Zapiski i drobne podróżne szkice

Lambert
Gif :
Zapiski i drobne podróżne szkice PVfcvFQ
Godność :
Lambert Laventon
Wiek :
wizualne 28 lat, realnie 267 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
184/74
Znaki szczególne :
ręce od łokci do dłoni ma granatowe, instensywnie czerwone oczy, ręce w wielu drobnych bliznach, bardzo ładny, przystojny mężczyzna
Pod ręką :
torba: szkicownik, artystyczne przybory; plecak: zielnik, bestionariusz, zestaw medyczny, zestaw podróżniczy
Broń :
sztylet z perłowym uchwytem
Zawód :
portrecista, malarz, ilustrator, artysta, podróżnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t1050-lambert https://spectrofobia.forumpolish.com/t1056-zapiski-i-drobne-podrozne-szkice https://spectrofobia.forumpolish.com/t1094-lambert
LambertMalarz Tęczy
R E L A C J E ●

Artemis Shepard
Cassandra Incendio
Nora
Kikomi Toshokan
Kejko Hanari


C H R O N O L O G I A ●

…⁞⁞⁞ Samotny klif ⁞⁞⁞…

( Wpis do dziennika » #1 Podróżuję już od...)

≈≈ Herbaciana Rzeka ≈≈

( Wpis do dziennika » #2 Od najmłodszych lat...)

≡ Biblioteka ≡

( Wpis do dziennika » #3 Co za koszmar!...)

|| Fusowy Gaj ||

( Wpis do dziennika » #4 Mój dziadek był myśliwym...)

¤ Kawiarnia Belette ¤


R E T R O S P E K C J E●


Senna przygoda Kiki




IN N E ●

kolor słów #e7d988
kolor słów #b8e788


Ostatnio zmieniony przez Lambert dnia Pon 22 Kwi - 18:12, w całości zmieniany 20 razy

Powrót do góry Go down





Lambert
Gif :
Zapiski i drobne podróżne szkice PVfcvFQ
Godność :
Lambert Laventon
Wiek :
wizualne 28 lat, realnie 267 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
184/74
Znaki szczególne :
ręce od łokci do dłoni ma granatowe, instensywnie czerwone oczy, ręce w wielu drobnych bliznach, bardzo ładny, przystojny mężczyzna
Pod ręką :
torba: szkicownik, artystyczne przybory; plecak: zielnik, bestionariusz, zestaw medyczny, zestaw podróżniczy
Broń :
sztylet z perłowym uchwytem
Zawód :
portrecista, malarz, ilustrator, artysta, podróżnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t1050-lambert https://spectrofobia.forumpolish.com/t1056-zapiski-i-drobne-podrozne-szkice https://spectrofobia.forumpolish.com/t1094-lambert
LambertMalarz Tęczy
#1

Podróżuję już od bardzo długa, skreślam dni w małym kalendarzyku, żeby choć trochę ujarzmić pędzące dni. Nie czułem się tak dobrze od lat! Droga długa, trudna, niebo we wszystkich odcieniach wszystkich kolorów. Pastelowy róż nieba szarpiący się z łagodnymi wstęgami gęstej purpury chmur. Atramentowe hałdy burzowych chmur, obrysowane kryształowymi błyskami rozżarzonych bielą piorunów. To wszystko nie raz widzi mi się jak sen, zbyt piękne aby było prawdzie, a jednak--! Jest jak najbardziej prawdziwe → ta burza przemoczyła mnie do suchej nitki, zastała mnie na szczerym polu, na nic zdały się płaszcz, o wyciąganiu parasola nie było mowy. Wykorzystałem okazję i skradłem nieco tego kryształowego lśniącego koloru piorunów do mojej kolekcji. Nie mogę się doczekać aby położyć go na płótnie, kiedy już opanuję ten odcień w głowie i kartkach szkicownika.  

Robię wpis, pierwszy od wielu tygodni, ponieważ jak Lustro długie, szerokie i nieskończone, tak natknąłem się na moją daleką kuzynkę, hrabinę Artemis Shepard, na samotnym klifie. Wymieniliśmy kilka słów zanim powietrze znad morza szepnęło mi, że muszę się śpieszyć do portu jeśli chcę zdążyć przed odpływem. Nieco zabawne jak wzdrygała się na dźwięk swojego tytułu, aż nawet upomniała mnie abym mówił jej po imieniu, co oczywiście uczyniłem. Zawsze lubiłem jej dworską manierę, niezbyt wyszukaną ale dzięki temu łatwiej się z nią rozmawiało w kuluarach. Przyłapałem ją nieumyślnie na schadzce z niejakim Carmentisem jak mi powiedziała, jegomościem którego nie znam. Nieelegancko mówiąc byłem rozczarowany, kiedy wyjaśniła mi, że to żadna schadzka, a jej przeciwieństwo, bo próbowała wyjaśnić mu, że wciąż jest wierna swojemu narzeczonemu Themisowi, który już oficjalnie nie jest jej narzeczonym, ale w jej sercu jest, ciężko stwierdzić, arystokracja jak zwykle lubuje się w problemach. Cóż! Może spokój podróży wygłodził moją paskudnie chętną plotek głowę…

Opowiedziałem jej co u mojej rodziny, choć sam nie wiedziałem ich od dłuższego czasu z powodu moich podróży. Mój tato dalej jest oddanym malarzem ścian, fresków i innych ściennych malowideł, a dajcie mu jeszcze sztukaterię, a wnętrza waszego domu będą najpiękniejsze i najsubtelniejsze w całym mieście, lepsze niż na zamkach i w pałacach! Tato nauczył mnie jak działa barwa biała, niezastąpiona, piękna, łaskawa, delikatna i mocna, jej istotność w tworzenia przestrzeni dla cienia, w walorze pomiędzy bielą a czernią, z tą czernią, która przecież nie istnieje, bo nie ma jej w widmie. C z e r ń to wymysł, nasz wymysł i naszych zmysłów, idea koloru… Czerń... Cóż, tak, tato kocha bielić wapnem ściany nie mniej niż chodzić na ryby. Zna wszystkie tajemnice nieistniejącej czarni ale mówi tylko o wapniu i łuskach ryb.

Niestety musiałem i wspomnieć o pogrzebie mojej mamy. Uśmiercona przez ogromną ramę jej własnego obrazu „Podróż do Zaświatów”, świadkiem jej śmierci nasz kot Stwórca. Nie wiem czy taką śmierć sobie wymarzyła, ale z pewnością była to śmierć godna prawdziwej malarki.  

Tego dnia po raz pierwszy wróciłem myślami do dworów i życia wśród Upiornej Arystokracji. Skłamię, jeśli powiem, że moje myśli na ten temat są czyste i proste. Ach nie, są pełne wzburzenia, satysfakcji, krępacji i melancholii, ale też i wolności i swobody, która świergoce mi w piersi, bo już mnie tam nie ma! Brakuje mi pewnych twarzy, uśmiechów i dotyków, ale jak wszystko zawsze, życie idzie do przodu nie bacząc na nasze tęsknoty, tak więc i ja oddaję się im lekko bez żalu, patrząc w nie jak na kolorowe pocztówki wspomnień.

Port Lapis lazuli przyjął mnie wszystkimi zapachami i dźwiękami (♪) nadmorskiej przystani. Smrodek już nad brzegiem patroszonych ryb, które później trafią na targ, kolorowych gryzących się między sobą przypraw w koszach, zapach tłuszczu i piwa płynących z okien karczm i ponad to wszystko algi, sól i wrzask mew. Wsiadłem na statek. Planowałem popłynąć w stronę południowych skał, ciągnęło mnie w stronę tamtego osamotnionego i niebezpiecznego nadbrzeża, ale na przekór mojemu przyciąganiu wszystkie statki z kolei ciągnęły na północny zachód, powinienem się tego spodziewać. Bez słowa sprzeciwu dałem się nieść światu dalej. Jedyne czego żałuję, że nie zdążyłem zobaczyć Słonecznego Dworu, o którym tak wiele się słyszy będąc na ~~ Morzu Łez ~. Upiorna, choć chyba tylko z nazwy rasy, Claudillea Mavia rodu Praga, Pani na Soleil, Pani plaż, ciepłych morskich bryz i błysków perłowej masy. Jej imię jest nierozerwalnie połączone ze Słonecznym Dworem. Mam nadzieję prędko wrócić w te okolice, nie tylko licząc na wizytę na Dworze, ale i zabierając ze sobą więcej płócien i farb, żeby oddać nadbrzeżom sprawiedliwość w kolorach i formie sztuki. Na razie wystarczą mi szkice, to one będą mi przypominać smak soli, pot w oczach od trudnych kamiennych szlaków i swobodę serca, jaką tylko może w nas wlać zachodząca w wodę czerwona blaszka słońca.

Zapiski i drobne podróżne szkice 1110


Ostatnio zmieniony przez Lambert dnia Sob 28 Paź - 22:39, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Lambert
Gif :
Zapiski i drobne podróżne szkice PVfcvFQ
Godność :
Lambert Laventon
Wiek :
wizualne 28 lat, realnie 267 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
184/74
Znaki szczególne :
ręce od łokci do dłoni ma granatowe, instensywnie czerwone oczy, ręce w wielu drobnych bliznach, bardzo ładny, przystojny mężczyzna
Pod ręką :
torba: szkicownik, artystyczne przybory; plecak: zielnik, bestionariusz, zestaw medyczny, zestaw podróżniczy
Broń :
sztylet z perłowym uchwytem
Zawód :
portrecista, malarz, ilustrator, artysta, podróżnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t1050-lambert https://spectrofobia.forumpolish.com/t1056-zapiski-i-drobne-podrozne-szkice https://spectrofobia.forumpolish.com/t1094-lambert
LambertMalarz Tęczy
#2

Od najmłodszych lat spędzonych pomiędzy miasteczkiem a wioskami na wschód od Miasta Lalek darzyłem kwiaty i zioła wielkim upodobaniem. Zwiedziłem nieskończoną ilość razy wszystkie drogi wychodzące z mojego małego miasteczka, a wiodły one właśnie w pola, lasy i rzeczone wioseczki. W miedzach błyszczały się maki i piórkowe trawy, przy drogach koniczyny o sześciu lub siedmiu płatkach i ślicznych różowawych jak cukiereczki kwiatuszkach, a pod lasami moje ulubione pokrzywy i inne kujące, plujące ogniem i jadem, pełne charakteru zielska. Pokrzywy można jeść, są zdrowe! (Herbata z nich jest smaczna, ale moczopędna.)

Wspominam o tym, ponieważ po zejściu ze statku z Morza Łez~~ moje ciało i umysł były wykończone. Ledwo przytomny dałem się nieść nogom do jednego z moich ulubionych miejsc na Herbacianych Łąkach, czyli herbaciano-ziołowych gorących źródeł. Rozkosz! Z przyjemnością wymyłem się z soli i potu, odprężyłem mięśnie i jaka była moja radość gdy udało mi się odnaleźć niewielkie jeziorko pachnące ziołowym naparem, ewidentnie z pokrzywą w głównym składzie. Stopy miałem calutkie pomarszczone, a moje jak kamień pięty mięciutkie, kiedy wreszcie je niechętnie wyciągnąłem. Zaletą tego miejsca jest jego znaczna odległość od głównego traktu, więc te kilka dni byłem sam, zbierając myśli i nieśmiało tworząc nowe plany. Ciągle wisiała jednak nade mną chmura sprawunków, które muszę załatwić w Mieście Lalek.

Z przykrością muszę sam przed sobą przyznać, że kompletnie nie mam do tego głowy. Wszystko w tych „sprawunkach” mnie męczy i irytuje. Minęło już tyle czasu, ale okazuje się, że ciągnie się za moją mamą widmo dziesiątek niedokończonych spraw – cóż, zmarła przecież tragicznie!, nie mając czasu na ich dokończenie. » Więc teraz wraz z siostrami gdzie się nie pojawiamy mamy listę rzeczy do załatwienia. Tu spłacenie długu, tam jego odebranie, a to ktoś prosi o rozmowę, ktoś chce nam coś szepnąć na ucho, rości sobie prawa do któregoś z jej obrazów… Miała znajomości i tajemnice wszędzie, niektóre zasłyszane historie które o niej słyszę wprawiają mnie we wściekłe (!) nieme zdumienie. Jak to jest, że pierwszy raz o tych rzeczach słyszę? Jej odejście sprawiło, że poznaję ją na nowo, w innym świetle, od różnych ludzi. To trudne dla mnie uczucie. Boję się, że dowiem się czegoś bolesnego, co mogła mi powiedzieć, ale tego nie zrobiła. Ale dość już z tym…

Po gorących źródłach (zostawiłem tam kubek!, muszę pamiętać, żeby kupić nowy) obrałem kierunek na Miasto Lalek, z duszą na ramieniu i kłębkiem zmęczenia gdzieś pomiędzy jelitami a wątrobą na samą myśl o liście tajemnic do załatwienia związku z mamą. Aż w pewnej chwili chciałem uciec od tego obowiązku i ominąć miasto, ale i tak musiałem zaopatrzyć się tam w porządną mapę u kartografa. I wtem, na drodze wzdłuż Herbacianej Rzeki kolejne spotkanie po latach!

To jak nikt była Lady Cassandra z rodu Incenido! Jak zwykle byłem zaskoczony widząc kogoś tak wysoko postawionego na tak zwykłej zakurzonej drodze. Przywykłem do widoku szlachty wśród żołnierzy i wojskowego sprzętu, bawiących się w wojenki ze sobą jak i ludźmi, paniczów i panienki wśród koronek i jedwabi, albo nieustannie coś piszących i kombinujących handlowców z sekretarzami po swojej lewej jak i prawej stronie, z drogimi piórami nadzorującymi pieniądze i towar, więc za każdym razem kiedy widzę jakąś hrabinę czy lady koło normalnego drzewa, samotną poza jej koniem, bez służek i ochrony oznaczającej ważność persony, to coś we mnie drga zaskoczone. Niecodzienny widok, tyle powiem!

Zapiski i drobne podróżne szkice Lady_c10


Pamiętała mnie z czasów, gdy pokłoniłem się władzy Incenido, wtedy jeszcze żyjącemu jej mężowi, przyjmując chętnie zlecenie na kilka portretów, w tym oczywiście Lady i Lorda. Pochłonęła mnie wtedy czerwień. Lady Cassandra jest znana ze swojego umiłowania do tego koloru, o czym świadczy wiele jej sukien. Czerwonych, czerwonych, czerwonych. Wkradały się tam i czerń atłasów jak i świetlisty bursztyn, ale ta czerwień… Wykorzystałem okazję, żeby wgłębić się w barwę, jej emocje, odcienie, możliwości. Malowałem niemal wszystko odcieniami czerwieni – potrafię zarumienić świat zachodem słońca, zawstydzić policzki, wylać krew, wysiać pola maków, amarantów a i chabry można uczynić czerwonymi, kiedy myślałem o czerwieni widziałem ją nagle wszędzie – w drobnych kropkach na skórze, w błyskach spojrzeń, w cudzych emocjach, w chmurach, we rdzy i z zaskoczeniem w odbiciu lustra Jadłem czerwoną farbę, smakując ją jak wino, szukając różnic pomiędzy niemal różowym kolorem cukierkowym, karmazynowym, rubinowym, a szkarłatnym. Czerwień farb smakuje tak samo jak miód smakuje ciężarem słodyczy, mięso nad ogniskiem smakuje dźwiękiem skapującego tłuszczu w żar, a lody zapachem wafelka w który się właśnie rozpuszczają. Krótko mówiąc, czerwień jest specyficzna, a jedzenie farby pełne niuansów.

Podobna Lady Cassandra Incendio zabiła swojego męża. To tylko jedna z wielu plotek na jej temat. Ciężko w to uwierzyć patrząc na jej zmęczoną troską twarz i ogrom wysiłku który wkłada w swoją pracę, która byłaby o wiele lżejsza z mężem u boku. Ale myślę, że to zrobiła, czemu by nie! Sam związek pozwolił jej wejść w szalenie bogaty i szanowany ród. Jedno pchnięcie było prostym krokiem na sam szczyt. Od panny na wydaniu z pomniejszej rodziny do samej Lady Incenido. Przejęła po mężu wiele wojen i wojenek, znana jest więc jej krew, przemoc i śmierć, nie tak trudno więc przychylić się do tej plotki. Cóż, czy Lord zmarł śmiercią naturalną czy nie, najwidoczniej pojawiła się nad Lady presja zamążpójścia, żeby Incenido znów miało Lorda. Jeśli takowy się zjawi, zobaczymy na jak długo.

Zapiski i drobne podróżne szkice Reddre10


Ach, ale co ja - prosty malarz! - tam wiem, niech sobie knują, planują, rządzą miedzy sobą. Ja tymczasem mam inne sprawy. Po krótkim pikniku rozeszliśmy się w swoje strony. Na pożyczonym od Lady koniu, którego osobiście lub z pomocą gońca kiedyś oddam do jej stajni, ruszyłem w stronę samego serca Miasta Lalek, tutaj zaś zatrzymałem się u przyjaciółki mojego taty, niezwykle utalentowanej i znanej Marionetce pani Zającowej. Pomimo tych wszystkich lat wciąż nazywa mnie Słowikiem. Kiedy byłem u niej po raz pierwszy, a byłem wtedy młodym chłopcem, zaszczebiotałem i zagadałem ją niemal na śmierć!, a pieszczotliwe przezwisko zostało.

Odwlekając sprawunki postanowiłem najpierw zająć się moimi prywatnymi sprawami. ● Chodzi mi po głowie pewna wystawa, którą chciałbym zorganizować, mam już nawet namalowaną część obrazów i wiele pomysłów na kolejne, ale potrzebuję się przygotować do tego dokładniej, zainspirować się i doczytać szczegóły, zebrać więcej informacji i znaleźć 1) kuratora oraz 2) patrona. Nie martwię się zbytnio o te dwie ostatnie sprawy, mam wiele kontaktów i przyjaciół, ktoś z pewnością przychyli się do mojej prośby!

Żeby się zaś przygotować, udałem się do Biblioteki...

Powrót do góry Go down





Lambert
Gif :
Zapiski i drobne podróżne szkice PVfcvFQ
Godność :
Lambert Laventon
Wiek :
wizualne 28 lat, realnie 267 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
184/74
Znaki szczególne :
ręce od łokci do dłoni ma granatowe, instensywnie czerwone oczy, ręce w wielu drobnych bliznach, bardzo ładny, przystojny mężczyzna
Pod ręką :
torba: szkicownik, artystyczne przybory; plecak: zielnik, bestionariusz, zestaw medyczny, zestaw podróżniczy
Broń :
sztylet z perłowym uchwytem
Zawód :
portrecista, malarz, ilustrator, artysta, podróżnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t1050-lambert https://spectrofobia.forumpolish.com/t1056-zapiski-i-drobne-podrozne-szkice https://spectrofobia.forumpolish.com/t1094-lambert
LambertMalarz Tęczy
#3

Co za koszmar! Nora pewnie myśli, że jestem jakimś klaunem, klaunem z cyrku, bo jestem!, jaki ze mnie Baśniopisarz, powinienem po prostu spakować walizy i wskoczyć do pierwszej lepszej trupy Cyrkowców, tam, gdzie moje miejsce, żonglować siekierami i robić iluzjonistyczne sztuczki, nosić jeszcze bardziej wydumane stroje, może malować twarze dzieci farbkami, tylko do tego się najwidoczniej nadaję. Może byłem zbyt nachalny? Napadłem na nią jak jakiś zbój, skąd w ogóle przeświadczenie, że chce ze mną rozmawiać, albo że mnie pamięta? (No dobrze, pamiętała, ale mogła jednak nie pamiętać.) Moje żarty nie są w jej guście? Może nie powinienem tyle gadać, wręcz paplać, na litość bożków i głębinowych bestii, co jest ze mną nie tak? Wydaje się taka płocha, ale nie przestraszona jak małe zwierzątko, ale ostrożna jak ryś na polowaniu, bezkompromisowa, badająca wszystko dookoła. Jej ręce mówią więcej niż słowa, jej spojrzenie jest tak… bezpośrednie, ale nieufne, mocne, bije od niej ciekawość, intensywna, bursztynowa. Sam nie wiem, jest z nią coś nie tak, nie wiem nawet w jakim znaczeniu tego słowa. Chciałbym przeniknąć w jej myśli, choć pewnie bym ich nie zrozumiał.


Zapiski i drobne podróżne szkice Nora_c10


To trochę durne z mojej strony, widzę ją po raz drugi raz w życiu, ale mam wrażenie, jakby coś nas łączyło, jakiś pojedynczy sznurek możliwości. Nie ukrywajmy, Nory pierwsze objawienie się miało w sobie coś szczególnego, zawsze to miło być uratowanym, prawda? Nie raz i nie dwa mnie obrabowano, samotne podróżne to żadne bezpieczne hobby, ale mam swoje sposoby na ujście bez szwanku, koniec końców władam magią, a do tego, jeśli śmiem tak sam o sobie powiedzieć, jestem dość bystry i kreatywny. Magią można się bawić jak farbą – mieszać, łączyć, eksperymentować, trzeba się trochę pobrudzić, żeby poznać najlepsze efekty. Magię można kształtować jak figury i kształty, magia jest narzędziem i celem samym w sobie, magię mogę stworzyć słowem, ołówkiem, dłonią. I ta magia, oraz najzwyczajniejsze środki bezpieczeństwa zazwyczaj mnie chronią przed nieszczęściami. Ale tamtego dnia nie wystarczyły, ludzkie okrucieństwo i chciwość były mocniejsze niż parę zaklęć. I wtedy zjawiła się Nora, której za bezinteresowną pomoc mogłem odwdzięczyć się tylko tym, co robię najlepiej, czyli rysunkiem. Powiedziała dziś, że podoba się jej!, zachowała go!! Doprawdy nie wiem czemu mnie poprosiła o lekcje rysunku, jej szkicownik jest fantastyczny, co mógłbym jeszcze jej powiedzieć? Ma intrygujący styl, choć brak w tym wszystkim koloru i światła (być może to tylko moje preferencje? Nie nauczysz się jednak cienia i mroku nie znając źródła światła), może warto zwrócić jej uwagę na wykończenie i detal… Podoba mi się swoboda jej prac, może i sam będę mógł się czymś zainspirować.

Zapiski i drobne podróżne szkice Nora_c11


Ma bardzo łagodną twarz, nie przypuszczałbym nigdy jak szybka i skuteczna jest w walce, gdybym sam tego nie zobaczył, przez którą przechodzi ogromna blizna. Nawet opuszczone jak zasłona włosy nie zapewniają prywatności jakiej zapewne by chciała. Malowałem kiedyś obraz pewnej Upiornej damy o dużych bawolich rogach, które zamykały się ku górze nad jej głową niczym aureola. Pozowała niemal naga, stojąc tyłem. Miała całe plecy, bok i część ręki usłane długimi głębokimi, przecinającymi się bliznami, pamiątki z niejednej wojny, jak mi powiedziała, fałdy nierównej skóry jak zmarszczki na pościeli, brudne białe linie w miejscach szwów i ciemniejsze odbarwienia dookoła. Eksponowała je, chciała mieć obraz przezwyciężenia swojego trudu, dowód na swoje zwycięstwo, a historie które te blizny opowiadały były nie z tej ziemi. Ja sam mam wiele trywialnych ran, większość z nich tonie w dominującym granacie moich rąk, te ponad łokciami są może bardziej widoczne. Nie są żadną dramatyczną, pełną krwi historią jak te bawolej szlachcianki, są typowe i nudne. No, może poza tą raną w którą ponad truciznę wdało się również i zakażenie. Zanim udało się sprowadzić lekarza, proponowano mi ucięcie całej ręki, to była całkiem intensywna przygoda!, a dookoła tej blizny mam ciekawe modre odbarwienie i od trucizny, i od podejrzanych maści które dostałem na zaleczenie ran. (Historię tę opisałem w tamtego rocznym dzienniku nr 23.)

Co chcę prze to powiedzieć, że blizny są… cóż, po prostu . Niektóre są fascynujące, inne nudne (moja siostra po prostu wyrżnęła niefortunnie w kant ściany, cztery słabo widoczne szwy na czole) niektórzy się ich wstydzą, inni nie. Jaką moc jednak mają blizny, jakie głębokie wspomnienia w sobie noszą, żywa opowieść, to jest dopiero niezrównany sposób zapisu opowieści. Co tam słowa, książki, rysunki, nasze ciała są żywymi historiami z nieskończonymi możliwościami prowadzenia ich dalej! Ach, ale koniec tego, nie mam czasu na więcej. Kiedy tylko wchodzę do miast takich jak Miasto Lalek, pożera mnie jego żywe tempo, wszyscy się gdzieś śpieszą, coś ciągle trzeba załatwiać, kombinować, zarabiać, wyjaśniać, spotykać się. Jestem tu raptem kilka dni i już mi śpieszno w drogę, brakuje mi długich wieczorów nad ogniskiem po którym pachnę dymem, popiołem i lasem, gdzie mam czas pisać moje dzienniki tak długo na ile mi starczy sił i jasności umysłu. Już niedługo – skończę sprawunki mojej mamy, spotkam się z Norą, może zaszyję się jeszcze na jakiś czas w mojej pracowni, uporządkuję materiały do hipotetycznej wystawy, a potem zobaczę co dalej.

Powrót do góry Go down





Lambert
Gif :
Zapiski i drobne podróżne szkice PVfcvFQ
Godność :
Lambert Laventon
Wiek :
wizualne 28 lat, realnie 267 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
184/74
Znaki szczególne :
ręce od łokci do dłoni ma granatowe, instensywnie czerwone oczy, ręce w wielu drobnych bliznach, bardzo ładny, przystojny mężczyzna
Pod ręką :
torba: szkicownik, artystyczne przybory; plecak: zielnik, bestionariusz, zestaw medyczny, zestaw podróżniczy
Broń :
sztylet z perłowym uchwytem
Zawód :
portrecista, malarz, ilustrator, artysta, podróżnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t1050-lambert https://spectrofobia.forumpolish.com/t1056-zapiski-i-drobne-podrozne-szkice https://spectrofobia.forumpolish.com/t1094-lambert
LambertMalarz Tęczy
#4

Mój dziadek był myśliwym na jednym z upiornych dworów. Po raz pierwszy widziałem migrację szkarłatnych wron, kiedy zabrał mnie na polowanie. Musiałem mieć wtedy nie więcej jak trzynaście lat. Jedna ze szlachcianek wymarzyła sobie suknię z ich pięknych czarnych piór mieniących się czerwonymi refleksami, na odstrzał zabrało się więc wiele myśliwych. Dziadek włożył broń w moje dłonie i skierował w przysłonięte ptasią kopułą niebo. Było ich tysiące, nie trzeba było nawet celować. Wystarczyło pociągnąć za spust. Dudniący echem skrzydeł las zatrząsnął się od wystrzałów, a ptaki padały setkami wśród drzew i traw. Wirujące w panice pióra czarne jak dym z broni, czerwona magia teleportacji ptaków mieszała się z mgiełką krwi, która zawisła nad nami ciężką ciszą. Milczenie trwało tylko moment, myśliwi od razu zabrali się do rozmów i zbierania ciał.

Kiedy indziej zabrał mnie na już do zdychającej sarny i pokazał jak podrzynać gardło, jak skórować króliki i ukręcać łeb kurom. „Twoja matka umie wszystkie te rzeczy. Jak myślisz, Lambercie, co masz na talerzu w czasie obiadu? Przecież nie same liście sałaty.” Mówił łagodnie, tłumacząc podstawy świata dziecku, które biegało za motylami i kredkami kreśliło swoją naiwną wersję świata na śnieżnobiałych kartach papieru. Nie pamiętam czy coś odpowiedziałem. Umiem jednak podrzynać gardło sarnom, skórować króliki i przygotować kurę na rosół. To co zostaje ze zwierząt wciąż jest częścią świata. Trzeba coś jeść. Suknia z ptasich piór prawdopodobnie przetrwała sezon, góra dwa, zanim została rzucana w kąt i szlachciance zamarzyło się inne kuriozum.


Zapiski i drobne podróżne szkice VhEmCi1

Krew jest Krew jest… krew jest częścią świata. Krew jest w nas, i w ptakach, krew wsiąka w ziemię, ocieka na stali, wrze i gotuje się w żyłach i parzy jak jad. Krew lśni. Ciemnieje. Tryska. Życiem. Śmiercią. Oddala i zbliża. Gdzie jesteś? Krwią fatalnie się maluje. Kiedyś myślałem, że krew nie rozwiązuje problemów. Krew jest skomplikowana. Czemu wszystko jest tak przeklęcie skomplikowane? Może nie jest? Może wymyślam problemy? Moja ręka nie nadąża za myślami.

Nie pamiętam co było potem, po strzelaniu do ptaków, co wtedy myślałem ani co czułem. Moje ręce zbielały w knykciach i dziadek nie mógł odczepić ode mnie broni. Musiałem się czuć okropnie, prawda? Musiałem. Nie pamiętam już.

Pomimo tego co napisałem, mój dziadek był niezwykle miłym i ciepłym człowiekiem. Kiedy nie polował zajmował się rzeźbą, ogrodnictwem, czasem dmuchaniem szkła. Był wykwintnym artystą, ale na starość najwięcej radości sprawiało mu robienie zabawek. Pamiętam jak trzymał na kolanach moje siostry, a ja z bratem siedzieliśmy w jego nogach i bawiliśmy się drewnianymi figurkami, które dla nas strugał, a my z oddaniem i bez końca malowaliśmy je farbkami, aż grube warstwy same zaczynały odpadać kolorowymi płatkami. Wtedy mama zeskrobywała farbę i zaczynaliśmy zabawę od nowa. .̴.̷.̴G̴d̶z̵i̸e̸ ̸j̵e̷s̶t̶e̷ś̵?̴.̶.̶.̶.̸.̸

Zapiski i drobne podróżne szkice Ndxbbc10


Tym razem byłem tam z Norą. Bez krwi, bez broni. Bez wystrzałów, bez zbierania truchła. Z kartkami, farbami, rysunkami, z pytaniami i odpowiedziami jak duchy, niby wiem co słyszałem, ale było w tym znów to rozmazane uczucie, że mógłbym sięgnąć głębiej i obejrzeć to co duchy mają w miejscu serca. Oby jej czerwone od farby piegi przysłoniły i tak już dalekie wspomnienie mojego pierwszego zetknięcia się z tym intymnym ptasim odlotem w Szkarłatną Otchłań. Patrzy bursztynem i jakby kroplą krwi. Czuję się jakbym był znów w szkole, splatając papierowe kwiaty, żeby Jest w niej coś nieosiągalnego i niebezpiecznego. Ale jednego obawiam się bardziej. Chyba się zakochałem.

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach