Zimowa Świątynia
Nie 20 Wrz - 22:34
Skoro Rosarium wiedział, że będzie miał zamiar z kilkoma osobami porozmawiać na osobności, najlepiej tak żeby świadkowie o tym spotkaniu nie wiedzieli, to poinstruował z odpowiednim wyprzedzeniem jakiego rodzaju gościa może oczekiwać. Seamair pasowało do opisu osoby, która miała wypowiedzieć jakże urocze i krótkie słowo lis, a więc została wpuszczona.
Gargulec wskazał na ścianę, w której po chwili pojawiło się zwieńczone łukiem wejście - to była droga, którą Seamair wraz ze swoim ochroniarzem mieli teraz podążyć.
Po krótkiej wędrówce, minięciu całkiem sporej ilości stopni dotarli do ukrytego pokoju, do którego prowadziło troje drzwi - łącznie z tymi, którymi sami do niego weszli. Pokój miał owalny kształt, a na jego środku znajdował się stół z ustawionymi wokół niego krzesłami, na którym leżała rozłożona mapa. Po prawej stronie od gości Arcyksięcia znajdowało się kilka foteli oraz siedzący na jednym z nich Divard Lord Protektora. Ten sam, którego Seamair na pewno miała okazję poznać podczas swojego pobytu w Lisim Zakątku.
Pon 21 Wrz - 20:04
Ivor śledził oczami jak Arcyksiążę przedzierał się między ludźmi, z jednej strony zaintrygowało to, jaki może być powód takiego... Może nie tyle co zmartwienia co poruszenia w posturze kogoś na takiej pozycji. Ponownie zaciągnął się papierosem i powoli wypuścił dym nosem. Rozglądał się niby znudzonym a jednak czujnym spojrzeniem, rejestrował ruch każdej istoty, która do czegokolwiek mogła się w przyszłości przydać. Christopher już został dopisany do notesu osób, które mogą w przyszłości sprawić sporo kłopotów, z drugiej strony trafił też na listę osób bardzo przydatnych, których umiejętności Cień z największą przyjemnością wykorzysta w przyszłości dla własnych celów.
Skończył palić papierosa i pstryknięciem wystrzelił go poza salę niczym miniaturową, żarzącą się kometę z ogonem bordowego dymu. Przeciągnął się leniwie, aż poczuł coś znajomego, coś co nie do końca był w stanie umiejscowić. Coś co wywołało u niego zalążek... Głodu.
Odwrócił głowę do niewiasty, która z jakiegoś powodu znała język ze świata ludzi, którym Cień się posługiwał. Lustrował nieznajomą dość dokładnie swoimi zielonymi oczami, starał sobie przypomnieć skąd może ją kojarzyć. Po chwili uznał, że najwidoczniej nigdy wcześniej się nie spotkali, a jej nonszalanckie podejście do kogoś o takiej renomie jak sam Kruczy Baron jest oznaką brawury, głupoty bądź pewności siebie popartej... Właśnie tego Kruk nie był w stanie sobie wyobrazić, co mogłoby taką pewność siebie popierać.
Przekrzywił lekko głowę w prawą stronę gdy dziewczyna zaproponowała mu jakieś dziwne papierosy. Nie myliła się, uwielbiał dobry tytoń, zwłaszcza taki z odpowiednio dobranymi mniej legalnymi substancjami. Ciekawiło go, co mogło znajdować się w papierosach znajdujących się w kryształowej papierośnicy Szklanej Kobiety.
- Poczęstuję się w takim razie póki co Mirażem, skoro już proponujesz - powiedział Cień uśmiechając się delikatnie.
Wyciągnął dłoń i uchwycił delikatnie jednego z ciemniejszych papierosów. Zbliżył go do nosa i powąchał starając się wyczuć nutki tytoniu i tego z czym został połączony. Tytoń na pewno był wyższej klasy, tego nie dało się pomylić, magia jednak, która została w nim zaklęta była dla Ivora nie lada tajemnicą. Rozmasował delikatnie papieros na całej jego długości palcem wskazującym i kciukiem aby poluzować tytoń i zapewnić lepszy przepływ powietrza. Włożył go do ust i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni zapalniczkę z czarnego złota z wygrawerowaną na środku czaszką kruka w koronie, otworzył ją jednym płynnym ruchem od razu zapalając i przyłożył płomień do papierosa.
Gdy rozpalił już wystarczająco tytoń, schował zapalniczkę do kieszeni i zaciągnął się głęboko. Delektował się smakiem, starał się wyłapać każdą nutkę, każdy delikatnie niuans tego papierosa. Gdy wypuścił kłąb atramentowego dymu, przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z pomiędzy obłoków jawiły się jakby szyte srebrną nicią obrazy. Widział swoją ukochaną Drossel, piękną jak zawsze, chłodną, a mimo to taką bliską jego sercu.
Obraz nie utkwił w powietrzu na długo, jak tylko kłąb dymu został rozproszony przez wiatr wzbity przez przechodzącego służącego, Ivor zamrugał szybko oczami z niedowierzaniem. Jego oczy ponownie spoczęły na dziewczynie, która w tym czasie zdążyła się przedstawić. Alnari... Coś mu to imię mówiło, ale nie miał teraz kompletnie pojęcia co. To nie było nawet w tej chwili ważne, potrzebował tych papierosów, stałych dostaw. W głowie, już rodził mu się zalążek kolejnego biznesu, o który mógłby poszerzyć działalność Kart. Uśmiechnął się delikatnie w stronę twórczyni tych jakże wyśmienitych papierosów.
- Muszę przyznać, że masz nie lada talent Alnari, stworzyć coś tak magicznego, zamkniętego w takiej niepozornej, a zarazem kuszącej formie - powiedział zafascynowany wciąż przyglądając się papierosowi, który trzymał w palcach. - Rozumiem, że byłabyś w stanie zapewnić mi stałe dostawy tych, i podobnych towarów? Bardzo chętnie zawarłbym z Tobą pewnego rodzaju biznes, mam środki by twoje dobra dotarły do jak największej ilości zainteresowanych osób.
W tej chwili liczyło się dobicie targu. On zagwarantowałby jej rozszerzenie klienteli i rozprowadzenie jej dóbr po całej krainie, ona musiałaby tylko zagwarantować mu dożywotni dostęp do jej wyrobów i pierwszeństwo w testowaniu nowości. Jasne, bliżej temu nowemu hobby niż konkretnemu biznesowi Kart, ale... Enkil raczej przymknie oko, po tym jak Ivor zwerbował dla niego tak wiele specjalnych jednostek.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Pon 21 Wrz - 22:53
Kocur jakby śledził moje myśli, wspomniał o nie wykorzystanej szansie. Zwolniłam kroku, by przez chwilę móc zrównać się ze Strażnikiem a tym samym dać sobie możliwość na przypatrzenie się jego reakcjom. Zwykle trudno byłoby cokolwiek zachwiało maską, z której uczynił własną twarz. Dziś jednak było inaczej... dziś oboje zdradzaliśmy, więcej niż chcielibyśmy w rzeczywistości. Tkwiło tu ryzyko, które jednak mogło się opłacić. Należało tylko dopilnować, aby pozostać na pozycji tego, który owych strat poniósł mniej.
-Z okazji do zakończenia naszej jakże owocnej współpracy...?
Teraz gdy byliśmy z dala od ciekawskich par uszu, znów mogłam sobie pozwolić na odrobinę więcej autentyczności. Swoją kolejną wypowiedź już miałam zamiar zacząć od złośliwego „kotku..”, lecz w mojej głowie odezwało się echo słodkich wyzwisk, którymi sama zostałam dziś uraczona... Dachowiec ewidentnie lepiej znosił ten rodzaj zaczepek, to też w porę się powstrzymałam. W zamian jedynie uśmiechnęłam się miło, można by rzec, że nawet łagodnie.
-Sama rozwiązuję swoje problemy na własne sposoby. Skargi czy prośby kierowane do zwierzchnictwa do nich nie należą. Ale skoro już wpadłeś na taki pomysł, to oczywiście nie musisz się krępować i sam możesz skorzystać z okazji, bo tak owej nie zabraknie.
Po drodze udało mi się napotkać spojrzeniem na postać Barona. Odwzajemniłam gest, również skinąwszy głową. Uśmiechnęłam się, tym razem już zdecydowanie pewniej niż czyniłam to w trakcie naszej pierwszej rozmowy. Przez moment naprawdę korciło mnie, by upomnieć się o zaproponowany taniec. W końcu zdarzyłam już spełnić swoją „obietnicę” względem Christophera, mimo iż to wcale nie on był pierwszym, z którym zawitałam na lodowym parkiecie. Nawet jeśli moje nastawienie względem Barona zdarzyło się zmienić, to byłoby szalenie miło móc tym sposobem doprowadzić Strażnika do wściekłości.... Na samą myśl mój uśmiech się pogłębił. Niestety czekały nas teraz obowiązki... i rozrywka musiała poczekać. Zdarzyłam odnotować, iż Alice miała więcej szczęścia i udało jej się uciec spod pieczy swego opiekuna.
Na kolejne pytanie nie musiałam już odpowiadać, przejście wskazane nam przez gwardzistę było odpowiedzią samą w sobie. Znikając w długim korytarzu prowadzącym do jednego z tajnych pomieszczeń, zdałam sobie sprawę, że obecność nie jest konieczna na tym spotkaniu... tym bardziej iż miałam zdać raport dotyczący projektu, w który nie miałam zamiaru go wtajemniczać. Z drugiej strony czy miałabym przekreślić tą wątłą, lecz hipotetycznie realną szansę, zobaczenia jak Szron prosi Rosarium o nowy przydział, gdyż nie widzi sensu w bieganiu za nieznośną czarownicą? Nie wolno ot, tak, gasić nadziei, nawet jeśli jej płomyk ledwo się tlił.
Gdy znaleźliśmy się, we wnętrzu tajnej komnaty od razu rozpromieniłam się na widok bestii, zajmującej jeden z wygodnych i obszernych foteli. To właśnie do niej skierowałam swe kroki, choć nie byłabym sobą, gdybym wcześniej dokładnie nie zlustrowała pomieszczenia oraz mapy, rozciągniętej na blacie stołu. Czy będzie potrzebna podczas późniejszej obrady, a może tylko innego równie poufnego spotkania?
-Miło mi Cię widzieć . Dobrze jest móc pokrzepić się widokiem przyjaznej „twarzy”.
Delikatnie wysunęłam dłoń w kierunku Divarda, pozwalając mu tym samym zdecydować czy mogę pozwolić sobie na śmielsze powitanie, w postaci podrapania bestii pod brodą i za uszami. Wiele bestii, ale i zwierząt, bardzo lubiło tę pieszczotę, choć w przypadku tych pierwszych należało uwzględniać większą zmienność nastrojów.
Chwilę później poprawiłam poły sukni, po czym usiadłam w jednym z foteli, uznając, iż mogę sobie pozwolić na odrobinę rozluźnienia. Choć jak tu się rozluźnić, kiedy utknęłam w tej komnacie w towarzystwie Christophera... na nie wiadomo jak długo? Dziękowałam gwiazdom, że była tu również bestia. W jej mglistych ogonach tańczyły punkciki, przypominające gwiazdy, były piękne, choć z oczywistych względów zdecydowanie bardziej zachwycała mnie dzienna postać Divarda.
-Pewnie chwilę potrwa nim uda mu się uwolnić od pozostałych interesantów i wyznawców.
Mruknęłam jedynie, rzucając przelotne spojrzenie na Dachowca. Byliśmy sami, zatem balowe maski mogły odejść w kąt. Z drugiej jednak strony, żadne z nas nie znało momentu, w którym do komnaty zawita Upiorny...
Fabuła - Karczma Lalek
- Spoiler:
Sro 23 Wrz - 0:58
Ten drugi co prawda ma więcej życiowego doświadczenia, lecz nie staje się przez to mniej podatny na zły dotyk losu czy jak kto woli nieszczęśliwe wypadki.
Obserwując, w jaki sposób Baron obchodził się z tytoniem, utwierdziłam się w przekonaniu, że zagrałam dobrą kartą. A była to przecież bardzo istotna kwestia. Właściwe rozpoczęcie rozgrywki potrafiło decydować o jej całym dalszym przebiegu czy nawet sensie. Miłym było widzieć tę dozę zdziwienia a może konsternacji, tak delikatnie malujących się w postawie Barona, gdy postanowiłam do niego przystać. Przy jego renomie i pozycji z całą pewnością, nie każdy się na to zdobywał. Ale ja lubiłam naginać porządek rzeczy, w tym wypadku zapewne regułę, że, to arystokrata wykonywał pierwszy krok. Cóż, mogłaby rozegrać to zupełnie inaczej, powoli ściągać na siebie uwagę mężczyzny na tyle skutecznie, że w końcu doszłoby do rozmowy. Dziś jednak było mi żal czasu na takie podchody.
Delikatnie pogładziłam kark bestii, która nieco gorzej znosiła oczekiwanie. Airo był jednak dobrze ułożony, więc nadal grzecznie stał tuż przy moim boku, jedynie rytmiczny ruch długiego ogona zdradzał zniecierpliwienie. Bestia zaczęła węszyć intensywniej, gdy w powietrzu uniosła się woń palonego tytoniu.
W chwili, kiedy mój towarzysz zrozumiał, co niezwykłego niósł z sobą ofiarowany przeze mnie papieros, mój uśmiech się pogłębił. Mimo iż iluzoryczne obrazy tkane przez dym i srebrzysty pył były, widoczne jedynie dla samego palacza, szybko domyśliłam się co musiał ujrzeć Ivor. Takie spojrzenie było zarezerwowane tylko dla kogoś, przed kim chciało się otworzyć serce. Zauroczenie, miłość, pożądanie... wszystko to w bardzo specyficzny sposób odciskało w człowieku swoje piętno. W każdym zupełnie inaczej, a jednak nadal tak podobnie do tego, w jaki sposób dotykało niezliczonej rzeszy istot. Mój własny stosunek do tych wszystkich namiętności zostałby uznany za zbrodnię, a już na pewno herezję, w oczach tych, dla których miłość była świętością. Ale zapewne nawet oni zdawali sobie sprawę z tego, że stanowi również doskonały oręż. Gdy już orientowali się jak podatni i bezbronni potrafią się stać niezależnie od tego, czy owładną nimi uczucia, czy tylko czysta żąda. Całe szczęście ta wiedza, zwykle przychodzi zbyt późno...
-Dziękuję. Jak na istoty żyjące w świecie pełnym magii, wielu zdaje się nie dostrzegać kryjącego się w niej potencjału.
Przez chwilę przeniosłam spojrzenie na papierośnicę, która dalej tkwiła w moich dłoniach. Otworzyłam ją ponownie i poprawiłam jej zawartość, tak by każdy papieros znów stał w idealnie prostej linii.
-Mimo że nikt nie chce, tego przyznać obawiamy się nowości, tego, co nieznane... a jednocześnie jakaś cząstka nas pragnie tego, bardziej niż czegokolwiek innego. Warto zatem „nieznane” przemycać w formach, które uważa się za sprawdzone i bezpieczne. Pod taką postacią, potrafią skusić znacznie skuteczniej.
Kryształowe pudełeczko na powrót skryło się w torebce, która mimo niewielkich rozmiarów za sprawą mojej mocy, stała się niezwykle pojemna. Nieco przechyliłam głowę i utkwiłam w Baronie badawcze spojrzenie, starając się dokładnie przeanalizować treść jego kolejnej wypowiedzi. Nie spodziewałam się, iż sprawy pobiegną tym właśnie torem. Zupełnie tego nie planowałam, ale skoro zdarzała się okazja, to czemu by z niej nie skorzystać. Lecz to, co na razie oferował Baron, nie miało dla mnie odpowiednio wysokiej wartości. Zresztą zainteresowania nie należy okazywać zbyt prędko...
-Hmmm... owszem byłabym, ale tak się składa, że prowadzę już własny biznes. Te oraz ciekawsze specyfiki oferuję w sklepie, którego jestem właścicielką. Niestety pewne okoliczności zmusiły mnie do wzięcia nadspodziewanie długiego urlopu, ale zamierzam wrócić do branży. Gdy tylko prace związane ze zmianą aranżacji lokalu dobiegną końca, jestem przekonana, że dawni klienci z chęcią ponownie mnie odwiedzą...
Gestem przywołałam jednego z przechodzących nieopodal służących. Sięgnęłam po kieliszek i zaczekałam, aż członek balowej obsługi się oddali, wówczas upiłam łyk trunku. Przymknęłam powieki i przez krótką chwilę pozwoliłam sobie nacieszyć się doznaniami, jakie niosło ze sobą wino. Co jak co, ale trudno było w Krainie znaleźć gdzieś lepsze wino, niż to którym dysponowano w Różanym Pałacu.
-Widzisz, nigdy jakoś szczególnie nie zależało mi na tym, by trafić do jak największego grona odbiorców. Oczywiście idące za tym zyski byłby ogromną korzyścią... jednak rozgłos, niekiedy bywa niebezpieczny. Obsługując, węższe grono klientów, dużo łatwiej o poczucie kontroli...
Mówiąc, obracałam w palcach kielich, podmarzając wzrokiem za falującym w jego wnętrzu karmazynowym płynem.
-Oczywiście nie znaczy to, że zupełnie zamykam się na nowe grono klientów czy też współpracę... Ale dzisiaj jestem tutaj głównie po to, by się bawić.
W uśmiechu, który właśnie posłałam, mężczyźnie kryła się nuta wyzwania. Bardzo ciekawiło mnie, w jaki sposób zareaguje na moją postawę. A co ważniejsze czy domyśli się, że nasze ewentualne porozumienie w kwestii biznesu, wymaga innych argumentów. Na tym etapie życia, większe zyski nie stanowiły dla mnie priorytetu. Wolałam, aby zaoferowano mi coś, do czego nie mogłam dojść sama... coś, co zwyczajnie pozostaje poza moim zasięgiem. Nie chciałam jednak zbyt szybko zdradzać, co mogłoby mnie zaciekawić i tym samym przekreślić inne równie niespodziewaną i interesującą ofertę, które mogły paść. Z drugiej strony Baron mógł też zwyczajnie się wycofać, ale skoro nie planowałam tego targu, trudno tu o poczucie żalu.
Czw 24 Wrz - 20:34
Wyprostowałem się, na mojej twarzy zagościł wrednawy uśmieszek - jak przystało na liderkę, skupia się tylko na swoim zadaniu - powiedziałem, jakby do siebie - niestety, poza tym jednym, który siedzi w mojej głowie, nie spotkałem tutaj jeszcze żadnego Koszmaru - wzruszyłem ramionami - po prostu pomyślałem, że jakoś świeżynka w waszych szeregach, wypada się przywitać z liderem innej grupy, gdy już się na niego natrafiło - powiedziałem, poprawiając ubranie, przez co przez moment trochę bardziej było widać wypalony symbol na mojej piersi.
Patrząc na to, co mówili o niej inni człokowie grupy Erishi, to byłem zaskoczony, że nie rzuciła się na mnie jak tylko się zbliżyłem. W końcu z relacji Szefuńcia wynikało, że teraz dawałem jakbym sam stał się Koszmarem, a nie tylko, jakbym przeszedł rytuał. No ale to przecież nie moja wina, że natrafiłem na takiego złotego wredotę, co nie chce się ode mnie odwalić!
Obejrzałem ją sobie przelotnie. Nie to, żeby mnie interesowała, wolałem jednak się upewnić, czego w razie czego unikać. Nie chciałem jej się narzucać…jednak nie była zajęta rozmowa, a też nie wyglądała na kogoś kto szuka czegokolwiek do roboty, czy tez właśnie rozgląda się za jakimiś Koszmarami, żeby złoić im dupska. Ot znudzona pannica, oglądająca swoje pazury. Jeśli mnie spławi to trudno. Chciałem być miły, a też chyba dobrze jest mieć znajomości, albo chociaż się przywitać z kimś, z kim możliwe, że kiedyś będzie się stać ramię w ramię w walce z jakimś stworem, ale widać, nie należała ona w ogóle do osób, które lubią towarzystwo. A szkoda.
Pią 25 Wrz - 13:03
-Myślę, że jeśli mnie posłuchasz to nawet palców mi nie podepczesz.
Jej ton był lekko żartobliwy, ale jednocześnie starała się dodać otuchy mężczyźnie na swój specyficzny sposób. Nie chciała przestraszyć Franka ani się chwalić bo nie było to eleganckie, a dama nie powinna zachowywać się tak pompatycznie.
Słysząc jak Frank próbuje dalej ciągnąć ten temat wywróciła oczami i zacisnęła dłoń w pięść. Nie miała zamiaru tego ani ciągnąć ani tłumaczyć. Żyła na tym świecie na tyle długo, że zrozumiała, że prawda czasami jest niczym w porównaniu do opinii i moralności społeczeństwa. Nikogo nie obchodzi fakt ile wycierpiała i nauczyła się przez setki lat, ile butów zdarła zanim została tym kim jest. Wszyscy tylko widzieli dziwaczkę, zdrajczynię, brudaskę, dzikuskę, splugawioną kobietę o wątpliwej moralności. Nawet jeśli na jej występy taneczne i lekcje przychodziła cała elita pałacowa, to zawsze w towarzystwie matek, nianiek, straży. Jakby Baśniopisarka mogła samym dotykiem splugawić szlachetny pomiot.
-Pracujesz jako kurier, sam będziesz za niedługo kojarzyć pewnie więcej osób przez pracę.
Gdy wznieśli przy stole toast przyjęła komplement Franka bez zbędnych słów. Zastanawiała się, czy trochę się w niej nie zauroczył, jednak mogła być co typowa reakcja człowieka na spotkanie z Baśniopisarzem. W końcu każdego z nich otaczała tajemnicza aura powodująca, że każda barwa wydaje się żywsza, a każde słowo piękniejsze. Parvatti z przyjemnością skorzystała z okazji i wypiła jeszcze jedną lampkę wina. Widząc wyciągniętą w jej stronę dłoń zawahała się chwilę lecz odłożyła lampkę wina i przyjęła propozycję mężczyzny do tańca. Gdy ruszyli na parkiet odezwała się do niego cicho z uśmiechem.
-Pozwól się prowadzić to się nie podeptany, dobrze?
Gdy stanęli na parkiecie Parvatti wśliznęła się objęcia Franka poprawiając przy okazji jego pozycję jeśli tylko pozwolił. Stała na tyle blisko, że spokojnie mógł poczuć jak napiera na jego stopy swoimi nakierowując go na konkretne ruchy. W tle orkiestra grała La Valse de L'Amour Patricka Doyle, prosty stateczny walczyk wprost idealny do nauki. Paro nie odzywała się, skupiona była by jej uczeń nadążał za krokami i jednocześnie trzymał się rytmu, oczywiście jeśli pozwolił się kobiecie prowadzić.
Cały tanieć z boku nie wyglądał tak lekko jak powinien był jednak tragedii nie było, trochę niczym taniec debiutanta, jednak co się dziwić kiedy kobieta starała się prowadzić swojego partnera na tyle dyskretnie by większość zebranych nie zorientowała się, że to ona pociąga za sznurki. Niestety jeśli ktoś na balu chce tańczyć powinien znać podstawy, albo nie tańczyć wcale.
Gdy tylko melodia się skończyła Paro zatrzymała się i odsunęła od Franka by móc wrócić do stolika i wypić kolejną lampkę wina. Gdy wracali do stolika parę razy odwróciła się za siebie wpatrując w wychodzącego z sali w towarzystwie starego przyjaciela. Cóż możliwe, że nie dane jej będzie dzisiaj się z nim widzieć. Pewnie będzie musiała po raz kolejny prosić o specjalne zaproszenie na popołudniową herbatkę u księcia. Rozejrzała się jeszcze po sali i chwyciła kryształową karafkę napełniając jej zawartością dwa kieliszki.
-I co było tak źle?
Zapytała się Franka opróżniając lampkę.
Pon 28 Wrz - 14:20
- Gdy otrzymuje zadanie, to wykonuje je, a nie rezygnuje w połowie. Marne te twoje prowokacje, ja się i tak dopiero rozkręcam. - odparł jej nieco ironicznie - Po twoim dotychczasowym wierzganiu wnioskowałem, że będziesz chciała sobie ulżyć przy najbliższej okazji. Ta okazja właśnie uciekła ci, zapewne znów do swoich komnat na zabawy.
Christopher nawet nie musiał kryć się ze swoimi drwinami na temat arcyksięcia. Po spotkaniu się z nim twarzą w twarz... Nie zrobił na nim dobrego wrażenia wyglądem, czy sposobem mówienia. A tylko to mogło logicznie wyjaśnić, dlaczego ten człowiek właściwie nimi zarządzał. Szczęśliwie ochroniarz powstrzymywał się od komentarzy, raz że nie był zbyt rozmowny w obecności Seamair, a dwa że jeszcze mieli się z ich przełożonym spotkać. A nie wątpił, że czarownica mogła chcieć na niego nakablować.
Morrison nawet nie zauważył barona na sali balowej. Akurat patrzył w innym kierunku, przez co nie dostrzegł jego gestu w ich stronę. Po dotarciu do tuneli, po prostu szedł w ślad za podopieczną, niczym natrętny cień, którym lubiła go tak nazywać. Był jej cieniem... Taka rola ochroniarza, niestety. W takich chwilach Christopher lubił zastanawiać się, jak właściwie do tego wszystkiego doszło. Ich pierwsze spotkanie, pierwsze przepychanki... Rozczulające, ale z perspektywy czasu, tamte groźby wydawały się wyjątkowo niewinne w stosunku do tego, co mieli teraz. Zrobili sobie regularną wojnę, a w teorii mieli współpracować. Widać arcyksiążę nie potrafił dobierać pracowników w pary.
- Ja bym raczej powiedział, że to prędzej pysk, niż twarz... Ale skoro taka potulna robisz się przy zwierzętach, to może nie będę ci nawet przeszkadzał.
Westchnął ciężko i zajął jakieś miejsce przy ścianach. Dosyć się już nasiedział podczas picia alkoholu, toteż teraz pozwolił sobie po prostu stać. Co jakiś czas rozglądał się po wnętrzu nory w poszukiwaniu jakiś ciekawych rzeczy do roboty. Cieciowanie to była najgorsza z prac, jaką mógł dostać czynny strażnik. Zwłaszcza cieciowanie nad taką niewdzięczną kreaturą. Aczkolwiek jedna dobra rzecz, reakcja czarownicy na bestię podsunęła mu pewien pomysł na przyszłość.
- Jak sądzisz, często powtarza się scenariusz z takich bali?
Spytał po chwili, niby niedbale i ze znudzenia. Na myśli miał oczywiście arcyksięcia i jego... Zabawy w komnatach. Nie wątpił, że między tymi interesantami znajdzie się parę panienek, którym facet postanowi złamać serca. Nie miał zbytniej ochoty żalić się przy Seamair, ale ciekawiło go, czy ona wiedziała nieco więcej na temat zachowania ich szefa.
Pon 28 Wrz - 20:26
- Pewnie tak... Chociaż nie są to osoby, które chciałbym spotykać. A na pewno nie są zbyt rozmowne.
Westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią. Wolał się teraz skupić na alkoholu i tańcu. Kwestia partnera poszła na bok, przecież i tak nie chciał, by zostawiała go w tej chwili dla kogoś innego. Ciekawiła go ta sprawa, bo ktoś z charakterem i wyglądem Parvatti raczej miał całe tłumy adoratorów, ale może ktoś bliski jej zmarł... Albo ktoś ją zdradził. Cholera wie.
Opętaniec nieco zamotał się ze swoim toastem, pewnie przez swoje typowe roztrzepanie. Powiedział o parę słów za mało i wyszło trochę bez sensu, ale ani on, ani Parvatti chyba nawet tego nie zauważyła. Mężczyzna po opróżnieniu paru kieliszków był gotów pójść na parkiet i tak właśnie zrobił.
- Oczywiście... Szczerze mówiąc miałem właśnie o to poprosić. - uśmiechnął się z rozbawieniem pod nosem - Tylko nie myśl o mnie źle, jak złamię ci parę palców.
Mężczyzna przy ustawianiu się na parkiecie nieco zmarszczył brwi. Gdy tak już stanęli i muzyka zaczęła grać, dotarło do niego, że nie wie nawet, co powinien zrobić... Szczęśliwie jego partnerka wiedziała i mogła faceta formować, niczym z plasteliny, a ten starał się pozostać praktycznie nieruchomo, mimo swojej nietęgiej miny. To się wpakował...
- Przepraszam za tę kompromitację... Zapomniałem, że to bardziej uroczysty bal i takie tam.
Mruknął po chwili, gdy już zaczęli tańczyć. Jak już tak stali na parkiecie, to nieco otrzeźwiał i dotarło do niego, że sam zasadniczo nie potrafił nawet kroku. Musiał polegać na poradach Parvatti, które jakimś cudem wykaraskały ich z tego. Ale i tak Frank miał wrażenie, że rozczarował baśnipisarkę swoimi umiejętnościami. Gdy wreszcie skończyli, uśmiechnął się nieco przepraszająco, po czym odprowadził ją wzrokiem. Dopiero po chwili ruszył za nią, rozglądając się co jakiś czas dookoła.
- Nie... Na pewno nie u ciebie. Szczerze mówiąc zastanawiam się, jakim cudem byłaś w stanie nadrobić moje beztalencie.
Odchrząknął cicho i chwycił za kieliszek, do którego wcześniej nalał alkoholu. Zaczął sączyć go w spokoju, co jakiś czas rozglądając się po sali. Na sam koniec westchnął ciężko i padł na krzesło przy stoliku. Wodził wzrokiem od gościa do gościa, jakby sprawdzając, który z nich ma rogi.
- Wiesz, rozumiem, że to raczej niezbyt odpowiedni moment na takie tematy, ale od dawna nie miałem kogo o to zapytać... - zerknął w kierunku swojej towarzyszki - Znasz ten świat lepiej ode mnie. Kim są właściwie ci ludzie? To arystokracja? Ma ona w ogóle znaczenie w tym świecie?
Nie 4 Paź - 2:02
Dość powiedzieć, że ona nawet gdy planowała obciąć czyjąś głowę - na przykład takiego Mefisto, to uprzednio dołożyła stosownych starań, aby opracować najlepszy cios. Taki, który nie pozwoli oponentowi na zbyt dużo opcji defensywnych, a przy okazji będzie miał spore szanse, by okazać się ciosem śmiertelnym.
Stąd wiemy, że Diana nie należy do złych charakterów, gdyż te - jak uczą bohaterskie filmy oraz te z Bondem, zawsze muszą wyjawić swój plan przed zgładzeniem oponenta. Diana nie chciałaby tracić swojego czasu na wprowadzanie kogoś w swoje sekrety - szczególnie, że mało to pragmatyczne, gdy ten ktoś lada moment ma umrzeć.
W żadnym razie nie była jednak bezmyślnym osiłkiem - dość powiedzieć, że w żadnym wypadku nie polegała na sile, a na zręczności, precyzji i atakach z zaskoczenia. Trudno więc oczekiwać od kogoś takiego, że rzuci się na pierwszego lepszego Tropiciela, którego Lider nie potrafił przeprowadzić porządnie rytuału. Partacze.
- Z jakiej grupy? - Wymruczała niezbyt głośno, jakby zamyślona i zapatrzona w przechodzące nieopodal Dachowce. Zaprawdę cudaczne i wymyślne mieli na głowach kapelusze zdobione piórami. Na twarzy Candran pojawił się nawet delikatny uśmiech na ten widok - tak, że aż nie dokończyła pytania krótkim, acz wcale nie pozbawionym znaczenia słowem "jesteś".
W istocie należy stwierdzić, że Diana żadnego symbolu nie spostrzegła - zajęta cudacznymi piórami.
Diana nie rozumiała też dlaczego ludzie twierdzą, że ona ma jakąkolwiek grupę. Nigdy nie nazwałaby tych kilku przybłędów, którzy za nią chodzą i czasem zdają się do wyczyszczenia mieczy. Nie uważała jednak, by to miało jakiekolwiek znaczenie w tej chwili.
Przypadkiem przypomniała sobie jednak o tym, że przez zgubienie się nowicjusza - takiego zresztą jak Mefisto - nie udało jej się dotrzeć do najniższego poziomu labiryntu. Postanowiła więc, bez większego zastanowienia powiedzieć:
- Chcesz taniec? Jeżeli przyniesiesz mi Esencje z Koszmaru ukrytego na najniższym poziomie Labiryntu pod tym miejscem, to go dostaniesz. - Czy wierzyła, że jej oferta zostanie przyjęta? Tak naprawdę nawet przez chwilę nad tym nie myślała. Jeżeli Mefisto się zgodzi, to nieco dreptania bez celu po parkiecie będzie uczciwą ceną za Esencje, jeżeli nie, to przynajmniej skończy z tym tonem urażonego dziecka - bo przecież sam się do jej odmowy przyczynił.
Czy Diana zdawała sobie sprawę, że to nie do końca działa w ten sposób? Owszem, jednak kompletnie jej to nie obchodziło...
Nie 4 Paź - 18:35
Na dźwięk słów Czarownicy z początku jego lisie oczy skierowały się na wyciągniętą ku niemu dłoń. Już po chwili jednak nieznacznie kiwnął pyskiem na znak zgody.
I choć nie pojawiły się żadne dźwięki, których źródłem byłaby szlachetna arcyksiążęca bestia, to Seamair i Christopher mogła zrozumieć co lis próbuje jej przekazać. Choć zrozumiała to bez żadnych słów, to można by stanowisko Divarda ująć w następujących zdaniach:
- Jestem tylko zwierzęciem, nie wiem wcale wiele. Skoro jednak już tu jesteście, to nie liczcie, że wiele otrzymacie czasu. Jak widzicie zadanie uczynnego lisiego strażnika nie jest zbyt skomplikowane, a fotel jest całkiem wygodny.
Divard podniósł łapę lekko w górę, po czym nacisnął nią w miękkie poduszki, na których siedział. Jego uszy raz jeszcze uniosły się w górę.
- Dlaczego on stanął tak daleko? - Zwierzę skierowało swój nos na Chrisa.
Sro 7 Paź - 15:52
Parvatti wręcz była pewna, że to ona by szybciej mogła Frankowi złamać parę kości, jeśli musiała by użyć więcej siły by go prowadzić podczas tańca. A siły potrafiła mieć nadzwyczaj dużo dzięki swej mocy, ale postara się tym nie chwalić. Zresztą nie miała ku temu powodu, ponieważ mężczyzna chodź opornie to pozwolił się prowadzić więc przebrnęli przez parkiet.
-Cóż to dobra lekcja, że każda uroczystość na zamku jest oficjalna i ... uroczysta.
Parvatti powiedziała to pół żartem pół serio ponieważ nie chciała straszyć mężczyzny. Nie skompromitował też jej jakoś bardzo i nie obchodziło jej, za bardzo, że nie potrafił tańczyć. Prędzej ośmieszył by siebie, a też nie należy do osobistości specjalnie znanych w tym świecie więc nie miał się o co troszczyć. Co zresztą dało się zauważyć po jego postawie i zachowaniu. Gdy już do niej dołączył i się odezwał uśmiechnęła się do Franka podnosząc lampkę wina.
-Można powiedzieć, że mam wieloletnią wprawę po prostu.
Nie chciała się chwalić swoimi umiejętnościami no nie miała takiej potrzeby. Zresztą Opętaniec mógłby się speszyć gdyby dowiedział się, że jego towarzyszka ma ponad 1000 lat i też podobną wprawę w poruszaniu się po parkiecie. Można by do tego dodać jeszcze nagrody jakie przez stulecia zdobywała w różnych dziedzinach tańca i też setki lat podczas których spod jej skrzydeł wyszli znakomici tancerze i tancerki.
Zdecydowanie nie powinna straszyć Franka.
Gdy mężczyzna opadł na krzesło i odezwał się do niej spokojnie z zamyśloną miną odwróciła się bokiem do Franka i przodem do sali opierając swój kształtny tył o stół zastawiony winem i przekąskami, założyła nogę na nogę i przełknęła różową kulkę, która przypominała winogrono.
-Nasz świat działa trochę jak odpowiednik średniowiecznej Anglii. Ale jesteśmy bardziej ucywilizowani. Cóż mamy władcę. Arcyksięcia Agasharr I Rosarium. Reszta po poddani bogatsi albo biedniejsi. Większość zebranych osób z rogami na głowie pochodzą z Upiornej Arystokracji, nazywani są tak głównie przez ich podły charakter oraz bogactwa których dorobili się przez lata oszustw, wyzysków i przekrętów. No i co przyznać to jest arystokracja z wyższej sfery społecznej na którą trzeba uważać. Jeśli nie chcesz się pchać w żadne kłopoty to lepiej się do nich nie zbliżać w żaden sposób. Każdy z Arystokratów jest mistrzem w kłamaniu i intrygach.
Parvatti przechyliła puchar by zmoczyć zmęczone tłumaczeniem gardło i sięgnęła po pełny.
-Jakieś jeszcze pytania?
Zapytała z uśmiechem, mogła przynajmniej podyskutować z Frankiem i jakość jej mijał przyjemniej czas w towarzystwie niż samej.
Sob 10 Paź - 20:43
Ja przynajmniej nie traciłabym czasu na coś, w czego sens nie wierzę. Gdybym nie widziała potencjału w projekcie Dedal i nie odnosiła w nim znaczących postępów, zwyczajnie bym z niego zrezygnowała. Zresztą z każdego innego również. Po co marnować swój czas i siły na coś, co okazuje się bezsensowne?
Od początku uważałam przydzielenie mi ochrony za pomylony pomysł. Christopcher z całą pewnością też dotarł do podobnych wniosków, a mimo to nadal trwał przy mnie miast zawalczyć o jakaś porządną i przydatną dla organizacji robotę. Co go powstrzymywało? Naprawdę tego nie rozumiałam.
Ale drzwi się zamknęły i nasza dyskusja musiała zaczekać... Bestia należąca do Arcyksięcia była wiernym stworzeniem i wolałam nie ryzykować, że doniesie mu o wszystkim. Miałam tę przewagę, że doskonale zdawałam sobie z tego sprawę w przeciwieństwie do mojego Ochroniarza...
Mój uśmiech przez moment zmienił się w grymas na dźwięk słowa „potulna”. Niestety jedyne, na co w obecnej sytuacji mogłam sobie pozwolić to posłać mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie. Potulna...
Zerknęłam z powrotem w kierunku lisiej bestii, która właśnie postanowiła podzielić się z nami swymi spostrzeżeniami.
-Nie martw się, również nie chcemy zajmować mu wiele czasu. Mam jedynie kilka uwag do przekazania.
Wyjaśniłam spokojnie, po czym wygodniej zapadłam się w fotel. Faktycznie były całkiem wygodne. Niespodziewanie przez moment pociemniało mi przed oczami. Delikatnie rozmasowałam skroń opuszkami palców. Nie był to jednak typowy ból głowy... Uznałam, że najlepiej nie przejmować się podobnymi błahostkami. Nie teraz. Nie mogłam spostrzec, że w tej samej chwili moje oczy nabrały nieco więcej blasku. Obecność bestii, faktycznie mnie uspakajała. Zerknęłam na kocura, starając się zrozumieć, co chodziło mu po głowie.
-Jaki scenariusz masz na myśli, hm?
Słysząc pytanie ze strony Divarda, jedynie uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.
-Widać potrzebuje odrobiny przestrzeni. Dziwne tylko, że kiedy sama staram się, mu ją zapewnić to nie korzysta.
Fabuła - Karczma Lalek
- Spoiler:
Sob 10 Paź - 23:59
- Z grupy Erishi - powiedziałem krótko. Raczej jako liderka powinna znać również dowódców pozostałych grup. Coś mi mówiło, że gdybym to na nią trafił i to ta tutaj "białogłowa" miała mnie zaciągnąć w szeregi Bractwa, to raczej by się jej to nie udało. No bo nie wiem jak taki babsztyl bez krztyny taktu miałby mnie do tego zachęcić? Będziesz mógł lać po mordach ile wlezie i jeszcze będziesz miał jakąś fajną moc i co? Lać po mordach mogłem dowoli, a moc nie była mi do tego jakoś specjalnie potrzebna.
Oho! Nie chce się pobrudzić rączek? A może się nie potrafi tam dojść samemu co? Uśmiechnąłem się tajemniczo - ciekawa propozycja - przyznałem, lekko kiwając głową - a może mi Pani powiedzieć o nim coś więcej? Lepiej się przygotować na taką przygodę, nawet jeśli miałaby to tylko być atrakcja balu - powiedziałem.
Niech sobie o mnie pomyśli co chce. Jeśli chce mnie sprawdzić, niech zaprosi na arenę, albo zorganizuje jakąś grupową wyprawę, gdzie może sprawdzić kogoś nowego. Kto wie, może wybiorę się do labiryntu, ale czy oddam esencję za jakiś tam taniec? Hmmmm raczej nie będę się nad tym zbyt długo zastanawiał.
Nie 11 Paź - 18:37
Źrenice szmaragdowych oczu zwężyły się, gdy Ivor słuchał tego co miała do powiedzenia Szklana Istota. Doskonale wiedział, co miała na myśli. Pomimo tego wszystkiego co nas otacza w tym świecie, nawet gdy wokół nas jest tak wiele niesamowitych zjawisk i istot, to i tak większość obawia się tego, co chociaż odrobinę odstaje od tego czego oczekujemy. Odruchowo ponownie zaciągnął się papierosem i zanurzył się w marzeniach subtelnie spełnianych przez srebrne nicie w granatowym dymie. Przyglądał się jak przez krótkie chwile w powietrzu widniały znajome sylwetki. Tym razem widział Alice oraz samego siebie, jak przekazuje jej mały podarek przygotowany specjalne dla niej oraz jej nową maskę. Pycha uśmiechnął się tajemniczo i machnął ręką rozdmuchując dym.
Zgasił papierosa o kolumnę pod którą stał i rzucił go na tacę jednego ze sług arcyksięcia. Miał przeczucie, że i tak nie traktował ich nawet w połowie tak źle jak duża inna część urodzonej szlachty. Śmiać mu się zawsze chciało jak obserwował tych urodzonych w czepkach nieudaczników, którzy starali się pokazać jacy ważni są poniżając tych niżej. Cień nienawidził takiego podejścia do życia, sam musiał wspiąć się po bardzo stromej górze, żeby zdobyć swoje tytuły i należną mu (nie)sławę.
Przekrzywił lekko głowę słuchając jej odmowy. Odmówiła komuś takiego jak on? Wspaniale, przynajmniej wiedział, że nie będzie sztuczna. Westchnął i teatralnie rozłożył dłonie na boki w geście zrezygnowania.
- No cóż, nie mogę sobie przynajmniej zarzucić, że nie próbowałem prawda? - Zaśmiał się cicho i włożył dłonie w kieszenie. Cieszyło go, że nie dała się tak łatwo przekonać. W większości to co wymagało wkładu większej ilości pracy i zachodu dawało dużo więcej satysfakcji, gdy już się to osiągnęło.
Orkiestra zaczęła grać jeden z wielkich klasyków świata ludzi. Uwielbiał fakt, że muzyka i kultura obydwu światów przenikała się w tak subtelny sposób. Fritz Kreisler, Liebesleid... Cierpienie miłości... Jak wiele to znaczyło dla wszystkich, którzy rozumieli uczucia kompozytora. Baron odepchnął się plecami od filaru przy którym stał i płynnie zwrócił się w pół ukłonie do Alnari.
- Zajmijmy się więc przyjemnością - powiedział do swojej rozmówczyni wyciągając do niej dłoń. Był Baronem, wiedział doskonale jak tańczyć oraz jak prowadzić partnerkę zważając na różnice w wysokości i dostosować swoje tempo do tego co wskazywała jej postawa. Nie zamierzał przynieść im przecież wstydu, więc zamierzał prowadzić tak idealnie, jak to było tylko możliwe.
Forget the scruffy starlings
dishevelled thrushes
the gaudy tits and finches –
they’re all a waste of space.
We’re the real class act:
never a feather out of place
our blacks perfectly matched.
Like gangsters, ministers,
we demand respect.
Our quills drink in the light
like ink.
Murder of crows
Dilys Rose
Głos: #009966
MG: #CC0033
Pon 12 Paź - 2:12
Wzruszył ramionami i po prostu odpuścił temat. Zauważył, że baśniopisarka nie wyglądała na zbyt urażoną, dlatego nie było co siebie samobiczować. On siebie mógł ośmieszać, bo przecież był jedynie skromnym, niemagicznym kurierem dla szemranych typów. Nikogo nie obchodziło co robi, gdzie robi i z kim robi, dopóki nie zagrozi to w jakiś sposób ich interesom. Bycie ledwie pyłkiem w tym całym chaosie miało także swoje plusy. Bardziej obchodziło go, czy nie narobił wstydu Parvatti, ale i ta kwestia dosyć szybko się wyjaśniła. Taniec mieli już i tak za sobą... I w sumie nie było tak źle, jak to sobie z początku wyobrażał. Chociaż może to alkohol załagadzał wspomnienia tamtych wydarzeń, kto wie?
- To widać. W porównaniu do mnie byłaś jak... - uniósł nieco rękę, jakby ta miała pomóc mu uzmysłowić coś, czego nie potrafił wyrazić słowami - Lód albo... Woda. Czy inny żonkil. Eh, nieważne.
Pokręcił tylko głową i oparł o krzesło. Alkohol powoli odzywał się w jego głowie, a to znaczyło, że coraz mniej myślał nad tym, co opuszcza jego usta. Odpuścił sobie w ogóle próby komplementowania kobiety, gdy dotarło do niego, jak dziwnymi słowami ją określił. Wyglądał w tamtej chwili na dość szczęśliwego, zdecydowanie nie na przerażonego. Sączył powoli alkohol z kielicha, który nie wiadomo w sumie skąd wytrzasnął. Patrzył się nieco zamroczonym spojrzeniem przed siebie, chociaż możliwe, że po prostu nad czymś rozmyślał. Gdy Parvatti zaczęła opowiadać mu o arystokratach, kiwał jej głową, jakby przyjmował wszystkie informacje do wiadomości. Dopiero przy ostatniej nieco zmarszczył brwi i spojrzał w jej kierunku z dziwną zaciętością na twarzy.
- Nie wszyscy. Są... Wyjątki od tego.
W głowie stanął mu obraz Rim, czy tej drugiej, której imienia nie mógł sobie przypomnieć. Obie pomogły mu w potrzebie i wcale nie były aroganckie oraz kłamliwe. Jakoś tak nie mógł przejść obojętnie obok tego faktu, gdy baśniopisarka mu o nich opowiadała. Zaraz jednak gdy skończyła, zaczął zastanawiać się nad następnym pytaniem.
- Czy wiesz coś o... Tropicielach? Tej całej esencji i koszmarach, o których tyle mówią.
Przy tym pytaniu widać było, że nieco zwątpienia wstępuje w mężczyznę. Przez alkohol nie potrafił już odgrywać emocji, dlatego dobrze było widać, że to miało dla niego nieco bardziej osobisty wydźwięk. Niestety, wplątał się w niezłe bagno i teraz, już po fakcie, dopiero dochodził do tego, z czym właściwie zadarł.
Wto 13 Paź - 11:13
-Myślę że starczy ci wina dzisiaj.
Trochę współczuła mężczyźnie bo kac wywołany tutejszym alkoholem był bardzo mocny dla niewprawionej osoby. Ale to też nie był jej problem i nie będzie w żadnej możliwości.
Gdy wytłumaczyła mu naturę Upiornych i usłyszała, że są wyjątki od reguły spojrzała przed siebie na salę i zamyśliła się. Też kiedyś uważała, że są wyjątki od tej zasady i że będzie mogła się dostosować do otaczającego ją brutalnego świata. Odszukać w nim radość, szczerość i miłość. Jednak było to setki lat temu i na całe szczęście nauczyła się, by nie ufać Arystokracji. Popełniła dużo błędów ale wiele się na nich nauczyła.
Słysząc jak Frank z wyczekiwaniem i nutą strachu pyta się jej o Bractwo skrzywiła się marszcząc czoło. Nie był to za dobry temat do dyskusji na balu, jednak dość lakonicznie może mu pomóc rozwiać swoje obawy. Albo je utwierdzić.
-Powiem ci trochę ale nie dopytuj się więcej i przestań pić. O nie które rzeczy nie warto pytać publicznie, a o innych strach nawet pomyśleć w towarzystwie. To jak bedzie?
Parvatti poczekała, aż jej towarzysz potwierdzi, że przestanie pić i dociekać tematu. Jeśli nie był wstanie tego zrobić kobieta niczego mu nie powiedziała. Jeśli jednak odłożył kielich i obiecał jej, że nie uchleje się jak świnia zaczęła swoją opowieść.
-Esencja Koszmaru to matrialny, magiczny przedmiot, który można uzyskać zabijając Koszmar. W sumie dopiero go badają ale napewno ma magiczne właściwości, potrafi zmieniać właściwości magicznych przedmiotów i zwierząt, jest też pewne rodzeństwo które wiele płaci za Esencję. Jeśli chodzi o Bractwo to ...eh. Lepiej na nich nie trafić i nie zadzierać z nimi. To sekta, bardzo stara i bardzo brutalna. Widziałam istoty, które oszalały przez nich...
Parvatti mówiła naprawdę cicho, tak że Frank mógł zaledwie ją usłyszeć. Kończąc wypowiedź nalała sobie więcej wina z karafki i wychyliła połowę zawartości kolejnego kielicha. Bractwo i Esencja stały się ostatnio najpopularniejszym tematem plotek dlatego nie dziwiła jej ciekawość Franka, jednak na tak wielkim balu z pewnością można spotkać wszystkich przedstawicieli różnych grup społecznych niezależnie od ich idei.
Wto 13 Paź - 13:14
- No nie wiem, to całkiem przyjemne jest... To wasze wino. Czasami nawet zapominam, że nie jestem w świecie ludzi. Przynajmniej alkohol macie taki sam. A może nawet lepszy?
W tym momencie wbił wzrok w tańczące nieopodal pary, pogrążając się w jakiś swoich myślach. Cokolwiek chodziło mu po głowie, zdawał się przez chwilę w ogóle nie pamiętać, gdzie się znajduje. I że jest z nim ktoś taki, jak Parvatti. Potrzebował dłuższej chwili, by się ocknąć i kontynuować rozmowę, o ile kobieta wcześniej go nie ogarnęła.
- To wybacz, ale ostatnio głównie tylko te kwestie krążą mi po głowie... Nawet teraz.
Westchnął ciężko i odstawił kielich, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Schlanie się jak świnia było jego częstym sposobem na zakończenie wieczoru. Z przyzwyczajenia planował zrobić to również i teraz, zapominając, że dla odmiany ma ze sobą towarzystwo. Z wielkim trudem, ale posłuchał Parvatti i teraz po prostu przyglądał jej się z pustymi rękoma. Naczynie spoczywało bezpiecznie na stole. Słuchał jej początkowo ze spokojem, ale z czasem zdawał się coraz bardziej zrezygnowany. Gdy skończyła, zmrużył po prostu na chwilę oczy.
- Eh kurwa mać... - mruknął pod nosem, chwytając się palcami za powieki ze zmęczeniem - No cóż, to i tak nie byłby pierwszy raz.
Przełknął ślinę i wyprostował się nieznacznie, jakby chciał przegnać nieprzyjemny temat. Nie pierwszy i nie ostatni raz jak widać wiąże się z jakimiś typkami spod ciemnej gwiazdy. Zastanawiało go tylko, po co mu miała być ta cała esencja. Chciał dopytać jeszcze kobietę o owy przedmiot, ale już wcześniej przekonał się, ze przesłuchiwanie jej wbrew jej woli to kiepski pomysł. Mężczyzna odruchowo sięgnął po kielich, ale gdzieś w połowie drogi przypomniał sobie o obietnicy i odpuścił. Z rezygnacją wbił wzrok w tańczących i pogrążył w podobnym zamyśleniu, co wcześniej.
- Dziwny ten wasz świat. Pokręcony, szalony, czasami piękny... I cholernie niebezpieczny. Nie wyobrażam sobie się tutaj urodzić, tak jak ty. Jeszcze niedawno łudziłem się, że będę tutaj ledwie przez chwilę. Jak to jest?
Pokręcił głową, gdy tymczasem na jego twarzy pojawiło się jakieś ponure rozbawienie. Alkohol najwyraźniej sprawił, że był trochę bardziej chętny do smęcenia, niż zazwyczaj.
Sob 17 Paź - 3:17
Choć tak miło czytało się emocje z osób, które zagłębiały się we własnych pragnieniach, tym razem odwróciłam wzrok, skupiając się na istotach krążących po sali. Musiałam miarkować własną ciekawość, wszak nie chciałam by ktoś nagle uznał moje towarzystwo za niewygodne. Zachowanie odpowiedniego balansu między atencją a swobodą, było w takich chwilach niezwykle istotne.
Posłałam uśmiech w stronę niewielkiej grupki Upiornych, którzy co jakiś czas rzucali ku nam przelotne spojrzenia. Nie znałam nikogo z owego grona, to też nie bardzo domyślałam się przyczyn owego zainteresowania. Zastanawiała mnie jedynie reakcja drobnej brunetki o dość oryginalnym porożu, wyrastającym z głowy niby to kolczasta korona. W chwili, gdy dziewczyna zorientowała się, że również poświęciłam im nieco ze swej uwagi, wyglądała na wystraszoną. Próbowała nawet odciągnąć swego partnera od reszty towarzystwa pod pretekstem tańca. Ciekawe.
Reakcja ze strony Barona wprawiła mnie w rozbawienie, o którym świadczył pogłębiający się uśmiech.
-W istocie.
Oznajmiłam, jednocześnie lekko unosząc kieliszek ku górze. Cierpki smak trunku, przyjemnie rozchodził się w ustach. Lubiłam rozsmakowywać się w dobrych rzeczach, alkohol również znajdował się na tej liście. Niestety musiałam pamiętać, by dziś być z nim ostrożną. Moja tolerancja względem wysokoprocentowych trunków znacznie osłabła. A ja nie planowałam dziś, szybkiego powrotu do dworu.
Cichy skowyt ze strony bestii był sygnałem niechęci dla dalszego trwania w bezruchu. Westchnęłam cicho i odpięłam srebrny łańcuszek smyczy.
-No już, idź się pobawić na zewnątrz. Tylko bez polowania na lisy, bo jeszcze spalą nas na stosie.
Zyndu początkowo nieco niepewnie oddalił się, zapewne czekając aż ruszę za nim. Nie należało zapominać, że bestia nadal była w wieku, który uważano za szczenięcy. A w każdym razie dla tej rasy. Ostatecznie stworzenie korzystając ze swej mocy, przybrało swą niematerialną postać i ruszyło przed siebie, kierując się ku jednemu z wyjść.
Słysząc wypowiedź Ivora, miałam zamiar obdarzyć go zadowolonym uśmiechem, lecz w chwili kiedy ten wyciągnął ku mnie dłoń, znów dała o sobie znać moja „Senna” przypadłość. Przeszyło mnie ukłucie strachu i paniki. Dla strachliwej Zjawy samo przebywanie w towarzystwie naturalnego drapieżnika było trudne, a teraz w dodatku pojawiła się groźba bezpośredniego kontaktu.
Opuściłam głowę, tak by mężczyzna nie dostrzegł chwilowej słabości, nie byłam jednak w stanie ukryć drżenia dłoni... Świadomość tego, że znów udało jej się wpłynąć na moje ciało, rozsierdziła mnie. Dlatego też z wielką ochotą postanowiłam ziścić scenariusz, którego tak się obawiała.
Całe szczęście niemal błyskawicznie potrafiłam dojść do siebie po takich...incydentach. Miałam nadzieję, że Ivor uzna to nagłe zaskoczenie za wynik dziewczęcego zawstydzenia. Wszak nie wątpiłam w fakt, iż wiele dam tkwiących w tej sali z chęcią znalazłoby się na moim miejscu.
Wyprostowałam się szybko i uśmiechnęłam. Powszechnie znanym gestem, zasygnalizowałam aby zaczekał, po czym szybko opróżniłam pozostałą zawartość swojego kieliszka. Puste naczynie odstawiłam na tacę przechodzącej służki. Która zjawiła się tak nagle, że nie zdziwiłabym się, gdyby było to zasługą teleportacji.
-Chętnie.
Wypowiadając te słowa, delikatnie ściszyłam głos, zbliżając go do szeptu. Położyłam dłoń na dłoni Cienia, tym samym przypieczętowując zaproszenie, pozwoliłam porwać się pośród tłum tańczących już par.
Muzyka niosła ukojenie, każda nuta i takt były niczym sznurki, które coraz dokładniej oplatały ciało. Parkiet był jednym z niewielu miejsc, gdzie bez większego sprzeciwu byłam w stanie przekazać kontrole w cudzą władzę. Za większość sznurków pociągała muzyka, część należało przekazać partnerowi, sobie pozostawić tyle by nie pogubić się w tej całej plątaninie.
Sob 17 Paź - 14:35
- I tak tego czasu zapewne za dużo nie mamy... - spojrzał na kobietę, a później zwierzę, przy którym się znajdowała - Przypomnij sobie, dlaczego jesteśmy tu tyle czasu.
Odparł niezbyt chętnie na jej pytanie. Nie wiedział wcześniej, że bestia jest w jakikolwiek sposób rozumna... Oczekiwał raczej, iż to zwyczajny pupil dla arcyksięcia. Teraz, gdy ta zaczęła się z nimi komunikować, ciężej było mu krytykować właściciela w jej obecności. I liczył, że arystokratka nie będzie drążyć tego tematu, dla dobra ich obojga. Strażnik postanowił stanąć przy wejściu i typowo dla siebie go pilnować, jakby cokolwiek lub ktokolwiek miało im tu zagrozić. Zerkał jednak na zwierzę grzejące fotel, dlatego nie umknęło mu jego pytanie.
- Specjalistką od gadania z dziwnymi zwierzętami jest moja koleżanka. - odparł dość chłodno, starając się przemilczeć uwagę Seamair - Wyjaw proszę, za ile pojawi się twój Pan. Wolelibyśmy to załatwić możliwie najszybciej.
I taka była prawda, choć użycie słowa "my" było lekką nadinterpretacją. Był pewien, że gdy on czegoś mocno chce, to czarownica będzie temu próbować zapobiec. A gdy on dobrze się bawi... To nagle nie ma ochoty na zabawy. Mógł tylko mieć nadzieję, że Seamair jest zmęczona całym balem równie mocno, co on sam.
Pon 19 Paź - 11:15
Dla niej samej upicie się było niczym więcej jak codziennością. By zabić niepokój, nieposłuszne myśli, uczucia. Jeśli ktoś żyje za długo staje się zbyt zmęczony na takie ekscesy jak emocje.
Widząc reakcje Franka na jej odpowiedź na temat Bractwa zrozumiała z kim rozmawia. Biedny chłopiec widocznie został wciągnięty zanim zrozumiał w jakim świecie się znajduje. No cóż to jest przykre, ale nie widać po nim by przeszedł oficjalną rekrutację. Może i jest roztrzepany i niezdarny i zakręcony ale nie wyczuwała od niego skutków ubocznych w postaci szaleństwa czy spaczenia. Interesujące.
-Normalnie. Rodzisz się, żyjesz, pracujesz, masz przyjaciół i wrogów. Identycznie jak w Świecie Ludzi. U nich zamiast magii jest technologia.
Parvatti podczas swoich podróży mogła zobaczyć rozwój cywilizacji po obu stronach Lustra i wiedziała, że oby dwa światy są identyczne, albo raczej są swoim spaczonym odbiciem lustrzanym. Tylko w takich rozmyślaniach pojawia się pytanie co jest szaleństwem a co realną normą istniejącą w rzeczywistości.
Może nie powinna się dzielić z Frankiem swoimi spostrzeżeniami dla jego własnego dobra? Pewnie tak.
-Powinnam się zbierać. Jest jeszcze dużo rzeczy do zrobienia a na Arenę nie chciałeś ze mną iść. Chyba że ci się humor poprawi i przestaniesz narzekać jak stary dziad.
Kończyła właśnie palić papierosa kiedy zauważyła, że jeden z służących podsunął jej srebrną popielniczkę na stół by nie miała problemu z niedopałkiem.
Pożegnała się z Frankiem, podziękowała za jego towarzystwo i ruszyła przed siebie.
Z/T
Pon 19 Paź - 14:57
- Cóż, technologia nie jest na pewno tak chaotyczna, jak magia... Ale może i masz rację. Jestem tu krótko, wciąż zdarza mi się porównywać oba światy.
Wzruszył ramionami obojętnie. Kusiło go, by wziąć alkohol znów do ust, ale powstrzymywał się od tego. Widać to było po nieco nerwowych ruchach jego palców. Nieprzyjemny nawyk, który narodził mu się podczas tych bardziej stresujących misji jako kurier paczek. Znikał dopiero po dobraniu się do alkoholu albo gdy świadomie go powstrzymywał, tak jak miało to miejsce przez większość tego wieczoru. Ręce go świerzbiły, by się czegoś napić, ale nie można było nazwać tego jeszcze uzależnieniem, zwłaszcza że przez problemy finansowe nie zawsze miał dostęp do trunku. Frank powoli uświadamiał sobie, że to towarzystwo się wyczerpało, a baśniopisarka chyba przestała się dobrze bawić. On sam, coraz mniej pomysłów miał na to, o czym mógłby rozmawiać, więc wiadomość że go opuszcza przyjął ze względnym spokojem.
- Wybacz, przy alkoholu robię się jakoś bardziej sentymentalny. - uśmiechnął się przepraszająco - Do zobaczenia zatem. Może trafi ci się jakieś lepsze towarzystwo.
Mężczyzna nie wyglądał na obrażonego, czy zasmuconego z powodu tego rozstania. Jego komentarz dotyczący towarzystwa można było uznać za półżart, chociaż w rzeczywistości nie uważał siebie za zbyt ciekawą personę. Jeśli kobieta zdecydowała się z nim pożegnać i odejść, wreszcie chwycił swój kielich na powrót i zaczął z niego sączyć wino, tym razem samotnie. Czyli wszystko po staremu.
Wto 20 Paź - 12:42
Gwiezdnemu żal było istoty znajdującej się w podziemiach. Stała się jedną z atrakcji, niczym więcej a rozrywką dla możnych. Marzyciel nie miał pewności, że Koszmarna istota była przepełniona złem, że chciała je czynić. Równie dobrze mogła być Marzeniem, jak on, nie mniej skorumpowanym, zniszczonym czy też zagubionym i wystraszonym. Owszem, były to szanse statystycznie dość niewielkie, nie mnij – ilu z tych, którzy widzieli kiedyś Koszmar, czy też o nim słyszeli, tak naprawdę zdawała sobie sprawę z istnienia ich opozycji? Ze snów, które pragną szerzyć miłość, dobroć, pomocność? Najpewniej tylko ci, którzy mieli kontakt z Erishi, którzy słyszeli o nim w kontekście innym, niż ten samotnik, żyjący na odludziu, w miejscu przepełnionym słodyczami i zwierzętami, którymi pomaga. O ile w rzeczywistości o nim słyszeli cokolwiek.
Mefisto, jego nowy członek grupy oraz Diana, przywódczyni innej, prowadzili ze sobą rozmowę. Niebieskowłosy pogładził ptaka po łbie i ruszył w ich stronę. Zastanawiał się, o czym dyskutowali, bowiem żadne z nich nie wyglądało na specjalnie zachwycone tematem rozmowy, czy też swoim towarzystwem.
Liderka nie była najbardziej kontaktową osobą, jaką można by było spotkać, nie mniej była wspaniałą wojowniczką, o pewnej ręce oraz doskonałej technice. Swoje „braki” w ukazywaniu wielu emocji na co dzień, nadrabiała pasją i siłą, jaką wkładała w wykonywanie swoich obowiązków: w walkę z Koszmarami, które nie pragną niczego innego, a destrukcji znanych światów.
Kowal z kolei był osobą skłonną do bójek, dość agresywną. Lubił się bić i mówił o tym otwarcie – nie była to najlepsza cecha mężczyzny, nie mniej ponad wszystko cenił sobie swoją rodzinę, kochał ją i dbał o nią najlepiej, jak potrafił. Przelewał żar swych emocji nie tylko w kuźni: znajdywał ujście ich potęgi w życiu codziennym.
Spoglądając zatem na ich indywidualne, całkiem powierzchowne cechy, Szkarłatny Szpon rozumiał, dlaczego mogliby mieć początkowe trudności w znalezieniu wspólnego języka. Ladon wszakże wierzył, że dogadaliby się, gdyby doszło do sytuacji, która wymagałby ich bojowej, mniejszej bądź też większej, współpracy.
- Diano – przywitał się, z uprzejmym uśmiechem, kłaniając się jej z lekka. – Pięknie wyglądasz, prostota i elegancja ci służą, a czerń, to zdecydowanie twój kolor – skomplementował czarną suknię, w którą ubrana była kobieta. Nie była ona przesadnie ozdoba (nie licząc pasa, którego używała, aby mieć swoje miecze pod ręką i kokardki) czy też długa i bufoniasta. Odzienie wojowniczki było szykowne, niczym się niewyróżniające spośród wielu sukienek, które można by było zakupić w sklepie. W balowej sytuacji, pośród tych wszystkich wspaniałych szat, niekiedy zlewających się w jedno, barwne i zdobne tło, coś tak prostego się wyróżniało, zwracało uwagę oraz podkreślało naturalne piękno Cienia.
Zwrócił się w stronę swojego podopiecznego.
- Mefisto, dobrze cię widzieć w lepszym zdrowiu – kiwnął mu głową na powitanie. Oczywiście nie miał na myśli, że kowal czuje się w stu procentach dobrze i jest w wyśmienitej sile fizycznej. Miał się lepiej niż ostatnio, kiedy Smok widział Rogacza. Wyglądał również lepiej, zdrowiej. Najpewniej było to działanie rzuconego zaklęcia, które sprawiało, że część nabytych podczas rytuału atrybutów, została zamaskowana, a arystokrata wyglądał tak, jak wcześniej.
- Jak miewa się Azusa? - zapytał go uprzejmie, by zaraz zwrócić swe słowa do obydwu kompanów: - Jak się bawicie? Osobiście przyznam, że jestem zachwycony całą pracą, która została włożona w odpowiednie przygotowanie Sali oraz, jak zakładam, innych miejsc. Widoki są doprawdy przewspaniałe, szczegóły dopracowane, a atmosfera, w kontekście muzyki, jak również zwykłej otwartości na różnorodne rasy, bardzo przyjemna. Gospodarz doprawdy, wykazał się szczodrością i pomyślunkiem.
Czerwonooki miał nadzieję, że jego towarzysze nie cierpieli na nudę lub niezadowolenie związane z balem. Zrozumiałym jest: mogli spotkać się z kimś, kto nie byłby miły czy zwyczajnie uprzejmy dla nich, aczkolwiek takie sytuacje zdarzały się cały czas. Życie bywało wyjątkowo nieprzewidywalne, niekiedy ciężkie i trudne. Wszyscy przezywali gorsze i lepsze chwile.
Wto 20 Paź - 22:10
Delikatnie się uśmiechnąwszy pod nosem odpowiedział na nieskierowane przecież do niego pytanie:
- Obawiam się, że mój Divard nie będzie w stanie zaspokoić tej zniecierpliwionej ciekawości. Na pocieszenie pragnę zauważyć, że nieobecność Gospodarza nie powinna dłużej tamować możliwości załatwienia czegokolwiek bez nie tylko zbędnej, ale i jakiejkolwiek zwłoki.
Dzierżona w dłoni czarna laska zakończona srebrną różą o ledwo zauważalnych złotych końcówkach stalowych płatków uniosła się w górę, by oprzeć się na przedramieniu Arystokraty. Białowłosy przeniósł spojrzenie z Christophera na Seamair, na krótką chwilę zatrzymując się na dumnym zwierzęciu o ogonach wypełniających cały fotel.
- Jednakże choć mogę zrozumieć to pragnienie przekroczenia kolejnego progu i pozostawienia za sobą tego - swoją drogą całkiem rozkosznego - miejsca, to z nieukrywaną przykrością muszę przypomnieć, że pewne sprawy o złożonej naturze są na tyle delikatne, że wszelkie niejasności i nieporozumienia mogłyby doprowadzić do skutków tak dalece niepożądanych, że nawet najbardziej złowróżbne przepowiednie byłby przy nich dość optymistyczne. I z tego powodu zalecałbym zapomnieć o tych pośpiesznych podszeptach i skupić się na istocie tego niejawnego spotkania.
W żadnym razie Rosarium nie miał zamiaru pozwalać sobie zabrać zbyt wiele czasu - miał liczne obowiązki, lecz jednocześnie rozumiał, że waga prowadzonych przez Seamair badań powinna przysłonić chęć powrotu na bal. Tak naprawdę jednak trudno było odnieść wrażenie, że w tych słowach Rosarium karci niesfornych członków Stowarzyszenia - jego łagodna twarz, którą w przerwach pomiędzy słowami zdobił szczery uśmiech oraz spokojny ton głosu wykluczały taką interpretację.
- Przechodząc jednak do sedna sprawy pozwolę sobie na pytanie, które będzie dobre by rozpocząć przedstawienie. Od ostatniego spotkania upłynęło dość czasu, by mogły pojawić się nowe okoliczności - dotąd mi nieznane, o których chciałbym słyszeć - oczywiście o ile takie zaistniały. - To pytanie skierował już bezpośrednio do Konicznyny - nie sądził, by Chris był kompetentny do odpowiedzi. Z jego obserwacji wynikało, że ten przyjął rolę niemego strażnika, którego nie interesuje co robią ochraniane przez niego osoby. Choć oczywiście dopuszczał, że może się mylić.
Informacje, które chciał im przekazać pozostawiał sobie na później, wolał najpierw zebrać informację, a dopiero później się nimi dzielić. Uważał zresztą, że jest to nawyk bardzo przydatny przy dyplomacji - choć rozpatrując to w tym aspekcie, byłby to zabieg zbędny w aktualnych okolicznościach.
Sro 21 Paź - 10:21
I tak samo niezależnie od tego kim byłby Mefisto - czy doskonale wyszkolonym Tropicielem, który wie jak mierzyć się z najsilniejszymi Koszmarami i nie musi zadawać głupich pytań, czy też prostym kowalem, który zapragnął zostać rycerzem, co kruszy kopie na wiatrakach - nie miałoby to znaczenia. Werbowanie kogokolwiek nie było w interesie Diany, a wiara w to, że ta pragnęłaby jeszcze kogoś nakłaniać do akcesu w łowach byłaby całkiem zabawna. Diana nie kryłaby rozbawienia, gdyby usłyszała tak niedorzeczne stwierdzenie. Wystarczy zresztą zapytać o to kogokolwiek spośród Tropicieli, którzy byli na tyle natrętni, że zostali przez Cienia zwerbowani.
- To Vaet'yrs lub jakiś jego krewny. - Odparła lakonicznie, jak to miała w zwyczaju - nie mówiąc zresztą szczerze. Koszmar ukryty na dnie Labiryntu był dla większości tajemnicą. Mefisto nie miałby jak zweryfikować blefu Cienia bez dotarcia do najniższego poziomu Labiryntu. Dopiero wtedy okazałoby się, że Koszmar, który tam czeka nie jest mglistym władcą niewidzianych udręk, a zupełnie innym - najpewniej pośledniejszym Koszmarem.
Blef był jednak igraszką, która mogła sprawić, że Mefisto zniechęcony siłą Koszmaru, z którym się ma mierzyć przestanie zadręczać ją głupimi pytaniami. Candran uważała, że bycie Tropicielem oznacza nie tyle zabijanie, co tropienie Koszmarów. Poznanie ich na tyle, by wiedzieć jak zaatakować. Ten dzieciak natomiast wydawał się tego nie rozumieć i oczekiwał informacji.
Nim jednak zdążył odpowiedzieć Diana przypomniała sobie, gdzie wcześniej słyszała imię "Erishi" - a to za sprawą głosu jego właściciela, który do niej podszedł.
Dłoń Diany wsparła się na białej rękojeści jednego z jej mieczy, gdy słuchała nudnych słów Koszmaru - dla niej wszystkie były tym samym, barwa Esencji tłumaczona odmienną naturą niczego nie zmieniała. Candran była głucha na komplementy - wszak nie była Pychą, a Chciwością i nie obchodziły ją pochwały. Nie oznacza to jednak, że miała zamiar biernie wysłuchiwać tego mdłego kółka różańcowego i uczestniczyć w ich gierce. Mogła odejść - to prawda - jednak to oznaczałoby ucieczkę, a Cień choć był skrytobójcą miał swój honor i nie wyobrażał sobie odwrotu z podkulonym ogonem.
- Twój nowy rekrut własnie opowiadał mi o tym jak bardzo mnie podziwiasz i że pragniesz obdarować mnie podarkiem. Cóż takiego dla mnie przygotowałeś? - powiedziała chłodno zerknąwszy w stronę Lidera Bractwa. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Mefisto może temu zaprzeczyć. Oczywiście jeżeli się na to odważy będąc świadomym, że wtedy Diana mogłaby zrzucić to na onieśmielenie i próbę ukrycia przedmiotu ich rozmowy? Podobnie i Erishi mógł powiedzieć, że nie ma żadnego prezentu - lecz jeżeli będzie dalej grał w ten nudny teatrzyk uprzejmości, to tego nie uczyni. Zresztą nawet gdyby cała intryga spaliła na panewce to oznaczałoby dla Diany spokój - a więc mimo niepowodzenia sukces Diany.
Sro 21 Paź - 12:27
Uniosłem brew, gdy wymieniła jakąś nazwę. Ona na serio myślała, że nowicjusz będzie znał jakieś dziwne imiona Koszmarów? Szczerze, to nawet nie miałem pewności czy czegoś nie zmyśla, ale chyba nie chciało mi się już kontynuować tej dyskusji, wiedziałem już, że i tak się nic nie dowiem od niej.
Chciałem jakoś zakończyć rozmowę, ale przyszedł mi na ratunek, pewnie zupełnie nieświadomie mój własny Lider....Szefuńcio-Eri. Skinąłem mu głową na powitanie.
Aż zrobiło mi się z leksza mdło, gdy zaczął jej słodzić.
- Gdzieś mi tutaj zaginęła, ale dziękuję, że pytasz - powiedziałem uprzejmie.
Skoro udawałem grzecznego....jednak już wiedziałem, że długo się w tej roli nie będę odnajdował. Eri zaczął pytaj jak nam się podoba na balu, ale oczywiście panna idealna i wzór uprzejmości wszystko zignorowała i postanowiła jeszcze sobie pożartować. Normalnie boki zrywać....
Moje oczy lekko zalśniły złotem, a źrenice zwęziły się w wąskie szparki - no proszę, Erishi masz jeszcze innego nowego podopiecznego, który by tutaj był? - zapytałem, krzyżując ręce na piersi - bo ja dostałem tylko durną propozycję by przynieść jej Esencję Koszmaru, który sobie mieszka w labiryncie, w zamian za taniec - powiedziałem wprost. Może skarżyłem, może nie było to dojrzałe ale miałem to gdzieś. Nie będzie pozwalał jakieś bezczelniej laluni, która nawet nie umie się przywitać, na takie wmawianie durnot. Co to to nie.
|
|