Salon Lunarny

Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Salon Lunarny
Pon 21 Paź - 19:16

Salon Lunarny


____Znajdujący się w północnym skrzydle Głównego Pałacu salon, do którego zwykło się zapraszać gości, którzy przybyli z daleka by odpoczęli. Pomieszczenie utrzymane jest w kolorystyce przywodzącej na myśl nocne niebo na kilka chwil po zachodzie słońca i ozdobiony głównie srebrem i bielą. Na środku pokoju znajduje się okrągły stół i kilka krzeseł ustawionych wokół niego, a pod ścianami, pomiędzy oknami sofy, gdzie można odpocząć. Trzy z czterech ścian posiadają drzwi, z czego dwa prowadzą w głąb Pałacu, a jedne na niewielki taras, gdzie wieczorami można podziwiać prawdziwy księżyc.
Kod został stworzony przez Lynnette i nie podlega udostępnieniu.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Czw 24 Paź - 1:16
Od dłuższego czasu większość swego wolnego czasu i uwagi, poświęcałam na naukę zaklęcia oraz treningi szermierki. Nie mogłam w końcu wypaść z wprawy, na co zresztą nie pozwoliłby mój partner do sparingów. Verus, mój zaprzyjaźniony kot w butach chętnie wdawał się ze mną nie tylko w potyczkę na klingi, ale również i te słowne. Co uatrakcyjniało nasze zmagania, pozwalało również ćwiczyć koncentrację.
W szufladzie biurka nadal tkwił rozpoczęty raport, na temat moich badań, dotyczących pasożyta. Postanowiłam go jednak nie wysyłać. Wszak nadal nie otrzymałam odpowiedzi na ten pierwszy. Ten fakt lekko mnie drażnił. Moja głowa od razu wypełniała się wątpliwościami typu „Czy list w ogóle dotarł do swego adresata?” „A jeśli moje badania, były zbyt nieścisłe...”.
Tego dnia, odkryłam w sobie przejaw nowej mocy, albo też tradycyjnie uśmiechnęło się do mnie szczęście. W swojej skrzynce pocztowej odnalazłam list, opatrzony pieczęcią organizacji. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, przełamałam pieczęć i zabrałam się za odczytanie wiadomości.
Ogarnęło mnie zdziwienie, gdyż spodziewałam się korespondencji równie długiej, jak moja własna. List, który otrzymałam, zawierał ledwie kilka zdań. Miałam stawić się osobiście w Różanym Pałacu. Sprawa dotyczyła SCR i tylko ja mogłam się nią zająć. Zostało to wyraźnie podkreślone...
Wiedziałam, że nad projektem Dedal procowało jeszcze kilku członków organizacji... Mimo to założyłam, iż jestem wezwana ze względu na swe niedawne odkrycia. Zatem musiało chodzić o zaplanowanie, dalszego etapu...
Ostatnio, podobny poziom ekscytacji czułam, gry kilka dni temu po raz pierwszy udało mi się przywołać płomienie tęczowej pożogi. Emocje potrafiły zadziałać tutaj niczym dodatkowe paliwo. Moje palce zacisnęły się na gładkim papierze, a usta poruszyły, wypowiadając bezgłośnie słowa. List zaczął tlić się aurą tęczowych płomieni, zaś ja byłam dumna z siebie. Przez jakieś pół sekundy... bo zdałam sobie sprawę, że list może stanowić moją przepustkę wejścia Różanego Pałacu!
-Cholera!
Zawołałam, tylko po czym przywołałam całą siłę woli, jaką tylko dysponowałam... i mimo całej swej determinacji udało mi się zdusić płomień... gdy ten dotarł do połowy pergaminu...
Wpatrywałam się w poczerniałą część kartki, czując jak, wcześniejsza euforia przemienia się we wściekłość na swą własną lekkomyślność.
Mogłam już tylko wznosić modły do Pani Fortuny, aby Strażnikom wystarczyła nadal zachowana pieczęć organizacji...
Odłożyłam smętna pozostałość listu na stolik, po czym ruszyłam do łazienki. W wiadomości podkreślono również to, że do pałacu mam stawić się pilnie. Nie miałam jednak zamiaru rzucić wszystkiego i ruszyć co koń wyskoczył. Musiałam się w końcu przygotować, by wpasować się w otoczenie... Kąpiel, dobór odpowiedniej garderoby, spakowanie do magicznej sakwy odpowiedniego ekwipunku oraz zorganizowanie transportu, to wszystko było ważne. Nigdy wcześniej nie gościłam, w pałacowych progach to też nie mogłam zdać się na skorzystanie ze swych portali. Cokolwiek miało na mnie czekać w Pałacu, musiało uzbroić się w dozę cierpliwości...

*************************

Gdy wysiadałam z wynajętego powozu, który zatrzymał się, tuż przed główną bramą Różanego Pałacu było już późne popołudnie. Uznałam, że i tak zgrabnie mi to wyszło, zresztą w liście nie została podana konkretna godzina... to też, nie można było mówić o spóźnieniu.

Pewnym siebie krokiem ruszyłam do wejścia, a w moim kierunku zaczął się już zbliżać jeden ze strażników. Kilkoma subtelnymi ruchami, poprawiłam suknię, która w moim odczuciu była zdecydowanie za długa. Przywykłam do noszenia, nie tyle skromniejszych ile praktyczniejszych kreacji. Długie poły materiału zdecydowanie nie sprzyjały szybkiemu biegowi, zaś gdyby doszło do konfrontacji, potencjalny przeciwnik zyskuje całkiem spore pole zaczepienia. Gdy zaczęłam myśleć o podpaleniach.... przypomniałam sobie o nieszczęsnym liście... który teraz musiałam wydobyć z bezdennej sakwy, którą ukryłam w niewielkiej torebce, stanowiącej wdzięczny dodatek do sukni.
Nim jednak wydobyłam list, poprawiłam jeszcze kilka ozdób, które wpięłam we włosy. Chciałam upewnić się, iż moje rogi będą dobrze widoczne. Odpowiednie uczesanie i upięcie włosów podkreślało rysy twarzy.
Niestety cała duma oraz pewność siebie, jakimi dysponowałam, były narażone na nie małą próbę... kiedy to uniosłam przed siebie nadpalony list, tak by gwardzista mógł spostrzec widniejącą na nim pieczęć.
Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą Vivi, wystarczyłaby odrobina złotego pyłu i strażnik po prostu zapomniałby o moim istnieniu oraz wszystkim wokół. Doskwierał mi również, brak większości z mojego magicznego wyposażenia. Co prawda wszystko poza pierścieniem umarlaków jak zwykłam go nazywać, czekało bezpiecznie w sakwie... lecz mimo to dostarczało mi to kolejnego dyskomfortu...
-Przybywam z polecenia. Proszę o przekazanie, że Różana Czarownica Seamair, zwana również Drzazgą przybyła...

Pomimo moich obaw straż nie stawiała oporu. Jeden z gwardzistów został oddelegowany by odprowadzić mnie w odpowiednie miejsce. Szliśmy długo, nie wdając się jednak w większe dyskujsej. Teren pałacu był ogromny... nie zazdrościłam tym wszystkich ludziom odpowiedzialnym za utrzymanie go w nienagannym stanie.
W końcu dotarliśmy do jednej z komnat, którą strażnik nazwał salonem lunarnym. Domyśliłam się czemu zawdzięczał taką a nie inną nazwę zaraz po tym jak, uchylono przedemną drzwi. Miałam się rozgościć... lecz nie było to łatwe. Świadomość miejsca w którym się znajdowałam była przytłaczająca. Skupiłam się na oglądaniu pomieszczenia.

8/25

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Salon Lunarny 5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Salon Lunarny
Pią 25 Paź - 16:35
Nim ruszyła tam, gdzie powinna być, czyli w towarzystwie osoby, którą zaprosiła (a raczej niechcący poleciła bezzwłocznie stawić się w Pałacu), do sprawdzenia pozostało sporo rzeczy. Spędziła poza Pałacem wiele dni, najpierw zajmując się wizytacją Różanej Wieży, później spotykając z potencjalnymi informatorami, na koniec zaś wracając z Agasharrem do Szkarłatnej Otchłani, by towarzyszyć mu we wprowadzaniu zmian (które sama zasugerowała). Ależ dostało się strażnikom. Pal sześć przestrzelone ramię, ale zniszczenia garderoby, którą lubiła nie wybaczała nigdy.
Pozostawili twierdzę należącą do Stowarzyszenia oraz jej mieszkańców w stanie rozchwiania, pochłoniętych uczuciami, które mało by nazwać ambiwalentnymi. Poniekąd rozumiała te obawy: jakby książątko tego nie nazwało, jakby pięknie nie przekonywał i nie roztaczał przed nimi krajobrazu iście sielankowego, kontekst i istota jego ostatniej wizyty nie pozostawiały wątpliwości: władza została przejęta. Nawet sprawnie unikając tematu poprzedniej (i w sumie nadal aktualnej) Czarnej Róży, nie dało się zaprzeczyć, iż z Dark było coś nie tak, na tyle, by potrzebowała regenta, a obecnie było coś tak bardzo nie tak, że konieczne stało się odsunięcie jej od władzy. I o ile Soph była świadkiem zachowań i lęków Dark, zamkniętej w najbardziej prywatnej i wewnętrznej części Pałacu, tak przyjmowała do wiadomości wątpliwości pozostałych członków. Bo przecież Tyk nie miał możliwości celowo wpędzić siostry w obłęd. Prawda?
Zachęcała Agasharra do pozostania w Różanej dłużej, by ugruntować powzięte decyzje i powstrzymać ewentualne (a raczej bardzo prawdopodobne) mikrorewolucje, niesnaski i ogólny rozdźwięk pomiędzy konserwatystami (madelinistami, jak głupkowato nazwał ich po cichu Rosarium, słysząc pierwsze protesty po ogłoszeniu zmian) a rojalistami (czyli tykistami, jak szybciej i łatwiej było ich zaszeregować), jednak żadne z nich nie miało na tyle wolnego czasu, by zostać i pilnować krnąbrnych członków. Pomysł pozostawienia we Wieży kilku mniej lub bardziej lojalnych służących nie wydawał się być efektywny, a jednak lepiej zrobić cokolwiek, niż nie robiąc nic oczekiwać efektów. Widoki byłyby podobne co na nastanie lata w Szkarłatnej Otchłani.
Pozostała kwestia liderów poszczególnych wydziałów, których sama Soph dotąd jeszcze nie spotkała. Każde z nich (a w zasadzie jeden konkretny mężczyzna, bo kandydatura Briara nie była jeszcze pewna, zaś przekonywanie potencjalnego przywódcy Wydziału badawczego nadal trwało) miało swoje obowiązki, z powodu których nie mogli stawić się na uroczystej kolacji, dlatego też informacje o zarządzających nimi ludziach były jak na razie nadzwyczaj skąpe. Musiała jednak w najbliższym czasie usystematyzować je z Tykiem, skoro jej obowiązki miały obejmować zapewnienie wsparcia pozostałym częściom organizmu. Zwłaszcza kwestię Briara, który obejmował spojrzeniem cały obrazek. Najwyraźniej Agasharr nadal się wahał, skoro nie podniósł tej kwestii ostatnim razem, nakazując jej uzbrojenie się w cierpliwość.

Po przybyciu Heliosem na Dworzec musiała się najpierw uwolnić od dwóch nadopiekuńczych strażników, którzy poznawszy hrabinę usilnie chcieli służyć jej pomocą, jakby nie potrafiła samodzielnie trafić do Pałacu. Powróciła do własnego wyglądu i twarzy chwilę przed zejściem na pobojowisko przy Szkarłatnej Świątyni. Zabawa w podglądaczy, obcych oficerów i pokojowe była zabawna, ale sprawy morale należało załatwiać z pełną powagą. Dbała, by widziano ją we wszystkich miejscach, gdzie coś się działo. Czy była to ona sama, czy tylko jej sobowtór.
Reszta dnia upłynęła pod znakiem papeterii, listów, pieczęci odbijanych w wosku za pomocą najnowszego pierścienia – rubinu stylizowanego na literę „S” otoczoną przez kwiat róży – czyli zdecydowanie nudno. Z kolei przeglądanie raportów – zarówno kierowanych do niej, jak i kopii pochodzących od Tyka – dało jej pogląd, że Wydział badawczy Stowarzyszenia pracował prężnie nim nawet stał się takim wydziałem. Doniesienia poświęcone teleportującym różom oraz postępy czynione przy projekcie Dedal upewniły Esmé, iż bardzo chętnie poznałaby tych kilka Ciernistych Czarownic, choćby dla dopytania szczegółów i dalszych perspektyw dla projektów. Szczególnie kwiaty zainteresowały brunetkę. Co innego znajdować Artefakty należące do zamierzchłych czasów lub zlecać ich wykonanie osobom z odpowiednimi mocami, a co innego mieć we własnych szeregach istoty, które szlifują umiejętności pozwalające na zaklinanie magii. Projekt Dedal przypomniał jej z kolei na kogo natknęła się podczas przeszukiwania w Heliosie spisów konkretnych pamiątek rodowych. Kolejny list, tym razem mający związek z chwilą obecną. Uśmiech zadowolenia przeciął twarz kobiety, jednak doniesienia o dziwach dziwnych nawet jak na Krainę Luster nie napawały już takim optymizmem. Musiała spytać Agasharra które z tych raportów widział. Problemy gromadziły się, piętrzyły, niemal pączkowały, a osób godnych zaufania nadal było jak na lekarstwo. No bo jak miała wytłumaczyć dlaczego rebeliantka współpracuje ze szlachtą. Albo kto uwierzy pomocy pochodzącej z nieznanego źródła?

Późne śniadanie spędziła samotnie, bo nie potrzebowała kolejnych ataków zazdrości ze strony Rozaliny, miała jednak zwyczaj jadania w kuchni, między bochnami chleba, stertami wykrochmalonych obrusów, w towarzystwie kuchcików i piekarzy pałacowych. Przez pierwszy rok czuła się wyobcowana, unikano jej towarzystwa, a nawet przebywania w okolicy stołu, który sobie upatrzyła, powoli jednak stawała się częścią porannego otoczenia. A bycie „swojakiem” – zwłaszcza, gdy podpatrzone poprzedniego dnia problemy z dostawami czy nagłą chorobą następnego same się rozwiązywały – sprzyjały rozwiązywaniu języków. A na pewno obniżeniem stopnia ostrożności.
Hrabina w oczach służby była po prostu dziwna. Znajoma, ale równocześnie odległa. Słuchająca uważnie, ale oczekująca, iż wyraźny rozkaz zostanie wykonany kropka w kropkę, a inwencja własna była doceniania wyłącznie, gdy cel osiągnięto znacznie lepiej niźli zakładała. Gdy usłyszała sprzeciw, jej pogodne nastawienie do delikwenta drastycznie się zmieniało.
Była lepsza od Arystokracji i równocześnie dokładnie taka sama.
Dalsza część dnia poświęcona była sparringom, naradom z Agasharrem i ponownemu zgłębieniu dokumentów poświęconych Klinice na Wzgórzu. Nie mogła odkładać tej wizyty w nieskończoność. Dodatkowo, lada dzień miały spłynąć raporty urzędującej tam agentki, i również to było jednym z powodów, dla których odwlekała wyjazd. Lepiej wiedzieć więcej niż mniej. Miała też jeden śmielszy pomysł i musiała w najbliższym czasie ściągnąć dziewczynę do Różanego, by wprowadzić go w życie (albo choćby zaproponować).

Nim się spodziała, nastało późne popołudnie, a wszystkowiedzący majordomus w jakiś – magiczny, najwyraźniej, sposób – odnalazł ją i zaanonsował, iż oczekiwany gość właśnie jest wprowadzany do Salonu Lunarnego. Poleciła więc wysłać herbatę i owoce i pospieszyła do swoich nowych – a może po prostu drugich – komnat, zaaranżowanych na jej wcześniejszą prośbę w centralnej części Pałacu. Po kwadransie i bez pomocy żadnej pokojowej była gotowa.
Drzwi otworzono jak przed królową angielską (hej, możliwe, że miała tu taki status!), a przecież prosta jeansowa sukienka nie miała ani koła, ani trenu. Stukot obcasów utonął w miękkim włosiu dywanu i Esmé – była teraz Esmé, musiała o tym pamiętać – uśmiechnęła się nieznacznie, ale pogodnie do przybyłej, ale pomyślała, że wykładzina ułatwia skradanie i bielak powinien czym prędzej zamienić wszystkie dywany w pałacu na płyty lub szkło.
Równocześnie – nie wiadomo po co – zapowiedziano, iż przybyła. Jakby otwarcie podwójnych odrzwi nie oznajmiło tego w wystarczająco dosadny sposób.
— Jej Łaskawość, hrabina Esmé de Chardonnay.
Arystokratka podeszła w kierunku Czarownicy, rozumiejąc, że dopiero w wewnętrznej, prywatnej części Pałacu można było pozbyć się części tej sztywnej, lukrowanej otoczki. Tutaj jednak, przyjmując kogoś z oficjalną wizytą, musiała tańczyć jak jej zagrano. Przynajmniej na początku. Nie znaczyło jednak, że była z tego powodu szczęśliwa. Odesłała dłonią służbę oraz strażników i poczekała aż przybyła na jej wezwanie kobieta wstanie jeśli jeszcze tego nie uczyniła. Wtedy poprowadziła ją ponownie w kierunku długiej, szerokiej kanapy.
Kanapy. Ponieważ fotele są dla dżentelmenów, psia ich mać.
Usiadły i wtedy brunetka zwróciła spojrzenie na Czarownicę, czekając, co powie.



Salon Lunarny Icegif-935

And I've seen your flag on the marble arch
And love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Sob 26 Paź - 3:52
Przechadzałam się po salonie już dłuższą chwilę, zaś echo moich kroków jak na razie było jedynym dźwiękiem rozdzierającym ciszę. Prawdę mówiąc, w taki miejscu, spodziewałam się większego zgiełku... Po drodze tutaj mijałam wszak całkiem sporo służby, zajmującej się swymi codziennymi obowiązkami. Tutaj zaś panował dziwny spokój... niczym cisza przed burzą.
Zdarzyłam już dokładnie przyjrzeć się pomieszczeniu, przezornie starając się zapamiętać umiejscowienie wszystkich drzwi oraz okien. Tą i wiele innych zasad, mających zapewnić mi przewagę oraz bezpieczeństwo wbił mi do głowy Dorian. Zapewne sprawiało mu satysfakcję, kiedy jeszcze jako podlotek, uważałam każde jego słowo niemal jak świętość. I nawet gdy już udało mi się opanować jakaś nową umiejętność, mój nauczyciel wyskakiwał wówczas z czymś całkiem nowym, by podkreślić, jak bardzo go potrzebowałam...
Odwróciłam się w stronę drzwi, gdy tylko dobiegł mnie odgłos czyichś kroków. Wyprostowałam się, po czym zastygłam w oczekiwaniu. Nie kryłam się z rozczarowaniem, gdy do pomieszczenia wkroczyły dwie służki, kłaniając się grzecznie i zostawiając na stole, kilka talerzy czubatych od najrozmaitszych owoców. Nie zabrakło również drogiej porcelany. Drobne filiżanki zdobiły gustowne złote zdobienia, przybierające „a jakże”, kształt róży. Powietrze wypełnił przyjemny aromat herbaty, choć na pierwszy plan zdecydowanie wysuwała się woń owoców.
Po raz kolejny zasugerowano mi, iż mam się rozgościć. Gdy tylko służba opuściła salon, zbliżyłam się do zastawionego stołu. Moją uwagę przyciągnął pewien szczególny owoc. Przecięty na pół kształtem przypominał łzę. To porównanie podkreślała również jego błękitna barwa. Wnętrze tajemniczego przysmaku skrzyło się i przypominało drobne ziarenka niebieskiego cukru albo kryształu. Przez chwilę zwątpiłam, czy może w ramach ozdoby, na talerz nie trafiła jakaś geoda...
Było tu jeszcze kilka owoców, których nie rozpoznawałam, powstrzymałam się jednak przed ich skosztowaniem. Wolałam, nie testować jak mogłyby na mnie podziałać w danym momencie. W Krainie Luster nawet w jedzeniu można było odnaleźć odrobinę magii. Istniały owoce, które wyzwalały na przykład określony nastrój czy też sprawiały, iż człowiek zatracał się we własnych wspomnieniach. Warto byłoby poznać nazwy tych nieznanych mi gatunków, kto wie może znajdą jakieś zastosowanie podczas ważenia eliksirów?

Skierowałam swe kroki, ku drzwiom prowadzącym na taras. Miałam zamiar nieco dokładniej przyjrzeć się terenowi pałacu, jak również znaleźć część potwierdzenia, dla plotki, którą niedawno usłyszałam w mieście. Czułam jak przy każdym kroku, ciągnę za sobą tren sukni, która tak uroczo wpasowywała się w cel mojej wizyty w owym miejscu.
Nim dotarłam do wyjścia na taras, za drzwiami ponownie rozległy się kroki, to też odwróciłam się napięcie, by ponownie niczym kamienna rzeźba, zamrzeć w pozie oczekiwania. Tym razem zbliżało się tu więcej osób...

Gdy drzwi pomieszczenia zostały, otwarte a stojąca w ich wnętrzu dama doczekała się swej zapowiedzi, uświadomiłam sobie, jak słusznym wyborem było krycie się ze swym pochodzeniem. Co prawda byłam Upiorną z urodzenia, pochodzącą z rodu o czystej krwi, lecz sama nie wyobrażałam sobie, jak miałabym wieść życie i rolę, jaka przypada Upiornym Pannom. Teraz dziękowałam opatrzności, iż moje jedyne spotkanie z bratem potoczyło się tak, a nie inaczej.
Przyglądając się hrabinie, a dokładniej jej odzieniu dopadły mnie pewne wątpliwości. Po pierwsze zazdrościłam jej aktualnej swobody ruchu, po drugie zaczęłam się zastanawiać czy moje strojenie się „by łatwiej wpasować się w towarzystwo, było błędem.
Od kobiety dało się wyczuć aurę... której nie powstydziłby się żadnej alfa w stadzie. Na znak uprzejmości, delikatnie skłoniłam się ku nowo przybyłej, po czym wraz z nią zasiadłam na sofie.
-Hrabino... Jestem Seamair, w kręgach organizacji zwą mnie jednak Drzazgą. Pani list okazał się dość... enigmatyczny. Ciekawi mnie, dlaczego nakazała Pani sprowadzić do pałacu akurat mnie?


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Salon Lunarny 5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Salon Lunarny
Sob 2 Lis - 15:45
Zaproszona kobieta traktowała Esmé ze wszech miar tak, jak powinna zostać potraktowana. Dworny ukłon, brak krzywych, przeciągłych spojrzeń, oddawanie jej pierwszeństwa – Cyrkówka, tak nieswoja w obecnej roli, uspokajała się z wolna, upewniając, iż nie zapomniała jak się zachowywać w towarzystwie, nie zdziczała (choć ileż razy by tego chciała!), nie pozwoliła którejś z innych ról przeniknąć, przesiąknąć na wierzch, niszcząc misternie budowany wizerunek pogodnej, ale dystyngowanej i nieco odległej arystokratki. Teraz, gdy była już pewna wywołanego, arystokratkowego, duh, wrażenia, mogła zacząć rejestrować szczegóły, które dotąd nie grały najmniejszej roli.
Jak na przykład doskonale skrojoną, choć nieco przesadzoną we wszechobecnej wymowie róż, koafiurę tamtej czy zaskakujący fakt, iż owa wezwana Czarownica jest Upiorną. Upiorną, która jest nieznana, choć widnieje w swoim spisie rodowodowym. Papier nie przekazuje wszystkiego. Gdyby tak było, ich współpraca wyglądałaby jeszcze inaczej. Nie chodziło o to, iż ważne stanowiska trzeba było powierzać „swoim”, ale że Upiorni posiadali rozległe koneksje, które znacznie ułatwiały handel (lub szantaż).
Odmienna kwestia, że z tymi włosami w kolorze najdelikatniejszej japońskiej sakury nie przeszłaby przez życie – i przez organizację – niezauważona. Tak więc jej dzisiejsza towarzyszka prawdopodobnie ukrywała się – chcący lub nie – przed śmietanką towarzyską i przed innymi członkami Stowarzyszenia. Lub po prostu nie wychylała. W innym wypadku Esmé wcześniej usłyszałaby o młodej, zdolnej Upiornej z włosami o barwie płatków róż. Szczególnie, że śledząc informacje o posiadaczach Mortis Anulum znalazła drzewa genealogiczne dwóch rodzin należących do SCR i to właśnie senior rodziny Regulus skierował ją ku swej wnuczce, której pierścień przekazał. Upiornej wnuczce. Usta Esmé rozchyliły się w delikatnym, kontrolowanym uśmiechu pełnym zadowolenia.
Przechyliła nieco głowę, nadal jej się przyglądając. Usłyszała zadane pytanie, ale miała ten luksus, że mogła je na chwilę zawiesić i poświęcić się jedynie obserwacji.
Seamair. Imię? Brzmiało jak jakieś, ale na krańcach umysłu Cyrkówki rezonowało wspomnienie, znaczenie. Echo innego języka, o innej wymowie... To na nic. Zbyt dawno nie używała obcych języków, by rozpoznać od razu coś bardziej niecodziennego niż taki francuski czy hiszpański. Kobieta  zaprzestała nieporadnych wędrówek po wzgórzach pamięci i skupiła się na gościu, który najpewniej od kilkunastu sekund oczekiwał odpowiedzi. Mogła wyglądać jakby się zastanawiała lub formułowała odpowiedź. Wszak tylko głupiec paple co mu ślina przyniesie na język.
— Jeśli mogę zaproponować, lady Seamair, publicznie używaj publicznego imienia, zaś w kręgach organizacji pseudonimu. Imiona i ich powiązania są cenną walutą, wszak są informacją, która po nitce prowadzi do kłębka. – Słowa były ciche, ale spojrzała na nią znacząco, w końcu od samej pałacowej bramy przedstawiła się jako „Różana Czarownica, Drzazga”, o czym nie omieszkał poinformować jej majordomus. — Wezwałam cię w sprawach Stowarzyszenia, ale nie wiemy kto naprawdę nam sprzyja, a który ze strażników lub dworzan – świadomie lub nie – informuje kogoś innego o poczynaniach w Pałacu. I choć wiem, że Lord Protektor nie ukrywa, że przejął nad organizacją zwierzchnictwo, bo to manifest siły, mądrzejszym wydaje mi się pozostawienie tożsamości członków w ukryciu. Nie wiem, czy masz kogoś, kogo pragnęłabyś chronić przed zemstą, ale gdy ten się pojawi, może być już za późno, mosty mogą być  spalone. – Wyprostowała się i złożyła dłonie na podołku. – Tak więc, Drzazgo, zalecam ostrożność i rozdzielanie życia prywatnego od pracy, póki jeszcze masz ten przywilej. — W jakiś sposób w jej słowach pobrzmiewał żal.
Wczoraj wieczorem była umówiona z małą Alice, która to z powagą godną ośmiolatki wysłała jej za pośrednictwem lokaja liścik, zapraszający „drogą Esmé” do bawialni „na wieczorne kakao z piankami”. Tak jak się spodziewała, kakao było fioletowe, a nad salonem rozpostarły się czekoladowe chmury, jednak pomysły Alicji były tak inspirujące, że nigdy nie pomyślałaby, by aktywować przy niej blokadę mentalną. Dodatkowo uraziłoby to dogłębnie dziecko, a uczuciom jakimi Cyrkówka darzyła córkę (córki!) Tyka najbliżej było chyba do rodzicielskiej miłości, nie zrobiłaby więc nigdy niczego, by małą zranić. W ramach zwrócenia prezentu (etola z lisa polarnego była ciepła i elegancka, a Soph nie miała powodów by wnikać czy ucierpiał któryś z tykowych lisów – w końcu nie chciał jej rad odnośnie wychowywania) przywiozła małej zebrany gdzieś przy okazji kryształowy pył, którego w pobliżu święta Nocy Ognistej można spotkać sporo. Nie miała okazji tego roku po prostu usiąść i podziwiać całonocnego nieba, jednak uszczknęła nieco wymykając się i wracając myślami do czasów, gdy takie Noce podziwiały wspólnie z Irvette.

Esmé otrząsnęła się z myśli i sięgnęła do stolika, wyciągając dłonie po niebieski owoc, któremu nie tak dawno przyglądała się dziewczyna. Po krótkim skinięciu dłonią na kolanach brunetki sam z siebie wylądował talerzyk, na który zaczęła skrawać zamalę. Słupki owocu skrzyły się jakby cięła  blok brokatu.
— Reflektujesz? Osobiście jadam ją rzadko, nie lubię uczucia jakbym zgryzała cukier. Albo piasek – dodała, bo nie była pewna czy dziewczyna ludzki cukier kiedykolwiek widziała. — Co do naszych interesów. Potrzebuję twojego Mortis Anulum. A dokładniej, ciebie razem z nim, lady Seamair, bo z pewnością lepiej ode mnie wiesz jak go używać. Mam dwa ciała, które potrzebuję przesłuchać. Oba niestety martwe, ale nieżywi członkowie MORII to tacy, których lubię najbardziej. — Krzywy, sardoniczny uśmiech.  — Znajdź dla mnie chwilę, dzień lub dwa, na które umówimy się listownie. Oczywiście, za tę przysługę zostaniesz wynagrodzona tak, jak sobie...
W tej chwili ramiona hrabiny zwiotczały, powieki zatrzepotały i opadły, a jej ciało usunęło się na podłokietnik i dalej, spadło na podłogę pomiędzy kanapę a stolik do kawy. Talerzyk bezgłośnie potoczył się po miękkim dywanie, rozrzucając brokatowe kawałki owocu.
Żyła. Oddychała. Była ciepła i wiotka jak nieprzytomna, ale żywa osoba. A jednak nie dało się jej w żaden sposób dobudzić. Co teraz, Seamair?


[nmm]



Salon Lunarny Icegif-935

And I've seen your flag on the marble arch
And love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Sob 2 Lis - 23:15
Talerzyk leżący na miękkim dywanie w Salonie Lunarnym był widokiem nietypowym, który wyrwał Arcyksięcia z zadumy. Musiał porzucić na chwilę myśli o zimowym balu, który zbliżał się wielkimi krokami i do którego należało się odpowiednio przygotować, zaprosić stosownych gości, a także upewnić się, że o przyjęciu nie dowiedzą się jego wrogowie - by tym razem nikt nie przerwał tańców.
Zmarszczył brwi, które otarły się o miękki materiał białej maski skrywającej jego twarz. Wsunął prawą dłoń bardziej by ją tam schować, niż czegoś szukać - ta była wszak pusta.
Kątem oka zerknął w stronę gdzie leżała nieprzytomna, z jego perspektywy wyglądająca jak martwa Soph oraz jakaś kobieta, której Rosarium nie znał. Upiorna, czy nie, nie miało to teraz większego znaczenia. To co istotne ujrzał w jej twarzy, przestraszonym tą całą sytuacją spojrzeniu.

Przez chwilę nawet rozważał, czy jego "sekretarka" nie padła ofiarą jakiegoś skrytobójczego zamachu, trucizny, bądź zaklęcia. Była jednak na to zbyt ostrożna, a siedząca obok niej kobieta sprawiała wrażenie jakby miała jeszcze mniejsze pojęcie o tym, co właśnie się stało niż Rosarium.
Co nie oznacza, że miał zamiar ujawnić się ze zdobytą przez siebie wiedzą tak szybko. Co więcej zdawał sobie sprawę, że osoba spoza pałacu nie mogła rozpoznać w nim Lorda Protektora. Był ubrany w strój daleki od formalnego, a ponadto niebieski, a w tym kolorze pokazywał się niezwykle rzadko. Nie miał też żadnych monarszych atrybutów, a jedynie pióro zdobiące jego maskę. Każdy kto go zobaczył powiedziałby, że to po prostu jakiś przypadkowy arystokrata przechadzający się po Różanym Pałacu - jakich wiele.

Widział, że Seamair podtrzymywała Soph, lecz mimo to gdy w końcu obrócił się w ich stronę z niezmiennie ukrytą w kieszeni dłonią i dość ironicznym uśmiechem zdobiącym twarz, powiedział:
- Przechadzałem się bez trosk, aż tu trupa widzę. - I tu zrobił krótką przerwę, swoje szkarłatne spojrzenie kierując powoli na twarz Esme. I tyle też trwałą przerwa w jego słowach, by Arystokratka zdążyła nabrać obaw co do swojego położenia, lecz nie dość by zaczęła mu się tłumaczyć - ostatnie czego chciał to męczącego słuchania powtarzanych w kółko "to nie ja, to nie tak jak wygląda". Musiał więc mówić, by nie dać jej dojść do słowa zbyt szybko:
- Chyba powinienem to gdzieś zgłosić... Nie ciekawi Cię co gospodarz sądzi o zwłokach w jego progach? - Dostrzegł kątem oka, w oknie coś dziwnego. Postać jakby na wpół materialna przemknęła przez szyby salonu posyłając Arcyksięciu przelotne, lecz chłodne spojrzenie. Szybko rozpoznał w tym czymś istotę, która uparcie podążała za nim już od ogrodów. To dość niepokojące, lecz przedstawienie musi trwać.
Przykucnął kładąc palce na leżącym na ziemi talerzyku, tym samym, który był przyczyną wstrzymania kroku i całego tego teatrzyku.
- Niepokojące, że nawet taki niewinny kawałek porcelany może stać się narzędziem zbrodni. - Jego zachowanie mogło wydawać się dziwne. Nie był zbyt przejęty tym, że Sea właśnie otruła ważną osobistość na dworze - a przynajmniej starał się prezentować jak ktoś, kto takie wnioski wyciągnął z zastanej sytuacji. Mimo to, przynajmniej pośrednio, zagroził biednej dziewczynie, że będzie musiał o tym opowiedzieć odpowiednim osobom - a arcyksiążęca sprawiedliwość obrosła już w wiele mitów. I choć Rosarium był raczej wspaniałomyślnym władcą, to wykonywał kary skrupulatnie. Czasem też za małe przewinienia karząc może nazbyt boleśnie, to Seamair mogła wierzyć w legendy o paleniu na stosie za najmniejsze potknięcie, czy długich wiekach na torturach.
Agasharr podniósł talerzyk, prostując się i spoglądając ponownie na Seamair. Był ciekaw tego jak kobieta zareaguje. Czy zacznie się tłumaczyć, że to nie ona, a może przyjmie bardziej wojowniczą postawę? Zdecydowanie najzabawniej byłoby, gdyby próbowała go przekupić. Nie dlatego, że mógłby na tym coś zyskać - miał wiele i zależało mu tylko na odrobieni zabawy. Po prostu zaistniałby paradoks, w którym negocjowałby cenę za to, że nie dowie się o zdarzeniach, o których przecież wie.

Tylko ten parszywy upiór za oknem nie dawał mu spokoju. Skąd się tu wziął i czy ma jakikolwiek związek z Soph. Może to kolejny jej dziwny pomysł? Choć równie dobrze to Palmira mogła sprowadzić do pałacu jakieś dziwne zwierzątko, które miało go nastraszyć - raz już próbowała.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Nie 3 Lis - 3:00
Wysłuchawszy tego, co miała do powiedzenia ma rozmówczyni, zacisnęłam usta, powstrzymując w ten sposób niepożądane efekty mimiki swojej twarzy. Podczas ćwiczenia aktorskiego kunsztu, była to jedna z trudniejszych rzeczy. Opanowanie odruchów ciała, szczególnie trudne, kiedy do gry wchodziły emocje... warto było zatem wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, aby poprawić wachlarz swych umiejętności w tej dziedzinie.
-Z całym szacunkiem, lecz ta nić została już stosowanie „rozszczepiona”. Co zaś tyczy się straży... założyłam, że skoro hrabina się mnie spodziewa, a list okazał się dość oszczędny w instrukcje... to uznałam, iż strażnicy również będą zaangażowani w „naszą” sprawę. Choć, przyznaję, że w tamtej chwili nie pomyślałam o kwestionowaniu lojalności owych gwardzistów. To fakt. A liczenie na to, że ogrom plotek, dotyczących tego, co spotyka tutaj, tych, którzy ośmielili się sprzeciwić czy też zdradzić Lorda... przyznaję, iż to nazbyt wielki optymizm z mej strony liczyć, że faktycznie te informacje, trzymają „niepewne” persony, z dala od tego miejsca.
Nie lubiłam być pouczana, nawet jeśli rady były słuszne, a ja w głębi ducha jak najbardziej się z nimi zgadzałam. Umiałam przyznać się przed sobą do popełnionego błędu, lecz słuchanie o nim z cudzych ust, zawsze odbierałam jak szpilkę, wbijającą się w mą dumę. Hrabina zapewne mogła wyczuć to w mojej odpowiedzi, mimo iż mym zamiarem, wcale nie było okazanie butności. Wręcz przeciwnie, pokładałam wiele wewnętrznych starań, aby tylko utrzymać wokół siebie aurę powagi i profesjonalizmu.

Z dozą ciekawości ponownie przeniosłam spojrzenie na tajemniczy owoc, który na swój cel upatrzyła sobie brunetka. Nie omieszkałam również zapisać w pamięci, informacji, że kobieta potrafi posługiwać się telekinezą... a przynajmniej na to wyglądało. Kto wie, może jej talent obejmował tylko porcelanę? Moce, jakie kształtowały się w mieszkańcach tej Krainy, potrafiły przybierać doprawdy zaskakujące oblicze.
Wybór dokonany przez Hrabinę cieszył mnie, był bowiem sposobnością do podpatrzenia, w jaki sposób powinno się owy owoc konsumować. A rzecz ta nie zawsze była, tak oczywista jak mogło się wydawać. Pamiętałam, gdy będąc jeszcze dzieckiem, Ian po długiej nieobecności wrócił do zamku, z koszem rozmaitych owoców w tym również tropikalnych. Szkoda tylko, że wówczas ani ona, ani nikt ze służby nie raczył poinformować czterolatki, o tym, że z banana uprzednio należy zdjąć skórkę... do dziś żywię awersje do tych owoców.
Już wyciągałam dłoń ku tacy z owocami, lecz przez słowa Hrabiny moja ręka zatrzymała się w pół drogi. Na sekundę, zamierając w bezruchu. Przecież pierścień, który istotnie, miałam teraz na palcu, krył się pod czarną długą rękawiczką... czyżby moja rozmówczyni, była w stanie przenikać tkaniny wzrokiem? Ta myśl, sprawiła, że przez moment poczułam się niezręcznie...
Szybko dotarło do mnie, że kobieta już wcześniej musiała wiedzieć o posiadanym przeze mnie artefakcie, skoro to z jego powodu zostałam tu ściągnięta. Dopadło mnie pewne rozczarowaniem, byłam bowiem świecie przekonana, iż powód mojej wizyty dotyczy omówienia dalszych losów projektu Dedal. Na duchu podniosła mnie jedynie wzmianka o martwych sługusach MORII.
-Czy doszło do uszkodzeń głowy lub gardła ? Jeśli tak nawet z artefaktem mogę niewi-
Urwałam w połowie swej wypowiedzi, widząc jak, ma rozmówczyni nagle straciła przytomność! Instynktownie poderwałam się z miejsca, zaciskając dłoń na przedramieniu brunetki, chcąc uchronić ją przed osunięciem się na podłogę.
-Co Ci jest... hej...
Kobieta nie reagowała, ja zaś ze strachem spojrzałam na niebieski owoc... Czyżby ktoś chciał nas otruć? A może to mnie, wrobić w otrucie?! Czarownica to wszak idealny kandydat na winnego, kiedy mowa o truciznach czy urokach... również ta Różana, mogła się dobrze wpasować w ten scenariusz.
Zacisnęłam zęby, gniew, zagubienie i strach zaczynały we mnie wrzeć... myśl o tym, iż mogłam zostać uwikłana w jakieś dworskie intrygi... nie bez powodu, trzymałam się na dystans od tej części upiornego życia. Spróbowałam ułożyć brunetkę pewniej na wersalce, po czym zabrać się za jej zbadanie. Niestety nie było mi to dane, bowiem los uznał, że poziom dramaturgi w pomieszczeniu jest jeszcze za niski, to też dorzucił na scenę kolejnego gracza.
Wiara w przypadki bywa czymś naiwnym. Czy fakt, iż, dosłownie parę sekund po tym, jak Hrabina, traci przytomność, w drzwiach pojawia się, jasnowłosy zamaskowany mężczyzna można było uznać za przypadek? Być może... lecz gdy owy mężczyzna sprawia wrażenie, jak gdyby wiedział, co właśnie zaszło, a co więcej nie rzucił się na pomoc ofierze potencjalnego zamachu... pewne wnioski same nasuwają się na myśl.
Stres, potęgowany coraz to nowszą falą obaw i teorii spiskowych, sprawił, że w mojej postawie, dało się już dojrzeć oznaki drugiej natury. Tej, która stroniła od dworów i zamkniętych przestrzeni. Tej, która dało się usłyszeć w rytmie dwóch bijących serc, zamkniętych w jednym ciele.
Moje spojrzenie zyskało na drapieżności, kiedy to na tle szkarłatu, źrenice zwęziły się, przypominając kształtem te posiadane przez koty.
W tej chwili mogłam zapewne przypominać rozjuszoną kocicę, której ciało spięło się, jakby właśnie szykowała się do skoku. W rzeczywistości moja postawa była obronna, ustawiłam się tam, by w razie konieczności osłonić nieprzytomną kobietę. Bez słowa, pochwyciłam ją za nadgarstek, szukając pulsu. Moje spojrzenie było jednak wbite w nieznajomego, który w moim mniemaniu został teraz uznany za potencjalne zagrożenie. Postanowiłam, go jednak wybadać, nim sama zacznę wzywać straże.
Bez lęku skrzyżowałam spojrzenie z nieznajomym, zatapiając się w obcym szkarłacie i szukając w nim niewypowiedzianych odpowiedzi.
-Owszem powinieneś albo zrobię to sama. To nie żaden trup. Żyje, ale potrzebuje medyka.
W moim głosie pobrzmiewała hardość, zaś spojrzenie rzucało jawne wyzwanie. Szybko potoczyłam spojrzeniem, wokół siebie szukając, czegoś cym w razie konieczności mogłabym się bronić. Nie podobało mi się, iż jedna z dłoni mężczyzny nie była na widoku...
-To zaś powinno trafić do alchemika, by ten sprawdził, czy owoce nie zostały zatrute. Im szybciej zostanie to ustalone, tym lepiej dla niej.
Pragnęłam przebadać Hrabinę, znałam podstawy medycyny a co więcej, znałam się też na truciznach oraz sposobach ich przemycania. Zawsze zostawały jakieś ślady... gorzej, jednak jeśli omdlenie było sprawką uroku... A może, Hrabina cierpiała na jakieś zdrowotne dolegliwości i niemoc, nie miała nic wspólnego z próbą morderstwa?
Z rosnącą irytacją, wpatrywałam się na Upiornego, który dokonywał właśnie oględzin porcelanowego naczynia. Nie było to normalne zachowanie, stać tak bezczynie, gdy ktoś ewidentnie potrzebował pomocy... lecz może ten, ktoś zjawił się tu właśnie po to, by upewnić się, że owa pomoc nie nadejdzie?

-Istotnie... choć bardziej, niepokoi mnie fakt, zwlekania z wezwaniem pomocy dla Hrabiny... Zatem jeśli pozwolisz...

Urwałam, po czym pochyliłam się, by spróbować zarzucić sobie ramię kobiety, tak by łatwiej było mi powlec ją wyjściu. W razie potrzeby mogłabym, też przenieść nas obie na dziedziniec korzystając z portalu. Nie chciałam jednak tego robić, przez wzgląd na chęć wybadania intencji zamaskowanego jegomościa. Pozostało mi teraz czekać na jego ruch...


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Nie 3 Lis - 11:58
Wbrew pozorom kawałek porcelany nie był wcale nieistotny dla ustalenia tego, co się właśnie wydarzyło. Rosarium po krótkich jego oględzinach mógł z całą pewnością stwierdzić, że ten pochodzi z pałacu, a nawet należy do ulubionego zestawu Hrabiny.
Oznaczało to tylko tyle, że nawet jeżeli owoc był jakimś cudem zatruty, to w żadnym wypadku nie mogła to być sprawka tej biednej, przestraszonej dziewczynki. Co więcej nie wierzył w truciznę. Zdawał sobie sprawę, że anarchistka jest paranoiczką i prędzej zacznie hodować własny ogródek, który będzie zamknięty przed wszystkimi i pilnowany przez setkę strażników, w tym wielkiego trzygłowego psa, smoka i kto wie jakie jeszcze paskudztwa by wynalazła, niż zjadłaby coś niesprawdzonego.
Oczywiście istniało ryzyko, że komuś pomimo całej tej ostrożności udałoby się zatruć owoce. Niewielkie, lecz jednak nie zerowe. Dlatego tym ważniejsze było sprawdzenie skąd owoce pochodzą, czy te zostały tu przyniesione przez kogoś z pałacu, czy też z zewnątrz. Wszystko wskazywało, że te znalazły się tu z inicjatywy Esme, a tym samym znacząco zawężało to krąg podejrzanych.
- Niezwłocznie poinformuję odpowiednie osoby, że Hrabina została znaleziona bez przytomności i wspomnę jeszcze o jedynym świadku całego zajścia. - Powiedział to w taki sposób, by sprawić wrażenie, że podejrzewa Seamair o otrucie Soph. Wydawało mu się, że zmuszenie jej by udowadniała, że nie jest winna będzie zabawniejsze niż przekonywanie, że to na pewno zły urok i powinna pocałować kobietę, bo skoro pochodziła ze szlachetnego rodu mogła zastąpić księcia.
- Masz rację, lepiej ukryć zwłoki zanim je ktoś zobaczy. - Odparł wciąż kontynuując swoją grę. Co nie oznacza, że całkowicie nie martwił się o los swojego współpracownika. Przypomniał sobie też szczegół, który mu wcześniej umknął. Wiedział, że Soph ma się dziś spotkać z Różaną Czarownicą. To była informacja niezwykle istotna dla jego teatrzyku, choć nie wiele pomagała mu przy określeniu tego, co przydarzyło się Soph.
Kątem oka dostrzegł zawieszonego w powietrzu upiora, który nie chciał dać mu spokoju. Niech to! Dlaczego akurat teraz wszystkie nieszczęścia muszą na niego spadać? Nieprzytomna anarchistka, upiór i co jeszcze? Płacząca służka?
- Nie rozumiesz chyba. - Poprzednie słowa wypowiedział z rozbawieniem, lecz teraz spoważniał, patrząc prosto w oczy kobiety i robiąc dwa kroki w jej stronę. - Zaufany człowiek Lorda Protektora leży nieprzytomny tuż obok Różanej Czarownicy - specjalistki od trucizn, eliksirów, uroków i wszelkich innych niegodziwości. To niezbyt dobrze wygląda, nie sądzisz?
I ktoś mógłby stwierdzić, że Rosarium nie chce wezwania straży. Nie miał nic przeciwko kilku dodatkowym strażnikom, lecz zdecydowanie najpierw chciał sam sprawdzić co się mogło stać z Soph. Skoro najprawdopodobniej kobieta była ze Stowarzyszenia powinna posiadać jakąś wiedzę na ten temat - będzie mógł jeszcze trochę ją postraszyć.
Na razie jednak postawił kilka kolejnych krok, zbliżając się w stronę kobiet. Przede wszystkim chciał obejrzeć Soph i sprawdzić, czy ta wykazuje jakieś oznaki otrucia, a może gdyby zostało na niej użyte zaklęcie, jego nowa zabawka pozwoliłaby je ściągnąć? Gdyby tylko miał czas by opanować czar w jakimkolwiek stopniu, a nie ledwie o nim przeczytać w starej książce i przyswoić podstawy. To wszystko wina Lynn i jej niezdarności! Jakby nie mogła stać grzecznie i nie lądować twarzą na dywanie. Miałby wtedy więcej czasu na naukę umiejętności, która byłaby w tej sytuacji całkiem przydatna.
- Zatem co mi powiesz o jej stanie, jako specjalistka? Jak sądzę w kilku przypadkach przenoszenie jej tylko by zaszkodziło. - Był jeszcze dość daleko, by kobieta nie musiała się obawiać niespodziewanego ataku. Musiałby pokonać jeszcze trzy kroki, by znaleźć się bezpośrednio w ich pobliżu.
Na razie chciał wysłuchać wstępnej oceny tego co się dzieje z Hrabiną z ust członkini Stowarzyszenia - ta wiedza nie dawała mu spokoju. Zasiała nawet ziarno niepewności, czy kobieta nie jest po prostu całkiem niezłą aktoreczką i to nie ona stoi za wszystkim. Z drugiej strony zachowywała się dość niezdarnie jak na mistrzynię niegodziwości. Gdyby była wyrachowaną skrytobójczynią, to teatralnie zbadałaby stan Esme, zanim zaczęłaby próbować ją przenosić. Była zresztą na tyle lichej postury, że oglądanie jak próbuje przewlec wyższą od siebie Soph przez pół pałacu mogłoby być całkiem ciekawym widowiskiem. Szczególnie wciąganie anarchistki po schodach.
No ale koniec już tych żartów, trzeba było zając się anarchistką i ustalić co też ją trafiło, czy może raczej postanowiła sobie uciąć nieoczekiwaną popołudniową drzemkę? Już z miejsca, w którym Rosarium stał dało się zauważyć, że objawy przypominają najbardziej sen. Arcyksiążę miał nawet wrażenie, że ta poruszyła palcami - czego raczej nie robią osoby pozbawione przytomności, czy umierające z powodu trucizny.
- Nie wygłupiaj się, nie będziesz jej ciągnąć po ziemi przez pałacowe korytarze. Ustal co jej jest, a później wezwę kogoś, by ją stąd zabrał i spróbował wyleczyć. - Nie był pewien, czy użyte przez niego słowo było odpowiednie. Czy ona była chora? Czy też rzeczywiście tylko spała? Jednak jeżeli nawet, to sen ten musiał mieć jakąś dziwną, nieco mroczną naturę - nadszedł nagle i mimo działań Seamair nie ustawał. Może to widziadło za oknem miało z tym jakiś związek? Zerknął na nie kątem oka. Co dziś jest nie tak z rzeczywistością?!

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Salon Lunarny
Pon 4 Lis - 20:37
____Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do salonu wpadła burza rudych loków. Najwidoczniej ich właścicielka nie frasowała się takimi kwestiami jak savoir vivre. Ba; ta dziewczyna w ogóle zdawała się nie przejmować tym, co wokół niej się działo! Trup, czy nie trup, kogo to obchodzi? Nie pierwszy i na pewno nie ostatni — tutaj ciągle ktoś knuł przeciw drugiemu, dodawał do wina trucizny, albo wyzywał na pojedynek na śmierć i życie. Poza tym wściekłość, jaka targała nastolatką, skierowana była tylko i wyłącznie w jedną osobę i to na niej zamierzała się teraz skupić, toteż należy jej wybaczyć, że kompletnie zignorowała Seamair i jej-ale-nie-jej ofiarę.
____Tyyy! — wymierzyła oskarżycielski palec prosto w Arcyksięcia. Maska w niczym mu nie pomogła, Lynnette rozpoznałaby jego postać nawet w środku nocy z opaską na oczach. — Ty dziadzie zdziadziały!
____Policzki nastolatki płonęły podobnie jak jej włosy. Wrodzona impulsywność przejęła nad nią kontrolę, gdy z jej ust wypływały coraz to gorsze epitety rzucane pod adresem Upiornego, których, z przyczyn oczywistych, lepiej tutaj nie powtarzać. Ktoś tej małej dziewczynce powinien wyszorować buzię mydłem! I temu, kto nauczył ją takich wyrażeń, przy okazji też. Jej atak na Agasharra był komiczny w — jak się zdawało — swojej bezpodstawności, jednak to wkrótce miało uleć zmianie.
____Widzisz, co mi zrobiłeś?! Widzisz?! — mówiąc to podwinęła rękawy szmaragdowozielonej sukienki, niewątpliwie dopasowanej pod kolor oczu drobnej furiatki,  ukazując fioletowe plamy na bladej skórze. — Złapałam Anielską Klątwę i to tylko i wyłącznie Twoja wina! Gdybyś pozwolił wrócić mi do domu, to mogłabym dalej być człowiekiem, a tak wszystko stracone! WSZYSTKO! Zaraz zaczną mi rosnąć skrzydła i zostanę dziwadłem! Ja się tak nie będę bawić, Ty jaszczurze stary, podła kanalio, Ty śmierdzącostopy olbrzymie!
____Odwróciła się na pięcie, by opuścić salon, ale zatrzymała się w połowie kroku, jakby właśnie sobie o czymś przypomniała. Czyżby wpadły jej do głowy kolejne brzydkie określenia? Jeszcze jak! Temu narwańcowi najwyraźniej nigdy nie było dość.
____W Świecie Ludzi nazywają to porwaniem! Powinieneś za to gnić w więzieniu i codziennie schylać się po mydełko pod prysznicem, to może wreszcie przestałbyś być takim wrednym, obrzydliwym siurkiem. Tak, siurkiem! Bo to jedyna część ciała jaką myślisz! I wiesz cooo? RZUCAM TĘ ROBOTĘ W CHOLERĘ. Idę do MORII, może oni powstrzymają to choróbsko zanim wyląduję w cyrku!
____Trzeba przyznać, że były to ostre słowa jak na siedemnastolatkę.


Mackowa wysypka, fabuła 1/4

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Sro 6 Lis - 22:14
Postawa reprezentowana przez nieproszonego gościa, coraz bardziej grała mi na nerwach. Nawet jeśli to, co się działo, miało być próbą uwikłania mnie w jakieś pałacowe spiski i intrygi.... to do diabła wypadałoby, chociaż zachować przy tym odrobinę powagi!
Mnie w przeciwieństwie do mężczyzny zdecydowanie nie było do śmiechu. Zaś poziom poczucia humoru, wygasał wprost proporcjonalnie do malejącego dystansu między naszą dwójką.
Hrabina żyła i daleko było jej do wrót, prowadzących ku drugiej stronie życia... wiedziałam to i bez przeprowadzania jakiegokolwiek badania. Wystarczyło, że Mortis Anulum, który tkwił na moim palców, nie zaczął reagować tak, jak zwykle to czynił, kiedy z kogoś uchodziło właśnie życie...
A nie pogardziłabym teraz jakimś martwiakiem, którego mogłabym zmienić w swoją marionetkę. Lecz na pewno nie takim, za którego zamordowanie, czeka mnie zapewne zwiedzanie prywatnych Arcyksiążęcych lochów...
Jedyna typowa broń, jaką teraz dysponowałam to Animicus. Długie i efektowne rękawy sukni, maskowały jego obecność, tak długo, jak trzymałam ręce wzdłuż ciała. No i była rzecz jasna jeszcze zastawa stołowa. Mały i uroczy porcelanowy talerzyk, przestaje takim być z chwilą, gdy rozbija się komuś między oczami.

Drgnęłam nieznacznie, gdy białowłosy, wyjawił, że wie kim jestem, a przynajmniej wiedział, tyle iż byłam jedną z Czarownic. To świadczyło, że musiał być kimś wyżej postawionym, nie sądziłam bowiem, by tego rodzaju informacje były tutaj puszczane w publiczny obieg... Lesz zwykle im wyższy, stołek, tym większa chęć oraz możliwości w knuciu intryg...
-Rozumiem doskonale i zdaje sobie sprawę, z tego, jak to wygląda. Zaiste uroczy i zgrabny scenariusz, w którego wiarygodność, łatwo uwierzyć.
Odparłam, a w moim głosie pobrzmiewały coraz wyraźniejsze nuty irytacji. Mimo iż nieznajomy zbliżał się coraz bardziej, nie postąpiłam do tyłu nawet o pół kroku. Nie miałam zamiaru w żadne sposób okazać słabości. Dodatkowo przyjęłam postawę „tylko winny się tłumaczy”.
Mój nieszczęsny towarzysz z każdą mijającą sekundą mógł odczuwać coraz to silniejszą niechęć kierowaną względem swej osoby. O ile tylko umiał odczytać otaczającą kogoś aurę lub poważył się zajrzeć w oczy błyszczące krwawą czerwienią, otulone wachlarzem gęstych ciemnych rzęs.
Nie miałam zamiaru oświecać jegomościa, że wcale nie miałam zamiaru nadmiernie szarpać się z nieprzytomną Hrabiną. Po co odkrywać się z Asami ukrytymi w rękawie? Z pomocą swoich mocy wygodnie i bezpiecznie przetransportowałabym kobietę, w ludniejsze miejsce, aby wskazano mi pałacową lecznicę.
-Nadal dziwi mnie, że ciągle z tym zwlekasz...
Wytknęłam rogaczowi, po czym faktycznie zabrałam się za pobieżne przebadanie nieprzytomnej Hrabiny. Pobieżne, bowiem nie miałam przy sobie wszystkich potrzebnych instrumentów, jakich zwykle używałam w tego rodzaju badaniu. Co więcej, obecność, potencjalnego truciciela patrzącego mi na ręce, też jakoś nie pomagała. Stan kobiety był dziwny, gdyż ta nie tkwiła w letargu, lecz... śnie. Nie odnalazłam, niczego co świadczyło o tym, że mogła w jakiś sposób przyjąć truciznę czy inną substancję, która wpędziła ją w tą dziwną śpiączkę... A zatem urok?
Właśnie podnosiłam się z kolan, by podzielić się swymi spostrzeżeniami, gdy do komnaty nagle wpadło jakieś rudowłose dziewczę, które zaczęło bluzgać na stojącego nieopodal mnie mężczyznę.
W innych okolicznościach może i nawet, podobne przedstawienie by mnie rozbawiło. Teraz jedynie rozsierdziło niczym kij wetknięty w mrowisko.
Przez to całe zamieszanie, którego narobiła dziewczyna, do głowy padł mi kolejny pomysł, który gdyby okazał się prawdziwy to... cóż, wolałabym dalej pozostawać oskarżoną o mord na hrabinie.
Może to wszystko było jakimś durnym testem, ze strony Stowarzyszenia a wszystko to zostało ukartowane? Wówczas i ja spakowałabym walizki i rzuciła tę robotę w cholerę....
Czy ktoś trzymał tu człowieka w postaci maskotki? Być może, są w końcu tacy, którzy lubują się w małych wyszczekanych pieskach, więc zapewne znajdą się i ci, których bawi dokuczanie pyskatym dziewczynkom. Popatrzyłam z przekąsem na rogacza, po czym odprowadziłam wzrokiem odchodzącą dziewczynę, która zdaje się, w ogóle nie spostrzegła tego, co miało tutaj miejsce. Cóż, kiepsko świadczyło to o jej czujności... ale kto wie może, czymś ją „podtruwali”. Powszechnie widomym, było, że wysoko urodzeni oraz postawieni dworzanie, lubili sięgać po ekstrakty, pozwalające im pozostać lub wprawić się w błogi stan. Nie rzadko owe specyfiki miały swe działania uboczne jak choćby nadmierne pobudzenie...
Przez chwilę, korciło mnie nawet, by porządnie sobie zakląć, tylko po to, by sprawdzić, czy na Pałac nie zostało może nałożone jakieś „zaklęcie cenzury”. Ponieważ, nie znajdowałam innego wyjaśnienia dla posługiwania się równie dziecięcymi obelgami.
W ostateczności nie skomentowałam całego zajścia, nie kłopotałam się również z wyjaśnieniem, iż przypadłość rudowłosej z całą pewnością nie wynika z faktu złapania Anielskiej Klątwy.
Tym razem, wolałam poczekać i skupić się na reakcji Upiornego, który zapewne zdawał sobie sprawę, że właśnie cześć grozy, jaką starał się wokół siebie utrzymać w moich oczach, właśnie przeminęła bezpowrotnie, niczym pył porwany na wietrze.
Mimo iż pięści dalej trzymałam mocno zaciśnięte ze złości, to w oczach dało się dostrzec roztańczone złośliwe iskierki.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Sro 6 Lis - 23:10
Arcyksiążę był może zbyt spokojny jak na zaistniałą sytuację - stał po prostu przed Seamair oraz Soph patrząc na członkinię Stowarzyszenia Czarnej Róży oraz Przywódczynię Anarchs, a raczej tego czym ta organizacja się obecnie stała i dominującym uczuciem, które ogarnęło jego umysł było rozbawienie.
Złość Czarownicy była dla niego całkiem rozkoszna. Pomimo że była członkinią potężnego Stowarzyszenia, na którego czele Arcyksiążę stał obecnie osobiście, to zdawała się być niezwykle zagubiona w pałacowych korytarzach.
W zasadzie jedyną jej linią obrony było wymaganie od niego, by wezwał pomoc. Może gdyby była uważniejsza i przyjrzała się leżącej Soph, to zrozumiałaby, że pośpiech jest raczej zbędny. Nie wyglądała jak ktoś, kto właśnie umiera, czy osoba, której stan się pogarsza.

Już miał odpowiedzieć kobiecie. Przypomnieć jej, że dlatego właśnie polecił jej zbadać wstępnie Soph by wiedzieć jakiej pomocy poszukują i kogo byłoby najsensowniej w tym przypadku wezwać. Zdążył tylko na krótką chwilę przymknąć oczy i westchnąć, lecz nim wypowiedział pierwsze słowo do środka Salonu Lunarnego wpadła rudowłosa furiatka, która zaczęła miotać w niego cudacznymi wyzwiskami.
Z początku nie wiedział, czy znów pobiła się z jakimś członkiem Stowarzyszenia - może lepiej by nie wiedziała, że siedząca obok Esme kobieta również należy do tej organizacji, czy może spadła ze schodów i z tego powodu postanowiła obwinić go o całe zło. Na pewno specjalnie ustawił schodki tak szerokie, by idąca po nich w sukience dziewczyna nieustannie się przewracała. To absurd, ale spodziewał się, że ten mógłby paść z jej ust.
Postanowił ją ukarać, choć nie było teraz okazji by ją wychłostać, czy zamknąć w lochu - mogła być w obecnej sytuacji całkiem użyteczna. Jego kara była znacznie subtelniejsza i o wiele okrutniejsza niż kilka uderzeń biczem w plecy.
Przede wszystkim nie pozwolił jej wyjść kierując do niej swoje słowa i unosząc rękę, by dać jej znak, że ma tutaj podejść, zamiast opuszczać pomieszczenie.
- Sprowadzisz tutaj Vinzena, powinien być... wyjdź tamtymi drzwiami na korytarz - pokazał za siebie, pamiętając dobrze skąd przyszedł i kogo mijał po drodze. - Powiesz mu, że ma zabrać hrabinę do mojej sypialni i zlokalizować Dianę oraz Cedrica i niech ustalą co jej dolega. Przekaż dokładnie te słowa. Jak wrócisz to powiem Ci do kogo się udać z twoimi dolegliwościami. -Anielska klątwa? Dobre żarty! Co prawda to nie on zajmował się badaniem tego dziwnego zjawiska zmieniającego ludzi w istoty o wiele ciekawsze, bo wyposażone chociażby w skrzydła, które bywały bardzo użyteczne, lecz wiedział dość, by bez żadnych obiekcji stwierdzić, że cokolwiek dotknęło Lynnette, to nie była to klątwa, a już na pewno nie anielska.
Co prawda ta mogła się go nie posłuchać, jednak sądził, że skoro jest na tyle przejęta swoim stanem, by przychodzić tutaj i na niego krzyczeć, to bez żadnych wątpliwości zostanie skuszona do wykonania powierzonego jej zadania, gdy usłyszy, że Rosarium zna kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc.
Pośpiesz się. - Dorzucił jeszcze na koniec kierując swoje spojrzenie w jej stronę i robiąc przy tym krok do tyłu i w bok, odsuwając się jednocześnie nieco od Seamair i może dając  jej odrobinę spokoju.

W tej chwili jego myśli powędrowały do miejsca gdzie kazał zabrać Soph. Ostatnio gdy zawitał do swojej sypialni spotkał tam Palmirę czającą się w szafie i ciekaw był czy wciąż się tam znajduje. Może w książkach zebranych przez Stowarzyszenie znalazła kilka odpowiedzi i mogła udzielić im pomocy? Wątpił jednak by przez tak długi czas wciąż była w jego sypialni.
Wyraźnie jej powiedział, żeby poczekała na niego w lisim zakątku, a nie tutaj. Chyba że ta postanowiła ukrywać się dalej i przestraszyć jakąś żonę Arcyksięcia, bądź udawać jego kochankę - korzystając z tego, że nie cała służba pałacowa ją znała. Bywała tutaj na tyle rzadko, że raczej tylko nieliczni wiedzieli jak wygląda.
Trzeba było jednak powrócić do Seamair. Ach! Arcyksiążę nawet nie zdawał sobie sprawy, że wydając rozkaz przeniesienia Soph do jego sypialni mógł narazić się na jeszcze więcej podejrzeń. W końcu czy to nie oznaczałoby, że mógł  chcieć się upewnić, że jego skrytobójcze dzieło zostało wykonane?
Z drugiej strony, czy wtedy powierzyłby to zadanie Lynnette? Nie, ona całkowicie niszczyła tę intrygę i prowadziła do absurdalnego wręcz paradoksu, gdy z jednej strony Rosarium stworzyłby wiarygodną historię, by wrobić Różaną Czarownicę, a z drugiej powierza zadanie rozpieszczonemu bachorowi, który ma niewyparzony język.
- Jego obecność nieco mnie denerwuje. Mógłby chociaż powiedzieć czego ode mnie chce. - Nim wypowiedział te słowa spojrzał w stronę okna, gdzie ukryta była zjawa beznoga zjawa z długim rękoma przyglądająca się im czarnymi jak bezgwiezdna noc oczyma, jakby czegoś oczekiwała. Może ich duszy? Trudno było przypisać dobre intencje czemuś, co wisiało za oknem i nieprzerwanie spoglądało w ich stronę.
Wiedział, że inni także go dostrzegą, zdążył się o tym już kilkukrotnie przekonać. Wciąż jednak nie doszedł do tego czym jest ten upiór i czego od niego chce. Zdawał sobie jednak sprawę, że niewiedza go nieco irytuje.
Jego spojrzenie było na tyle wymowne, że jeden rzut oka na Arcyksięcia, by wiedzieć, że mówił teraz o czymś za oknem. Zresztą jego głos uległ zmianie. Z rozbawionego sytuacją, lekkiego tonu sprzed przybycia Lynn, czy z późniejszego poważnego i zdecydowanego, stał się lekko zamyślony. Wypowiedział te słowa nieco ciszej, choć wciąż dość głośno, by zostać usłyszanym przez Seamair, a może nawet będzie to miało jakiś wpływ na sny, które właśnie przeżywała Anarchistka.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Salon Lunarny
Sob 9 Lis - 15:49
____Czujna, czy nie czujna... hrabina wyglądała na martwą, więc po co drążyć temat? Płacz i wrzaski nie zwrócą jej życia, a przecież miała na głowie znacznie poważniejsze sprawy niż kobieta, której się poszczęściło i trafiła do lepszego świata. I żeby nie zrozumieć Lynnette źle; naprawdę przejęłaby się zaistniałą sytuacją, może nawet uroniła łezkę nad nieznajomą, ale była teraz przerażona tym, co działo się z jej ciałem.
____Zatrzymała się, ale tylko po to, by od nowa zacząć swój koncert.
____Słuchaj no, sflaczała parówo — zaczęła na nowo skracając dystans pomiędzy nią i Arcyksięciem — Rano przyszedł ten zamaskowany koleś od tej białej wiedźmy z kijem w tyłku, groził mi i zabrał ze skrzydła szpitalnego tamtą czarną furiatkę. Potem dostałam opieprz za to, że nie potrafisz się zdecydować na jedną babę i masz ich kilka, a na koniec jeszcze Anielska Klątwa. Chyba nie sądzisz, że...
____Zaraz, czy on powiedział, że jest ktoś, kto mógłby zająć się tą dziwną wysypką? Może jednak niepotrzebnie tak na niego naskakiwała? Uspokoiła się na moment udając, że się zastanawia, ale tak naprawdę znała już odpowiedź; zrobi wszystko, aby dalej cieszyć się ludzką postacią. Skrzydła? Magia? A fee, Lynn podziękuje! Już wystarczyły jej magiczne przedmioty, które ukradła jakiemuś frajerowi z SCR zdobyła na trudnych misjach.
____Zgoda. Ale lepiej, żeby ten ktoś mi pomógł, bo nie ręczę za siebie — po tych słowach odwróciła się na pięcie i wyszła z salonu. Nie byłaby jednak sobą, gdyby po drodze nie zerwała zasłony z karnisza, just in case, by pokazać Tykowi, co zrobi jak ją oszuka.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Nie 10 Lis - 3:18
Delikatnie przesunęłam palcami, po swoim ramieniu, upewniając się, czy aby przypadkiem, ktoś nie narzucił mi na ramiona bolerka niewidka. Niewidzialna, tak właśnie poczułam się przez krótką chwilę. Cóż za popadanie w skrajności w skrajność, skoro jeszcze przed momentem grałam, główną rolę na scenie zbrodni. Nie umiałam już nawet określić, czy powinno mnie to złościć, a może śmieszyć? Cała wyprawa do Pałacu zdawała mi się teraz jedną wielką farsą. W głowie miałam milion pomysłów na to, jak mogłabym spożytkować cały stracony tutaj czas. Jednym z głównych pomysłów było dalsze ćwiczenie zaklęcia. Teraz kiedy moje ręce już zupełnie się zagoiły, a ja wiedziałam już jak uniknąć oparzeń, mogła przejść do dalszego etapu. Dobrze, że warzenie eliksirów leczniczych opanowałam do perfekcji. Kolejne blizny, były jedna z ostatnich rzeczy, których potrzebowałam do szczęścia. Teraz powinnam wkroczyć w etap czwarty, czyli wolę i koncentrację. Tak... zdecydowanie, bardziej wolałabym teraz siedzieć na zakazanej plaży w towarzystwie pijanego satyra, którego jedynym zadaniem, było ocucanie mnie, kiedy omdlewałam. Ponoć było to normalne, podczas początków z Tęczową Pożogą. Cóż, jeśli wyląduję w pałacowych lochach, będę miała całą masę czasu na ćwiczenia...

Otrzeźwiona tą myślą z powrotem skupiłam się, na tym, co działo się wokół mnie. Gdy zamaskowany, wydał serię poleceń do swej rozwydrzonej rudowłosej znajomej, parsknęłam pod nosem i delikatnie pokręciłam głową na boki. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam. Szansa na to, że coś otępiło, moje zmysły była znikoma.
Rudowłosa, mogła być, moją rówieśniczką, a jednak zachowywała się jak rozpuszczony i rozkapryszony dzieciak, czym zdecydowanie nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Wiek bywał jednak zdradliwą kwestią, tu w Krainie Luster. Można było spotkać dziecko, które zapytane o wiek, z pełną powagą pochwali się, że przeżyło już cztery stulecia.... Lecz ta dziewczyna była człowiekiem, zatem skala błędu mogła wahać się jedynie o kilka lat.
Zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Potrzebowałam, porozmawiać z kimś, komu będę mogła zaufać. Potrzebowałam sprzymierzeńca i własnego informatora. Dlatego też korzystając z chwili zamieszania, na moment wyciszyłam się i skupiłam na swojej mocy. Wolą, którą potrafiłam opanować umysł bestii, teraz starałam się jakaś do siebie przywołać. Jeśli zatem w pobliżu kręciła się jakakolwiek, choćby i dziki avi, wówczas powinna do mnie przybyć.
-Do sypialni? Czemu nie lecznicy... chyba za bardzo, wziąłeś sobie do serca ten pomysł z „ukrywaniem ciała”.
Zadrwiłam, prostując się i układając materiał sukni. Zerknęłam jeszcze na drzwi, które zamknęły się za dziewczyną, żyjącą w przeświadczeniu, że już wkrótce zasili szeregi Opętańców.
-To nie otrucie, tego jestem pewna. Wygląda, bardziej na jakiś rodzaj uroku... który wpędził ją w magiczny sen.
Wygłosiłam streszczoną wersję diagnozy, jaką wystawiłam Hrabinie. Zazdrościłam brunetce, która teraz tak beztrosko tonęła w Morfeuszowych objęciach. Nawet jeśli, została w nie porwana gwałtem.
Gdy tak przypatrywałam się śpiącej, po pomieszczeniu ponownie rozległ się głos zamaskowanego rogacza. Zmarszczyłam, brwi, strapiona. Nie bardzo bowiem wiedziałam, o czym nieznajomy mówił... do czasu aż w jednym z okien nie ujrzałam dziwnej rozmytej postaci.... na której widok, drgnęłam mimowolnie.
Nie przeraził mnie jej wygląd, lecz fakt, iż nie zdołałam dostrzec momentu, kiedy intruz pojawił się w pobliżu. Nie lubiłam być zaskakiwana, bardzo nie lubiłam.
Na moment porzuciłam swój posterunek, przy Hrabinie, aby zrobić kilka kroków w stronę nieznanej maszkary. Zachowywałam czujność, lecz istota zdawała się niewzruszona moją osobą, jej wzrok widocznie skupiał się na białowłosym Upiorze. Dziwne widziadło... być może była to jedynie iluzja, którą ktoś nasłał na rogacza? Nie zdziwiłabym się wielce, gdyby była to sprawka ognistowłosej niewiastki.
W końcu wzruszyłam ramionami i ponownie przeniosłam wzrok na potencjalnego skrytobójcę.
-Przynajmniej nie czyni takiego rabanu jak co niektórzy...



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Wto 12 Lis - 23:41
Przeklęte dziecię belzebubowe, co więcej słów sensu pozbawionych miota niż w dzień burzowy kropel z nieba spada. Okropnie to niewytresowane i niesforne, czym trzeba będzie się koniecznie zająć, lecz nie teraz jeszcze. Nie było czasu niańczyć chorej dziewczynki podczas, gdy trzeba było zrobić naprawdę wiele - z przygotowaniem się do balu na czele. Tyle zaproszeń było do rozesłania i trzeba było się jeszcze skontaktować z delegacją z Archipelagu. To zdecydowanie nie był najlepszy czas na uczenie gniewnego maleństwa o niewysłowionym temperamencie, który mógłby podgrzewać wodę tak skutecznie, że ta w mig osiągnęłaby temperaturę idealną do herbaty, że powinna się zachowywać stosownie i przede wszystkim zwracać się odpowiednio do swojego właściciela.
Zwrócił się raz jeszcze do Seamair, której imienia nawet nie znał, nie miało ono zresztą teraz większego znaczenia. Gdy jednak usłyszał jej oskarżenia dotyczące ukrywania ciała na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Uniesione drwiące kąciki ust były jednak jedynym komentarzem. Przynajmniej do czasu, gdy potwierdziła jego wcześniejszą obserwację. Cokolwiek dotknęło tę przeklętą anarchistkę, to wywołało u niej sen. Ten na szczęście zwykle nie bywał groźny, a nawet miał dość pozytywne skutki. Przynajmniej tak długo jak nie trwał trzydziestu dni i nocy, choć wtedy raczej trudno oprzeć się wrażeniu, że sen ten potencjalnie zmieniłby się w nieco inny, bardziej chłodny stan.
- Po prostu marzę o tym, żeby ukryć zwłoki w swoim łóżku. Pomyśl tylko - budzisz się rano i czujesz ten przyjemny fiołkowy zapach rozkładającego się mięsa i ten cichy szelest robaczków trawiących obumarłe tkanki i kojące bzyczenie ich maleńkich skrzydełek. Ach! Rozmarzyłem się. - Mówiąc to wciąż przyglądał się straszydle łypiącemu na niego z wyrzutem zza okna. Arcyksiążę nie miał pojęcia, czy ten ma mu za złe, że nie został wpuszczony do środka, czy przyszedł przypominać mu o jakichś dawnych grzechach. Może kogoś zabił lub spalił na stosie i to jego duch postanowił w zemście nękać Arystokratę swoją obecnością? Ze względu na zamyślenie wypowiadane przez niego słowa mogły wydać się szczerą prawdą, przynajmniej do czasu, gdy na kilka mrugnięć po tym przeniósł spojrzenie szkarłatnych oczu na Różaną Czarownicę i rozbawiony dodał:
- Tak poważnie mam wrażenie, że hrabina Esme jest na tyle rozpoznawalną osobą, że nie potrzeba w pałacu plotek o tym, że stała się teraz śpiącą królewną. Za mało mam krasnoludków do jej ochrony przed nadgorliwymi książętami, którzy chcą sprawdzić czy pocałunek ją obudzi. Próbowałaś już? - Bawił się wyśmienicie. Nie dlatego, że Soph mówiła o wiele mniej, więc nie mogła mu wytknąć, że nawet nie podziękował za przyniesioną mu herbatę. Stan anarchistki go nieco martwił, lecz nie był osobą, która się przejmuje na zapas. Wszystko było na najlepszej możliwej drodze. Będzie się martwił jeżeli jego ludzie nie podołają jej wybudzić.
Cała sytuacja była jednak dość komiczna. Wzajemne oskarżenia o zabicie śpiącej kobiety, która w żadnym stopniu nie wydawała się być przejęta tym, że tuż nad jej uchem rozprawiają o tym, kto ją zabił. Nawet nie przeszkadzało jej, że robią to, choć wciąż żyje. I Lynn, która wpadła bredzić o Anielskiej Klątwie, choć objawy były skrajnie różne. Wisienką na torcie absurdu była zjawa czyhająca złowieszczo za oknem.
Ilość dziwnych zdarzeń tego dnia była na tyle duża, że Rosarium nie mógł zrobić niczego innego, jak tylko się śmiać z tego wszystkiego.
- Och... Jeszcze jedno co do niektórych. Może lepiej nie przyznawaj się, że jesteś ze Stowarzyszenia. - Lynnette nie mogła wiedzieć, choć jak na razie dziewczyna wydawała się być tak zajęta sobą, że nawet nie zwróciła uwagi na to, że w pomieszczeniu jest Seamair oraz Esme.
Rosarium wykorzystał tę chwilę, w której Czarownica oddaliła się od Soph, by zbliżyć się do niej i położyć swoją dłoń na jej dłoni, lekko się przy tym pochylając.
- I co ja z Tobą mam? Tyle razy mi mówisz, że mam być ostrożniejszy, a potem znajduje Cię taką śpiącą i kompletnie nieostrożną. - Powiedział to nieco ciszej, lecz jednocześnie nie ukrywał swoich słów jakoś szczególnie przed kobietą. Jeżeli Seamair wróciła na wcześniejsze miejsce mogła je bez problemu usłyszeć.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Salon Lunarny
Czw 14 Lis - 16:19
____W połowie drogi zorientowała się, że wciąż kurczowo zaciska dłonie na kaszmirowej zasłonie ciągnącej się za rudą panną niczym tren. Ze wściekłością cisnęła materiałem o podłogę, jakby liczyła, że ten wcale nie opadnie z szelestem na dywan, a rozbije się z hukiem, który z kolei rozniesie się po całym Różanym Pałacu, by pokazać, że ona, Lynnette, jest wściekła na Arcyksięcia. To nie miało żadnego sensu, ale uczucia nastoletniego dziewczęcia, w którym wezbrała się burza hormonów, również mijały się z logiką. Dla przykładu, widok zasłony leżącej na podłodze doprowadził ją do łez i sama Lynne nie potrafiła wyjaśnić skąd one się wzięły. Czyżby nieoczekiwanie odezwały się w niej wyrzuty sumienia, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak bezsensowny był atak na Arcyksięcia? Nie, oczywiście, że nie...



____Chwila bez Tyka pozwoliła jej nieco ochłonąć. Wprawdzie wezwanie pomocy zajęło jej nieco więcej czasu, niż zwykle, tak przynajmniej wróciła do salonu znacznie spokojniejsza. I tylko czerwone oczy świadczyły o tym, że zaledwie kilka minut wcześniej dała upust swoim emocjom.
...no i ona tak tam leży i się nie rusza. I chyba jest nieżywa. Super, nie? Pierwszy raz widzę kogoś nieżywego! — zaszczebiotała radośnie prowadząc za rękę Vinzena. Już nawet nie fakt tajemniczego omdlenia i zjawy za oknem nadawał całej sytuacji absurdu, a zachowanie małej krnąbrnej służki, którą niezwykle bawił fakt, że komuś wzięło się i umarło. Oh, tylko niech pokaleczy się na tej krawędzi! Wprowadziła mężczyznę na środek salonu i wskazała na nieprzytomną Soph. I przy okazji pochylonego nad nią Arcyksięcia. Na ten widok twarz Lynnette znów zasłoniła się chmurami, choć nie umiała powiedzieć dlaczego tak się stało. W pewnym momencie pozazdrościła hrabinie, nawet jeśli ta była martwa. A może w szczególności dlatego? — ...chociaż nie tego, kogo bym chciała.
____Nie byłaby sobą, gdyby nie dodała czegoś złośliwego. Teraz jednak było to wymuszone, a cała ochota na zatruwanie Tykowi życia z niej uleciała. Stała się... Oh, nie, to niemożliwe, ale... Lynne była grzeczna. No, powiedzmy, że nie zachowywała się tak okropnie jak zazwyczaj, a to już można uznać za niemały sukces. Diabelskie nasienie potrafiło się czasami zachować jak należy, nawet jeśli było to wywołane jej widzimisię.
Nooo? — skrzyżowała dłonie na piersiach patrząc znacząco w stronę Arcyksięcia. — To do kogo mam pójść i kiedy mogę wreszcie opuścić Pałac?
____Wyglądało na to, że była śmiertelnie poważna mówiąc, że zamierza rzucić pracę jako służka. Nawet, jeśli Agasharr zabroni jej odejścia, Lynnette i tak zamierzała tupnąć nóżką i zrobić wszystko, żeby się stąd wydostać. Za Karminowymi Wrotami zostawiła swoje życie, którego namiastkę rozpaczliwie pragnęła odzyskać. Była nawet gotowa przysiąc, że nie powie nikomu o tym, co zobaczyła w Krainie Luster, ale wiedziała jaki Tyk ma stosunek do jej obietnic; wielokrotnie go zawodziła mówiąc, że tym razem będzie grzeczna. I co z tego wychodziło? Kolejny raz jej narwana natura brała górę i doprowadzała do niemałej burzy.
Nie polecam robić z nim interesów, to oszust! — rzuciła w stronę ignorowanej dotąd Seamair, choć dotychczasowe niezwrócenie na nią uwagi nie było efektem złośliwości dziewczynki, a innych zmartwień zaprzątających jej główkę.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Sob 16 Lis - 2:49
Z nadzieją spoglądałam w stronę okna, oczekując pojawienia się jakiejś bestii. Wyczuwałam już obecność i byłam bardzo ciekawa, co przyśle mi los. Chciałam Nie tak łatwo zasłużyć sobie na moje zaufanie, a Arystokrata z którym, tu utknęłam, zdecydowanie nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia. Bawił się całą tą sytuacją... w dodatku był po prostu bezczelny. I zdaje się, że zależało mu na utwierdzeniu mnie w owym przekonaniu... wystarczyło, że ponownie otworzył usta... Pysznił się, jakby był Panem na swych włościach...
Zmusiłam się, by nie podzielić się z mężczyzną komentarzem, który cisnął mi się na usta... Był, aż nazbyt oczywisty, dlatego wolałam go przemilczeć.
Nie udało mi się jednak zignorować wzmianki o księżniczce i sposobu na zdjęcie uroku. Zwróciłam się twarzą do mężczyzny, po to, by posłać mu słodki uśmiech. Był to ten rodzaj słodyczy, pod którym kryła się sowita porcyjka jadu. Tak, zdawałam sobie sprawę, że przesadzam... i że w normalnych okolicznościach, zapewne doceniłabym podobny typ humoru. Teraz jednak instynkt kazał mi widzieć zagrożenie, które tliło się tam gdzieś w szkarłatnym spojrzeniu, sprytnie ukryte za błyskami rozbawienia... W stresie łatwo o podejmowanie mało rozważnych decyzji... a ja czułam jak nerwy, niczym stado małych demonów, nieznośnie wbijało we mnie swe ostre ząbki...
-Nie... Wolę nie wychodzić z „roli”, jaką mi przypisano. Zresztą nie słyszałam o skuteczności podobnych działań. No, chyba że ktoś miałby tak nieświeży oddech, że zadziałałby niczym sole i mieszanki ziołowe, wykorzystywane do cucenia nieprzytomnych.
Przez moment zastygłam w teatralnej pozie, rytmicznie postukując palcem wskazującym w swoją dolną wargę.
-Znam za to całkiem sporo sposobów na to by pocałunek, czynił wręcz zabójcze wrażenie... Jak choćby, odpowiednia dawka trucizny zawarta w szmince czy błyszczyku do ust. Ale śmiało, nie krępuj się, może zdołasz zmienić moje spojrzenie na skuteczność tej metody odczyniania uroków. Byłoby to nader pomocne i oszczędziło godzin ślęczenia nad księgami w poszukiwaniu odpowiednich zaklęć, czy anty urocznych wywarów.
Oparłam jedną z dłoni o talię, spoglądając na nieznajomego i rzucając mu nieme wyzwanie. Atmosfera w pomieszczeniu zdawała się niemal namacalna.
-Nie miałam takiego zamiaru, tym bardziej po tym, jak zapowiadała swe „przebranżowienie”...

Niestety ominął mnie dość istotny element całego przedstawienia. I to taki, który mógłby nieco naświetlić obraz relacji łączącej potencjalnego mordercę i jego nie dość martwą ofiarę. Moja uwaga skupiła się jednak na różowej sowie, która właśnie wylądowała na tarasowej balustradzie. Alphard, bo tym właśnie było owo stworzenie, przyglądał mi się wyczekująco. Zaś ja, rozpromieniłam się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Podeszłam do najdalszego z okien i uchyliłam je lekko, co zostało wykorzystane przez bestię, która od razu sfrunęła do pomieszczenia, po czym wylądowała na moim ramieniu.
Zdusiłam ciche syknięcie, kiedy poczułam na gołej skórze, ostre pazury bestii. Mówiłam ściszonym głosem, nie chcąc by skrawki naszej rozmowy, dotarły do niepożądanych uszu.
Wymieniłam z bestią, kilka zdań dowiadując się, iż należy do kogoś z pałacu. Nie wiedzieć czemu, nie chciała zdradzić, komu służyła pomocą i radą. Nie naciskałam jednak, gdyż teraz nie miało to znaczenia. Liczyło się to iż, różowo pióra znała Hrabinę i zgodziła się jej dla mnie przypilnować. A dokładniej poinformować mnie, gdyby działo się wokół niej coś niepokojącego lub wręcz przeciwnie, gdyby się ocknęła.
Los mi sprzyjał, gdyż w pokoju po raz kolejny pojawiła się rudowłosa furiatka, jednak już nie w pojedynkę. Od razu dało się też wyczuć, iż, dziewczyna nieco ochłonęła... i o dziwo dostrzegła moją obecność w pomieszczeniu. Delikatnie głaszcząc Alpharda, posłałam dziewczynie wyuczony uśmiech.
-Nie miałam tak owego zamiaru... Nie planuję też, pozostawać tu dłużej, niż to konieczne... zatem wątpię, bym znalazła czas na tak ryzykowne „rozrywki”.
Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na rogacza, ciekawa jego reakcji, choć zadawało się, iż jego uwaga była teraz pochłonięta postacią Esme.

Przyjrzałam się dziewczynie, której ciało znaczyły teraz mało apetyczne fioletowe plamy. Nie musiałam podchodzić, bliżej, już wcześniej zdołałam się im dobrze przyjrzeć.
-Zapewne uspokoi Cię wieść, że schorzenie, które Cię dopadło, nie jest anielską klątwą. Mogę Cię o tym zapewnić. Stawiałabym bardziej na jakieś magiczne uczulenie... Ale więcej Ci nie powiem.
Moje palce, nadal muskały różowe pióra, co sprawiało sówce wyraźną przyjemność. Niestety musiałam zaprzestać tego zajęcia, gdyż przejęta bestyjka, zaczęła mocniej wpijać się pazurami w moje ramię.
Jeśli tylko śpiąca Hrabina opuści, pomieszczenie Alphard poleci za nią, by wykonać moją małą prośbę. Miałam tylko nadzieję, że jego opiekun nie będzie się na niego złościł, ani miał mi za złe pożyczenia jego bestii...


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Nie 17 Lis - 3:47
Niezaprzeczalnie Arcyksiążę bawił się sytuacją, która go zastała. To wszystko było na tyle absurdalne, że nie pozostawiało zbyt wiele miejsca na nic innego, jak tylko najzwyklejsze rozbawienie. I właśnie dlatego nie mógł zrozumieć, że Seamari wydawała się brać jego słowa na poważnie. Wyprostował się, pochylony dotąd na Hrabiną i zerknął w stronę Różanej Czarownicy w sposób dość wymowny, zarzucający jej powiedzenie czegoś wybitnie niepoważnego, a może właśnie zbyt poważnego w czasie, gdy z jej ust powinny wypłynąć co najwyżej żarty, choćby i drwiny?
- Czy wyglądam Ci na księcia, żeby budzić uśpione wieczystym snem ofiary złych uroków? Jeszcze przez nieodpowiednie kwalifikacje sprawiłbym, że już zawsze gardziłabyś tą jakże skuteczną metodą odczyniania złych zaklęć, co sen sprowadzają.
Rosarium pozwolił kobiecie zamienić kilka słów z Rubeolem. Nie miało to żadnego znaczenia. Mieli o wiele istotniejsze sprawy w tej chwili, szczególnie że już za chwilę przyjdzie osoba, która zabierze stąd Soph. Zostawienie jej śpiącej na korytarzu byłoby niezwykle okrutne i nierozsądne.
- Vinzenie wiesz po co po Ciebie posłałem? - upewnił się obracając w stronę mężczyzny, który ukłonił się w je stronę. Gdy ten się zbliżył szepnął mu jeszcze kilka słów na ucho, czego ani Seamari ani Lynnette nie mogły dosłyszeć. Przekazał mu jakieś tajne rozkazy? Może polecił usunąć ciało? Jakże wszystkie jego ruchy sprowadzały na niego coraz to więcej możliwych podejrzeń. Szczególnie, że Vinzen nie wyniósł Anarchistki, a po prostu przeniósł się z nią. Co spotkało się zresztą z dość wymownym, pełnym oburzenia spojrzeniem Rubeola, który chyba też chciał skorzystać z tej szybszej drogi transportu. Ptak musiał jednak wylecieć oknem i dotrzeć do arcyksiażęcej sypialni o własnych skrzydłach.
- Cóż to za zabawa, gdy nie ma żadnego ryzyka? Wyzwania i szansa na niepowodzenie są konieczne. Mniejsza o to. Zawitałaś do Różanego Pałacu na polecenie Hrabiny, czy z jakiegoś innego powodu? - Tylko co go to obchodziło? Seamair miała jednak chwilę, by zdecydować czy chcę mu udzielić jakiejkolwiek informacji, czy może tupnąć nóżką i powiedzieć, że "z obcymi to nie będę rozmawiać! Tak mnie dziadek uczył!"
Zrobił kilka kroków w stronę Lynnette i położył dłoń na jej głowie. W sumie nie wiedział co jej dolega, lecz miał pewne podejrzenia. I było to związane z mackami. Nie miał pojęcia jak leczyć to przeklęte choróbsko, lecz widział od kogo o nim słyszał.
- Niedawno na dwór zawitała niejaka panna Silencieux. Odnajdziesz ją w ogrodzie niedaleko Pałacu Gościnnego. - Z początku chciał jeszcze trochę poigrać losem małej dziewczynki. Opowiedzieć jej o tym, że nie powinna ufać Seamair, że ta pochodzi ze Stowarzyszenia, ale ostatecznie się nad nią zlitował. Niech już wyruszy zająć się swoją nieszczęsną przypadłością. - Zapomniałaś jeszcze wspomnieć, że pójście do Morii to najłatwiejsza droga, by wylądować w cyrku. - Te słowa były skierowane do Seamair, choć gdy je wypowiadał patrzył jeszcze w stronę Lynnette. Dopiero później kątem oka spojrzał na Różaną Czarownicę, by zobaczyć czy podziela ona nienawiść do MORII jaką żywi większość członków tego Stowarzyszenia. Zresztą jest to całkiem słuszna niechęć.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Salon Lunarny
Nie 17 Lis - 21:05
____Przez dłuższy moment wpatrywała się naprzemiennie w Arcyksięcia i jego gości z niekrytym zmieszaniem, próbując odgadnąć o co właściwie chodzi w ich spotkaniu i relacjach, jednak na próżno. Martwa-ale-nie-martwa (jak miała zrozumieć za chwilę) hrabina, rogata panna i dziwne stworzenia im towarzyszące przyprawiały rudowłosą o ból głowy, a wydarzenia następowały po sobie z taką prędkością, że miała ochotę usiąść na podłodze i znów się rozpłakać, tylko tym razem wyłaby tak długo, aż ktoś streściłby jej to, co tutaj zaszło. Gdy była małą dziewczynką to zawsze działało na jej rodziców, więc czemu nie mogłaby spróbować tutaj? Szczególnie, że Tyk zdawał się jej czasem tatusiować, nawet jeśli Lynne zapierała się, że jest duża i nie potrzebuje jego rad o treści "patrz pod nogi... po czym turlała się ze schodów na jego oczach... Ale to inna historia.
____Przeniosła spojrzenie na Upiornego szukając u niego mentalnego wsparcia w tej sytuacji. Niechże zrobi coś dziadowego, żeby mogła się na niego pozłościć, zamiast stać tak na środku salonu i nie wiedzieć co ma ze sobą zrobić! Z tego stresu drobne rączki zaczęły ściskać materiał sukienki, którą starannie wyprasowała poprzedniego wieczora, tym samym niszcząc efekt jej pracy. Ale nie pomięty materiał, ani nawet okropna wysypka nie były teraz głównym problemem Lynnette, która właśnie zdała sobie sprawę z tego, że nawet w pokoju pełnym najdziwniejszych dziwactw ze wszystkich trzech światów patrzyłaby i tak tylko na niego. Zwłaszcza, gdyby dalej miał na sobie tę dziwną maskę...
____Zadrżała, gdy Rosarium skierował swoje kroki w jej stronę, ale nie była w stanie się ruszyć. Spodziewała się, że zaraz spadnie na nią cios rozgniewanego władcy, ale stało się coś znacznie gorszego; Tyk ją pogłaskał! Ktoś inny na miejscu ognistowłosej furiatki zapewne ucieszyłby się z takiego gestu ze strony arystokraty, ale nie Lynn — dłoń, która spoczęła na jej głowie wzbudzała w niej nieopisaną złość, a jednocześnie studziła ją skuteczniej niż tysiące batów i kubłów zimnej wody razem wziętych.
Dziękuję. — szepnęła, po czym zrobiła coś, czego się nie spodziewała; objęła Arcyksięcia i przytuliła policzek do jego torsu! Nigdy tego nie zrobiła (w każdym razie nie w tej postaci), nawet gdy zabierał ją z lochów Różanej Wieży powstrzymała się przed rzuceniem się mu na szyję z okrzykiem "mój wybawca!", ale teraz dała ponieść się emocjom równie sprzecznym, jak cała jej postać. Przynajmniej nikt nie mógł narzekać na nudę przy chwiejnej panience!
____Nie. Rób. Mi. Tak. Więcej.
____Słowa Seamair brutalnie przerwały ten pokaz nieoczekiwanej czułości. Odskoczyła od Tyka jak oparzona i czerwona jakby ktoś właśnie przyłapał ją na czymś bardzo złym. Odkaszlnęła zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. Jednocześnie nie mogła ukryć uśmiechu, gdy Upiorna (ale chyba nie Upiorna? Senna Zjawa? Za mało wiedziała o Krainie Luster, by określić jej rasę) uświadomiła ją, że wcale nie dostanie mocy, ani skrzydeł. Ktoś mógłby rzec, że Lynnette jest idiotka odrzucając taką ofertę, jednak nie musiała przebywać w tym świecie długo by zrozumieć, że każda magia ma swoją cenę. Jasne, że latanie i robienie nadnaturalnych rzeczy wydawało jej się super, ale przekreślałoby to jej szansę na powrót do świata ludzi. Bo mała Östergård wciąż wierzyła, że któregoś dnia wróci do domu — obudzi się w swoim niemagicznym łóżku w niemagicznym Glasville, zje niemagiczne śniadanie i pójdzie do niemagicznej szkoły, gdzie będzie uczyć się o niemagicznych rzeczach.
Mam nadzieję, że to zaraźliwe. — rzuciła otrzepując rękawy sukienki z niewidzialnego kurzu, zupełnie jakby chciała otrzepać się z zapachu Arcyksięcia. — I że Ty też zachorujesz.
____Nie miała pojęcia o eksperymentach MORII, toteż słowa Agasharra nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia. Uznała je za zwykły straszak, bajeczkę, żeby zniechęcić Lynnette, aby została w Różanym Pałacu. Bo przecież dlaczego miałaby wylądować w cyrku? Oh, pewnie ten Arcygłupek chciał zasugerować, że jest śmieszna i tylko tam się nadaje!
Może i dla Was, bo Wasi tatusiowie nie są w MORII! — machnęła lekceważąco dłonią — W ogóle jestem pewna, że mnie szukają i wpadną tu lada dzień. A wtedy spłoniesz na stosie!
____Co najmniej nierozważnym było mówienie głośno o swoich powiązaniach z organizacją, która sprowadziła wiele cierpień na ten świat, ale rudowłosa nie zdawała sobie jeszcze sprawy z wielu rzeczy! W Krainie Luster była zagubiona jak dziecko, które straciło z oczu matkę i porusza się przerażone między nogami wielkich i strasznych dorosłych.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Pon 18 Lis - 22:21
Przyglądałam się uważnie nowej postaci, jaka pojawiła się w salonie. Niejaki Vinzenie nie zabawi tu jednak zbyt długo, na próżno spróbowałam wychwycić, choć strzępy wymiany zdań między mężczyznami. Poniewczasie wpadłam też na pomysł, by o treść rozmowy spytać bestię, bo nie miałam wątpliwości, iż stworzenie, usłyszało dokładnie każde nawet najciszej wypowiadane słowo. Niestety Vinzeni zniknął, razem z Hrabiną najpewniej korzystając z teleportacji. Od razu pomyślałam o lunatykach, gdyż ten dar stanowił ich główną domenę. Nie lubiłam lunatyków....
Całe szczęście mój nowy różowy znajomy, najwyraźniej wiedział gdzie się udać. Nie wątpiła, że nie spełni mojej prośby. Wiedziałam, że należał do kogoś, dlatego musiałam nieco bardziej niż zwykle podkręcić nacisk na wolę bestii. Los i tak uśmiechnął się do mnie, zsyłając mi stworzenie obeznane z pałacowym światkiem. Mogłam wypytać bestię jeszcze o wiele rzeczy, „ludzie” niedoceniani, rozumności, jaką mogły się popisać te stworzenia.

Teraz kiedy miałam swego informatora w pałacu, czułam się nieco spokojniejsza. Może dlatego zdobyłam się na względnie spokojną odpowiedź, gdy maskarad spytał o cel mojej wizyty.
-Zgadza się, stawiłam się tu z jej polecenia. Zdaje się, miałyśmy przedyskutować pewne niecierpiące zwłoki kwestie...
Uśmiechnęłam się delikatnie, zadowolona z pewnej gry słów, jaką udało mi się zawrzeć w swej wypowiedzi.
Scena, która rozegrała się chwilę później, wywołała we mnie uczucie politowania względem rudowłosej, która teraz zdawała mi się jeszcze bardziej dziecinna. Łzy to coś, na co mogą pozwalać sobie dzieci. Dla mnie były niczym więcej jak oznaką słabości... dlatego sama już dawno, zadecydowałam, że nikt nie będzie widział mnie słabą. Nie mówię, że nie zdarzało mi się płakać, pod wpływem emocji... nie w końcu, nie byłam dotknięta znieczulicą. Lecz od dnia ucieczki z zamku, dokładałam wszelkich starań, by zachować dla siebie, słone krople smutku, żalu czy goryczy.
Zapewne dlatego, przywołanie sztucznych łez, nieocenionych w aktorskim kunszcie, nadal nastręczało mi pewnej trudności.

Maleńka drobina spokoju, która miała być iskrą dla płomyczka optymizmu czy chociaż dobrej woli... właśnie została brutalnie zduszona przez wspomnienie o MORII... Zacisnęłam dłoń w pięść i postąpiłam krok naprzód, chcąc dodać, że do tych ścierw nie trzeba się zgłaszać... sami się upomną.
Niespodziewanie jednak, słowa, jakie wykrzyczała zielonooka zapłakana i rozwydrzona dziewczynka... ściągnęły na nią cały zasób mojej uwagi... A mogłam zapewnić, że w obecnej chwili, była to jedna z ostatnich rzeczy, jakich pragnęłaby ta dziewucha.

Czułam, jak moje ciało drży, a materiał rękawiczek napręża się pod siłą coraz mocniej zaciskanych palców. Nie brakowało wiele, by nienaturalnie zaostrzone paznokcie, zaczęły przebijać się przez delikatną tkaninę. Na moment zwiesiłam głowę, wpatrując się w kunsztowne detale, zdobiące dywan, który miałam pod stopami. Ostatnim wysiłkiem woli starałam się zgasić gorejącą we mnie złość, lecz te kilka słów sprawiło, że znów wróciły do mnie wspomnienia... W tym momencie każda blizna na moim ciele odzywa się bólem, tak jakby znów przesuwało się po niej lodowate ostrze chirurgicznego skalpela. Mój ojciec... może nie biologiczny, lecz mężczyzna, który wychowywał mnie i opiekował się mną przez niemal całe moje życie... zrobił ze mnie laboratoryjnego królika, i to jeszcze, gdy ledwo odrastałam od podłogi. Gdy dowiedziałam się prawdy o nim oraz o organizacji, dla której pracował, poprzysięgłam zemstę... i tylko dla niej wstąpiłam w szeregi Stowarzyszenia.
-Mylisz się... Szkoda, że Twój „tatuś” nie zadbał lepiej o Twoją „magiczną” edukację. Skoro z całą pewnością, wie jak wielką "sławą i uznaniem" cieszy się organizacja, do której należy... mógł, chociaż oświecić swoją córeczkę, że zdradzanie się tutaj z czymś takim, to jak żałosne błaganie o to by ktoś wpakował Ci sztylet między oczy.
Gdy podniosłam spojrzenie, w oczach miałam jedynie chęć mordu... Oba serca przyspieszyły swój bieg, a ja czułam, że jest to ta jedna z nielicznych chwil... kiedy nad Poskramiaczem, zaczyna górować drugi człon jego natury... ten dziki i drapieżny, pochodzący z każdej obcej komórki, jaką wszczepiono w jego ciało. Podjudzany własną złością i żalem...
Tym jednak razem, okazało się, że stanowię dużo większe zagrożenie... ponieważ skupienie woli i utrata kontroli, miały przynieść ze sobą prawdziwą pożogę... Na nic zdały się ostrzeżenia z księgi, zaklęć... Na nic rady, jak szybko zdusić rosnącą moc, która musiała w końcu znaleźć dla siebie ujście... I znalazła je bardzo, szybko, ponieważ złość przesłoniła mi umysł, to też nie stawiałam mocy żadnych barier. Błąd.
Piękny dywan po którym, stąpałam, zajął się płomieniami, z taką szybkością, jak gdyby ktoś namoczył tkaninę czystą naftą. Mimo iż kroczyłam wśród małego jeziora płomieni, moja suknia nie zaczęła się od nich tlić. Kroczyłam w ogniu, który jarzył się feriią pastelowo tęczowych barw. Ten widok miał w sobie coś niezwykle hipnotycznego, Tęczowa Pożoga była równie piękna co upiorna.
-Z drugie strony, chyba właśnie zrozumiałam, jaki jest powód Twojej obecności tutaj... Ciekawe czy i sama doszłaś już do tych wniosków.
Zakasujące, jak przewrotną rzeczą bywają emocje. Jak czyjś, nastrój może nagle się zmienić, dzięki króciutkiemu spacerowi po płonącym dywanie... Czy może raczej jego smętnych szczątkach, które szybko zmieniały się w popiół... Może to wzmianka o stosach, pobudziła we mnie tę wewnętrzną potrzebę puszczenia czegoś z dymem. Choć tak naprawdę, piękny dywan, stał się tutaj niewinną ofiarą. Lecz za jego sprawą cała sceneria zyskała niezwykłej dramaturgi, bowiem, wyglądało to tak, jakby pożar, nagle zajął całe pomieszczenie. Magiczny ogień, z całą pewnością nie mógł zostać zbagatelizowany. Trawił materię, z którą wchodził w kontakt, rozrastał się i buchał gorącem, jak najzwyklejszy ogień. Tylko ja wiedziałam o ograniczeniach, jakie posiadał... oraz o cenie, którą z całą pewnością przyjdzie mi zapłacić. Byłam dumna z faktu, że płomienie objęły jedynie dywan, co musiał być dość niezwykłym widokiem. Kanapa, fotele czy stolik, które przecież stały na dywanie, zdawały się jedynie z lekka osmolone.
Na nogach, trzymały mnie głównie targające mną jeszcze emocje. Stałam na środku salonu, wpatrując się w rudowłosą ze słodkim i mściwym zarazem uśmiechem. Bo niekiedy uśmiech potrafi być straszniejszy niż wyszczerzone kły.



~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Pon 18 Lis - 23:12
Spektakl barwnych płomieni był widokiem zaiste pięknym i wartym uwagi. Z nieukrywanym zadowoleniem dostrzegł tańczące radośnie płomienie, co wydawały się być jak te macki, które miały niebawem wyrosnąć na biednej Lynn, a które należąc do monstrum kryjącego się w głębinach chciały wydostać się z podwodnych kryjówek by zapanować nad niedostępnym im dotąd światem.
Mniej podobał mu się fakt, że płonie jego dywan. Może nie jakoś specjalnie lubiany. Prawdopodobnie do dzisiejszego dnia Rosarium nawet nie miał większego pojęcia o jego istnieniu - niespecjalnie zwracając uwagę na wystrój podłóg, po których stąpał zajęty innymi sprawami - o wiele ważniejszymi i wpływającymi na losy nie tylko mieszkańców Różanego Pałacu, a całej Krainy Luster.
Spostrzegł, że palący jego biedny dywan ogień musiał być magiczny. Płomienie nie dosięgały Różanej Czarownicy, a jej suknia była idealna by zapłonąć. Nie to, żeby Tyk już tak daleko posuniętą zażyłość wobec Seamair planował. Po prostu sporo materiału sukni miało kontakt z dywanem i gdyby tyczyły się go te same zasady co nieszczęsnego dywanu, to już dawno cała suknia powinna stać w ogniu. Nie dostrzegł też, by Koniczyna odczuwała ciepło lub ból związany z płomieniami. Na jej twarzy dostrzegł determinację, ale nie ujrzał nawet najdrobniejszych skutków działania płomieni. To było istotne, choć wolał nie stanąć na płonącej części salonu i sprawdzić, czy jego będą dotyczyły te same zasady. Nie był samobójcą.

To był jednak ten czas, w którym sprawy posunęły się nieco za daleko i konieczne stało się zareagowanie. Nie mógł pozwolić na to, by Lynnette nienawidząca Stowarzyszenia Czarnej Róży oraz Seamair, która zapewne podzielała niechęć innych członków, w tym także Rosarium względem MORII. To była mieszanka, w której żarty musiały choć trochę ustąpić pola powadze, by zapobiec rzeczywistemu rozlewowi krwi.
Groźniejsza pod tym względem wydawała się członkini Stowarzyszenia. Nie tylko była o wiele bardziej zdeterminowana, lecz także nie była Lynnette, która dużo więcej gadała niż robiła. Ponadto jak na razie była poważna i skupiona głównie na absurdalnie przyziemnych rzeczach. Stąd można było wywnioskować, że nie żartowała i to ją pierwszą trzeba było powstrzymać. Zresztą Arcyksiążę nie wątpił, że jest też o wiele silniejsza od bezbronnej rudowłosej.
Gospodarz uniósł dłonie i klasnął w nie trzykrotnie, na tyle głośno by obie kobiety zwróciły na niego swoją uwagę. Jakby jednak to nie wystarczyło to stanowczo powiedział:
- Wystarczy! - Rozłożył ręce na boki rzucając okiem najpierw na Seamair, później na Lynn, a następnie znów wracając do Cyrkowca. - Czarownico, przychodzisz do cudzego domu i niszczysz dywan. Zważ czy chcesz do swoich win dorzucisz jeszcze napaść na służbę gospodarza. I ugaś to. Płonie może i ładnie, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek cieszył się ze zubożenia wystroju wnętrz. - Początkowo był śmiertelnie poważny. Nie spuszczał oczu z twarzy Seamair i kobieta powinna zrozumieć, że jeżeli ten śmieszek zachowuje się w ten sposób, to lepiej jest poniechać swoich służkobójczych zamiarów. Jednak później na jego twarzy znów pojawił się uśmiech, gdy palcem wskazał na płonące resztki dywanu i dodał drugą część swojej wypowiedzi.
Następnie zwrócił się do rudowłosej.
- Jeżeli wciąż będziesz wygadywać bzdury o MORII osobiście dopilnuję, żeby każdy Cyrkowiec w Różanym Pałacu mógł Cię za to wychłostać albo poproszę Seamair, żeby Cię zmieniła w Opętańca. - W przypadku Lynnette na jego twarzy wciąż był łagodny uśmiech. Wiedział, że dziewczyna zna go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeżeli jej czymś grozi, to znaczy, że jest gotów swoje groźby spełnić. W końcu rudzielec na początku swojego pobytu w Różanym Pałacu wielokrotnie przeliczył się myśląc, że groźby pozostaną jedynie groźbami.
- A teraz ruszaj. Miałaś się zająć swoimi dolegliwościami. - Może nie okazywał tego, wciąż wydając się tym samym pogodnym, lekkodusznym dziwakiem z Różanego Pałacu, lecz słowa Lynnette go irytowały. Nie tylko ściągała kłopoty na siebie, co już było głupotą, lecz ponadto wykazywała się ogromną ignorancją powołując się na MORIĘ - nie pierwszy raz zresztą - w miejscu, w którym przebywało tak wielu Cyrkowców. Musiał ją jakoś ukarać, lecz niech na razie pozbędzie się tych przeklętych macek.
Mógłby co prawda spróbować usunąć je za pomocą swojego ducha opiekuńczego, który zapobiegawczo znalazł się teraz za Seamair gotowy, by przyjąwszy czerwoną formę ugryźć ją w kostkę i upewnić się, że nie będzie w stanie mu niczego więcej spalić zanim nie zabierze ją do niepalnego lochu - oczywiście gdyby nie chciała współpracować.
Zielona forma lisa potrafiła leczyć choroby, lecz nie każdy musiał o tym wiedzieć, a już na pewno nie wygadująca brednię o MORII Lynnette. Pozostawienie swoich zdolności w tajemnicy było dość kluczowe, jeżeli miał ułatwić zadanie swojej ochronie.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Salon Lunarny
Wto 19 Lis - 18:06
____Gniewna królewna pisnęła na widok płomieni trawiących dywan, jednak nie ze strachu; był w cieniutkim głosiku dało się usłyszeć zdecydowany zachwyt. Aż wyjęła z kieszonki sukienki zachomikowane wcześniej pianki (kto nigdy nie nosi przy sobie jakiegoś jedzenia na czarną godzinę niech pierwszy rzuci magicznym kamieniem!), które chciała upiec nad ogniem, jednakże zaraz schowała je z powrotem. Nie miała na czym ich upiec, a wyciąganie niczym nie chronionej rączki nad piekielne języki wydawało się niezbyt rozsądnym posunięciem. Trudno, zje pianeczki później. Tak w ogóle, to skąd wziął się ten cały ogień? Czy to jakieś czary? Już otworzyła usta, by poprosić Czarownicę o nauczenie jej tego samego, ale wyglądało na to, że to wcale nie był pokaz, by w miłej atmosferze pochwalić się swoimi skillami (a szkoda, bo w pierwszej chwili naprawdę sądziła, że to coś w stylu światełka do nieba i że wszyscy będą się dobrze bawić), a realna groźba wymierzona w nastolatkę! Rzuciła Arystokracie pytające spojrzenie. Nie zamierzał nic z tym zrobić?
No bo właśnie chodzi o to, że w ogóle nie zadbał! — rozłożyła bezradnie ręce nie rozumiejąc dlaczego wszyscy są na nią źli. Przecież nie powiedziała niczego złego! To znaczy, powiedziała, ale nie miała pojęcia, że to AŻ TAK nieodpowiednie; liczyła co najwyżej na zrezygnowane westchnięcie Arcyksięcia, a nie szkody w postaci spalonego dywanu.
I lepiej waż swoje słowa, Ty... Ty... WIEDŹMO! — dodała mierząc w stronę Seamair małym paluszkiem. — Może i masz tą swoją magię, ale ja za to mogę złamać Ci nos!
____Najzabawniejszym w tej sytuacji był fakt, że to Lynnette była lepszą kandydatką do tytułu "wiedźmy" — nie dość, że małe, to jeszcze wredne, pyskate i zatruwało ludziom (tudzież upiornym) życia. Jeszcze śmiać się jak czarownica potrafiła, gdy Tykowi przydarzały się jakieś — w jej mniemaniu — krępujące sytuacje! Czemu jej jeszcze nie spalono na stosie? A, no tak, wiara w resocjalizację i zajęcia z chłosty zamiast natychmiastowej śmierci w męczarniach. Nowoczesny ten Agasharr! Jak tak dalej pójdzie, to może w przyszłym roku zacznie dawać jej przepustki do domu? Do tego jednak potrzeba wzorowego sprawowania, a zachowanie ognistowłosej pozostawało jak na razie co najmniej naganne.
____Uśmiechnęła się triumfalnie, gdy Arcyksiążę ganił swojego gościa, jednak zaraz uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy zwrócił się i do niej. Groźbę chłosty puściła mimo uszu; była ciężkim przypadkiem czerpiącym przyjemność z fizycznego bólu, ale skrzydła na plecach ani trochę jej się nie uśmiechały. Jak chciała latać, to miała swoją miotłę! Swoją drogą, ukradła ją komuś z SCR, podobnie jak Animicusa spoczywającego teraz na jej lewym nadgarstku. Że też nikt nie zaczął się zastanawiać skąd mała służka ma te wszystkie magiczne przedmioty...
NIE, TYLKO NIE OPĘTANIEC, PROSZĘ! — padła na kolana przed Tykiem wyciągając ku niemu rączki w błagalnym geście — Ja już będę grzeczna, tylko nie zmieniaj mnie w pokrakę, proszę, proszę, prooooooooszę! Będę Ci przynosić herbatę i prać skarpety i już nigdy więcej nie będę podglądać Cię w kąpieli, tylko nie rób ze mnie Opętańca!
____No i masz. Wizja zarażenia Anielską Klątwą doprowadziła Lynne do płaczu i nic nie wskazywało na to, by mała szybko miała się uspokoić. A może płakała, bo właśnie przyznała się do bezczelnego podglądania Arcyksięcia w wannie i obawiała się kary? Kto wie; sama dziewczyna nie wiedziała do końca o co jej chodzi.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Sro 20 Lis - 23:11
Atmosfera w pomieszczeniu robiła się coraz mniej przyjemna... i to nie tylko za sprawą duszącego dymy i fetoru spalenizny. Nie ma jednak dymy bez ognia, zatem należało liczyć się z podobnymi konsekwencjami. Ciekawe ile będą musieli wietrzyć to pomieszczenie, nim pozbędą się specyficznego piekielnego aromatu.
-Nie mogę go tego zrobić. Gdy ogień strawi, to co ma strawić... sam zgaśnie. Tak to działa.
Ta dziewucha zdecydowanie nie wiedziała, kiedy odpuścić, a na jej nieszczęście ja również miałam z tym problem. Nadal byłam w bojowym nastroju, a chęć rzucenia się na rudowłosą wcale nie gasła, podobnie jak i tęczowe płomienie, które żarliwie pochłaniały każde najmniejsze włókno tkaniny. Na uwagę o „Wiedźmie” zaśmiałam się i popatrzyłam drwiąco na zielonooką chorą dziewczynkę.
-Niestety, ale jeszcze Czarownica... ale tak, liczę na to, że już wkrótce będzie można mnie tak nazywać.
Odniosłam się do swych aspiracji, względem pozycji, jaką chciałam zająć w organizacji. Potrzebowałam wyzwań i celu, chciałam rozwijać swoje talenty oraz wpływy... chciałam, by mój głos stał się ważny. A to wszystko miało doprowadzić mnie do jednego... zrównania MORII z ziemią...wybicia tej zarazy, która zraniła tak wiele istot, nie tylko z Naszego, ale i własnego świata.

Przechwałki dziewczyny o tym, że byłby w stanie złamać mi cokolwiek... puściłam mimo uszu. Na podobne teksty, nie warto było nawet strzępić języka.

Dopiero głos białowłosego, zdołał wyrwać mnie z „dzikiego transu”, w jaki wpadłam. Moich zamiarów wcale nie zdradzały słowa, a przynajmniej te nie były tak dobitne co spojrzenie oraz mowa ciała. Ktoś mało spostrzegawczy, uznałby, że jedynie stoję, walcząc przy tym z targającymi mną nerwami. Bardziej wprawne oko z całą pewnością nie przeoczyłoby postawy ciała oraz spiętych mięśni.... powoli gotujących się do skoku. I ja sama do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bliska od rzucenia się na dziewczynę jestem... Będę musiała nad tym popracować, taka utrata kontroli... mogłaby zostać obrócona przeciwko mnie. Nie mogłam zdawać się w pełni na instynkt, nie tak powinnam działać.
Słowa, które skierował do mnie Upiorny, nie podziałały od razu, mimo iż skrzyżowałam z nim spojrzenie, byłam jeszcze zbyt rozsierdzona całą sytuacją... sytuacja zmieniała się, dopiero gdy ten, zwrócił się do rudowłosej. Drgnęłam, gdy nieznajomy wymówił imię, które sobie nadałam... imię, które znali nieliczni... A przecież w Stowarzyszeniu posługiwałam się teraz pseudonimem „Drzazga” … Prywatne miano znali tylko ci, którym sama je zdradziłam, jak również Ci wysoko postawieni... Jeszcze większe zdziwienie opanowało mnie, po usłyszeniu groźby skierowanej do zielonookiej. Zatem wiedział o projekcie Dedal.... znaczyło to nic innego jak to, że w tym momencie musiałam sobie narobić niemało problemów... narażając się komuś wysoko postawionemu w szeregach organizacji... Wszak o projekcie wiedziało niewielu, był obłożony tajemnica... Mimo tego nagłego, przebłysku zrozumienia, oraz świadomości tego, jakie mogą być konsekwencje moich niedawnych działań... nie mogłam się powstrzymać, by nie wtrącić się w tę scenę... Zwłaszcza po pokazie, jaki teraz zafundowało to rozwydrzone MORI-owskie szczenię.... zmieniając się w fontannę łez, owianą atmosferą żałości... Teraz gdy zdradziła się ze swym pochodzeniem, nie mogła już liczyć na choćby cień współczucia z mojej strony.
-Nie musisz nawet prosić, zrobię to z przyjemnością.
Na mojej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, zaś wymowne spojrzenie zawisło na Arystokracie, do czasu aż ten nie poświęcił mi uwagi. Musiałam upewnić, się, że zrozumie moje zamiary.... bo mimo wszystko, naprawdę nie miałam ochoty zwiedzać pałacowych lochów. Mimo że moje działania, mogły wskazywać na coś całkiem przeciwnego... Musiałam się uspokoić, teraz było to jeszcze bardziej wskazane, gdy dotarło do mnie, że mężczyzna, którego od dłuższej chwili posądzałam o skrytobójcze intencje... w rzeczywistości jest ważnym Członkiem Stowarzyszenia. Niestety, stracił w moich oczach, jako bezwzględny zamachowiec, gdyż wedle mnie nazbyt łagodnie traktował rozkapryszony MORI-owski pomiot. Z drugiej strony, skoro dziewczyna miała najpewniej służyć za przynętę... być może miało to jakiś głębszy cel, taki jak choćby „budowanie zaufania”.
Arystokrata musiał jednak zrozumieć, że nadal pragnę pozbyć się rudowłosej, lecz niekoniecznie ze świata żywych... lecz z tego pomieszczenia. Potrzebowałam spokoju, dosłownie musiałam, ochłonąć a wiedziałam, że przy niej nie będę w stanie. Dlatego podjęłam zdecydowane kroki... a sądząc po reakcji dziewczyny na wzmiankę o tym, że może zostać Opętańcem.. Powinny okazać się jak najbardziej skuteczne.

Zanurzyłam dłoń, między poły sukni, gdzie między barwnym materiałem, zgrabnie przemyciłam bezdenną sakwę. Wyszeptałam parę sów, a wówczas w mej dłoni pojawiła się szklana fiolka, zabezpieczona i zwisająca ze srebrnego łańcuszka. W jej wnętrzu kryło się bezkształtne stworzenie, przypominające żywą smołę, na której pulsowały szkarłatne żyłki. Był to pasożyt, Anielskiej Klątwy, którego cześć udało mi się pochwycić. Jedyny w swoim rodzaju, gdyż został skażony moją własną krwią... przez to właśnie przemiana Saszy, nie przebiegła standardowo i zamiast cieszyć się nowymi skrzydłami, chłopak otrzymał w gratisie rogi, oraz dzikie spojrzenie oczu drapieżcy.
Pasożyt przeszedł mutację, dlatego nie chciałam, by się rozprzestrzenił. Wykorzystywałam go jednak do odnajdywania ludzi, świetnie spełniał się w roli tropiciela.
Okręciłam łańcuszek wokół palców, po czym zatrzymałam się parę kroków przed rozhisteryzowaną dziewczyną.
-To właśnie jeden z rodzajów pasożyta Anielskiej Klątwy.
Oznajmiłam ,wypuszczając fiolkę z dłoni, tak że ta zadyndała na łańcuszku, niemal na wysokości nosa dziewczyny. Pasożyt, wyczuwając obecność człowieka, zaczął szamotać się w szklanym naczyniu, robiąc wszystko by tylko móc wydostać się na zewnątrz. Właśnie po tym zachowaniu, miałam pewność, iż napotkana osoba jest człowiekiem....
-Gdyby się uwolnił, od razu rzuciłby się na ciebie, wlazł pod skórę i zagnieździł w ciele... Ciekawe czy tatuś, nadal by Cię przyjął, gdybyś stała się Opętańcem... Ale zapewne tak, choć może, zamiast ugościć Cię przy rodzinnym stole, znalazłby dla Ciebie własny... Zimny i metalowy, taki na jaki MORIA, posyła każdego, kto ma w sobie coś magicznego... mógłby bawić się w wycinanie Ci skrzydełek, i to bez końca... bo one zawsze odrastają...
Skoro nie wiedziała nic o prawach, jakimi rządziły się te światy, postanowiłam nieco ją wtajemniczyć. I chciałamby zapamiętała tę lekcję.
-A teraz dobrze Ci radzę, odejdź stąd... No, chyba że chcesz, by przydarzył się tu mały wypadek i fiolka wypadła mi z rąk...
Płomienie zdarzyły już niemal całkowicie strawić swą ofiarę, zmieniając dywan w czarne zgliszcza.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Salon Lunarny D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Salon Lunarny
Czw 28 Lis - 23:21
To było nieprzewidziane. Na tyle, że nie od razu Arcyksiążę zrozumiał słowa Seamair, która stwierdziła, że zrobi to z przyjemnością. O czym ta kobieta mówiła? Czy Rosarium, bądź Lynnette powiedzieli coś, co ta mogłaby wykonać i jeszcze przyozdobić z tego powodu twarz uśmiechem? Nie przypominał sobie niczego takiego.
W tej krótkiej chwili Lord Protektor był niczym grzesznik, który przygląda się wpadającym do jego domu Hiszpańskich inkwizytorów i przez fakt, że się ich nie spodziewał, nie potrafiący zrozumieć czego Ci ludzie tu szukają i czemu nie wytarli butów i po co im te mięciutkie poduszeczki.
Dopiero z chwilą, gdy Różana Czarownica postanowiła im wszystkim pokazać swoją pracę, niczym ornitolog wszędzie chodzący z walizką zawierającą martwe ptaki, na których może pokazać różnicę między jaskółką europejską, a afrykańską. Niezależnie od tego, czy wypada takie rzeczy nosić ze sobą.
W tej chwili Rosarium zrozumiał wszystko i odetchnął, gdy jego świat znów składał się z elementów, które do siebie pasowały, a nie jakimś koszmarnym poplątaniem wszelkich praw, płaszczyzn i oddziaływań, które łączyły się ze sobą w losowy sposób.
Jednocześnie upewnił się w przekonaniu, że decyzja, którą podjął była słuszna. Może nie z samego początku, lecz w końcu spojrzał w stronę Seamair i dostrzegł jej porozumiewawcze spojrzenie, na które tylko nieznacznie, wręcz niezauważalnie kiwnął głową. Wyglądała jakby wyczekiwała jego pozwolenia, może nie chciała trafić do lochu, bądź skończyć jak jego dywan w kilku dymiących się poczerniałych kawałkach leżących smutno na lazurowej posadzce jakiegoś salonu.
Skoro jednak wyczekiwała jego zgody, to nie planowała zapewne niczego, co mogłoby spotkać się ze sprzeciwem Arcyksięcia. Nie widział więc powodu, by jej nie pozwolić działać, szczególnie, że jego lisi duch - nieco już zniecierpliwiony - wciąż znajdował się w strategicznym miejscu tuż za plecami kobiety, która nie wiedząc o ataku nie mogłaby nawet pomyśleć o tym, by się przed nim bronić.
Ręką starał się odsunąć nieco dławiącego dymu od swoich ust. Spalony dywan nie pachniał ładnie. Co prawda zwłoki również nie pachną najlepiej, lecz wtedy płonący jest znacznie dalej, a miejsce dobrane tak, by wiatr zwiewał chmurę dymu i swąd w kierunku przeciwnym niż oglądający egzekucję.
Co najważniejsze jednak, przynajmniej dla samego Arcyksięcia - sytuacja przestała być zabawna. Wobec faktu, że jego służąca nienawidziła Stowarzyszenia Czarnej Róży, a pracująca dla niego Różana Czarownica była cyrkowcem i zagorzałym wrogiem MORII, to niezaprzeczalnie pozwolenie tej dwójce na dalszą wymianę zdań i podgrzewanie i tak napiętej atmosfery było dalekie od lekkiej i przyjemnej rozrywki, której Lord Protektor szukał w wolnej chwili.
To był czas, żeby rozgonić towarzystwo i pójść w swoją stronę - choć w przypadku Seamair będzie musiał jeszcze omówić list, nieszczęsne obowiązki potrafią napaść Arystokratę w chwili, gdy ten się ich najmniej spodziewa.
W międzyczasie Lynnette zdążyła teatralnie upaść na kolana obiecując przynoszenie herbaty i inne rzeczy, do których wszak była zobowiązana już z samego faktu, że ją uratował ze Stowarzyszenia i pozwolił jej chodzić bez ciężkich kajdan. Była jednak na tyle zabawna, że niespecjalnie przejmował się jej wybrykami - skoro były zupełnie nieszkodliwe.
Teraz jednak negatywne emocje po obu stronach mogły doprowadzić do konsekwencji, których Arcyksiążę nie chciał. Dlatego najpierw spojrzał na klęczącą Lynnette i tym razem w jego oczach nie dało się już dostrzec tej beztroskiej radości, która charakteryzowała oblicze Rosarium sprzed kilku chwil. O wiele bardziej przypominał teraz przywódcę Stowarzyszenia Czarnej Róży i Lorda Protektora, który nie lubi, gdy ktokolwiek się mu sprzeciwia.
Sięgnął ręką do jej głowy, lecz tym razem nie mogła liczyć na nic miłego. Chwycił jej rude włosy i pociągnął ją w górę, zmuszając do tego by wstała. Patrząc jej w oczy powiedział ze spokojem.
- Zacznij od tego, że zaczniesz słuchać moich poleceń. - Był od niej wyższy i nie miał problemu by pociągnąć nieco za mocno, z lekko uniesioną ręką sprawiając, że dziewczyna by nie odczuwać bólu związanego z byciem ciągniętą za włosy musiałaby stanąć na palcach. - Miałaś się zająć swoją dolegliwością, pozbądź się macek zanim obrazisz osoby, które mogą Ci dorobić skrzydła. - Mówił tutaj o sobie, który podjąłby ostateczną decyzję, czy o zajmującej się badaniami Seamair? Trudno było stwierdzić. - A słyszę, że mój gość bardzo chętnie dorobiłby Ci skrzydełek i wymienił się poglądami na temat MORII. - W końcu ją puścił cofając dłoń i chowając ją w kieszeni, a spojrzenie przenosząc powoli w stronę Seamair. Nim to uczynił zdążył jeszcze dodać:
- Zmykaj już. Przyniesiesz mi herbatę o dziewiętnastej, do mojego gabinetu. I pozbądź się tych macek do tego czasu. - Słyszał niewiele, nie wiedział czy dolegliwość wiążąca się z obecnością koszmarów, dość rzadka zresztą, może zostać uleczona. Wiedział, że nie jest zbyt groźna i zwykle sama ustępowała po kilku dniach. Mimo wszystko nie chciał, by w jego herbacie pływały jakieś macki pełne przyssawek i śluzu. Zdecydowanie nie było to coś, co Arcyksiążę pragnął znaleźć w filiżance pysznej herbaty.
- Seamair. - Powiedział, gdy jego oczy znalazły się już w miejscu, z którego mogły bez trudu oglądać twarz Różanej Czarownicy. Chciał upewnić się, że jego interpretacja zaistniałych okoliczności jest prawidłowa. Jeżeli tylko dostał jakikolwiek sygnał, że kobieta jest tym, za kogo ją ma kontynuował:
- Miałem okazję przeczytać Twój list w sprawie projektu Dedal i mam w tej sprawie kilka pytań oraz uwag. Jednak to zdecydowanie nie czas, ani nie miejsce by poruszać tak delikatne kwestie, które są sekretem Stowarzyszenia. - Samo pokazanie pasożyta nie było naruszeniem żadnej tajemnicy, jednak Rosarium nie chciał ryzykować, że ktoś mógłby ich podsłuchać. Wiedza o Anielskiej Klątwie, która siała postrach w szeregach MORII była bronią niezwykle cenną. Lepiej gdy wrogowie nie wiedzą o możliwościach, jakimi dysponujesz - wtedy nie są w stanie się przygotować.
- Przejdziemy na taras, tam będzie łatwiej rozmawiać. - Nim arcyksiążę wypowiedział te słowa kaszlnął dwukrotnie przez dym, który nie mogąc znaleźć ujścia przez otwarte okno wypełniał całe pomieszczenie wprowadzając może oniryczny nastrój, lecz jednocześnie utrudniając oddychanie.
Gdy tylko skończył mówić ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi, który dość sprawnie otworzył i znalazł się na tarasie biorąc głęboki wdech świeżego powietrza. Odwrócił się i oparł ramionami o balustradę czekając aż Różana Czarownica do niego dołączy.
Jednocześnie Rosarium przypomniał sobie o zaklęciu, którego zaczął się uczyć jeszcze w Różanej Wieży. Nie próbował jeszcze go użyć, jednak wobec niemocy Seamair mogło okazać się bardzo przydatne. Co prawda i tak nie zamierzał biec do niej, by jej dotykać i w ten sposób zablokować używanie przez nią magii, lecz sama możliwość otwierała całkiem interesujące perspektywy. Dlatego też jeżeli Czarownica podążyła za nim, to gdy tylko znalazła się na tarasie, Rosarium uśmiechnął się łagodnie, w końcu nie było już potrzeby, by unikać niechcianego konfliktu i powiedział:
- Mówiłaś, że nie możesz kontrolować tego ognia. Chciałbym się dowiedzieć więcej o twojej zdolności i o powodach, dla którego postanowiłaś zniszczyć ten niczemu niewinny dywan, którego jedynym grzechem jest to, że nieustannie daje się deptać. - O ile wcześniej był poważny i jego postawa wskazywała na to, że lepiej się mu nie sprzeciwiać, teraz Seamair mogłaby poczuć się nawet na tyle pewnie, by żartować - choć pewnie będzie na to zbyt poważna i przytłoczona sytuacją, w której się znajduje.

Nauka: 5 postów

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Salon Lunarny
Wto 3 Gru - 20:51
Pasożyt! Ciało Lynnette pełne już było paskudnych fioletowych plam, które lada moment zmienią się szpecące maski, a jeszcze miałaby mieć do tego skrzydła, co całkowicie uczyniłoby ją nieatrakcyjną w oczach Arcykcięcia! To nie tak, że zależało jej na zdaniu Agasharra w kswestii swojego wyglądu, ale ten wredny ropuch zdawał się lubić otaczać rzeczami tylko i wyłącznie ładnymi, a rudowłosa zdążyła się już przyzwyczaić do swojego łóżeczka w pałacu dla służby oraz tego, że pięć z dziesięciu posiłków, które jadła w ciągu dnia, składało się z czekolady.  
I chociaż naprawdę zależało jej na powrocie do świata ludzi, tak obawiała się, że po pobycie w Krainie Luster nie potrafiłaby się odnaleźć jako uczennica liceum, ukochane jeansy jeszcze długo nie byłyby w stanie zastąpić falbanek białego fartuszka, a podgrzewane panele w swoim komforcie i tak nie równałyby się z chłodem pałacowych marmurów. Cóż za ambiwalentne z niej stworzenie!
W milczeniu przyglądała się wyjętej przez Semair fiolce. Kto by pomyślał, że ta niepozorna bezkształtna masa, próbująca wyrwać  się ze szklanego więzienia, mogłaby zniszczyć całe jej życie! Z drugiej strony, czy "zniszczyć" było tu odpowiednim słowem? Służąc w pałacu miała okazję spotkać niejednego opętańca i oni wcale nie wydawali się być zdruzgotani. Z pewnością anielska klątwa wywróciła ich światy do góry nogami, ale ich nie zrujnowała.
Dlaczego nosisz ze sobą tego gluta? To w ogóle legalne? — prychnęła jak zwykle próbując robić dobrą minę do złej gry, co w wykonaniu Lynnette nader często przynosiło efekt odwrotny od zamierzonego. Powinna już dawno się nauczyć, że granie buntowniczki i tupanie nóżką, gdy coś nie szło po jej myśli, tylko przyniesie jej zgubę, ale nie potrafiła od tak pozbyć się tej paskudnej cechy swojego charakteru.
Puściła też mimo uszu cały opis ewentualnych zabiegów, jakie MORIA mogłaby na niej przeprowadzić. Przecież tata ją kochał i na pewno by do tego nie dopuścił! Poza tym, Tyk chyba nie pozwoliłby na to, żeby jego mała służka skończyła w ten sposób, prawda? Prawda...? Przeniosła wzrok na Arystokratę, w nadziei na odnalezienie u niego wsparcia, jednak zamiast tego poczuła ostre szarpnięcie za włosy, które zmusiło ją do wstania z podłogi.
"I Ty przeciwko mnie, Ty zdrajco zdradziecki!"
Jeśli Arcyksiążę spodziewał się pisku, czy jakiejkolwiek innej formy protestu, to na próżno. Cichy jęk, jaki wyrwał się z ust nastolatki, dalece odbiegał od dźwięku wyrażającego dyskomfort, aczkolwiek jeśli weźmie się pod uwagę jej zapłakaną twarz oraz spojrzenie, jakim właśnie uraczyła Rosarium — zupełnie jakby ten właśnie wymordował jej rodzinę, a następnie zjadł pierniczka, na którego miała ogromną ochotę — to można odebrać go właśnie w ten sposób.
Nienawidziła tego, jak Agasharr potrafił doprowadzić ją do porządku jednym słowem, czy też gestem. I nie chodziło tutaj o sam fakt kary za jej przewinienia, a to, że tak łatwo przychodziło mu poskramianie jej wewnętrznego bachora oraz stanu bezbronności, w jaki ją wpędzał. To z kolei rozniecało w Lynnette żar, który pragnął pochłonąć wszystko, co wiązało się z tym mężczyzną. Od nieszczęśliwej miłości gorsza jest chyba tylko ta, której ciągle się zaprzecza. Tak, jak dziewczyna robiła to teraz.
Uwolniona wydała z siebie jedynie ciche westchnienie. Rozczarowania, nie ulgi.
Tak jest. Mój... panie. — skłoniła się lekko i pośpiesznie opuściła salon.
Macki, tak? Cudownie. Gdzie złapała to paskudztwo? Pewnie od tego całego brzydala Ivora w skrzydle szpitalnym!

z/t

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Salon Lunarny Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Salon Lunarny
Sob 7 Gru - 0:45
Zapewne należało włożyć więcej wysiłku w maskowanie zadowolenia, jakie wypłynęło na moje oblicze, na widok tego jako została potraktowana rudowłosa. Rzecz jasna, cała ta pobłażliwość trwała zbyt długo, lecz ważne, że ostatecznie została potępiona.
Zielonooka była jak jedno z tych śmiesznych niewielkich stworzeń, które syczą, ujadają i szczerzą zęby licząc na to, iż zwiodą tym znacznie silniejszego od siebie przeciwnika. Ich uporem można było zachwycić się przez chwilę, nim do głosu nie wracała logika. A nie trzeba było się trudzić, by wiedzieć, jak w ostateczności skończą takie „stworzonka” w starciu z prawdziwym drapieżnikiem.

Dym w pomieszczeniu coraz bardziej gęstniał, a ja coraz dotkliwiej czułam zbliżającą się niemoc. Tylko duma i wściekłość, pozwalały mi zachować pion. Gdyby nie one, zapewne już chwilę temu, lepiej przyglądałabym się zgliszczom osnuwającym podłogę. Gdyby zaklęcie, zadziałało za sprawą inwokacji i było mi posłuszne... miałabym niemały powód do zadowolenia. Nie zmieniłam w proch, niczego poza tym jednym obiektem. A co ważniejsze to nie moja garderoba padła ofiarą pożogi, co miało miejsce kilkukrotnie na starcie mej nauki... W ostateczności, przed treningami, zaczęłam się przebierać w same halki czy starsze ze swych sukni, po to, by później nie zgrzytać zębami na myśl, iż właśnie puściłam z dymem, nową suknię, pelerynę, czy też inna cześć garderoby...
Teraz ucierpiał jedynie dół pięknej sukni, który oprószył popiołu. Sukno nabrało dzięki temu, dość intrygującej głębi, lecz wiedziałam, że przed powrotem do swego pałacyku, będę musiała jakoś to wyczyścić... w przeciwnym razie pewna marionetka oskarży mnie o herezję, oraz szereg innych zbrodni wymierzonych w kunszt jej drogocennej pracy. Doprawdy, nawet jeśli będę musiała uprać suknię w brzegu rzeki, to będzie to mniej męczące niż wysłuchiwanie jojczenia Sorena...

Z wyrazem triumfu, czającego się w głębi spojrzenia, odprowadziłam wzrokiem MORII-owskie nasienie, za którym właśnie zamknęły się potężne drzwi. Filka z pasożytem, ponownie znalazła się w bezpiecznym magicznym bezkresie, bezdennej sakwy. W tym samym czasie minął mnie Upiorny, wypowiadając ponownie moje miano. Delikatnie skinęłam głową, po czym zasłoniłam usta dłonią, starając się stłumić kaszlnięcie. Dym drapał w gardło i powoli sprawiał, iż w kącikach oczu zaczynały pojawiać się niechciane łzy.
Ruszyłam w ślad za mężczyzną, ponownie zastanawiając się, z kim tak naprawdę miałam do czynienia. Był kimś znaczącym, to było pewne. Starałam się przywołać wspomnienia dotyczące poznanych przeze mnie członków SCR, zajmujących się projektem Dedal. Fakt, iż większość, nosiła maski, nawet na terenie wieży (co i sama czyniłam) komplikował sprawę. Głos mężczyzny też rozwiewał zagadki jego tożsamości. Może był jednym z różanych Czarnoksiężników i wolał pracować nad projektem w pojedynkę? Byłam w stanie to zrozumieć.
Postać odziana w błękity zdarzyła już znaleźć się na tarasie, kiedy ja byłam dopiero w połowie drogi... Dopiero teraz w pełni poczułam ciężar magii oraz energii, jaką skradło mi zaklęcie. Każdy krok przychodził mi z trudem, jakby nagle moje zgrabne buty na obcasie, zostały podmienione na takie wykute z żelaza... Z kolei to, co miałam przed oczyma, zaczynało się z wolna zmieniać w coś przypominającego dzieło, początkującego impresjonisty... W dodatku owy malarz musiał znaleźć umiłowanie dla gotyku, ponieważ otoczenie z wolna poczęło czernieć...

Przez krótką chwilę, ciemność ogarnęła moją świadomość... ocknęłam się, jednak gdy usłyszałam dziwny trzask, po którym nastąpił nieprzyjemny ból głowy... Syknęłam przeciągle i przyłożyłam dłoń do skroni, jednocześnie sprawdziłam stan swojego rogu, gdyż i nim niewątpliwie uderzyłam o szklane tarasowe drzwi. Trzymałam się teraz wsparta o framugę, czując jak, moim ciałem targają drgawki. Mogłam tylko modlić się do Pani Losu, by ten nagły spadek formy został zignorowany przez mojego rozmówcę. Nie mogłam przecież stracić przytomności na więcej niż sekundę.. może pół? Przez chwilę przystanęłam, łapiąc w płuca haust czystego powietrza. W tej chwili pozazdrościła Hrabinie, bo i mnie przydałaby się magiczna drzemka. Gdy jednak przypomniałam sobie, gdzie miała zostać przetransportowana kobieta, szybko cofnęłam owo niewypowiedziane życzenie...

Gdy tylko znalazłam się na tarasie, zbliżyłam się, do najbliższego parapetu po to by w obecnej chwili spełnił funkcję ławki. Dopiero potem zauważyłam stolik oraz otaczające go krzesła, stojące kawałek dalej... Musiałam, odpocząć choć chwilę, jeśli nie miało dojść do ponownej wycieczki w nieświadomość. Mdlenie przy kimś, obcym... nawet będącym członkiem Stowarzyszenia, zdecydowanie nie królowało na liście moich marzeń. Doznałam też obawy, iż przez tę chwilę zdarzyłam podtruć się dymem... na to przynajmniej wskazywało moje zachowanie, kiedy to bez większego przekąsu zaczęłam odpowiadać na zadane mi pytanie.
-To nie moc, to zaklęcie.... którego uczę się od niedawna. Jestem aktualnie na dość grząskim gruncie, jeśli chodzi o jego opanowanie. Na tym etapie występuje wiele komplikacji.... takich jak właśnie problemy z kontrolą ognia, czy też samozapłon... Zaklęcie ma związek z emocjami... te po części są dla niego paliwem... t-to dlatego stało się, jak się stało... w pewnych sytuacjach, ciężko powściągnąć... ognisty temperament.
Uśmiechnęłam się niepewnie, lecz moją twarz szybko przeszył grymas bólu. Ponownie przytknęłam dłoń do skroni, starając się delikatnie rozmasować, pulsujące bólem miejsce. Zdecydowanie zostanie mi po tym guz. Tyle dobrego, że przez przypadek nie rozbiłam rogiem, szyby, wydłużając listę szkód, jakich tu przysporzyłam. Przez tę myśl oraz unoszący się w powietrzu swąd spalenizny, który z całą pewnością dało się też wyczuć w dalszej części pałacu... ogarnęła mnie nienaturalna wesołość. Gdy pomyślałam, co może mi grozić, za tą zabawę w podpalacza.... przypomniałam sobie o historii, jaką uraczył mnie woźnica w drodze do pałacu.
-W drodze tutaj uraczono mnie ciekawą historią... Wiedziałeś, że Arcyksiążę z jakiegoś względu umiłował sobie lisy... podobno ich populacja w pałacowych ogrodach wzrosła, od kiedy opracował nową formę kary albo tortury... Mówi się, że w zależności od popełnionego uchybienia, zmienia swych poddanych czy też gości w lisy właśnie. Wyroki wahają się od kilku dni, do nawet lat. Jak sądzisz... Ile przypada za puszczenie z dymem dywanu, ” napaść na służkę” oraz potencjalne ”rzucanie uroków” ?


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach