera, na odwracaniu się przez ramie i spoglądaniu w moim kierunku. Trudno było stwierdzić czy spodziewał się, że utknę w jakiejś zaspie a może tego, że spróbuję uciec? Nie pytałam. Nie mnie, jak zawsze starałam się dotrzymać mu kroku, niestety z miernym skutkiem. W dodatku dziś zielonooki zachowywał się inaczej i nie chodziło tu tylko i milczenie... było to coś nowego. Coś, co wymagało dalszej analizy.

W pewnym momencie faktycznie zostałam w tyle, czego Strażnik zdawał się nie zauważyć. W końcu zatrzymał się na szczycie niewielkiego wzniesienia a z jego ust padły słowa, dzięki którym od razu zaczęłam żwawiej przebierać zmarzniętymi nogami.
W końcu i mnie ukazała się dolina oraz położone w niej miasteczko, które wyłaniało się z mroku dzięki niezliczonej liczbie ogników. Ciepłe złotawe światło migotało żywo, mamiąc obietnicą ciepła. Nie sposób było zignorować urok tej scenerii, tak odmiennej od widoków otaczających nas przez ostatnie dni. A jednak nadal stanowiących dziwnie pasującą część tej śnieżnej krainy. Nie odzywałam się dłuższy moment, jedynie chłonąc zarówno widok, jak i ulgę wynikającą z tego, że celem wędrówki Szrona, nie było jednak zdobycie najwyższego z okolicznych górskich szczytów.
Miasteczko osadzone w sercu śnieżnych gór, bez wątpienia było rządkiem widokiem. Podobnie, jak i emocje, które zagościły na obliczu Strażnika. Gdy ten odwrócił się w moją stronę, mógł spostrzec, że się mu przyglądam, ale liczyłam, że zostanie to przemilczane.
-W ramach wyjątku, nie będę protestować...
Rzuciłam tylko, po czym ruszyłam za kocurem. Zejście było dość strome, to też zwolniłam tempo, nie chcąc pokonać dalszej drogi w dół w bardziej efektowny sposób...

Im bliżej byliśmy, tym dobitniej docierało do mnie, że coś tu było nie tak... A może i było jak powinno lecz wówczas to mi, ciężko było pogodzić się z nową rzeczywistością. Większość istot, które mijaliśmy była wręcz niepokojąco podobna do Christophera... Na tyle, że z czasem instynktownie przyspieszyłam kroku, aby zrównać się ze Strażnikiem. W tym miejscu bowiem istniało realne ryzyko, iż w chwili rozproszenia przez pomyłkę mogłabym podążyć za kimś innym, tylko podobnym do „mojego” Dachowca.
Było jeszcze coś, co nie dawało mi spokoju... brak wrogości w ciekawskich spojrzeniach, które podążały naszym śladem... a nawet ciepłe uśmiechy.
Powoli zaczynało do mnie docierać, gdzie dokładnie postanowił przywieść mnie zielonooki. A to sprawiało, że jeszcze bardziej dziwiło mnie, że naprawdę tu byłam. Akurat ja.
Życie nie przestaje zaskakiwać.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Jej komentarz wywołał na jego twarzy lekki grymas, czy raczej po prostu konsternację, bo nie tego się spodziewał usłyszeć po całej tej rozmowie. Jego westchnienia? Miał ochotę znowu westchnąć, tym razem z lekkim zażenowaniem, ale powstrzymał się, bo wiedział, że byłoby to gwoździem do trumny w obecnej sytuscji. To prawdaz że ograniczał okazywane emocje, a westchnienia były jedyną formą odczytywania ich, ale on sam nie był tego świadom, że istnieje kanał, w którym przekazuje swoje uczucia, ani tym bardziej, że Seamair potrafi to robić. Myśl o tym była Zresztą dziwna, na tyle dziwna, że skutecznie zatkała strażnikowi usta i pozwoliła im wreszcie cieszyć się snem. Christopher nigdy nie miał problemów z zaśnięciem, czy z samym spaniem, musiał jednak rankiem przyznać przed samym sobą, że owa noc była dość nietypowym doświadczeniem pod tym względem. I o dziwo nie tym doświadczeniem należącym do nieprzyjemnych, można nawet powiedzieć, że na odwrót. Wolał jednak skupić się na podróży, bo już teraz ciężko mu było patrzeć na arystokratkę i nie czuć pewnego zakłopotania. Wiedział, że powinien być zażenowany i żałować całego obrotu spraw, tak jak Seamair, ciężko mu było jednak wykrzesać emocje, których nie miał, więc po prostu myślał o celu ich podróży.

Gdy dotarli na miejsce, i on czuł swego rodzaju ulgę, chociaż z pewnością nie tak ogromną, jakiej doświadczała teraz jego podopieczna. Gdy odwrócił się do niej i oznajmił, że powinni szukać zajazdu, spostrzegł, że ta mu się przyglądała. Odpowiedział jej spojrzeniem, które wyrażało w sobie nieme pytanie "o co ci chodzi?". Mógłby je oczywiście powiedzieć na głos, ale był przekonany, że jeżeli Seamair potrafi odczytywać emocje z samego jego tylko westchnięcia, to z jego wzrokiem również sobie poradzi. Ostatecznie jednak nie było to tak istotne, a bardziej liczyło się teraz znaleźć schronienie, w którym będą mogli zjeść coś ciepłego. Może i dachowiec uchodził za sopel lodu, ale mimo wszystko nie łamał praw natury i również musiał czasami się ogrzać, czy coś zjeść. Był zmęczony Zresztą, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie przez nieustanne myślenie o towarzyszących mu uczuciach, których jak dotąd raczej nie doświadczał. Musiał... Napić się czegoś mocnego, nawet jeśli wiedział, że ciężko mu będzie uciec w pijaństwo.
- Zanim głupio spytasz... To tak, są to moi pobratymcy.
Rzucił do niej, gdy po którymś spojrzeniu przez ramię spostrzegł, z jaką ciekawością obserwuje dachowców. Kotowaci byli dosłownie wszędzie, co mogło być dziwne w tak odludnym miejscu, ale Christopher dobrze wiedział, jak udaje im się żyć w tak ciężkich warunkach. Jednym z ważniejszych elementów jest wzajemna serdeczność i wsparcie jeden drugiego, które stworzyły wśród nich silną wspólnotę. Było czuć wesołą atmosferę wszędzie w koło, przechodnie rozmawiali, śmiali się, dzieci bawiły, na straganach można było spostrzec ryby, mięso, czy ubrania oraz ozdoby. Żywe miejsce, które kontrastowało z chłodnym usposobieniem jego ambasadora na zewnątrz, Christophera Morrisona. Strażnik nie czuł jednak potrzeby tłumaczyć się z tego. Poza doglądaniem, by czarownica się nie zgubiła, pochłonięty był samemu oglądaniem tego miejsca oraz jego mieszkańców. Obserwacje jednak musiały ustać, gdy dotarli wreszcie do karczmy. Ściemniało się już i oboje zapewne potrzebowali odpoczynku, skoro już wreszcie są u celu podróży.
- Tutaj nikt ciebie nie otruje, ani nie zaatakuje.
Rzekł jej przy wejściu, zaraz po tym kierując się do stołu gdzieś w kącie. Powiedział jej to dlatego, że sam był nieco zdziwiony faktem, iż takie miejsca istnieją. Było to jedno z niewielu i przeważnie gdy jadł, to musiał mieć się na baczności, nie jednak tutaj. Tutaj nie musiał oglądać się nerwowo przez ramię, podobnie jak Seamair, co chciał jej uświadomić, aby nie zrobiła czegoś głupiego. Jak to ona. Gdy tylko usiedli na miejscu, Christopher odetchnął cicho i odstawił swój plecak gdzieś w kącie, ściągając szal i przez chwilę po prostu się grzejąc. Następnie skierował wzrok na kelnerkę, która chyba go wychwyciła, bo podeszła natychmiast do nich. Z uśmiechem na ustach spytała o zamówienia, na co Christopher zażyczył sobie herbaty i ciepłej zupy, do tego piwa. Seamair pozostawił, czego ona chciała zamówić, po czym zapłacił za nich obu. Młoda dziewczyna skinęła im głową na pożegnanie i ruszyła donieść zamówienie do kucharza.
- Zamówienie tutejszego alkoholu jest w dobrym geście... - wyjaśnił jej po chwili, czując, że może ją zdziwić jego wybór - Jest zresztą mocniejszy od znanego ci, ogrzeje ciebie skutecznie, jeśli nie przeszkadza ci bycie pijaną przy okazji.
Utkwił wzrok w kominku mieszczącym się w rogu. Cała karczma miała bardzo ciepły wystrój, zbudowana była z desek i przyozdobiona licznymi rzeźbami wyżłobionymi w kolumnach, czy ścianach. Pod sufitem zawieszone były gałęzie sosny, do tego żyrandole ze świecami, które nadawały miejscu specyficznego klimatu. Budynek był duży i już teraz miał całkiem sporo gości, było to więc zapewne jedno z głównych, o ile nie główne miejsce spotkań w miasteczku.
- Tu przenocujemy.
Powiedział po dłuższej chwili zamyślenia, wracając ku niej wzrokiem, a następnie na kelnerkę, która przyniosła im zamówienia. Strażnik podziękował jej i przysunął do siebie zupę, zaczynając jeść ją powoli. Nie było to nic wyszukanego, posiłek wręcz banalnie prosty, dla niego jednak i tak smakował teraz lepiej, niż najbardziej wybitne dzieła kucharzy arcyksięcia. Był głodny i zziębnięty, a ta zupa zażegnywała obie te potrzeby.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Zostałam przyłapana przez obiekt swojej obserwacji, który jak można było wywnioskować, po słanym mi spojrzeniu nie był zadowolony z bycia wziętym na wyimaginowany celownik. Kotowaty nie doczekał się odpowiedzi na niezadane pytanie, z kolei ja sama jedynie niespiesznie przeniosłam spojrzenie w innym kierunku. Nie czułam potrzeby, aby mu się tłumaczyć. Było między nami wystarczająco dużo niezręczności tego dnia i podsycanie jej było zdecydowanie niewskazane.
Jeśli wcześniej naszą relację można było przyrównać do balansowania na granicy i stąpania po cienkim lodzie... tak teraz wkroczyliśmy na znacznie bardziej zdradliwe tereny. Idąc po lodzie, jesteś świadom ryzyka, dzięki czemu łatwiej zachować czujność. Wiesz, że źle postawiony krok może skończyć się pęknięciem. Proste i jasne zasady, jak również ich konsekwencje.
Aktualnie zaczęłam odnosić wrażenie, że nasza ścieżka prowadzi przez ruchome piaski... Łatwo je przeoczyć albo zapomnieć o ich istnieniu, a gdy już się w nie wpadnie to nie tak prosto wyrwać się z owego grzęzawiska. Zaś samą wędrówkę utrudniał balast w postaci bagażu sprzecznych myśli i odczuć... które z każdym kolejnym dniem robiły się coraz bardziej pogmatwane.
To wszystko budziło pewien rodzaj niepokoju... który jednocześnie zdawał się równie obcy co znajomy. Nie był ona ani dobry, ani też zły. Po prostu był... a ja coraz częściej dostrzegałam jego obecność.

Mijając co rusz kolejne istoty niepokojąco podobne do Christophera, zaczynałam czuć dziwne zmieszanie. Nagle przypomniało mi się, jak kiedyś rzuciłam do Strażnika tekstem w rodzaju „mam nadzieję, że nie masz brata, który również interesuje się taką ścieżką kariery...” w obawie przed przydzieleniem mu wsparcia w jakże trudnym zadaniu, jakie stanowiła opieka nade mną. Wtedy ta myśl zdawała się abstrakcyjna, ale teraz przemierzając kolejną uliczkę, zdążyliśmy już minąć co najmniej trzech kotowatych, którzy mogliby pasować do braterskiej roli. Zdecydowanie nie czułam się gotowa na konfrontację z podobnym scenariuszem ani samym tym miejscem. W dalszym ciągu nie docierało do mnie, jak to się stało, że wylądowałam w rodzinnej wiosce Strażnika. Miejscu, wobec którego żywił ciepłe wspomnienia, o czym przekonałam się, słuchając jego zapewnień co do naszego bezpieczeństwa tutaj.
-Wiesz, że wychodzisz w tym momencie na hipokrytę... po tym, jak kazałeś mi się pilnować dosłownie wszędzie...nie wykluczając w tym mojego własnego domu...
Powiedziałam, ściszywszy głos na tyle, aby moje słowa mogły dobrzeć jedynie do uszu Strażnika. Nawet jeśli ta zimowa osada wręcz promieniowała ciepłem, bijącym od żyjących w niej istot. Było to za mało, abym ot, tak mogła pozbyć się wyuczonego dystansu i podejrzliwości. Wszak było powody, przez które zamieszkiwałam środek puszczy miast osiedlić się gdzieś w miejskiej rezydencji.
Nie mniej, trudno było nie ulec czarownej atmosferze... gdy przy straganach dało się słyszeć śmiech i rozmowy a po drodze, trzeba było uważać, aby nie wpaść na śnieżne „dzieła” w postaci bałwanów czy fortec będące pozostałością dziecięcych zabaw. W śledzących nas ciekawskich spojrzeniach nie dostrzegałam niechęci czy obawy... Wyglądało na to, że nasze pojawienie się tutaj, nie stanowiło dla mieszkańców powodu do niepokoju. Nie tego spodziewałam się po istotach, żyjących w tak trudnych warunkach. Zadziwiające.

Podążałam za Strażnikiem, gdy ten przekroczył próg zajazdu, a następnie skierował się do jednego z wolnych stolików. Zadrżałam na skutek nagłej różnicy temperatur, którą poczułam niemal natychmiast, po tym, jak zamknęły się za nami drzwi. Chyba jeszcze nigdy, znalezienie się w zamkniętym pomieszczeniu nie dostarczyło mi tyle ulgi. Po tych wszystkich dniach maszerowania w mrozie, znalezienie się w miejscu, do którego chłód nie miał wstępu, było zbawienne. Ciesząc się tym, przez chwilę zapomniałam o podążających za nami spojrzeniach tutejszych bywalców, który jednak szybko wracali do własnych rozmów i spraw.
Ja z kolei skupiłam się na analizie miejsca, do którego przywiódł mnie kotowaty. To miejsce nie pachniało typową miejską tawerną, w której stężenie procentów, tonowego dymu oraz samych gości nieraz potrafiło przyprawić o zawrót głowy.
Chociaż zapach alkoholu był tu wyraźny, to w powietrzu nadal dominował zapach jadła, świeżo ściętego drewna i czegoś jeszcze co trudno było mi rozpoznać. Była to zatem kolejna już rzecz, która zdążyła zadziwić mnie w tym miejscu. A przecież dopiero co się tu zjawiliśmy.

Zrzuciłam z ramion ciężki płaszcz, zawahałam się jednak nad ściągnięciem czapki. Nie miałam pewności co do tego, jaki stosunek miano tutaj do rogaczy. W ostateczności zaryzykowałam, nie mogąc się oprzeć dania sobie w końcu swobody, zimowe stroje nie należały do moich ulubionych. A już w szczególności, gdy były o kilka rozmiarów za duże i krępowały ruchy. Całe szczęście po drodze widziałam nie jedno a kilka stoisk, dających nadzieję na rozwiązanie tego problemu. Ale to mogło zaczekać.

Nie musieliśmy czekać długo, aż przy naszym miejscu pojawiła się kelnerka. Podobnie jak zielonooki zamówiłam herbatę, lecz zamiast zupy zdecydowałam się na gulasz. Czułam, że mój organizm domagał się czegoś zdecydowanie bardziej treściwego. Aromat unoszący się w izbie mamił obietnicą dobrego smaku i miałam szczerą nadzieję, że nie będzie to jedynie złudna obietnica.
Gdy dziewczyna odeszła, odprowadziłam ją spojrzeniem, które szybko przeniosłam na Christophera, gdy ten się odezwał.
-Nie zamierzam się przy Tobie upijać. Raz sobie na to pozwoliłam i oboje wiemy, jak to się skończyło.
(nie licząc pewnych luk w pomięci, o których wolałam nie wspominać) Czy raczej gdzie mnie to przywiodło. Gdybym tylko tamtego wieczoru była trzeźwa z całą pewnością, lepiej przemyślałabym reguły i zasady dotyczące naszego zakładu. Powinnam mieć na siebie baczenie, jeśli szło o słabość do hazardu. Tym bardziej że wcześniej nie podejrzewałam się o takie skłonności. Choć gdyby się dobrze zastanowić... a może wcześniej nie martwiło mnie to, gdyż zwykle wygrywałam? Całkiem prawdopodobne.
Szybki rzut oka po cudzych stołach i karczemnym blacie uświadomił mi, że „Zamówienie tutejszego alkoholu jest w dobrym geście... „faktycznie mogło być tu brane na poważnie. Niczym na zawołanie powróciło do mnie wspomnienie przemowy, jaką Christopher zaserwował Kruczemu Baronowi, podczas pojedynku na arenie. Choć wówczas uznałam to za bajdurzenie, tak teraz poddałam swój osąd w pewną wątpliwość... Sama do końca nie wiedziałam czemu, ale tamto wspomnienie zmusiło kąciki moich ust do ułożenia się w delikatny uśmiech.

Rozglądałam się po wnętrzu lokalu, starałam się rozszyfrować, co takiego przedstawiają rozliczne zdobienia, które można było dostrzec na ciężkich belkach czy innych elementach drewnianych elementach wystroju.
Na obwieszczenie, że przenocujemy w zajeździe, przytaknęłam skinieniem głowy. Powrót na łono wygód cywilizacji niezaprzeczalnie mnie cieszył. Dlatego miałam tylko nadzieję, że nie zabraknie pokoi i nie będziemy musieli już rozglądać się za innym miejscem. Byłam zmęczona a wizja spędzenia nocy w ciepłym łóżku miast na stercie posłań, futer i śpiworów niezmiernie mnie cieszyła. Z kolei jeszcze większy entuzjazm budziła myśl o możliwości wzięcia gorącej kąpieli.

Pochłonięta tą ideą, nawet nie spostrzegłam, gdy kelnerka zawitała do naszego stolika z gotowym zamówieniem. Nim zdążyła odejść, domówiłam dla siebie grzaniec, który wydawał mi się najbardziej adekwatnym wyborem. Nie dawałam wiary temu, abym miała się upić jednym kielichem... choć dla bezpieczeństwa miałam poprzestać na jego połowie.
-Nie zamierzam się upijać, ale nie chcę uchybić lokalnym zwyczajom. Zresztą to, co zmogło mnie na balu, było doprawione magią. O czym niestety dowiedziałam się zdecydowanie za późno...
Nadal żałowałam, że nie zatrzymałam się, gdy barmanka najpewniej chciała mnie przed tym faktem przestrzec. Zachciało mi się niespodzianek.

Porzuciłam tamto wspomnienie, zajmując się metodycznym pochłanianiem gulaszu, w którym nie pożałowano przypraw. Był bardzo smaczny, choć mój język potrzebował chwili, zanim przyzwyczaił się do jego ostrości.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Słysząc ją, strażnik wzruszył jedynie ramionami. To prawda, mówił tak, ale były również miejsca bardziej i mniej bezpieczne. A on... Była bardzo mininalna szansa, że ktoś tu będzie na nich czyhać. Był to zresztą jeden z powodów, dla których możliwie zatajał cały ten wyjazd. Chciał tu odpocząć, a nie martwić się, że skądś ktoś gdzieś jakimś cudem dowiedział się, gdzie akurat jedzie i będzie tu na niego czekać. Dachowiec zresztą nie mógł zaprzeczyć, że czasami wyolbrzymiał w swoich wypowiedziach, ale to po to, by lepiej dotrzeć do swojej podopiecznej. W jego opinii nadal była zbyt nieostrożna w obcych jej miejscach i mogło to się kiedyś skończyć bardzo źle.
- Pilnować można się wszędzie. Jeśli mi nie wierzysz, to twoja sprawa, siedź tu na szpilkach przez cały ten czas... Nawet mnie to nie dziwi, wszędzie w końcu widzisz znienawidzone twarze.
Pozwolił sobie na nieco sarkazmu pod koniec i przyspieszył kroku. Chciał dotrzeć jak najszybciej do zajazdu i zjeść coś, a że nie brodzili teraz w śniegu, to ich tępo mogło znacznie przyspieszyć.

Christopher słysząc, jak ta oponuje skierował ku niej spojrzenie. Przekrzywił nieco głowę, nie zamierzał jednak naciskać, wiedział bowiem, że rzeczywiście arystokratka pijana nie była w najlepszej kondycji umysłowej. On sam za to mógł pozwolić sobie na cokolwiek serwują w tutejszym lokalu i nie musiał się martwić przykrymi skutkami picia, czy w ogóle skutkami picia. Zastanawiało go czasem, jak to jest być pijanym, ale nigdy tak naprawdę nie ciągnęło go do tego.
- Ostatni raz to twoja głupota, a nie alkohol sprawiły, że tak skończyłaś. Tutaj skończyłaś, konkretniej mówiąc w zasadzie. Jak tam chcesz...
Pokręcił tylko głową i kontynuował rozglądanie się po wnętrzu. Był nieco rozkojarzony, a może raczej skupiony na obserwowaniu miejsca, którego nie widział od bardzo, bardzo dawna. Wspomnienia zalewały jego umysł i nie miał siły kłócić się z czarownicą o tak durną rzecz, jak zamówienie alkoholu. Nie zależał mu nawet na tym, ale uznał, że dziewczyna może chcieć o tym wiedzieć. Ogólnie jednak mało przykładał jej uwagi, co było odmianą od długich miesięcy, kiedy nie spuszczał jej z oka. Później zaś pochłonął go posiłek, który spożył typowo dla siebie w ciszy i szybko. Na koniec zabrał się za powolne sączenie herbaty, zaparzonej na jakiejś specyficznej odmianie igieł. Był to kolejny smak, który znał bardzo dobrze, a niemalże zdążył go zapomnieć. Westchnął ciężko i odstawił wreszcie kubek.
- Skąd wiesz, że ten też nie jest doprawiony? - mruknął cicho, biorąc swój własny alkohol do ręki - W takich górach mieszkańcy szukają różnych sposobów, aby się rozgrzać. Między innymi w dość wyjątkowych alkoholach...
Powiedział jej to dosyć cicho, jakby zdradzał jakąś tajemnicę albo liczył, że nie usłyszy na tyle dobrze, by się rozmyślić. Lubił często zniżać przy niej głos, zmuszało to ją do nastawiania uszu, a to nie dość że stanowiło pewną formę złośliwości, to jeszcze było idealną okazją do ćwiczenia zmysłów. Warto umieć wyłapywać ciche dźwięki z kakofonii otoczenia, chociażby po to, aby niespodziewanie się nie upić.
- Nie mówiłem poważnie.
Dodał jednak po chwili, chcąc ja uspokoić, jakby rzeczywiście zamierzała odmówić sobie alkoholu tylko przez jego słowa. Dachowcy z tych okolic byli może dobrymi browarnikami, ale nie używali do tego magii
Przynajmniej Christopher nie pamiętał, by kiedykolwiek słyszał o czymś podobnym, a raczej by taki fakt zarejestrował. Mężczyzna po swoich słowach westchnął cicho i wypił duszkiem cały swój alkohol, odstawiając kufel na stół. Dopił również herbatę, kończąc tym samym swój posiłek, który co by nie mówić, nasycił go. Strażnik nie potrzebował naprawdę dużo, aby się najeść.
- Jesteśmy więc. - zaczął wreszcie, w momencie gdy już oboje się zapewne wygrzali - Stąd czeka nas jedynie podróż z powrotem. Spędzimy tu kilka dni, zobaczymy ile ostatecznie, wszak nic nas na ten moment nie goni. Mam nadzieję, że miejsce to nie zawiodło twoich oczekiwań.
Położył lekki nacisk na słowo "oczekiwań" zdawał sobie bowiem sprawę, jakie one musiały być. Wątpił, żeby spodziewała się tutaj trafić, na ile ją znał, to widziała go raczej jako kogoś, kto wyprowadzi ich w lodowe pustkowie. Strażnik zaś może i lubił zdrowy wysiłek, ale chciał też czasem usiąść i odpocząć. Teraz również chciał trochę odsapnąć, Seamair zapewne również.
- Zamów sobie pokój i idź się umyj, trochę cuchniesz.
Podsunął jej kilka monet i sam rozsiadł się wygodniej, poświęcając zajęciu, jakim było obserwowanie gości. To on ją tu zabrał, nie oczekiwał więc, że będzie płacić za siebie. Jemu zresztą pieniędzy nie brakowało.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Oczywiście nie zgadzałam się z opinią kotowatego... do końca. Chociaż w tym konkretnym wypadku bardziej była to kwestia nazewnictwa. No i alkohol nie pozostawał wówczas bez winy. Był niebezpiecznie podstępną substancją, która lubiła zacierać granice... między tym, co rozsądne, dozwolone czy przyzwoite. Mimo iż wolność była dla mnie jedną z najważniejszych życiowych wartości, tak w przypadku tych konkretnych barier, nie wznosiłam protestów.
Poniekąd było to nawet fascynujące, że po kilku kieliszkach człowiek był w stanie iść naprzód, nieświadomie przekraczania miejsca, w którym zawsze zatrzymywała go ściana, którą zresztą wcześniej sam własnoręcznie wzniósł. Równie intrygujące było to, jak różne emocje i zachowania mogły ulec spotęgowaniu. Dla jednych trucizna dla innych eliksir podsycający odwagę. W moim przypadku po części i jedno i drugie. Starałam się mieć to na uwadze, gdy do naszego stolika wróciła kelnerka, uzupełniająca moje zamówienie.
Kielich z gorącym napitkiem, znad którego unosiła się aromatyczna mglista smuga przepełniona zapachem wina, owoców i korzennych przypraw, był całkiem okazałych rozmiarów. Widać tutejsi mieszkańcy byli całkiem szczodrzy, jeśli mowa o obfitości porcji. Dotyczyło to zarówno alkoholu, jak i jadła. To drugie cieszyło, mój spaczony eksperymentami nad aktywny metabolizm.

Szron zachowywał się... niecodziennie jak na jego osobę. Mogłam śmiało zaryzykować stwierdzenie, że sprawia wrażenie rozkojarzonego. Nie było to po prostu zmęczenie, bo miałam już okazję widzieć go wyczerpanego, to było coś innego. Coś ciekawego.
Musiał czuć się tu swobodnie a zdradzały to drobne gesty, które zapewne wielu obserwatorom umykałby w tym momencie. Sama postawa, spojrzenie, a nawet ułożenie uszu, które mogłam zaobserwować, po tym, jak mężczyzna ściągnął z siebie czapkę. Niby nic, a jednak to wszystko zdradzało mi odmienny stan, w którym jeszcze nie miałam okazji oglądać kotowatego.
Ukłucie satysfakcji, jaką napawała mnie własna spostrzegawczość w mgnieniu oka, przemieniło się w zakłopotanie. Byłoby prościej i normalniej, zwyczajnie nie dostrzegać takich detali...

W obliczu słów Strażnika, które w dodatku zostały wypowiedziane konspiracyjnym szeptem i zmusiły mnie do nieznacznego pochylenia się ku swemu rozmówcy..., zerkałam na kielich z nutą podejrzliwości. Gdybym sama mieszkała w takiej okolicy, również szukałam wszelakich sposobów na zapewnienie sobie ciepła. Z tym że tutejsi osadnicy byli już z tym chłodem oswojeni, dało się to łatwo dostrzec, choćby po tym, że nie potrzebowali aż tak licznych warstw odzieży, które choćby ja miałam aktualnie na sobie. Nie mniej magiczna natura trunków, nadal była możliwa... chociaż, jeśli skutkiem tego miało być wypędzenie chłodu ze zmarzniętego ciała. Cóż... czułam się gotowa ponieść to ryzyko.
Z tą myślą, ujęłam kielich, jednocześnie posyłając swemu opiekunowi zawadiackie spojrzenie i czyniąc iście teatralny gest, wznoszonego toastu.
Potrzebowałam się rozgrzać, a i nieco rozluźnienia po tych wszystkich minionych dniach też nie zaszkodzi, jeśli zachować umiar. Nadal nie byłam przekonana co do mocy tutejszych trunków, lecz zmieniło się to już z pierwszym łykiem, którym niemal się zachłysnęłam. Być może winowajcą nie był w tym wypadku jedynie sam alkohol, lecz w zestawieniu z przyprawami, cóż co tu wiele mówić miał przysłowiowego „kopa”. Zdecydowanie nie była to słodka nalewka z mojego domowego wyrobu ani kolorowy drink, których miałam okazję próbować. Z całą pewnością, spełniał swoje zadanie i nazwa grzaniec była jak najbardziej na miejscu.
-Zaryzykuję... zresztą po ostatnim, jestem lepiej przygotowana, gdybym ewentualnie musiała się „odtruć”.
Oznajmiłam, krótko po tym, jak kotowaty zaprzeczył swoim poprzednim słowom. Gdyby faktycznie alkohol był magicznie doprawiony, wówczas sam tak pewnie by po niego nie sięgał. Może i białowłosy był odpory na różnego rodzaju trucizny i toksyny, ale na magię już nie, co sama wielokrotnie sprawdzałam.
Co więcej, wątpiłam, by patrzył, spokojnie jak się upijam, zwłaszcza tutaj. Może i były to „wakacje”, ale mimo wszystko, wiedziałam, że pijana mogłam być problematyczna... (a przecież już trzeźwa byłam dla niego dostatecznym utrapieniem).
Wybrany przeze mnie posiłkiem zdecydowanie można było się najeść. Jadłam wolniej niż Dachowiec, trzymając się swojej zasady, że jedzeniem należało się cieszyć. Choć w tym konkretnym wypadku Christopher wyglądał, jakby po prostu cieszył się nim w dość ekspresowym tempie.
Sam lokal chwilowo był dla mnie oazą, która całe szczęście nie okazała się mirażem, jaki zgotowała nam śnieżna pustynia.
Kotowaty jakby czytając mi w myślach (a przecież nie było to możliwe) podjął temat miejsca, w którym się znaleźliśmy. Słuchałam go, jednocześnie sącząc drobne łyki swego trunku, który trzymałam teraz oburącz, aby zgromadzić dla siebie jak największy zapas ciepła.
Wpatrywałam się we wnętrze kielicha i swoje własne zniekształcone odbicie, jakby chciała zeń wywróżyć, własną reakcję na to, co właśnie usłyszałam. Kilka dni spędzonych w rodzinnej wiosce Christophera... była to dziwna myśl. Z drugiej jednak strony, nie budziła we mnie buntu, którego początkowo się spodziewałam.
-Oczekiwań?
Uśmiechnęłam się lekko, po czym pokręciłam głową w geście zaprzeczenia. Robiło mi się coraz cieplej, a razem z tym uczuciem przychodziła miła swoboda.
-Nie, nie. Ja nie miałam oczekiwań, tylko obawy... gdy zaczynaliśmy zbaczać z trasy, która jak sądziłam, ma nas doprowadzić do najwyższego z górskich szczytów w okolicy... wtedy faktycznie poddałam się ze zgadywaniem, gdzie tak właściwie nas ciągniesz.

Nie było sensu kryć się z własnym zdziwieniem. Wiedziałam, że już nadto się z nim zdradziłam podczas samego zejścia do osady. Zatem jeśli jednym z celi zielonookiego było zaskoczenie mnie w tej kwestii, to zdecydowanie mógł odhaczyć ten punkt na swej liście.
-Kiedy ostatni raz tu byłeś?
Zapytałam, choć nie byłam pewna czy otrzymam odpowiedź.
Kilka dni... co właściwie robi się w takim miejscu przez kilka dni? Nie znałam dalszych planów Strażnika. Czy miał tu coś jeszcze do załatwienia? Czy faktycznie po prostu chciał odpocząć? Zapewne i tak dowiem się tego już niebawem.
Gdy w końcu dotarłam do połowy zawartości swojego kielicha i zaczynałam już czuć pewne oznaki delikatnego zamroczenia, odsunęłam od siebie naczynie. Bez słowa podsunęłam je w stronę mężczyzny. Żal było marnować dobrego trunku, ale sama nie mogę pozwolić sobie na więcej. Wiedziałam z kolei, że jemu dodatkowa porcja procentów nie zaszkodzi. No, chyba że tutejsze faktycznie miały odmienne właściwości. Sama skupiłam się na dopiciu herbaty, która miała iście leśny posmak.

Czułam jak, dopada mnie senność, którą zielonooki zdołał przepędzić kilkoma słowami. Uwaga, którą poczynił, od razu sprawiła, że się ożywiłam. Bo tak, jeśli chodziło o dbanie o siebie, dalej miałam w tej materii znacznie więcej z Upiornej niż bestii.
Alkohol i skok temperatury już jakiś czas temu przywołały na moją twarz rumieńce, nie martwiło mnie zatem, iż te mogły teraz nabrać intensywności. Nie zamierzałam pozostawać Dachowcowi dłużna, co to, to nie.
Wstałam od stolika, przy okazji zgarniając zeń monety.
-Tak...cuchnę między innymi Tobą, więc prawda spieszno mi do kąpieli. Tobie zresztą na pewno również.
Uświadomiwszy sobie, co chcę powiedzieć, zdarzyłam ściszyć głos na tyle, aby dotarł tylko do Strażnika. Nawiązując do minionej nocy, postawiłam złamać tabu w imię ciętej riposty. Choć kotowaty sam był sobie winien. Drażnienie się ze mną nie pozostawało bez konsekwencji, o czym przecież wiedział. Oczywiście uzupełniłam wypowiedź jednym ze swych „firmowych” uśmiechów, po czym za poradą zielonookiego udałam się wykupić pokój.
Zacisnęłam palce na metalowych krążkach, które trzymałam w dłoni. Nie przywykłam do tego, by ktoś za mnie płacił. Nie cierpiałam z powodu braku środków, jako że już za młodu musiałam się szybko usamodzielnić, to życie nauczyło mnie zaradności. Również tej ekonomicznej. W zasadzie nawet Zegarmistrzowi nie pozwalałam za siebie płacić. Zwyczajnie nie lubiłam być coś komuś dłużna. Ale to stało się aktualnie mniej istotne w obliczu, zapewnienia sobie tymczasowego zakwaterowania.

Oberżysta bez zbędnych pytań a jedynie z serdecznym uśmiechem wręczył mi klucz, do którego przytwierdzony był niewielki drewniany breloczek z wypalonym wzorem dębowego liścia. Kątem okaz spostrzegłam, że inne klucze również były zaopatrzone w podobne zawieszki z tą różnicą, iż widniały na nich różne liście. Między przekazaniem klucza a życzeniem miłego pobytu, wyłapałam jeszcze niezadane pytanie ze strony mężczyzny, którego wzrok, na moment powędrował w głąb sali. Zapewne nie przypadkiem w kierunku, gdzie zostawiłam swego towarzysza. Najpewniej oczekiwał, że i on niedługo pojawi się przy ladzie.
Wyposażona w klucz i niezbędne minimum informacji ruszyłam na piętro w poszukiwaniu swojej kwatery, którą rozpoznałam szybko, dzięki motywowi liści wyciętym na drzwiach. Gdy zamknęły się za mną drzwi, pozwoliłam sobie na ciche westchnięcie ulgi. Z tęsknotą zerkałam ku posłanemu łóżku i fotelowi ustawionemu pod małym okienkiem. Wiedziałam jednak, że jeśli teraz usiądę albo się położę, to niechybnie zasnę. To też od razu zabrałam się za rozpakowywanie swoich rzeczy, póki miałam jeszcze na to, choć odrobinę siły.
Odwieszając na wieszak swój płaszcz, dotarło do mnie, że musiałam zostawić na dole szal i rękawiczki. Powinnam się po nie wrócić... ale ostatecznie uznałam, że nic się nie stanie, jeśli zostaną tam do rana. A nawet jeśli miałyby zaginąć to cóż, na jednym z mijanych straganów był całkiem spory wybór zimowej garderoby.
Łazienka należąca do pokoju była niewielka, ale miała wannę, którą od razu zaczęłam napełniać gorącą wodą. Po raz kolejny wielbiłam zalety posiadania bezdennej sakwy, gdy raz po raz wyławiałam z niej kolejne z kosmetyków i przyborów pielęgnacyjnych. Plan był prosty, najpierw doprowadzić się do ładu, a potem pozwolić sobie na błogi sen. Byłoby też wskazane, aby sen miał miejsce już w łóżku, a nie wannie. Tak.
Należało zregenerować siły, bo kto wie jakich atrakcji miały dostarczyć mi nadchodzące dni...


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Mężczyzna przekrzywił nieznacznie głowę widząc, jak Seamair wznosi toast. Obserwował ją tak przez chwilę zastanawiając się, czy ten gest nie jest aby nawiązaniem do jego małej scenki wykonanej na balu zimowym. Miał wtedy dobry humor, to trzeba przyznać, mógł bowiem upokorzyć groźnego typa, który działał mu strasznie na nerwy. Tacy, jak on przeważnie stanowili niebezpieczne indywidua, które na szczyt hierarchii nie dostały się wcale uczciwymi sposobami. Christopher może i używał przemocy, może i nie był święty, ale przestępców szczerze nienawidził, zwłaszcza takich którzy się tym jeszcze szczycą lub są sami z siebie uwielbiani przez otoczenie za ich nikczemność. Ludność potrafi być naprawdę głupia i dachowiec być może nie rozumiał wielu mechanizmów społecznych, ale uważał takie sytaucje za wyjątkowo szkodliwy przejaw mentalności stada baranów. Baron jednak głupi nie był, a on musiał go najpierw przekonać do calego pojedynku. To mu się udało... Teraz odnosił wrażenie, że Seamair parodiuje tamtą noc i nie był pewien jak powinien na to zareagować.
- Nie po to się upija, aby się potem odtruwać. - uśmiechnął się nieco kpiąco widząc, jak ta ledwo przełknęła alkohol - Widzę, że smakuje.
Sam po tym upił swoje piwo bez żadnego skrzywienia się. Oczywiście były to dwa różne trunki, ale kotowaty szczerze miał nadzieję później skosztować grzańca. Pił go nawet gdy był dzieciakiem, małymi łyczkami, ale czasem troszkę dostawali. Tutejsi naprawdę mieli specyficzne podejście do kultury picia i wiek inicjacji w tej kwestii był znacznie niższy. Christopher wypiłby zapewne całość duszkiem, a poza tym dostrzeżenie Seamair, która traci nieco ze swojego dostojeństwa zawsze było dla niego wartym widokiem. W jego mniemaniu zbyt sztywno trzymała się własnego wizerunku, co zapewne zostało jej jeszcze z bycia arystokratką. Cóż... Dla Christophera nadal nią była, bo nie uznawał wszczepienia dodatkowych organów za powód do zmiany rasy, ale ona sama siebie chyba tak nie traktowała. Mężczyzna w końcu rozsiadł się wygodniej i czekał po prostu, aż Seamair skończy, myśląc nad swoimi własnymi sprawami. Wtem jednak usłyszał pytanie, co do którego miał bardzo mieszane uczucia. Spytała wprost... Nie, stwierdziła, że był tu już kiedyś. Oczywiście strażnik nie łudził się, że utrzyma ten fakt w tajemnicy, było to widać na pierwszy rzut oka, ale mówienie o tym wprost było dla niego... Dziwne.
- Na tyle dawno, by wiele się tutaj zmieniło.
Odparł dość wymijająco i odetchnął głębiej, licząc w głowie lata. Było ich już sporo, ponad dekada zdaje się. Wolał temat prawdziwego powodu przybycia tutaj odłożyć na później, bo było oczywiste, że nie jest tutaj tylko dla uroków turystycznych.
- Chyba w takim razie musisz lubić ten zapach, patrząc jak przez sen do niego lgnęłaś.
Mruknął jej w odpowiedzi na ostatnią odzywkę, uśmiechając się przy tym ledwo widocznie. Pamiętał dobrze sytuację, jeszcze sprzed śnieżycy, kiedy kobieta we śnie pozwoliła sobie zbliżyć się zbyt bardzo. Nie omieszkał jej o tym przypomnieć. Szczęśliwie arystokratka chwilę później poszła się umyć, więc nie miała jakoś wiele czasu do odpowiadania mu. Dachowiec rozsiadł się tylko wygodnie i czekał do późna, aż sam zamówił sobie pokój i poszedł rozłożyć swoje rzeczy, a później spać.

Wstał wcześnie, tak jak zwykle, choć i tak pozwolił sobie na nieco dłuższy sen. Sprawdził wpierw, czy arystokratka jeszcze śpi, po czym postanowił skorzystać z wolnego rankiem czasu i wybrał się do straganu nieopodal aby kupić dla siebie książkę. Małą, niepozorną, lekturę do poczytania w wolnej chwili, aby miał jak oderwać myśli od pracy, Seamair i całej tej sytuacji. Zamówił sobie grzańca, którego pożałował sobie dzień wcześniej i usiadł przy tym samym stole, co dzień wcześniej. Poświęcił się lekturze, jedząc przy tym śniadanie ugotowane mu przez lokalnego kucharza. Czytał tę prostą książkę podróżniczą, aż wreszcie Seamair zeszła zapewne na dół. Słysząc jej kroki na schodach podniósł nieco wzrok i zamknął książkę, odzywając się do niej dopiero, gdy dotarła do stołu.
- Ranny ptaszek z ciebie.
Rzucił ironicznie, czekając aż ta zajmie miejsce. Myślał dnia poprzedniego xo mogą lub może robić lokalnie i szczerze powiedziawszy nie miał wielu pomysłów. Dla niego najlepszym byłoby po prostu spacerowanie po mieście, ale podejrzewał, że czarownica szuka jakiś wrażeń, a on chciał mieć ją na oku i kontrolować z jakich atrakcji korzysta. Pociągnął nieco swojego grzańca i spojrzał w kierunku kartki na ścianie, którą rano przybił oberżysta. Być może to jej przypadnie do gustu.
- Wieczorem mają się tu odbyć tańce. Zdaje się, że ty lubisz takie wiejskie zabawy...
Skinął głową na ogłoszenie i odchylił głowę nieco do tyłu. On sam nie planował, ale wiedział, że będzie musiał tu siedzieć, inaczej nie zniesie niewiedzy w co pakuje się arystokratka. Poza tym jednak mieli cały dzień, ale ten wolał poświęcić na przechadzkę po mieście. Było tu też lodowisko, ale ani on nie przepadał za łyżwami, ani nie chciał tego się podejmować teraz, gdy wszystko go bolało. Zapewne rogata sama zauważy je gdzieś po drodze. Christopher czekał więc, aż dziewczyna skończy jeść, obserwując ją przy tym uważnie, po czym na koniec wstał z cichym sygnałem, że powinni iść. Oczywiście dziewczyna mogła chcieć się odłączyć, ale to zapewne sama da mu do zrozumienia. On jeszcze nie wiedział, czy powiniej ją samemu tu zostawiać. Nie chodziło nawet o jej bezpieczeństwo, nie tylko, również o jego sekrety, których mogłaby chcieć zacząć szukać.
- To chodźmy. Wiele tu sklepów i straganów a zdaje się, że kobiety lubią zakupy.
Rzucił do niej nieco ironicznie stając przy drzwiach.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Ten nieliczny raz postanowiłam zagryźć zęby i nie brnąć dalej w dyskusję. Z trudem powstrzymałam się, przed tym, aby nie zacząć tłumaczyć kocurowi, że czym innym w sytuacji ekstremalnego chłodu jest szukanie ciepła, a czym innym lgniecie do drugiej osoby. Dla nas obojga było to przecież równie jasne co promienie słońca w swym szczytowym zenicie... A jednak, po tym, jak znalazłam się już we własnej kwaterze, te niewypowiedziane słowa ciążyły mi, niczym najgorsza zgaga. Głupota, bo przecież moja reakcja wystarczyła nawet bez werbalnego zaprzeczenia... a jednak budziło to we mnie irytację, która z kolei mimo zmęczenie przez dłuższą chwilę nie dawała mi zasnąć. Ostatecznie uznałam, że przyjmowanie dojrzałej postawy jest najwyraźniej przereklamowane i w duchu życzyłam, aby i sam Dachowiec nie mógł równie łatwo oddać się w łaski krainy snów. W ostateczności zmęczenie oraz ukojenie, jakie dała cała masa olejków, których nie pożałowałam sobie podczas kąpieli, pozwoliły mi zasnąć i to błogim snem.

Gdybym faktycznie pozwoliła sobie na naprawdę regenerujący sen, najpewniej wstałabym dopiero z zachodem słońca... Bywały i takie dni, zwykle będące skutkiem treningu magii. Szlifowanie swoich mocy czy nauka zaklęć, potrafiła dosłownie pozbawić mnie sporych zapasów sił życiowych. Choć skłamałabym, gdybym nie przyznała się, że wędrówka przez śnieżne ostępy równie nie dała mi się we-znaki. Z plusów tego mroźnego maratonu, byłam przekonana, że moje nogi na pewno wzbogaciły się o punkty wytrzymałości. Może poprawie uległa również tolerancja na chłód? Choć do sprawdzania tego konkretnego aspektu nie było mi spieszno.
Wstałam dość wcześnie, zbudzona dźwiękami miasteczka budzącego się do życia. Po tylu dniach w ciszy, mąconej porykiwaniem wiatru i trzaskami namiotowego płótna, była to miła odmiana. Pozwoliłam sobie na odrobinę luksusu, którą była możliwość dłuższego wylegiwania się w ciepłej pierzynie. W końcu jednak owinięta kocem zaczęłam przechadzać się po swym pokoju, szykując się na rozpoczęcie kolejnego dnia.
Na dłuższą chwilę zatrzymałam się przy niewielkim okienku, aby móc poobserwować sceny rozgrywające się na uliczce pod nami. Miejsce to żyło własnym rytmem, który raczej ciężko było zakłócić. Jak to zwykle miałam w zwyczaju, szukałam podobieństw w lepiej znanym mi świecie, czyli tym opanowanym przez bestie. Na razie miałam za mało informacji, aby porwać się na bardziej konkretne przykłady, być może zmieni się to z końcem dnia.

Jak miał wyglądać ten dzień? Nie miałam pojęcia. Ale rozpoczęcie dnia dobrym śniadaniem, zawsze jest dobrym pomysłem. Z tą myślą skierowałam się na salę główną, gdzie pośród licznych znajomych twarzy, bez trudu wypatrzyłam tą, która była mi znana aż nazbyt dobrze. Widok Christophera, mimowolnie obudził we mnie wspomnienie niedokończonego „pojedynku”, który najpewniej został odebrany jako moja kapitulacja. Podsycanie tego wątku po takim czasie, mijało się z celem, dlatego nie pozostało mi nic innego, jak pozwolić dogasnąć popiołom swego udręczonego ego.
-Ranne ptaszki obce są zwykle zalety księżycowej pory.
Odparowałam. Nie widziałam nic złego w tym, że nie zrywałam się z łóżka o bladym świcie. Gdy musiałam to i owszem, ale zwykle lubiłam cieszyć się nocą. Świat pod osłoną gwiazd stawał się mniej oczywisty, bardziej... zabrakło mi właściwego słowa, by wyrazić swą myśl. A w każdym razie takiego, przez które nie zostałabym posądzona o ckliwość. Ale prawda była taka, że zmysły pracowały wtedy inaczej.

Zajęłam miejsce, po czym idąc w ślady kotowatego, (wnioskując po pustym talerzu) zamówiłam dla siebie syte śniadanie. Znajomy zapach i kształt naczynia od razu zdradził mi czym raczył się mój towarzysz. Zdecydowanie nie miałam zamiaru przyznawać się do faktu, wzięcia zapobiegawczych kilku łyków eliksiru w obawie, przed potencjalnym porannym kacem, który mógł zwiastować wczorajszy szum w głowie. I to po połowie zawartości kielicha...

Na słowa Strażnika, zastygłam z widelcem w połowie drogi do ust, po czym przeniosłam spojrzenie we wskazanym kierunku. Czyżby bogini Fortuny, znów spojrzała na mnie łaskawszym wzrokiem? Życie ostatnim czasem wystawiło moją wiarę we własne szczęście na ciężką próbę, to też byłam nieco bardziej oszczędna, jeśli szło o okazywanie entuzjazmu. Nie dało się jednak ukryć, że nowo zasłyszana nowina przykuła moją uwagę. I rozbudziła ciekawość. O ile znałam się na samym tańcu, tak nie miałam jeszcze okazji uczestniczyć w takiej formie rozrywki. Zwykle oddawałam się tej sztuce we własnej sali, łonie natury czy podczas wizyt na balach i mniejszych szlacheckich uroczystościach.
-Czy lubię ? Nie miałam okazji w takowych uczestniczyć. Ale nie omieszkam sprawdzić tego wieczorem.
Mojej uwadze nie umknęły rzucane mi co jakiś czas spojrzenia ze strony białowłosego. Uznałam, że spieszno mu już do wyjścia, a że ciekawiło mnie, gdzie też zamierzał powędrować, nieznacznie przyspieszyłam proces cieszenia się posiłkiem. Ewidentnie czekał aż zjem, to też zakładałam, że dalszy plan wycieczki nadal zakładał moją obecność. Byłoby też nierozsądnym na wstępie rezygnować z darmowego przewodnika, w miejscu, o którym nie wie się nic poza tym, że jego mieszkańcy mają wiele wspólnego z irbisami. A w każdym razie ich zdecydowana większość.

Krótka wymiana zdań i obserwacja, kazały pokusić się o przypuszczenie, iż Strażnik od rana był w dobrym humorze. A może to zasługa lokalnego grzańca? Kto wie...
Słysząc uwagę dotyczącą zakupów, lekko uniosłam brew, przez moment przyglądając się kotowatemu bardziej badawczo. Tańce? Zakupy? Czyżby ktoś usiłował rozproszyć moją czujność?
-Zwykle równie mocno, jak nienawiść którą czują mężczyźni zmuszeni im w nich towarzyszyć.
Prawda znana w każdym ze światów, choć oczywiście od każdej reguły dało się znaleźć wyjątek. A wiele czynił i sam sklep. Acz, Christopher miał słuszność w swych domysłach. Zapewne już wczorajszego dnia, widział moje zainteresowanie względem mijanych straganów.
Zdecydowanie miałam w planie uzupełnić garderobę o bardziej odpowiednią garderobę, pasującą do klimatu ( dosłownie i w przenośni). Zakładałam, że i Strażnik miał zamiar uzupełnić ekwipunek, skoro o zakupach wspominał.
Owinąwszy się płaszczem, ruszyłam w ślad za zielonookim, jednocześnie upominając się, aby pozostać czujną... Nagle zmiany w kocim zachowaniu nie powinny być ignorowane...

Jednocześnie moje myśli krażyły wokół białego płaszczyku, który minęliśmy wczoraj na jednym ze stoisk.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Słysząc jej komentarz pokręcił lekko głową z dezaprobatą, wiedział bowiem że ta spała całą noc jak zabita. Oczywiście nie stał jej pod oknem i tego nie sprawdzał, miał jednak taką pewność z racji tego, że on sam musiał nieźle wypocząć, a przecież znosił podróż o wiele lepiej.
- Tobie dzisiaj umknęło zarówno jedno, jak i drugie. W przeciwieństwie do mnie.
Odparł jej, wsuwając książkę głębiej gdzieś do torby. Nie była niczym niezwykłym, nie miał jednak ochoty, aby dziewczyna pytała o nią, czy nawet przeglądała gdy go nie będzie w pobliżu. Miał pewien wstręt wciąż przed pokazywaniem swoich rzeczy innym, a zwłaszcza jej. Książki, jego życie prywatne w ogóle... Było czymś, co zdawało mu się wyjątkowo intymną sprawą, której zakłócenie przez kogoś to istna tragedia. Stąd właśnie wiedział, że arystokratka może myśleć podobnie o swojej rezydencji z bestiami i dlatego miał pewność, że jego wtargnięcie i zakłócenie owej intymności będzie ją mierzić, a zadziałało nawet lepiej, niż podejrzewał. Dzisiaj by sobie na takie coś nie pozwolił, tamten czyn zdawał mu się z perspektywy czasu dość... Nieuczciwy.
- Świetnie.
Skomentował krótko, kierując wzrok gdzie indziej i pogrążając się w myślach na dłuższą chwilę. Ta zdawkowa odpowiedź i ogólny jego temperament sprawiały, że mogło to zabrzmieć nieco ironicznie, jednakże Christopher szczerze powiedziawszy miał lekką satysfakcję z faktu, że nawet arystokratka znajdzie tu coś dla siebie. Może była to kwestia tego, że przez całą podróż poddawała go w wątpliwość i teraz udowadniał jej, że się myliła, a może poczuwał się wciąż w obowiązku pilnowania jej nie tylko stanu fizycznego, ale i samopoczucia. Nad tym drugim zastanawiał się już długi czas i o ile nie leżało w jego obowiązkach, tak w pewnym sensie miało sens... Zresztą on sam z siebie zaczął o tym myśleć nie tylko z powodu racjonalnych przemyśleń, a po prostu pewnych odczuć. Póki co jednak powinni wyjść, aby nie tracić dnia w karczmie. Strażnik był ciekaw, co zmieniło się w miasteczku, a Seamair zapewne chciała odwiedzić kilka lub kilkanaście sklepów, by uzupełnić garderobę. On sam musiał nieco uzupełnić asortyment na podróż powrotną.
- Taaak... Tylko jeżeli są do tego zmuszeni. Przeważnie zmusza ich do tego fakt małżeństwa, które muszą podtrzymać, nas takie więzi nie łączą.
Przewrócił nieco oczami i ruszył do wyjścia. Gdyby był typowym facetem ze swoją wybranką na zakupach, to nie ciągnąłby jej po lodowym pustkowiu, tylko wziął do jakiejś kawiarni albo kina. Przynajmniej tak mu się zdawało, owe scenariusze wyciągał z cudzych rozmów i wypowiedzi, on sam nie miał okazji i jakoś nie ciągnęło go do randkowania. Może między innymi właśnie po to, aby nie być później zmuszanym do łażenia po sklepach... Póki co miał wolność w tej kwestii i ruszył razem z Seamair na targowisko z własnej inicjatywy. Podróż nie zajęła im dużo czasu, a po drodze arystokratka mogła zaobserwować całkiem bogate życie. Niektórzy się bawili lub odpoczywali, niektórzy kupowali, inni pracowali lub dopiero do pracy zmierzali. Sam ryneczek razem z targowiskiem miały dość schludny wystrój. Wszechobecny śnieg oczywiście nie pozwalał na zieleń, ale stał tu pomnik, całkiem ozdobne murki, latarnie, a do tego ławki. Domy w tym miejscu były też nawet bardziej ozdobne, niż te na przedmieściach, jak to zwykle bywa. Stragany zaś oferowały całą gamę różnych rzeczy, od alkoholi, po odzież czy pamiątki z drewna. Były również zadaszone sklepy w budynkach, nie każdego jednak stać na taki pełnoprawny lokal. Gdzieś nawet przewinęła się kawiarnia, do której Christopher podejrzewał, że czarownica będzie chciała zajrzeć.
- Nie oddalaj się specjalnie i nie rozmawiaj z obcymi. Pamiętaj, aby wrócić przed kolacją.
Odwrócił się do niej i przestrzegł nieco sarkastycznie, parodiując swą własną matkę ze wspomnień, czego akurat arystokratka raczej nie wiedziała. Oczywiście miał pewność, że rogata złamie co najmniej dwa z trzech zakazów, tym sposobem dał jej jednak do zrozumienia, że może poruszać się na własną rękę. Po tym, jak zapewne się rozdzielili strażnik obserwował ją jeszcze przez dłuższą chwilę, aż ruszył w swoim własnym kierunku zajmować się swoimi własnymi sprawami. Udał się najpierw uzupełnić nieco swe ubrania, chociażby rękawiczki, które mu się podarły, później zaś zakupił ponownie jakiś alkohol i przysiadł pod zamarzniętym drzewem na jakiejś ławce. Owe drzewo zdawało się martwe, o ile jednak dobrze pamiętał, pod fasadą wciąż biło w nim życie i czekało na cieplejszy okres. Wyciągnął znów swą książkę i zajął lekturą, starając nie myśleć o tym, czy czasem Seamair nie uciekła w tym czasie portalem. Rozglądał się co prawda co jakiś czas po okolicy, nie dlatego jednak, że jej szukał (no może trochę), a dlatego, że widok tłumu jego pobratymców budził w nim wiele wspomnień i fascynację. Christopher nie lubił tłocznych miejsc, wolał ciszę i spokój, te jednak głosy i widoki były znajome, a przez to bardziej znośne.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Tak to zwykle bywa, że gdy ktoś stara się, coś usilnie ukryć instynktownie ściąga na siebie uwagę. A może działało to, tylko kiedy dotyczyło osób, których gamę zachowań zdołało się poznać? Być może gdyby posiadaczem niewielkiej książeczki, był ktoś inny niż Christopher, ta nie skradłaby mojego zainteresowania? W ostateczności jednak, była to jego rzecz i raczej nie należała do takich mogących stanowić potencjalne zagrożenie. Wszak Dachowiec nie przepadał za magią, więc wykluczyłam, że niewinnie wyglądający tomik mógł w rzeczywistości okazać się kieszonkową księgą zaklęć.
Z drugiej strony pozostawała ciekawość, dotycząca tematu lektury. Czy ta wiedza mogła okazać się dla mnie szczególnie użyteczna? Raczej nie, a jednak z jakiegoś powodu mnie to ciekawiło.
Nadal dziwnie czułam się ze świadomością, że zawędrowaliśmy tu razem i mieliśmy pozostać jeszcze przez jakiś czas. Gdyby działo się tak w ramach misji, na którą wysłało nas Stowarzyszenie, wszystko nadal mieściłoby się w granicach normy. W aktualnym scenariuszu coraz mniej rzeczy można było opisać jako normalne. I nie wiedziałam już co na ten temat myśleć...
Odniosłam wrażenie, że szlachetna instytucja, jaką powinno być małżeństwo, nie cieszyło się w mniemaniu Dachowca pozytywną opinią. Choć, możliwe, że to zbyt śmiały wniosek, biorąc pod uwagę fakt opierania go na jednym zasłyszanym komentarzu. Ale z całą pewnością ta konkretna tematyka, powinna być mi zupełnie obojętna.
-Istotnie. Nas łączą jedynie ciernie i wola Agasharr.
Nieco zniżyłam głos, wypowiadając imię Lorda Protektora, teatralnym szeptem z chwilą, kiedy wyminęłam Dachowca w uchylonych drzwiach.

Już krótka przechadzka po miasteczku, pozwoliła utwierdzić się w przekonaniu, że miejsce to było całkiem urokliwe. Jak się okazało, pora dnia nie miała w tym przypadku większego znaczenia. Dzień odkrywał zaś nowe szczegóły, które łatwo byłoby przeoczyć, zdając się jedynie na światło ulicznych latanii i księżyca.
Miałam zamiar na własną rękę, rozwikłać zagadkę tego, gdzie się znaleźliśmy, to też pilnie wypatrywałam znaków czy budowli, które mogłyby być opatrzone nazwą miasta. Przykładowo biblioteka, mogłaby okazać się niezwykle pomocna.

Przystanęłam na moment, aby nieco lepiej przyjrzeć się, mijanemu przez nas pomnikowi i sprawdzić co takiego miał upamiętniać o ile tylko nie musiałam potem, gnać przez to za Szronem.

Gdy w końcu dotarliśmy do dzielnicy handlowej, nadszedł czas rozstania, przy którym kotowaty oczywiście nie podarował sobie wtrącenia swoich trzech groszy. Lecz, jako że w kocu wypoczęłam i czekały mnie zakupy, które uważałam za miłą rozrywkę, także wyprowadzenie mnie z równowagi było odrobinę trudniejsze niż zwykle.
-Podobno nie jesteś „w pracy”, więc uważaj, bo jeszcze zacznę myśleć, że to zwykła troska.
Zostawiwszy Strażnika z tymi oto słowami, ruszyłam do najbliższego ze sklepów, którego wystawa podpowiadała, że znalezienie nowej zimowej garderoby nie powinno sprawić większych trudności.
Moją duszę estetki, niezmiernie ciszyło, iż udało mi się zakupić rzeczy nie tylko praktyczne i dostosowane do panujących warunków, ale i ładne.
Zrezygnowałam jedynie z zakupu, upatrzonego jeszcze wczoraj płaszczyku. Był wyjątkowo misternie zdobiony i rzucał się w oczy. Oczywiście samo to, w żadnym razie mi nie przeszkadzał, lecz szybka wymiana zdań ze sprzedawczynią uświadomiła mi, że była to część stroju ceremonialnego... nie wchodziłam w szczegóły i zwyczajnie postanowiłam nie kusić losu.
Młoda ekspedientka z zaskoczeniem przyglądała się jak kolejne torby i pakunki znikały w tafli portalu, który prowadził do mojej kwatery w tawernie. Po wizycie w kolejnym butiku zaczynałam mieć pewne obawy względem tego, czy uda mi się potem w ogóle dostać do pokoju... Cóż, potem jakoś się to upchnie do bezdennej sakwy. I jakoś to będzie – chwała magii.
W trakcie zakupów od razu przebrałam się w nowy zakupiony komplet, ponieważ poprzedni zdecydowanie można było uznać za znoszony.
Dawne nawyki, podpowiadały też, że będzie to dobry kamuflaż, aby nie dać się zbyt szybko odnaleźć. Niestety na polu wtapiania się w tłum Christopher zdecydowanie miał w tym miejscu przewagę... wciąż nie mogłam pozbyć się nawyku, upewniania się, czy kolejny mijany Dachowiec to przypadkiem nie on.

Zakupy jak zwykle zajęły mi więcej czasu niż zakładałam, o czym przypomniał mi nie zegar, lecz pusty żołądek. Udałam się na spacer, zaś wybór trasy postawiłam ukierunkować węchem. Zdążyliśmy wcześniej minąć kilka stoisk, gdzie oferowano ciepłe dania czy przekąski, liczyłam na to, że mieli tu takich więcej.

Moje polowanie zakończyło się sukcesem a ofiarami padła gorąca czekolada z miętą oraz dziwne okrągłe placuszki, które serwowano w postaci niewielkich kulek nabijanych na zaskakująco długi szaszłykowy szpikulec. Można było je jeść zarówno na słono, jak i słodko. Jako że, nie mogłam się zdecydować którego wariantu spróbować najpierw, kupiłam oba. Okazała się to mało przemyślana decyzja, gdyż teraz przez dalszą część swej wyprawy musiałam balansować kubkiem z czekoladą i dwoma ponad 40-centymetrowymi szaszłykami.
Po kilku minutach marszu zawędrowałam nad lodowisko, które jak sądząc po oblężeniu, musiało stanowić tutaj jedną z bardziej lubianych atrakcji. Miałam to szczęście, że właśnie zwolniła się jedna z ławek, tuż przy tafli, zatem dobry punkt obserwacyjny, acz obarczony pewnym ryzykiem. W każdym razie w przypadku, gdyby ktoś miał problem z hamowaniem.
Zajęłam wspomniane miejsce, po czym oddałam się obserwacji oraz pałaszowaniu, lokalnego przysmaku.
Ślizgałam się już na lodowisku i owszem, ale na łyżwach nigdy nie jeździłam. Jak trudna mogła być ta sztuka? Z całą pewnością wymagała posiadania poczucia równowagi, to nie powinno być problemem. Ale co jeszcze? Wodziłam spojrzeniem po bawiących się ludziach. Słychać było wiele śmiechu, zdarzył się też płacz, gdy jakieś dziecko upadło i nie mogło poradzić sobie z powrotem do pionowej pozycji. Ktoś pomógł mu wstać, nim jeszcze dotarła do niego para zatroskanych rodziców...
Uciekłam wzrokiem od tej scenki, skupiając go na postaci wysokiej kocicy, która sunęła po lodzie z wyjątkową wprawą i gracją. Starałam się zapamiętać jej postawę i ruchy... obserwacja potrafiła naprawdę wiele nauczyć i zdecydowanie było warto zacząć właśnie od niej, nim przejdzie się do praktyki. Może za dzień czy dwa, będę mogła rzucić wyzwanie lodowej tafli? Acz, nieco peszyła mnie wizja ewentualnych upadków i tego, że miałby być oglądane przez taką ilość istot. Zdecydowanie nie lubiłam pozwalać sobie na potknięcia...zarówno te metaforyczne, jak i fizyczne. Niestety był to nieodłączny element, gdy chciało się czegoś nauczyć. Oczywiście, gdy chciało się to osiągnąć bez wsparcia magią.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Ferie zimowe – czyli wspólny wyjazd Christophera i Seamair  - Page 4 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Dachowiec uniósł nieco głowę i ledwo widocznie skrzywił usta wraz z jej słowami. Ciernie i wola Agasharr... Była to w zasadzie nieprawda, jakby nad tym pomyśleć, jednakże Christopher nie miał siły wypominać tego teraz, kobieta zresztą nie dała mu na to czasu, wyprzedzając go zwyczajnie w drzwiach. On sam nie wiedział jeszcze, co o tym myśleć i jak ma traktować swoją podopieczną, a na pewno nie była to odpowiednia chwila na poruszanie tego tematu, zwłaszcza z nią. Pokręcił więc jedynie głową z dezaprobatą i ruszył za nią, przemilczając kwestię zarówno ich relacji, jak i ogólnie małżeństwa, o którym wbrew pozorom opinii sobie nie wyrobił. Zdawało mu się tylko i aż po prostu... Śmieszną wizją. Dość abstrakcyjną, acz nieobcą, bo przecież pochodzi ze szczęśliwego małżeństwa, które przewija się wciąż w jego wspomnieniach. Widział radość płynącą z relacji jego rodziców, lecz nie rozumiał jej do końca, tak jak nie rozumiał wielu innych zachować lustrzan wokół niego. Im dalej zaś parł w swoje nudne, szare życie, tym bardziej zacierały się te przyjemne wspomnienia z dzieciństwa, choć kłamstwem by było zaprzeczyć, że w ostatnim czasie nieco nie odżyły, zwłaszcza w obliczu miejsca, do jakiego trafili.
- Co ja bym wtedy zrobił...
Odparł jej równie drwiąco na te słowa, kierując już jednak swą uwagę w kompletnie innym kierunku. Rzucił te słowa przelotem, co mogło dla arystokratki wydać się nieco obce, rzadko bowiem zaszczycał w jej obecności uwagą coś innego, niż ją samą. Traktował ją zawsze jako obiekt, który musi ochraniać, bo taka jest jego rola lub besztać za błędy, teraz jednak momentami miał podejście, jakby była wręcz balastem. Jedynie gdy odchodziła na dobre, skierował ku niej wzrok, mrużąc nieco oczy i wypowiadając ostatnie słowa, zanim zniknęła mu w tłumie.
- Uważaj na siebie... I baw się dobrze.
Rzucił tonem, niczym jakąś formułkę na odprawę, mimo że nigdy tego raczej nie robił. Sam za to ruszył zająć się swoimi sprawami i na tym poświęcił większość ranka oraz wczesnego południa.

Znalazł sobie dogodne miejsce, w którym mógł czytać książkę i po prostu obserwować żyjące miasteczko. Cała kawalkada myśli przechodziła mu wtedy przez głowę i mimo, że nie rozmawiał z Seamair jakoś nader często, to czuł, jakby dopiero teraz miał chwilę oddechu na przemyślenie pewnych spraw. A było tego... Dużo. Na pewnym etapie po prostu nie mógł skupić się i tak na czytaniu, a od wielu rzeczy krzątających się po głowie ta poczęła go niemiłosiernie boleć, na co musiał zaradzić. Niestety odporny był na trucizny, na inne dolegliwości już jednak nie, co przywiało go do jednego z lokalów przy rynku, gdzie zamówił sobie coś ciepłego. Ku jego zaskoczeniu wypicie czegoś lepszej jakości, niż stara herbata w wodzie z kamieniem okazało się zbawienne w skutkach i dzięki temu mógł kontynuować swą wędrówkę po mieście. Chłód mimo, że przecież nie dokuczał mu tak bardzo, to jednak był tą gorszą alternatywą z ciepłego wnętrza lokalu, ostatecznie gdy jednak Christopher nieco odsapnął, ruszył na krótki spacer. Starał się nie myśleć wówczas o rogaczce, którą porzucił gdzieś tutaj i zapewne ona sama bawiła się teraz zdecydowanie lepiej od niego, pytania jednak nasuwały się same, zwłaszcza że duża część jego rozważań wiązała się z nią samą. Mimowolnie rozglądał się za nią, tak jakby nie mógł pozbyć się nawyku ochroniarza, którego rolę pełnił praktycznie nieustannie przez ostatnie wiele, wiele miesięcy. Nie znalazł jej jednak w żadnym z odwiedzanych miejsc, co też skierowało go wkrótce nad lodowisko... Gdy o tym myślał, to nie chciał jej śledzić, czuł wręcz potrzebę zawrócenia w tym wypadku, wolał jednak dla spokoju ducha upewnić się, w jakim miejscu ona się teraz znajduje. Krążył jeszcze przez jakiś czas bez celu, odwiedzając co jakiś czas stoiska i sklepy, przypominając sobie pewne rzeczy, a inne poznając na nowo. Zdał sobie w końcu sprawę, że po raz trzeci mija pomnik założyciela miasta, obok którego przechodził z Seamair wcześniej tego dnia. Rzucił szybko okiem na tabliczkę, która tak jak wiele lat temu, tak i teraz dumnie obwieszczała imię przywódcy pierwszych pionierów, którzy przybyli tutaj w poszukiwaniu złóż metali. Gdyby nie ich sukces, to tego miasteczka by dzisiaj nie było i zapewne historia wielu istot, w tym samego Christophera potoczyła się inaczej... Gdy jednak zaczął o tym myśleć, to tylko pokręcił szybko głową i ruszył nad ten cholerny lód by wreszcie pozbyć niepewności. Przystanął gdzieś daleko, pomiędzy innymi swoimi pobratymcami, starając się nie rzucać w oczy i nie zostać przez to nakrytym przez swoją podopieczną. Po dopiero długim czasie dopatrzył się jej charakterystycznych, różowych włosów gdzieś na ławkach. Przyglądał jej się przez chwilę niezbyt rozumiejąc, czemu jedynie siedzi, później zaś przeniósł wzrok na taflę wody, gdzie śmigało wielu łyżwiarzy, w tym młoda, utalentowana kotka, która wielu młodzieńcom w okolicy zapewne zakręciła w głowie. Strażnik uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jakie szczęście ma, że nie siedzi teraz z arystokratką. Podejrzewał, że mogłaby skomentować w dziwny sposób jego gapienie się na ową dachowczynię... Christopher jednak nie chciał spędzić tutaj całego dnia. W pewnym momencie po prostu odwrócił się i ruszył do zajazdu, gdzie wykupili pokoje i gdzie jak mniemał, spotkają się po wszystkim. Korzystając z ostatnich chwili samotności, zamówił sobie syty posiłek i usiadł gdzieś w kącie, pogrążając w lekturze. Mało się przy tym skupiał na książce, bodła go bowiem myśl, że z jakiegoś powodu bardziej zapamiętał z pobytu nad lodowiskiem widok siedzącej na ławce arystokratki, niż sunącej widowiskowo po lodzie łyżwiarki. Westchnął ciężko, musiał jednak spędzić z owymi myślami jeszcze kilka godzin aż do samego wieczora, kiedy podejrzewał, że na ostatnią chwilę do karczmy powróci jego przymuszona towarzyszka.

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach