Zimowa Świątynia

Tyk
Gif :
Zimowa Świątynia  D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Zimowa Świątynia
Czw 5 Gru - 23:40


Zimowa Świątynia

Goście zaproszeni przez Arcyksięcia Rosarium na bal musieli przebyć drewniany most, z którego nie byli w stanie dojrzeć niczego, co zwiastowałoby bal. Gdy jednak tylko ich nogi miały przekroczyć granicę pomiędzy kamienną ścieżką, a deskami mostu trafiali prosto do korytarza prowadzącego do Sali Balowej Zimowej Świątyni.
Z początku mogłoby się im jednak zdawać, że już trafili na bal. Rozstawione wszędzie wokół lodowe rzeźby tańczących mogły ich zmylić. Do detali przyłożono niezwykłą wręcz uwagę, toteż bez trudu dało się odróżnić kapelusznika od kogoś, kto na głowie po prostu miał kapelusz, widać było rogi upiornych, czy uszy oraz ogony Dachowców. Patrząc na ich twarze, na perfekcyjność odwzorowania także niedoskonałości Lustrzan można było zadać sobie pytanie, czy to rzeczywiście są jedynie lodowe rzeźby, czy może żywe istoty, które za sprawą jakiejś dziwnej, mrocznej magii zostali zmienieni w lód by uświetnić teraz pierwsze chwilę na arcyksiążęcym balu. Zresztą rozmiary korytarza prowadzącego do sali balowej również mogły zmylić gości.
To jednak dopiero w kolejnym pomieszczeniu znajdowała się sala balowa. Ogromna o białych ścianach zdobionych płaskorzeźbami przedstawiającymi zapomniane już dziś wydarzenia z podboju sprzed eonów. Dla bawiących się gości sceny te mogą nie mieć żadnego znaczenia, być tylko ładną dekoracją, choć uważny dojrzy kilka sztandarów i herbów wciąż używanych przez wielkich Krainy Luster. Zmęczeni mogli poszukać odpoczynku na wyłożonych szarymi poduszkami kamiennych ławach, ustawionych przy ścianach na poziomie parkietu lub wyżej – na podpieranym błękitnymi kolumnami piętrze, skąd można było dobrze widzieć tańczących na parkiecie. Nad głowami dojrzeć można z kolei kopułę, która niby będąc przeźroczystą, ukazywała gościom nocne niebo. Tylko co uważniejszy dostrzeże, że układ gwiazd jest inny niż ten, który widzieli na drewnianym moście. Mniej spostrzegawczy rzekliby, że budynek nie ma dachu i spoglądają w niebo. Szczególnie, że mogli dojrzeć sypiący śnieg, którego świecące jasnym światłem płatki znikały około trzech metrów nad ziemią, dzięki czemu rozświetlały dokładnie każdy zakamarek pomieszczenia. Stojący na piętrze mogliby nawet próbować je łapać, lecz stwierdziwszy, że te są ciepłe, nie zdążyliby zrobić nic więcej, gdyż magiczne śnieżynki zniknęłyby natychmiast zetknąwszy się z ich ciałem.
Prowadzące na piętro okazałe schody znajdujące się naprzeciw wejścia były jednocześnie wejściem do tej części sali balowej, która została zamknięta dla gości i tylko Arcyksiążę oraz ludzie przez niego upoważnieni mogli tam wkroczyć. Jako jednak, że Zimowa Świątynia powstała na planie płatku śniegu, to pozostało jeszcze czworo innych dróg, którymi można podążyć. Dwie z nich, znajdujące się po lewej stronie prowadziły do atrakcji przygotowanych z okazji balu i tymi należy zająć się najpierw.
Bliżej głównych schodów znajdowały się też spiralne schody prowadzące zarówno w dół, jak i do góry. Pierwsza ze ścieżek prowadziła do ukrytych pod Zimową Świątynią antycznych ruin, prawdziwego Labiryntu gdzie znudzeni sielanką goście mogli sprawdzić swoje siły i spróbować dotrzeć do skrytego w podziemiach Koszmaru, by wypędzić go z tego świata. Droga do góry pozwalała natomiast na przykład wyrównać rachunki: wyzwać kogoś na pojedynek i zmierzyć się z nim na Arenie znajdującej się na szczycie kopuły Zimowej Świątyni. Na straży spirali można było dostrzec lodowego gargulca uzbrojonego w halabardę, który zapytany odpowiadał na pytania gości dotyczące strzeżonego przez niego przejścia. Ten jednak, kto będzie niepokoił gwardzistę innymi sprawami będzie musiał liczyć się z tym, że czaszkę jego niechybna czeka spotkanie z ostrzem halabardy. Wyjątkowo drażliwy to bowiem typ, który nienawidzi, gdy coś przeszkadza mu wykonywać jego pracę.
Komnata bliżej wejścia prowadzi na okalające świątynię Błonia, gdzie w konkursach da się zdobyć nagrody. Jako jednak, że ich organizatorzy rzadko kłopotali się, by wozić ze sobą cenne łupy, to zawarli umowę z sir Vileasem Gwinpinem, który w swoim okazałym wozie stojącym przy przejściu na błonia ma wszystko czego arcyksiążęcy goście mogliby zamarzyć jako nagrodę za ich trudy! Jeśli czegoś nie ma, to na pewno trzyma to w tajemniczym pokoju, do którego dostać się można przez klapę w podłodze jego ruchomego domu. Gwinpin wymienia srebrne monety zdobione połyskującą błękitem różą na wybrane nagrody. I niech was nie zmyli jego śmieszny chód, niejeden już próbował go okraść, zabrać coś z wozu pełnego wspaniałości i uciec, lecz żaden nie wyszedł z tego cało.
Po prawej stronie sali balowej, bliżej głównych schodów, znajduje się droga, którą dotrzeć można do spokojnego jeziora, gdyby ktoś zmęczony hałasem chciał nieco odetchnąć na świeżym powietrzu. Minąwszy salę zdobioną lodowymi mackami i przechodząc przez drzwi uformowane niby wielkie oko dostać się można było na nadbrzeże, gdzie czekały już łódki. I zadać można sobie pytanie jak przewrotny musiał być projektant Zimowej Świątyni, by do najspokojniejszego zakątka całego kompleksu prowadziła droga prosto przez spojrzenie krakena? Może właśnie o to chodziło, by odstraszyć tych, co zbyt wcześniej wydają sądy, oceniają bez namysłu, zawierzając powierzchownej obserwacji?
I zawieść się może ten, kto w ostatniej z komnat poszukuje drogi. Tym razem to tylko coś na wzór jadalni, gdzie ustawiono różnorakie stoły, by goście, gdy zgłodnieją po całej nocy tańca, mogli usiąść wygodnie i wybrać jakieś danie. Talerze na stołach były bowiem magiczne, wystarczyło dotknięcie palca i myśli o tym co zjeść ma się ochotę, a w kilka chwil danie pojawiło się na talerzu, a obok niego sztućce odpowiednie. Talerz mógł także sam się umyć, gdy dotknąwszy go pomyślało się nic, o czym chodzący po sali kelnerzy-instruktorzy kilkukrotnie przypominali, by komuś zupa w pół jedzenia nie wyparowała.




Ostatnio zmieniony przez Tyk dnia Sro 25 Mar - 0:38, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Zimowa Świątynia
Sob 11 Sty - 0:58
Esmé de Chardonnay wkroczyła na powrót do sali balowej, zastanawiając się czy zamiast hrabiny nie lepiej było zostać księżną. Godząc się na pierwszy z brzegu pomysł bielaka nie przypuszczała wtedy, że tytuł będzie coś dla niej znaczył. Towarzysząc w zamierzchłych czasach Irvette (kiedy przestała ją nazywać „panienką”, pozostawiając tylko imię, ledwo wzbudzające dawne uczucia?) zdawała sobie sprawę z istoty hierarchii, tytulatury i struktury Upiornych i innych arystokratów, nie odczuła jej nigdy jednak na własnej skórze. A teraz mości panowie potrafili patrzeć na nią jak na mieszczkę tylko dlatego, że „hrabina” leżała w połowie drogi między pospolitym lordem a księciem, jak nazywała siebie samego każda męska głowa rodziny, ile ta rodzina ziemi by nie posiadała i jak duża (a raczej niewielka) by nie była. I na nic dokonania czy zasługi. Nawet bycie prawą ręką Arcyksięcia nie chroniło jej przed pomniejszającymi spojrzeniami. Uniosła brodę wyżej, jakby w manifeście hardości, choć przecież pora była jeszcze zbyt wczesna, by ktokolwiek ją tu widział – właśnie skończyła sprawdzać bezpieczeństwo Areny. Z niechęcią przyznała, że musi się jeszcze wiele nauczyć – w tym, że uciekając od relacji szlachta–pospólstwo można wpaść po pas w lepkie błocko w zakresie Ważny i Ważniejszy arystokrata i nie będzie to wcale wyjątek od reguły. Społeczeństwo szuka zależności, próbuje wyznaczać kto jest słaby i można na nim pokazać swoją własną moc, a kogo się bać i lepiej nie zachodzić mu za skórę. Od zawsze próbowano ustalać taką kolej rzeczy – bo była wygodna, przewidywalna i nie wymagała wkładania zbyt dużego wysiłku w zrozumienie reguł tej Gry. A większość możnych brały mdłości gdy musieli choćby pokusić się o empatyzowanie, szczególnie z tymi gorzej sytuowanymi czy urodzonymi. Sądziła, że ucieknie od rasizmu kryjąc się między istotami, które podobno go nie potrzebowały, bo były zbyt potężne na owe drobnostki. A to ci niespodzianka.
Dzisiejszy Bal będzie idealnym tego przykładem. Służba pałacowa będzie się dwoić i troić, by zapewnić wszystkim gościom równe atrakcje i dostatki, zaś Upiorni i arystokraci innych ras będą się puszyć w swoim towarzystwie, teatralnie wzdychając i narzekając na obecność motłochu pośród nich. Wiedziała, że Agasharr oddzielił część sali od ogólnodostępnego parkietu – tu wystarczyło spojrzeć za siebie, w kierunku szerokich, eleganckich schodów prowadzących na podwyższenie – jednak nie miała czasu zapytać go czemu dokładnie będzie służyć owo rozdzielenie. Musiała ruszyć na powrót do Różanego Pałacu, by jeszcze raz przejrzeć listy gości – ci pozakreślani kolorowym atramentem będą mieli przyjemność rozmowy z hrabiną. Najczęściej o interesach. Musiała też rozmówić się z przybyłymi dzień wcześniej agentami Pajęczyny, którzy porozrzucani będą po całym Balu. Strażnicy z pewnością zapewnią wszystkim bezpieczeństwo, Esmé jednak (i Opal) interesowało inne bezpieczeństwo, które zdobywało się poprzez informacje.
Omiotła spojrzeniem całe kolosalne pomieszczenie, podest dla orkiestry, wiele odrzwi prowadzących na zewnątrz i jak zawsze liczyła potencjalne drogi ewakuacji, wąskie gardła w ciągach komunikacyjnych i ciemne zakamarki tworzone poprzez wnoszone właśnie ławy, stoły i postumenty, istniejące samodzielnie w cieniu błękitu kolumn i na schodkach prowadzących na wspierane przez nie balkony. W innym życiu cieszyłby ją tłum, tłok i możliwość zniknięcia w ciżbie – jak to miało miejsce mniej niż trzy lata temu, na innym balu. W tej chwili z tego samego powodu nie przestawała się zamartwiać. Najlepszym sposobem byłaby dla niej blokada wszelkiej dostępnej magii i selekcja gości. Tak, powiedziała to na głos do Agasharra – blokada magii w krainie napędzanej magią. Nic dziwnego, że jeno spojrzał na nią z tym pobłażliwym uśmiechem, który doprowadzał ją do białej gorączki. Jak nigdy żałowała wtedy, że obowiązki nie pozwoliły jej dokończyć nauki zaklęcia–tarczy ochronnej. Tyle dobrego, że te szalone lisy w otoczeniu Rosarium były zawsze gotowe do reakcji. Esmé ruszyła poprzez wyjście na Błonia, gotowa uznać przygotowania Zimowej Świątyni za niemal ukończone. Gdy dopnie też na ostatni guzik wszystkie swoje zobowiązania, będzie mogła wreszcie pomyśleć o przyjemnym obowiązku jakim było kolejne wieczorne kakao z Alicją.

~ ~ ~

A teraz stała sobie tutaj, u podnóża tych szerokich, monumentalnych schodów, trzymając urękawiczoną dłoń w zgięciu łokcia Agasharra i uśmiechając się łagodnie. Szczerze mówiąc, chyba jeszcze nigdy nie stała tak blisko niego przez tak długi okres czasu. (Nie liczyła dwukrotnej próby zabójstwa z zamierzchłych czasów oraz kilkukrotnego wylądowania w na łóżku w chwilach, gdy udowadniała mu, jak bardzo bezbronny jest i o ile bardziej powinien o to sławetne bezpieczeństwo dbać. Tak naprawdę pewnie nie mogła znieść myśli, że jej się nie powiodło, a ktoś inny zdołał go pozbawić tego wypełnionego nudą i marazmem życia.) Nie to jednak było najgorsze: ani jego obecność obok, ani konieczność utrzymywania pogodnego wyrazu twarzy, gdy pozdrawiała poddanych (każdy, kto tu przyszedł mimowolnie uznawał się za protegowanego Lorda Protektora lub za kandydata nań), ani ilość biżuterii, którą przywdziała na dzisiejszą okazję, ani nawet podkreślony przez warstwy materiału ciążowy brzuszek.
(Zwiewna karmelowa suknia w kształcie dzwonka kwiatu, z warstwami–płatkami szeroko unoszącymi się w powietrzu za sprawą zaklętej kolii, odkrywała jej szczupłe kostki prezentując welurowe, magiczne buty na niewidzialnym obcasie, przez co wyglądała jakby cały czas chodziła na placach, jak baletnica. Dekolt miał kształt serduszka, podkreślając bogatą, pełną kryształów kolię zapiętą na szyi, mieniące się drobinki w uszach i pierścienie połączone z bransoletkami błyszczącymi łańcuszkami, które to rekompensowały prostą, niemal nierzucającą się w oczy suknię. O ile lewitujący na metr dookoła materiał można uznać za „nierzucający się w oczy”. Tak więc obecnie nadgarstek Esmé spoczywał w łokciu mężczyzny, a krawędzie sukienki z prawej strony nieustannie, niestrudzenie muskały materiał jego spodni i marynarki. Nie przeszkadzały jej też (prawie) ufryzowane w sztywne, spływające po plecach fale włosy w kolorze księżycowego światła czy błyszczący diadem arcyksiążęcy, podobnie jak i reszta jej biżuterii jakby jarzący się własnym światłem.
Nie, zasadniczym problemem Esmé był całokształt tej kuriozalnej sytuacji. Sięgała Agasharrowi ledwie do ramienia i aktualnie nosiła szaty i uroczą twarz Rozaliny Rosarium. Nie wspominając, że musiała się jak arcyksiężna zachowywać i wysławiać, skoro właśnie odgrywała ją przed całą Krainą Luster.


Ostatnio zmieniony przez Soph dnia Nie 12 Sty - 17:06, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Violet Ni’ur
Gif :
Zimowa Świątynia  88eda4a0673c5c533004f119182a3b92
Godność :
Violet Ni’ur
Wiek :
25 lat
Rasa :
Lisiczka
Wzrost / Waga :
168 cm i 55 kg
Znaki szczególne :
Białe lisie uszka i długi oraz puchaty lisi ogon
Pod ręką :
Sztylet
Broń :
Pazury, sztylet
Zawód :
Służka
Stan zdrowia :
Doskonały
https://spectrofobia.forumpolish.com/t557-violet-ni-ur#4459 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1170-violet-niur
Violet Ni’urDachowiec z Wysp Księżycowych
Dachowiec z Wysp Księżycowych
Re: Zimowa Świątynia
Sob 11 Sty - 17:20
Młoda Ni’ur nie mogła się doczekać Balu od kiedy się tylko o nim dowiedziała! Będzie to pierwsza uroczystość, w której weźmie udział pod panowaniem Arcyksięcia oraz w ogóle w Krainie Luster. Żeby tego było mało, pan Rosarium pozwolił na wielkie swobody dla niej, więc mogła swobodnie przechadzać się po lokacjach. Dostała nawet pozwolenie, by z każdym gościem móc porozmawiać, jeśli on wyrażą takie chęci! Była bardziej niż zachwycona. Armir również otrzymał takie swobody, więc kobieta była bardziej niż pewna, że pójdzie szukać jakiś przyjaciół. Kochał swoją siostrę, jednak nie mógł tylko z nią spędzać czasu. Tak samo ona z nim, dlatego umówili się, że na czas balu ograniczą ze sobą kontakty i skupią się na sobie. Jedynie przybędą razem, a potem się rozstaną i zgubią w tłumie obcych twarzy.
Lisica, by nie zawieźć oczekiwań swojego Pana (w końcu musi wspaniale się prezentować, by móc być jego dumą i chlubą) postanowiła wybrać suknię, którą otrzymała w podarku od swoich starych panów, gdy opuszczała Wyspy. Już w pierwszej chwili, kiedy ją ujrzała, wiedziała, że ubierze ją na naprawdę ważną okazję, bowiem taki pięknem się odznaczała. Suknia była śnieżnobiała ze srebrnymi i złotymi zdobieniami. Góra składała się przepięknego, błyszczącego gorsetu z wyraźnym zaznaczeniem i wycięciem na eksponowany dekolt. Gorset ten obszyty był srebrno-złotymi nitkami, które tworzyły piękne wzory. Rękawy sukni zrobione były z delikatnej jasnej siateczki, ozdobione wyhaftowanymi kwiecistymi wzorami. Zaczynały się one w dolnej części ramion. Kończyły się kilka milimetrów za nadgarstkami. Żadna część pleców nie pozostawała odsłonięta – cieniutka peleryna przymocowana była do ozdobnej haftowanego materiału w taki sposób, że niemalże nie można było odróżnić, który srebrno-złoty skrawek sukni jej kawałkiem jej tylnej części, a który już podtrzymuje pelerynę. Była ona śnieżnobiała, również błyszcząca, jakby obsypana brokatem. U jej dołu, znajdowało się kilka srebrnych oraz złotych piórek. Ciągnęła się ona po ziemi, tworząc w ten sposób wspaniały, niby ptasi ogon.
Dolna część kreacji była lekko rozkloszowana, sięgała samego podłoża, trochę dłuższa z tyłu. Materiał z jakiej była zrobiona był delikatny, całkowicie biały. Nie błyszczał się już niczym. Jedyne przykuwające wzrok elementy dołu to kilka kwiecistych złoto-srebrnych wzorów, głownie kwiatowych.
Włosy miała związane w niskiego, grubego koka, przypominającego plątaninę warkoczy. Kilka pasemek z przodu głowy oraz grzywka były pozostawione luźno, jednak dało się zobaczyć, że są one (zwłaszcza luźne pasemka) lekko falowane. Całość fryzury dopełnił srebrzysty grzebyk z białymi i złotymi piórkami, wetknięty po lewej stronie koka. Lisie uszy z kolei, choć nie miały żadnych kolczyków, zostały posypane białym brokatem, dzięki czemu ślicznie się mieniły.
Violet na szyi miała krótki oraz bardzo delikatny wstążko-podobny łańcuszek z przywieszką w kształcie różyczki. W jej wnętrzu znajdował się mały, acz połyskujący diamencik. Przypominało to rodzaj wyszukanej i dyskretnej obróżki. Na buty z kolei wybrała nic innego jak śliczne oraz delikatne białe czółenka z przyjemnym połyskiem, które  przepasane były dwoma krzyżującymi się paskami, dzięki czemu ostatecznie zapinano je na wysokości kostki.
Całość stroju prezentowała się bogato, lecz nieprzesadnie. Biała suknia idealnie podkreślała lisie atrybuty Dachowca, jej samej nadając również klasy i wyraźnie pokazując innym, iż jest jednym z piękniejszych kwiatów na tym balu. Niesamowity efekt potęgowała również magia zaklęta w sukni: dzięki niej, za każdym razem, gdy Lisica w jakikolwiek sposób się poruszyła, w powietrze wlatywały migoczące płatki śniegu, które znikały po kilku chwilach samoistnie. Dało się wyczuć od nich chłód, lecz znikały zbyt szybko, by przekonać się czy faktycznie są zimne. Na odzienie wierzchnie, Ni’ur wybrała puchate biało-szare futro do pasa. Było ono zapinane z przodu na guziki, z rękawami dłuższymi niż jej ręce oraz głębokimi kieszeniami po bokach.
Żeby tego było mało, lisica postanowiła się pomalować. Czarną kredką podkreśliła iskrzące oczy o głębokiej niebieskiej brawie oraz wytuszowała jasne rzęsy, które teraz stały się ciemniejsze i grubsze. Użyła ciepłego odcienia beżowego do pomalowania powiek i srebrnych drobinek, które nałożyła przy wewnętrznych kącikach oczy, a złote: na zewnętrzne. Usta wymalowała delikatną, różową szminką, która tylko podkreśliła jej mięsiste wargi.
Postanowiła się również porządnie wyperfumować, by jej zapach był nic, a przyjemnym. Jej perfumy nie pachniały jednak jak kwiaty, tak jak wiele osób mogło by się spodziewać (bardzo lubiła kompozycje kwiatowe oraz często ich używała), a kokos i piżmo.
Tak też gotowa, młoda lisica udała się na spotkanie ze swoim bratem, a potem wybrali się do Zimowej Świątyni. Rodzeństwo napajało się widokami, jakie przyszło im zobaczyć, gdy znaleźli się w głębi korytarza i chociaż zachowali w sobie całą masę godności – tylko ciekawsko spoglądali na wspaniałe rzeźby tak realistyczne, że Violet przez kilka chwil miała wrażenie, że to pozostali goście! - To wyraźnie można było zobaczyć, jak bardzo są zachwyceni tym miejscem. Blondynka nawet postanowiła się przekonać, czy aby na pewno ma do czynienia z rzeźbami. Niby przypadkiem dotknęła jednej z kobiet z wielkimi skrzydłami na placach, upewniła się, że nie są to żywe istoty, które tylko udają dzieła sztuki, by później (może jak zjawi się więcej gości) nagle „ożyć” i zacząć wspaniałe pokazy tańców oraz rozbawić przybyłych. Dachowiec, mimo pewnego rodzaju zawodu – wyobraziła sobie odrobinę za dużo – była oczarowana wystrojem, gamą kosztowności i elegancją, która wprost biła z każdego zakamarka.
Dwa lisy skłoniły się głęboko przed ich Panem, który witał gości. Armir położył prawą dłoń na piersi i zamknął oczy przy tym z całym szacunkiem do Pana Rosarium. Violet z kolei złapała poły sukni, cofnęła prawą nogę, wykonując głęboki skłon.
- Jeszcze raz, bardzo dziękujemy za możliwość wzięci udziału w balu - podziękowała za nich dwoje i jeśli Lord Protektorat zatrzymał ją na pogawędkę, to z nim porozmawiała, a jeśli nie: ruszyła dalej.
Szczęka jednak jej opadła, kiedy wkroczyła do Sali Balowej. To nawet nie sama sala wywołała w niej taką reakcję, a sufit! Migoczące gwiazdy, tak wyraźne, jakby było na wyciągnięcie ręki kogoś, kto mógłby wzbić się w przestworza na kilkanaście metrów. Migoczące płatki śniegu, delikatnie spadały, niby to na gości, jednak znikały kilka metrów nad podłogą. Niebieskooka miała chęć złapać je w swoje łapki, te śliczne, drobne śnieżynki i przekonać się czy są one tak samo niemożliwe do złapania ja te jej, które podążają za każdym ruchem służki.
Po tym, jak Armir trzepnął ją ogonem w rękę – Ni’ur się zreflektowała i od razu odsunęła się z wejścia, które nieświadomie zablokowała. Skłoniła się nisko z przeprosinami do  wchodzących na salę i ruszyła dalej, by móc podziwiać i skupiać się na tych wszystkich wystrojonych osobach.


Ostatnio zmieniony przez Violet Ni’ur dnia Nie 12 Sty - 20:07, w całości zmieniany 1 raz


Snowy white fox of the Arctic,
was it your brush-like tail
that sprayed snow, like crystal sparks,
adorning the dark sky with a shimmering veil?
A beautiful blaze of auroral displays

Zimowa Świątynia  29bf52224b08a0d95f5956e79c9cc172
#87cefa
x x x x x

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Sob 11 Sty - 23:30
Dwa powody wyciągnęły kotowatego z jego potulnego, leniwego legowiska. Dobre jadło, brak poważniejszego zajęcia na ten moment i trzeci powód - zacne towarzystwo. Dlaczego zacne, choć rzadko kiedy wypowiadał się o kimś dobrze na głos? To już długa historia, niepisana zresztą. Jeszcze.
Ubrany nader elegancko jak na dachowca przystało. Cały garnitur koloru ciemnej zieleni, a pod nią wyraźnie szło dostrzec koszulę o barwie ciemnej purpury. W komplecie stawiał proste i dumne kroki w czarnych mokasynach, a w kieszeni przy sercu włożoną miał czerwoną różę. Dodatkowo kołnierz koszuli postawiony bardziej do góry niż była taka potrzeba, włosy przylizane i ułożone elegancko, aż wreszcie na twarzy wyraźnie malujący się nikczemny uśmieszek.
Szedł ramię w ramię ze swoją wspólniczką, Raven Black. Jako że ona otrzymała zaproszenie na to wszystko, robił za osobę towarzyszącą w tegoroczne święta, uroczystość, bal czy licho tam wie co się tu odgrywało. Dla pewności poprawił włosy, po czym wyciągnął ugiętą rękę przed siebie, by kotowata mogła się złapać jak tylko zaczęli przemierzać drewniany most.
- Końca nie widać. Nie wspominając już o tym przeklętym mrozie. Brrr!
Zatelepało nim z zimna. Mógł na spokojnie dopisać to do listy niechcianych i nielubianych rzeczy. Mróz. Przyjrzał się ukradkiem kobiecie jeszcze zanim wdrożyli się w klimat tegorocznego balu.
- Świetnie się prezentujesz. Nie sądziłem, że uderzysz z przybyciem na bal właśnie do mnie.
Choć nie miał wglądu na to co Queen miała w tym momencie na sobie, a przynajmniej na razie. Rozglądał się uważnie, dostrzegając wokół lodowe figury istot wszelakiej maści. Wszystko to wyglądało zastanawiająco, zupełnie jakby to nie były figury w pierwotnej postaci. Cóż, dopóki nie chodziło o skórę dachowca tak daleko w nosie miał gdybania na temat autentyczności i "żywości" ów rzeźb.
- Widocznie jury nie byli zadowoleni z ich występu - zażartował.
Chwilowo nie wykazywał się większą rozmownością, a jedynie pokusił się o przyśpieszenie kroku, by jak najszybciej znaleźć się w ciepłym miejscu. Na ich drodze pojawił się jednak upiorny arystokrata. Okazało się, iż to nikt inny jak sam Lord Protektor Krainy Luster. O takich osobliwościach nie sposób nie usłyszeć, a ten witał w tym momencie nowo przybyłych.
Skinął lekko głową, robiąc przy tym niezgrabny ukłon w geście przywitania. Etykieta i maniery nie leżały mu w zawodzie, lecz z czasem zaczynał nadrabiać i takie zaległości.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Nie 12 Sty - 9:38
Pojawił się i on, w czarnej kamizelce nałożonej na śnieżnobiałą koszulę tudzież czarnych pantalonach. Przed wycieczką planował włożenie fioletowego kwiatu astru do butonierki po lewej stronie piersi, dokładnie w miejscu, w którym powinno znajdować się jego serce - ku jego zaskoczeniu, problem został rozwiązany przez jednego z jego nowych towarzyszy. Jako że to w zasadzie Termomerys zaproponował mu to wszystko, pozwolił niewielkiemu jeszcze Alacowi na podróżowanie w kieszeni na piersi, skąd bestia z ciekawością wystawiała kwitnącą główkę - w tenże sposób jego strój został wzbogacony o kwietny, choć nieco zbyt ruchliwy, akcencik. Marvolaeth, spokojniejszy i mniej chętny do interakcji z ludźmi niż kolega, siedział za to w kieszeni spodni Marionetki, w której zresztą już ledwie się mieścił. Pink wyjątkowo nie miał przy sobie torby, w której nosił na ogół szkicownik i ołówki (niekiedy również parkę swoich bestyjek) - i czuł się nieco dziwnie, nie mając obciążoną nią ramion. Nie powstrzymał się, mimo to, od zabrania ze sobą szkicownika - istnym cudem zdołał zmieścić go (oraz kilka ołówków) w drugiej kieszeni. Kto wie, może jego rysunki ozdobią kiedyś jakąś kronikę?
Tak czy inaczej teraz szedł, zgrabnie mieszając się z tłumem zdążającym do Zimowej Świątyni. Jako osoba bardzo niska i drobna, nie mógł zapewnić Termomerysowi widoku innego, niż na ramiona przeciętnego gościa, co wydawało się nie przeszkadzać zwierzakowi w najmniejszym stopniu - z zainteresowaniem przyglądał się wytwornym sukniom obecnych na balu kobiet oraz frakom i surdutom mężczyzn, niekiedy telepatycznie wymieniając z lawendowowłosym jakieś uwagi. Marwolaeth natomiast oczekiwał chwili, w której tłum nieco zelżeje. Nie lubił przeciskać się przez ciżbę ludzi, lubił za yo otwarte przestrzenie.
Kiedy cała wesoła gromadka dotarła przed Arcyksięcia, którego swoją drogą Pink widział po raz pierwszy w życiu z bliska, Marionetka skłoniła się przed nim lekko, natomiast Termomerys z radością - co mogło wywołać niejakie zaskoczenie w stojących nieopodal gościach myślących nadal, że bestia była wyłącznie zwyczajną ozdobą - wyciągnął przed siebie łapkę, by przekazać mu telepatyczne pozdrowienie (nieco zaniepokojony tym faktem Pinkerton miał się później dowiedzieć, że było to pozdrowienie wyjątkowo wytworne i ujęte w piękne, uprzejme słowa, acz to nie należy już do historii). Ogrodnik zatem szedł przez Zimową Świątynię, rozglądając się na boki i próbując zapamiętać wszystkie te cudowności rozpościerające się przed fiołkowymi oczyma.

Powrót do góry Go down





Queen
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Raven Black
Wiek :
Wygląda na dwadzieścia parę
Rasa :
Kotostrach
Wzrost / Waga :
160 cm | 50kg
Znaki szczególne :
Blizna na prawym policzku, kocie uszy i puszysty (jak u persa) ogon
Pod ręką :
Bursztynowy kompas (w kieszeni spódnicy), zapałki i zapalniczki, noże (przypięte specjalnymi pasami do ud)
Broń :
Noże, spluwy, pazurki
Zawód :
Średniej klasy szlachcianka
Stan zdrowia :
Wyśmienity
https://spectrofobia.forumpolish.com/t306-queen
QueenNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Nie 12 Sty - 19:35
Długimi godzinami szykowała się na ten bal. Brała kąpiele w aromatycznych olejkach, by jej skóra była gładka, jedwabista i pachnąca. We włosy wcierała odżywi i inne pachnidła, które sprawiły, że stały się one wyjątkowo mocne, o zdrowym połysku oraz przyjemne woni, niby to lata. Wymalowała się, starannie podkreślając oczy kredką, dobrze tuszując rzęsy i malując powieki niebiesko-różowymi cieniami. Usta podkreśliła mocną, purpurową szminką.  
Na swoją suknię wybrała jedną z nowszych, specjalnie szytych w Świecie Ludzi. Była ona kruczoczarna, choć nie brakowało jej kilkunastu srebrnych elementów. Materiał, z której została zrobiona był lekki, cienki, acz trzymał ciepło wytwarzane przez jej ciało w sposób wystarczający. Była  długa do samej ziemi – jej tył ciągnął się odrobinę za albinoską. Na lewym boku znajdował się srebrny wzór, przypominający wijące się ogony. Ciągnął się on mniej więcej od połowy żeber do 1/3 uda. Czarny, luźny i podszyty koronkowymi wzorami rękaw sięgał aż do nadgarstka prawej dłoni, którą przyozdobiła kilkoma pierścieniami. Lewe ramię zostało całkowicie odsłonięte: górna część sukni łączyła się tylko na prawej stronie. Na lewą rękę założyła długą, czarną rękawiczkę, która kończyła się w połowie ramienia. Przy prawej nodze miała rozcięcie sięgające uda (a tam, troszkę wyżej niż rozcięcie – przypięty był pas z nożami do rzucania. Znajdował się on również na drugiej nodze, jednak tam trudniej było się dostać z oczywistych względów). Tył kreacji odsłaniał większość pleców. Był on połączony kilkoma srebrnymi łańcuszkami, które ostatecznie łączyły się z długim, srebrnym wężem. Wąż ten znajdował się równolegle do linii kręgosłupa.
Włosy splotła w długi, gruby i pozostający w arystokratycznym nieładzie, warkocz. Puściła go z lewej strony, wiążąc go mocno srebrną gumką.  W kocie uszły wpięła kilka kolczyków, głównie wiszących, w purpurowym kolorze.
Na szyję zawiesiła srebrzystą kolię,  która wspaniale błyszczała, gdy padało na nią światło. Wypełniona była skrzącymi cyrkoniami i wyraźnie przykuwała oko. Może nawet odwracała je od wspaniale podkreślonego biustu.
Z wyborem butów miała problem. Początkowo zamierzała wziąć czółenka, jednak stwierdziła, że chyba bardziej pasować będzie coś innego. Pomyślała zatem chwilę, siedząc przed otwartą szafą z butami i wybrała – eleganckie, sięgające trochę ponad kolano, czarne z czerwoną podeszwą. Dzięki ich długości mogła swobodnie wetknąć w nie kilka zapalniczek i pudełeczek zapałek, po sztylecie ukrytym w bucie. Mało wygodne, ale broń zawsze trzeba mieć pod ręką. Na odzienie wierzchnie wybrała długą, grubą szarą pelerynę. Materiał peleryny podszyty był w środku miękkim futrem, a jego zewnętrzna strona przyozdobiona była błyszczącymi cekinami.
Kiedy umawiała się na spotkanie z kotem i wspólne udanie się na bal, nie spodziewała się nawet, że chociaż trochę kolorystycznie będą do siebie pasować. A jednak, Akihiko również wpadł na pomysł, by odznaczyć się purpurą. Jak widać mieli podobny zmysł estetyczny.
Chętnie ujęła zaproponowaną dłoń. Podziękowała mu – jak zawsze – uprzejmie i uśmiechnęła się drapieżnie.
- Masz rację, dalej już się nie mogło urządzać tego Balu – westchnęła. – Nie wiem, może liczą, że ktoś poślizgnie się na tym moście, wpadnie do wody i utonie? Taki dyskretny sposób na pozbycie się wrogów?
Nie sądziła by było to prawdziwe wytłumaczenie tego przeklętego mostu, który zdecydowanie gdzieniegdzie był oblodzony, ale takie wyjaśnienie pasowało jej bardziej. Zwłaszcza, że jej towarzyszem był  Sowa, jej wspólnik, gdy chodziło o bardziej nikczemne interesy. Dlaczego jednak wybrała jego, a nie kogoś inne? Cóż, zapowiadało to lepszą zabawę. A oprócz jedzenia i niewątpliwie przyjemnych widoków zapowiadała się jakaś walka. A dużo lepiej jest walczyć u boku kogoś, gdy już się to robiło.
- Dziękuję. Wiesz, że lubię ładnie wyglądać. Ty też się postarałeś z tego, co widzę – powiedziała i odruchowo zaczęła bawić się końcówką warkocza, zwisającego przez ramię. – A cóż mogłoby być lepszego niż dwa takie sierściuchy, jak my na balu? Nic. Intrygi i spiski u arystokracji to standard, więc akurat się wpasujemy. Z resztą, mają być jakieś walki podobno czy inne bojowe atrakcje, a dobrze jest walczyć u boku kogoś pewnego.
Lodowe rzeźby były zachwycające. Raven, miłośniczka sztuki, nie mogła się na nie napatrzeć.
Puściła żart jej towarzysza mimo uszu – on nie rozumiał, nie znał się tak, jak ona.
- Wspaniałe! – wyrzekła tylko, gdy minęła jedną z ostatnich tańczących par. Ich taniec, chociaż zaklęty w bezruchu, wydawał się tak dziki i namiętny, przepełniony pasja, że kotka wręcz czuła pragnienia bijące od pary. Ta pasja! Ten erotyzm! Wspaniałe.
Pani Black również przywitała się z organizatorem tego balu. Złapała swą suknię, cofnęła elegancko prawą nogę i skłoniła się lekko. Posłała Arcyksięciu uśmiech, następnie podziękowała za zaproszenie i weszła z partnerem do Sali Balowej.


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Zimowa Świątynia  TDFI7p

#00b7eb | #d23b68 | #a4254b
x x x

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Zimowa Świątynia  D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Zimowa Świątynia
Pon 13 Sty - 21:50
Arcyksiążę znalazł się w miejscu, w którym być powinien. Stojąc u szczytu schodów miał znakomity widok na zebranych w dole gości, dość barwny pejzaż złożony z przedstawicieli wszystkich regionów Krainy Luster, w tym nawet z Wysp Księżycowych. Dobrze pamiętał nadmiernie wysokiego, jakby leczącego jakieś kompleksy Azara, ambasadora Lunis, który nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem uwagi o rodzie dość blisko z Rosarium zaprzyjaźnionym. Czy te złośliwości płynęły ze świadomości, że wśród gości znalazła się Violet i Armir, którego Agasharr otrzymał w darze, czy też nawyki wyniesione z tej biednej, odciętej od świata wysepki próbującej ukryć dziurawe ubranie ręką uniesioną w dumnej pozie.
Świadomy jednak, za sprawą jego szpiegów z III Wydziału Stowarzyszenia Czarnej Róży, że Azar nie może czuć się bezpiecznie, mając zdrajców nawet wśród własnych ludzi. Waśnie wyspiarzy nie obchodziłyby Rosarium za bardzo, gdyby nie tytuł Lorda Protektora. Niepodległość Wysp Księżycowych w żadnym razie nie było przeszkodą, by nie objąć ich jego ochroną, nawet jeżeli z przyczyn natury politycznej ta musiała przybrać na razie formę pośrednich działań.
Muzyka, która grała w chwili, gdy przemierzał całą sale balową, by dotrzeć na schody i wejść powoli, z uniesioną głową na ich szczyt, była cicha, spokojna i może nawet nieco zbyt ponura jak do tak wesołej okazji. Jej celem nie było otworzyć balu, a jedynie podkreślić znacznie tej chwili i zwrócić uwagę gości, że coś ważnego się dzieje. Melodia umilkła w chwili, gdy Rosarium obrócił się, by rozpocząć przemowę.
Ubrany był dość standardowo jak na niego, w ciemną czerwień wykończoną złotymi, kwiecistymi guzikami ułożonymi w dwóch rzędach na przedzie marynarki oraz przy rękawie. Czarny pas przytrzymywał miecz, którego ostrze było schowane w alabastrowej pochwie, dobrze widoczna była za to zdobiona trzema rubinami przypominającymi swym kształtem róże. Lewa ręka znajdująca się tuż nad mieczem oraz ramię Arcyksięcia zasłonięte  były przez krótką w pelerynę wykonaną z białego, lisiego futra, która trzymając się dzięki białemu pasowi pozostawiała prawe ramię odsłonięte. Dodatkiem nieco zbędnyn, może nazbyt krzykliwym, lecz koniecznym dla podkreślenia pozycji Arcyksięcia była srebrna korona uświetniona ośmioma liliami, która bardzo dobrze maskowały zamykający nakrycie głowę czerwony materiał. Na samym szczycie korony zamiast krzyża, dość powszechnego w Świecie Ludzi wśród europejskich monarchów umieszczono różę, która jest symbolem arcyksiążęcej rodziny.
- Mam nieskrywaną przyjemność powitać was, moich drogich gości - Rozpoczął rozkładając ręce w geście, który przez kogoś stojącego zbyt blisko mógłby zostać wzięty za próbę objęcia ramionami tyrana, lecz szybko dłonie jego skierowane ku górze rozmyły to żmudne wrażenie. - w przełomowych czasach, które przyniosą nowe jutro Krainie Luster. Nie bez powodu wybrałem to tym pradawnym miejsce. Niemego świadka epoki, której było zwieńczeniem, a o której nikt dziś nie pamięta. Tak również zapomniane będą największe z problemów trapiących naszą piękną krainę - W myślach tego tyrana przez chwilę, krótką pojawiło się pokusa by powiedzieć "moją", lecz wiedział, że byłoby to bardzo niepolityczne rozpoczynać bal od takich kontrowersji. Opuścił swoje dłonie, uniesione tylko na krótką chwilę.
I fakt, że na ostatnim balu zasugerował, że otruł wszystkich winem tuż po tym, gdy wzniósł toast za swoich gości, lecz to łatwo było zdementować krótkim wyjaśnieniem i brakiem jakichkolwiek zgonów, bądź niekorzystnych dla zdrowia objawów u któregokolwiek z gości. To znaczy rany po rozbitym szkle nie mogły zostać uznane za następstwo trucizny, a tylko nierozwagi bawiących się na arcyksiążęcych salonach.
- Piraci napadający na kupców w Szkarłatnej Otchłani, przestępcze rodziny Marionetkarzy rozwijające macki już nie tylko w Mieście Lalek, stojący za koszmarami bluźnierczy kult, czy w końcu MORIA. To wszystko przeminie, a dziś możecie zakosztować tej przyszłości zapominając o tych troskach i oddając się urokom tego co skrywa się w murach Zimowej Świątyni oraz jej okolicach. - Spojrzenie w stronę orkiestry i cofnięcie się do tyłu, co było sygnałem dla orkiestry dla pierwszego właściwego utworu, który miał zwiastować pierwsze tańce.
Rosarium pochylił nieznacznie głowę w stronę stojącej obok Esme, by powiedzie do niej cicho, tak by nikt z gości nie dosłyszał tych makabrycznych wizji, które zrodziły się w wizji gospodarza:
- Ilu morderców naliczyłaś? - co było nawiązaniem zarówno do paranoi jaką miała anarchistka, lecz także do balu, na którym zaczęła się ich współpraca. Następnie podał jej dłoń, stojąc bokiem, w geście dość łatwym do zinterpretowania:
- Zatańczmy. - Dodał już nieco głośniej, nie miało znaczenia, czy ktoś to usłyszy, a skoro Anarchistka podjęła się zadania udawania Rozaliny, to byłoby w dobrym smaku, by zgodziła się również na pierwszy taniec.
Postanowił jednak nie komentować jej udawanej ciąży, a tym bardziej nie nawiązywać do okrutnego żartu, który miał okazję z niej zrobić, gdy zastał ją śpiącą przy Seamair, którą zresztą oskarżył o morderstwo i to z wzajemnością.

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Wto 14 Sty - 15:49
  Lapin kroczyła dumnie przed siebie w stronę Zimowej świątyni. Uniesiony podbródek, lekko stąpające po ziemi pantofelki i kurczowo dzierżona w prawej dłoni, której skóra pokryta była kaszmirową rękawiczką, mahoniowa laska, podrygiwała w rytmie stukających obcasów. Nuciła pod nosem tylko sobie znaną melodię i chociaż nie mogła doczekać się spotkania z Arcyksięciem – wszakże tylko przez wgląd na niego brała udział w tak banalnych uroczystościach – nie widać było po jej bladym licu zadowolenia. Wyraz twarzy miała obojętny, wręcz zimny, a w towarzystwie z wesoło brzmiącą piosenką, niekiedy nawet infantylną, tworzyła obraz obłąkanej. Nigdy jednak nie przejmowała się opinią innych (choć powinna, zważywszy na swoje przyszłe stanowisko), a i prawdopodobne spóźnienie na bal nie było w stanie wyrwać z wiru fantazji.
  Stworzenie idealnej kreacji zajęło więcej czasu niż przypuszczała. Bordowa suknia ciągnąca za sobą długi tren katedralny, od połowy charakteryzujący się kwiatowymi zdobieniami, pozostawiał po sobie płatki róż, których w magiczny sposób nigdy nie ubywało. Długie, dopasowane do ciała rękawy, otulające skórę cielistą tkaniną, wykończone zostały haftowanymi ozdobami w królewskim szyku. Dekolt typu carmen miał za zadanie eksponować jej ramiona i obojczyki, sprawiając, że sylwetka wydała się jeszcze lżejsza, niż była. Podkreślał drobną, ale kobieco zaokrągloną klatkę piersiową, natomiast cielisty materiał rozkładający się na dekolcie niwelował niepożądany efekt nagości. Warstwy tiulu pokrywające spódnice nie czyniły jej ciężkiej mimo długości, a wyrafinowany i prostu krój oddawał subtelność kreacji. Odsłonięte plecy, gdzie materiał sukni układa się na wzór litery V, zestawiony został z koronkowymi aplikacjami jak z przodu sukni. Na głowie widniała niewielka, srebrna korona z rubinami, które odcieniem przypominać miały kolor oczu Lorda. Na ramiona zarzucona została peleryna z białego, lisiego futra z dużym kapturem, który posłużył za pojemnik na zakończone falami pukle włosów. Pod warstwą materiału znajdowały się lakierowane pantofelki w odcieniu kości słoniowej z niewinnie zaokrąglonym czubkiem i kwadratowym, niewielkim obcasem.
  Na szczęście zamieszkiwanie jednej z komnat Różanego Pałacu pozwoliło jej zdążyć na koniec przemówienia Protektora. Ujrzawszy twarz ukochanego Marcysiowe spojrzenie złagodniało, usta wygięły się w delikatnym, niemalże dziewczęcym uśmiechu, a wszystkie myśli zastąpione zostały obrazami Agasharra. Nim jednak dane jej było z lubością cieszyć się jego obecnością, dostrzegła stojącą obok niego…
  – A cóż to za pokraczne straszydło, które ośmieliło się stać tak blisko mojego Arcyksięcia! – Powinno być oczywistym, iż panienka Sublinas nigdy nie przyjebałby do wiadomości informacji, w której Książę miałby dobrowolnie wybrać się na bal z kimś innym, niż ona. Zapewnie rzuciła na niego zły urok, przez co biedak zapomniał o umówionym (choć tylko jednostronnie) wspólnym przyjściu na uroczystość. Nie przejmowała się również tym, iż słowa wydarły się z jej ust na tyle głośno, że najpewniej stojące obok istoty doskonale ją słyszały. Nimi jednak nie zaprzątała sobie na dłużej głowy. Gniew, który już raz w niej zapłonął, ciężko było ugasić. Miała niepohamowaną chęć wysadzić głowę tej – jak to określiła w głowie – podrabianej Arcyksiężnej, uprzednio jeszcze odbierając od niej diadem i komentując obraz pojawienia się razem Książęcej pary za absurd. Nieśmieszny żart, na który bynajmniej nie wyraziła zgody. I chociaż nie posiadła umiejętności (ani wiedzy), co by móc odsłonić prawdziwą twarz Soph, tak wychodziła z założenia, iż żadna z jego żon tak naprawdę nie zasługiwała na noszony tytuł. Żadna nie równała się tak doskonałemu tworowi jaki przedstawiała Marceille. Żadna nie była godna nosić miano Arcyksiężnej. Żadna poza Marceliną.
  Nie tylko zdawała się prezentować lepiej, ale i pasowała ubiorem do samego Księcia! Te same kolory i akcenty, jak gdyby umyślnie dobrane podobnie, dzięki czemu idealnie do siebie pasowali. Niemniej natłok wzbierających się w niej negatywnych emocji nie pozwolił na poświęceniu temu większej uwagi. Nieświadoma, poczęła tworzyć w ręku niewielkich rozmiarów pajęczą lilie, o krwistym odcieniu jej tęczówek. Wyobrażała sobie jak ciska nim w głowę Rozaliny (Soph), by zaraz po chwili wszyscy zgromadzeni mogli podziwiać tryskająca wkoło krew, czy na pamiątkę zebrać odłamki czaszki tej parszywej strzygi. Jednakże mimo swojego obłąkania i obsesyjnej miłości do Tyka wiedziała, że nie powinna posuwać się do tak drastycznych metod. Nie teraz, kiedy jeszcze oficjalnie Księżną nie była. Do wszystkiego należało podejść z odpowiednio przygotowanym planem. A teraz priorytetem stało się dla niej wyzwolenie Agasharra z rąk tej monstrualnej poczwary.
  Pewnym krokiem ruszyła przed siebie, pozostawiając w uszach mijanych istot stukot jej obuwia, jak gdyby celowo próbując zwrócić ku sobie całą uwagę. Niech patrzą i obserwują. Niech podziwiają!
  Zawiesiła na przedramieniu drewnianą laskę z pozłacanymi liskami na całej długości i kiedy znalazła się już wystarczająco blisko Arcyksięcia, chrząknęła głośno, ale na tyle melodyjnie, by nie umniejszyć delikatności jej głosu:
  – Lordzie – ukłoniła się serdecznie. – Pragnę tym małym podarkiem podziękować za zaproszenie, a tym samym wyrazić skruchę za nieoczekiwane niedogodności, utrudniające pojawienie się na bal o czasie. –  choć nie brakło jej pewności siebie wypowiadając słowa, ręce, które teraz skierowała w stronę księcia, trzymając w dłoniach broszkę z pajęczą lilią, drżały. Nie wynikało to jednak ze strachu, a zaplanowanego już wcześniej przedstawienia. W miejsce delikatnego uśmiechu, jakim obdarzyła Księcia, pojawił się strach i dezorientacja, a zaraz po tym jej ciało opadło na niego, o ile reakcja mężczyzny na to pozwoliła, co by na ziemi Królik lądować nie musiał. Wymuszenie omdlenia jakże teatralne i dramatyczne, ale za to jakie efektowne.



Ostatnio zmieniony przez Lapin dnia Sro 22 Sty - 21:55, w całości zmieniany 6 razy

Powrót do góry Go down





Ivor Tyree
Gif :
Zimowa Świątynia  57f072c14c914063a4b1855d9cbbf1d4
Godność :
Sir Ivor Tyree
Wiek :
Wygląda na 40-50 lat w rzeczywistości dużo więcej
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
197cm/85kg
Znaki szczególne :
Brak skóry na całej twarzy i głowie. Długi czarny łuskowaty ogon zakończony srebrnym ostrzem.
Pod ręką :
Srebrny dzwoneczek zawieszony na szyi, sakwa z pieniędzmi.
Broń :
Krwawa Jaskółka (Katana), Zdobiony srebrny rewolwer wysokiego kalibru, Zdobiony sztylet schowany w rękawie, Ostrze na końcu ogona
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t428-ivor-tyree https://spectrofobia.forumpolish.com/t501-obserwacje-obiektu-nr-kl-01612#3413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t474-kruki-pocztowe-ivora https://spectrofobia.forumpolish.com/t1089-ivor-tyree
Ivor TyreeSiedem Nieszczęść: Pycha
Siedem Nieszczęść: Pycha
Re: Zimowa Świątynia
Czw 16 Sty - 21:33
____Gdy Kruczy Baron otrzymał zaproszenie na ten bal, początkowo był bardzo negatywnie nastawiony na pojawienie się tu. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń i wyznaczonych mu przez aktualnego partnera w zbrodni zadań, postanowił udać się na bal aby narobić nieco zamieszania. Zamierzał również wykorzystać tą okazję, aby nauczyć Alice nieco ogłady i obejścia w takich sytuacjach - będzie się w nich znajdowała, miał nadzieję, częściej u jego boku jako jego podopieczna. Był za nią odpowiedzialny, ale musiał mieć pewność, że nie narobi mu wstydu, ani nie popełni jakiegoś pospolitego faux pas.
____Jak tylko razem z Czarnowłosą wysiedli z czarnej karocy, Pycha poprawił na twarzy maskę i westchnął cicho. Nie był tego wszystkiego nadal pewien, zamierzał jednak wykorzystać tą sytuację najlepiej jak to było tylko możliwe. Spojrzał na swoją podopieczną i pokręcił z niedowierzaniem głową. W końcu jakoś wyglądała, a nie było to łatwe do osiągnięcia, w to trzeba po prostu uwierzyć jak się nie widziało tej batalii. Poprawił dziewczynie delikatnie niesforny kosmyk włosów, który uciekł zza ucha i podał jej ramię, aby mogła go objąć i dać się odprowadzić do wejścia, jak na damę przystało.
____- Chodźmy więc, moja droga Alice. I tak jesteśmy już elegancko spóźnieni, kolejne minuty mogą odebrać naszemu wejściu impakt - powiedział spokojnym i ciepłym tonem w stronę dziewczyny. Gdy ta wzięła go w końcu pod rękę ruszyli razem w stronę wejścia.
____Ivor napracował się żeby i On jak i jego podopieczna odpowiednio prezentowali się na balu organizowanym przez samego Arcyksięcia. Jasne, musiał udać się do zaufanego krawca i szewca - musieli być najdrożsi i najbardziej rozchwytywani w całej Krainie Luster. Najdroższe materiały, najczystsze srebrne nici bez odpowiedniego rzemieślnika nie znaczą kompletnie nic. Użył swoich kontaktów - a dokładniej długów, które mógł ściągnąć z wielmożnych panów szlachciców. Nie było to dla niego żadnym problemem. Problemem zaś była jego twarz a dokładniej jej brak.
____Gdy przekroczyli próg Zimowej Świątyni słyszeli ostatnie słowa Arcyksięcia. Eh, jakże pompatyczne i pozbawione smaku. Lord Protektor Agasharr Pierwszy. Wyniosły dupek, którego Ivor nienawidził z całego serca. Nie to, żeby miał jakiś konkretne powody ku tej nienawiści, po prostu sam fakt, że przetrzymywał Drossel w swoim zamczysku był dla niego nie do zniesienia. Jasne, przebywała tam z własnej woli... Ale mógłby się chociaż z godnością zabić i oddać jej należny jej majątek. Nic to, będzie musiał znieść jego obecność, do czasu.
____Jakiś służący podszedł do nich i poprosił o zdanie odzienia wierzchniego, w tym płaszczy, peleryn, kapeluszy i... Maski. Ivor najpierw pomógł Alice zdjąć z jej ramion futrzany płaszcz, po czym zdjął swój i oddał je służącemu. Gdy ten dyskretnie zapytał o maskę Ivor przeszył go spojrzeniem...
____Ivor bardzo przez bardzo długi czas próbował odzyskać w jakiś sposób swoją twarz, jednak wszystkie rozwiązania okazywały się kompletnie bezskuteczne. Jego organizm nie przyjmował żadnych przeszczepów, magia zdała się na nic, iluzja była zbyt nietrwała i pozostawiała go bez ochrony. Po wielu latach, trudach i niezliczonych duszach, które Cień poświęcił w poszukiwaniu swojej twarzy odnalazł zaklęcie, które zdawało się działać. Nie było to cudowne ozdrowienie, skądże znowu. Przy pomocy magii swojego własnego bytu mógł tym zaklęciem wyhodować po prostu nową twarz w zastępstwo swojej starej. Był to długi, bolesny i męczący proces, jednak twarz była fizyczna, funkcjonowała i zdawała się nie znikać bez wiedzy Cienia.
____... I po chwili zdjął maskę jedną dłonią ukazując swoją wyhodowaną twarz. Nie pamiętał jak wyglądał gdy jeszcze ją posiadał naturalnie. Odwzorował ją na podstawie rysunków swojej przyjaciółki. Oczywiście nie mógł wyglądać jak młodzieniec, więc postarzył się o jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat, dodał parę srebrnych pasemek tu i tam, bliznę na twarzy, co by miał powód noszenia maski, lekki zarost. Przyjrzał się jeszcze chwilę swojemu odbiciu w lśniącej tafli metalu maski i oddał ją odźwiernemu. Poprawił kołnierz i przekroczył ze swoją podopieczną próg sali balowej.
____Muzyka, piękni ludzie, wspaniałe zapachy niczym nie niepodpartej pychy, którą Cień tak chętnie by skonsumował pochłaniając najgorsze koszmary tych podłych istot. Pochwycił dwa kieliszki wina z tacy przechodzącej służącej i podał jeden Alice.
____- Więc, Alice? Co myślisz na temat tego wszystkiego jak już jesteśmy na miejscu pomimo twoich sprzeciwów? - Zapytał z lekkim uśmiechem i popił skromny łyk wina, nie lubił Arcyksięcia, ale trunki serwował wyśmienite.


We’re the best dressed here.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.

We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.

Our quills drink in the light
like ink.


Murder of crows
Dilys Rose


Głos: #009966
MG: #CC0033

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Zimowa Świątynia
Pią 17 Sty - 2:21
Pouśmiechała się jeszcze do podchodzących, pozdrawiających arcyksiążęcą parę gości, każdorazowo łaskawie, łagodnie skłaniając głowę, naśladując nienachalną, niemal wyłącznie towarzyszącą postawę Rozaliny, którą zapamiętała wtedy z Balu maskowego, i którą obserwowała dotąd niezliczoną ilość razy podczas oficjalnych spotkań z innymi książętami czy organizowanych poprzez parę towarzyskich rautów. Arcyksiężna nie mdlała już wprawdzie, powstrzymywały się też od wymienienia wzajemnych, niepochlebnych (co za niedopowiedzenie!) uwag, nie chcąc robić scen, poza nielicznymi wyjątkami jednak albinoska wspierała męża z cienia, towarzysząc mu z początku, a później usuwając się i pozwalając prowadzić rozmowy.
Krocząc obok Agasharra, który prowadził ich w górę schodów, niemal nie zwracając na nią uwagi, pożałowała Rozaliny, tak niewidocznej może i dla samego męża. Nie wiedziała na ile prawdziwa była ta powierzchowna opinia, a jednak nie potrafiła zapomnieć, że w obliczu jego próby morderstwa potrafiła efektownie zemdleć i dać się wynieść. Biedne, delikatne dziewczątka.
Gdy bielak przemawiał, w ten sam co i zawsze w takich (oficjalnych) sytuacjach sposób – czyli pompatyczny i teatralny – Soph rozglądała się dyskretnie po gościach, wyszukując jednostki, które nie zamarły na dźwięk głosu gospodarza, lub przynajmniej te, które robiły inne rzeczy niż szeptanie najnowszych plotek czy wyśmiewanie górnolotnych określeń użytych w przemowie. Ze szczytu schodów miała idealny widok na wszystkie zakamarki sali balowej, zaś jego przemowę znała niemal na pamięć. Znalazła dwójkę swoich agentów, nalewających sobie grzanego wina oraz kolejnego na schodach na balkony, powoli zapełniane przez gości. W trakcie sprawdzania ilości i rozmieszczenia gwardzistów pałacowych do uszu dobiegły ją słowa Agasharra o zagrożeniach dla Krainy Luster i choć uważała, że nazbyt optymistycznie zapowiada pokonanie Kultu, o którym nie wiedzieli znowu tak dużo (nawet pomimo obecności członkiń Bractwa Łowców, które pewnie nawet na onym balu – podobno ostoi spokoju i rozrywki – szukać będą nowych członków), dobrze, że wspomniał je wszystkie, bo położył podwaliny pod jej dzisiejszą pracę.
Z drugiej strony nie byłaby sobą, gdyby pozwoliła mu robić co się żywnie podoba, tak więc gdy skończył swoją część przemowy, uczyniła krok do przodu, nie pozwalając orkiestrze zagrać pierwszego walczyka, bo któż przerywa Arcyksiężnej.
— Piękne panie i szlachetni panowie – rozbrzmiał głos Rozaliny, świetnie spreparowany odpowiednim eliksirem, z jej intonacją i tylko nieznacznie mocniejszy, bardziej niż zwykle pewny siebie, podczas gdy sama kobieta złożyła dłonie na podołku, starym jak świat gestem otaczając okrągły, wydatny brzuch, w którym (podobno) rosło nowe arcyksiążątko — pozwólcie się zabrać w nową, wspaniałą erę. Lord Protektor — na wspomnienie mężczyzny uśmiechnęła się przepięknie, choć ktoś znający Esmé dostrzegłby sporą dozę sztuczności — i ja zadbamy o wasze dzisiejsze i przyszłe bezpieczeństwo, tak więc pozwólcie sobie na chwilę wytchnienia. Podczas zabaw korzystajcie z atrakcji na świątynnych Błoniach i przy Jeziorze Księżycowym — wskazała upierścienioną dłonią najpierw w jednym, a później w drugim, odpowiednim kierunku — i nie omieszkajcie omówić z towarzyszami budowy nowego Dworca Kolei Lustrzanej przy Karminowych Wrotach czy niemal ukończonej już rekonstrukcji Portu zniszczonego podczas bitwy o Szkarłatną Świątynię. Całe szczęście, odparliśmy atak Piratów i pojmaliśmy ich przywódców — klasnęła w dłonie, nie wspominając, że nieeeco przejaskrawia jakość jeńców — by znów cieszyć się pokojem i dobrobytem. Pamiętajcie, szlachetni państwo, by wspierać nasze punkty charytatywne, umieszczone w każdym z Dworców, by mogły udzielać pomocy wszystkim, którzy będą jej potrzebować. — W tej chwili wyćwiczone oko spostrzegło zbliżającą się do schodów wątłą sylwetkę, spowitą w bordową suknię. Ta z kolei zostawiała trudny do przeoczenia ślad w postaci płatków kwiatów, choć tren spódnicy był tak długi, że po ustach naszej oszustki przebiegł niekontrolowany uśmiech, bo w chwili, gdy na nią spojrzała jeden z gentelmanów nieomal przypadkowo nie przystąpił krańca materiału, przesuwającego mu się koło trzewika.
Spojrzenie Rozaliny omiotło po raz ostatni gości, zaś sama Arcyksiężna dodała najbliższą jej sercu atrakcję:
— Spragnieni emocji będą mogli z kolei poigrać z ogniem, układając się z Koszmarami! Baczcie tylko, by was nie porwały do Krainy Snów! Zapraszamy tedy do Labiryntu i podniebnej Areny Walk. Lokaje chętnie wskażą wam drogę — zakończyła i cofnęła się, nieznacznie marszcząc brwi, bo dziewczyna z wcześniej poczęła się wspinać po schodach, a ona zupełnie jej nie kojarzyła. Nieprzyjemnym echem wróciły wspomnienia z jej osobistej próby królobójstwa.
Choć przemowa wydawała się jej bardziej sztuczna niż ostatni uśmiech, nie mogła powiedzieć wprost tego, czego tak bardzo pragnęła. Ta i podobne sytuacje poczynały ją coraz bardziej irytować. Nie mogła się doczekać chwili gdy wróci do własne skóry. Będzie mogła patrzeć na wszystkich z góry, być uroczo nieprzystępna i w ogóle. Pytanie Agasharra było słodkie i sentymentalne, a jednak znał ją dobrze.
— Pytasz o naszych czy obcych? — mruknęła niemal pogodnie, a jednak mimo że posłusznie ujęła jego dłoń nie mogli ani ciągnąć tej niepoprawnej konwersacji, ani sprawdzić jak wiele z nauki tańca zapamiętała Sophie. W chwili, gdy młoda dziewczyna będąca odrobinę jak jej lustrzane odbicie wchodziła po ostatnich stopniach, udawana Rozalina ostrzegawczo ścisnęła dłoń mężczyzny. Miała nadzieję, że pamiętał jak zbliżyła się do niego pierwszym razem – odważnie oraz korzystając ze ścisku i wrzawy. Wierzyła jednak (bo przecież nie ufała) w jego bariery ochronne na tyle, by nie wygłupiać się i nie stawać w pozycji obronnej (i w ciążowym rozkroku) pomiędzy nim a potencjalną skrytobójczynią. Tym bardziej, że jej nieobecności na rozpoczęciu nikt nie zauważył, a jednak stała tutaj i kajała się jakby co najmniej czekali na nią kwadrans z głównym daniem. Powstrzymała się jednak od mrużenia oczu, cały czas grając Rozalinę i mieląc interesujące fakty w głowie. Udzieliło się to i Folly, która niespokojnie rozbijała się wewnątrz czaszki Cyrkówki, pragnąc dramy i akcji, niczym w najlepszym przedstawieniu na Tęczowej Arenie. Dostała czego chciała, gdy pod nieznajomą ugięły się nogi i runęła – opadła? delikatnie opadają lekkie liście i symulujące dziewczęta – wprost na Arcyksięcia. Zaciśnięte nieświadomie pięści rozluźniła dopiero, gdy okazało się iż dziewczę naprawdę omdlało.
Rosarium z pewnością ją złapał, choć martwiła się o stan kwiatu, który trzymał dotąd w dłoni. Sama mdleć nie zamierzała, pochyliła się więc nad biedaczką, szukając powodów zasłabnięcia. Choć zapięcie peleryny nie sprawiało wrażenia dławiącego, nie wiedziała, czy tamta nosi gorset, a nieprzyzwoicie byłoby to sprawdzać na świeczniku, na środku sali balowej, skinęła więc na otaczających ich, prężących się teraz w gotowości gwardzistów, by ktoś przejął dziewczynę od Arcyksięcia i zaniósł ją do któregoś z salonów przeznaczonych na odpoczynek i prywatne konwersacje. Wyplatała też z jej włosów koronę – może czapeczka uciskała? – i razem z drewnianą laską, którą ktoś już podniósł z posadzki, oddała w ręce jednego z lokajów z zastrzeżeniem, by zanieśli je do pokoju razem z dziewczęciem.
— Może się biedaczka przestraszyła tego faux pas, które popełniła, gdy publicznie nazwała cię lordem, jakbyś był pierwszym lepszym rogatym bankierem z Odwróconego Osiedla — zwróciła się do Agasharra, posyłając mu krzywy uśmiech. — Cała Kraina Luster słyszała i pewnie jej tego nie zapomną. Choć od razu omdlewać...? Przecież jej nie spalisz. Prawdopodobnie.
Dwóch gwardzistów i służący z precjozami należącymi do Lapin stali obok Agasharra, gotowi odeskortować nieprzytomną albinoskę do miejsca, gdzie mogłaby się obudzić w komfortowych warunkach, a gospodarzowi tego całego przedsięwzięcia pozwolić wrócić do przerwanego nagle pierwszego, otwierającego ten wieczór tańca.



Zimowa Świątynia  Icegif-935

And I've seen your flag on the marble arch
And love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Powrót do góry Go down





15
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Alice Murphy
Wiek :
19 lat
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
158/49
Znaki szczególne :
Bordowe oczy i rogi?
Pod ręką :
Czarna Karta, papierosy, krucza papierośnica, krucza zapalniczka, zapalniczka zippo.
Broń :
Kastet, rewolwer, sztylet, dwa magazynki.
Zawód :
Wszystkim za co zapłacisz.
Stan zdrowia :
Jeszcze zdrowa
https://spectrofobia.forumpolish.com/t275-policz-do-15
15Nieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Pią 17 Sty - 10:30
Jedna myśl świtała w głowie czarnowłosej od kiedy usłyszała, że musi przyjść na ten bal.
No WHAT THE FUCK?!
Bal? Kurwa ten świat jest bardziej zacofany niż myślała. Bale i to jeszcze musiała ubrać cholerną sukienkę. 15 nie miała na sobie sukienki od czasu pobytu w sierocińcu więc jej zdziwienie, kiedy szanowny, sir kurwa Ivor zaprowadził ją by "coś przyzwoitego sobie kupiła" doprowadził dziewczynę do szewskiej pasji. Nie wie na ile mogą wycenić wyrządzone przez nią szkody, ale oby było to dużo.
Ostatecznie siedziała całą drogę w czarnej karocy z okropnym grymasem, który pasuje do paroletniego dziecka, które ma się zaraz rozpłakać, bo zabrano mu lizaka. Bowiem dziewczyna została wciśnięta w czarną sukienkę z mnóstwem koronek.
Fuj, nie mogło być nic innego, tylko przebrać ją za lolitkę. Przez chwilę nawet by podejrzewała swojego samozwańczego opiekuna o pedofilię. Jednak przegrała z nim, co przypominał jej szelest każdego kawałka tej gównianej kreacji. Czarna stójka przeszkadzała jej w oddychaniu. Co prawda nie fizycznie, ale każdy powód jest dobry, by się pozbyć tego czegoś. Urocze do porzygu rozkloszowane rękawy zasłaniały opatrunek na jej nie sprawnej ręce. Jedyne co udało jej się zachować z dumy to jej wojskowe buty. Jednak nawet włosy miała spięte w długi warkocz zakończony paskudną kokardą..
Jednak młoda dziewczyna nie przyjmuje do wiadomości swojej przegranej i kiedy poczuła, jak Ivor poprawia jej kosmyk zawarczała wrednie nie ruszając się. Wszystko ją wkurwiało, od koronkowych rajstop po najważniejszy problem dzisiejszego wieczoru. Ponieważ w tej krainie o dziwo jej rogi odrastają szybciej więc już ledwo zasłania je przydługa grzywka, która zatrzymuje się na linii powieki. Nie dała sobie jej obciąć, ponieważ nikt nie powinien się dowiedzieć, że ma pieprzone rogi. Przez to trafiła do laboratorium więc powtórki z rozrywki nie chce.
Bijąc się ze sobą w myślach znudzona do szpiku kości zawiesiła rękę na ramieniu opiekuna co wyglądało, jakby prowadził młodszą siostrę, albo córkę.
-Chyba już bardziej odpowiadała by mi rola pieska zostawionego w aucie, niż wejście. Jeśli to będzie odpowiednik bali w naszym średniowieczu to nic interesującego nie ma.
Dziewczyna była szczerze zawiedziona obrotem spraw, ponieważ od afery w szpitalu nie zdarzyło się nic naprawdę fascynującego. Co prawda zostawiona sama w Krainie Luster spotkała parę dziwnych miejsc i osób, jednak nawet to było zbyt zwyczajne. A przynajmniej bardziej, niż śliczna twarz jej opiekuna.
Ivor mógł poczuć lekkie szarpnięcie, gdy weszli do sali, ponieważ nasze maleństwo usłyszało słowo Moria i krew w jej ciele przyśpieszyła bieg. Nie miała urazu, za to co jej zrobili, jednak jakiś podświadomy strach pozostał. Dziewczyna cicho odchrząknęła i jej twarz przybrała znowu znudzony grymas.
Nic nie zmieniło jej miny, ani piękna sala, pełna przepychu, ani widok jej opiekuna z twarzą, ani smak najlepszego wina jakie kosztowało jej gardło.
-Szczerze, co jest bardziej sztuczne niż żarcie z KFC. Ludzie, którzy przyszli tylko po to by pławić się w fałszywej sławie i luksusie, ci, którzy są pierwszy raz i dostaną erekcji jak ktoś z nimi zatańczy. - mówiąc to wskazała na parę osób, które stały zestresowane, w różnych kontach sali. - -I jeszcze ty. Dziadek, który przyszedł z wnuczką? Pedofil? Fuj, wyglądasz przeciętnie ze skórą.-przechyliła kieliszek i dopiła jego zawartość. Nie musiała się, bać, że się upije, miała na to za mocną głowę. -Pewnie zrobiłeś to dla swojej, jakiejś wybranki serca, która tu jest. Mniejsza o to. Mogę już iść?
15 podejrzewała, że nie są tu tylko po to by Ivor pokazał nowy ryj i małą zabaweczkę, która koło niego stała. Nie, to by było zbyt płytkie na jej opiekuna, a już nauczyła się, że nie był jednym z takich ludzi. Oj nie, on był ciekawszy.
15 ziewnęła lekko zasłaniając dłonią usta.
Nuda.


Ostatnio zmieniony przez 15 dnia Nie 19 Sty - 17:49, w całości zmieniany 1 raz

Powrót do góry Go down





Violet Ni’ur
Gif :
Zimowa Świątynia  88eda4a0673c5c533004f119182a3b92
Godność :
Violet Ni’ur
Wiek :
25 lat
Rasa :
Lisiczka
Wzrost / Waga :
168 cm i 55 kg
Znaki szczególne :
Białe lisie uszka i długi oraz puchaty lisi ogon
Pod ręką :
Sztylet
Broń :
Pazury, sztylet
Zawód :
Służka
Stan zdrowia :
Doskonały
https://spectrofobia.forumpolish.com/t557-violet-ni-ur#4459 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1170-violet-niur
Violet Ni’urDachowiec z Wysp Księżycowych
Dachowiec z Wysp Księżycowych
Re: Zimowa Świątynia
Pią 17 Sty - 17:33
Kobieta, po tym jak skończyła zachwycać się wspaniałością i pięknem Sali Balowej, miała zamiar podejść do bufetowych stołów, by ugasić pragnienie. Nim to jednak nastąpiło, została zaczepiona przez jednego ze służących – nie znała go, nigdy nawet nie widziała, jednakże przez wzgląd na fakt, że nie znajdowała się w Różanym Pałacu zbyt długo i nie spotkała jeszcze każdego, założyła, że to jeden z jej współpracowników, a nie ktoś ze służby u innych Lodów i Książąt.
Lisica oddała mu swoje futro, gdyż to o nie właśnie prosił, a później odnalazła wzrokiem Pana Agashara, który zaczął swoje przemówienie. Wysłuchiwała go, machając przy tym lekko ogonem. Była oczarowana jego słowami oraz  zaskoczona tym, że Kraina Luster przez tak wiele przeszła. Violet oczywiście słyszała o niegodziwych Piratach, którzy spowodowali wiele szkód czy barbarzyńskimi Marionetkarzami, jednakże nigdy nie sądziła, że było to aż tak poważne. Wtedy też zrozumiała, że powinna skupić się bardziej na otaczającej ją rzeczywistości, jeszcze lepiej poznać miejsce, w którym przyszło jej żyć. Nie może wieczne tkwić w przeszłości i uzależniać swojego teraźniejszego życia od doświadczeń z Wysp Księżycowych. I chociaż bardzo by chciała móc zapomnieć o tym miejscu – nie potrafiła. Jej serce krwawiło, było rozdzierane niby przez szpony bestii, jaką okazała się polityka Wysp w stosunku do wszystkich Dachowców.
Biały Lis otrząsnął się ze swoich myśli. Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na tego typu rozproszenie. Ma wyglądać wspaniale i godnie reprezentować Pana Rosarium. Jej Pana, który właśnie skończył swoją przemowę, na którą Violet odpowiedziała brawami i poruszeniem. Nie było ono jednakże aż tak związane z jego słowami, co jej własnymi przeżyciami, aczkolwiek nikt raczej nie powinien zauważyć różnicy. W końcu jej pełen oddania wyraz twarzy nasuwał tylko jedną myśl: została w pełni zahipnotyzowana przez dostojność oraz wspaniałość jej pana, więc próby przemówienia do rozsądku takiej służce, ja ona mijały się z celem. Zgromadzeni zatem najpewniej zignorowali ją całkowicie i pozwolili na te chwilę emocjonalności, jakiej się oddała.
Kilka chwil po wystąpieniu Arcyksięcia, stała się rzecz, której Vi się nie spodziewała. Zachwycająco piękna kobieta o śnieżnobiałych włosach oddała swe pokłony i cześć jej Panu, a później, ku największemu zdziwieniu wpadła wprost w jego ramiona.
Lisica już złapała materiał swojej sukni, by lekko go unieść, a następnie podejść i zapytać, czy wszystko z nią dobrze i czy aby przypadkiem nie potrzebuje pomocy, do jej nozdrzy doleciała przyjemna woń. Zapach ten sprawił, iż zaprzestała swojej próby. Rozpoznała go. Wyczuła go raz na samym Panie Rosarium, a zatem musiała to być jedna z jego oblubienic. Może nawet ta, która któregoś dnia stanie się Arcyksiężną. Porzuciła więc już całkiem swą myśl, by znaleźć się u boku swego Pana. Jeśli będzie potrzebna, na pewno zostanie wezwana. Przeczuwała jednak, że Lord wolałby sam zająć się tą zachwycającą niewiastą.
Co do obecnej Arcyksiężnej…. Nawet Violet wiedziała, że tak naprawdę nie ma dla niej żadnego uznania, a ona sama nie ma żadnej władzy. I chociaż nie przeszkadzało to lisicy, by oddawać jej należytą cześć, to zdawała sobie sprawę, że któregoś dnia pojawi się dla niej zastępstwo o wiele większej sile przebicia i umiejętnościach rządzenia.  
Błękotnooka wpatrywałaby się pewnie jeszcze w te scenę przez jakiś czas, jednakże wyczuła kolejną znaną jej woń. Sprawiła ona, że wszystkie włosy na ogonie stanęły jej dęba na kilka sekund. Ciałem wstrząsnęło chwilowe przerażenie, a ona sama nie miała śmiałości się odwrócić. Z resztą, nie musiała – jej dawny pan zaczął z kimś ożywioną rozmowę, całkowicie ignorując aferę. Blondynka zamknęła swoje śliczne oczęta na pół sekundy, a potem zgrabnie i dumnie postanowiła udać się jak najdalej. Nie chciała konfrontacji, nie dlatego, że sądziła, iż zostanie przez niego jakoś ukarana – nie miał przecież żadnej władzy nad lisicą. Obawiała się tego, że jak ją zobaczy, to zmieni zdanie i zapragnie mieć przynajmniej jednego z lisów z powrotem. A ona nie zniosłaby rozłąki z Armirem, nie potrafiłaby wrócić tam. Nie po tym, kiedy dostrzegła te wszystkie wolne koty! Na samym balu były wspaniałe panie, też Dachowce, które zostały oficjalnie zaproszone! Były kimś na tyle ważnym w społeczeństwie, że mogły wziąć udział w balu! Na Wyspach coś takiego było nie do pomyślenia. Gdyby taki kot się tam znalazł, to tylko i wyłącznie w celu służenia; podawania i przynoszenia swemu panu tego, czego on teraz chce!
Z tej swoje nieuwagi, aż wpadła na coś małego! A raczej kogoś! I nie dość, że mniejszego od niej, to jeszcze tak niezwykłego. Z króliczymi uszami oraz skrzydłami na plecach.
- Bardzo Pana przepraszam   - powiedziała od razu. Nie chciała się wgapiać w młodzieńca (na takiego przynajmniej wyglądał), więc by podkreślić jak bardzo jest jej przykro, złapała dół swojej sukni oraz skłoniła się przed nim. Przy jej każdym ruchu drobne śnieżynki zaczynały swoją podróż i po kilku sekundach, gdy niosły się na wietrze, znikały.
Ukłon Violet nie był jednakże bardzo głęboki – taki wykonywała tylko w stosunku do swojego Pana. I nikogo innego. Aczkolwiek, ktoś tak młody nie powinien zauważyć, iż nie jest on w pełni poprawnie wykonany, gdyż nie opuściła głowy pokornie, a jedynie pozwoliła, by płynnie przeszła w inną pozycję wraz ze zmianą położenia innych części ciała. – Zagapiłam się i zamyśliłam jednocześnie. Mam nadzieję, ze się Panu nic nie stało i wybaczy Pan mój haniebny czyn.
Wyprostowała się oraz spojrzała na niego z góry. W jej oczach Pink nie mógł zauważyć jakiegoś poczucia wyższości czy lepszości, a szczerą pokorę oraz przeprosiny. Uszy miała lekko cofnięte, jakby zrezygnowane i głęboko rozczarowane zachowaniem Dachowca. Niestety, tak było. Ni’ur wstydziła się tego, że tak dała się pochłonąć swoją egoistycznością, że aż weszła w kogoś i możliwie skrzywdziła.


Snowy white fox of the Arctic,
was it your brush-like tail
that sprayed snow, like crystal sparks,
adorning the dark sky with a shimmering veil?
A beautiful blaze of auroral displays

Zimowa Świątynia  29bf52224b08a0d95f5956e79c9cc172
#87cefa
x x x x x

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Re: Zimowa Świątynia
Sob 18 Sty - 15:27
Bal przyszedł tak nagle... Minęło przecież kilka miesięcy, odkąd Christopher otrzymał za zadanie chronić różowowłosego demona, jednakże czas ten na szczęście nie okazał się wiecznością, jak wcześniej podejrzewał. Zdołał z nią przetrwać już tyle dni i co najważniejsze, czuł się na siłach by przetrwać ich jeszcze troszkę więcej. Ale nie za dużo. Wciąż przeklinał każdą godzinę, jaką musiał poświęcać na pilnowanie bezpieczeństwa czarownicy. W tak krótkim odstępie czasu zdołała zaleźć mu za skórę i, jak miał nadzieję, on jej. Nie zapowiadało się zbytnio, by coś miało zmienić ten stan rzeczy. A wtedy nagle przyszła propozycja wspólnego wyjścia na bal. Strażnik nie miał szczególnie możliwości odmowy, z kilku powodów. Najważniejszy był taki, że na balu mieli pojawić się praktycznie wszyscy. A on nie zamierzał swojej klientki puszczać samopas do tak zepsutego towarzystwa, które albo by ją mogło zabić, albo zgwałcić, albo zrobić cokolwiek innego, co nie wpisuje się w definicję słowa "bezpieczeństwo" w rozumieniu Christophera. Mimo, że sam nie cierpiał tego typu imprez, to jednak się pojawił.

I teraz, gdy wreszcie stanął przed drewnianym mostem, mocno żałował swojej decyzji. Gdy u boku miał znienawidzoną przez siebie osobę, nosząc na sobie wybrane przez nią ubrania. Ktoś kiedyś zdaje się wspominał mu, że pary idące na bal miały tam się głównie świetnie bawić i wspólnie pielęgnować swoją relacje, najczęściej miłosną. Cóż, nie tym razem jak widać... Uczucia, jakimi darzył Szron Drzazgę były zaiste dalekie od miłości, czy choćby sympatii. Naprawdę dalekie. Zasadniczo chłodny i niewzruszony wyraz twarzy, jaki pojawił się teraz u dachowca był idealnym podsumowaniem tego, jak podchodzi do swojej partnerki. Ogon postanowił puścić wolno, by nie ciążył mu pod strojem i kretyńsko wyglądał. Goście i tak zapewne domyśliliby się, kim ochroniarz jest z rasy, dlatego nie potrzebował kamuflażu. Jedyny problem stanowił ruch ogona, który jako jedyna część ciała pokazywała, co tak naprawdę kryje się w duszy właściciela. Teraz kryła się tam irytacja podszyta pogardą do tych wszystkich cudacznie ubranych gości. Od nienawistnych myśli Morrisona powstrzymało dopiero przypomnienie sobie, w co sam jest ubrany. Był to co prawda jeden z mniej okazałych strojów, jakie mógł założyć, ale mimo wszystko przedstawiał sobą niesamowitą wręcz elegancję. Biała, misternie wyszyta, jedwabista koszula z wręcz nieprzyjemnie dużym dekoltem, jak na gust Christophera. Odsłaniała według niego zbyt wiele ciała, chociaż musiał przyznać, że dzięki takim zabiegom przynajmniej nie odróżniał się niczym od reszty tych pajaców. A o to głównie mu chodziło. Wejść, załatwić co trzeba bez większych problemów i wyjść. Miał również na sobie białą marynarkę, z jeszcze większym dekoltem, bogato zdobioną wzorami oraz srebrnymi zakończeniami. Na to wszystko narzucono mu jeszcze czarny płaszcz z futrem przy kołnierzu oraz przypinką w kształcie księżyca. Była to chyba jedyna rzecz w całym jego stroju, którą potrafił jakkolwiek zaakceptować. Maskowała przynajmniej resztę ubrań.
- Nie jedz podejrzanych rzeczy, nie rozmawiaj z obcymi, trzymaj się dorosłych i nie rozrabiaj. Załatw co masz załatwić i może zdołamy stąd ulotnić się szybciej, niż się pojawiliśmy.
Mruknął sarkastycznie swojej partnerce do ucha, biorąc ją pod rękę i kierując się razem z nią w kierunku drewnianego mostu. Zaraz przed nimi znajdował się ktoś, kto mógł być poszlaką tego, co zainspirowało strażnika do tak pouczającej przemowy. Kruczy Baron swoim wyglądem nie zachęcał, chociaż Christopher być może jego towarzystwo wolałby już bardziej, niż osoby aktualnie mu towarzyszącej. Seamair. To przez nią się tutaj znalazł i to ona wcisnęła go w te pokraczne ciuszki. Dachowiec wciąż miał pewne podejrzenia, że tak naprawdę od początku miał rację i wygląda jak debil, a ona po prostu chciała go upokorzyć. Jeśli na czymś strażnik się nie znał, to na elegancji i tego typu przyjęciach. Zawsze żył minimalistycznie i nie lubił uczestniczyć w podobnych do tej okazjach. Teraz jednak miał ku temu powód. Między innymi świadomość, że jego zleceniodawca zapewne chciałby widzieć ochroniarza czarownicy w takim miejscu. Chociażby dla samego pokazu.
- I lepiej nie próbuj dzisiaj żadnych sztuczek. Mamy wokół siebie wpływowe osoby, więc żadne z nas nie powinno podpaść.
Powiedział do partnerki, ponownie nachylając się do niej i mrucząc na ucho. Ta rozmowa była przeznaczona tylko dla nich. Było to dosyć trudne patrząc na ogrom ludzi kręcących się dookoła, ale potem miało być tylko jeszcze gorzej, bo wreszcie przekroczyli wejście.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Sob 18 Sty - 17:18
Wysłuchał przemowy, stojąc już za stołem, w nieco mniej uczęszczanym miejscu, po czym przyłączył się do ogólnego aplauzu, czyniąc to głównie dlatego, że każdy inny zrobił to samo - i że wypowiedź nie uraziła ani jego, ani żadnej bliskiej mu wartości. Co prawda wiedział o ogólnej sytuacji politycznej w Krainie Luster, nigdy jednak nie był specjalnie nią zainteresowany - dopóki nie trwała wojna, a sytuacja była w miarę stabilna, mógł przyklaskiwać władcom dla świętego spokoju. Oczywiście, Termomerys w siódmym niebie obserwował balowiczów, z prawdziwym uwielbieniem wpatrywał się w Arcyksięcia i bił z całych sił w małe łapki po tym, jak ten zakończył przemowę. W Marwolaethu natomiast ciekawość wzięła górę, a zwierzak kilkoma zgrabnymi ruchami przemieścił się na ramię chłopca, tym samym wywołując w Pinkertonie serię zimnych, nieprzyjemnych dreszczy. Dotyk łap Kameka nie był niczym przyjemnym, a on sam siedzący przytulony do jego szyi zdawał się być małą kulą lodu i ognia jednocześnie. Marionetka zmilczała owo nieprzyjemne doznanie, wyciągając przy okazji rękę po pierwsze lepsze ciastko - małe cudeńko przyozdobione czekoladą w misterny wzór - przełamał je na pół i podał obydwie cząstki każdemu z chowańców. Właśnie w chwili, w której Alaco zapytał telepatycznie, czy nie może spróbować wina, ktoś zderzył się z fioletowowłosym od tyłu. Pinkerton lekko stęknął, obrócił się - i ujrzał kocicę, która też natychmiast jęła go przepraszać. Początkowo zamierzał ją od razu uspokoić, mówiąc, że nie stało się przecież nic takiego - poczekał jednak z delikatnym uśmiechem na zakończenie jej wypowiedzi i dopiero wtedy przemówił.
- Ależ skąd, nie mam do Pani najmniejszego żalu - zapewnił dziewczynę, odwzajemniając jej dygnięcie. - Takie rzeczy zdarzają się wszak każdemu - dodał, gryząc się w język, by nie podać jako przykładu Lapin, która to przed chwilą widowiskowo runęła na samego Arcyksięcia.

Powrót do góry Go down





Violet Ni’ur
Gif :
Zimowa Świątynia  88eda4a0673c5c533004f119182a3b92
Godność :
Violet Ni’ur
Wiek :
25 lat
Rasa :
Lisiczka
Wzrost / Waga :
168 cm i 55 kg
Znaki szczególne :
Białe lisie uszka i długi oraz puchaty lisi ogon
Pod ręką :
Sztylet
Broń :
Pazury, sztylet
Zawód :
Służka
Stan zdrowia :
Doskonały
https://spectrofobia.forumpolish.com/t557-violet-ni-ur#4459 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1170-violet-niur
Violet Ni’urDachowiec z Wysp Księżycowych
Dachowiec z Wysp Księżycowych
Re: Zimowa Świątynia
Sob 18 Sty - 21:07
Odetchnęła z ulgą, gdy tylko usłyszała, że potrącony przez nią jegomość nie ma jej tego za złe. Nie zmieniało to jednak faktu, że sama z sobą czuła się z tego powodu źle – powinna  bardziej uważać, by nie narażać nikogo na niepotrzebne kłopoty czy też – nie daj arcyksiążę – jakieś uszczerbki na zdrowiu!
- Jest Pan zbyt łaskawy – odparła, posyłając mu lekki uśmiech – Dziękuję za wyrozumiałość.
Lisica dopiero teraz spostrzegła bestie, które towarzyszyły fioletowłosemu. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś do nich podobnego, dlatego też pozwoliła sobie na brak wszelkich manier (i ta zrobiła już bardzo złe pierwsze wrażenie) oraz zaczęła im się uważnie przyglądać. Jedna z nich przypominała humanoidalny zlepek gałęzi, może korzeni? Z kwiatami na głowie oraz jednym, bardzo wyróżniającym się w kolorze fioletu. Druga nieznana jej istota również była fioletowa (Violet zastanowiło czy to działanie celowe? Specjalnie dobrane bestie, by łatwo można było rozpoznać do kogo należą, czy też raczej zbieg okoliczności, jakimi często rządzi się ten świat) lecz tym razem zamiast rośliny, przypominała bądź też była lisem! Biała lisica zamachała radośnie ogonem, w końcu rozpoznając kogoś ze swojego gatunku. Nie zrobiła tego wcześniej, gdyż była bardziej skupiona na przepraszaniu, a potem – na roślinnej istocie. Z resztą, nigdy nie widziała lisów innych niż białe, czarne i rude (te ostatnie głównie w książkach oraz w pałacu Arcyksięcia), więc nawet do głowy jej nie przyszło, że fioletowe futerko może należeć do liska.
- Pan wybaczy, po raz kolejny z resztą, mój nietakt, jednak muszę zapytać. Te istoty, Panu towarzyszące, nigdy nie widziałam im podobnych. Do jakich ras należą i jak się nazywają?
Czy powinna o to pytać tuż po tym, jak w niego weszła i naraziła na niepotrzebny stres związany z tą sytuacją? Nie. Nie sądziła, by było to najmądrzejsze rozwiązanie. W końcu młodzieniec może sobie nie życzyć rozmów z nią.
- Nim jednak Pan mi odpowie, proszę pozwolić mi się przedstawić – lisica znów złapała swoją suknię, cofnęła prawą nogę i się skłoniła – Nazywam się Violet Ni’ur. Dostąpiłam tego zaszczytu by móc lśnić i mam nadzieję, gonie reprezentować wspaniałomyślność Pana Rosarium, któremu pokornie służę.
Po tych słowach znów się wyprostowała i skupiła swój wzrok na skrzydlatym. Miała nadzieję, iż zechce udzielić jej odpowiedzi na wcześniej zadane pytania. Bardzo interesowała ją korzenna istota, jednakże to na tej lisowatej skupiła większość swoich myśli. Głównie też dlatego, że bił od niej zauważalny chłód. A Violet jako posiadaczka mocy związanej z lodem i chłodem zdecydowanie lubiła przebywać w pobliżu innych źródeł chłodu (wyjątkiem był zawsze ciepły Armir, którego biały lis wprost uwielbiał przytulać).


Snowy white fox of the Arctic,
was it your brush-like tail
that sprayed snow, like crystal sparks,
adorning the dark sky with a shimmering veil?
A beautiful blaze of auroral displays

Zimowa Świątynia  29bf52224b08a0d95f5956e79c9cc172
#87cefa
x x x x x

Powrót do góry Go down





Gawain
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Gawain Keer
Wiek :
Wygląda na około 30 lat.
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
183 cm / 76 kg
Znaki szczególne :
Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki, cienka blizna na brodzie od lewego kącika ust
Pod ręką :
klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze // Event:
Broń :
Nóż ceramiczny, sztylet, kusza
Zawód :
Najemnik do prac wszelakich, zielarz
Specjalne :
Administrator, Strażnik toku fabuły
https://spectrofobia.forumpolish.com/t225-gawain-keer https://spectrofobia.forumpolish.com/t226-nie-az-takie-tajne https://spectrofobia.forumpolish.com/t250-kontakt-z-keerem https://spectrofobia.forumpolish.com/t1085-gawain
GawainDręczyciel
Dręczyciel
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 0:57
Ostatnim razem przecinali nieboskłon Krainy Luster długim sznurem połyskujących wagonów, patrząc z góry na włości gospodarza, modernizatora i wizjonera. Smak wina wypitego tamtej nocy już dawno uleciał z pamięci Cienia, lecz słowa, które mu towarzyszyły, głęboko się w niej zakorzeniły. Trucizna. Czy Arcyksięciu udało się zatruć serce Gawaina? Zdecydowanie tak. Wizja sprawiedliwości miast zemsty przyniosła mu spokój ducha, odebrała trawiący go gniew. Nadal było tak wiele spraw, ale dziś odsunął je na dalszy plan.
Pewnie stąpali po deskach długiego mostu. Nic nie zapowiadało, że idą w dobrym kierunku. Żadnego gwaru, żadnej muzyki, świateł czy zapachów, ale zaproszenie jasno wskazało to miejsce jako właściwe. Nie byłby zaskoczony, gdyby cały przybytek został ukryty, a wchodziłoby się do niego robiąc anioła w śniegu lub tańcząc makarenę pośrodku pustego, zaoranego pola. Cieszył się z codziennego panowania nocy, gdyż słońca odbijającego się od białego puchu by nie zniósł. Tylko czemu musiało być tak piekielnie zimno?
- Ciekawe, co tym razem nam zgotują. Będziesz dziś mogła zapolować przy ruchomym i gadającym bufecie. - Zagadnął idącą u jego boku Luci. Póki co miała na sobie wierzchnie odzienie, lecz pod spodem kryła piękne kroje i błyskotki podkreślające jej walory. Minęło tak wiele czasu, odkąd widział ją taką wystrojoną i promienną, że prawie zapomniał, jak piorunujące wrażenie potrafi wywołać kobieca postać Demona. Zaprawdę miła odmiana.
Sam odział się w czerń wyszytą złotem i bursztynem, choć płaszcz tego nie zdradzał. Frak, mogący uchodzić za część galowego munduru, zdobił piołun w towarzystwie wdzięcznej Atropy belladony. Wrażenie zaburzały jedynie pióra wprawione w miejsce pagonów. Ekscentryczne naramienniki z czerni przechodziły w ciepło tysiąca zachodów słońca muśniętych błyszczącym pyłem. Wbrew wzornictwu nakrywał go elektryzujący zapach mięty i burzy. Dualizm wizerunku był zaplanowany. Widok miał kusić, intrygować, kontakt zbijać z pantałyku. Kolorystycznie odstawał od Yako - odmienny, ale nadal pasujący.
Wprowadził ją do korytarza pełnego rzeźb. Wierne odwzorowania aż prosiły się o ożywienie, podarowanie odrobiny ruchu. Osłonięci od wiatru i chłodu mogli się rozpłaszczyć i dołączyć do zebranych w sali głównej. Zmrużył oczy, gdy rozświetlona biel zaatakowała.
- Och, nie. Przegapiłem połowę przemowy, których arcyksiążę i tak nie jest fanem. - Wyszeptał do Luci, gdy przystanęli z boku i uśmiechnął się lekko, patrząc na parę stojącą na wzniesieniu. Agasharr miał dziś towarzystwo. Wymieniało obietnice - Z drobną pomocą - Keer skomentował uwagę o bezpieczeństwie - atrakcje balu i najważniejsze inwestycje. Nie mógł nie zareagować rozbawionym prychnięciem na wzmiankę o porwaniu do Krainy Snów... nawet jeśli nie było to niemożliwe. Był ciekaw charakteru i przeszłości tej osoby. Wiało od niej polityką i suchymi przemowami serwowanymi przez telewizję i gazety.
Powiódł wzrokiem po reszcie zebranych i nadstawił ucha. Pochwycił uprzejmości, cywilizowane wymiany poglądów oraz niezmienną dla podobnych wydarzeń podejrzliwość. Dojrzał wiele świeżej krwi, nieznajomych twarzy. Niestety nie znalazł wśród nich pięknej rudowłosej, łuskowatej Sapphire czy Kesslera, z którym miał ochotę wychylić kielicha i zwyczajnie pogadać. Od czasu wspólnego wypadu na Kryształowe Pustkowia nie miał z nim kontaktu. Wybył gdzieś, jak Kraina długa i szeroka. Oby miał się dobrze.
Gwardia jak zwykle stała na straży porządku. Służba w ukropie uzupełniała puste kielichy. Na pierwszy rzut oka było normalnie, ale wiele osób przyglądało się wszystkiemu. Bez zazdrości o świecidełka czy status. Jedni sprawiali wrażenie znużonych, drudzy wzburzonych, ale zdecydowana większość zachowywała się jakby szykowali się na bitwę. Gawain poczuł chłód. Wolałby by wywoływał go wystrój sali i zaklęte płatki śniegu. Cóż... chyba zwyczajnie był świadomy farsy.
- Więc czegóż ma wybranka życzy sobie zakosztować w pierwszej kolejności? - zagadnął dwornie, lecz nie bez krztyny kpiny i dystansu, który zawsze ją rozbawiał. Mimo wszystko czujnie obserwował towarzystwo. Niby po to, by móc osłonic swą partnerkę przed zderzeniem z inną parą lub wczas przygotować się do konwersacji, ale Demon mógł wyczuć napięcie Cienia.


Zimowa Świątynia  PbcKfC9

Ekwipunek:

Aktualny ubiór:


Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Zimowa Świątynia  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 2:14
I nadszedł ten nieszczęsny dzień, który budził we mnie tak wiele sprzecznych emocji. Był to czas, kiedy zaczęłam żałować wszystkich podejmowanych w ostatnim czasie decyzji... Piedestał zajmowała choćby ta o uczynieniu Szrona swą osobą towarzyszącą...
To miała być moja mała zemsta oraz rozrywka. W końcu czymś będzie trzeba się zająć przez ten cały czas... Niestety nie pomyślałam wtedy o naprawdę wielu, aspektach, które powinny odwieść mnie od tego pomysłu. Ale, miałam wówczas tak wiele innych spraw na głowie. Nie zliczę, wszystkich wizyt w Mieście Lalek, spędzonych na zakupach bądź zgłębianiu informacji dotyczących panujących wśród arystokracji trendów oraz najpopularniejszych plotek.
Musiałam również pokazać się na kilku pomniejszych przyjęciach, gdzie mogłam zaprezentować się jako Lady Aureavem. Nazwisko, które przybrałam po to, by chronić własną tożsamość. Zresztą i tak nie chciałam posługiwać się, swoim rodowym mianem Rugulus, nie po tym, jak potraktował mnie własny brat. Gdyby jednak ktoś za bardzo zainteresował się historią mojej rodziny, mógłby dojść do nazbyt oczywistych faktów na mój temat. A tego w szczególności pragnęłam uniknąć. Do tej pory, nie potrzebowałam ani nie chciałam budować nawiązań ze światem Arystokracji, kręcącym się wokół intryg, skandali i ciągłej wspinaczce po szczeblach społecznej piramidy. Niestety przeklęty Lord Protektor, życzył sobie mojej obecności na Zimowy Bal... a zatem nagle posiadanie konkretnej pozycji i miejsca w świecie Rogaczy stało się niezbędne. A przynajmniej jeśli, nadal chciałam korzystać z faktu, iż nadal brano mnie za przedstawicielkę owej rasy.
Oczywiście, aby utrzymać, to wrażenie musiałam się odpowiednio starać. Jedyny problem, jak został zdjęty z moich barków to suknia, ponieważ gdy Soren dowiedział się o balu, od razu zasypał mnie dziesiątkami wizji, na to, w jakiej kreacji powinnam się pokazać. Ostatecznie praca nad suknią oraz dobieranie do niej stosownych dodatków okazało się najmilszą częścią całych przygotowań. Nawet jeśli przeklinałam Srebrnego Krawca, kiedy ten przez całe godziny nie pozwalał mi opuszczać swej pracowni. Zastanawiała się, czy podczas przymiarek i przeróbek, nie zostałam narażona na pokłucie igłami więcej razy niż podczas MORI-owskiej niewoli.
W ostateczności efekt końcowy był wart tych wszystkich nerwów, czasu oraz bólu. Soren stworzył arcydzieło, suknię, którą jednocześnie można było opisać jako subtelną, elegancką, ale i drapieżną zarazem. Kreacja była idealnie skrojona, jej górna część ściśle przylegała do ciała, tym samym podkreślając wszelkie atuty kobiecej sylwetki. Ten efekt, dodatkowo wzmacniał głęboki dekolt w kształcie litery v, oraz mocne wycięcie na plecach sukni. Ciężko było oderwać wzrok od materiału, który skrzył się niczym świeży śnieg w czasie mrozu, co było zasługą drobnych kryształków wplecionych w materiał, który to na wysokości ud, stawał się niemal przeźroczysty, Dzięki temu, mogłam dobrze (a może nawet zbyt dobrze) wyeksponować swoje zgrabne smukłe nogi, odziane w piękne, wysokie szpilki. Buty były, wykonane na zamówienie a szewc niemal idealnie wywiązał się ze swego zadania. Zgrabne buciki, były niezwykle lekkie oraz tak wygodne, że zaczynałam podejrzewać, iż użyto na nich jakiegoś czaru. Nogi prezentowały się w nich naprawdę wdzięcznie, był tylko jeden problem. Według mojego zamówienia obcas miał posiadać aż dwanaście centymetrów, tyle bowiem wystarczyło, abym zrównała się wzrostem z towarzyszącym mi kocurem. Miałam już dość, zadzierania przy nim głowy... niestety mistrz, musiał pomylić coś w zleceniu, gdyż moje buty posiadały zaledwie ośmino centymetrowe podwyższenie. W ostateczności zostałam jednak udobruchana dzięki kopertowej torebce na złotym łańcuszku. Idealna, aby ukryć w niej bezdenną sakwę, tym samym znacząco zwiększając jej pojemność.
Zdaje się jednak, że nieco odbiegłam od tematu, a przecież nie doszłam jeszcze do najpiękniejszego elementu swej sukni. A były nimi złote oraz białe pióra, które zwieńczały dół kreacji. Sunęły po ziemi z niebywałą lekkością, błyszcząc się drobinami złota. Ten akcent mojego stroju był mi szczególnie drogi, ponieważ stanowił podarek od bestii Aureume i Ra. Z tych samych piór, zostało wykonane również bolerko, dodające całej kreacji odrobiny przepychu. Dodatkowo Soren wplótł w materiał zaklęcia.Za sprawą magii z piór sypał się drobny złoty pył, będący jednak tylko zjawiskową iluzją, która rozmywała się, nim zdążyła na dobre osiąść na ziemi. Efekt w istocie urzekał, lecz o wiele bardziej zachwycałam się nad tym, iż krawiec magicznie uczynił materiał odpornym na zabrudzenia. Gdyby nie to, piękne pióra, które ciągnęły się za mną po ziemi, szybko straciłyby na swym uroku. Biorąc pod uwagę, iż sam mój strój był niezwykle bogaty, zdecydowałam się na skromne uczesanie. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, zaś ich końcówki zdobiły delikatne loki, co nadało fryzurze większej objętości. Między różowymi pasemkami można było dostrzec kilka cienkich złotych łańcuszków, które spinały ze sobą dwa złote grzebyki, ozdobione drobnymi czerwonymi kryształami. Dodatek ten, idealnie pasował do złotego naszyjnika, który przyciągał wzrok dzięki umieszczonym w nim czerwonym topazom. Te czerwone akcenty, szczególnie przyciągały wzrok na tle bieli i złota. Współgrały jednak ze szkarłatem moich oczu, teraz podkreślonych odpowiednim makijażem. A także do krótkich, lecz ostrych i gładkich rogów, które wyróżniały się przez swą szkarłatną barwę.
Można było mnie przyrównać do złotego kanarka, choć to porównanie nie szczególnie mi się podobało. Nie, kiedy u mego boku kroczył kocur... który dzięki, umiejętnościom Sorena, przynajmniej odpowiednio się prezentował. Gdybym nie znała Christophera, może nawet powiedziałabym, że tego wieczoru wyglądał naprawdę dobrze. Zapewne wliczyłby się do grona osób, na których przez dłuższą chwilę zawiesiłabym wzrok.
Byłoby tak rzecz jasna, gdybym go nie znała.... Teraz zaś kiedy byłam już skazana na jego towarzystwo, marzyłam jedynie o tym, by jak najszybciej zgubić go w tym coraz to bardziej rosnącym tłumie. Tym bardziej iż, ledwo co zjawiliśmy się na miejscu a dachowiec, już zdążył mnie zirytować. Dziś jednak nie mogłam nazbyt jawnie, okazywać swej niechęci względem mego Strażnika... nie kiedy gospodarzem całej tej imprezy była osoba, przez którą Szron, próbował stanowić konkurencje dla mego własnego cienia.
Drgnęłam mimowolnie, gdy kocur przybliżył się do mnie, aby szeptem wyjawić mi listę swych dzisiejszych życzeń... Nie lubiłam, gdy tak robił... Szept był gorszy od krzyku, bo aby móc go usłyszeć, trzeba było znajdować się blisko siebie, krzyk zwykle wskazywał na dystans. A ja desperacko wręcz pragnęłam, aby mnie i kocura dzielił teraz jak największy dystans! Faktycznie miałam zamiar jak najszybciej opuścić to znamienite i uroczyste wydarzenie. To nie był mój świat, mimo iż byłam zmuszona przyznać, że cały wystrój oraz długa lista atrakcji wywierały na mnie spore wrażenie. Teraz jednak moją motywacją, powodowało coś więcej niż tylko ciekawość.
Zadecydowałam, iż lista zakazów, jaką właśnie otrzymałam stanie się moją prywatną listą atrakcji, jakie obowiązkowo należało zaliczyć przed opuszczeniem przyjęcia.
Uśmiechnęłam się słodko, jednocześnie mocniej zaciskając palce na ramieniu swego towarzysza. Nie skomentowałam jego wypowiedzi, zajęta rozglądaniem się za tak zwanymi „obcymi”. Prawda była taka, że niemal każdy tutaj, będzie dla mnie obcy, należało zatem odnaleźć osobnika, który dodatkowo mógłby zostać uznany przez kocura za niepożądane towarzystwo. Nie musiałam się z tym spieszyć, choć im szybciej uda mi się zrujnować wieczór swemu dzielnemu rycerzowi...., tym lepiej.
Zaśmiałam się perliście, zaraz po kolejnej wypowiedzi kocura, jednocześnie posyłając mu spojrzenie, skrzące się złośliwością. Również byłam zmuszona, do tego, by zwrócić się do niego i przekuć swe słowa w szept.
-Mój drogi... ja już zdążyłam podpaść. Acz nie wyobrażam sobie gorszych konsekwencji, jakie mógłby jeszcze na mnie spaść. Dostanę kolejnego ochroniarza? Powiedz... nie posiadasz chyba brata, który cechuje się równie „intrygującym i barwnym” usposobieniem co Ty sam. A w dodatku, pełniącego tę samą funkcję, jakiej Ty się podjąłeś, hm?
Nie zerkałam na zegarek, lecz wnioskując po tym, że Arcyksiążęca para właśnie kończyła swą przemowę, mogło oznaczać, iż nieco się spóźniliśmy. Ten fakt, nie smucił mnie jednak, a wręcz zaczęłam żałować, iż owy poślizg nie był większy. Słowa, jakie padały z ust Rozaliny, wywoływały u mnie wielkiej ochoty, by odwrócić się napięcie i pomaszerować w stronę wyjścia, zostawiając za sobą jedynie subtelną woń pachnideł, jakich dziś użyła, (a był to zapach dzikiej orchidei zmieszany z migdałem i nutą białego piżma).
Przemowa gospodarzy, zwyczajnie przypomniała mi o tym, jak bardzo nie pasuję to tego rodzaju miejsc, mimo iż mój wizerunek i postawa mogły sugerować coś zgoła innego. Dla mnie jednak ta cała otoczka, była niczym innym jak kolejnymi murami niewidzialnego więzienia, w którym, aby przetrwać, należało przestrzegać określonych zasad. A ja szczerze nie lubiłam zasad, w przeciwieństwie do Strażnika, który ciągle próbował mi wpoić swoje własne nakazy. Mnie pozostawało jedynie czekać na dzień, aż w końcu uzna swój wysiłek za bezcelowy.

Wpatrując się w oblicze Lorda Protektora, zaczęły do mnie wracać wspomnienia z mojej ostatniej wizyty w Pałacu, przez które teraz mogłam jedynie mocniej zacisnąć zęby. Lecz! Mimo całego, żalu, jaki żywiłam do gospodarza, nie zapomniałam o dobrym wychowaniu i nie pojawiłam się tu z pustymi rękami. Przygotowałam dla Arcyksięcia specjalny podarek, który krył się teraz bezpiecznie we wnętrzu bezdennej sakwy, podobnie jak i cała reszta mojego magicznego wyposażenia, które niestety nie bardzo pasowało do mojej kreacji. Podarek mógł okazać się nazbyt skromny w oczach TYRANA, jeśli w ogóle białe złoto i czerwony diament, z którego wykonano pierścień, można było uznać za skromne... Zadbałam jednak, o to, aby prezent, był odpowiednio spersonalizowany oraz posiadał unikalne zastosowanie. Teraz, mimo iż realnie nie mogłam czuć wagi, upominku ten ciążył mi... Chciałam jak najszybciej mieć za sobą, konfrontację z Arcyksięciem... wyglądało jednak na to, iż, wokół jego osoby właśnie wybuchło małe zamieszanie. Przyglądałam się kobiecie, odzianej w szkarłat, która właśnie potknęła się, upadając wprost w ramiona rogatego „władcy” Krainy.

~ Zimowy bal - kreacja Seamiar ~
Spoiler:


Ostatnio zmieniony przez Seamair dnia Nie 19 Sty - 4:42, w całości zmieniany 1 raz


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Zimowa Świątynia  D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 2:58
Pierwszy krok w rytm muzyki, która swym brzmieniem wypełniła całą sale balową, lecz drugi nie nastąpił. Arcyksiążę zatrzymał się, ujrzawszy drobną postać zmierzającą w jego stronę i zdziwił się niemało, gdyż nie mógł dopatrzeć się powodu, dla którego kroki pokierowały ją właśnie na szczyt schodów, do części Zimowej Świątyni, do której by jej nie wpuszczono.
Zatrzymał się i uśmiechnął łagodnie w stronę kobiety, nie doszukując się w niej żadnego zagrożenia. Znał ją, choć trudno mówić by dobrze, to na tyle by wiedzieć, że nie jest jedną z tych osób, która życzą mu śmierci. Sztylet ukryty w rękawie Marceille był wizją zbyt abstrakcyjną, by brać ją pod uwagę.
Rzucił szybkie spojrzenie w stronę zebranych gości. Dostrzegł jak niektórzy wpatrzeni byli w tę scenę, lecz inni - nie chcąc czekać - rozpoczęli już swój taniec, wypełniając sale balową beztroskimi piruetami. Trudno było mieć do nich żal, że zaczęli przed arcyksiążęcą parą. Bal był niczym przedstawienie i gdy sala została wypełniona piękną muzyką nie podobna było stać w miejscu. Każdy miał do odegrania swoją rolę, a ta Rosarium nie była mu znana, choć jeszcze kilka chwil temu pobłażającym uśmiechem skomentowałby tego, kto wyrzekłby takie stwierdzenie.
Nie odczuwał jednak obaw. Przyszedł czas na improwizację - najtrudniejszą ze sztuk, która wymagała przygotowania do każdej możliwej sytuacji, a zarazem sztuki, w której Lord Protektor nie czuł się źle. Nie tylko jego zamiłowanie do uczynienia każdej chwili teatrem, lecz także konieczność sprawiły, że przywykł do konieczności nieustannego rewidowania planów.
Ze spokojem obserwował Marceille i kwiat, który chciała mu ofiarować i już miał zabrać głos, gdy nieoczekiwanie ujrzał, że białowłosa  opada prosto w jego ramiona. Bez zastanowienia, instynktownie złapał ją, nie pozwalając by starannie dobrana kreacja pasująca Lapin do jej szkarłatnych oczu się zabrudziła. Pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie była dość prozaiczna, nieco absurdalna w swej prostocie. Ładnie pachnie - pomyślał Arcyksiążę i jako że nie znajdowali się na żadnym pogrzebie nikt nie mógł mu tego faktu wytknąć.
Usłyszał wtedy słowa, które wypowiedziała Anarchistka i niczym w dobrym przedstawieniu przyjemne oczekiwanie na nieznane porównywalne do wędrówki po lesie w gęstą mgłę, gdy nie sposób dojrzeć niczego, jak tylko ścieżki, po której stąpamy, ustąpiło miejsca nieszczęściom, które wylały się jakby ktoś uniósł wieko boskiego prezentu ofiarowanego w posagu Prometeuszowi.
Nie podobała mu się omdlenie Marceille, nie była to niespodzianka miła. Nie chciał paniki, tym razem bal miał przebiegać spokojnie - emocje czekały na gości poza Zimową Świątynią. Toteż pierwsze co zrobił, gdy upewnił się, że Lapin nie wyślizgnie się z jego objęcia to uniósł spojrzenie, by sprawdzić jakie panują nastroje w dole, ilu gości wciąż skupia swoją uwagę na szczycie schodów, gdzie stał gospodarz.
Nie podobało mu się także zachowanie Soph, która nie była przygotowana do tego, by udawać Rozalinę. W normalnej sytuacji nie miałoby to znaczenia, odbyliby taniec i nikt nie mógłby się domyślić, że coś zostało ukryte przed wzrokiem gości. Brak biegłości anarchistki w improwizacji sprawił jednak, że powiedziała kilka słów za dużo. Kobieta, która nawoływała do ochrony słabszych właśnie publicznie nawoływała do linczu niewinnej Marceille. Szybkie zerknięcie w jej stronę, po czym na ledwie mgnienie szkarłatne oczy Arcyksięcia skryły się za kurtyną powiek. Świat mógł je ponownie ujrzeć wraz ze słowami, które Lord Protektor wypowiedział:
- istocie liczę, że Kraina Luster nie zapomni czynu Marceille. - Mówił to na tyle głośno, by Ci, którzy nie oddali się całkowicie tańcu mogli bez problemu usłyszeć jego słowa. Bal nie różnił się od przedstawienia niczym, jak tylko tym, że każdy z widzów jest jednocześnie aktorem. Przedstawienie musiało trwać, a to w rękach Arcyksięcia było, by odegrać swoją rolę właściwie.
- Wdzięczność bowiem to cecha niezwykle pożądana. Któż chciałby choćby przyjaciela, który jest niewdzięcznikiem? I w tym właśnie należy docenić Marceille, która jako jedyna postanowiła wdzięczność swoją wyrazić. Przyszła do Lorda Protektora. - Przerwał na krótką chwilę, by sprawnym ruchem podnieść Lisette na ręce. Nie sprawiło mu to większej trudności. - Jako Lord Protektor nie mogę przejść obojętnie obok potrzebujących, którzy zwrócili się o pomoc. - Pozwolił sobie na pewne nadużycie. Marceille nigdy nie prosiła go o pomoc. Zarówno teraz, gdy padła w jego ramiona, jak również wtedy, gdy zabrał ją z "rodzinnego" domu. O tym jednak goście nie musieli wiedzieć, a on nie byłby dobrym Władcą, gdyby pomagał tylko tym, którzy będą go błagać o pomoc. Szczególnie, że najczęściej prośby takie pochodzą od ludzi najbardziej roszczeniowych, którzy w istocie ich nie potrzebują.
- Dlatego też pozwólcie, że wypełnię swą protektorską powinność. - Po tych słowach ściszył głos i zwrócił się łagodnym głosem do anarchistki.
- Będę wdzięczny jeżeli przejmiesz rolę czuwania nad uroczystością zanim nie wrócę. - Mając na względzie, że anarchistka zabrała wcześniej głos i wygłosiła kilka słów, nie miał obaw co do tego, że sobie poradzi w tej roli.
Czy nie odczuwał żalu, że nie uda mu się z nią zatańczyć? Gdyby tylko przy jego boku stała jego prawdziwa żona nie opuściłby sali balowej przed ich wspólnym tańcem, chyba że ta byłaby osobą, która odpłynie w omdleniu. Arcyksiążę pomimo jednak całego szacunku jaki miał do Anarchistki, zaufania dla jej rad i ich długotrwałej współpracy nie kochał stojącej obok niego kobiety. To wytrąciło pierwszy taniec ze szczytu listy priorytetów.
Zdawał sobie także sprawę, że Anarchistka, ze względu na nienawiść do Upiornej Arystokracji, pewnie niespecjalnie lubuje się w takich zwyczajach i jak mniemał będzie zadowolona z faktu, że ta przykra konieczność została z niej zdjęta przez nieoczekiwane zasłabnięcie niewinnej kobiety.
Skinął głową na strażnika, który trzymał koronę i laskę Marcyś i krótkim rozkazem polecił mu ruszać z nim. Skoro przyszła Arcyksiężna - o czym Rosarium jeszcze nie wiedział, a myśl taka nawet przez chwilę nie przemknęła przez jego umysł - przyniosła tu ze sobą pewne rekwizyty, byłoby grzechem je odebrać, czy w inny sposób jej ich pozbawić, na który nie powinien sobie pozwolić żaden gospodarz.
Zostawił za sobą gwarną sale balową i kroczył ku części, do której goście nie mieli dostępu. Nie zamierzał zabawić tam zbyt długo. Ozdobne wrota zostały mu otworzone przez zaufanych gwardzistów. Minął korytarz i trafił do niewielkiego, całkiem przytulnego salonu przywodzącego na myśl jakieś leśne zacisze w sercu głuszy. Zielone ściany i meble o w nieco jaśniejszym odcieniu o nóżkach, które rozgałęziały się ku górze. Nawet kominek wykonany z nieregularnych, dużych kamieni, w którym wesoło tańczyły płomienie przypominał jakaś leśną pieczarę, gdzie skryć się może przed deszczem mieszkające tu zwierzątko. Dopiero tutaj Marceille opuściła ramiona Lorda Protektora, zmieniając je na wygodny materac i kilka poduszek, które polecił uprzednio ułożyć w odpowiedni sposób - dwie pod głowę i jeszcze jedna pod nogi.
- Jak się czujesz Marceille? - Zapytał łagodnie, kucając przy leżącej dziewczynie. Nie planował siedzieć tu zbyt długo, a więc przysuwanie krzesła było niecelowe, a patrzenie na kobietę z tak dużej wysokości dość niewygodne. W tym czasie strażnik odsunął się na bok, by stanąć pod ścianą. Niesione przez niego wcześniej: laska i korona zostały położone na stoliku całkiem niedaleko miejsca, w którym znajdowali się Agasharr i Marceille.
Tenebrae, zwinięty dotąd gdzieś nieopodal kominka uniósł swoją masywną, białą głowę i spojrzał w stronę Arcyksięcia. Wąż na razie jednak nie poruszył się z zajmowanego przez siebie miejsca, pozwalając by płomienie z ogniska odbijały się w jego srebrnych łuskach.

Powrót do góry Go down





Ivor Tyree
Gif :
Zimowa Świątynia  57f072c14c914063a4b1855d9cbbf1d4
Godność :
Sir Ivor Tyree
Wiek :
Wygląda na 40-50 lat w rzeczywistości dużo więcej
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
197cm/85kg
Znaki szczególne :
Brak skóry na całej twarzy i głowie. Długi czarny łuskowaty ogon zakończony srebrnym ostrzem.
Pod ręką :
Srebrny dzwoneczek zawieszony na szyi, sakwa z pieniędzmi.
Broń :
Krwawa Jaskółka (Katana), Zdobiony srebrny rewolwer wysokiego kalibru, Zdobiony sztylet schowany w rękawie, Ostrze na końcu ogona
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t428-ivor-tyree https://spectrofobia.forumpolish.com/t501-obserwacje-obiektu-nr-kl-01612#3413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t474-kruki-pocztowe-ivora https://spectrofobia.forumpolish.com/t1089-ivor-tyree
Ivor TyreeSiedem Nieszczęść: Pycha
Siedem Nieszczęść: Pycha
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 16:46
____Ci wszyscy ludzie, którzy weszli niemalże w tym samym momencie co Kruczy Baron ze swoją podopieczną wydawali się nudni, bezwartościowi i po prostu czarno biali. Idealnie wpasowywali się w przepych Arcyksiążecego balu. Ivor powoli smakował wina i z przyjemnością oblizywał delikatnie wargi z pozostawionego na nich napoju. Było to bądź co bądź uczucie, którego nie uświadczył już wiele lat.
____Komedia, która odegrała na się na szczycie schodów z Lordem Protektorem oraz jakąś wywłoką rozbawiła Cienia do tego stopnia, że prychnął cichym śmiechem. Niesamowite, jak bardzo nieudacznymi i pokracznymi istotami otacza się nasz wielki i wspaniały władca. Ivor westchnął tylko ciężko i dopił kieliszek wina.
____Słowa Alice, takie oschłe, takie... Wulgarne w sposobie ich wypowiadania, te jej usteczka, które potrzebują ogłady, a jednak było w nich coś, co sprawiało, że Ivor... Nie mógł przestać jej słuchać. Awanturnicza, skrzywdzona, dzika i niemalże pierwotna. Była idealna aby stworzyć z niej coś pięknego i zabójczego. Stworzyć z niej idealne narzędzie do szerzenia strachu i wprowadzania ładu... Ładu takiego jaki tylko Baron by sobie zażyczył. Oczywiście, troszczył się o dziewczynę jak o córkę, nigdy by jej sam nie skrzywdził, ale będzie musiała poznać ten świat, nad którym Ivor chciał, by zapanowała z nim u boku.
____- Moja słodka Alice, rozejrzyj się dokładniej proszę - powiedział ciepłym i pełnym cierpliwości głosem. Gestem ręki wskazał na tych wszystkich "zacnych" gości samego Arcyksięcia. Ci wszyscy, Alice - kontynuował Cień. - To najbardziej wpływowe istoty w całej krainie, istoty, które - jeśli wbijesz sztylet w odpowiednie gardło - zrobią wszystko co tylko im się każe. Ci wszyscy zebrani tutaj... To nasze żniwa - dokończył Ivor, a na jego twarzy pojawił się mroczny, pełny tajemniczy uśmiech, a w oczach zapłonęła chęć mordu.
____Wyraz ten momentalnie złagodniał, a w oczach mężczyzny ponownie widać było jedynie spokój i wyrachowanie. Pochwycił kolejne dwa kieliszki i ponownie podał jeden Czarnowłosej. Pasowali do siebie, Kruczy Baron i Kruczowłosa dziewczyna o krwawych oczach. Był pewien, że przyciągną wiele spojrzeń, a jej oczy... Wywołają wśród zebranych niemałą sensację.
____- A odpowiadając na twoje pytanie, nie nie zrobiłem sobie tego z twarzą dla jak to nazwałaś "mojej wybranki serca" - chociaż i to w twoich ustach brzmiało, jakbyś chciała powiedzieć, "dla jakiejś swojej kurewki". Nic tam, Alice - lubię to, że się rozumiemy - powiedział Cień i ponownie uśmiechnął się spokojnie. - Jeśli potrzebujesz wiedzieć, to twarz nie jest na stałe, jest bardzo niekomfortowa, nie moja... A sprawiłem ją sobie, żeby móc łatwiej wybrać nasz kolejny cel - gdy tylko skończył wypowiadać to słowo ujrzał ją.
____Różowowłosą diablicę o krwistoczerwonych rogach wystających spod włosów na czole. Cały ten blask bijący od niej, jakby sama prosiła się, by ją porwać i zamknąć w wierzy. Oczywiście nie była sama, co jeszcze bardziej uświadczyło Ivora w przekonaniu, że będzie godną ofiarą dzisiejszej nocy. Baron skinął delikatnie głową w kierunku pary aby dać sygnał dla Alice, że pora zacząć powoli siać ziarno terroru wśród dworzan. Powolutku, spokojnie, nie śpiesząc się.
____- A teraz, Alice - wyszeptał dziewczynie do ucha. - Teraz proszę pamiętaj, żeby nikogo nie zabić za pierwsze mniejsze przewinienie, jakby coś się miało rozwinąć w tej sytuacji Tobie zostawiam Kocura.
____I podeszli razem do Diablicy i jej Kociego strażnika, który niczym Kasha bronił swojego wykradzionego z pogrzebu trupa. Już widział jak Kocur strzyże uszami na dźwięk jego pełnych dumy kroków, już oczami wyobraźni widział nastroszony ogon gdy zauważa kto zmierzw w kierunku jego partnerki na tym balu. Nie wiedział, jaka jest między nimi relacja, wiedział jednak, że imię Ivor Tyree jest znane wśród tych kręgów i mimo, że nie mówi się głośno o krwawej drodze Cienia, którą uzyskał tytuł Barona, to wszyscy po cichu starają się unikać wszelkiej konfrontacji, a nawet spojrzenia w jego szmaragdowe oczy.
____- Ivor Tyree, baron niedalekich ziem, kłaniam się nisko i całuję dłonie - mówiąc to skłonił się w pół i pochwycił delikatnie dłonie Różowej Diabli by złożyć na nich delikatny pocałunek na powitanie i okazanie szacunku. - Gdzie moje maniery - powiedział po wyprostowaniu się i kulturalnym gestem ręki wskazał na Alice. - To moja podopieczna, Alice Murphy.
____Skinął delikatnie głową na powitanie Kocurowi i po chwili jego szmaragdowe oczy wpatrywały się w oczy Diablicy, jakby chciał z nich wyczytać całą prawdę o jej istnieniu. Na ustach miał delikatny, ciepły uśmiech, a z oczu biła sympatia i wyczuwalne współczucie, że dziewczyna musi tutaj być z dachowcem. Cień, nie przepadał za kotami, nie jednego już zostawił martwego w alejce na pożarcie swoim krukom.
____- Czy zgodziłaby się Panienka na taniec? - Wypowiedział ciepłym głosem wystawiając przed siebie otwartą dłoń zapraszającą do tańca.


We’re the best dressed here.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.

We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.

Our quills drink in the light
like ink.


Murder of crows
Dilys Rose


Głos: #009966
MG: #CC0033

Powrót do góry Go down





15
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Alice Murphy
Wiek :
19 lat
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
158/49
Znaki szczególne :
Bordowe oczy i rogi?
Pod ręką :
Czarna Karta, papierosy, krucza papierośnica, krucza zapalniczka, zapalniczka zippo.
Broń :
Kastet, rewolwer, sztylet, dwa magazynki.
Zawód :
Wszystkim za co zapłacisz.
Stan zdrowia :
Jeszcze zdrowa
https://spectrofobia.forumpolish.com/t275-policz-do-15
15Nieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 18:44
Znudzona rozkoszowała się bordowym płynem jednak jednocześnie obserwowała ludzi. Podział władzy był jasny i pewny, a dokładniej stał na szczycie schodów wśród uroczych wróbelków. Słysząc prychnięcie swego opiekuna tylko przewróciła oczami. Widocznie nie często miał okazję zobaczyć do czego są zdolne nastolatki na dyskotece by kogoś poderwać o wyższym statusie. Jednak to całe gadanie o kontrolowaniu ludzi z wyższych sfer jej nie przekonywało. Może dlatego, że nie to się liczyło?
Ona tylko chciała się zabawić, napić i kogoś pozabijać, nie interesuje ją rządzenie światem. Jednak Ivor widoczne lubował się w zdobywaniu władzy i kroczeniu po trupach innych. A taka osoba jest niebezpieczna i nie powinno się jej ufać. No chyba, że już raz się umarło.
-Sobie zostaw linki, a mi noże, bo inaczej zrobi się burdel.
Odebrała kolejną lampkę wina, jednak powstrzymała się przed wypiciem jej zawartości, nie będzie przydatna jeśli się schleje.
Słysząc o twarzy mężczyzny zrobiła zszokowaną minę i zasłoniła dłonią usta na krótką chwileczkę.
-Ależ proszę pana, nie odważyła bym się używać takich obraźliwych słów w stosunku do damy.
Jej początkowy ton był nadęty i pełen obrazy, jednak szybko przeszedł w ironiczny żart. 15 za długo babrała się w bagnie by bać się obrażać innych. Poza tym, ktokolwiek chciałby ją skrzywdzić musiał by się nieźle postarać by wymyślić coś nowego.
Słysząc polecenie od swojego opiekuna nie odpowiedziała tylko odetchnęła głęboko przybierając pozę ogromnej nieświadomości. Jej okrągłe szkarłatne oczy i tak odmładzały ją i dodawały niewinności, ale teraz jeszcze bardziej. Szczególnie, że każdy kryształ i szkiełko się odbijało w nich blaskiem, a ustka układały się w lekki, nieśmiały uśmiech.
Jeszcze do tego słodka suknia tworzyła z niej wzór niewinności, która nawet nie tknęła wina trzymanego w dwóch dłoniach. Spokojnie ruszyła za opiekunem z ciekawością przyglądając się wszystkiemu, co ją otaczało. Kiedy podeszli do ofiar, stanęła między Ivorema a kocurem. Przyjrzała się zgromadzonym i musiała stwierdzić...
Że wszyscy są cholernie wysocy!!
Co do kurwy?!
Ja pierdole, czy trafiła do krainy wielkoludów?
Może nawet nie musi udawać dziecka, bo jest tak niska, że nikt jej nie zauważa, a na pewno nie uważa za jakieś zagrożenie.
Kurwa...
Kiedy Ivor ją przedstawił miała ochotę skopać mu dupsko, ale pewnie powinna się przyzwyczaić do tego, że każda nieznana jej osoba, będzie miętolić w ohydnej gębie jej urocze nazwisko. No ale to jest inny świat. W razie czego się ulotni i wróci na stare śmieci do swojego. Skłoniła się grzecznie by się przedstawić jak kulturalne dziecko, jednocześnie gest był sztywny i pełen zdenerwowania, niczym u dziecka, które pierwszy raz jest w takim miejscu. Nic więcej na razie nie musiała robić, więc nie zamierzała się odzywać. Poprawiła jeszcze grzywkę uciekając wzrokiem w podłogę, jakby towarzystwo wystrojonej pary ją lekko zestresowało. Coś w tym było, ale jedyne co ją mogło zestresować, to to, że grzywka jej się źle ułoży.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 18:52
I wnet zjawili się w samym środku tego całego zgiełku, przepychu oraz mieszanej atmosfery. Czuł się jak w zamrożonym pałacu królewskim bezzębnego Nosferatu, który i tak kąsał wszystkich co się tutaj rusza. Nie mógł pozbyć się niemrawego wrażenia, jakoby i tutaj czaiło się niebezpieczeństwo. Po prostu ten cały koci instynkt nakazywał mu zachować czujność, choć jako tako nie przejmował się wcale potencjalnymi duperelami. Cały ten czas towarzyszył Queen krok po kroku, od momentu wejścia na środek wielkiego pomieszczenia, patrząc uważnie przez moment po twarzach wszystkich otaczających go osób.
Wzrok posiadał nader dobry, spostrzegawczość wzorową i mało jaki szczegół zdołał mu umknąć sprzed oczu. Przyszedł tutaj dla relaksu, toteż pierdzielił na moment wszelką przezorność i skupił się wreszcie na partnerce.
- Zaiste przeurocze miejsce...
Spojrzał wymownie w kierunku kocicy, nie ukrywając znużenia, tudzież lekkiego rozczarowania.
- Mogliby wypełnić to miejsce muzyką lub cokolwiek.
Rozejrzał się ukradkiem wokół siebie. Każdy zajęty każdym. I bardzo dobrze, nie lubił zwracać na siebie uwagi, ani być w jego centrum. Pasował mu takowy układ, gdzie każdy ma go totalnie w dupie. No, prawie każdy.
- Powiedz, znasz ty tutaj kogoś z obecnych? Podobno wśród nas są grube szychy, zabijaki i inne dzikie węże.
Pochwycił ją za dłoń i przeprowadził kilkanaście kroków w dowolnie wybranym przez siebie kierunku. Wyglądała oraz pachniała rewelacyjnie. Z trudem szło zachowywanie powagi, a skrycie kotka wywierała na nim niemałe wrażenie.
- Póki mają tutaj bufecik oraz dobry trunek nie zamierzam dalej narzekać.
Posłał jej uśmiech, choć długo nie zagościł on na twarzy Akihiko. Zorientował się, iż dotychczasowy wywód jaki prowadził w jej kierunku sprowadzał się do narzekania na wszystko co miał w zasięgu wzroku. Niespecjalnie wiedział dlaczego wszyscy stoją jak dupy w przeciągu, skoro wielki waszmość rogaty killer opuścił salę. Szepnąwszy jej do ucha zapytał, czy nie zająć miejsc siedzących w chwili oczekiwania. Raz po razie przyglądał jej się z bliższa, obserwując z każdej dostępnej dla dachowca perspektywy.

Powrót do góry Go down





Yako
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Lusian/Luci Foxsoul
Wiek :
Wizualnie 25
Rasa :
Lisi demon
Wzrost / Waga :
190/85 //
Znaki szczególne :
Kuleje, Blizna na lewym oku
Pod ręką :
Laska
Broń :
Naginata
Zawód :
W Świecie Ludzi - Aktor/Aktorka
https://spectrofobia.forumpolish.com/t230-kp-yako https://spectrofobia.forumpolish.com/t1126-yako
YakoNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Nie 19 Sty - 20:08
Była zaskoczona, gdy Gaw zaprosił ją na bal, zaproponował, że weźmie ją ze sobą, ale naprawdę ją to ucieszyło. Do tego poziomu, że sama pilnowała tego jak on się ubierze. Musiał wyglądać! Nie dlatego, że miał się z NIĄ pokazać, ale dlatego by chciała, żeby na niego patrzyli i wiedzieli, że już jest zajęty!
Szła, trzymając ukochanego pod ramię. Było chłodno, ale nie przeszkadzało jej to zbytnio. Nie mogła się doczekać aż zobaczy miejsce do którego się zbliżali. Poruszała leniwie swoim ogonem. Cieszyła się, ale jednocześnie trochę ją ubodło to, że nie może marudzić na innych gości, bo jeszcze ktoś ją usłyszy i będzie problem. Ech...w Świecie Ludzi miała jednak łatwiej jeśli o to chodziło.
Spojrzała zaskoczona na swojego kochanka - naprawdę mogę sobie podjeść gości? - zapytała i dała mu całusa w polik. To nie zdarzało się często, żeby pozwalał jej na taką swawolę, więc tym bardziej była mu za to wdzięczna.
Jej ubrania lekko szeleściły przy krokach. Miała na sobie luźny płaszcz, który zapewniał ciepło i wygodę. Skrywał pod sobą chińskie kimono (jak nie cierpiała chinoli to musiała przyznać, że ich tradycyjne stroje bardziej nadawały się na takie okazje niż te z jej rodzimego kraju), na szyi swoją skórzaną obrożę, którą dostała od Keera. Tym razem jednak zamiast rubinu, lśnił jej pod szyją ametyst. Pasował do ubrań oraz jej oczu. Mimo, iż była najedzona lśniły one fioletem. Makijaż nie pasował do stroju, tak samo jak fryzura. Większość włosów była luźno puszczona na plecy, dwa pasma opadały po bokach jej głowy, obwiązane fioletowymi wstążkami, z doczepionymi malutkimi, srebrnymi dzwoneczkami. Część włosów związała w warkoczyk. Bliznę na nodze okryła specjalnym plastrem, którego nawet nie było widać o ile ktoś nie zacząłby jej po tym miejscu gładzić, a na to przecież nie pozwoli ani ona ani jej towarzysz!
W końcu dojrzała cel ich podróży. I dobrze! Bo robiło się jej już zimno. Ochoczo zostawiła swój płaszcz i poprawiła włosy. Uśmiechnęła się do rudzielca i dała poprowadzić do głównej sali. Rozejrzała się po niej z zaciekawieniem, od razu upatrując sobie, kogo mogłaby sobie bez problemu posmakować. Nie spieszyło się jej, ale czemu by już teraz nie przygotować się do swoistego polowanka. Zachichotała na słowa Cienia - wybacz, że musiałeś na mnie tak długo czekać - mógł wyczuć jej rozbawienie, przesyłane za pomocą Blaszki. Od razu odszukała tez któż to jest tym całym Arcyksięciem. Jakoś nigdy nie interesowała się polityką Krainy, więc też nie specjalnie dbałą o to kim on właściwie jest, a teraz mogła go w końcu poznać i sobie pooceniać. Co prawda bardzo ograniczenie, ale dobre i to.
Widziała strażników, widziała to całe bogate robactwo, ale musiała się powstrzymać od komentarzy.
Słysząc jego pytanie zamyśliła się - może zobaczymy co za dobroci kryje bufet, a potem zatańczymy? - zaproponowała, uśmiechając się niewinnie. Była tutaj się zabawić, a przynajmniej na taką miała wyglądać. Ciekawiło ją bardzo to, jak bardzo ten bal będzie się różnił od tych, na które uczęszczała w Świecie Ludzi.

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Zimowa Świątynia  5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Re: Zimowa Świątynia
Pon 20 Sty - 22:15
Kocur nie wyglądał, jakby miał szczególną ochotę na dyskusje ze swoją partnerką. Ruszył, nim ta w ogóle zdążyła mu odpowiedzieć. Zatem dopiero na sali balowej mogli zatrzymać się i kontynuować rozmowę, której Christopher szczerze wolałby uniknąć. W ich wykonaniu zazwyczaj kończyło się to jakąś katastrofą dla jednej, drugiej, lub obu stron. Dzisiejszego wieczoru zaś takie wpadki były kompletnie nie na miejscu. Wbrew temu co arystokratka mówiła, nawet ona musiała się pilnować, jeśli zamierzali kiedyś pożegnać się ze sobą. Najwyraźniej nie była świadoma, że wściekanie przełożonego nie wpłynie pozytywnie na termin zakończenia jej kary.
- Złe konsekwencje dopiero mogą nadejść, oj uwierz mi. Wiem, że w twoim łbie się to nie mieści, ale są gorsze rzeczy, niż otrzymanie darmowego ochroniarza. Choćby wydalenie z organizacji.
Syknął jej do ucha, udając w międzyczasie, że z zainteresowaniem słucha arcyksiążęcej pary. Niezbyt interesowało go w rzeczywistości to, co mówi lub robi. Widocznie działo się tam coś, ale Christopherowi daleko było do fascynacji tego typu częściami przyjęć. Typowe dla zadufanej w sobie, przesadnie eleganckiej szlachty. Morrison nie był ani żądny władzy, ani zadufany w sobie. Nie był nawet arystokratą. Szczerze nie rozumiał tej rasy i rozmachu, z jakim wszystko musieli organizować. Na przykład ten bal, gdzie kręciła się ich cała masa. Całość przywodziła na myśl raczej zjazd panów świata ze swoimi ladacznicami, niż dobrą rozrywkę, jaką obiecano mu w zaproszeniu. Strata czasu po prostu. Na szczęście, jak się szybko okazało, bardzo potrzebna. Nie wszyscy goście bowiem byli arystokratami (chociaż tym też niekoniecznie ufał). Zdarzali się też tacy, od których widoku momentalnie robiło się niedobrze. Jeden taki typ właśnie zmierzał w ich kierunku. Jeśli strażnik z jakiegoś powodu się tu pojawił, to właśnie po to, by ochraniać Drzazgę przed tego typu osobistościami. Pilnować, by nie schlała się i poszła gdzieś, gdzie nie powinna iść.

Pierwsze spojrzenie i już wzrosła czujność u ochroniarza. Ledwie widocznie zmrużył powieki, ale był to ewidentny sygnał tego, że nie widzi mu się konfrontacja z baronem. Nim jednak zdążył chociażby się ruszyć, ten już był przy nich i się przedstawiał. Kocur jednak nie unikał oczu cienia, wbrew temu jak większość by postąpiła. Niedługo na pewno ich konfrontacja trwała, ale zdawało się, jakby dachowiec mógł skutecznie konkurować z nim w tej kwestii. Z jego zimnych oczu nie za wiele wyczytał poza odpychającym chłodem. Morrison nawet nie przedstawił swojej osoby, bo i po cholerę miał to robić. Baron w całości skupił się na osobie mu towarzyszącej. Cóż, nie sprawiło to na pewno, że ochroniarz zapałał do niego sympatią. I w pewnym stopniu również przyczyniło się do późniejszej odmowy. Cień najpierw ucałował dłoń Seamair, a później walnął typową gadkę na tego typu okazję. Jakże kulturalny... Z bliska Christopher miał nawet większą ochotę przebić takiej osobie gardło. Ewidentnie nie pasował charakterem do towarzystwa.
- Zapewne tam, gdzie twoja gęba...
Mruknął pod nosem, wcinając się praktycznie w wypowiedź barona. Jego kobieta na szczęście milczała. Za to on sam postanowił, jak to Morrison określił w głowie, nie pierdolić się w tańcu. Z wejścia zaproponował Seamair wspólne pokiwanie się razem z innymi parami. No cóż, strażnik miał raczej powody, by nie podobały mu się podobne rzeczy. I ani myślał puszczać ją gdziekolwiek z kimś o takiej reputacji. Że kręciły się tu osoby z mniej czystymi intencjami, to nie była paranoja ochroniarza. A jeśli komuś miał je przypisać, to właśnie Ivorowi Tyree, baronowi niedalekich ziem, kłaniającemu się nisko i całującemu dłonie.
- Tak się składa, że właśnie mieliśmy zamiar samemu zatańczyć. Wybaczysz nam baronie, ale noc jeszcze młoda, a chcielibyśmy ją wspólnie rozpocząć.
Odpowiedział pośpiesznie za Seamair, po czym zrobił krok w bok z zamiarem pociągnięcia jej gdzieś w tłum. Tanie, uh... Jedna z tych rzeczy, których nienawidzi równie mocno co znanej wszystkim organizacji ludzi. Wolałby uniknąć tego typu sytuacji, ale wyglądało na to, że jedynie w taki sposób może uniknąć dalszej rozmowy z baronem.

Powrót do góry Go down





Seamair
Gif :
Zimowa Świątynia  Zero-two
Godność :
Erin Collins ale mów mi Seamair.
Wiek :
Już 19 lat gości mnie ten Świat.
Rasa :
Cyrkowcem się stałam lecz wcale nie chciałam...
Wzrost / Waga :
166 cm /46kg
Znaki szczególne :
Urocze acz ostre rogi na czubku głowy, drapieżne spojrznie o barwie szkarlatu, ozdoby w kształcie czterolisnej koniczyny.
Pod ręką :
Zestaw noży do rzucania, magiczne akcesoria, bezdenna sakwa..
Broń :
Srebrny rapier oraz zestaw noży do rzucania.
Zawód :
Samozwańcza opiekunka wszelkich bestii (szczególnie tych zamieszkujących Malinowy Las).
https://spectrofobia.forumpolish.com/t269-seamair#413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1114-seamair
SeamairPoskramiacz
Poskramiacz
Re: Zimowa Świątynia
Wto 21 Sty - 23:30
Na moim obliczu, przez krótką chwilę pojawił się cień rozczarowania. Powiodłam spojrzeniem za Arcyksięciem, który właśnie niósł na rękach omdlałą pannę. Ktoś przyglądający mi się w tej chwili z boku mógłby sądzić, iż sama pragnę znaleźć się w takiej sytuacji. Nic bardziej mylnego... Moje rozczarowanie wynikało z faktu, iż nieobecność gospodarza, oddalała w czasie możliwość przekazania mu podarku. To zaś znacząco skróciłoby czas mojego pobytu na balu oraz konieczność użerania się z nadętym kocurem...
Przeklinałam pomysł, zjawienia się tu właśnie z nim! Podczas misji, zawsze krążył gdzieś blisko niczym nachalny prześladowca, który, jednak jeśli nie było to konieczne, wolał pozostawać w cieniu. Co innego, kiedy tutaj w gąszczu świateł, muzyki i przepychu, "mieliśmy" trzymać się blisko siebie. Już teraz irytowała mnie bliskość, której wymagały nasze jakże „czułe” rozmowy... Gdy już miałam, oznajmić białowłosemu co myślę na temat jego bezcennych złotych rad... kątem oka zauważyłam, że pewna para zaczęła zbliżać się w naszym kierunku.
Z chwilą, gdy pochwyciłam intensywne spojrzenie szmaragdowych oczu, zyskałam pewność, że tej dwójce musi chodzić o nas, nie zaś którąś z osób, jakie właśnie przechodziły nieopodal. A zatem jedyny pożytek, jaki mogłam mieć z kocura, a mianowicie jego „odstraszająca” aura (do której zdążyłam już przywyknąć) okazał się przereklamowana. Pięknie. Naprawdę, liczyłam na to, że to uosobienie lodowej zamieci, pod której lawiną lata temu zginęły radość oraz poczucie humoru... będzie odstraszać, od nas pozostałych uczestników balu.
Nie pojawiłam się tutaj, aby powiększać grono swych znajomych. Ta uroczystość była częścią mojej misji. Jedyną osobą na widok, której mogłabym pokusić się o nieco dobrego humoru, był pewien ognistowłosy Cień o iście piekielnym spojrzeniu.
Teraz zaś przyszło mi się mierzyć z wytwornie odzianym, zielonookim nieznajomym, któremu towarzyszyła drobna kruczowłosa panienka. Od razu zapałałam pewnym współczuciem do dziewczyny, widząc różnicę wzrostu, jaka dzieliła ją oraz jej towarzysza. Dzisiaj, tylko dostatecznie wysokie buty, ratowały mnie przed koniecznością, zadzierania głowy w starciu ze swym ochroniarzem. W przypadku przybyłego bruneta i szpilki na niewiele się zdawały, choć bez nich z całą pewnością czułabym się jeszcze bardziej przytłoczona. Z drugiej strony, to dobrze... wszak powinnam dziś czuć się małą, wśród tych wszystkich zacnych osobistości. Młoda Upiorna z rodu, chylącego się na granicy upadku..., która w dodatku przez długi, nie mogła cieszyć się blaskami i cieniami licznych przyjęć i bankietów. Choroba i śmierć matki, później żałoba. Zatem wszystko miało swoją przyczynę, elementy historii musiały ze sobą odpowiednio współgrać, aby dać szansę na zaistnienie Lady Erin Aureavem. Tego wszystkiego musiałam nauczyć również Szrona i choć z tym jednym nie było problemu.
Wiedza to jednak nie wszystko... musiałam panować nad statkami, własnych codziennych odruchów, zastąpić je obrazem, którego oczekiwali inni. Uroczą młodą Arystokratką. Było łatwiej, gdy wrażenia mogłam budować na swych realnych odczuciach, tak jak, teraz gdy nie musiałam kryć zdziwienia, wywołanego niespodziewanym zainteresowaniem moją osobą.
Drgnęłam mimowolnie, po tym, jak Baron ujął moją dłoń i wyjawił nam z kim mamy do czynienia. Czy była to reakcja na znane miano „niesławnego” Ivora Tyree? A może sprawka, nagłego zetknięcia się skóry ze skórą? Pozostanie zagadką, również dla mnie samej.
Szkarłatne spojrzenie, drapieżnych oczu przez chwilę, pochłaniało każdy szczegół aparycji bruneta. Dzikości, która kryła się pod wachlarzem czarnych rzęs, nie sposób było ukryć, kontrastowała ze słodkim nieco speszonym uśmiechem malującym się na ustach.
Blizna przecinająca twarz Ivora sprawiła, że moja dłoń zapragnęła sprawdzić, czy działanie użytych przeze mnie eliksirów było skuteczne. W porę powstrzymałam palce, które już miały musnąć skóry w miejscu zagłębienia dekoltu.
-Erin Aureavem, miło mi poznać.
Zdarzyłam się przedstawić oraz skłonić delikatnie i gdy ten sam gest, miała powtórzyć, również zwracając się do kruczowłosej dziewczyny... zamarłam, słysząc słowa, które padły z ust Dachowca. I to ten koci kretyn, miał czelność, prawić mi morały o właściwym zachowani się wśród „wpływowych osób”! Kiedy to sam obraża i zachowuje się jak gbur wobec pierwszej napotkanej! I to w dodatku, nie byle jakiej... nie słyszałam wiele o Baronie Tyree, ale nawet ta garść informacji, którymi dysponowałam, wystarczyła, abym przyłożyła starań, do odgrywania swej roli... A teraz mój pożal się boże.... ochroniarz, właśnie chciał nas oboje wpędzić w kłopoty. A bal przecież ledwo co się rozpoczął... Po prostu zabiję tego kretyna, za to, co będę musiała zaraz robić...
-Christopher!
Zgromiłam kocura spojrzeniem, w którym jednak teraz miało być więcej lęku niż gniewu.
Pewna mądra Wiedźma ze Stowarzyszenia, powiedziała mi, że każda kobieta rodzi się aktorką i w tym tkwi nasza przewaga, Cóż oby miała rację.
-Przepraszam za niego... Mój towarzysz bywa nerwowy, kiedy coś nie idzie zgodnie z jego planami. Taka jego trudna natura. A i ja przyznam, że daję się ponosić zdenerwowaniu... może "trema" to właściwszy termin?
Spuściłam wzrok, lecz na mojej twarzy nadal tkwił delikatny uśmiech, teraz zabarwiony sowitą dawką zakłopotania. Wsunęłam za ucho, pasemko różowych włosów, po czym odważyłam się, zajrzeć w szmaragdowe oczy Barona.
-To nasz pierwszy tak Wielki bal. Nie miałam wcześniej okazji gościć na uroczystościach o takiej randze. Baron z całą pewnością, lepiej odnajduje się w tym świecie. Nasz brak pewności przekuwa się w nerwy... Marne pierwsze wrażenie, nieprawdaż?
Westchnęłam cicho, po czym przybrałam pewniejszą pozę. I tak nie miałam pewności, czy uda się wyjść z twarzą z tej sytuacji... nie kiedy Szron, uparcie starał się odciągnąć mnie na bok, niczym kot, upolowaną przez siebie zdobycz... Nawet uśmiech słodki, niczym malinowa konfitura, nie był w stanie w pełni zakamuflować narastającej we mnie irytacji. Mogłam jedynie modlić się o to, by ta została wzięta za stres.
-Ale to prawda, już obiecałam swój pierwszy taniec. Źle by o mnie świadczyło, gdybym nie dotrzymała słowa. Zatem przepraszam Baroni. Jednak, jak wspomniał mój towarzysz noc jeszcze młoda, zatem liczę, że jeszcze uda nam się spotkać na parkiecie. Z Panienką Alice również.
Dopiero w tym, momencie, kiedy zostało powiedziane to, co powinno, faktycznie pozwoliłam odciągnąć się kocurowi w głąb sali. Jednocześnie, nieco niezdarnie pomachałam, na pożegnanie, pozostawionej dwójce. O ile rzecz jasna, nie zostaliśmy zatrzymani... ponieważ nie miałam pewności, czy skrucha młodej Upiornej była wystarczającym zadośćuczynieniem za chamstwo Dachowca...

***
Jeśli jednak pozwolono nam udać się na swój pierwszy taniec, wtuliłam się w ramie Szrona, jednocześnie zaciskając na nim paznokcie. Kocur mógł mnie odwieść, tak daleko, jak uznał to za stosowne... a ja milczałam do czasu, aż nie ukryliśmy się w jeziorze tańczących lustrzan. Taniec był moją pasją już od dziecięcych lat, wyznawała się w tej sztuce, to też zdałam się na instynkt swego ciała, które pozwalało sobie na uległość tylko wobec muzyki. Teraz musiałam również dopasować się i do swego partnera... i dopiero kiedy oboje, zaczęliśmy poruszać się po parkiecie z odpowiednią płynnością, podniosłam rozognione spojrzenie, na lodowato zimne kocie oczy. Odezwałam się szeptem, lecz tak by Szron, mógł wyłowić moje słowa spośród nut, i szelestu sukien.
-Możesz mi wyjaśnić, co to przed chwilą było? Czy to nie TY mówiłeś mi o odpowiednim zachowywaniu się... A sam robisz coś takiego na samym wstępie.


~ Aktualny ubiór ~



Fabuła - Karczma Lalek
Spoiler:

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Sro 22 Sty - 23:59
Przechadzając się blisko salowych ścian ma się doskonały podgląd na wkraczające nowo przybyłych gości. Uczestniczyłem już na kilku balach, co prawda tylko jako podmiot do nakrywania stołów czy przyjmowania płaszczy, wciąż bez wahania mogłem powiedzieć, że poprzednie nie umywały się do dzisiejszej uroczystości. Sama bijąca od towarzystwa elegancja i rodzaj zdystansowania, tajemnicy. Ci ludzie nie przyszli tu tylko się upić, po czym wstąpić dziko na parkiet, zamroczeni procentową śmiałością, zapominając o wdzięku czy ogładzie. Nie sądzę by takie harce miały sposobność u Arcyksięcia w innych okolicznościach wcale, lecz były to jedne z ciekawszych wspomnień z uczestnictwa w poprzednich zabawach i wyzbycie się ich, nawet przy atmosferze częściowej powagi jaka panowała wokół, było dosyć trudne. Szczerze mówiąc, praktycznie niemożliwe. Kolejne pary nadciągały do świątyni, stopniowo ją wypełniając szmerami rozmów, w większości jednak przygaszonymi przez muzykę. Przyglądanie się gościom, by nie powiedzieć nachalne lustrowanie ich, mogłoby zostać odczytane jako w złym guście, wykonałem krótki obrót w stronę strategicznego miejsca. Większość populacji zapewne nazywa je po prostu bufetem, dla osób mniej zainteresowanych samym przyjęciem jest to placówka wręcz taktycznego unikania niechcianej atencji. Mając też zajęte ręce, a przede wszystkim usta, można wędrować bezwiednie wzrokiem po całej sali, nie zadręczając się niezręczną konwersacją o pogodzie z pierwszą napotkaną osobą. Właściwie plan na dzisiejszy bal zakładał dla mnie tylko kilka krótkich chwil tańca i rozmów z małą Vi, po czym ciche wymknięcie się by zapalić bez zamiaru ponownego wracania. Cóż innego miałbym niby tu robić? Szczególnie teraz, gdy nigdzie nie mogę zlokalizować ogona siostry, tkwienie samemu było patetyczne, pomijając fakt czystej nudy. Docierając do celu, stwierdzając, iż jedzenie też nie jest takie interesujące, wybrałem blisko położoną, pełną lampkę. Z trunkiem już w dłoni, badałem ponownie wnętrze sali. Prawdopodobnie taka ilość arystokracji w jednym pomieszczeniu już nie powinna już robić na mnie wrażenie. Znalazł się jednak ktoś, kto zdominował moją ciekawość. Pomimo, że była to kobieta. W czarno-fioletowej kreacji oraz lisimi atrybutami. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, wiele służby na włościach Arcyksięcia jest lisami. Wystające jednak z fryzury uszy były równie ciemne, co włosy właścicielki. Czarny lis, wielka rzadkość tutaj. Rozmowa z nią wydawała się dużo bardziej kusząca czy zajmująca niż kilka wymęczonych słów o chmurach i śniegu. Niespiesznie odstawiłem kieliszek, ruszając w kierunku lisicy. Stając obok niej, wykonując ukłon, starałem się przybrać najbardziej czarujący uśmiech na jaki było mnie w tym momencie stać.
- Wybacz mi Pani moją śmiałość, nie mogłem się powstrzymać od spekulacji. Nie pochodzi Pani może z Wysp Księżycowych?

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach