Zimowa Świątynia

avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Czw 23 Sty - 13:43
- Ależ skąd, to Pani jest dla siebie zbyt surowa - rzekł uprzejmym tonem, gdy kocica zaczęła się przed nim kajać. Termomerys, w siódmym niebie z powodu atencji, jaką go obdarzono, niemal wypadł z kieszeni Pinka, wyciągając przed siebie łapkę w powitalnym geście. Marvolaeth nie okazał takiego zainteresowania - jedynie cicho zaskomlał i przytulił się mocniej do szyi Marionetki, co nota bene nie było specjalnie przyjemnym doświadczeniem dla tego ostatniego.
- To Alaco, Termomerys. Można komunikować się z nim telepatycznie przez dotyk - wyjaśnił, starając się nie ukazywać przebiegających po nim lodowatych dreszczy. - A to Kameko, Marvolaeth. Potrafi wytworzyć dym, którego wdychanie daje dostęp do jego myśli. Chociaż jest bardzo nieśmiały i niepewnie się czuje, gdy wokół jest zbyt wiele osób - tu delikatnie musnął liska palcami po futrzanej główce, wiedząc, że ten gest go uspokoi.
- Miło mi Panią poznać. Jestem Pinkerton La Rosa - przedstawił się mniej wyszukanie niż rozmówczyni, trudno było się jednak temu dziwić, zważywszy, że był jedynie Marionetką (zapewne jedyną na Balu) - w przeciwieństwie do kocicy.

Powrót do góry Go down





Queen
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Raven Black
Wiek :
Wygląda na dwadzieścia parę
Rasa :
Kotostrach
Wzrost / Waga :
160 cm | 50kg
Znaki szczególne :
Blizna na prawym policzku, kocie uszy i puszysty (jak u persa) ogon
Pod ręką :
Bursztynowy kompas (w kieszeni spódnicy), zapałki i zapalniczki, noże (przypięte specjalnymi pasami do ud)
Broń :
Noże, spluwy, pazurki
Zawód :
Średniej klasy szlachcianka
Stan zdrowia :
Wyśmienity
https://spectrofobia.forumpolish.com/t306-queen
QueenNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Pią 24 Sty - 18:02
Raven nawet nie musiała potrafić wyczuwać emocji, by wiedzieć, że jej partnerowi nie specjalnie podobało się miejsce, w którym się znalazł. Sam sposób w jaki formułował swoje wypowiedzi oraz to, co nimi przekazywał, jasno wskazywał na jego stan emocjonalny. Kobieta pokręciła lekko głową – Akihiko wyraźnie nie potrafił docenić tak wspaniałych wnętrz. Ale czy było się czemu dziwić? Chyba tylko ktoś, kto dorastał w przepychu i nauczany był tych wszystkich stylów architektonicznych oraz subtelnych różnic między wspaniałym, acz nie wyróżniającym się klejnotem, a jaśniejącą błyskotką, która chociaż przyciąga wzrok, jest niczym innym, jak śmieciem.
- Przecież gra muzyka, nie słyszysz? – zapytała i poruszyła swoim uchem. Straszka wyraźnie ją słyszała, zakłóconą przez głosy i rozmowy innych, ale jednak grała.
Słuch Ci się stępił? Jakiś eliksir Ci wybuchł w twarz, że niedosłyszysz? – zapytała prowokacyjnie. Chciała wykrzesać ze swojego towarzysza jakieś bardziej palące emocje. Póki co, były one przygaszone i cholernie nudne.
- Kogoś na pewno. Znam wiele osób, ale czy akurat tutaj kogoś zobaczę czy wyniucham? Trudno powiedzieć. Sporo zapachów, sporo głosów i ruchów. Jak zobaczę znajomego, to chętne podejdę porozmawiać. Ty możesz w tym czasie okraść kogoś, stojącego niedaleko nas. Odwrócę uwagę wielu jegomości.
Za równo odpowiedzieć, jak i propozycja kradzieży wydała się straszce satysfakcjonująca. Wszakże przybyli tutaj (głownie Aki, Raven chciała sobie jeszcze pojeść i popodziwiać wnętrze), by nieźle zarobić sobie na randomowych osobach.
Pozwoliła się prowadzić tam, gdzie drugi kotowaty chciał się udać. Nie miało dla niej większego znaczenia, w którym miejscu akurat będą przebywać. Bo niby czemu? Wszystkie istoty były wprost rozsypane po Sali Balowej. Głownie przez tłok. Nie dało się tak naprawdę stoczyć kupą w jednym miejscu.
- Bufet mają akurat wspaniały – powiedziała, wyraźnie zadowolona oraz uśmiechnięta. Od kiedy tylko weszli do pomieszczenia i znaleźli się w tym tłumie, czerpała emocje innych, skubiąc po odrobince, by żaden z „okradzionych” się nie zorientował, że coś jest nie tak. – Czuję to – dodała jeszcze, faktycznie wyczuwając wspaniałe zapachy z niego dochodzące. Aż naszła ją ochota.
- Możemy teraz zjeść trochę ciast i napić się czegoś, a później iść tańczyć i próbować komuś zwinąć portfel bądź biżuterię, co myślisz?  - zapytała, stając blisko niego. Ściszyła ilość decybeli w głosie do konspiracyjnego szeptu. Nie każdy musiał słyszeć ich rozmowę. Jeszcze podnieśli by alarm, że jacyś złodzieje tu się panoszą.


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Zimowa Świątynia  - Page 2 TDFI7p

#00b7eb | #d23b68 | #a4254b
x x x

Powrót do góry Go down





Violet Ni’ur
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 88eda4a0673c5c533004f119182a3b92
Godność :
Violet Ni’ur
Wiek :
25 lat
Rasa :
Lisiczka
Wzrost / Waga :
168 cm i 55 kg
Znaki szczególne :
Białe lisie uszka i długi oraz puchaty lisi ogon
Pod ręką :
Sztylet
Broń :
Pazury, sztylet
Zawód :
Służka
Stan zdrowia :
Doskonały
https://spectrofobia.forumpolish.com/t557-violet-ni-ur#4459 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1170-violet-niur
Violet Ni’urDachowiec z Wysp Księżycowych
Dachowiec z Wysp Księżycowych
Re: Zimowa Świątynia
Pią 24 Sty - 18:12
Violet uśmiechnęła się łagodnie do stworzenia, które wyciągnęło swoją dłoń (bądź to, co miało ją przypominać) i ostrożnie ją chwyciła. Nie zastanawiała się nad tym aktem – chciała być grzeczna oraz wyrazić swój zachwyt wspaniałymi istotami, z jakimi przyszło się jej spotkać. W końcu nie często ma się okazję zobaczyć takie cudowne chowańce.
- Miło mi Was poznać, Alco, Kameko – uśmiechała się cały czas oraz merdała puchatym ogonem. Fakt, że istoty te były telepatami bardzo ją zaskoczyła i zaciekawiła, dlatego spróbowała się porozumieć z Alaco, którego gałęzio-dłoń trzymała wciąż w ręce.
Jak się miewasz? Mam nadzieję, że Ty i Twój lisi towarzysz, cieszycie się dobrym zdrowiem? zapytała, zaciekawiona czy naprawdę zostanie udzielona jej odpowiedź. Nie chciała bezpośrednio zwracać się do liska, który zdecydowanie nie chciał być na balu i przez wzgląd na swoja osobowość jedyne czego zapewne chciał, to ukryć się przed całym światem.
Nie zależnie jednak od rezultatów jej próby komunikacji, w końcu puściła roślinę. Nie wypadało przecież, by zbyt długo ujmowała jej dłoń, prawda?
- Jak się Pan bawi, Panie Pinkeronie?  - zapytała, gdy towarzysz rozmów się jej przedstawił. Miała nadzieję, że chociaż wynikło pewne zamieszanie związane z konkubiną Arcyksięcia oraz jego obecną żoną, to gościom nie przeszkadzała ta sytuacja i mimo wszystko czerpali przyjemność z pobytu na Balu.
- Nie zechciał by Pan towarzyszyć mi w drodze do bufetu? Z wielką chęcią skosztowałabym przygotowanych przysmaków.
Lisica zastanowiła się krótko, czy Pan La Rosa nie będzie próbował znaleźć wymówek, by jednak z nią nie rozmawiać oraz nigdzie nie iść (nie z nią w każdym razie). W końcu dowidział się, że jest nikim więcej a sługą. Jednak ta przelotna myśl szybko minęła – grzecznie się jej przedstawił, nie wyraził sprzeciwu co do opowiedzenie jej co nieco o swoich niezwykłych towarzyszach, więc pewnie nie miał jej za zł statusu społecznego. Nie, żeby ona tak naprawdę narzekała. Cieszyła się, że może służyć u Pana Agasharra, który był niczym więcej, a dobrym i sprawiedliwym władcą.
Jeżeli Pink zgodził się na podróż z Violet do bufetu, to lisica zaczęła opowiadać mu swoja historię.
- Widzi Pan, zostałam ofiarowana Panu Rosarium przez moich dawnych panów. Pochodzę z Wysp Księżycowych, gdzie Dachowce traktuje się bardzo źle. Jesteśmy tam niczym więcej jak tanią, zamienną siłą roboczą, która nie ma żadnych praw. Nawet umierać nie możemy w spokoju. Nie ma dla nas miejsca w codziennym życiu i tylko nieliczni z nas mogą dostąpić tego szczęścia i zaszczytu, że dostajemy się na dworki i stajemy się służącymi. Jako lisy, ja i mój brat, okazaliśmy się idealnym podarunkiem, który można by wysłać do Krainy Luster, by podtrzymać, a może i poprawić panując między Wyspami i Krainą relacje. Tak więc nie zmuszano nas do ciężkie pracy w kopalni, jak inne koty.  Zostaliśmy zabrani a dworek oraz nauczani wszystkiego tego, co dobry sługa powinien potrafić. Byliśmy w takim samym stopniu niewolnikami, co reszta z mojego gatunku – tu Violet oczywiście miała na myśli różnej maści dachowce, nie konkretnie lisowate – i dopiero teraz mogliśmy zaznać życia. Lord Protektor jest bardzo życzliwy dla Nas. Jak sam Pan widzi, mogliśmy się pojawić na tym balu i to nie w postaci służby, a gości – powęszyła w powietrzu, uradowana pysznymi zapachami, gdy doszli do bufetu. Nałożyła sobie na talerzyk kilka ciast. – Niemniej jednak, chciałam Pana zapytać, Panie Pinkeronie, czy uważa Pan, że Dachowce powinny być traktowane tak, jak na Wyspach? Będąc nikim więcej niż śmieci, nie mamy tam nawet własnego kąta czy poprawnego odzienia.
W sytuacji, w której Pink potwierdziłby, że takie zachowanie jest niewybaczalne i należy co z tym zrobić, Vi dopytała:  Nie zechciałby Pan – zaczęła głośno i wyraźnie, jednak zaraz zaczęła mówić szeptem (nigdy nie wiadomo kto słucha) – któregoś dnia przyłączyć się do walki o wolność dla Dachowców z Wysp Księżycowych? Każda para rąk jest jak na wagę złota.
Po tym całym wywodzie, podniosła wspaniale wyglądające ciastko do ust oraz mocno się w nie wgryzła. Smakowało niebiańsko. Jak słodka czekolada, połączona z wieloowocowym musem oraz chrupiącymi herbatnikami i nutą kokosa. Palce lizać. Aż nie mogła powstrzymać ogona, który z powodu tej rozkoszy dla podniebienia nic, tylko poruszał się to w prawo to w lewo. Uszy miła lekko opuszczone, całkiem zrelaksowane oraz zadowolone. Prawie tak, jakby nie mówiła teraz o ściśle tajnych sprawach.


Snowy white fox of the Arctic,
was it your brush-like tail
that sprayed snow, like crystal sparks,
adorning the dark sky with a shimmering veil?
A beautiful blaze of auroral displays

Zimowa Świątynia  - Page 2 29bf52224b08a0d95f5956e79c9cc172
#87cefa
x x x x x

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Sob 25 Sty - 22:53
A owszem, Alaco odpowiedział na powitanie dziewczyny - i to z wyraźną przyjemnością. Chowaniec najwidoczniej tęsknił już za towarzystwem kogoś więcej, niż tylko Pinka i Marwoleatha.
Nam dwojgu też bardzo miło i dziękujemy Pani za troskę. Ja i mój przyjaciel w rzeczy samej czujemy się dobrze. Jeśli już o tym mowa, proszę wybaczyć brak przywitania z jego strony. Kameko jest po prostu zbyt nieśmiały, by się odezwać, dlatego też pozwalam sobie przemówić w swoim i jego imieniu - odmyślał uprzejmie, uśmiechając się do Violet na swój roślinny sposób.
- Pomimo, że to dopiero początek zabawy, Bal zapowiada się nad wyraz ciekawie. Sama Zimowa Świątynia jest zachwycająca, a przecież nie widzieliśmy jeszcze innych przygotowanych atrakcji - odpowiedział fioletowooki, odgarniając lewą dłonią pasmo włosów z czoła. Incydent Lapin w żadnym stopniu nie mu przeszkadzał w podziwianiu piękna budowli, zachwycaniu się kunsztem cukierników, którzy oblewali czekoladą ciastka (cudka ozdobione misternym emblematem róży były doprawdy dziełami sztuki!) czy wreszcie rozmowie z Violet. - A co Pani uważa na temat Balu, jak się Pani bawi? - spytał uprzejmie. On sam, chociaż od zawsze lepiej czył się w niezbyt zatłoczonych pomieszczeniach, bawił się całkiem dobrze, chłonąc wszystkie cudowności i próbując zapamiętać każdy szczegół, by kiedyś uwiecznić go na papierze.
- Z rozkoszą - odpowiedział na zaproszenie lisiczki. Violet nie musiała obawiać się odrzucenia z jego strony. W żadnym wypadku nie przeszkadzał mu status społeczny rozmówczyni, skoro sam nie był arystokratą, a jedynie zwyczajną Marionetką, która odróżniała się od innych jedynie swoim samotniczym trybem życia i miłością do żywej istoty. Podążył za nią, lawirując pomiędzy gośćmi i przyciskając złożone skrzydła do pleców, ażeby przypadkiem nikogo nimi nie skrzywdzić. Wysłuchał jej historii w skupieniu - chociaż nie był nigdy empatyczną osobą, tym razem umiał zrozumieć uczucia rozmówczyni. Wszak jego własna rasa również przez długi czas była traktowana jak żywe mechanizmy (co nie było dalekie od prawdy) pozbawione własnej woli, z którymi można było robić dosłownie wszystko, co się chciało. Gdyby nie zmiany, jakie zaszły po wojnie marionetek, Pink pewnie do dzisiaj potulnie przycinałby kwiaty w ogrodzie swego pana, ocierając skrycie łzy za zaginioną Marionetkarką.
- To doprawdy okrutne - stwierdził cicho, mówiąc jakby do siebie. - Nie, nie uważam tak. To zdecydowanie niegodziwy proceder - rzekł już głośniej do rozmówczyni. Czy to nie o tym rozmawiał kiedyś z Rim - że urodzenie się z rogami wcale nie oznacza bycia bardziej wartościowym?
Na sam zapach ciastek Kameko wyraźnie się ożywił (uwielbiał wręcz słodycze wszelkiego pokroju), dlatego też fioletowooki sięgnął po czekoladkę w kształcie - a jakże - lisa i podał mu ją do zjedzenia, pozwalając mu wpierw zlizać zeń karmelową polewę, a dopiero potem wgryźć się w głąb. Następne słowa nowopoznanej nieco go zaskoczyły. Walka o ideały nie byłamu obca (co najmniej kilka razy znalazł się w poważnych kłopotach, wchodząc w drogę komu nie trzeba), aczkolwiek o całej historii dowiedzialsię dopiero przed chwilą. Trudno się zatem dziwić, że jego odpowiedź nie była entuzjastycznym "tak!", lecz niepewnym:
- Jeżeli można, chciałbym się dowiedzieć nieco więcej o całej sprawie. Z pewnością nie będę jej przeciwny, aczkolwiek trudno angażować się w coś, nie znając szczegółów. Czy ma to być walka zbrojna, czy raczej dyplomatyczna? - zapytał, zniżając również głos do szeptu.

Powrót do góry Go down





15
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Alice Murphy
Wiek :
19 lat
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
158/49
Znaki szczególne :
Bordowe oczy i rogi?
Pod ręką :
Czarna Karta, papierosy, krucza papierośnica, krucza zapalniczka, zapalniczka zippo.
Broń :
Kastet, rewolwer, sztylet, dwa magazynki.
Zawód :
Wszystkim za co zapłacisz.
Stan zdrowia :
Jeszcze zdrowa
https://spectrofobia.forumpolish.com/t275-policz-do-15
15Nieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Nie 26 Sty - 16:25
Spoglądała na kobietę z odrobiną ciekawości. Mogła zrozumieć, czemu Ivor się nią zainteresował. Było w niej coś wyjątkowo agresywnego i nieokiełznanego niczym u dzikiego zwierzątka. Poza tym też była rogaczem. Może jej opiekun tak naprawdę był starym fetyszystą i zbierał sobie harem loli. Sukienka w której paradowała byla na to wystarczającym dowodem. Będzie musiała go pozwać o pedofilię jak tak dalej pójdzie.
Nie zareagowała na pyskówkę kota w stosunku do jej opiekuna, chociaż miała ochotę zaklaskać i polać mu wina. Ewidentnie chłop miał jaja skoro nie bał się, że obetną mu za to język. Chociaż może obetną, tylko potem. Jednak jako grzeczne dziecko nie powinna puścić tego płazem. Panienka, z różowymi włosami zrugała swego towarzysza, jednak chwilę po słowach kocura 15 wykonała cudowną dywersję za którą powinna dostać Oskara.
Drobna dziewczyneczka spojrzała z nadzieją na różowowłosą pannę,  otworzyła ustka i robiąc krok w przód zbyt duży, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę i powiedzieć coś ważnego wpadła na kocura. Siła fizyczna zetknięcia się ciał ochroniarza i drobnej nastolatki spowodowała naruszenie nie tylko jej osoby, która na chwilę straciła równowagę, ale też lampki wina, której zawartość ochlapała ją i kocura. Autentyczny strach i bladość pojawiły się na jej twarzy. Z drżącą żuchwą zaczęła przepraszać wszystkich.
-Ja...ja przepraszam, nie...nie chciałam to...to wypadek. Ja ja tylko.
Zacisnęła ustka i spięła się spuszczając głowę, jakby czekając na burę od obcych ludzi. W końcu to była jej wina, zachowała się niegrzecznie i wbrew etykiecie dworskiej tak przeszkadzając dorosłym w ich rozmowie.
Jednak w głowie kołatała się jej inna myśl.
Nie śmiej się kurwa.
Gdyby nie to, że musi się zachowywać to najchętniej oblała by Christophera resztą wina w twarz i go wyśmiała, oraz kopnęła w kolano za obrazę Ivora.

Jeśli parka poszła tańczyć mimo tego zamieszania, to 15 spojrzała by na swojego opiekuna i odezwała się na tyle cicho, by nie tylko baron mógł ją usłyszeć.
-Gdzie jest cholerna toaleta? Muszę umyc ręce po tej parodii podrywu.
Oczywiście nie odezwała by się tak, gdyby ktokolwiek z gości stał blisko nich, jednak wątpliwe by jakikolwiek gość sam z siebie chciał wchodzić w relację z niesławnym Ivorek i jego podopieczną, która pomogła w zniszczeniu Karminowych Wrót.

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Pon 27 Sty - 7:56
  Usłyszawszy komentarz Rozaliny, chwilę zastanawiała się nad porzuceniem swojej dotychczasowej roli omdlałej, by zamiast tego przystąpić do bardziej drastycznej scenerii, w której pozbawiona skrupułów, odcięłaby stojącej obok kobiecie język, ażeby ta już nigdy nie mogła przemówić. Zapewnie gdyby nie wtrącenie Tyka, które przyjemnie ją zaskoczyło, rozpoczęłaby realizację swojego nikczemnego planu już teraz, na szczęście wystarczył ledwie głos białowłosego, by dziewczę zaspokoiło swoje bestialskie żądze pojawiającymi się w głowie brutalnymi wizjami. Jednakże nie potrafiła kontrolować drżącego kącika ust i wraz z jego ruchem położyła delikatnie dłonie na ramiona Księcia, podziękowała szeptem za pomoc, po czym odwróciła głowę w stronę udawanej Arcyksiężnej i posłała jej uroczy uśmiech, któremu brakło jednak życzliwości, jakim obdarowała wcześniej samego Lorda. Chciała jeszcze rzucić w jej stronę złośliwy komentarz, acz zaciskający się między zębami język pomógł jej zwalczyć chwilowy kaprys, pozostawiając po sobie widoczne dopiero z bliska – takiego jakiego miał okazję doświadczyć Rosarium – ciężkie ruchy żuchwy, jak gdyby przełykała właśnie najobrzydliwsze określenia jakie zrodziły się w jej głowie opisujące postać Soph.
  Trwała spokojnie na jego rękach kiedy ruszył w stronę komnaty, dopóki jej ciało przyjemnie nie zatopiło się w jedwabny materiał łoża, a zaraz potem jej uszy ponownie zostały obdarowane przyjemną barwą głosu Upiornego. Zastanawiała się dłuższą chwilę nad odpowiedzią, czując jakby czas leciał nieubłaganie szybko, po czym uchyliła powieki szukając jego szkarłatnych tęczówek, w które niepewnie wbiła wzrok.
  Jak się czuła? Rozczarowana, zawstydzona, pełna nienawiści.
  Rozczarowana zachowaniem Księcia, a raczej jego wyborem partnerek na bal. Zawstydzona, bo zmuszona została do równie upokarzających przedstawień, przez które zostanie zapamiętana jako ta, która już na samym starcie uroczystości rzuciła się w ramiona organizatora, odbierając mu możliwość pierwszego tańca z własną żoną. Natomiast wściekłość i nienawiść kierowała wyłącznie w stronę Rozaliny. Nie odczuwała jedynie niechęci wobec niej, a pragnęła by jej obiekt nienawiści dosięgnęło coś bardzo złego, najlepiej z jej własnych rąk. Zstąpić powinna na nią przerażająca kara za bezczeszczenie idealnego duetu jaki tworzyli wspólnie Lapin i Tyk. Aczkolwiek takiej odpowiedzi nigdy od niej nie usłyszy.
  – Lepiej, dziękuję. – na jej twarzy pojawił się delikatny cień uśmiechu, który pozorować miał osłabienie powodujące jej wcześniejsze omdlenie. To oczywiste, że Marcysia nie zamierzała się tłumaczyć z wymyślnego na poczekaniu przedstawienia jakie chwilę wcześniej zaprezentowała na sali balowej, nawet jeżeli Tykowi należało się wyjaśnienie. Jak zatem umotywować zamierzała swój występek? Cóż, wcale.
  Przesunęła po jedwabnym okryciu materaca dłonią, zbliżając ją na tyle blisko Arcyksięcia, by czuć jego ciepło, ale na tyle daleko, by nie przekraczać przyzwoitej (ze względu na ich status) granicy, która oddzielała spragnione bliskości ciało białowłosej.
  – Zostaniesz.. – ugryzła się w język i spuściła wzrok. – Zostanie Książę ze mną jeszcze chwilę? – dokończyła, choć oczy nadal wpatrzone były w punkt między obuwiem mężczyzny. Po części udawała speszenie, jakie wymalowane zostało na jej twarzy, a po części faktycznie była zawstydzona wynikiem wcześniejszej sytuacji.
  Gdyby tylko przyszła na bal o czasie. Wszakże przygotowanie kreacji przysporzyło jej (a raczej służbie Różanego Pałacu) niemałych problemów, nie tylko ciężko było znaleźć rozwiązanie, które pozwoliło jej porzucić zmartwienia o ubywających płatkach kwiatów przy sukni, ale jeszcze działać na tyle ostrożnie, by Lapin nie musiała ukazać swego gniewu w sposób bynajmniej mało przyjemny. Wychodziła nawet z założenia, że za zjawiskowość kreacji musiała w ten sposób zapłacić. Otóż była przekonana, że Książę wybrał się na bal z Rozaliną wyłącznie z braku punktualności, a nie dlatego, że była jego żoną, bowiem nie pozostanie nią długo. Niemniej przez brak szybszej ingerencji Marcysi w zapewnieniu Tykowi odpowiedniego towarzystwa, doprowadziła do tak haniebnej tragedii! W gruncie rzeczy najbardziej była zła na siebie, choć w głowie sprawnie odnajdowała wyjaśnienie dla swoich działań, całe zło przelewając na małżonkę Tyka, czy też w tym przypadku na Anarchistkę odgrywająca jedynie swoją rolę. Gdyby jednak jakimś sposobem dowiedziała się o prawdziwej tożsamości panny Bugs, zamknęłaby ją przed samym balem w lochach, ażeby wybić jej z głowy następne, równie absurdalne pomysły co ten. Jak bowiem sensownie wyjaśnić zawiłość tejże idei, która choć niewiele zmieniała w samej uroczystości, tak mogła sprowadzić na Arcyksięcia niemałe kłopoty. Cóż by się stało, gdyby lud dowiedział się o fałszywej Księżnej, która w rzeczywistości okazywała się być zwykłym Cyrkowcem, nic nieznaczącą buntowniczką? Niektórzy mogliby posądzić Tyka o bezbożne romanse, a jak wierzyć władcy, który dopuszcza się zdrad?
  Podniosła wreszcie wzrok i nim zdążyła wbić spojrzenie jasnych ślepi w mężczyznę przy łóżku, dopiero teraz ukazał się jej oczom obraz węża przy kominku, czy może raczej bestii, która takowego miała przypominać.
  – Och – ledwie szepnięcie wyrwało się z jej purpurowych ust, a wcześniejsza anemiczność ciała zniknęła wraz z rosnącym zainteresowaniem. Podniosła się do siadu i nieświadomie położyła jedną dłoń na ramieniu mężczyzny (o ile nadal przy niej kucał), wychylając się zza niego, by móc lepiej obserwować gada.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Pon 27 Sty - 19:04
- Nie słyszę dobrej muzyki, ta mi działa na nerwy.
Próbował się tłumaczyć, lecz najwyraźniej nie brała pod uwagi lekkiego przejęzyczenia się dachowca. Chodziło mu dokładnie o to co teraz powiedział.
- Wypraszam sobie! Jestem zajebistym alchemikiem i nie potrzebuję ciętych uwag pod tym względem, a słuch, jak możesz sobie wyobrazić nawet przeciętnego dachowca, mam aż zanadto dobry!
Rzucił całkiem gniewnie, choć zdołał się powstrzymać na tyle, by nikt nie dosłyszał podniesionego tonu. A nawet jeśli już to siłą perswazji mógłby to ugrać w oka mgnieniu. W ciszy i skupieniu przysłuchiwał się wypowiedziom Raven Black, korzystając z chwili na ochłonięcie. Nie cierpiał, gdy szczytowe zdolności dachowca były poddawane nawet subtelnej krytyce. W normalnych okolicznościach skończyłoby się na kulach, te okoliczności zaś nie były przyziemne. W każdym razie nie otworzyłby ognia do swojej partnerki, a przynajmniej nie przez takie szczegóły. Uśmiechnął się na wzmiance o kradzieży kieszonkowej, totalnie puszczając drugim uchem wszelkie wzmianki o znajomych. Bądź co bądź Akihiko z reguły odznaczał się nieufnością.
Znaleźli się stosunkowo blisko bufetu, nie myśląc w tym momencie o niczym innym jak tylko się nawpierdalać łakoci i rzygać tęczą.
- Fakt.
Skwitował krótko. O ile słowa wypowiedziane przez mężczyznę wydały się smętne i bez żadnych emocji, tak w oczach wyraźnie tliły się iskierki.
- Kochana, dwa razy nie musisz mi tego powtarzać! Pora się w końcu rozkręcić.
Dobra, czyli najpierw wyżerka, a dopiero potem wezmą się za robotę. Pochwycił ją wnet ponownie bez żadnych skrupułów za dłoń i powędrowali wspólnie w stronę najbliższego stolika. Pomimo tego, że szukał dobrych łakoci, tak ostrzył sobie w tym momencie zęby na mięsiwo, które przyciągnęło uwagę dachowca swoim zapachem i sposobem przyrządzenia. Mieli nawet potrawkę! Och, kurwa!
Na moment zapomniał on nawet o docinkach ze strony panny Queen. I tak ciężko szło gniewanie się na nią na dłuższą metę, co było dla niego chwilami dość nienaturalnym zjawiskiem, zważywszy na naturę kotowatego.

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Zimowa Świątynia
Wto 28 Sty - 20:24
W tym niewielkim, uroczym salonie ukrytym wśród prywatnych korytarzy, do którego zwykli śmiertelnicy nie mieli dostępu, rozgrywała się przedziwna gra. Lord Protektor nie mógł nie być świadomy, że opadnięcie Lapinki z sił nie było do końca szczere, a i ona musiała zdawać sobie sprawę, że drobne detale nie umknęły uwadze Arcyksięcia. Mimo tego żadne z nich nie poruszało tego tematu, jakby on nie istniał.
Arystokrata nie zadawał żadnych pytań, nie dopytywał gdy usłyszał odpowiedź wypowiedzianą przyjemnym dla ucha marcysiowym głosem. Nawet jego pytanie, choć mogło być interpretowane jako bezpośredni skutek jej omdlenia nie musiało nim być. Pamiętajmy, że Lord Protektor przyjął Lunatyczkę na swój dwór, zabierając ją z rodziny, która nie traktowała jej zbyt dobrze. Był świadomy, że w czasie swojego pobytu w Różanym Pałacu zniszczyła już trzykrotnie zniszczyła komodę, nie wspominając o pozostałych meblach i wątpił, by było to spowodowane tylko chęcią destrukcji. Co nie oznacza, że tę wykluczał całkowicie. Wobec tego, gdy znaleźli się sami mógłby spytać kobietę o to jak się czuje nie tylko teraz, ale także w codziennym życiu na jego dworze.
Lapin nie zamierzała odpowiadać, ograniczając się do krótkiego stwierdzenia i następującej niedługo po tym próby zmiany tematu.
Słowa kobiety wywołały uśmiech na bladej twarzy Rosarium. Przez chwilę mogła nawet pomyśleć, że się zgodzi i usiądzie zaraz obok niej. Chwila ta wydłużyła się, gdy w tej właśnie chwili mógł w końcu przyjrzeć się kreacji, w której Lapinka pojawiła się na balu. Dopiero teraz zaczął zwracać uwagę na detale, który wcześniej pozostawały obojętne jego świadomości. Biała pelerynka z kapturem z lisiego futra, tak podobna do peleryny, którą miał na sobie, kwiatowe motywy pojawiające się zarówno u Marcyś jak i Tyka, czy wreszcie cała kolorystyka, dobór bardzo zbliżonych barw doskonale pasujących do ich bladej cery i jasnych włosów. Nawet korony, którymi zwieńczyli swoje skronie miały podobne zdobienia.
- Pięknie wyglądasz. - Powiedział rozbawiony, bo choć w stwierdzeniu tym kryła się sama prawda, to zostało wypowiedziane nie tyle, by komplementować strój Marcyś, lecz by zwrócić uwagę kobiety na te wszystkie podobieństwa, które Arcyksiążę uświadomił sobie dopiero teraz.
Nim jednak zdążył odpowiedzieć na jej wcześniejszą prośbę Marcyś zdążyła zauważyć skrytego w głębi pokoju węża. Nie protestował, gdy drobna rączka oparła się na jego ramieniu. Szybko zdał sobie sprawę co przykuło uwagę dwórki. Krótki uśmiech i przymknięcia oczu poprzedziło kilka słów wyjaśnienia:
- Tenebrae, mój Forêts, poznajcie się. - Po tych słowach położył swoją dłoń na jej drobnej rączce i wsunął pod nią swoje palce. Energia z jaką Marcyś wstała, gdy spostrzegła srebrzystołuskiego węża utwierdziła Rosarium co do tego, że byli uczestnikami przedstawienia - całkiem zacnego trzeba dodać. Pozwolił więc sobie pociągną ją delikatnie, zachęcając do wstania, by zrobiła te kilka kroków, które dzieliły ją od kominka i zwiniętego przy nim stworzenia.
- Nie musisz się go obawiać, może to nieufne i wyjątkowo wredne stworzenie, lecz też całkiem mądre. Przede wszystkim zbyt leniwe, żeby atakować, gdy nie musi. - Jakby w opozycji do słów Rosarium wąż zasyczał głośno, choć cichy śmiech Arcyksięcia mógł naprowadzić Marcyś, że to nie było warczenie przestraszonego zwierzęcia, a raczej wyjątkowo kąśliwa polemika ze słowami Lorda Protektora. W dawniejszych czasach Tenebrae był o wiele bardziej dziki, lecz długi czas i uwaga jaką Rosarium mu poświęcił sprawiły, że obecnie Arcyksiążę mógł go nie przejmować się tym gdzie jego gad się wałęsa. Co najwyżej namówi kilka Dachowców do zjedzenia jabłek, których wcale nie chcieli jeść.
Niezależnie od tego czy Marcyś podeszła do węża, czy też postanowiła uparcie trwać na miękkich poduszkach ich dłonie szybko się rozdzieliły. Upiorny podszedł do stolika, na którym leżało kilka owoców oraz laska i korona należąca do Lapin, a przyniesiona tu przez strażnika, który kroczył za nimi z sali balowej. - Zmuszony jestem odmówić. Okręt bez kapitana jest jak spokojny podwieczorek u kapelusznika. Wyobrazić sobie można, ale traci nie tylko swój urok, lecz również sens. Podobnie jest z balem, który musi mieć gospodarza. - Było dla niego bez znaczenia, że tymi słowami zdradził Lapince prawdę o Rozalinie, a raczej o fakcie jej nieobecności na balu i tym, że osoba, która stała przy Tyku musiała być kimś zupełnie innym. W innym wypadku przecież nie odmówiłby żonie przymiotu współgospodarza i tym samym nie użyłby tego argumentu, by odmówić kobiecie.
- Zresztą, o ile pamięć mnie nie myli... - Jego wzrok padł na złote lisy zdobiące laskę. Zwierzęta te zdawały się prześladować Arcyksięcia. Na myśl tę oczywiście niezbyt przychylnie zareagował niewidzialny lisi duch, który przestał skakać wokół węża i spojrzał na związanego z nim Agasharra. Ten jednak nie posłał mu nawet spojrzenia, kontynuował za to swoją wypowiedź. - obiecałem Ci taniec, gdy ostatnim razem się widzieliśmy. Obrócił się w stronę Marcyś, gdziekolwiek ta teraz była i z łagodnym uśmiechem na twarzy spojrzał na jej twarz.
Dzisiejsza uroczystość była wyjątkowa. Nigdy wcześniej arcyksiążęcy bal nie odbywał się w miejscu tak starym i tak przepełnionym dziwacznymi pomysłami nadwornych mistrzów ceremonii. Nie mógł sobie odmówić, by zobaczyć choć część atrakcji, a planów miał na ten wieczór wyjątkowo dużo. - Wracam zatem na salę balową. Jeśli chcesz możesz mi towarzyszyć. - sięgnął ręką za siebie dotykając zimnej, delikatnej korony, która powinna znajdować się na głowie Marcyś - była wszak częścią jej kreacji.
Wciąż nie potrafił zrozumieć zachowania Esme, szczególnie że zdawał sobie sprawę, iż korona Lapin jest na tyle duża, że nie było szans by mogła być zbyt ciasna. Zamiast tego znakomicie układała się na Lapinkowych włosach. Miał nawet wrażenie, że Soph mogła błędnie odczytać kilka gestów zazdrości Rozaliny jako próbę okazania wyższości i przez to, nawet mimowolnie pozwoliła sobie na niedopuszczalną próbę upokorzenia niczemu niewinnej dwórki.
- Najpierw jednak zwróćmy Ci Twoją zgubę. - Powiedział lekkim, rozbawionym głosem. Nie traktował tego co działo się za kurtyną żelaznych drzwi oddzielających ich od sali balowej zbyt poważnie. Mimo wszystko odpowiadała mu rola tego, który decyduje, kto otrzyma zaszczyty. Taka zresztą była jego rola zarówno we własnych rodowych dobrach jako Arcyksiążę, jak również w przyszłości jako Lord Protektor.

Powrót do góry Go down





avatar
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Przyszła Arcyksiężna Marceille Lisette Rosarium {Sublinas}
Wiek :
Wizualnie osiemnaście lat.
Rasa :
Lunatyk
Wzrost / Waga :
158 cm / 42kg
Znaki szczególne :
Albinizm, jasne różowe oczy, zapach lilii.
Pod ręką :
Drewniana laska z króliczymi zdobieniami.
Broń :
Kwiatki
Zawód :
Wytwarzanie pefrum, a także zawodowa intrygantka.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t573-lapin#4771 https://spectrofobia.forumpolish.com/ https://spectrofobia.forumpolish.com/
LapinNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Sro 29 Sty - 0:21
  Lapin często zwracała uwagę na ludzką głupotę, bądź nazywała głupimi tych, którzy nie podzielali jej zdania. Bynajmniej sama nie była ograniczona umysłowo, choć niekiedy można było ją porównać do kogoś niepokojąco niedoinformowanego, teraz jednak zdawała sobie sprawę, że Tyk mógł się czegoś domyślać, a nawet wyciągnąć pewne wnioski z jej wcześniejszego oszustwa. Jeżeli jednak sam nie pytał wprost o incydent, w następstwie czego uznała, iż nie był to temat na tyle istoty, aby zanieczyszczać mieli swoje białe głowy niepotrzebnymi odpowiedziami.
  – Ty również, Lordzie. – zaśmiała się zaraz po nim, bo chociaż nie zwykła komplementować innych, wszystkie zaszczyty zgarniając wyłącznie dla siebie, tak w tym przypadku nie działała jedynie wykutymi na pamięć zasadami goszczenia na dworze, a szczerej intencji pochwalenia jego kreacji. Odcień czerwieni jaki wybrał (czy też osoba odpowiedzialna za jego strój) idealnie komponował się z jego bladą cerą i błyszczącymi szkarłatem oczami. Nawet dodatki, niekiedy wyglądające łudząco podobnie do jej, jak gdyby twórcą była jedna osoba, zdobiły królewski szyk i prostotę Książęcego odzienia.
  Dopiero kiedy ciepło mężczyzny zaskoczyło jej niczego niespodziewające się ciało, dostrzegła gdzie znajduje się jej dłoń. Spojrzała na niego zdezorientowana, jak gdyby niewiedząc jak zareagować, o ile w ogóle jakoś powinna. Wybrała więc drugą opcję i jedynie oczekiwała jego kolejnych działań, posłusznie z nim współpracując. Zatrzymała się jednak na krótką chwilę kiedy pociągnął ją w swoją stronę, aby złapać wolną dłonią za materiał sukni i unieść ją do góry, nie chciała bowiem powtórki, w której tym razem nie opadłaby z wymuszonego zmęczenia, a gwałtownych ruchów przy tak długiej sukni. Zbliżyła się z Księciem do bestii, po czym wykorzystała trzymaną w dłoni kreację, posyłając stworzeniu serdeczny ukłon:
  – Marceille Lisette Sublinas – a wkrótce Rosarium – Miło mi poznać, Waszmość Tenebrae –  doskonale zdawała sobie sprawę z absurdalności sceny, w której niepotrzebnie przywitała gada w iście szlacheckim stylu. Zwierzę ani tego nie potrzebowało (żeby nie powiedzieć, że nie zasługiwało), ani nie potrafiło jej odpowiedzieć. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym ponownie wróciła spojrzeniem do stojącego obok mężczyzny, uprzednio jeszcze wyciągając w stronę bestii rękę, którą wcześniej trzymał Książę i jeżeli gad jej pozwolił, przejechała wierzchem dłoni po jego lśniącej skórze. Przyglądając się białowłosemu, przez chwilę zatęskniła za bliskością jego dłoni, ale następna jego następna wypowiedź szybko zepchnęła niepożądane myśli na drugi plan.
  Nie zamierzała ukrywać, iż jego słowa ją rozczarowały, na co głośno westchnęła, przymykając różowe ślepia. Niemniej spodziewała się takiej odpowiedzi, dlatego też długo nie gniewała się na jego Upiorność. Natomiast jeżeli zyskała możliwość wtrącenia się między zdaniami, poprzedziła jego kolejne słowa swoimi:
  – Nigdy tak naprawdę nie miałam okazji odwdzięczyć się za Pańską pomoc, która nie tylko wyzwoliła mnie z objęć despotycznej matki, ale własnego, destrukcyjnie działającego umysłu. – druga część oczywiście była kłamstwem, gdyż kobieta nadal miewała niemałe problemy z kontrolowaniem własnego gniewu, nabytego najprawdopodobniej przez lata mieszkania ze swoją macochą, o czym zresztą nie raz słyszał, kiedy strażnik raportował kolejno wynoszone komody (a raczej ich pozostałości), na których Marcysia demonstrowała możliwości swoich kwiatów. W gruncie rzeczy było to zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, niż żyjące stworzenia, głównie ludzie, ponieważ do zwierząt skłaniała się bardziej przychylnie, choć nigdy nie szalała na ich punkcie jak niektórzy. Również w zaistniałej sytuacji, zainteresowanie gadem wynikało głownie z jego rozmiarów, niźli rzeczywistej fascynacji stworzeniem.
  Uniosła brwi do góry w wyrazie zaskoczenia, kiedy Książę wspomniał o ich wspólnej obietnicy, nie śmiała się jednak przyznawać, że o tym zapomniała, a odpowiedziała w taki sposób, jak gdyby kontynuowała swoją wcześniejszą wypowiedź:
  – Chętnie zatem skorzystam z okazji, pozwalając się Lordowi zabrać na obiecany taniec – urwała, by skierować swoją dłoń w stronę Tyka, gestykulując w ten sposób, by ponownie ją pochwycił w celu udania się na sale balową. Następne słowa ubrała w spokojniejszy, może nawet nieco za cichy ton:
  – Jestem jednakże zdania, iż powinien Lord nie tylko sprawować piecze nad uroczystością, na której pewnie i tak nikt nie odważyłby się Lordowi sprzeciwić, ale również skorzystać z pozostałych atrakcji. Chociażby łódek, czekających wiernie by zabrać gości w rejs po Księżycowym Jeziorze. – propozycje wysunęła głownie dlatego, iż chciała czym prędzej pochwalić się wierszykiem, który znajdował przy każdej z łódek, kiedy Arcyksiążę zajęty był ważniejszymi sprawami, niż aprobata jej pisarskich zdolności. Chociaż doprawdy pochwalić się za bardzo nie mogła. Wiersz prędzej można było porównać do tworu zbuntowanej nastolatki, która zmuszona została do pomocy przy niezwykle nieistotnej imprezie, zawierając w nim swoją niechęć do tejże absurdalnie wyolbrzymionej szopki, w której złość okraszona została nieszczerymi zachętami do zabawy.
  Zwróciła swoją uwagę trochę po czasie, ale nie na tyle późno, by móc tym naruszyć (nie pierwszy raz) cierpliwość Lorda, na swoje zguby, których istnienie do tej pory umknęło jej myślom.
  – Och, racja. – bąknęła pod nosem, niekontrolowanie sprawdzając swoją śnieżnobiałą głowę dłonią, upewniając się, że leżąca na półce korona faktycznie należała do niej.

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Zimowa Świątynia
Sro 29 Sty - 2:48
Królestwa upadają i znów się podnoszą, żarna czasu w młynach długowiecznych zgniatają kolejne koraliki istnień, Kraina Luster przekształca się i adaptuje, ale Sophie Bugs zupełnie o tym zapomniała. Powinna się spodziewać (i przyzwyczaić), że coś takiego może (i z pewnością musi — w czasach gdy jeszcze mieszkała w Szkarłatnej Otchłani, na pewno przysiadła kiedyś na osławionym Kamieniu Nieszczęścia) się wydarzyć, że odpowiedzialność ze wspólnego przedsięwzięcia i tak spadnie na nią. Że bielak pobiegnie w podskokach za liskiem, nowym eliksirem czy dwórką, a jej pozostanie testowanie owego eliksiru, sprawdzanie zabezpieczeń Różanej Wieży i markowanie uśmiechu w chwili, gdy wynosi z sali balowej pierwszą lepszą dziewczynę.
Gdyby miała być szczera — i gdyby wiedziała jakie myśli kłębią się w jego głowie, wszak wypuścił jej dłoń zaraz po stwierdzeniu, że białowłosej dwórki nie powinno być na podwyższeniu — oświadczyłaby z typową dla siebie bezpośredniością, iż Agasharr wydawał się być przygotowany do odgrywania Tyka równie źle co ona arcyksiężnej Rozaliny. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że podczas gdy Sophie była gotowa poświęcić się i z nim zatańczyć, Tyk przy pierwszej bardziej sprzyjającej okazji porzucił całą mistyfikację, wywołując wśród dworzan (i o zgrozo, co bardziej spostrzegawczych gości) plotki o stanie związku arcyksiążęcej pary. Cóż z tego, że nie kochał Sophie. Nie o miłowanie się tu rozchodziło, a o improwizację i Grę, które ukochał chyba bardziej niż nawet Rozalinę i wizję monopolu na Krainę Luster razem wzięte. Gdyby trzymał się zarysów planu, odtańczyliby teraz walca, kankana czy co tam zamówił jako pierwsze takty i po typowo mdłym i nudnym otwarciu Zimowego Balu mógłby pospieszyć do prywatnych pomieszczeń, by sprawdzić jak się ma ta jedna z tysiąca przebywających w Pałacu dam dworu. Miast tego zrobił całe przedstawienie z antraktem z cichego, sarkastycznego komentarza, którego nie dosłyszał nikt poza otaczającymi ich strażnikami z Gwardii Osobistej — którzy z racji swej pracy musieli się dowiedzieć, że dziwnie inaczej zachowująca się Arcyksiężna tym razem jest do przyjęcia — a który choć mimowolny, wypowiedziany został li i wyłącznie do Agasharra, do którego się pochylała. Och, przez chwilę małostkowo żałowała nawet, że Marcelina nie była skrytobójcą, który szybko wybiłby Tykowi z głowy (lub klatki piersiowej) myśli o dopuszczaniu do siebie wszystkich po kolei.
Co jednak się stało, już się nie odstanie, tak więc na odchodne rzuciła bielakowi uśmiech, który powinien nieźle znać: dla otaczającej ich widowni łagodny, a dla niego ostrzegający, bo w żaden sposób nie sięgający oczu. Jego wymowy nie zmieniał fakt, że nosiła twarz, oczy czy usta Rozaliny.

Gdy Lord Protektor oddalał się z Lapin w ramionach, Sophie powstrzymała się przed lustrowaniem zgromadzonych gości — w takiej chwili oznaczałoby to sprawdzanie ich reakcji, przejmowanie się tym, co mogą pomyśleć lub przekazać stojącej obok osobie. Tego należało uniknąć, tak samo jak należało zdusić w zarodku rodzące się plotki. Nie zamierzała jednak robić tego samotnie i samodzielnie — niech bielak zazna nieco chaosu w swoim ugładzonym, kontrolowanym życiu. Skinęła więc na dwie stojące niedaleko dwórki, przynależące do orszaku Rozaliny — uprzednio pokusiła się o poznanie (i zapamiętanie!) imion i rodów ich wszystkich — wybierając te, które nie były Arcyksiężnej szczególnie bliskie. Wysoka Amberle de la Fanel i płomiennowłosa Estera Valphine zbliżyły się, zaskoczone wyborem arcyksiężnej na równi z pozostałymi damami dworu. Cyrkówka z kolei już sobie wyobrażała jak tłumaczy Rozalinie, że spoufalała się z córką lorda, który próbuje wszcząć bunt wśród popleczników Agasharra i z siostrą największej rywalki arcyksiężnej, trzymanej przy sobie jedynie dla poirytowania innej żony Tyka.
W chwili, gdy tamta złośliwa myśl o chaosie pochłaniającym arcyksięstwo zagnieździła się z tyłu głowy Sztukmistrzyni, nadciągnęły za nią kolejne, tym razem bardziej znajome, bo rzeczowe i pozbawione niepożądanego czynnika: emocji. Czas, gdy powoli ruszyła w dół schodów, bliżej tańczących, przeznaczyła na przyjrzenie się powodom, dla których zareagowała tak uczuciowo na całą sytuację, która rozegrała się na podwyższeniu. Czyżby za bardzo przejęła się odgrywaną rolą zdradzanej Rozaliny? Że inaczej niż (bezmyślny) Agasharr nie ufała nagle zbliżającej się, nieznanej jej dwórce i zareagowała paranoicznie, nawet w nie swojej roli — to było dla niej jasne. Czemuż jednak na siłę próbowała pokazać swoją wyższość nad nic znaczącą dziewczyną? Opinia mężczyzny o nawoływaniu do linczu była znacznie przesadzona, wszak komentarz przeznaczony był dla najbliższego otoczenia, nie mylił się jednak, iż zachowanie anarchistki było niecodzienne. Ona sama próbowała dojść do ładu z powodami, które ją doń popchnęły, a nie było to łatwe z jak zawsze ograniczoną paletą odczuć i emocji.
Jak na razie nie była w stanie uświadomić sobie, iż coraz częściej irytowały ją tykowe próby sabotażu tego już przecie szytego grubymi nićmi planu pod tytułem „Wspólna, Równa Kraina Luster”, skupiła się więc na powrót na łagodnych uśmiechach i kurtuazyjnych rozmowach z najbliżej stojącymi gośćmi. Czas zmian jednak nadchodził i w niedalekiej przyszłości Sophie będzie musiała wybrać, co dalej: czy zmusić bielaka do zmian w ich relacjach, czy wycofać się do spraw jedynie zawodowych, by ewentualnie pogrążył arcyksięstwo bez niej na pokładzie. I nie miały tu znaczenia plany wtrącania jej do lochu, z którego jako prawa ręka arcyksięcia wyszłaby szybciej niźli weszła, po drodze zostawiając jeszcze pewnie kilka uwag i nagan dotyczących bezpieczeństwa.

Przyjęła gratulacje akurat od de la Fanelów, nieszczerze (a może szczerze, tylko pomiędzy zgrzytaniem zębami ze złości i zazdrości) rozpływających się nad monumentalną Zimową Świątynią i zwróciła komplement lady Lyrii na temat koafiury, bo suknię miała naprawdę twarzową i interesującą. Równocześnie czerpała przyjemność ze zdezorientowania i podejrzliwości w spojrzeniu tamtej, gdy ujrzała córkę po raz pierwszy od dawna towarzyszącą arcyksiężnej. Całe szczęście nie musiała w żaden sposób komentować ciąży, gdyż udawali świetnie poinformowanych. Rzekła jeszcze kilka słów, przytakując na wszechobecną obecność lisów w lasach otaczających teren balu. Być może Rozalina była ulubioną żoną Tyka właśnie ze względu na powinowactwo z tymi zwierzątkami — z tego co Sophie pokrótce słyszała, bez problemu odnalazła się w roli kapłanki lisiego kultu Rosariów. Oddawanie czci lisim duchom było dla Sztukmistrzyni za dziwne, choć z tego widziała po obecności opiekuńczego ducha Agasharra, miało bardziej wymierne skutki niźli wierzenie w opływającą wszystko Magię Krainy i Otchłani, które było kobiecie chyba najbliższe.
Podała do ucałowania dłoń, z których rękawiczek pozbyła się na samym początku, zostawiając jedynie jarzącą się własnym, ciemnym światłem biżuterię, i ruszyła dalej, zaś unoszące się brzegi karmelowej sukni wymuszały na gościach zachowanie większego niż zazwyczaj w takich sytuacjach odstępu — co bardzo naszej paranoicznej Soph odpowiadało. Rozglądała się po wymyślnych, kobiecych strojach, stwierdzając, iż krawiec Aurelio jak zawsze był na bieżąco z najnowszymi trendami i tak też sporządził obie jej suknie, i tę dla Rozaliny, i późniejszą dla hrabiny de Chardonnay. Równocześnie chłonęła nastrój na olbrzymiej sali, wyłapując fragmenty plotek — i równie często będąc ich przedmiotem, skoro milkły gdy tylko się zbliżyła — traktując krążące wokół niej dwórki — dwórki! dwie dorosłe kobiety, które przy dobrym zamążpójściu zdobędą własne orszaki, złożone z dam dworu, minstreli i amantów — jak żywe tarcze oraz sygnały ostrzegania przed zbliżającymi się od tyłu gośćmi. Krążyła pomiędzy istotami, brzegami sali balowej, by nie wpaść na nikogo wirującego w tańcu, i zastanawiała się gdzie ulokowali się Regulusowie, Aescherowie, owdowiałe — a więc na powrót w obrocie — lady Incendio i lady von Avgrunnen, a przede wszystkim lord-buc Laraziron. Ten to na pewno nie ominąłby wątpliwej jakości rozrywki, jaką jest motłoch w roli waszmościów na balu. Chyba, że chciałby dać im wszystkim, a zwłaszcza Lordowi Protektorowi, coś do zrozumienia. Co się zaś tyczy samego lorda Vaele, dowódcy gwardii pałacowej, ostatnio nagminnie omijającego pracę — i podobno budującego zamczysko gdzieś w górach, trzy dni drogi od Herbacianych Łąk (a więc na końcu świata) — z nim porozmawiałaby chętnie już jako hrabina Esmé tylko po to, żeby go zirytować tak bardzo, jak on poirytował ją ową przypadkową inspekcją w Klinice na Wzgórzu.

Gdy wypatrzyła pośród gości przy bufecie (nie)znajome, puchate uszy, do świadomości Cyrkówki przebiła się kolejna niespokojna myśl — Agasharr postanowił zorganizować Bal w czasie, gdy gościli w Pałacu delegację z Wysp Księżycowych. Oprócz implikacji związanych z tym, że odizolowane Wyspy chcą na powrót nawiązać z Krainą więzy czy też jakieś relacje, istniały kwestie, które były nie do pominięcia dla samej Sophie — jak na przykład zniewolenie istot w sposób znacznie gorszy niż tylko wykorzystywanie biednych mieszkańców miast w Krainie Luster. Zbliżyła się więc do odświętnie, niezwykle starannie odzianej i umalowanej Violet — Dachowca wyglądającego jak lis, jednego z dwóch ofiarowanych Tykowi przez wyspiarzy — by przekonać się czy wszystko jest tak cukierkowe, na jakie wygląda. Z tego co zauważyła, młoda kobieta nie tęskniła do dawnych panów i po przekazaniu Arcyksięciu raczej nie próbowała spędzać z nimi czasu. Wiele mówiło o wyspiarzach już samo przekazywanie w prezencie żywych istot. Już widziała podarowanie komuś w Krainie (jeszcze może trzymając go na powrózku) myślącego, gadającego Satyra czy Arlekina. O ile „zwykłe” zwierzęta czasami dawano w podarunkach, tak z Bestiami po prostu takich rzeczy się nie robiło. A co dopiero z inteligentnymi istotami. (Często nie dało się też jednych od drugich rozróżnić.)
Nim dotarła do Violet i jej towarzysza, musiała jeszcze wymienić wiele uprzejmości, całe szczęście wina z zamali, wyglądającego jak atrament, wypić nieco mniej niż tamtych, a także skierować stojących na straży dobrego smaku lokajów do dwóch różnych przypadków zachlapania napojami (bójka i potknięcie), tak więc zbliżyła się do lisiej Dachówki z pewnością po zakończeniu ich tajnej rozmowy o wyzwalaniu Wysp Księżycowych (do którego to wyzwalania żywo by się przyłączyła, gdyby była go świadoma). Najpierw po obu stronach Violet i Pinka stanęły obie damy dworu, odziane w kremowe suknie, zaanonsowały ją cichym chórem „Jej Najjaśniejsza Wysokość, arcyksiężna Rozalina Anastazja Rosarium”, a po chwili dotarła i sama monarchini. Sophie nadal nie potrafiła przyzwyczaić się do całej tej nadętej tytulatury.
— Czy nikt cię nie niepokoi? Czy dobrze się bawisz? — zapytała lisiczki łagodnie, z uśmiechem, ale zaskakująco bezpośrednio, to zaś mogło ją naprowadzić na rzeczywisty sens pytania, ten dotyczący ogólnego zachowania delegacji z Wysp Księżycowych. Dodatkowo, gdyby wyspiarze przybyli do Krainy w złych intencjach, Bal byłby idealnym momentem, by uderzyć. Nie ma z kolei lepszego informatora niż istota wdzięczna za uratowanie lub zmianę na lepsze dotychczasowego życia. — Lub twojego brata? — dodała, poruszając trzymanym w dłoniach kieliszkiem, bo właśnie przypomniała sobie, że niezwykłe Dachowce były spokrewnione.

~~~

Do Christophera, oblanego czerwonym winem, zbliżył jeden z nienagannych lokajów, porozstawianych po całej sali, i zaproponował mu przejście do bocznej komnaty, w której w dosłownie chwilę arcyksiążęcy służący wyczyszczą jego białe odzienie do stanu jak sprzed katastrofy. Jeśli Dachowiec odrzucił ofertę lub para bez względu na wszystko poszła zatańczyć — nie narzucał się na siłę. Jeśli jednak kotowaty przystał, poprowadzono go (lub oboje) do pomieszczenia stanowiącego elegancki przedsionek łazienek, gdzie goście, przy pomocy magii lub bez, mogli poprawić ubranie, makijaż lub w różnoraki sposób po prostu przywrócić się do porządku. Tam też jednym zaklęciem domowym wywabiono by plamy z koszuli i surduta Dachowca.

~~~

Gdzieś zupełnie po drugiej stronie bufetu o ścianę opierał się młody chłopak, ledwie dopiero mężczyzna, i lustrował hordy gości rzucających się na ciastka. Jego wzrok przykuła przepiękna Raven i to do niej podbił nasz nieznajomy, ubrany chyba prześmiewczo (biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia), bo jak pirat. Gadkę miał jednak niezupełnie standardową i adekwatną.
— Co pani sądzi o wnoszeniu broni na takie wielkie spędy? — zapytał leniwie, niezobowiązująco, pojawiając się u boku Straszki i niemal ignorując zwroty grzecznościowe, przedstawianie się czy obecność drugiego kotowatego, który kobiecie najwyraźniej towarzyszył. Teraz znów omiatał wzrokiem najbliższych tańczących. Jego pytanie nie było bezzasadne — w tylu warstwach tiulu można by ukryć jeszcze więcej warstw żelastwa. W obserwacji najwyraźniej nie przeszkadzała mu głupiutka opaska zakrywająca jedno oko, totalnie jak u jakiegoś pirata, reszty prezencji dopełniał z kolei jasnoniebieski mundur, koszula z żabotem i spinki do mankietów w kształcie róży wiatrów. Taką samą srebrną broszą zostały spięte fałdy materiału pod szyją.



Zimowa Świątynia  - Page 2 Icegif-935

And I've seen your flag on the marble arch
And love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Powrót do góry Go down





Gawain
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Gawain Keer
Wiek :
Wygląda na około 30 lat.
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
183 cm / 76 kg
Znaki szczególne :
Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki, cienka blizna na brodzie od lewego kącika ust
Pod ręką :
klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze // Event:
Broń :
Nóż ceramiczny, sztylet, kusza
Zawód :
Najemnik do prac wszelakich, zielarz
Specjalne :
Administrator, Strażnik toku fabuły
https://spectrofobia.forumpolish.com/t225-gawain-keer https://spectrofobia.forumpolish.com/t226-nie-az-takie-tajne https://spectrofobia.forumpolish.com/t250-kontakt-z-keerem https://spectrofobia.forumpolish.com/t1085-gawain
GawainDręczyciel
Dręczyciel
Re: Zimowa Świątynia
Czw 30 Sty - 0:57
Radość i podekscytowanie Lisicy udzielało się również jemu. Miał przed oczami świeże wspomnienie wściekle merdającego ogona i rozświetlonych oczu kochanki, gdy oznajmił jej, że zabiera ją na bal i nie przyjmuje odmowy. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, że się ucieszy. Dla stroniącej od polityki, zadufanych w sobie gburów i zbytków Yako bal mógł brzmieć jak koszmarny plan na zmarnowany wieczór pełen nudy. Z drugiej strony, jaki lis nie lubił się pysznić, napychać dobrociami i cieszyć się z bycia rozpieszczanym?
- Już zaczynałem myśleć, że nigdy nie zapytasz - kąciki ust Keera uniosły się w kpiarskim uśmiechu, gdy otrzymał całusa. Ani myślał jej żałować! Co to za Demon bez rozpusty? To miała być szalona noc pełna zgiełku, swawoli i grzechu! Prawie jak Czarnodzień, nie licząc braku krzyków, trupów i gwałtów. Czarnodzień Lite.

Powiódł wzrokiem w stronę podwyższenia, na którym znajdował Agasharr, Rozalina oraz jeszcze jedna, nieznajoma mu osóbka. W istocie biła od nich obojętność. Zwłaszcza od małżonki Rosarium. Na dworze zwykle oddzielano świat mężczyzn i kobiet ciężką kurtyną sztywnej etykiety. Kobiety wprowadzały dziewczyny w świat dorosłości, mężczyźni ciosali chłopców na swoje podobieństwo. A tutaj? Nie było klaśnięcia w dłonie czy polecenia ocucenia omdlałej, a jedynie ciche przyzwolenie Rozaliny na bohaterstwo koronowanej głowy. Najbardziej zaangażował się Arcyksiążę... cóż, on też chciał mieć coś z tej całej ganianiny, jak to facet. Jemu jedynemu się nie dziwił. A może trochę. Chyba był z Rozaliną nieszczęśliwy. Za to szczery. Smutny widok i zarazem zastanawiający rozwój wydarzeń. Mógł też rozpatrywać to pod kątem Gry - wtedy mogły zaskakiwać jedynie motywy działań, bo od nich zależały kolejne ruchy i bicia, aczkolwiek z reguły zostawały niezmienne. Władza, potęga i własne żądze.
- Na kolejnym balu urządzą konkurs na najbardziej efektowne omdlenie. Ręczę za to. Prawie każda chciałaby znaleźć się na jej miejscu. - skomentował, lecz nie poczynił żadnego dodatkowego gestu w kierunku tematu jego plotek. Miast tego ujął dłoń Yako. Marceille, bo tak się nazywała, uniesiono w górę, a Agasharr pieprzył trzy po trzy. Bo co miał niby innego zrobić? Wyrzucić Marceille przez barierkę jak śmiecia i skrzepnąć dłonie?
- O nie, nie, nie! Jeszcze Cię ktoś zaczepi i skradnie - nachylił się ku niej. - Pierwszy taniec należy do mnie, pamiętasz? - posłał Lisicy spojrzenie niewiele mniej drapieżne od jej własnego.
Nigdy nie rozumiał konfliktu walki i tańca. Ruch to życie! Ciepło, oddech, skurcz i rozkurcz mięśni. Cudowny dreszcz przemykający po ciele niczym deszcz w środku lata. Rozbudzający i rozluźniający. Budzący ukryte dotąd atawizmy. A z nią... z nią mógłby tańczyć aż do śmierci.
Keer skrzywił się na moment. Najwyżej zwali to na nierozchodzone buty czy coś. Poczuł coś dziwnie znajomego. Déjà vu, nie wiadomo skąd, choć to przecież głupie. Przecież nigdy wcześniej nie byli razem na żadnym balu. Nie był też na balu, podczas którego zapadłby w letarg. Skąd więc to uczucie?
Już miał ją lekko pchnąć i poprowadzić, gdy ktoś do nich podszedł, ukłonił się i zaczął gadać. Ktoś był szykowny, uprzejmy i zdecydowanie lisi.
Jeszcze trochę i zacznę liczyć lisy palcami u stóp, bo u rąk ich braknie - w sercu zagościła irytacja zaprawiona kapką nudy oraz teatralna trwoga, lecz twarz wyrażała czystą ciekawość. Nie był zabobonny, ale ilość lisów w jego otoczeniu naprawdę zakrawała na klątwę. Gdy się rozejrzał dojrzał jeszcze jednego liska, do którego nieubłaganie zmierzała Rozalina, oraz... Seamair! Rany! Będzie z kim pić! Ba! Może zgodzi się na zerwanie tej niewygodnej kiecy i mały sparing! Jak już uwolni się od amanta i ochroniarza, rzecz jasna.
- Teraz, gdy tak spoglądam na pana oraz moją ukochaną Luci - objął swą wybrankę w pasie - faktycznie można doszukiwać się pokrewieństwa - uśmiechnął się drwiąco, gdyż jasnym było, iż o żadnym pokrewieństwie mowy być nie może. Nie w przypadku Demona.
- Nigdy nie miałem okazji zobaczyć Księżycowych Wysp... - kontynuował z rozmarzeniem i naciskiem. On nie chciał tylko posłuchać wspominek, on ich wręcz wymagał. Pozował na kogoś ważnego i zastanawiał się, czy faktycznie się taki nie staje z każdą nowo poznaną osobą, każdym wykonanym zadaniem, każdą zdobytą informacją. Bal był okazją, by porównać się z innymi. Był o krok do przodu czy znajdował się daleko w tyle? - aczkolwiek mam nadzieję szybko to zmienić. Jak tam jest? - zagadnął, po czym pozwolił ulecieć resztkom dobrego humoru. Teraz wpatrywał się w nieznajomego mu mężczyznę z wyczekiwaniem. Masz me uszy i oczy. Całą moją uwagę. - szeptał bursztyn zaklęty w spojrzeniu Cienia. - Obawiam się, że Luci słabo je pamięta, jeśli w ogóle. Prawda? - Keer leniwie obrócił głowę w stronę kochanki i podrapał ją czule pod brodą, zaraz nad krawędzią zdobnej obroży.
Yako bez problemu mogła przejrzeć plan Gawaina. Blaszka podpowiadała rozbawienie, zaintrygowanie oraz ekscytację. Bawiła go ta sytuacja. Chciał grać, traktując ją śmiertelnie poważnie. Gdzieś na dnie czaiło się niewypowiedziane pytanie i oczekiwanie na akceptację oraz dziwna pewność siebie, że Yako nie pozwoli sobie na ominięcie dobrej zabawy.


Zimowa Świątynia  - Page 2 PbcKfC9

Ekwipunek:

Aktualny ubiór:


Powrót do góry Go down





Violet Ni’ur
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 88eda4a0673c5c533004f119182a3b92
Godność :
Violet Ni’ur
Wiek :
25 lat
Rasa :
Lisiczka
Wzrost / Waga :
168 cm i 55 kg
Znaki szczególne :
Białe lisie uszka i długi oraz puchaty lisi ogon
Pod ręką :
Sztylet
Broń :
Pazury, sztylet
Zawód :
Służka
Stan zdrowia :
Doskonały
https://spectrofobia.forumpolish.com/t557-violet-ni-ur#4459 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1170-violet-niur
Violet Ni’urDachowiec z Wysp Księżycowych
Dachowiec z Wysp Księżycowych
Re: Zimowa Świątynia
Czw 30 Sty - 13:01
Blondyna pierwszy raz rozmawiała z kimś za pomocą telepatii dotykowej. Z Armirem porozumiewała się bez słów, kiedy to zmieniali się w lisy. Znali siebie tak dobrze, że wystarcza do tego sama mowa ich ciał, by potrafili zrozumieć komunikat drugiego. Niemniej jednak potrafili rozmawiać ze sobą telepatycznie lub nawet przy użyciu zwykłej mowy. Na co jednak było im to potrzebne, gdy samo skinięcie uchem wystarczało?
- Bardzo cieszy mnie Wasze zdrowie i dobre samopoczucie – pomyślała w odpowiedzi na słowa roślinnego stworzenia. – Ależ nie mam mu tego za złe. Rozumiem, że nie każdy jest chętny do rozmów z kimś mojego pokroju, tym bardziej, że cechuje się jeszcze nieśmiałością. Mógłbyś mu przekazać moje pozdrowienia? Nie chciałabym sprawić, by poczuł się niekomfortowo przez wzgląd na same próby podjęcia z nim rozmowy. Bądźcie szczęśliwi i cieszcie się tym wspaniałym balem.
Ona również posłała swój promienny uśmiech do Alaco. Później na nowo skupiła się na skrzydlatym jegomościu z uszami.
- Zgadzam się z Panem. Zimowa Świątynia zachwyca swym pięknem, a Sala Balowa wręcz omamia swoją magią. W dobrym tego słowa znaczeniu – przekrzywiła lekko głowę na prawo, na chwilę odbiegając wzrokiem od swojego towarzysza. Przyjrzała się wystawnym wazom, mieszczącym świeże oraz barwne kwiaty. One również (i wazy i kwiaty) były starannie dobrane. Idealne. Jednakże to sklepienie – czy też może jego brak, nie miało to znaczenia  - było tutaj najbardziej poruszającą oraz zachwycającą atrakcją. – Jeśli dalej chciałby mi Pan towarzyszyć, to moglibyśmy się udać i wspólnie zobaczyć też inne pomieszczenia.
Jej propozycja była szczera i otwarta. Jeżeli Pinkowi podobało się towarzystwo białego lisa, to Violet była bardziej niż zaszczycona mogąc z nim spędzić więcej czasu.
Cieszyła się, że skrzydlaty podziela jej opinię na ten temat. Przepełnione niczym, a okrucieństwie czyny Wyspiarzy powinny się jak najszybciej zakończyć.  
Zjadła swoją słodycz, oblizując usta. Ciasto było wyśmienite. Położyła łyżeczkę na talerzy, odchrząknęła leciutko, by jej głos zabrzmiał czysto i delikatnie.
- Pokładam wielkie nadzieje, że próby zakończenia tyrani mych dawnych Panów będą niczym innym, jak dyplomatyczną wyprawą. Obawiam się jednak, że dojdzie do walk, w których życia jednej i drugiej strony mogą zostać zakończone. – W jej głosie wyraźnie można było usłyszeć smutek. Nie tego chciała. Pragnęła pokoju i wyzwolenia Dachowców. Nic więcej. Nie chciała za to płacić przelewaną krwią. – Rozumiem oraz szanuję Pana i Pańską prawdopodobną decyzję odmowną. Ciężko jest podjąć się działań mogących prowadzić do walki zbrojnej dla obcej sobie rasy i nieznanych osób. Jednakże, byłabym bardziej niż zachwycona, gdyby Pan mógł przynajmniej poruszyć ten temat z innymi. Może w śród nich znajdzie się ktoś, skory do takiego poświęcenia.
Nalała sobie i Pinkowi wina do kieliszków. Podała mu jego nalewkę z uśmiechem, mającym ukryć smutek dostrzegalny w oczach. – Nie mogę zdradzić Panu szczegółów. Nie tutaj i nie teraz. Gdy wszystko będzie gotowe, ochotnicy, jak i inny mieszkańcy Krainy Luster dowiedzą się prawdy i lepiej zapoznają się z naszą historią. Wtedy Ci wszyscy, skłonni do udzielenia nam pomocy, dostaną odpowiednie wskazówki oraz informacje. Nie możemy bowiem pozwolić, by ktoś niełaskaw nam przypadkiem pochwycił jakiekolwiek informację. I tak ryzykuję już samym poruszaniem tego tematu z Panem w takim miejscu.
Napiła się wina. Małymi łyczkami wypiła niemalże całość alkoholu, znajdującego się w kieliszku. Po słodkim cieście i długiej rozmowie, dopadło ją pragnienie.
Gdy chciała poruszyć kolejny wątek z towarzyszącym jej mężczyzną i jego chowańcami (głownie nim, jak zakładała), stała się rzecz niespodziewana. Gdy tylko przyboczne Pani Rosarium zaczęły ogłaszać jej przybycie, lisica odłożyła swój kieliszek i pochwyciła suknie w dłonie. Skłoniła się elegancko, dużo głębiej niż wtedy, gdy witała Pinka. Śnieżne płatki wzbiły się przy tym ruchu w powietrze, by po kilku sekundach zniknąć tak, jakby nigdy ich  tam nie było.
- Pani, zaszczytem jest móc z Tobą pomawiać. Wyrażam nadzieję, że bawi się Pani dobrze – Violet oczywiście wiedziała, ze raczej tak nie jest. W końcu jej mąż postanowił pozostawić ją bez nawet próby zatańczenia z nią. – Bardzo Pani dziękuję za troskę – Ni’ur w końcu wyprostowała się i stanęła teraz twarzą w twarz z Arcyksiężną. Wszakże myślała, że to właśnie ona, nie jakaś udawanica za nią przebrana, która nawet nie wie o rzeczach tak ważnych i istotnych jak działania podjęte, by wyzwolić zniewolone Dachowce z Wysp Księżycowych.
- Nikt nie niepokoi mnie, ani jak wierzę mojego brata. Tymczasowo się rozdzieliliśmy, aczkolwiek sądzę, że gdyby znalazł się w niekomfortowej sytuacji lub niebezpieczeństwie – wiedziałaby o tym pilnująca nas straż, a także i wszyscy, którzy te wiedzę posiąść powinni.
Chociaż Armir wcale nie był tak daleko od nich. Stał kilkanaście kroków dalej, rozmawiając z inna Liscią. Violet jednak ich jeszcze nie zauważyła.
Uśmiechała się do swojej Pani przyjaźnie z typowym dla siebie iskrzącym spojrzeniem
- Pani, jak chcę wierzyć również nie jest przez nikogo niepokojona? – w jej głosie można było usłyszeć autentyczne zmartwienie. Nie chciała, by jacyś nieprzyjemni goście zaczepiali Panią Rosarium i powodowali niezadowolenie, mogące się odznaczyć na jej twarzy.


Snowy white fox of the Arctic,
was it your brush-like tail
that sprayed snow, like crystal sparks,
adorning the dark sky with a shimmering veil?
A beautiful blaze of auroral displays

Zimowa Świątynia  - Page 2 29bf52224b08a0d95f5956e79c9cc172
#87cefa
x x x x x

Powrót do góry Go down





Queen
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Raven Black
Wiek :
Wygląda na dwadzieścia parę
Rasa :
Kotostrach
Wzrost / Waga :
160 cm | 50kg
Znaki szczególne :
Blizna na prawym policzku, kocie uszy i puszysty (jak u persa) ogon
Pod ręką :
Bursztynowy kompas (w kieszeni spódnicy), zapałki i zapalniczki, noże (przypięte specjalnymi pasami do ud)
Broń :
Noże, spluwy, pazurki
Zawód :
Średniej klasy szlachcianka
Stan zdrowia :
Wyśmienity
https://spectrofobia.forumpolish.com/t306-queen
QueenNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Czw 30 Sty - 14:39
I o to jej właśnie chodziło. Żeby Aki był bardziej emocjonalny, ekspresyjny i targany chociaż jedną emocją na tyle, by można było znaleźć w niej sens konsumpcji. Skubnęła jego gniewu, delektując się gorzkim posmakiem który po sobie zostawił.
- Zatem dobrze! Cieszy mnie, że jednak Twój słuch ma się dobrze. Aczkolwiek nie zgodzę się z Tobą. Muzyka jest przyjemna dla ucha. Jednak to już wynika z różnicy gustów.  
Wyraźnie obserwowała go, gdy mówiła o pozbawieniu kogoś jego dóbr. Kradzież, jakże haniebne i niegodne działanie! A jednak, tak pożyteczne. W końcu na co tym bogaczom aż tyle drogiej biżuterii czy stosu złotych monet, które niekiedy aż wypadają z kieszeni? Na nic! A Raven i Akiemu się przydadzą. Nie, żeby Queen tak naprawdę tego potrzebowała. Miała dość pieniędzy, by przez wieczność jej egzystencji żyć w luksusie. Ale skoro już tyle lat była złodziejem, to czemu miałaby rezygnować z tak idealnej do kradzieży okazji?
- Cieszę się, że podzielasz mój entuzjazm – uśmiechnęła się do niego w typowo koci, niebezpieczny sposób. To będą niezapomniane łowy. Czuła to.
Podeszła z nim do bufetu, po drodze zbierając emocje gości i pożerając je tak zachłannie oraz dyskretnie, jak tylko Strach mógł to zrobić. Jej puchaty ogon niemalże całkiem zniknął na kilka chwil, więc jeśli ktoś to dostrzegł, łatwo mógł się domyślić jakiej rasy była Albinoska.
Ona pochwyciła w swoje dłonie (jedną szczelnie zamkniętą przez rękawiczkę, drugą wolną i z bardziej niż widocznymi pazurami) talerzyk z ciastem o pięknej rubinowej barwie i zapachu świeżych wiśni oraz truskawek, a potem łyżeczką (idealnie grawerowaną) zaczęła pałaszować.
- Przepyszne – zamuczała, nie potrafiąc się powstrzymać. Ciasto było nad wyraz wspaniałe. Lekka pianka z wierzchu była ciut kwaśna lecz mus w środku był na tyle słodki, że sami się idealnie równoważyły.
Ucztę kotów przerwał wyjątkowo kontrowersyjny jegomość. Ubrany zdecydowanie jak na jakieś Halloween, nie wystawny Bal Zimowy, bowiem w strój piracki. Nawet poszczycił się opaską, zasłaniającą oko.
- Sądzę, że najpierw należało by się przywitać i przedstawić – fuknęła. Cóż to za niewychowany chłopaczek? Na takim przyjęciu wyglądający w ten sposób i jeszcze nie mający żadnych manier? Kto go tu wpuścił?  - Dopiero później zadawać taki pytania. O ile w ogóle je zadawać.
Zmrużyła fioletowe oczy i machnęła ogonem.
- Po co panu moja opinia na ten temat? Czyżby szykował pan coś złego? Chce mnie lub mojego towarzysza, ponieważ jak widać, nie jestem sama, wciągnąć w jakieś walki? Może porwać i zażądać okupu? Musze pana rozczarować. Ale na chwilę obecną nie mam ochoty na przelewanie krwi. Pieniędzy za moją głowę też nie będzie. Więc się panu chyba nie poszczęściło – powiedziała, orientacyjnie odwracając się od niego i na nowo zagadując swojego towarzysza. Wyraźnie dala tym znać, że nie życzy sobie rozmowy z podejrzanym, obcym ni to chłopcem ni to mężczyzną.
- Musisz koniecznie spróbować tego rubinowego ciasta. Palce lizać.


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Zimowa Świątynia  - Page 2 TDFI7p

#00b7eb | #d23b68 | #a4254b
x x x

Powrót do góry Go down





Tyk
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 D93840e52cb57748d5a24bdfa761040295dab6ee
Godność :
Lord Protektor, Arcyksiążę Agasharr I Rosarium
Wiek :
30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
178/75
Pod ręką :
Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae), Divard, zabawki
Zawód :
Lord Protektor Krainy Luster
Specjalne :
Główny Administrator
https://spectrofobia.forumpolish.com/t233-agasharr-rosarium#284 https://spectrofobia.forumpolish.com/t914-archiwa-arcyksiazece https://spectrofobia.forumpolish.com/t497-kancelaria-arcyksiazeca https://spectrofobia.forumpolish.com/t1121-tyk
TykArcyksiążę
Arcyksiążę
Re: Zimowa Świątynia
Czw 30 Sty - 20:44
Zwierzę, któremu Lapinka się przedstawiła, nie tylko nie zasługiwało bądź nie wymagało, by ktokolwiek zdradzał mu imię, co było zaskoczone dziwnym gestem skierowanym w swoją stronę. Wąż nie odwzajemnił gestu, nie wydał nawet z siebie żadnego dźwięku, który mógłby być przedstawieniem się w wężowej mowie. Zamiast tego gad jedynie się przyglądał, do czasu gdy jego łuski zostały dotknięte przez Marceille.
W przeciwieństwie do swojego pupila Arcyksiąże obserwujący tę scenę był rozbawiony zachowaniem Lapinki, co też pozwolił sobie skomentować.
- Musisz wybaczyć szanownemu Tenebrae skonfundowanie, lecz nie przywykł do bywania na salonach. Choć może to dlatego, że niektóre nierozważne Arystokratki nie potrafią docenić jego szlachetnego serca. - Jego postawa, ton głosu wyraźnie wskazywały na rozbawienie. Byłby jednak głupi ten, kto myślałby, że w jego słowach kryje się fałsz. W istocie wąż rzadko bywał na widoku publicznym a i zdarzyło się kilkukrotnie, że jakaś młoda Upiorna zamiast dostrzec piękny kolor jego łusek i łagodną naturę doszukiwała się kłów, które przecież na co dzień są ukryte.
Agasharr zdawał sobie sprawę, że jego gest - zabranie Marcyś z jej "rodzinnego" domu był dla niej ogromną pomocą. Zmianę mógł zauważyć ledwie po kilku dniach w jej spojrzeniu, czy postawie. Wiedział jednak, że wciąż jednak była gryziona przez liczne zmartwienia - choć trudno było mu zrozumieć jakie to troski zaprzątają jej główkę.
Skinął lekko głową, skrywając na zaledwie chwilkę swoje szkarłatne oczy za zasłoną powiek, tym samym dając Lapince znak, że zrozumiał jej słowa i przyjmuje podziękowania. Gdy znów ujrzał stojącą przy kominku Marceille ruszył w jej stronę trzymając w dłoniach srebrną koronę. Wbrew oczekiwaniom dziewczyny nie ujął jednak jej dłoni, a zamiast tego chwyciwszy ozdobę w obie ręce umieścił ją we właściwym miejscu - na czubku głowy swojej przyszłej żony.
W tym czasie, gdy "koronował" Marceille odpowiedział jednocześnie na jej słowa o łódkach - nie wiedząc przecież, że kobieta postanowiła przyozdobić je napisanym przez siebie wierszykiem.
- Jakbyś czytała w moich myślach. - Słowa te wypowiedział cicho, bez pośpiechu. - Skoro przygotowano dla mnie specjalną łódź nie chciałbym z niej nie skorzystać i nie spędzić kilku chwil w prywatnej łodzi na tafli księżycowego jeziora. - Uśmiechnął się do niej łagodnie, spoglądając w jej różowe oczy. Następnie zrobił krok, by stanąć przy wężu, którego głowy dotknął samymi palcami.
- Bal jest jak przedstawienie, pełne aktorów, którzy grają swoją rolę lepiej lub gorzej. - Wąż uniósł się nieco głaskany, tak że palce Rosarium zsunęły się z jego głowy nieco niżej. Łuski Tenebrae były naprawdę przyjemne w dotyku. Spojrzenie Lorda Protektora skierowane było na ognisko.
- Chciałbym byśmy odegrali jeszcze jedną scenę, nim przyjdzie nam zatańczyć. - W ten sposób subtelnie zakomunikował Lapince, że zdawał sobie sprawę z jej intrygi. Wciąż co prawda nie znał jej przyczyn, lecz nie miało to dla niego żadnego znaczenia. - Większość zajęta sobą nie spostrzeże nawet naszego powrotu, lecz mała część będzie go wyczekiwać spoglądając nieustannie ku szczytowi schodów. - Skierował ponownie swoje spojrzenie na kobietę, a jego ręka skoro tylko odsunęła się od gada ustawiona została w taki sposób, by Lunatyczka mogła złapać ramię gospodarza i wspólnie z nim ruszyć na sale balową.
- Powrót i przystąpienie do tańca zająłby ich niemądre głowy niepotrzebnymi pytaniami, do czego dopuścić nie chcemy. Tak więc uczynimy w następujący sposób. - Jeżeli w tym miejscu Marcyś była już gotowa do wyjścia i umieściła swoje rączki na właściwym miejscu, by Rosarium mógł ją zabrać z powrotem na sale balową, to ruszyli powoli przed siebie. Bez pośpiechu, bowiem Arcyksiążę miał sporo do powiedzenia.
- Skoro tylko znajdziemy się na sali balowej odsuniesz się o dwa, może trzy kroki, obrócisz i podziękujesz za pomoc - niech myślą, że dotąd nie miałaś okazji tego zrobić i wróciliśmy skoro tylko poczułaś się lepiej. Skinieniem głowy dam Ci znać, że czas na kolejny etap, w którym zatrzymam się u szczytu schodów, gdy Ty Marceille zjedziesz o kilka stopni w dół, może trzy, lecz w żadnym razie nie więcej niż pięć. - Opowiadał swój plan z niemałym zaangażowaniem. Uwielbiał zarówno kontrolować sytuację i mieć plan na każdą okoliczność, jak również traktować rzeczywistość jak jedno wielkie przedstawienie. Skoro więc knuł z Lapin mały teatrzyk, to nic dziwnego, że wprawiło go to w wyśmienity humor.
- Gdy ja będę rozglądał się pośród gości, Ty spojrzysz na tańczących - zawieś na nich wzrok na kilka chwil, niech ten gest zostanie dostrzeżony. Gdy upewnisz się, że minęło dość czasu zwrócisz się w moją stronę, wyciągniesz swoją dłoń i zaoferujesz taniec w podzięce. - Opuścili już uroczy leśny salon. Tuż przed tym Arystokrata skinieniem głowy pożegnał swoją bestie, która ponownie zwinęła się w tym samym miejscu.
- Udam zawahanie, lecz się tym nie martw. Znów chwilę odczekaj, by nikomu nie umknęła Twoja kwestia, by wreszcie powoli zacząć cofać swoją rączkę. To będzie sygnał, że nadszedł czas na mnie, bym ją ujął i zaprowadził Cię na parkiet. - Spojrzał na kobietę, by upewnić się, że ta wszystko zrozumiała i nie ma nic przeciwko propozycji Arcyksięcia, bądź też nie ma żadnych pytań, co do wymyślonego przez niego scenariusza. Gdyby takie się pojawiły zatrzymał się, by wszystko jej wyjaśnić, w innym wypadku dodał tylko:
- Dzięki temu wszystko wyda się jakby zbiegiem okoliczności, kilkoma nagłymi zupełnie nieprzemyślanymi decyzjami i moi drodzy goście, którzy zbytnio kochają plotki nie będą mieć powodu, by doszukiwać się w tym żadnych ukrytych znaczeń. - Nie chodziło tutaj o uniknięcie plotek, że pomiędzy Rozaliną a Agasharrem się nie układa. Tego typu głosy pojawiały się już od dawna. Starczy tylko przypomnieć, że Arcyksiężna w ostatnich kilku latach zjawiła się na jednym tylko balu z wielu - nie licząc obecnego, gdzie miała zastępstwo w postaci wyglądającej jak ona anarchistki. Jej nieobecność zarówno na tak ważnych uroczystościach, jak i częste podróże były na dworze najróżniej tłumaczone.
Plotek nie dało się więc uniknąć, nie trzeba było jednak ich świadomie mnożyć, skoro same bardzo szybko rosły mając wśród komnat Różanego Pałacu wyjątkowo podatny grunt. Jeżeli jednak ludzie mieli uwierzyć, że wybrał pomoc swoim poddanym, niż własną przyjemność, to nie mogli sądzić, że podczas prywatnego spotkania z Marceille umówiony został taniec. To wyglądałoby zbyt podejrzanie. Lepiej by wyglądało to na spontaniczną decyzję dwórki, która chciała się jakąś odwdzięczyć za okazaną dobroć.
Nie musieli wiedzieć, że swoim ruchem Rosarium postanowił przygotować nie dwie, lecz aż trzy pieczenie. Nie tylko uwolnić Soph od przykrego obowiązku, jakim w odczuciu Rosarium byłby pompatyczny pierwszy taniec, lecz także dowiedzieć się dlaczego Marceille opadła na niego przy wszystkich - choć otrzymana odpowiedź - gdyż chciała podziękować wydawała mu się ledwie niewielkim ułamkiem prawdy, nie zastanawiał się jednak nad tym. Ostatnia rzecz jaką pragnął uzyskać to wykorzystanie okazji, że na pierwszym tańcu mu tym razem nie zależało i pokazanie się jako Lord Protektor, który rezygnuje z własnych przyjemności na rzecz potrzebujących. Prawda była przeznaczona jedynie dla najbardziej zaufanych osób, pozostali mieli zadowolić się stworzoną przez Arcyksięcia fasadą.

Powrót do góry Go down





Yako
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Lusian/Luci Foxsoul
Wiek :
Wizualnie 25
Rasa :
Lisi demon
Wzrost / Waga :
190/85 //
Znaki szczególne :
Kuleje, Blizna na lewym oku
Pod ręką :
Laska
Broń :
Naginata
Zawód :
W Świecie Ludzi - Aktor/Aktorka
https://spectrofobia.forumpolish.com/t230-kp-yako https://spectrofobia.forumpolish.com/t1126-yako
YakoNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Pią 31 Sty - 0:56
Spojrzała w tym samym kierunku co jej rudzielec i słysząc jego słowa, skrzywiła się lekko, a on mógł poczuć jej nie za mocne obrzydzenie - sława i pieniądze, tak niewiele trzeba, by ktoś robił coś takiego na pokaz - powiedziała cicho, tak by raczej nikt jej nie słyszał poza Cieniem. Mógł się spokojnie domyślić, że ona może i tak by zrobiła ale tylko dla niego. Nie licząc oczywiście planu filmowego. Ale na pewno nie zrobiłaby tego, żeby wziął ją w ramiona jakiś Upiorny, nawet jakby był samym bogiem. Ona miała swojego wybranka i nic tego nie zmieni!
Zachichotała słysząc jego słowa - oczywiście mój drogi, nikomu innemu go nie oddam - zmrużyła oczy drapieżnie i oblizała się lekko. Nie odpuści mu. Chciała z nim zatańczyć i nie odpuści. Choćby ją końmi ciągnęli to ona z nikim nie pozwoli sobie zatańczyć póki nie zrobi tego z pewnym Dręczycielem.
Gdy tylko zbliżyli się do bufetu od razu zauważyła owoce w czekoladzie, a między innymi znajdowały się tam również owoce khaki. W sumie nic dziwnego skoro Rosarium tak uwielbiał lisy, a był to jeden z ulubionych owoców tych zwierząt.
Sięgnęła po jeden kawałek, nabity na wykałaczkę, gdy ktoś nagle do nich podszedł i odezwał się...do niej? Zamrugała zaskoczona - Księżycowych Wysp? - zapytała lisiego przybysza i spojrzała na kochanka tuż przed tym jak ją do siebie przyciągnął.Przeskoczyła kilka razy wzrokiem między mężczyznami nie do końca wiedząc co się dzieje - to te wyspy, z których pochodzę? - zapytała rudzielca i uśmiechnęła się przepraszająco do liska. Szybko podłapała co miał na myśli jej wybranek.
Zamruczała zadowolona i lekko pomerdała swoim puchatym, zadbanym ogonem - odkąd pamiętam mieszkam w Krainie...z Taka-chan - spojrzała z uczuciem na Cienia, specjalnie używając raczej pieszczotliwego określenia, choć Lis nie mógł tego wiedzieć - mógłbyś nam coś o wyspach powiedzieć? Chciałabym poznać trochę miejsce, z którego pochodzę. Proszę - powiedziała błagalnie, nie odrywając od niego swojego fioletowego spojrzenia.

Powrót do góry Go down





Ivor Tyree
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 57f072c14c914063a4b1855d9cbbf1d4
Godność :
Sir Ivor Tyree
Wiek :
Wygląda na 40-50 lat w rzeczywistości dużo więcej
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
197cm/85kg
Znaki szczególne :
Brak skóry na całej twarzy i głowie. Długi czarny łuskowaty ogon zakończony srebrnym ostrzem.
Pod ręką :
Srebrny dzwoneczek zawieszony na szyi, sakwa z pieniędzmi.
Broń :
Krwawa Jaskółka (Katana), Zdobiony srebrny rewolwer wysokiego kalibru, Zdobiony sztylet schowany w rękawie, Ostrze na końcu ogona
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t428-ivor-tyree https://spectrofobia.forumpolish.com/t501-obserwacje-obiektu-nr-kl-01612#3413 https://spectrofobia.forumpolish.com/t474-kruki-pocztowe-ivora https://spectrofobia.forumpolish.com/t1089-ivor-tyree
Ivor TyreeSiedem Nieszczęść: Pycha
Siedem Nieszczęść: Pycha
Re: Zimowa Świątynia
Pią 31 Sty - 20:27
____Imię Rogatej coś mu mówiło, jednak musiałby zajrzeć głębiej do notatek swoich szpiegów, aby przypomnieć sobie więcej. Najwidoczniej nigdy wcześniej nie zainteresowała go na tyle aby zapamiętać jakieś konkretne detale z raportów. Już chciał kontynuować rozmowę, jednak to co stało się potem niestety stało się za szybko, żeby nawet jej słowa przeprosin miały jakkolwiek załagodzić sytuację.
____Ten zawszony kot odważył się wtrącić cokolwiek kiedy ON przemawiał w jego obecności? W oczach Ivora pojawiła się na ułamek sekundy zimna i przerażająca żądza krwi. Odwrócił się w stronę Dachowca i już miał zamiar pochwycić go za kołnierz aby nauczyć bezdomnego futrzaka co znaczy kultura, ale... Nie zdążył.
____Alice najwyraźniej też postanowiła zadziałać w tej kwestii na tyle na ile pozwalał jej aktualny wizerunek bezbronnej i nieśmiałej podopiecznej Barona. Gdy Christoph próbował poprowadzić Rogatą na parkiet, Alice przypadkiem wpadła na niego i oblała go winem. Absolutnie idealnie. Tyree musiał się dość mocno powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem domyślając się jakie myśli buzują w tej chwili w głowie kruczowłosej dziewczyny.
____Cień momentalnie pojawił się między Alice oraz Christophem z oczami pełnymi furii. Po teatralnym upewnieniu się, czy dziewczynie nic się nie stało, scenicznym pytaniem:
____- Czy nic Ci nie jest, słodka Alice?
____Wrócił z gniewnym spojrzeniem do dachowca. Oczy cienia zaszły cieniem furii, która nigdy nie opuszczała jego serca i duszy. Pozwolił jej się ukazać, oczywiście nie w pełnej krasie, lecz jednak. Aura wokół Cienia zgęstniała i nabrała zapachu krwi, oczy świdrowały duszę ochroniarza Erin. Kruczy Baron, zgroza okolicznych ziem, bestia, która wymordowała wiele szlacheckich rodzin tylko po to, aby przywłaszczyć sobie ich ziemię i majątek - teraz skupiony był jedynie na tym prostackim dachowcu, który ośmielił się wejść w drogę. Ivor wbił swój palec wskazujący w pierś Christopha i zbliżył niebezpiecznie swoją twarz do twarzy kocura.
____- Za kogo Ty się uważasz, Sierściuchu? - Wycedził z gniewem w głosie Baron wciąć patrząc prosto w oczy zapchlonego zwierzęcia. - Nie dość, że obrażasz mnie swoim brakiem ogłady i wychowania w takim miejscu, to jeszcze śmiesz narażać moją podopieczną na szkodę przez swój brak taktu i okropną percepcję?
____Ivor w głębi siebie ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem, to była jednak dość poważna obraza, której jako ktoś wysoko postawiony nie mógł pozwolić, żeby przeszła bez odpowiedzi. Jak to zwykli mówić ludzie... Ta zniewaga, krwi wymaga. Cień zdjął z dłoni rękawiczkę i próbował zdzielić Dachowca wierzchem dłoni po twarzy. Niezależnie od tego, czy ten zablokował cios czy go przyjął, Ivor spojrzał ponownie na Rogatą.
____- Rozumiem, że Ty odpowiadasz za zachowanie tego zwierzęcia, Lady Erin?


We’re the best dressed here.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.

We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.

Our quills drink in the light
like ink.


Murder of crows
Dilys Rose


Głos: #009966
MG: #CC0033

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Sob 1 Lut - 0:14
Armir przyjrzał się uważnie parze przed nim. Lisie atrybuty były eksponowane tylko u jednego z nich, większe zainteresowanie przyciągała jednak osoba nieposiadająca ich. Kalejdoskopowa zmiana tonów nie uszła uszom lisa, mogła być wywołana wieloma czynnikami, chociażby samym zagadnięciem przez obcą osobę. Nie wyglądali na nieśmiałych czy skrępowanych, przeciwnie wręcz, więc szybko porzucił tę myśl.
- Definitywnie różni się od tej krainy, jest bardziej... podzielona - wzrok lisicy nie był nachalny, można było go nazwać raczej ciekawym. Unikanie go byłoby mało uprzejme, szczególnie podczas wykazania zainteresowania prowadzenia dalszej konwersacji, starał się więc przemawiać do nich obojga aniżeli bezpośrednio do mężczyzny. - Wyżej postawiona część słynie ze swojej archaicznej architektury oraz mniejszych, wypoczynkowych dworków. Stały widok na morze równie można dodać do atutów. Wyspy jednak nie są zbyt otwarte na przyjezdnych, podróż tam mogłaby być nieco kłopotliwa.
Lis szukał w pamięci wspomnień na temat innych pobratańców, tak wcześnie oddanych z Wysp. Kobieta nie mogła być dużo starsza od niego, nie wyglądała na starszą. Ze względu na plotki czy zapewnienie tak zwanej chwały, zapewne usłyszałby o szybkim przekazaniu wyjątkowego podatku w postaci czarnego lisa. Było jeszcze coś. "Wybrani" - jak to często nazywali sługi poprzedni właściciele - musieli zostać wpierw wyszkoleni, przyniesienie hańby Dachowcom było czymś nie do wybaczenia. Zazwyczaj też kończyło się szybkim pozbyciem głowy czy innej ważnej części ciała owego nieszczęśnika. Kategoryzowanie jej też było błędem. Emanowała poczuciem władzy, tak jak jej partner. Jeżeli któreś z nich było sługą, to potrafiło świetnie to maskować. Potrzebował więcej informacji.
- Wybaczą Państwo, lecz umknęły mi Państwa imiona - słowom pospieszył przepraszający uśmiech i nerwowy ruch ogonem. Co prawda, "Takaczan" mogło być mianem mężczyzny. Pewności jednak brak, a przezwisko mogło być rezerwowane tylko dla Lisicy. To był bal pełen różnych ludzi, a pojedynek z powodu imienia mu się nie marzył.

Powrót do góry Go down





Christopher
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Christopher Morrison
Wiek :
25
Rasa :
Dachowiec
Wzrost / Waga :
179/65
Pod ręką :
troszkę pieniędzy
Broń :
rozkładany nóż oraz niewielki pistolet
Zawód :
Różany strażnik
https://spectrofobia.forumpolish.com/t578-christopher#4939 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1076-christopher
ChristopherKot Czarnoksiężnika
Kot Czarnoksiężnika
Re: Zimowa Świątynia
Nie 2 Lut - 2:02
Christopher, Christopher... Jak miło, że dla odmiany ta różowowłosa wsza okazała jakikolwiek lęk. Najwyraźniej strażnik właśnie znalazł na nią haka. Opinia. Widocznie bardziej od własnej godności zależało jej na tym, jak postrzegają ją inni arystokraci. Szkoda było jedynie dachowcowi, że wobec niego również nie stosuje tej zasady. Ich aktualna sytuacja brzmiała, jakby palnął jakąś gafę i powinien wstydzić się za to. Sęk tkwił jednak w tym, że mu się to nawet spodobało. Zobaczyć rosnącą irytację w oczach tego mrocznego dupka. Już się zdawało, że ujdzie mu to na sucho, gdy do akcji wkroczyła czwarta osoba. Drobna partnerka barona postanowiła władować się całą sobą na Christophera i ubrudzić jego jakże piękny strój, który w rzeczywistości go nie obchodził.
- Ahhh... - chrząknął przeciągle, ledwo powstrzymując przekleństwo - Nic nie szkodzi.
Mruknął bez zbytniego entuzjazmu, po czym zrobił na twarzy coś, co od biedy można by nazwać krzywym uśmiechem. Akurat w to, że ta dziewczyna jest niezdarna był w stanie uwierzyć. Nawet nie zdawał się specjalnie tym przejęty. Może nieco zawiedziony, że tak szybko się pobrudził, ale na pewno nie wściekły. Nawet gdyby nie pilnował się, by blokować tego typu emocje, to mało go obchodziły te błyszczące łachy. Założył je pierwszy raz w życiu i zapewne ostatni. A dworska etykieta? Cóż, strażnik od początku jedyne o co się modlił, to by nagle ci wszyscy arystokraci zmienili się w wulgarnych wsiurów. Na takich imprezach nawet lubił czasami pobyć. Mógł schlać się bez konsekwencji i zwalić uśmiech na alkohol. Gdzieś w tle pojawiło się trajkotanie barona, które skwitował jedynie krótkim przewróceniem oczami, skupiony myślami raczej na plamie z wina.
- Dziękuję, zaraz się tym zajmę...
Plask. Nawet jeśli chciał coś dodać w odpowiedzi do lokaja, to nie było mu dane. Oto bowiem Ivor Tyree Wielki wpadł w jakiś dziwny szał i postanowił wyzwać go na pojedynek. Ochroniarz niemal od razu chciał odmówić. Otworzył usta, by wyrazić oczywisty sprzeciw, gdy jego wzrok padł na Seamair. Pojawiło się w jego głowie podejrzenie, że kobieta zejdzie na zawał, jeżeli jeszcze raz okryje ją hańbą.
- Jeśli to naprawdę dla Pana barona tak konieczne... Myślę, że uczciwie będzie, jeśli to ja wybiorę konkurencję.
Odparł mu z irytacją i wbił w cienia pełne politowania spojrzenie. A zatem będzie walczył. Męczący był ten typ, ale dachowiec nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Przyszliśmy tu razem. Jest moją partnerką, podobnie jak ja jej partnerem. Jeśli szuka Pan opiekunki, to mogę polecić pewnego dachowca...
Mężczyzna z niezadowoleniem na twarzy skierował się w kierunku areny, gdzie właśnie go zaproszono. Miał ochotę podrażnić arystokratkę jeszcze, ale uznał, że tym razem zagra przez chwilę tak, jak tego chce. Będzie miał jeszcze mnóstwo okazji na balu. Choćby zaraz. Szczerze wątpił, by spodobało jej się to, co zamierzał zrobić...
ZT x 4

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Nie 2 Lut - 12:26
- Będzie mi bardzo miło zwiedzać z Panią to olśniewające miejsce - odrzekł uprzejmie na zaproszenie rozmówczyni. Pinkerton naprawdę cieszył się towarzystwem uprzejmej i nienachalnej Violet, nie wspominając o fakcie, że cała sprawa związana z planami wyzwolenia Dachowców coraz bardziej go intrygowała. Od zawsze uważał kartę historii, na której zapisały sie inicjały MORII, za jedną z najgorszych w dziejach Krainy Luster, uznając ją przy tym - za przestrogę na przyszłość dla każdego, kto postrzegał swą rasę jako lepszą od innych. Raz już to miało miejsce i byłoby dużo lepiej, gdyby historia nie powtarzyła się tym razem pomiędzy Lustrzanami.
- Nie mówię nie. Uważam, że jakikolwiek wyzysk jest okrucieństwem i należy mu zaprzestać. Również mam nadzieję, że walka, o której Pani mówi, odbędzie się na poziomie dyplomatycznym, jednakże nie wszystkie konflikty w dziejach były rozwiązywane pacyfistycznie i nie jest wykluczone, że tak będzie i w przypadku tego - stwierdził szeptem, tak, by jego cichy głos docierał jedynie do lisich uszu Violet. Starał się mówić i zachowywać w sposób taki, by nie zwracać na siebie niczyjej uwagi - wszak rozmawiali o sprawach wagi rasowej. Podziękował z uśmiechem za wino (chociaż wątpił, czy wypicie go, zważywszy na rasę, jest dobrym pomysłem) i podjął wypowiedź znad kieliszka czerwonego płynu. - Tak czy inaczej, jestem gotów dołączyć do sprzymierzeńców Dachowców. W pełni popieram ów projekt - teraz mówił jeszcze ciszej, świadom wagi przekazywanej mu właśnie tajemnicy. - Rozumiem. To w rzeczy samej ryzykowne, choć zarazem świadczy o Pani oddaniu i odwadze - zgodził się. Violet musiała mieć wiele odwagi, by porozmawiać z nieznajomą osobą w tak istotnej sprawie, ufając w jej dobrą wolę. Uniósł do ust kieliszek, nim jednak zakosztował smaku wina, tuż przy nich pojawiły się dwie damy dworu, anonsujące przybycie samej Arcyksiężnej. Przez ułamek sekundy Marionetka analizowała prawdopodobieństwo na to, że Arcyksiężna podeszła właśnie do nich, Alaco wręcz umierał ze szczęścia, natomiast Kameko skupiał się na zlizywaniu pozostałości czekolady z pyszczka. Ale tak, to była właśnie ona - na całe szczęście, nie miała żadnej sprawy do uskrzydlonego. Pink zatem ukłonił się nisko (wcześniej przezornie odstawiwszy kieliszek na stół).

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Nie 2 Lut - 23:36
Do wyboru do koloru. Ktokolwiek zajmował się organizacją całego balu, wliczając w to bufet, miał niezły łeb na karku. No, koniec biadolenia! Najwyższa pora nażreć się na koszt bogatego panicza, czy kogo tam nie wielbili w danej chwili. Czuł się wniebowzięty. Na pierwszy front poszły rybie przystawki. Do gustu przypadły mu małe rybki, które raz po raz wrzucał do buzi i kosztował, starając się przy tym trzymać minimum przyzwoitości. Następnie chwycił za trunek. Ku lekkiemu rozczarowaniu nie potrafił znaleźć na ten moment złapać za cokolwiek alkoholowego i choć upewniał się dwa razy, tak niczego w promieniu 10 metrów nie wychwycił. Dalej wzrokiem zasięgnąć nie mógł, gdyż ludzi roiło się i roiło, a powietrze powoli robiło się duszące. Cóż, przynajmniej pożegnał się z nieprzyjemnym, przenikliwym zimnem. Coś za coś, jak to mówią.
Czuł niebywałą radość, niczym małe dziecko łapał się łakoci wszelkiej maści, by po chwili przystopować. Poczuł się bardzo pełny, acz oczami mógłby nadal jeść i jeść i jeść...
Zanim cokolwiek innego zdołał zrobić lub powiedzieć, tak dostrzegł nadchodzącego w ich kierunku dachowca ubranego totalnie nieadekwatnie do zaistniałego wydarzenia. Rzucał się w oczy jak cholera, a w dodatku podszedł akurat do nich, a właściwie do Raven.
Radość ta przeistoczyła się w rozdrażnienie, czyli stan blisko podobny do zazdrości. Czuł nieodpartą ochotę przypierdolić mu w dyńkę przy wszystkich obecnych, a potem odstrzelić mu ten durnowaty uśmiech. Zrobił grymas twarzy i rzucił dosłownie piorunujące spojrzenie w stronę osobnika, wyjątkowo nieuznający obecność Akihiko. Znał wielu typów jego pokroju. Nonszalanccy, aroganccy, czujący się ponad prawo. Mało kto uchodził z życiem, jeśli nie potrafił trzymać głowy nisko, o czym sam przekonał się za młodu. Oczywiście zanim jeszcze ogarnął się i obył w temacie swojego zawodu.
Podsłuchał uważnie co towarzyszka miała do powiedzenia. Dosłownie wyczerpała temat, dosadnie przygadując mu do rozsądku, czy co tam obecnie posiadał w swej pustej głowie.
Wyraz twarzy nagle się rozpogodził, ukazując nie gniewne oblicze, lecz twarz dobrze bawiącego się kota w raju dla smakoszy.
- Mają tu rubinowe ciasto? Dosłownie? Daj trochę, nie bądź sknera!
Rzucił żartobliwie, po czym pozwolił sobie wziąć po dwa ciastka wymienionego przez nią rodzaju, a następnie zaczepnym pchnięciem ramienia próbował nakłonić ją do przemieszczenia się pod inny stolik. Na odchodne rzucił samozwańczemu piratowi, gestem ręki przejeżdżając sobie po gardle, wyraźnie pokazując co się wydarzy, jeśli zaraz nie zajmie się swoim własnym nosem. Dopiero wtedy zajął się towarzyszką, przybierając łagodny wyraz twarzy.
- Wiesz co Raven? Powinnaś spróbować niebieskich tych... słodkości? Szczerze nigdy nie widziałem niczego takiego. Więcej w nich nadzienia, aniżeli samego ciasta. No cholera, wyobrażasz sobie?!
Na chwilę zapomniał o zaistniałym incydencie. Zdziwił się sam, że tak agresywnie się odniósł w stronę natręta. Zwykle miałby gdzieś takie duperele. No nic, szczęście że nic nie widziała.
- Nie podaruję ci jak nie zjesz ze mną tamtej ryby. Myślę mam jeszcze trochę miejsca w żołądku, a potem dopiero weźmiemy się za weselszą część spotkań towarzyskich.
Wskazał w kierunku żółtej ryby, która posiadała niebieskie paski i mimo żywego wyglądu smakowała zupełnie jak ugotowana. Zasmakowawszy się w takich miejscach aż chce się uczyć gotować. Nawet ta dęta muzyka zaczynała mu się podobać.

Powrót do góry Go down





Gawain
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Gawain Keer
Wiek :
Wygląda na około 30 lat.
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
183 cm / 76 kg
Znaki szczególne :
Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki, cienka blizna na brodzie od lewego kącika ust
Pod ręką :
klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze // Event:
Broń :
Nóż ceramiczny, sztylet, kusza
Zawód :
Najemnik do prac wszelakich, zielarz
Specjalne :
Administrator, Strażnik toku fabuły
https://spectrofobia.forumpolish.com/t225-gawain-keer https://spectrofobia.forumpolish.com/t226-nie-az-takie-tajne https://spectrofobia.forumpolish.com/t250-kontakt-z-keerem https://spectrofobia.forumpolish.com/t1085-gawain
GawainDręczyciel
Dręczyciel
Re: Zimowa Świątynia
Sro 5 Lut - 0:09
Gdy tylko poczuł zniesmaczenie Yako, zapragnął odwrócić jej uwagę. Pokaz czy nie, dynamika na dworze zdawała się być mu obcą. Rozalina dziwnie chłodna, Agasharr niebywale przystępny, no i była jeszcze Marceille - nowa zmienna, powiew świeżości w skostniałej strukturze, o której nikt niczego nie wiedział.
- Zabawne, że akurat Ty o tym wspominasz! - parsknął w rozbawieniu i z niedowierzaniem pokręcił głową.
Odpowiedź była tą, na którą liczył. Najchętniej przetańczyłby z nią całą noc, nie wypuszczał ze swych objęć nawet na moment, ale obiecał jej coś. A jeśli ktoś się zapędzi? Naprawdę mogliby urządzić konkurs, choć wiele osób szybko połączyłoby fakty i Lisica zostałaby postawiona w stan oskarżenia. Czy to perfumy, czy to moc, a może zatruta suknia? W końcu, by to z niej wyciągnęli.
- Nie inaczej. - odparł, gdy Luci kupowała sobie czas, po czym prawie zakrztusił się popijanym właśnie winem, gdy do jego uszu doszło pieszczotliwe określenie. Cóż za podłość, tak się odgrywać!
Początkowy żart w miarę słuchania zaczął przeistaczać się w pełniejszy obraz. Keer ponownie dyskretnie rozejrzał się po sali. Tu lis, tam lis. Księżycowe Wyspy i morze. Kita na pieczęci i ta przed jego oczami. Tylko, czy to on i jemu podobni wysłali te listy? Skąd wiedzieli, gdzie je wysyłać?
- Przykro mi to słyszeć. Miałem nadzieję się tam wkrótce wybrać, lecz sytuacja zakrawa na skomplikowaną. Gdzie one leżą? Nie widziałem ich na mapach... - okazał nieudawaną konsternację. Przegrzebał wszystkie pergaminy jakie posiadał i nic. Nie znalazł nawet wzmianki czy nabazgranej notatki.
Zapytany o imię darował sobie ostentacyjną skruchę i zapominalstwo. "Och! Gdzie moje maniery!" Ileż razy to dziś słyszał?
- Niech pan pozna Luci Foxsoul - Gestem otwartej dłoni przybliżył mężczyźnie sylwetkę partnerki i przestał ją obejmować, gdyby zechciała podać mu dłoń lub dygnąć. - Siebie też pozwolę poznać. Gawain Keer - Skłonił się lekko. Tak figurowali na liście gości, a służba zapytana o ich nazwiska podałaby je bez mrugnięcia okiem, by oszczędzić komuś wstydu pomyłki lub przejęzyczenia.
- Zapewne wydaje się panu dziwnym to, że tak wypytuję, ale po raz pierwszy ktoś pyta o wyspy. Do dziś były jedynie nazwą, którą nie sposób z czymkolwiek skojarzyć.


Zimowa Świątynia  - Page 2 PbcKfC9

Ekwipunek:

Aktualny ubiór:


Powrót do góry Go down





Yako
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Lusian/Luci Foxsoul
Wiek :
Wizualnie 25
Rasa :
Lisi demon
Wzrost / Waga :
190/85 //
Znaki szczególne :
Kuleje, Blizna na lewym oku
Pod ręką :
Laska
Broń :
Naginata
Zawód :
W Świecie Ludzi - Aktor/Aktorka
https://spectrofobia.forumpolish.com/t230-kp-yako https://spectrofobia.forumpolish.com/t1126-yako
YakoNieaktywny
Re: Zimowa Świątynia
Sro 5 Lut - 1:09
Prychnęła urażona - ja tak zarabiam, a nie robię tego by się popisać, albo zwrócić na siebie uwagę jakiegoś dzianego gościa...takie zawody dla mnie byłyby całkowitą stratą czasu i niczym więcej - wzruszyła ramionami.
Sama by najchętniej potańczyła z rudzielcem, ale chciała też zapolować. Dawno nie miała takiej okazji, a prawdę mówiąc lubiła to robić. Taka mała adrenalinka, czy ktoś się nie zorientuje, mimo iż nikt nie miał prawa się zorientować, nie z takiej małej ilości zabranej energii. Oblizała się delikatnie na samą myśl, ale nie miała zamiaru się spieszyć.
Pokiwała głową, przyjmując do zrozumienia, że to miejsce z którego rzekomo pochodzi. Nie mogła wychodzić z roli, w szczególności, że wyczuła, iż Gawain na coś wpadł, będzie go musiała potem wypytać. Jakoś obecnie nie myślała o tych dziwnych listach. Jakoś nie zawracała sobie tym głowy w takim stopniu jak jej ukochany więc też nie przyszło jej to teraz do głowy.
Położyła po sobie uszy i smutno opuściła ogon, słysząc, że wycieczka tam nie jest najlepszym pomysłem - a już myślałam, że zobaczę to miejsce, ale skoro lepiej tam nie jeździć to trudno... - powiedziała smutno, wtulając się w Gawaina i lekko łasząc pod jego brodą. Uważając oczywiście, by nie rozlać jego wina. Widać było, że mu ufa w pełni i raczej są z sobą zżyci.
Gdy Keer ich przedstawiał, chwyciła jego dłoń i lekko się skłoniła, uśmiechając niewinnie. Starała się jak najbardziej stłumić w sobie to dostojeństwo i wyższość, ale jej wygląd chyba nie do końca w tym pomagał. Kurcze....mistrzostwo w aktorstwie to chyba nie wszystko....
- Miło mi pana poznać...ale...przepraszam, że pytam, jak pan się nazywa? - zapytała bo przecież bezuchy lis też nic o sobie wcześniej nie powiedział. Dobrze byłoby go zapamiętać na przyszłość, nigdy nie wiadomo kiedy taka informacja może się przydać.
Wiadomość była przydatna ale tak naprawdę mało ją interesowała. Sama nie sięgała na razie po wino, chcąc się w pełni skupić na rozmówcy. Ciekawiło ją, czemu nie ma lisich uszu, tylko ogon. Taki z leszka wybrakowany był, ale nie jej to oceniać, a tym bardziej nie miała zamiaru o to pytać. I tak był tylko jakimś podrzędnym jednoogonowcem i nic więcej, ale miał przydatne informacje, na których zależało Dręczycielowi, więc nie chciała mu tego zepsuć.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Zimowa Świątynia
Sro 5 Lut - 21:34
- Archipelag jest położony dość daleko stąd, a wyspiarze nie są szczególnie przyjemnym towarzystwem - odpowiedział szczerze lis. Ominął fragment, jak bardzo potrafią zrobić się niemili. O wywoływaniu konfliktów między krainami też wspominać na razie nie musiał. Jego celem było poznanie dwójki, do angażowania ich było deczko za wcześnie.
Armir nigdy nie miał głowy do imion czy nazwisk. Fakty, drobiazgi oraz ciekawostki - mógł chłonąć niczym gąbka. Dane tej uroczej parki zostały jednak starannie odnotowane w jego umyśle. Wyraźnie zainteresowani Wyspami, pani rzekomo pochodząca i chcąca poznać rodzinne strony. Mogliby stworzyć doskonałych sojuszników podczas przewrotu. Uśmiechnął się słysząc nazwisko kobiety. Brzmiało.. obco. Stłamsił westchnienie. Lisy były zmuszane do wielu rzeczy. Niewdzięcznej pracy, wysłuchania wyzwisk, czasem i do zmiany barwy sierści przez fanaberie właściciela. Ich imiona zakrzywiane, wyśmiane. Jako bycie czyjąś własnością nie potrzebowali drugiej części godności, zazwyczaj bywała zapomniana przez wszystkich, oprócz nich samych. Istniały dwie opcję, mniej oraz bardziej prawdopodobne. Wersja pierwsza - nazwisko zostało zmienione na to samo, co jej ukochanej osoby. Wyczuwając atmosferę między nią a Keer, było to dość wątpliwe by istniał ktoś trzeci. Warte jednak sprawdzenia. Możliwość druga - wcale nie urodziła się na Wyspach. Tylko po co to całe przedstawienie? Od nich samych stwierdził, że tego się nie dowie.
- Yodium, Pani. - muzyka nie zagłuszała jego myśli, powoli zaczynała głos. Trzeba było temu zaradzić.- Wybacz mi, Pani, ale ofiarowałabyś mi jeden taniec?

Powrót do góry Go down





Velo
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba
Re: Zimowa Świątynia
Pią 7 Lut - 2:28
Gdyby Pirat przypadkiem posiadał zdolność do czytania w myślach, stropiłby się bardzo słuchając jak jest odbierany przez postronnych gości. Ale pewnie nie znają się na materiałach jak on! Wszak mundur był galowy, ale wykonany z prawdziwego, magicznego weluru, zaś spinki tworzył mistrz kuźni z Kryształowego Pustkowia! No ale prezentował się jak przebieraniec. Inna sprawa, jak bardzo Ludzie (i nie–ludzie) potrafili zostać zwiedzeni strojem. A o to wszak chodziło.
— Dlaczegóż bym miał panią porywać? — parsknął śmiechem i to właśnie mogła wyczuć od niego Raven: rozbawienie jej odpowiedzią skrywające głębiej coś jakby ciekawość. A może po prostu fuczenia na zagadujących gości również nie uznawał za dobre maniery, bawił się więc jej hipokryzją. W każdym razie ruszył zwinnie za nią, po drugiej stronie stolika, nadal półgłosem prawiąc: — Chyba, że do tańca! Sądzę, że ta suknia prezentowałaby się podczas wirowania po prostu zjawiskowo — orzekł, przesuwając spojrzeniem od kostki kotki aż po miejsce, gdzie noga znikała w rozcięciu, i wcale się z tym spojrzeniem nie krył, więc Akihiko mógł je bez problemu wyhaczyć. Dodatkowo zwinął Dachowcowi sprzed nosa talerzyk z ciastem rubinowym, po które Aki sięgał, i sam zaproponował je Raven. Oczywiście, na stole zostało ich jeszcze mnóstwo.
— Pytam o żelastwo, moja pani — zaczął jeszcze raz, ale konspiracyjnie, niemal szeptem, korzystając że przy stoliku była tylko ich trójka — bo masz go dziś ze sobą całkiem sporo — stwierdził lekko, jakby to nic nie znaczyło, po czym puścił jej krótkie niczym  mrugnięcie, zadziorne perskie oko. I nie wiadomo było, czy wiedział to, bo czytał w myślach gości, posiadał moc kontrolowania metalu, czy może korzystał właśnie z zaginionego artefaktu Piratów, Przepaski ślepowidzenia, pożyczonego mu przez Hrabinę de Chardonnay.

~~~

Sophie nieomal wzniosła oczy do nieba, czekając aż przebiją się przez zasieki ukłonów i fosy pełne zaszczytów. Pamiętała jak bardzo irytowała ją nauka tytulatury i hierarchii i podczas gdy Irvette z słuchała otwartą buzią kto i jak nisko powinien się przed nią kłaniać (oraz z grymasem gdy mówiono przed kim ugiąć musi się panienka), sama Stróż tłumiła ziewnięcia i zapamiętywała rody li i wyłącznie łącząc nazwisko z pochodzeniem złota oraz stanem i rodzajem uzbrojenia. Nadal, po trzech latach na dworze Agasharra, douczała się wyglądu i znaczenia herbu pomniejszych szlachetków. Nie mogła jednak nie docenić przygotowania Violet do balu, ponieważ jej etykieta, pomimo niechęci Sophie, zdawała się być na pierwszy rzut oka nienaganna. Ile jednak w tym zasługi jej „panów”, a ile samej pojętności Dachówki, nie wiedziała.
Słuchała z półuśmiechem na karmelowych wargach, jednak naiwność Violet budziła całe gro zastrzeżeń w anarchistce. Gdyby znalazł się w niekomfortowej sytuacji, stworzonej przez zdolnego manipulatora, nawet przechodzący gwardzista nie zorientowałby się, że któryś z gości, czy nawet służba, jest niepokojony. A co dopiero „wszyscy, którzy tę wiedzę powinni posiąść.” Odpowiednio rozegrane rozdanie spowodowałoby, iż każde wezwanie na pomoc przedstawiłoby ofiarę jako wariata. Jeśli jednak w tej chwili lisiczka jest zadowolona i bezpieczna, nie ma potrzeby komplikować – wydawała się nie wiedzieć o co dokładnie Arcyksiężna zapytała. A to był dopiero początek Balu i choć już na wstępie zadziały się niepożądane rzeczy, ten etap był dopiero preludium. Oczekiwać na rozwinięcie różnorakich – zaplanowanych i nie – wątków przyjdzie im jeszcze całkiem długo. Pomyślała jednak, że w takim razie powinna spróbować szczęścia u drugiego wyjątkowego Dachowca; być może on wychwycił jakieś ruchy wśród wyspiarzy.
W zakresie dobrej (lub złej) zabawy, Rozalina postanowiła być dyplomatką. Nadal rezonowała w niej ta dziwna burza, która kłuła w piersi i powodowała, że chciała zaciskać usta w cienką kreskę, teraz jednak zmalała do znośnego poziomu, który przy odrobinie wysiłku dało się zepchnąć w tył głowy. Nie zaburzała jednak jej rzeczowego osądu, a ten mówił, że nawet jeśli nie dla bielaka, to dla siebie nie powinna porzucać fasady, którą przyjęła. Sabotaż na początku przyjęcia wprowadziłby w najlepszym przypadku dziki chaos. Dyplomatką pierwszej klasy, czyli ominęła temat dobrej (lub złej) zabawy i zaczepiła o drugie pytanie, zadanie dosłownie przed chwilą.
— Niepokoi mnie jedynie, iż goście mogą się źle bawić, wszak nie każdy jest amatorem walca — uśmiechnęła się z niejakim zakłopotaniem, zwracając zarówno do Violet, jak i do Pinka, którego miana nie znała, jak sobie poniewczasie uświadomiła. — Dlatego też zbieram chętnych gości, by wspólnie udać się na zwiedzanie placu za Świątynią. Przygotowano tam mnóstwo gier i zabaw, które umilą nam czas do późnej nocy. Czy reflektujecie...? — Tu zawiesiła głos, a później postanowiła zarzucić sztywną formułę i wprost poprosiła lisiczkę:
— Czy przedstawisz mi swojego towarzysza, lady Violet? I jego mniejszych kompanów? — dodała po tym, bo zauważyła, że na ramionach chłopczyka spoczywają zwierzęta, których dotąd nie miała jeszcze okazji poznać. Fauna i flora Krainy mnożyły się jak szalone (a może i mutowały jak szalone, wszak wszechobecna magia mogła wszystko), a Sophie z powodu dworskich i scr-owych obowiązkach miała zaległości w podstawowych jej naukach. Choć niechętnie patrzyła na zwierzątko umorusane czekoladą. Raz, mikroorganizmy inne od tych na humanoidach, dwa, że ludzkie psy po czekoladzie chorowały. A może te akurat żywiły się czekoladą? Kto je tam wie. Nic na temat zwierząt na razie nie rzekła, bo była tylko Rozaliną, śliczną lalką. Tak więc gdy Pink został przedstawiony, lub się przedstawił, podała mu upierścienioną, drobną dłoń Rozaliny jakby do ucałowania.
— Na zewnątrz ruszamy za trzy piosenki — dodała, wiedząc że na sali balowej pojęcie kwadransa mijało się z celem. W tym momencie jednak – po prezentacji Pinka, jego Bestii i określeniu czasu wyruszenia na Błonia – do Arcyksiężnej zbliżył się ubrany na czarno mężczyzna ze ściągniętymi rzemykiem długimi, jasnymi włosami. Był to naczelny kuchmistrz, tworzący pyszne cuda niemal z powietrza gdzieś w rogu sali, przy piętrowym, stalowym blacie i kilkunastu kucharzach, którzy jak mantrę powtarzali jego zaklęcia i gesty. (Znała go, bo dbała, by jako Esmé jadać śniadania razem z kuchcikami, piekarzami, kuchmistrzami i zarządczyniami pokojówek, którzy to byli idealnym źródłem ploteczek i przewidywań. A także opinii wygłaszanych przez tych maluczkich, nie dworzan. Dwór znając wyizolowanie i dziwactwa Hrabiny nawet nie zadał sobie trudu, by dociekać dlaczego tak naprawdę jaśnie pani miesza się z posólstwem.)

Kuchmistrz skłonił się dwornie przed Arcyksiężną, a w oczach miał skry, jak zawsze gdy majstrował coś specjalnego.
— Pani, przygotowaliśmy wyjątkowy deser, by zainaugurować tak zacne przedsięwzięcie. — Po tych teatralnych słowach cofnął się, by było go dobrze widać i jedynie jego ręce wykrzykiwały komendy: na podniesienie dłoni muzyka zmieniła się na żywszą, smyczki i smukłe palce mocniej docisnęły struny, zapewne uknuł to już dawno z dyrygentem; szeroki ruch drugiej ręki sprowadził niekończący się szereg lewitujących pucharków, które z wierzchu pokryte kremową, sztywną pianą, nosiły na sobie jakby wzory z przypraw i sunęły zgrabnie wśród gości. Pierwszy pucharek zatrzymał się przed Sophie, jakby czekając na ujęcie w dłonie. Kuchmistrz wstrzymał ją jednak, przeciągając przedstawienie do maksimum. Jego charyzma oraz pewność kunsztu dań, które przygotował zdawały się ujmujące nawet dla bezuczuciowej Cyrkówki. Mężczyzna złożył razem czubki palców i szepnął dwa słowa, a może jedno, na pewno jednak mające związek z ignatio, nagle bowiem desery zaczęły płonąć, wystrzeliwując białym, ale ledwo ciepłym ogniem w górę.
— Płonące Sorbety w smaku najbardziej odpowiadającym każdemu ze szlachetnych Gości! — zagrzmiał, po czym dodał z kpiarskim uśmieszkiem: — Należy je zdmuchnąć.
Nie było to łatwe. Jeśli zostawiło się na deserze choćby płomyczek, ten po chwili obejmował znów cały deser. Jeśli jednak komuś się udało zdmuchnąć deser na raz, na dotychczasowej pianie zostawała jej skarmelizowana, łatwa do przebicia wersja, ni mniej, ni więcej, tylko w kształcie róży Rosariów. Pod nią z kolei był sorbet lodowy w ulubionym smaku, podkręcony na pikantnie korzennymi przyprawami prosto z gorącej Namalowanej Pustyni.
Mężczyzna ukłonił się jeszcze raz, po czym skinął bardziej na deser niż Arcyksiężną. Chcąc nie chcąc, Sophie musiała ująć lewitujący puchar i krążącą obok długą łyżeczkę, i spróbować. Zaraz za jej deserem pofrunęły następne, już do reszty gości, dwa zatrzymały się także przed Violet i Pinkiem. Jeśli nie mieli ochoty na wydziwiony, płonący deser, łatwo było je przegonić machnięciem dłoni.
— Cóż, za trzy piosenki i deser — sprecyzowała ze śmiechem, w duchu zastanawiając się jak zdmuchnąć to cholerstwo.



Zimowa Świątynia  - Page 2 Icegif-935

And I've seen your flag on the marble arch
And love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Powrót do góry Go down





Gawain
Gif :
Zimowa Świątynia  - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Gawain Keer
Wiek :
Wygląda na około 30 lat.
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
183 cm / 76 kg
Znaki szczególne :
Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki, cienka blizna na brodzie od lewego kącika ust
Pod ręką :
klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze // Event:
Broń :
Nóż ceramiczny, sztylet, kusza
Zawód :
Najemnik do prac wszelakich, zielarz
Specjalne :
Administrator, Strażnik toku fabuły
https://spectrofobia.forumpolish.com/t225-gawain-keer https://spectrofobia.forumpolish.com/t226-nie-az-takie-tajne https://spectrofobia.forumpolish.com/t250-kontakt-z-keerem https://spectrofobia.forumpolish.com/t1085-gawain
GawainDręczyciel
Dręczyciel
Re: Zimowa Świątynia
Sob 8 Lut - 1:14
Pogładził Luci po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Nawet jeśli wiedział, że odgrywany przez nią zawód jest w większości udawany, ciężko było nie dać mu wiary widząc smętnie oklapłe uszy i ogon, słysząc ginącą w głosie nadzieję. No i Yako lubiła nowe miejsca, a jego zawsze ciągnęło do nieznanego.
- Wiem Lisku - szepnął czule, a jego spojrzenie na moment złagodniało, gdy wyobraził sobie jej radość z podróży... albo wieczne narzekanie na miejscowego władykę, który doprowadził do takiego a nie innego stanu rzeczy. O jakimkolwiek by teraz nie mówili.
- Tutaj też bywa różnie. Zależy gdzie się zapuścić, choć niemiłe towarzystwo skupia się raczej w kilku dzielnicach, a nie na całych wyspach. - odparł kwaśno na zdawkowy opis mężczyzny. - Jeśli włączyć do naszej rachuby Świat Ludzi... to cóż, chyba wygrywają! Na całej planecie jest nieprzyjemnie. - zaśmiał się serdecznie.
Wymienili uprzejmości, ale imię rozmówcy brzmiało sztucznie. Przed oczyma wyobraźni niemalże od razu pojawił się obraz jodyny, dezynfekowanych nią ran. A sam jod? Pasował do niebieskiego, ciepławego odcienia oczu właściciela. Jeśli tego miana nie nadali mu ojciec lub matka, to wybrał dobrze. Łatwo uzasadnić taki wybór wyglądem.
Już miał dalej bawić się w gadkę-szmatkę, gdy Yodium zapytał o taniec. Przecież obiecali sobie ten pierwszy... Z drugiej strony grunt był tak podatny! Facet nie stracił zainteresowania, on miał jeszcze trochę wina w kieliszku, Yako chętnie skubnie coś innego niż owoce i czekolada. Mógł jej podarować jeszcze z tuzin tańców, wynagrodzić ten jeden raz najdzikszymi pląsami jakich sobie od niego zażyczy... niekoniecznie w rytm muzyki.
Nie czekał, aż Luci zareaguje. Chwycił mocniej jej delikatną dłoń i podprowadził ją kroczek przed siebie, po czym okręcił ją wokół jej własnej osi, by suknia rozwiała się pod wpływem ruchu. Zmarszczki materiału ciaśniej opięły talię ubóstwianego przez niego ciała, gdy fiolet wirował szerokim łukiem. Włosy rozpierzchły się i zafalowały w pięknym wachlarzu. Zaprezentował ją w pełnej krasie.
- Pokaż mu na co Cię stać, Lisku. - powiedział żartobliwie, lecz wyraźnie liczył na to, iż nie dostarczy mu wstydu. Wypożyczył swą partnerkę bez mrugnięcia okiem - a mrugał teraz mniej, gdyż zazdrość nakazywała ostrożność i obserwację. Dodatkowo muzyka właśnie się zmieniła, na salę wleciał płonący deser, którego żadne z nich nie potrzebowało. - Życzę udanego wieczoru - dodał niskim głosem, wyciągając lekko podpartą palcami dłoń Luci ku Yodium, po czym wyprostował się i ujął jeden z lewitujących pucharów.
- Bez obaw. Nie zjem. - puścił oczko do ukochanej, po czym zdmuchnął płomień.


Ostatnio zmieniony przez Gawain dnia Sob 8 Lut - 2:12, w całości zmieniany 1 raz


Zimowa Świątynia  - Page 2 PbcKfC9

Ekwipunek:

Aktualny ubiór:


Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach